Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993
Wstyd mu bylo Bernardowi, ze wzial Gaagiego za Vasco, spodziewal sie bowiem, że Gangrel przyniósł kruka po którego jechali do Princeton. Szybko zorientował się w oczywistym błędzie. Wampir szarpnął Wellingotnem i przyciagnął do siebie.
BJ powinien się był bać, ale ze stoickim spokojem patrzył w oczy Gangrela, czekając aż Wild Heart skończy. Mimo prostackiego napadu gniewu Wellington nadal uważał ogromnego kainite za kogoś honorowego. Po prostu niewiedza i z tego wynikająca frustracja popchnęły go do agresji. To zachowanie było dość typowe dla dużego odsetku zarówno śmiertelnych, jak i Kainitów, szczególnie pod wpływem stresu, tudzież srodków psychoaktywnych. Jak każdego, tak i Primogena Dzikusów, Brujah darzył respektem. Uznawał ze sporym prawdopodobieństwem, że Gangrel może miec braki w wykształceniu, czy odstawać nieco intelektualnie od innych starszych, niemniej jednak miał z pewnoscia wiele innych zalet z powodzeniem równoważących minusy, o czym najlepiej swiadczył fakt, że Wild Heart był już słuszny wiekiem i przewodził klanowi. Tylko najlepsi uzyskiwali status starszych, inni gineli w mrokach historii, ot taka selekcja naturalna.
Kainita skrzętnie notował w pamięci zadawane pytania i zaskoczyła go ponownie wiedza lupinów, którzy zdawali sie mieć pojęcie, jak ważny jest kruk. Trudno było oszacować czy była w tym zasługa Czerwonego Mędrca, czy mądrości zmiennokształtnych. Sposób w jaki wykrzykiwał pytania Dzikus podpowiadał, że odpowiedzi nie mogą być przesadnymi popisami krasomówstwa i oratorstwa, gdyż takie BJ uznawał w tej sytuacji za ryzykowne i mogące doprowadzić do niepotrzebnej eskalacji przemocy. Byłoby jednakże czynem prostackim i niehonorowym, gdyby potomek Artahasisa udzielil zbyt oczywistych odpowiedzi tym samym okazując brak szacunku do rozmówcy. Cała sytuacja była jednak o wiele mniej groźna niż rozmowa jaką dwanaście minut temu odbył z Namtarem.
W końcu, gdy mógł już kulturalnie wejść w słowo Gangrelowi, przemówil:
- Ubolewam nad rozlewem krwi i bezsensownym niszczeniem ekosystemu Wild Heart'cie. Nie mniej jednak nie wiń o to mojego pradziada. Artahasis jedynie próbuje to powstrzymać i gdyby nie jego dalekowzroczność, to uznaje z dziewięćdziesięcio trzy procentową szansą, że sprawy miałyby się teraz o wiele gorzej. Wielka mądrość przemawia przez twoich braci lupinów, że wolą ich było abyś przekazał nam kruka, bowiem kryje on tajemnice dla koterii Artahasisa, która pomoże przywrócić ład.
Primogen Gangreli po slowach BJ'a wyraźnie odpuścił. Warknął znacząco, a następnie puścił dłoń True Brujaha, robiąc krok w tył. Pomimo nerwowego nastroju, Wild Heart nie podjął żadnych dodatkowych agresywnych działań w stosunku do BJ'a. Zazgrzytał zębami, a następnie przemówił:
- Wszystko zmierza do nieuchronnego końca. Lupini zamierzają powstrzymać przebudzenie się prastarego Zmiennoksztaltnego, zwanego Mokole. To jakiś prehistoryczny potwór, który tu śpi od setek lat. Ponoć pamięta czasy kiedy Kaina nie było na ziemi jeszcze. Przynajmniej tak mówią Coraxy, które przez ostatnie dwie noce gadają tylko o tym. Ja im wierze. Coś ostatnio sciagnęło wiele bestii do siebie pod ziemie...
Masywny Gangrel wskazał pazurem w strone z której slychać było wcześniej wycie Wilkolaków:
- Nasz aktualny problem to Mahkah, Krew Na Twarzy, Ahroun Wendigo Czwartej Rangi. Ten indiański Lupin jest skrajnym zwolennikiem Dawnej Ścieżki, negatywnie nastawionym do rządu białych ludzi i ich samych. Należy do szczepu Ciernistej Nocy i jest dowódca najbardziej sprawnej watahy uderzeniowej w okolicy. Uważa całą Zachodnia Wirginie za swiętą ziemię i przysiągł bronić jej zarówno przed Sługami Żmija jak i tymi, którzy przynieśli go na te ziemie.
- Nie ogląda telewizji, nie je niczego, czego nie upolował i nie pije alkoholu. Wyjątkiem od jego skrajnych zasad jest broń palna, której używa całkiem sprawnie, zgodnie z dewizą, że najlepiej pokonać wrogów ich własną bronią. Jego życiem jest walka i cały swój wolny czas w zasadzie poświęca na zwiększanie swoich zdolności bojowych i tropienie wrogów szczepu. Do tego wszystkiego należy dodać, iż jego skrajne poglądy i brutalne działanie zapewniło mu szacunek Czerwonych Szponów, którzy chętnie słuchają jego rozkazów. W związku z tym procederem procent ludzi zaginionych w lasach Zachodniej Wirginii od wielu lat jest bardzo wysoki... Rozumiesz co mam na myśli? - zadał pytanie retoryczne, a nastepnie kontynuował.
- W Charleston bywa tylko wtedy, gdy zostaje wezwany aby rozwiązać jakiś problem. Zwykle kończy się to w sposób krwawy i brutalny. Zwłaszcza, że Krew na Twarzy porusza się wraz ze swoją watahą. "Białe psy powinny się cieszyć, że pozwalam im oddychac w mojej obecności" - to mi powiedział na powitanie jak się pierwszy raz spotkaliśmy. Masz jakiś plan potomku Red'a? - pytanie zawisło w powietrzu.
- Wycofać się Wild Hearcie. To zacny przeciwnik. Darzę go słusznym respektem. - odpowiedział spokojnie Bernard, wyjaśniając: - Walka z Mahkahem na jego terenie i jego warunkach, to absurdalna forma bezcelowego samobójstwa. Niemniej jednak analizując to co powiedziałeś, można tę sytuacje przekuć w sukces z prawdopodobieństwem większym niż pięćdziesiąt procent. Wszystko sprowadza się jedynie do odpowiednich ku temu warunków, a o te może być trudno tu i teraz.
BJ nie należał do tchórzy, ale jego światopogląd jasno określał, że walka jest ostatecznym rozwiązaniem, a kiedy się już ją przyjmie, należało potykać się z honorem. Sytuacja jaką nakreślił Gangrel nijak się miała do kryteriów mieszczących się w widełkach jakie Wellington mógłby uznać za sluszne do podjęcia wyzwania. Uznawał, że w bardziej sprzyjających okolicznościach lupini, nawet pomimo niechęci do "białych psów" i w ogóle do kainitów, mogą być skorzy do rozmów. Wszystko zależało jedynie od odpowiedniej sytuacji i wiedzy jaką się posiadało:
- Czy wiesz zatem jaki to problem sprowadza watahę Ahrouna do Charleston Wild Hearcie? Bo jeśli chcą powstrzymać przebudzenie pradawnego, to stawia nas to po tej samej stronie barykady jak mniemam, a to już jest wcale niezgorszy zaczyn do rozmów.
- Idzie tutaj po Democritusa - odpowiedział pewnie Gangrel. - Ja mogę z nim rozmawiać, ale ktoś z was musi być obok mnie i nie może byc biały. Będzie musiał przemówić w waszym imieniu. Mahkah na pewno będzie chciał zabić wszystkich Lasombra, dlatego Victoria musi zniknąć. Marconius będzie miał problem... - urwał w połowie zdania, jakby zastanawiał się nad czymś.
Los Marconiusa nie interesował Wellingtona. Kiasyd mógł sobie radzić sam. Zresztą jak mniemał BJ zapewne był do tego równie dobrze predysponowany jak Goratrix.
- To może by jedynie Namtar - stwierdził zdawałoby się bez zastanowienia, ale zdążył już przekalkulować różne opcje w chłodnym analitycznym umyśle. Nie było innego wyjścia. Victoria odpadała z oczywistych powodów, BJ mógł być w najlepszym przypadku uznany za potomka znienawidzonych kolonistów brytyjskich. Horacy... cóż, defekt klanu ukrytych można łatwo było wziąść za zgniliznę Żmija. Pozostawał jedynie mający arabskie korzenie Assamita. Oczywiście można było spróbować użyć sztuczek Nosferatu, ale Wellington brzydziłby się takim zachowaniem i uznał je za niehonorowe.
Bernard wolałby widzieć Victorie lub siebie u boku Gangrela, ale dobrze wiedział, że nie było to możliwe. Ale choć Namtar nie był najlepszym na tym miejscu, to Prawdziwy Brujah musiał uznać, że specyficzny, przepełniony honorem światopogląd Zabójcy, który mógł pogrzebać los koterii w delikatnej materii, równie dobrze mógł być atutem podczas rozmów z honorowymi z zasady Lupinami.
- Cóż, nie traćmy zatem czasu - oznajmił spokojnie, jakby nie ignorując chaos wokół nich: - Poinformujmy Namtara o zaszczytnym zadaniu jakie spadło na jego barki.
Post pisany wspólnie z MG