PBF - Charleston by Night

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 14 grudnia 2017, 22:48

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

- Nic nie trwa wiecznie oprócz nas. Najlepszych z nas... - kontynuował jakby się nad czymś zamyślił.

- Zapewne chcecie wiedzieć, co dokładnie znajdowało się w Indiach. Cóż... Na początku myślałem, że był to artefakt, ale później okazało się że nie. Wieża była jednym z bastionów, lub jak powiadają niektórzy, twierdz, zbudowanych na polecenie Progenitora Arystokratów. To on w czasach przed Potopem, ukrył przed pozostałą częścią Dzieci Kaina przedmioty o wielkiej potędze. Umieszczając je w silnie strzeżonych miejscach, pozbawił innych tego, co do nich należy. Wiele z tych bastionów przetrwało do dziś i niejeden poszukiwacz chciałby je odnaleźć. Democritusowi się udało, a ja dzięki jego pomocy mogłem dokonać mojego wielkiego dzieła... Ale zaraz... Po co ja wam to właściwie mówię?... - przerwał swój monolog, a na jego twarzy odmalował się wyraz skrajnego zdziwienia.

Przez chwilę trwała całkowita cisza. Nawet Terry przestał się modlić, aby w skupieniu lepiej przyjrzeć się Kiasydowi. W pewnym momencie brosza Victorii sama odpięła się, po czym ześlizgnęła się i upadła na ziemię. Gdy tylko biżuteria dotknęła ziemi, przez całą okolicę przetoczył dużej siły wstrząs sejsmiczny. Jego moc powaliła Victorię oraz Bernarda, którzy stojąc najbliżej nie mieli szans, by utrzymać równowagę. Nosferatu i Terry mieli więcej szczęścia i w ostatnim momencie udało im się utrzymać balans, by stanąć twardo na ziemi. Namtar wykonał skok z saltem w powietrzu unikając całkowicie trzęsienia ziemi. Marconius natomiast zdążył otoczyć się niesamowitą tarczą utworzonej ciemności, która skutecznie ochroniła Matuzalema.

- Przeklęta wiedźmo! Nawet nie wiesz jaką potęgę uwolniłaś! - krzyknął, otrząsając się z szoku.

Nagle z miejsca gdzie znajdowały się krzyże, dobiegł ryk Księcia Charleston:

- Marconiusie! Zniszczę cię!

Spojrzenia wszystkich skierowały się w stronę wiszących postaci. Każdemu z powieszonych wysunął się kołek z serca, upadając na świeżo rozkopaną ziemię. Ich ciała drgnęły, a na twarzach pojawił się grymas ogromnego cierpienia. Ból nie powstrzymał jednak fałszywych Ventrue i Democritus ujawnił swoją potęgę, przyzywając moc Otchłani, a macki z ciemności rozerwały na strzępy belki do których był przybity. Podobnie uczynili jego potomkowie.
Spoiler!
Test równowagi ST:8 = 0 sukcesów. Przewracasz się.
Spoiler!
Test równowagi ST:8 = 0 sukcesów. Przewracasz się.
Spoiler!
Test równowagi ST:8 = 2 sukcesy. Uda ci się utrzymać na nogach.
Spoiler!
Test równowagi ST:8 - 2(zaleta) = 6. Wypadają 4 sukcesy. Robisz salto i stoisz na nogach.
Co robicie? Deklaracje proszę.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 17 grudnia 2017, 17:56

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Nie tracił czasu, by przyjrzeć się Amirowi Charleston. Zamiast tego wbił wzrok w leżące na ziemi ciało antycznego wojownika. Ciemność, w jego żyłach drgnęła, gdy macki z ciemności powstały, by uwolnić Democritusa i jego potomstwo. Zignorował to jednak, czując inną siłę, która przepływała przez niego. Ciało zakołkowanego zabójcy uniosło się, gdy Akramath wezwał moc Telekinezy, po czym przesunęło poza zasięg obecnych.

- Ochronię go. Zajmij się Kontraktem - przekazał Silsila.

Czekał na te słowa. W ułamku sekundy odpalił moc Akceleracji, stając pomiędzy wybrańcami Atra-hasisa a resztą tego nad wyraz ponurego zgromadzenia. Wyszczerzył zęby, sięgając po karabin, gotów zasypać przeciwników bezlitosnym gradem ołowiu.
W rundzie, w której Lasombryci się uwalniają, chciałbym pogapić się na Ankharu, by Akramath mógł go odsunąć z pola walki.
W kolejnej odpalam Akcelerację, dobywam broni (1 akcja) i także przesuwam się tak, by stanąć między koterią a resztą i móc ich w razie czego osłaniać (nie wiem ile to będzie: 1 czy 2 akcje?). Reszta akcji zostaje na ewentualne uniki, lub, jeśli nie będzie takiej potrzeby, na koniec rundy.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 04 stycznia 2018, 17:22

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Ciało zakołkowanego mężczyzny zaczęło lewitować oddalając się z pola bitwy. Namtar przeniósł uwagę na Democritusa i jego dzieci. Cała piątka zaczęła przechodzić przerażającą przemianę w cienistą formę. Kiasyd wyszeptał jakieś zaklęcie, a jego ciało zmieniło się w czarny kamień, który wydawał się pochłaniać światło z otoczenia. Victoria również zaczęła przechodzić podobną przemianę do tej, którą przechodził jej pradziad.

Po chwili postacie członków koterii rozmazały się dzięki pomocy Horacego, który wspomógł się artefaktem trzymanym w dłoni. BJ stał nieruchomo obserwując okolice i przygotowując się na najbardziej odpowiedni ruch. Frater Terry padł na ziemię i zaczął przyglądać się temu, co pozostało z broszy Victorii.

Nagle wszyscy wzdrygnęli się słysząc potężnych huk strzału z broni palnej, dobiegający z południa, od strony lasu. Świetlista kula z niesamowitą prędkością przeleciała tuż obok głowy Horacego, trafiając prosto w klatkę piersiową jednego z zmieniających się w cień dzieci Księcia. Oczywistym stało się, że nie była to zwykła kula, ponieważ przy z zderzeniu cienistą istotą, na chwilę rozbłysła, niszcząc całkowicie cel. Jeden z pięciu Lasombrytów był martwy.

Sekundę później w oknach biurowca zaczęły pojawiać się postacie uzbrojone w nowoczesne karabiny szturmowe. Sześciu osobników wybiło szybę, po czym kryjąc się za ścianą, wystawiło lufy broni mierząc w centrum pola walki.

Gdzieś w niedaleko w lesie rozległo się bardzo długie wycie wilków.

Terry podniósł głowę, następnie przeżegnał się mówiąc:

- Lupini wzywają do walki... Najświętsza Panienko, uchroń nas, to ich hymn wojenny!

Nim wycie dobiegło końca, drzwi przez które jeszcze nie tak dawno przebiegł Redondo, wystrzeliły w powietrze upadając ponad pięć metrów dalej, ukazując stojącego w przejściu uśmiechniętego Izotz'a, ubranego w pancerz oficerów SWAT.

Namtar jednym ruchem podniósł Terrego z ziemi, po czym pchnął go lekko w stronę zaparkowanego na parkingu vana:

- Nie walczcie z nimi - rzucił do pozostałych. - Wycofujemy się. Do samochodu Nosferatu.

[center]Mapka:[/center]
[center]Obrazek[/center]
Co robicie dalej? Deklaracje dla następnej rundy chce.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 12 stycznia 2018, 15:17

Osłaniam grupę, tak by wszyscy mogli się dostać do samochodu Nosferatu. Jeśli trzeba rozwalę zamek w drzwiach, lub szybę (nie ma czasu na subtelne otwieranie zamków). Chcę też wrzucić do samochodu tego zakołkowanego typa. Za kierownicą niech siedzi Terry, ja chcę być obok (z przodu). Muszę mieć wolne ręce, by w razie czego zapewnić grupie osłonę.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 14 marca 2018, 15:39

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Koteria ruszyła biegiem w stronę samochodu, gdy nagle ujrzeli jak Izotz zacisnął pieści wykonując efektownego kopniaka, jakby próbował walczyć z niewidzialnym przeciwnikiem. Sekundę później okazało się, że Brujah uwolnił moc drzemiącą w Dyscyplinie Potencji. Powiernicy Atrahasisa byli świadkami jak w auto Nosferatów uderza jakaś niewidzialna siła kinetyczna, roztrzaskując jego prawy bok. Uderzenie z łatwością wygięło stalową konstrukcję, zmieniając napis B&B w ogromne wgniecenie. Pojazd poderwał się w powietrze lecąc w stronę nacierających Lasombrytów. Izotz krzyknął:

- Namtar! Victoria! Wszyscy do budynku! Biegiem do mnie! - mówiąc to odsunął się, ukazując otwarte wejście do biurowca. A następnie wydał kolejny rozkaz uzbrojonym w karabiny żołnierzom:

- Strzelać w wóz! - krzyknął Brujah wskazując palcem na nacierających przeciwników.

Victoria przystanęła na kilka sekund, zdezorientowana słowami Izotza, Namtar jednak pchnął ją w stronę wejścia. Kilka sekund później, wszyscy bezpiecznie wbiegli do korytarza w biurowcu. Ostatni do pomieszczenia wskoczył Izotz rzucając się na podłogę. Namtar jako jedyny członek koterii wiedział co zaraz się wydarzy. Nie tracąc czasu rzucił na ziemię Terrego i Victorię, starając się ich osłonić własnym ciałem. Nagle ziemia zatrząsała się. Na zewnątrz przetoczył się potężny huk. Jednocześnie okna rozjarzyły się oślepiającym blaskiem, przypominającym światło błyskawicy. Namtar w ostatniej chwili zdołał jednak zasłonić oczy i odwrócić głowę. Horacy i BJ nie mieli szans, by ustać na nogach. Siła odrzutu rzuciła ich na przeciwległą ścianę. Wybuchu był tak potężny, że na ścianach, suficie i podłodze pojawiły się grube pęknięcia. Przestrzeń wypełniła się szarym pyłem, ograniczając świat wokół kainitów do półtora metra. Tynk i kawałki gruzu posypały się na leżących na podłodze. Niewidoczność trzymana przez Horacego przestała działać.

- Starożytny wojownik jest bezpieczny. Nie widzę pola walki. W budynku jest kilku bękartów Khayina, czuję ich obecność. Na zewnątrz jest... - Silsila przekazał w myślach do Namtara.

Horacy podniósł głowę patrząc w pomieszczania na końcu korytarza. Wytężając wzrok, by dojrzeć coś w wirującym pyle, zdał sobie sprawę, że widzi WildHeart'a. Gangrel trzymał pod kurtką nastroszonego kruka. Pozycja ciała mówiła jasno, że Primogen Gangreli robi wszystko, aby ochronić ptaka przed wszelkim zagrożeniem. BJ pchnięty siłą wybuchu niefortunnie wpadł na drzwi, które nie wytrzymały, odrywając się od zawiasów i wpadając razem z Brujahem do pokoju obok. Gdy tylko otworzył oczy zauważył, że w rogu leży Redondo z wystającym kołkiem z piersi. Po prawa część twarzy Torreadora była kompletnie zmasakrowana. Mędrzec zauważył odbity na bladej skórze ślad wojskowego buta. Pęknięta kość policzkowa oraz zapadnięte oko, podkreślały, iż Degenerat spotkał się z argumentami nie do odparcia. Terry modlił się bez opamiętania, trzymając w roztrzęsionych rękach różaniec. Victoria osłaniała rękoma głowę, czekając, aż niebezpieczeństwo minie. Assamita wstał płynnie z podłogi, sięgając po sztylet.

- Uważaj Izotz! - warknął WildHeart widząc ciemny obłok, który wlewał się do korytarza, przesączając przez szczelinę w murze.

Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Morderca ruszył do ataku, ochraniając tym samym koterię. Uruchomił moc Akceleracji i zaczął ciąć cienistą istotę na długie pasy z ciemności. Zakrzywione ostrze śpiewało pieśń śmierci, poruszając się szybciej niż błyskawica. Szkarłat zaczął wypełniać pęknięcia, w których czaiła się esencja walczącego pod postacią cienia Lasombry. Pośród cieni i wirującego pyłu sylwetka Assamity poruszała się z taką szybkością, iż stawała się niemal niedostrzegalna dla obserwujących starcie.

W tym samym momencie blada silna ręka niepodziewanie chwyciła Victorię za nogę, wciągając ją w smolisty otwór, który przed chwilą pojawił się tuż obok jej stóp. Morderca rzucił się na pomoc liderce, lecz został zatrzymany przez mackę, która owinęła się wokół jego tali. Neik! - zaklął w myślach.

Kanonada wystrzałów karabinowych trwała nadal. Żołnierze znajdujący się na piętrze cały czas ostrzeliwali teren, przerywając tylko na moment, by załadować kolejny magazynek.

- Niebieska amunicja! Przeładować! - krzyczał Izotz do oficerów SWAT, którzy posłusznie przerwali ogień i zabrali się do zmiany kul.

Namtar w tym czasie ostatecznie rozprawił się z jednym z synów Democritusa, który padł pod ciosem arabskiego ostrza. Umierający cień krwawił całkiem realnie, ochlapując twarz i kurtkę Mordercy lepką czerwienią. Assamita wyszczerzył zęby. Przemoc, ból i śmierć, to był jego świat - wolny od iluzji Człowieczeństwa. Rozglądając się w poszukiwaniu kolejnego przeciwnika, spojrzał w stronę rozbitych okien. To on - pomyślał, dostrzegając znajomą postać, wyłaniającą się spomiędzy pni na skraju parkingu. W pamięci pojawił się obraz jasnej kuli jaka zabiła jednego z synów Księcia.

W tym czasie Horacy pomógł BJ'owi wstać na nogi. Obaj Spokrewnieni spojrzeli na siebie, zastanawiając się gorączkowo, co dalej czynić. Przez okno, również zauważyli wyłaniającego się z lasu Łowcę.

Podpułkownik Kenneth Cole szedł wyprostowany, a jego aura wydawała się emanować boską mocą. Łowca trzymał w rękach broń wycelowaną w coś, co znajdowało się w centralnej części placu. Nacisnął spust, a z lufy broni która pamiętała czasy I wojny światowej, wyleciał świetlisty pocisk. Niestety, nikt nie był w stanie zobaczyć w co celował, albowiem znajdowali się nie po tej stronie obiektu. Morderca, znów zasłonił oczy odwracając głowę. Zastanawiał się, gdzie jest Victoria. Horacy cofnął się kilka kroków, rozglądając by ocenić sytuację. Stary Szczur zauważając że niecałe trzy metry dalej stoi WildHeart, ochraniający masywną ręką mocno zniesmaczonego kruka.

- Lupini wiedzieli, że was tutaj znajdę. Podobno wiecie co z nim zrobić - Gangrel powiedział do Horacego i BJ'a.
Nie wiadomo gdzie jest Victoria, ani w kogo strzela Podpułkownik. Centralną część placu widać z wejścia do biurowca lub z pokoi po drugiej stronie budynku. Proszę pisać posty, deklaracje na PW i gramy dalej. Fabuła niczym lawina śniegu, przyspieszy z każdą chwilą nacierając na miasteczko w dolinie jaką jest wasza koteria.

Informacyjnie: Wiecie że w aucie B&B znajdowała się bomba wybuchająca jasnym światłem. Jej detonacja nastąpiła przy ostrzale z karabinów. Nie wiecie ilu Lasombra jeszcze żyje. Marconius zmienił się w nieruchomy posąg, wydając się być niewrażliwy na kule z karabinów.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 15 marca 2018, 14:31

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

- Gdzie Victoria? - zapytał Namtar, padając na kolana obok leżącego Malkavianina. Złapał go rękoma za ramiona, kierując spojrzenie Terrego ku sobie. Palce Mordercy pozostawiały ciemne smugi na pokrytej pyłem sutannie Świra.

- Nie wiem - zająknął się Terry. - Porwał ją Diabeł! Sam widziałem! Otwarło się przejście do Piekieł i ręka Złego zabrała Mroczną Panią!

- Neik!* - warknął Assamita. Najwyraźniej w tej sytuacji nie stać go było na żaden ambitniejszy komentarz.

Kanith!**- pomyślał pod adresem ostatniego sukinsyna, którego położył. Aktualnie martwego sukinsyna. Niemniej sukinsyna. - Odciągnęli mnie, by ją dostać. Nie dam rady przejść przez Otchłań, nie wiedząc gdzie się kierować... Al'ama!***

Spojrzał jeszcze raz w pobladłą twarz Świra. Drżące wargi i rozbiegane spojrzenie Terrego mówiły jednak jasno, że nie ma co liczyć na bardziej szczegółowe informacje, ani, tym bardziej, na skuteczną współpracę.

- Neik! Neik! - powtórzył, wstając płynnie. Szkło z rozbitych szyb zazgrzytało pod jego butami, gdy Morderca zbliżył się ostrożnie do okna.
Szukam Victorii, ale jednocześnie jestem blisko pozostałych i staram się nie tracić ich z oczu, bym mógł zareagować, jeśli coś im zagrozi.
Chciałbym wyjrzeć na zewnątrz przez jedno z okien, w taki sposób, by cień framugi ochronił mnie przed bezpośrednim oddziaływaniem światła.
* arab. Kurwa!
** arab. Jebaniec!
*** arab. Cholera!
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 16 marca 2018, 22:59

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Zmiennokształtni cały czas obserwowali koterie Artahasisa - stwierdził w myślach Trujah analizując słowa Gangrela. Domyślał się, że nie będzie łątwo pozostać anonimowymi. Powernicy Red Wisdoma byli pierwszoplanowymi postaciami i oczy wszystkich skierowane były na nich. W całym pandemonium przemocy, chaotycznym tańcu mistycznych mocy los jednak sprzyjał koterii. Wild Heart miał kruka, którego szukali.

BJ nie miał podejścia do zwierząt, choć jak uznał w myślach nazwanie Coraxa zwierzęciem było oczywistym błędem. Owszem potrafił leczyć zarówno zwierzęta jak i zmiennokształtnych, lecz brakowało mu zwierzęcej empatii. Uznał tym samym, że Horacy, którego klanową dyscypliną był Animalizm, będzie lepszym powiernikiem Coraxa niż Bernard. Kainita

- Dziękuję ci w imieniu koterii a także w imieniu Artahasisa. - Wellington skłonił się lekko, prosząc Nosferatu:

- Horacy czy byłbyś tak miły i pomógł Vasco?

BJ uznał, że byłoby niegrzecznym zostawić WildHearta ze słownym dziękuję. Reszta przekazu bardzo dotknęła Bernarda. W honorowym systemie wartości Wellingtona, kainita jawił się teraz niczym D'Artagnan. Wyglądało, że Gangrel sporo przeszedł dostarczając kruka Koterii Czerwonego Mędrca. Jako że sam nie był członkiem koterii a jedynie niezależnym doradcą, nie chciał przemawiać zoobowiązywać jej członków do czegokolwiek. Byłoby to grubiańskie i nieetyczne, zwrócił się więc spokojnym, oficjalnym tonem do Gangrela, który jeszcze nie spotkał się do tej pory z potomkiem Artahasisa:

- Jestem wdzięczny za okazaną pomoc Wild Heart. Nazywam się Bernard Wellington, prawnuk Artahasisa i niniejszym osobiście zoobowiązuję się do stosownego odwdzięczenia się za okazaną pomoc. Niemniej jednak uciekam się do twojego poczucia honoru i proszę aby spłatę długu odwlec do momentu, kiedy przestanę być związany z koterią.
Czy BJ i Horacy zdają sobie sprawę, z tego co się dzieje na korytarzu? BTW. Może warto byłoby zakosić krew od Redondo, tę którą dostał od Namtara. Ale BJ brzydzi się takimi czynami ;)

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 19 marca 2018, 23:02

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Jeszcze chwilę temu Horac był pewien, że tym razem się im nie uda. Że tym razem na pewno zarobią serię z dziwnej broni posiadanej przez Alastora i jego grupę. Domniemanego Alastora. Którego Horacy podejrzewał także, o bycie nie mniej sławetnym, byłym hiszpańskim buntownikiem obecnie na łańcuchu Campanilli. Na nieco naderwanym łańcuchu. Słowa Wildhearta szybko potwierdziły jego myśli. Wprawdzie Szczur nie miał nic przeciwko zrywom wolnościowym, sam pamiętał bowiem jak ciasną obrożę potrafi nałożyć na szyję zbyt troskliwy ojciec. Nie mniej jednak taka pomoc jaką otrzymali wymagała spłaty. A Szczur nadal nie potrafił odpowiedzieć sobie na jedno zasadnicze pytanie dotyczące Brujaha. Jaką on grał grę? Przydomek Lód jaki nosił, mógł świadczyć, że nie jest kolejnym narwańcem jak reszta z jego klanu. Że może być bardziej jak BJ...

Prawdziwym szokiem było nagłe porwanie Victorii. Macka porwała ją w ciemność nagle i z siłą jak szmacianą lalkę, wciągając w bezdeń demonicznego abysalu jednym ruchem.

Cholerny kalkulator, jebana maszyna różniczkowa. Bez emocji i serca, czysta logika. Nie można tak po prostu kłaść lagę jak kogoś z koterii wciągnie w niebyt. Nie wolno tak łatwo przechodzić nad stratą jednego z nas. No bo.. Victoria była przecież taka użyteczna i potrzebna, nam, mnie... Szczur na raz przypomniał sobie jak jeszcze przed chwilą gnał do samochodu pilnując się by być zaraz za Victorią tak by ewentualna seria z karabinu wpierw...

Źle, bardzo źle im mniejszy tłum tym większe ryzyko. A ryzyko teraz niepotrzebnie rośnie. Jak by ją odratować?

Zerknął z nadzieją na Namtara lecz tamten był w wyraźniej rozterce. Horacy przez ułamek sekundy myślą czy by nie wejść do głowy Pułkownika i nie dopowiedzieć czegoś, ostatecznie postanowił jednak zwolnic ręce Gangrela by mógł z nich ewentualnie zrobić użytek. Skinął głową z uszanowanie Starszemu Gangreli.

- Jesteś Vasco, czy Gaagi? Choć do mnie przyjacielu. - zakrakał w mowie kruków, czując, że Wildheart także zrozumiał.

Kiedy kruk wylądował mu na ramieniu Horacy objął mocą Niewidzialności Terrego i BJa zostawiając Ciemności do porwania samych godnych przeciwników.

Którego z nich by nie wciągnęła, nie chciałbym być na jej miejscu. zachichotał nerwowo w duchu. No a teraz przyjrzyjmy się truchłu Toreadora, a takoż zbytkom leżącym w jego kieszeniach, które na pewno nie będą mu już potrzebne. Pożyczę co ciekawsze zaledwie na chwilę, no może dwie...
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 23 marca 2018, 13:52

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Świetlisty pocisk trafił prosto w głowę Democritusa, roznosząc jego cienistą postać na cieniste strzępy. Hybryda Nieumarłego i demona z Otchłani, rozpadła się na mniejsze strzępy które spływały krwią, tętniły kawałkami mięsa i kości. Wszystkie one poczęły drgać w przerażających spazmach, by chwili zmienić się atramentową ciemność, rozlewającą się na ubitej ziemi niczym potworna kałuża. Coś, co kryło się wewnątrz ciała Lasombry wydało przerażający wrzask, mrożąc krew w żyłach wszystkich śmiertelników w okolicy. Sekundę później ostrzał z karabinów został wstrzymany, a żołnierze odsunęli się od okien. W tym czasie Cole przeładował broń. Czyniąc kolejny krok w kierunku wroga, krzyczał:

- Giń przeklęta kreaturo! Wracaj do Otchłani gdzie twoje miejsce! Żryj ołów, dziwko!

- Nie powstrzymasz mnie śmiertelniku! - odpowiedział demoniczny żeński głos dobywający się z smolistej plamy, próbującej najwyraźniej połączyć się znów w jedną całość.

Kenneth Cole sprawnym ruchem ręki wyjął nabój z kieszeni, ładując go do karabinu. Z nadnaturalną szybkością przeładował broń kierując lufę w kierunku Democritusa.

- Nie masz już mocy... Ten który stał cały czas za twoimi plecami nie wesprze cię więcej. Nie ma tutaj żadnych Bogów... - odpowiedziała ciemność, formułując się w nową przerażającą formę z płynnego mroku.

- Zamknij się! - wrzasnął pułkownik naciskając na spust. Pocisk, jasny niczym promień słońca, wystrzelił w stronę potwora pozostawiając za sobą świetlista smugę. Unoszący się dym z lufy przez chwile zasłonił Łowcy widok. Nagle jednak Kenneth zdał sobie sprawę, że jego kula trafiła cel, ale nic się nie stało. Przerażająca istota stała przed nim, szczerząc zęby z ciemności, gotowa pożreć każde światło i wrzucić je w bezkresną Otchłań. Koszmarny cień, uzbrojony w serię ostrych haczyków wzniósł się nad śmiertelnikiem, na którego twarzy malował się już tylko strach.

- Ale... Jak to możliwe... - zdarzył powiedzieć łamanym głosem, zanim Otchłań zaatakowała z pełną siłą.


[center]***[/center]
Victoria odruchowo użyła mocy Sfery Mroku zmieniając się w strzęp ciemności, chwile po tym jak silna ręka wciągnęła ją na druga stronę. Znalazła się wewnątrz potwora jakim było połączenie Democritusa i Sukkuba, który przejął kontrolę nad jego ciałem. Wtedy ujrzała swego pradziada... Takiego jakim był naprawdę: wielkim i potężnym Lasombra, który leżał nieruchomo w ciemności, a nad nim skraplała się krew Sukkuba, karmiąc jego spuchnięte od pożądania usta.

- Witaj Victorio - powiedział Democritus zmęczonym głosem, a w jego oczach tlił się żar dawnych dni. - Chciałbym podziękować twemu ojcu za pomoc w mej sprawie. Za to, że rozkazał Lucasowi uratować Pułkownika Kennetha Cola w Wietnamie, aby ten mógł stoczyć ostatnią walkę, która ma teraz miejsce. Za to, że odnalazł założyciela Arcanum Benjamina Holmscofa i namówił go, aby ten obdarował Kennetha świętym orężem. Dziękuję ci za przybycie... Gdzie kończy się moją droga, tam zaczyna się twoje przeznaczenie. W Baltimore znajdziesz wiele odpowiedzi, których nie mam czasu teraz udzielić. W Indiach znaleźliśmy artefakt... zostaliśmy oszukani przez Marconiusa, który użył nas do przywołania Bestii spod Kartaginy. Teraz wiem, że w Indiach trafiliśmy na twierdzę zbudowaną na rozkaz samego Ventrue, który ukrył przed innymi Przedpotopowcami najpotężniejsze przedmioty mocy jakie należały do naszego rodzaju. Ventrue przetrwał... i powoli niszczy każdego, kto okrada go z potęgi. Mallus wykonuje jego rozkazy, a brosza uwolniła moc Dominacji Przedpotopowca pozwalając mi i Sukkubowi zwrócić się przeciw Marconiusowi.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 28 marca 2018, 18:17

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993[/center]
Gangrel podał rękę potomkowi Atrahasisa, a gdy ich dłonie się spotkały Wild Heart zacisnął palce z większą siłą. Jego oczy zalśniły nagle krwawym blaskiem, a zęby przybrały niebezpiecznie długich rozmiarów. Zaskoczony BJ nie zdążył zareagować, a Primogen Gangreli przemówił głosem przypominającym kogoś, kto już dawno zbratał się z Bestią.

- Ta misja kosztowała wiele istnień i bezsensownie przelano krew potomku Red'a - powiedział z wściekłością na granicy furii, po czym z łatwością przyciągnął do siebie ciało angielskiego gentlemana. Gdy ich klatki piersiowe zetknęły się, spojrzał głęboko w oczy True Brujaha i nie zmieniając tonu kontynuował przemowę.

Horacy widząc co się dzieje chciał coś powiedzieć, zareagować, ale nie był w stanie wykrzesać ani słowa. Gangrel był zbyt przerażający i silny. Dodatkowo głos kruka uspokoił jego skołatane nerwy:

- Jestem Gaagi, Wild Heart nie zrani was. Dał słowo, więc odpuść Horacy... Tej nocy zginęło wielu niewinnych, pozwól mu wyrazić gniew. Zaraz mu przejdzie, ale odpowiedz szczerze na kilka jego pytań. Uspokoi się... - wykrakał ogromny ptak.

- Wypruję ci jednym pazurem serce, jeżeli nie powiesz mi dlaczego ten kruk jest tak ważny! Rozumiesz cywilizowany truposzu? Widziałem dziś krew zwierząt, a nawet rośliny zapłakały nad ich losem nie mogąc znieść tego widoku. Duchy lasów wyją z bólu roniąc niebezpieczne łzy, mogące poruszyć całym kontynentem! Ale co białas taki jak ty, może kurwa o tym wiedzieć? Dlaczego Twój pradziad do tego dopuścił?!? Mówiłem mu by stąd wypierdalał, ale on się uparł i w końcu zdechł! Mówiłem mu! Ostrzegałem! Jaka tajemnica jest warta ukrycia, aby zbudzić go z uśpienia? Dlaczego Lupini kazali mi wam oddać tego kruka? Dlaczego on nie chce mi nic powiedzieć! Jestem Wild Heart! Bestia tej dziczy! Mów!- warczał potężny Starszy, oczekując szybkich odpowiedzi, nie puszczając stalowego uścisku na dłoni BJ'a.
Wild Heart nie wytrzymał i postanowił jak najszybciej uzyskać odpowiedzi na kilka pytań. Horacy jest pewien, że włos BJowi z głowy nie spadnie. Namtar znajduje się w innym pomieszczeniu i nie widzi całej sytuacji. Na razie zakładam, że będzie bardziej zainteresowany tym, co dzieje się na zewnątrz. W poście BJ grzecznie czeka aż Primogen skończy, aby nie wchodzić mu w słowo. Można pisać dialogi...

Post pisany na szybko. Możliwe późniejsze poprawki.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 16 kwietnia 2018, 06:55

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria nie czuła niepewności ani przerażenia. Wszystko co się dotąd wydarzyło, doprowadziło ją do pewnego stanu obojętności. Zdawało się, że teraz już żadna informacja czy sytuacja nie mogła ją zaskoczyć. Democritus nie wydawał się wrogiem. Sposób w jaki do niej mówił, nie nadawał jej strachem. Czuła się bezpieczne w tym straconym absurdzie, zanurzona w otchłani że swoim pradziadem. Zdawało się to bezpieczniejsze niż bycie tam, w wirze walki. Czuła też współczucie do Lasombryty. Tak jak oni tak i on, wszyscy na czyichś sznurkach, nie wiedząc nawet dla kogo walczą.

- Przykro mi widzieć cię w takim stanie - powiedziała że współczuciem - nie jest mi łatwo widzieć kogoś z mojej rodziny w takim stanie. Potężną istotę, spętaną wolą innych. Nie wiedziałam, że mój ojciec Ci pomagał. Musiał wiedzieć o wiele więcej o tym co ma nadejść. Może dlatego skończył w tak tragiczny sposób... Mallus, a więc jego brosza w końcu się na coś przydała. Cieszę się że miałeś szansę powstać przeciwko Kiasydowi. A teraz do konkretów ... czy wiesz jak możemy zniszczyć lub odesłać sukkuba? Widzę że wasza "przyjaźń" nie wyszła wam na dobre - podsumowała przekornym uśmiechem. Mówiła spokojnie i z empatią. A jej głos brzmiał ciepło i uroczo.
Viktoria używa jak umie empatii, wyczucia i wszelkich społecznych skili. Uroczy głos etc. Ma nadzieję coś wyciągnąć od pradziada co było by użyteczne w tej sytuacji.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 09 maja 2018, 23:37

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993

Wstyd mu bylo Bernardowi, ze wzial Gaagiego za Vasco, spodziewal sie bowiem, że Gangrel przyniósł kruka po którego jechali do Princeton. Szybko zorientował się w oczywistym błędzie. Wampir szarpnął Wellingotnem i przyciagnął do siebie.

BJ powinien się był bać, ale ze stoickim spokojem patrzył w oczy Gangrela, czekając aż Wild Heart skończy. Mimo prostackiego napadu gniewu Wellington nadal uważał ogromnego kainite za kogoś honorowego. Po prostu niewiedza i z tego wynikająca frustracja popchnęły go do agresji. To zachowanie było dość typowe dla dużego odsetku zarówno śmiertelnych, jak i Kainitów, szczególnie pod wpływem stresu, tudzież srodków psychoaktywnych. Jak każdego, tak i Primogena Dzikusów, Brujah darzył respektem. Uznawał ze sporym prawdopodobieństwem, że Gangrel może miec braki w wykształceniu, czy odstawać nieco intelektualnie od innych starszych, niemniej jednak miał z pewnoscia wiele innych zalet z powodzeniem równoważących minusy, o czym najlepiej swiadczył fakt, że Wild Heart był już słuszny wiekiem i przewodził klanowi. Tylko najlepsi uzyskiwali status starszych, inni gineli w mrokach historii, ot taka selekcja naturalna.

Kainita skrzętnie notował w pamięci zadawane pytania i zaskoczyła go ponownie wiedza lupinów, którzy zdawali sie mieć pojęcie, jak ważny jest kruk. Trudno było oszacować czy była w tym zasługa Czerwonego Mędrca, czy mądrości zmiennokształtnych. Sposób w jaki wykrzykiwał pytania Dzikus podpowiadał, że odpowiedzi nie mogą być przesadnymi popisami krasomówstwa i oratorstwa, gdyż takie BJ uznawał w tej sytuacji za ryzykowne i mogące doprowadzić do niepotrzebnej eskalacji przemocy. Byłoby jednakże czynem prostackim i niehonorowym, gdyby potomek Artahasisa udzielil zbyt oczywistych odpowiedzi tym samym okazując brak szacunku do rozmówcy. Cała sytuacja była jednak o wiele mniej groźna niż rozmowa jaką dwanaście minut temu odbył z Namtarem.

W końcu, gdy mógł już kulturalnie wejść w słowo Gangrelowi, przemówil:

- Ubolewam nad rozlewem krwi i bezsensownym niszczeniem ekosystemu Wild Heart'cie. Nie mniej jednak nie wiń o to mojego pradziada. Artahasis jedynie próbuje to powstrzymać i gdyby nie jego dalekowzroczność, to uznaje z dziewięćdziesięcio trzy procentową szansą, że sprawy miałyby się teraz o wiele gorzej. Wielka mądrość przemawia przez twoich braci lupinów, że wolą ich było abyś przekazał nam kruka, bowiem kryje on tajemnice dla koterii Artahasisa, która pomoże przywrócić ład.

Primogen Gangreli po slowach BJ'a wyraźnie odpuścił. Warknął znacząco, a następnie puścił dłoń True Brujaha, robiąc krok w tył. Pomimo nerwowego nastroju, Wild Heart nie podjął żadnych dodatkowych agresywnych działań w stosunku do BJ'a. Zazgrzytał zębami, a następnie przemówił:

- Wszystko zmierza do nieuchronnego końca. Lupini zamierzają powstrzymać przebudzenie się prastarego Zmiennoksztaltnego, zwanego Mokole. To jakiś prehistoryczny potwór, który tu śpi od setek lat. Ponoć pamięta czasy kiedy Kaina nie było na ziemi jeszcze. Przynajmniej tak mówią Coraxy, które przez ostatnie dwie noce gadają tylko o tym. Ja im wierze. Coś ostatnio sciagnęło wiele bestii do siebie pod ziemie...

Masywny Gangrel wskazał pazurem w strone z której slychać było wcześniej wycie Wilkolaków:

- Nasz aktualny problem to Mahkah, Krew Na Twarzy, Ahroun Wendigo Czwartej Rangi. Ten indiański Lupin jest skrajnym zwolennikiem Dawnej Ścieżki, negatywnie nastawionym do rządu białych ludzi i ich samych. Należy do szczepu Ciernistej Nocy i jest dowódca najbardziej sprawnej watahy uderzeniowej w okolicy. Uważa całą Zachodnia Wirginie za swiętą ziemię i przysiągł bronić jej zarówno przed Sługami Żmija jak i tymi, którzy przynieśli go na te ziemie.

- Nie ogląda telewizji, nie je niczego, czego nie upolował i nie pije alkoholu. Wyjątkiem od jego skrajnych zasad jest broń palna, której używa całkiem sprawnie, zgodnie z dewizą, że najlepiej pokonać wrogów ich własną bronią. Jego życiem jest walka i cały swój wolny czas w zasadzie poświęca na zwiększanie swoich zdolności bojowych i tropienie wrogów szczepu. Do tego wszystkiego należy dodać, iż jego skrajne poglądy i brutalne działanie zapewniło mu szacunek Czerwonych Szponów, którzy chętnie słuchają jego rozkazów. W związku z tym procederem procent ludzi zaginionych w lasach Zachodniej Wirginii od wielu lat jest bardzo wysoki... Rozumiesz co mam na myśli? - zadał pytanie retoryczne, a nastepnie kontynuował.

- W Charleston bywa tylko wtedy, gdy zostaje wezwany aby rozwiązać jakiś problem. Zwykle kończy się to w sposób krwawy i brutalny. Zwłaszcza, że Krew na Twarzy porusza się wraz ze swoją watahą. "Białe psy powinny się cieszyć, że pozwalam im oddychac w mojej obecności" - to mi powiedział na powitanie jak się pierwszy raz spotkaliśmy. Masz jakiś plan potomku Red'a? - pytanie zawisło w powietrzu.

- Wycofać się Wild Hearcie. To zacny przeciwnik. Darzę go słusznym respektem. - odpowiedział spokojnie Bernard, wyjaśniając: - Walka z Mahkahem na jego terenie i jego warunkach, to absurdalna forma bezcelowego samobójstwa. Niemniej jednak analizując to co powiedziałeś, można tę sytuacje przekuć w sukces z prawdopodobieństwem większym niż pięćdziesiąt procent. Wszystko sprowadza się jedynie do odpowiednich ku temu warunków, a o te może być trudno tu i teraz.

BJ nie należał do tchórzy, ale jego światopogląd jasno określał, że walka jest ostatecznym rozwiązaniem, a kiedy się już ją przyjmie, należało potykać się z honorem. Sytuacja jaką nakreślił Gangrel nijak się miała do kryteriów mieszczących się w widełkach jakie Wellington mógłby uznać za sluszne do podjęcia wyzwania. Uznawał, że w bardziej sprzyjających okolicznościach lupini, nawet pomimo niechęci do "białych psów" i w ogóle do kainitów, mogą być skorzy do rozmów. Wszystko zależało jedynie od odpowiedniej sytuacji i wiedzy jaką się posiadało:

- Czy wiesz zatem jaki to problem sprowadza watahę Ahrouna do Charleston Wild Hearcie? Bo jeśli chcą powstrzymać przebudzenie pradawnego, to stawia nas to po tej samej stronie barykady jak mniemam, a to już jest wcale niezgorszy zaczyn do rozmów.

- Idzie tutaj po Democritusa - odpowiedział pewnie Gangrel. - Ja mogę z nim rozmawiać, ale ktoś z was musi być obok mnie i nie może byc biały. Będzie musiał przemówić w waszym imieniu. Mahkah na pewno będzie chciał zabić wszystkich Lasombra, dlatego Victoria musi zniknąć. Marconius będzie miał problem... - urwał w połowie zdania, jakby zastanawiał się nad czymś.

Los Marconiusa nie interesował Wellingtona. Kiasyd mógł sobie radzić sam. Zresztą jak mniemał BJ zapewne był do tego równie dobrze predysponowany jak Goratrix.

- To może by jedynie Namtar - stwierdził zdawałoby się bez zastanowienia, ale zdążył już przekalkulować różne opcje w chłodnym analitycznym umyśle. Nie było innego wyjścia. Victoria odpadała z oczywistych powodów, BJ mógł być w najlepszym przypadku uznany za potomka znienawidzonych kolonistów brytyjskich. Horacy... cóż, defekt klanu ukrytych można łatwo było wziąść za zgniliznę Żmija. Pozostawał jedynie mający arabskie korzenie Assamita. Oczywiście można było spróbować użyć sztuczek Nosferatu, ale Wellington brzydziłby się takim zachowaniem i uznał je za niehonorowe.

Bernard wolałby widzieć Victorie lub siebie u boku Gangrela, ale dobrze wiedział, że nie było to możliwe. Ale choć Namtar nie był najlepszym na tym miejscu, to Prawdziwy Brujah musiał uznać, że specyficzny, przepełniony honorem światopogląd Zabójcy, który mógł pogrzebać los koterii w delikatnej materii, równie dobrze mógł być atutem podczas rozmów z honorowymi z zasady Lupinami.

- Cóż, nie traćmy zatem czasu - oznajmił spokojnie, jakby nie ignorując chaos wokół nich: - Poinformujmy Namtara o zaszczytnym zadaniu jakie spadło na jego barki.
Post pisany wspólnie z MG
Ostatnio zmieniony 10 maja 2018, 22:19 przez 8art, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 10 maja 2018, 15:15

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

W czasie przemowy Victorii Democritus pozostał doskonale nieruchomy. Żyły jedynie jego oczy, wprawione w pobladły owal martwej twarzy. W końcu poruszył zczerniałymi ustami i przemówił:

- Nie możesz ufać żadnemu z Ventrów. Ich Progenitor zrobi wszystko by odzyskać, to co należy do niego. Mam na myśli Sukkuba... - Książę Charlestone zamilkł nagle.

- Na mocy Paktu Krwi jaki zawarłem w Katedrze Cieni, przed obliczem samego Lasombry nie pozwolę, aby z mojego ciała uczyniono naczynie dla tej demonicznej istoty! - rzekł po chwili z mocą - Przekażę ci teraz prawdę, jaka kryje się w naszej vitae. Mój umysł zaleje cię wspomnieniami pradawnych czasów, a wtedy pojmiesz, dlaczego nie miałem wyboru! Jesteś z mojej linii i powinnaś wiedzieć, skąd wywodzą się nasze korzenie...

- Lasombra wieki temu dał nowe życie Sybil, jednej z pierwszych dzieci naszego Progenitora. Musisz wiedzieć, że jej wpływ jest wszechobecny, lecz niemożliwy do wyśledzenia. Mój ojciec, podobnie jak ja, podszywa się pod przedstawiciela Ventrue. Lucius Aelius Sejanus jest obecnie Księciem Waszyngtonu. Sybil ma pod kontrolą o wiele więcej niż możemy przypuszczać. Musisz wiedzieć, że jesteśmy w permanentnym konflikcie z innymi klanami. Tylko Matuzalemowie Klanu Nocy, zdają sobie sprawę z jej obecności. Lasombra zwyciężą, gdy uda nam się ostatecznie zgładzić przeklętego Heliosa - to powiedziawszy Democrutus spojrzał prosto w oczy Victori i wydał polecenie:

- Pożryj mnie! Pożyw się żywą ciemnością jaka pamięta czasy Starożytnego Sumeru. Tylko w ten sposób wiedza, którą posiadam nie trafi w ręce Ventrów.

Umysł Victorii przez chwilę próbował stawić opór, lecz nie była w stanie oprzeć się potędze krwi. Coś niesamowitego i władczego wypełniło swoją obecnością jej ciało. Nie rzuciła się jednak na swego pradziada niczym głodne zwierzę. Pomimo przymusu bowiem, wyczuwała także doskonale świętość tej chwili, stanowiącej pradawne misterium tych, którzy na zawsze opuścili świat słońca. Świadoma powagi tej eucharystii, przyklękła obok i wbiła swe kły w cieniste ciało Democritusa. Już za pierwszym łykiem wiekowej vitae, w umyśle pojawiły się obrazy przedstawiające sceny ze starożytnych czasów.

Znajdowała się w zapomnianej przez świat, świątyni Mrocznej Bogini Ereszkigal w mieście Lagasz. Wspomnienia przelewały się przez krew, a każda pochłonięta kropla niosła ze sobą poznanie kolejnych faktów. Nowe informacje w połączeniu z posiadaną wiedzą archeologiczną pozwoliły jej określić, iż wydarzenie, które właśnie obserwuje, datowane było na około dwutysięczny wiek archaicznej ery.

W dużej ciemnej sali oświetlonej tylko przez niewielki płomień siedziały na krześle dwie postacie. Victoria nie miała problemu, by rozpoznać Atrahasisa oraz kobietę o boskiej urodzie i czarnych długich włosach.

- Sybil... - powiedział Red Wisdom - Ventrue śpi w Katakumbach Przedpotowpowców w Pierwszym Mieście. Jestem prawie pewien, że znajduje się w letargu. Jednak jedynie kwestią czasu jest, gdy zacznie kierować działaniami Tal-Mahe-Ra. Jak wiesz Enoch znajduje się obecnie w Królestwie Umarłych, nie sądzę wszakże, aby to mogło ograniczyć jego moce Dominacji, jeżeli chodzi o potomków krwi.

- Dziękuję Czerwony Mędrcze. To cenna wiedza - odparła głosem dźwięcznym i zimnym, niczym łzy spadających gwiazd - Otrzymasz zatem również to o co mnie prosiłeś. Od teraz będziesz ochraniany przez Klan Nocy, przed każdym z Ventrów.

- Sybil... Jest jeszcze pewien driabiazg, o który chciałem prosić.

- Tak? - zapytała wprost.

- Chciałbym aby jeden z twych potomków dziesiątego pokolenia, otrzymał od ciebie znak mocy, świadczący o silnej krwi Lasombra.

- Oczywiście, to żaden problem... - odrzekła.

Nagle obraz zalała krwista czerwień, a Victoria poczuła jak nowa wiedza wpływa przez moc krwi prosto do jej umysłu. Wizje starożytnych bogów, wielkich bitew, zapomnianych ceremonii oraz zapachu świątynnych wonności zmieszanych z słodkim posmakiem vitae.

[center]Obrazek[/center]
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 13 maja 2018, 19:54

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993[/center]
Namtar przykleił się do ściany tuż obok framugi okiennej, która wybiegała na plac. Zanim zdążył wychylić się, usłyszał wyminę zdań Pułkownika z Sukkubem, która wskazywała na ostateczną konfrontację. Ostrożnie wysunął głowę, aby zobaczyć co dzieje się na środku placu. To co ujrzał nie wróżyło niczego dobrego.

Z ciała demonicznej istoty w kierunku Pułkownika wystrzeliła ciemna chmura wypełniona ostrymi i długimi źdźbłami, przypominającymi jakąś upiorną trawę. Ocierając się o siebie wydawały one niepokojący szelest. W kilka sekund oplotły ciało Łowcy i wyssały z niego całe życie, zmieniając jego oczy i usta w ziejące otchłanią dziury nie mające dna. Broń upadła na ziemię, gdy mięśnie Kennetha przestały działać, a ścięgna wyschły na wiór, upodabniając się do naciągniętych strun. Jego ciało przypominało teraz pustą skorupę, stając się przestrogą dla tych, którzy stają na drodze sił, które nie pochodzą z tego świata.

[center]Obrazek[/center]
Tuż niedaleko dalej stała nieruchomo kamienna figura Marconiusa, który wydawał się kompletnie nie przejmować całą sytuacją. Po Victorii nie było śladu, a sama postać Sukkuba przeszłą kolejną transformację, upodabniając się do wychudłej, kobiecej sylwetki. U jej stóp kipiała żywa ciemność rozlewająca się niczym fale oceanu na prawie sześć metrów wokół. Morderca zdał sobie sprawę, że Democritus znajduje się gdzieś w tej ciemności, ale przestał mieć kontrolę nad Sukkubem, który najwyraźniej postanowił wyrwać się na wolność. Czasu było coraz mniej, a wycie Lupinów świadczyło że będą tutaj za kilka minut, abo jeszcze szybciej.

[center]Obrazek[/center]
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 14 maja 2018, 19:33

[center]Świątynia Bogini Ereszkigal, Lagadz, era archaiczna, czas nieznany
[/center]
https://www.youtube.com/watch?v=gHeLpfk ... OtHX9gTkKC

Nie była pewna czy to ci widzi to wspomnienia Księcia Charleston czy też jego przodków. Wszystko co przesuwało się przed jej oczami było pokryte pyłem tysięcy lat. Poczuła ciężar wszystkich wspomnień i całej wiedzy która ją wypełniała. Poczuła jak pył wieków osiada na jej skórze, sprawia, że jej powieki stają się cięższe, włosy nasączają się czasem, oczy przenika niezliczona ilość ciemnych nocy, nieznanych wspomnień, zapomnianych imion, wyblakłych twarzy, Im dłużej piła tym bardziej czuła jak jej jestestwo wypełnia się nieznanym, czasem i miejscami. Vitae rosła w niej, szumiała, szeptała stare zaklęcia. Cała wiedza stuleci, którą niegdyś próbowała odkryć ze starych ksiąg był teraz w niej.

Pamiętała cienie nocy i ludzkie armie walczące razem na pustyni przeciwko sobie, wiedzione przez potężnych czarnoksiężników i demony. Powietrze było wypełnione magią i ciemnością. Piachem pustyni i zapachem orientalnych kwiatów o dziwnej wibracji. Wszystko to co teraz jest złamaniem Maskarady było kiedyś codziennością dla wszystkich istot. Zatęskniła za tym czasem... Jakby był jej. Tak teraz był jej. Czuła ciężar wieków wypełniający jej ciało. Piach pustyni w oczach. A więc jej linia nie była z Europy tak jak zawsze myślała... Jej ojciec ukrył ją przed prawdą. Może tak było dla niej lepiej. Aż do teraz. Democritus więc miał ochraniać Czerwonego Mędrca...

Lasombra przemieniał raczej mężczyzn i to głównie w Europie i wszystkie znane linie krwii z tamtą się wywodzą... Zawsze wierzyła w swoje europejskie korzenie i wiedziała, że jest nieliczną z przemienionych kobiet... lecz nigdy się nad tym bardziej nie zastanawiała. Linia Gratioano i Montano... najważniejsze w rodzinie, każda miała własną politykę i swoje sprawy.... Sybil była przemieniona poza Europę i prawdopodobnie nie wiele ją obchodzi to, co dzieje się tam... czy w ameryce o europejskich korzeniach. Camarilla, Sabbat, klan Lasombra sam w sobie... wszystko to nie ma znaczenia. Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie także i ona sama jest kontrolowana przez przedwiekową progenitorkę... nie wiedząc nawet jakie mogły by być jej cele. Sybil była bardzo stara... dzika, zimna... daleka od wszystkiego co znała Lasombra. W jakiś sposób poczuła jej obecność w sobie, gdy tylko się na niej skupiła.

W uszach Victorii brzmiał głos Democritusa o zniszczeniu Heliosa. Jego słowa brzmiały jak słowa Namtara... Wszystko powoli zaczęło się układać w całość.

Nowe wspomnienia zalała jej świadomość. Labirynty korytarzy świątyń starożytnego Sumeru oświetlone dziwnym czarnym ogniem, którego źródła nie była w stanie pojąć. symbole na ołtarzach, których kiedyś nie mogłaby odczytać... teraz.. im dłużej się im przyglądała... nieznane dotąd słowa i znaki nabierały znaczenia. Niezapełnione dotąd luki wiedzy o Starożytnym ludzie, miasta żywe w jej wyobraźni... Larsa, Durum... pustynia... tak pustynia i ciemność. I czarny wiatr rozgarniający piasek. Czuła jak jej ciało drży w ekstazie. Zapach krwi był zapachem domu. Domu o którym nie miała pojęcia.

Krew z krwi znalazła drogę. APSU...INA ETUTI ASBU...

[center]Obrazek[/center]
Ostatnio zmieniony 14 maja 2018, 21:06 przez Zin-Carla, łącznie zmieniany 1 raz.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

ODPOWIEDZ