PBF - Charleston by Night

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 25 listopada 2017, 13:32

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Dopiero po chwili zorientowali się, że warknięcie Mordercy, które przerwało wywody Bernarda było w istocie cichym śmiechem.

- Mówiłem, nie zrozumiecie... Ma fish Kahraba.* Głupcy strzegą pyłu i umarłych świątyń... - jego wzrok przeniósł się z członków koterii na ciemną ścianę lasu, wznoszącą się w milczeniu po lewej.

- Lilitu? Fashkh hara...** - roześmiał się znowu. - Laa***, lilitu jest tylko narzędziem... Kima Parsi Labiruti****

Spojrzenie Mordercy poszybowało w stronę ciemnego nieba. Zamilkł na chwilę, jakby zapominając o obecności pozostałych Nieumarłych. A kiedy znów się odezwał, zdawało się, że nie zwraca się do nikogo konkretnego. Tak, jakby mówił jedynie do siebie, ubierając w słowa kolejne fale przepływającego przez jego umysł szaleństwa.

- Ale teraz już wiem, powinienem się domyślić kim on jest... Urbat, utug-hul-ik, a-ni-za-dub...***** I Ciemność powstaje, aby pożreć twarz czasu... Mumu Tiamatu,****** ujrzałem i zrozumiałem. Daj mi siłę, bym mógł uczynić to, co muszę... - głos Mordercy przeszedł po chwili w chrapliwy, porwany szept, będący najpewniej dalszym ciągiem tej dziwnej modlitwy. Pozostali wychwytywali jedynie strzępki słów w nieznanym, starożytnym języku. Byli także świadomi, że oto w Assamicie dokonuje się jakaś niepokojąca przemiana, której nie potrafili jeszcze określić. I jeśli poprzednio już ich ochroniarz odległy był od wszelkich cnót ludzkich, teraz zdawało się, iż żegna się nawet z wyobrażeniem o tym, czym powinno być człowieczeństwo. Tak jakby coś... Jakaś przeraźliwa siła, pożerała na ich oczach resztki osoby, którą znali, pozostawiając jedynie ciemność. I pustkę, przywodzącą na myśl chłód przestrzeni, pomiędzy gwiazdami...


* arab. idiom oznaczający, że słuchacz nic nie zrozumiał i jest mało bystry.
** arab. Sukkub? Pieprzona bzdura...
*** arab. Nie
**** akkad. Potraktowano ją zgodnie ze starożytnym rytuałem.
***** sumer. Ogar śmierci, złowieszczy duch, który porusza swymi skrzydłami...
***** akkad. Matko Tiamat
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 25 listopada 2017, 22:55

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

BJ wsłuchiwał się coraz bardziej w słowa Namtara, ale analizował dwutorowo. Słowa Assamity i jego zachowanie.

Zdradza objawy Zespołu Kandinskiego - Clerambaulta i nasilają się. To się mieści w obecnej klasyfikacji ICD-10 jako uporczywe zaburzenia urojeniowe.

Widzi w tych mocach coś czego my nie potrafimy dostrzec. A zatem książe był tylko pionkiem w grze. Wygląda na to, że nawet Sukkub jest tylko narzędziem. ZA tym stoi ktoś inny komu zależy na odmienieniu losu Kartaginy, na zmianie przeszłości, żeby zmienić cały bieg historii i przyszłość To ogromna ingerencja. Kto jedank mógłb chcieć uchronić Kartaginę, jeśli nie Troile?
- Bernard zawstydził się, wiedząc, że odpowiedź jest tak blisko, a on nie potrafi jej wydedukować. Ale na to będzie jeszcze czas. Póki co, miał sześć minut i trzydzieści dwie sekundy, aby opanować odjeżdżającego coraz dalej w obłęd Namtara i zdecydować co robić dalej. Jedno było pewne pozostanie na miejscu, raczej nie wróżyło nieczego dobrego, ale pozwolenie komukolwiek na przejście w przeszłość mogło oznaczać unicestwienie wszystkiego. Bo przecież paradoks czasowy mógłby zatoczyć krąg, który nawet nie mieścił się w wyobraźni Wellingtona. Każda ingerencja mogłą wywołać absolutnie niemożliwe do przewidzenia skutki, szczególnie na przestrzeni ponad dwóch tysięcy lat. To mogło oznaczać, że Bernard Wellington nigdy nie istniał, lub istniał, ale nigdy nie został przeistoczony, bo nigdy nie powstała progenitura Asrtahasisa.

Skup się, działaj logicznie i systematycznie. Priorytetem jest Assamita, jego stan pogarsza się i jeśli zatraci się to możemy nie mieć sześciu minut i dwudziestu dziewięciu sekund. Potrzebujesz około dwóch i pół minuty aby spróbować ustabilizować jego stan. Przekroczenie limitu zwiększy ryzyko bezpiecznego oddalenia się z tego miejsca o trzynaście i pół procent za każdą minutę. Niech inni myślą co robić, ty skup się na tym co robisz najlepiej. Mam jakieś dwadzieścia dziewięć procent na to że się uda. To i tak spora szansa w porównaniu z pewną śmiercią z rąk szaleńca jeśli nie zrobi się nic.

- Myślcie co robić dalej. Macie dwie i pół minuty jeśli zdecydujecie się stad znikać. Ja spróbuję ustabilizować stan psychiczno emocjonalny Namtara. -powiedział spokojnie BJ po czym zaczął przeciskać się przez Horacego żeby wysiąść z limuzyny i stanąć twarzą w twarz z Namtarem.

[center]Obrazek[/center]

Zapiął guzik marynarki. W końcu świadom trudnego zadania jakie stanęło przed nim przemówił do Zabójcy głosem spokojnym, acz stnaowczym:

-Synu Tiamat. Jestem Bernard Wellington, potomek Gitmalu i Artahasisa. Nie jestem Ci wrogiem, ale zaniepokojony twym stanem zdradzającym zespół Kandinskiego - Clerambaulta muszę napomnieć o twych honorowych zoobowiązaniach jakie Twój klan ma względem mego pradziada i koterii jaka znajduje się w automobilu. Racz zauważyć, że swym zachowaniem narażasz niezszarganą nigdy reputacje klanu Assamitów. Klnę się na honor twój abyś się opamiętał nim będzie zbyt późno.
Ostatnio zmieniony 27 listopada 2017, 22:05 przez 8art, łącznie zmieniany 1 raz.

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 27 listopada 2017, 12:28

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria miała świadomość powagi sytuacji i niesamowitego niebezpieczeństwa wiszącego nad koterią. Była również śwadoma, że są świadkami czegoś niesamowitego, przekraczającego granice swiatów, wykraczającego poza stan wiedzy oklutystycznej którą ona i wielu innych posiadała. Wewnętrzna ekscytacja rosła, a potrzeba pozostania w miejscu i obserwowania, tego co miało się wydarzyć była ogromna.... cieżko było jej myśleć o tym, by stąd odjechać... Jedynie świadomość odpowiedzilaności za koterie była tym, co mogło jej pomóc zmienić wewnętrzną piramidę potrzeb.

Słowa innych ledwo dochodziły do jej uszu. Była podekscytowana do granic i rozgladała się do okoła w niemym oczekiwaniu nadchodzących wydarzeń, niezależnie od konsekwencji ich doświadczenia. Czuła jak jej zmysły zostały przyćmione przez nadchodzącą ciemność. Czuła również jak jej własna ciemność wibruje w pewnej harmonii z tą do okoła nich. Było to przerażające lecz ekscytujące odczucie. Pragneła zostać i obserwowoać, lecz część jej próbowała uciec z tego miejsca w panice...

W jej umyśle kołatały się słowa które gdzieś, kiedyś przeczytała:

"The darkness is your home now, so you had best make your peace with it, and learn to make fear your friend and ally"
Mogę rzut na widze tajmemną i rozwiazywanie zagadek co do sceny ukryzżowania i tego co siędzieję? Viktoria jest bardzo skoncentrowana i wkręcona emocjonalnie w sytuację wiec będzie się starać zrozumieć co się dzieje bazując na dostpenej jej wiedzy okultystycznej
Ostatnio zmieniony 28 listopada 2017, 00:11 przez Zin-Carla, łącznie zmieniany 1 raz.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 27 listopada 2017, 22:26

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Na wzmiankę o honorze klanu Morderca drgnął gwałtownie, jak gdyby dostał nagły cios w twarz. Najwyraźniej jednak przywołało go to do rzeczywistości, zamilkł bowiem i wbił wzrok w Bernarda. Przez jedenaście sekund po prostu milczał i Brujah zaczynał się już z lekka niepokoić, czy jego słowa faktycznie dotarły do Assamity. Ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych bynajmniej nie ułatwiały zadania, ukrywając spojrzenie Łowcy i nie pozwalając odczytać emocji, kłębiących się za kamienną maską, którą na powrót stała się jego twarz. W końcu odezwał się:

- Tak, rikistu am kug... Kontrakt jest święty. Shukran...* - przejechał dłonią po twarzy, jakby próbował zbudzić się z głębokiego i męczącego snu. - Aasif,** nie chciałem w ten sposób... Po prostu tego jest za dużo... Wszystkie te szepty i rytm... Wy tego nie słyszycie, ale jego krew jest zbyt podobna do mojej i to co wezwał... Przemawia też do mnie... Czuję to. Wewnątrz... Neik... Tylko że ja znam Ścieżkę. Nie jestem taki jak on... I nie zhańbię Klanu. Mamnú'a...***

Bernard był rad, że oczy assamity skrywały się za smoliście czarnymi okularami. Zapewne Zabójca mógłby go choćby niechcący sprowokować do wzrokowego pojedynku, a Brujah, ze względu na to że reprezentował posługę lekarską musiałby dla dobra pacjenta takowy z premedytacją przegrać, co postawiłoby go przed sobą samym w bardzo niezręcznej sytuacji. Gdy Namtar po jedenastu sekundach zaczął mówić, Wellington odetchnął w myślach z ulgą.

- Nie musisz przepraszać synu Tiamat. Stoimi w obliczu nieprzewidywalnych zdarzeń, które odciskają wielkie piętna w naszych umysłach. Przyznam szczerze, że ja też osiemdziesiąt trzy sekundy temu omal nie oddałem się swojemu zaburzeniu obsesyjno-kompulsywnemu. Rad jestem że obaj dowiedliśmy swojej wartości w trudnej chwili i pokonaliśmy własne słabości, czego dowodem są twoje słowa Namtarze. Ale skoro już jesteśmy przy zespole Kandinskiego - Clerambaulta, to pamiętaj, że przede wszystkim jestem lekarzem. Masz świadomość tego, co się dzieje w twojej głowie, a to już niemal połowa sukcesu. Są środki farmakologiczne, terapie. Mógłbym się temu przyjrzeć bliżej w stosownym czasie i zastosować odpowiednie środki.

- Ja wiem co się dzieje w mojej głowie - syknął Morderca - ale ty najwyraźniej nie masz, kurwa, pojęcia. Kefaya,**** zamilcz, nim wyrwę ci serce. Jeśli myślisz, że jestem szalony, to jesteś Ibn Al-Himar,***** jak reszta Kuffr! - i choć temperatura jego słów mogłaby zmrozić azot, wydawało się, że wściekłość otrzeźwiła go na tyle, że zaczynał mówić z sensem.

- Powinieneś wiedzieć, tak jak i ja wiem, kto potrafi zerwać klątwę wieków. I komu zależy na tym. Wszyscy gramy w grę Troille, to jest jego zemsta, której próbuje dokonać rękami Akhkharu. Pamiętacie? Tylko jedna osoba łączy w sobie Moc Ciemności i władania czasem. Cień z Kartaginy... Śniłem o nim... Musiał wykraść krew lilitu by użyć jej do zapieczętowania Ciemności... Związać nią cienie... Bad Ka-a-ra... Otworzyć wrota czasu... Nie możemy pozwolić na to. Ale jeśli zniszczymy moc demona, Ciemność związana w tym kręgu powstanie przeciwko wam. A ja, nie będę w stanie z nią walczyć... Asbu Ilat ina!***** Nie mogę zdradzić własnej krwi... Więc ruszcie głową, do cholery, bo to wy chyba jesteście tu od tego, by myśleć!

Oburzenie i groźby Zabójcy był jak balsam na duszę Bj'a. Brujah uśmiechnął się w duszy mając potwierdzenie swojej diagnozy i co najważniejsze skuteczności terapii. Nie tylko zmieścił się w wyznaczonym sobie czasie, ale jeszcze zdołał zaoszczędzić niemal dwie minuty. Szacował, że po zadaniu sugestii kontrolnej może dojść do aktów przemocy bezpośredniej, lub przynajmniej do eskalacji oburzenia do stanu w którym Assamita przykłada kołek do serca Wellingtona. To nawet zaskoczyło Anglika, ale nie dał tego poznać po sobie. Zresztą nie było czasu. Assamita przekazywał niebywale istotne detale, które potwierdzały najgorsze z przypuszczeń Bernarda.

Przynjamniej wrócił do siebie... Troile... Spodziewałeś się tego Bernardzie, nikt inny nie pasował do tej układanki lepiej niż zdrajca i morderca. Jak tylko Artahasis wpadł na trop tej intrygi? Pytania musiały pozostać bez odpowiedzi, przynajmniej na razie. Byłoby zachowaniem niegodnym gentlemana pozostawić Namtara bez słowa wyjaśnienia:

- Wybacz Synu Tiamat. Nie chciałem cię urazić, niemniej jednak jako lekarz musiałem sprawdzić, czy twój stan się poprawił. Twoja reakcja była mieszcząca się w widełkach jakie uznaje za prawidłowe, choć przyznam, iż jestem nieco zdziwiony, że nie przeszedłeś do aktów przemocy bezpośredniej wobec mojej osoby. To co mówisz Namtarze potwierdza jedną z moich hipotez. Uzurpator i morderca Brujah ma motyw, aby zmienić bieg wydarzeń i ocalić Kartaginę. Skutki mogą być jednak o wiele większe niż się komukolwiek zdaje. Twoja relacja jest niezwykle istotna, jest brakującym elementem układanki. Mamy jeszcze ponad półtorej minuty na szybką naradę.

- Neik, nie dostałeś kosą tylko z uwagi na to, że szanuję twą krew, wallah.****** Więc nie spieprz tego, mashy?******* - oznajmił zimno - Drugi raz nie będę ostrzegał. Kontrakt cię nie chroni. Poza tym czyniąc głupio zhańbiłbyś tylko swój dom. Dobra. Jeśli macie radzić, to radźcie. Byle szybko. Ja poszukam cieni, kryjących się w mroku... - wyszczerzył zęby i sięgnął pod kurtkę wyjmując niewielką fiolkę, wypełnioną ciemną czerwienią...
8art cooperation.
Piję krew z haszyszem i używam Dur-an-ki: Dar Nar Mattaru: 2, aby wykryć czy w okolicy znajduje się ktoś będący w formie cienia.
* arab. Dziękuję
** arab. Przepraszam
*** arab. To zabronione.
**** arab. Dość
***** arab. Synem osła
****** akkad. We mnie jest moc Pierwotnego Mroku (Asbu Ilat to dyscyplina Shadowsleyerów, której ubocznym skutkiem jest obsesja na punkcie ciemności)
******* arab. serio
******* arab. OK?
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 28 listopada 2017, 08:24

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

- Myślcie co robić dalej. Macie dwie i pół minuty jeśli zdecydujecie się stad znikać. Ja spróbuję ustabilizować stan psychiczno emocjonalny Namtara. -powiedział spokojnie BJ po czym zaczął przeciskać się przez Horacego żeby wysiąść z limuzyny i stanąć twarzą w twarz z Namtarem.

Horacy niechętnie wysiadał wypuszczając BJ-a. Nie zamierzał czekać tych dwóch i pół minuty by się przekonać czy uda się wnukowi Red Wisdoma raz jeszcze, wsunąć zawleczkę w spłonkę granata, bez powodowanie jego eksplozji.

Szczur przechylił się do wewnątrz auta i cicho rzucił.

- Tak sobie myślę, że jakieś inne światło. Jakiś inny znak wypalony mocniejszym światłem, święty znak, może mógłby tu pomóc...

Nie natrafiając jednak na zainteresowanie ze strony siedzącej jak zahipnotyzowana Victorii ani szepczącego słowa cichej modlitwy ojczulka, spojrzał raz jeszcze na krzyże. Potem na Namtara. Potem znów na krzyże i ruszyły cichym pędem pomykając przez cienie w kierunku auta Nosferatów. Mknąc cicho niczym cień pomozolił by niczym całun otuliła go moc Niewidzialności. Nie nadużywać gościnności tego przeklętego miejsca, być jak najmniej widzialny, jak najsłabiej dostrzeżony. By nie oburzyć, by nie wywołać gniewu. Nie poprawiało mu to nastroju, nadal zmysły wyły mu ostrzegając, że pcha się w objęcia czegoś gorszego niż śmierć.

Niesiony niepokojem, przemknął na parking gdzie zaparkowana była furgonetka jego współkalnowców. Drzwi były zamknięte, co go wcale nie zdziwiło. Przylgnął do szyby oglądając co w środku. Zobaczył garść drobiazgów: mapę, śrubokręt, cb radio, i jak ocenił standardowe wyposażenie,. Prócz mapy nie było nic ciekawego w kabinie. Natomiast tylna cześć nie miała okien, była również zamknięta. Horacy pogmerał w posiadanych kluczach przy pasie, był ściśle związane by nie robić hałasu podczas przemieszczania. Nie znalazł tam jednak nic odpowiedniego, kilka typowych do kłódek, parę dużych zardzewiałych, nawet nie z tego wieku, słowem nic co mogło by pasować to tych podejrzanie lepszej klasy zamków niż w tego typu autach. Chciał się dostać do środka. Gdybyż tu był Namtar mógłby się może jakoś wśliznąć do środka. Horacy miał ochotce przywalić w zamek i wejść siłowo był ciekaw co może tam znaleźć, choć podejrzewał że przyjechały nim tu ciała z krzyży. Co jeszcze tam mogło być? Wiedział, że chłopaki mają tam cały magazyn z przedmiotami jakie mogą przydać się im w pracy, czyli gumowe rękawiczki, rozpuszczalniki, ściery, mopy i kwas, który mógł się przydać. Generalnie było tam pewnie wszystko co służyło im do sprzątania. Takiego jak wtedy w kostnicy. W myślach powróciły fragmenty słów opowiadane niedawno przez Namtara. Drgnął i oderwał na chwilę wzrok od auta spoglądają w stronę samochodu koterii. Szybko wrócił jednak do oceny znaleziska. Palce przebiegły ostrożnie po karoserii nie wzbudzając alarmu. Jednak był tam. Szczur był pewien. Nigdy w pełni nie zrozumiał fascynacji młodych tymi przedmiotami jednak wiedział, że samochody był przeważnie dobrze strzeżone przez te cholerne elektryczne wyjce. Horacy nie nadążał za tymi wszelkimi nowinkami. Drgnął. Uświadamiając sobie, że przecież inni starożytni również nie. Najsłabszy punkt, najsłabsze ogniwo, jeśli gdzieś było to właśnie w tym. Jedyna szansa znalezienia dziury w całej układance to nowoczesność, świat się zmienia, pędzi coraz szybciej, coś mogło zostać przeczono, za czymś mogli nie nadążyć, czegoś niedopatrzyć... Nowoczesność, kable, prąd elektryczność. Horacy rozejrzał się raz jeszcze po okolicy. Budynek biurowca zdawał się pusty. Kable zasilające reflektory szły po ziemi na tyły biurowca. Nie miał pojęcia co tam było, wiedział jednak że każde zasilanie było prowadzone przez słupi i stacje, oczywiście musiał być generator zabezpieczający ale może...
Strach. Poczuł jak to wszystko go jednak przytłacza, gęstnieje niepokojem zaciskając się wokół niego, ściskając coraz bardziej. Próbował zwalczyć ten lęk w sobie. Oparł się plecami o samochód. A potem zsunął się jak szmaciana lalka po karoserii samochodu aż ciało samoistnie oparło się o jego brudne koło.

Tym razem nie było trudno. Największym problemem było przezwyciężyć własny strach by wyjść z ciała i zajrzeć TAM. Cała okolica w niczym nie przypominała rzeczywistości. A powinna. Horacy obrócony był tyłem do krzyży, patrzył w kierunku miejsca gdzie powinien być budynek kopalni, gdzie powinno biec zasilanie ale... nie było go. Nie było niczego co być powinno szarość i cienie. Poruszające się cienie. Żyły, czy raczej istniały ponieważ czerń bijąca z nich na pewno nie miała nic wspólnego z życiem. Wszędzie były dziwne, obce i przerażające istoty, których istnienie mogło być uzasadnione jedynie na planie duchowym. Szczur zaczął przyglądać się im baczniej zbyt przerażony by zrobić cokolwiek innego. Były rozmyte i większości były czarne, choć był też ciemnoszare albo widmowe.

Obrazek

Z rosnącym przerażeniem stwierdził, że musiało być ich tutaj dziesiątki, latały, tańczyły w szalonym tańcu, który podyktowany był przez... budzące grozę wycie czarnego wichru. Tak teraz go usłyszał, był w wewnątrz oka czarnego cyklonu a jego środek znajdował się dokładnie za jego plecami.

/Podkład muzyczny na samym dole, ważne./

Powoli obrócił się w stronę ukrzyżowanych. Nie było tak ani Democritusa ani krzyży. Tam gdzie powinny się one znajdować, zobaczył ścinający strachem serce cień przypominający humanoida, który stawał się po chwili dziurą w rzeczywistości. Z wnętrza Otchłani słyszał słowa które ukłuły nieumarłe serce jakby ktoś w nie wbijał tysiące zardzewiałych szpil. Czuł jak słowa przenikają go na wskroś, jak sięgają do sedna jego istoty zabierając cenny klejnot, jakim jest część duszy. Tego, co nazywane jest Człowieczeństwem.

Czy to pod wpływem słów, czy może wiatru ciało Horacego zaczęło coraz bardziej j jaśnieć w ciemnościach, a światło bijące z jego jestestwa było na tyle silne, że rozświetliło okolicę. Przez chwilę Szczur miał wrażenie, że to światło jest w stanie go ocalić, zdał s sobie jednak sprawę że w jednej chwili stał się widoczny jak na dłoni. Makabryczne istoty z innego świata nie czekały ani się nie zawahały. Rzucił się do ataku z łatwością przełamując promienie tej jasności, zaczynając je pożerać. Horacy był przerażony, jego umysł nie do końca był w stanie uwierzyć, że coś może żywić się bijącym z niego światłem. A jednak tak się działo. Mnóstwo istot na raz przywarło do niego niczym czarne wijące się pijawki. Nie był w stanie nic z tym zrobić. Było ich zbyt wiele. Wpadł w kleszcze ostatniego pocałunku, który na początku wzbudził w jego sercu jeszcze większą grozę. Jednak to uczucie osłabło zmieniając się w ulotny strach, aby w końcu przerodzić się w przyjemność. Horacy objął dłonią, poczerniałą od czystej entropii sylwetkę przyciskając ją mocnej do piersi, by silniej go ssała. Fale przyjemności rozlały się po jego nierozkładającym się ciele przynosząc pierwsze jeszcze słabe dreszcze ekstazy.

- Co ty robisz tatko? - zapytał stojący z boku malutki Otto. mógł mieć co najwyżej pięć sześc lat. Patrzył z dziecięcym zdziwieniem na twarzy. Horacemu było wstyd być przyłapmy przez dziecko na takiej orgiastycznej, mrocznej ceremonii ale dreszcz bijący od ssących go istot był silniejszy.

- Tato, co ty kurwa odpierdalasz? - zapytał dużo starszy juz Otto. Wyglądał dokładnie jak go ostatnio widział Horacy. Szczur sapnął z przyjemności, nieco zdekoncentrowany.

- Ojcze, pomóż mi, giniemy! - rzucił błagalnym głosem Otto. Jego pergaminowa skóra i szubko pojawiająca się siwizna świadczyły że coś jest mocno nie tak. Oczy zapadł się do środka a z ich wnętrze zaczęła powoli wypełzać ciemność. Otto się rozpadał.

Gniew. Horacy poczuł przypływ siły. Musiał pomóc, musiał go uratować, uratować swoje jedyne dziecko nim trafi w otchłań niebytu. Ostatnim wysiłkiem woli zmusił ciało do ruchu odrywając na siłę pierwszą z istot. Targnął sie, szarpnął i napiął ostatek woli by powrócić do ciała. Kiedy otworzył oczy nadal nie był pewien jakim cudem mu sie to udało.

https://www.youtube.com/watch?v=JTeLEZm7Dcs
Ostatnio zmieniony 30 listopada 2017, 00:41 przez Suriel, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 30 listopada 2017, 11:02

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria przebudziła się ze swojego transu, w którą wprowadziła ją pulsująca dookoła ciemność. Rozejrzała się szybko dookoła. Horacy gdzieś się oddalił. A niech to!. Pomyślała Mam nadzieję, że nie będzie próbował wyjść z ciała. Teraz już wiedziała, że było to nad wyraz niebiezpieczne... Ciemność zdawała się czekać, by pożywić się światłem dusz. Ojciec Terry pewnie dla tego grączkowo modlił się bez przerwy. Wydawało się, że nie ma sensu do niego mówić. Odwróciła sie w stronę BJ'a i Namtara, który zdawał się już być całkiem w dopuszczalnej normie.

Pokiwała głowa z uznaniem w stronę potomka Reda.
- Jestem pod wrażeniem - powiedziała.

- Muszę przyznać, że to miejsce również na mnie wpływa, a żywa ciemność dookoła nas testuje moją kontrolę nad źródłem mocy krwi Lasombra. Czuje się jak w stanie upojenia, którego nie mogę do końca kontrolować... Aczkolwiek to też pomaga mi rozumieć co się tutaj dzieje...ALe do rzeczy. To co mówi Namtar jest w pełni prawdą i ma sens. Akhkharu to Wampir stworzony z krwi Lasombra, True Brujah i Assamitów. Ktoś używa mocy Demona, aby otworzyć przejście. Jego symbol wytycza miejsce, gdzie jest brama. Ten symbol również zabezpiecza to miejsce, przed praktycznie każdą ingerencję z zewnątrz. I nie mielibyśmy żadnych szans, gdyby zaatakowały nas druty kolczaste z ciemności. Jest to broń Sukkuba.... Democritus jest opętany przez tą istotę, a ona sama zmuszona przez rytuał do posłuszeństwa... Ciężko mi patrzeć na ten makabryczny obraz... Democritus nie jest najlepszym z nas i zasłużył swoim działaniem, przez okradanie wieży i wiele innych, na zemstę demona, który poniża go w ten sposób... jednak obydwoje są tu wykorzystani przez kogoś znacznie starszego, pokazującego swoją siłę..... ahgh! - żachnęła się - nawet za wszystko co książę zrobił.... nie zasługuje na takie poniżenie! To po prostu odrażające i wzbudza we mnie gniew.... oto co możemy zrobić wobec mocy starszych! - machnęła ekspresyjnie ręką w stronę księcia - Czekać jak on na swoją śmierć w sposób jaki dla nas wybiorą... Jeśli on nie był w stanie się przeciwstawić... któż z nas może? -Jeżeli jakkolwiek naruszmy teren z krzyżami, Democritus i jego dzieci rzucą się na nas, wiedzeni mocą demona, który włada ich ciałami.

- BJ skondensowana moc ciemności, która tutaj jest, ma faktyczny wpływ na Namtara i jest to magiczne odziaływanie, które może również działać silniej przez jego unikalną Dyscyplinę, związaną z jego Bloodlinem. Nie wiem do końca co nadchodzi, ale prawdopodobnie nie jest to ostatni raz, keidy będziesz musiał... zadziałać... jeśli wogóle przetrwamy kilka następnych minut.

- Tymczasem myślę że powinniśmy szybko i zwinnie zejść z widoku na drodze i udać się na pobocze w stronę lasu. Nie ma sensu uciekać... jest zdecydowanie za poźno... możemy tylko obserwować i czekać... i mieć nadzieję, że ptrzetrwamy to wydarzenie... Nie wiem gdzie się znowu podział Horacy... Niech go wszystko co może, ma w opiece.... Musimy też ogarnąć jakoś Terrego, żeby zjechał na pobocze. - Mówiąc to podeszła do samochód, próbując zwócić uwagę Ojczulka.

- Terry! - szarpnęła go za ramię - Zjedź na pobocze!.. Pora się pobawić w chowanego... - uśmiechneła się smutno. Nie sądziła, że miało ich to uratować. Jeżeli mieli zginąć za byćie w złym czasie i miejscu... to "chowanie się w krzakach" nie wiele im pomoże...
Ostatnio zmieniony 01 grudnia 2017, 09:16 przez Zin-Carla, łącznie zmieniany 1 raz.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 30 listopada 2017, 14:45

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Haszysz nie zawiódł go jak zwykle, wznosząc percepcję na nowy, o wiele bardziej subtelny poziom. Szepty poczynały lśnić w ciemności, wznosić się na tle wszechogarniającej czerni szkarłatnymi i fioletowymi arabeskami, przypominającymi światło powidoku, konającego na ciemnej kliszy zamkniętych powiek. Lecz nawet gdy gasły, widział wyraźnie ich wzór, jak gdyby stawały się wtedy czymś na zasadzie przeciwieństwa, jakiegoś rodzaju antyświatła, które mimo iż niewidoczne, nadal lśniło w ciemności. Był to swego rodzaju paradoks, ale nie próbował go zrozumieć. Obserwował tylko feerię tańczących wzorów, posłusznych rytmowi pradawnych zaklęć. Jednocześnie zaś wsłuchiwał się w siebie, skupiając się na innym rytmie - tętniącym w żyłach jako kolejne zir, które powtarzał w myślach. Było to trochę tak jakby przeciwstawiał jedną pieśń innej, próbując jednocześnie odnaleźć między nimi jakiś rodzaj harmonii. Ale to wrażenie konsonansu wciąż wymykało mu się. Właściwie całość przypominała bardziej próbę słuchania radia w środku sztormu. Mimo to nie przestawał, mając nadzieję, że uda mu się wreszcie odnaleźć ten punkt połączenia, jakiś rodzaj dziwacznej symbiozy z całym tym oceanem bodźców, który zalewał bezustannie jego zmysły:

[center]Mumu Tiamatu nisme, Nar-Mattaru elu! Asbu Ilat ina, Kan Sharuru ina!*[/center]
Jednocześnie jednak nie tracił czasu, przechodząc na tył samochodu. Otworzył bagażnik, bez trudu odnajdując w nim swoją czarną, sportową torbę. W kilka sekund złożył znajdujący się w środku karabin snajperski marki Dragunow i przewiesił go sobie przez plecy. Zawahał się na ułamek sekundy, po czym sięgnął znów do bagażnika, wyjmując HK G36. Szepcząc kolejne słowa zir (chwilami miał ochotę zagwizdać) zamknął bagażnik i pobieżnie sprawdził broń, po czym przewiesił ją sobie przez ramię. Przypomniał sobie dowcip z czasów szkolenia w klanie: "cztery lata uczysz się obsługiwać broń, a trzy pozostałe nosić to wszystko przy sobie tak, by móc się jednocześnie poruszać". Myśl ta nie zajęła go jednak na tyle, by poprawić nastrój. Miał jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, wyciągając nieduży kamień. Obchodząc limuzynę włożył go sobie do ust, otwierając jednocześnie umysł na tyle, by Akramah zdołał odczytać z niego wszystkie ostatnie wydarzenia.
Używam Kamienia z Alamut i przekazuje wszystkie informacje do Silsila.
MG, co z moją deklaracją? Wyczuje coś w cieniach, czy nie?
* Akkad. Matko Tiamat usłysz mnie, powstań Otchłani! Pierwotny Mrok we mnie, Krew Łowców we mnie!
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 30 listopada 2017, 19:10

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Horacy natychmiast po powrocie do ciała, zerwał się do biegu. Czuł jak Bestia kryjąca się w jego nieumarłym ciele robi wszystko, aby zerwać się z smyczy. Stawiając kolejne kroki, myślał tylko o tym by oddalić się od tego przeklętego miejsca. W koterii byli mądrzejsi i dużo lepiej obeznani w sprawach nadnaturalnych. Widział doskonale, że nie wie jak się obronić przed tym co czeka za zasłoną rzeczywistości. Biegł...

W tym czasie Namtar zabrał swój sprzęt, a Terry przerwał swoją gorączkową modlitwę i zaczął powoli przestawiać samochód w bardziej bezpieczne miejsce. Zjechali na południe kierując się prosto w gęsty las. Assamita zajął się maskowaniem śladów pozostawianych przez auto Victorii. Lasombra wydała odpowiednie polecenia, mające na celu przygotowanie koterii na bezpieczną obserwację. Namtar wybrał najlepsze do tego celu miejsce, a Horacy objął wszystkich mocą Niewidoczności. BJ dokładnie co dziesięć sekund przypominał ile czasu pozostało do ustabilizowania się portalu, a Terry modlił się żarliwie do Pana, wierząc, iż to jedyny sposób by ocalić dusze członków koterii przed plugawą magią. Potomek Red'a odliczał:

- 10, 9, 8...

Nagle światła reflektorów zamrugały, jakby coś zakłóciło ich stabilną pracę. W ułamku sekundy, kilka metrów przed wiszącym na krzyżu Democritusie pojawiła się czarna kula z ciemności. Namtar i Victoria od razu rozpoznali, iż jest to moc Sfery Mroku.

- 7, 6, 5... - odliczał dalej True Brujah, z dokładnością zegara atomowego.

Po chwili ciemność zniknęła, ukazując dwójkę mężczyzn. Jeden ubrany był w dokładnie ten sam strój, który kilka nocy temu nosił Redondo, lecz tym razem nie nosił maski. Natomiast drugi wyglądał co najmniej niecodziennie. Liczący ponad dwa metry mężczyzna o szpiczastych uszach i bladoniebieskiej skórze trzymał mocno dłoń Toreadora. Kiasyd zmarszczył brwi, po czym na chwilę okrył powiekami czarne, niczym otchłań, oczy.

[center]Obrazek Obrazek[/center]
- Coś ty uczynił Marconiusie? - zapytał Toreador

- 4, 3, 2... - BJ odliczał dalej.

- Oto nagroda, którą obiecałem. A teraz pomóż mi opanować jego furię! - odpowiedział rozkazującym tonem Marconius.

- Taaaaaak... - odpowiedział bez przekonania Redondo, widać było, że ta idea nie przypadła Degeneratowi do gustu.

- 1, 0... Co? - zapytał sam siebie Bernard, zdając sobie sprawę, że cały czas się mylił.

W miejscu gdzie znajdowało się serce Księcia Charleston, pojawiła się płynna niczym rtęć substancja, która wydawała się nie odbijać żadnego światła. Wszyscy obserwatorzy natychmiast zauważyli, że pochłania ona również światło reflektora. Nagle zerwała się i lewitując utworzyła w powietrzu krąg o średnicy trzech metrów. Z jego wnętrza dobiegły odgłosy wielkiej bitwy, która toczyła się w nocy. Przeraźliwe wrzaski oraz wyraźny szczęk broni, były pierwszymi dźwiękami jakie dotarły do uszu członków koterii. W przez ułamek sekundy, w kręgu pojawił się obraz ukazując lśniącą na jasno postać wielkiego wojownika, który trzymał się za krwawiące lewe ramię. Tuż przed nim stał humanoidalny cień, który wydał przeraźliwy wrzask. Troil przemówił na tyle głośno, by przebić się przez hałas wojennej zawieruchy, wypowiadając jakieś niezrozumiałe zdanie w jednym ze starożytnych języków.

Marconius nie czekał ani chwili dłużej. Druty kolczaste ożyły nagle, zwalniając szyje potomków Democritusa, kierując się do wnętrza portalu. Poruszały się nienaturalnie szybko przechodząc na drugą stronę. Marconius podniósł ręce w przyzywającym geście, po czym zacisnął pięści. Redondo stanął z boku w pełnej gotowości, wyjmując zza pasa naostrzony drewniany kołek. Silne niczym stal druty z żywej ciemności przeprowadziły na drugą stronę szarpiącego się półnagiego mężczyznę, którego klatka piersiowa i lewa ręka lśniła kolorem rozżarzonych węgli. Krew Troil'a zmieniła się w palącą substancję, pozostawiając trwały ślad na ciele swojego wroga.

- Zabiję was wszystkich! - wrzeszczał w starożytnej grece, próbując się uwolnić z sideł, które zostały starannie zaprojektowane, aby nie był w stanie się wyrwać.

[center]Obrazek[/center]
- Teraz! - krzyknął Książę Strasburga, natychmiast zamykając czasoprzestrzenne przejście.

Redondo odpalił Akcelerację i jednym błyskawicznym ruchem ręki wbił kołek w ciało opętanego przez Szał Spokrewnionego. Drewno z chirurgiczną precyzją przebiło nieumarłe serce dzięki celności jaką wykazał się Starszy Degenerat. W jednej sekundzie znów nastała przerażająca cisza. Nikt nie wrzeszczał, oprócz echa jakie brzmiało w głowach obserwujących wydarzenie powierników Artahasisa. Namtar zmienił się w cień i gdzieś zniknął. Gdy Redondo upewnił się, że kołek zadziałał, Marconius rozproszył wszelkie manifestacje Sfery Mroku.
Co robicie dalej? Wasz ochroniarz gdzieś przepadł. Standardowo deklaracje na PW i proszę o posty.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 30 listopada 2017, 19:11

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Tym razem nie był sam. Nie, żeby miał na myśli obecność Niewiernych. Oni nigdy nie stanowili dla niego prawdziwego towarzystwa, nie traktował ich zresztą jako realnie istniejące osoby. Jedynie odbicia, stworzone z iluzji światła, łudzące się, że są czymś więcej, niż chwilowymi zakłóceniami percepcji. Nie, tym razem był z nim Akramah, obserwujący świat przez jego oczy. I choć opary ciemności mogły stanowić przeszkodę dla wzroku Kuffr, spojrzenie Mordercy przenikało je z łatwością. A kiedy ciernie z mroku wbiły się w ciało istoty, tak podobnej do niego, dłonie Łowcy zacisnęły się na snajperce.

- Nie - odezwał się w jego myślach Silsila - Szybka śmierć jest oznaką łaski. Oni na nią nie zasługują. Musimy odzyskać tego, który jest z naszej krwi. Teraz rozumiem więcej, posłuchaj...

W jednej chwili pomiędzy umysłem Mistrza i ucznia przepłynęła rzeka informacji i Morderca wiedział już, co powinien uczynić. Porzucił fizyczną formę, przechodząc do świata cieni.

- A jeśli nie zechcą się zgodzić? - zapytał tylko.

- Wtedy ich zabijesz. Użyjesz ostrza. Chcę widzieć krew tych kundli. Idź teraz...

Strzęp ciemności posłuchał, przemykając wśród zarośli i kierując się w stronę obu Bękartów Khayina...
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 30 listopada 2017, 22:05

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Horacy pomknął pędzony zwierzęcym strachem wprost w stronę koterii. Warkot silnika. Samochód wjechał w chaszcze boleśnie rysujące karoserię luksusowego samochodu. Nerwowa chwila oczekiwania, zdająca się trwać w nieskończoność. I tylko ciche odliczanie, jak zapowiedź katastrofy, niedalekiej i nieuniknionej. Koło przeznaczenia obróciło się znajdując się niemal w pozycji i... klik. Świat zamarł, czas stanął stykając się w niezrozumiały sposób, w dwóch swoich punktach oddalonych od siebie o tysiące lat.

[center]Obrazek[/center]

Czarna kula rozrosła się na wysokości piersi Democritusa, byłego księcia Charlestone. Załamanie rzeczywistości, złożone z wchłaniającej światło masy. Reflektory w samochodzie zamrugały ostrzegawczo. Nowoczesna technologia przegrywała właśnie starcie ze starożytną, pierwotną ciemnością. Horacy przełknął nerwowo ślinę obserwując dalej. Nie czuł się dobrze, starał się schować nieco za plecy Victorii jakby jej ciemność mogła go uchronić przed tą drugą, gorszą. Ale to było jakby rzeczką chcieć zatrzymać pływ czarnego oceanu. Złudne niczym cień uczucie ochrony prysło wraz ze szczękiem broni dobywającej się zza czarnej tafli portalu. Szybkie niczym śmierć kolczaste pęta sprowadziłi Go na drugą stronę do rzeczywistości zamieszkałej przez Horacego.

https://www.youtube.com/watch?v=WyuafT2owLY

Szczur zacisnął na czymś z przodu dłonie, nerwowo i niekontrolowanie z całą siłą potencji. Nie wiedział na było to nie istotne, coś chrupnęło w dłoni.

[center]Murderer!
Man of fire[/center]


Dłoń mężczyzny i klatka częściowo płonęły jakby żywym ogniem. Morderca krzyczał coś w niezrozumiałym dla Szczura języku. Słowa od których jeżyły się mu resztki włosów.

[center]I've seen the eyes of living dead.
It's the same game - survival.[/center]


Szczur spojrzał na dwóch mężczyzn. W ich martwych oczach widział tylko grę, tą samą grę w jaką grali starsi w sali sępów. Wygrać mógł tylko ten, który przetrwał, bowiem nagroda była w istocie ciemnością i szaleństwem. Chorym na szał dzieckiem, którego czarne słońce wydaliło ze swego mrocznego Antyedenu umiejscowionego poza znaną przestrzenią. Przerzucone przez portal stworzenie, brzydkie i niechciane przez rzeczywistość. Na wpół szalone i śmiertelnie groźne dla wszystkiego co żywe. Poza swoim czasem i poza matką ciemnością.

[center]I have a son,
His name is Eden.
It's his birthright,
Beyond estranged time.
[/center]

Horacy wyciągnął długi paluch wskazując na mroczne jestestwo, spętane mocą ciemności.

- Czy to jest... czy to jest On? - zapytał cichutko patrząc na czarnego Prometeusza, który miał przynieść temu światu nie ogień a ciemność i śmierć.

[center]Like Prometheus we are bound,
Chained to this rock of a brave new world
[/center]
Ostatnio zmieniony 30 listopada 2017, 22:18 przez Suriel, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 01 grudnia 2017, 12:43

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Zanim cisza zdołała szczelnie wypełnić miejsce, które wcześniej zajmowały krzyki i szczęk broni, zanim opadł pył pradawnej bitwy, a cienie powróciły na swoje miejsca - był tam, wynurzając się z cieni równie nagle, niczym atakująca murena. Ciemność śpiewała w jego krwi, w dłoni błyszczało ostrze khanjar.

- Bas!* - odezwał się. W ciszy zalegającej parking jego głos zabrzmiał niczym wystrzał. - Odstąpcie, szakale! Jego krew należy do mojego Klanu. Śmierć spotka każdego, kto rzeknie inaczej. Oddacie mi go, a ja oferuję wam wasze życia i krew Hanibala, potomka Troile - otworzył drugą dłoń prezentując pokaźnych rozmiarów fiolkę, wypełnioną ciemną cieczą. - Jeśli odrzucicie hojność mego Domu, zrobię sobie ucztę z waszej krwi i dusz. Co wy na to, Kuffr?

Redondo błyskawicznie odskoczył od Namtara, czekając w gotowości na najmniejszy ruch świadczący o zagrożeniu ze strony Mordercy. Marconius nie ruszył się jednak, zamiast tego wysłuchał dokładnie słów wypowiedzianych przez Assamitę. Następnie odpowiedział poważnym, lecz spokojnym głosem:

- I oto zwycięzca, Redondo zgodzisz się ze mną, nieprawdaż? - Kiasyd spojrzał na Toreadora przyjmując dominującą postawę. - Płaci ci krwią, o którą tak u mnie zabiegałeś. Wywiązuję się z naszej umowy, spłacając ostatnią prośbę...

- Nie musiałeś tego mówić przy nim... - uciął zdenerwowany Degenerat, po czym natychmiast odezwał się do Namtara:

- Oficjalnie wygrywa pan główną nagrodę Sali Sępów. Jak tylko fiolka trafi do mych rąk, pan może zabrać ciało tego nieszczęśnika.

- Trzymaj, ścierwojadzie - odpowiedział Morderca rzucając w kierunku Degenerata flakonik z cenną zawartością. - Nie dbam o wasze zabawy. Ale jeśli myślicie, że możecie używać naszej krwi w swych grach, to się cholernie mylicie. Zemsta mojego Domu was dosięgnie. Assam `alaykum!**

Redondo bez trudności złapał fiolkę w locie i ukrył ją w kieszeni. Marconius odezwał się zaś, ważąc słowa:

- Dałem tą krew komuś kogo spotkałeś i lepiej będzie jak porozmawiasz z swoimi przełożonymi w tej sprawie.

- Nie ty pilnujesz mych ścieżek - wycedził Assamita zimno - I nie będziesz mi mówił z kim i o czym mam rozmawiać. Ale dość słów. Darowałem wam życie, więc nie nadużywajcie mej hojności. Następnym razem możecie nie mieć tyle szczęścia.

- Nie drwij ze szczęścia w mojej obecności - odezwał się Kiasyd. - Ono zawsze jest przy mnie, więc nie doczekasz się błędu z mojej strony. Ciało natychmiast trafia w twoje ręce. Nawet na chwilę go nie miałem... do teraz.

- Zawsze możemy sprawdzić, czy jest tak jak mówisz - wyszczerzył zęby Łowca, przerzucając ostrze z jednej ręki do drugiej. - Ciekawe, czyja krew splami tę noc?

Redondo nie odpowiedział na zaczepkę. Śledził ruch błyszczącego ostrza z napięciem, które bezskutecznie starał się ukryć.

- Może innym razem - odezwał się Marconius wymijająco. - W tej chwili czas nas goni, pora zając się innymi, palącymi sprawami...

- Módlcie się do swoich bogów, by nie było innego razu... - uśmiech Mordercy zawstydziłby zestaw skalpeli.

Kiasyd nie odpowiedział, kiwnął jedynie głową, dając znać, iż uważa rozmowę za zakończoną. Wraz z Redondo zaczęli zbierać się do odejścia.
Lightstorm cooperation.
OD MG: Co robicie? Jakieś deklaracje? Dwójka Starszych zamierza oddalić się w pośpiechu.

* arab. Dość!
** arab. Śmierć dla was!
Ostatnio zmieniony 02 grudnia 2017, 21:22 przez Sigil, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 02 grudnia 2017, 22:37

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Brujah był zaskoczony w jaki sposób Kiasyd wykorzystał portal do przeszłości i zawstydził się, że nie przewidział takiej opcji, upierając się przy podróży w przeszłość.

Nie było jasnym dla Brujaha, dlaczego Matuzalem zostawił przy życiu gotowego na honorową śmierć Namtara. Nie miał wątpliwości dlaczego Syn Tiamat postąpił jak postąpił, choć szanse starego zabójcy oceniał na trzy i pół procent przy założeniu, że Marconius był osłabiony po rytuale. Jedyną odpowiedzią jaka mu się nasuwała, było, że Kiasyd nie chciał tworzyć sobie jeszcze więcej wrogów, choć zważywszy na gambit jaki wykręcił w Virginii, to Assamici byliby najmniejszym zmartwieniem Księcia Strasburga. Drugą opcją była chęć upokorzenia Redondo, lub może wolał aby ciało Ankharu wróciło do przewidywalnego klanu Zabójców, niż zostało w rękach Degenerata.

Z logicznego wywodu Wellingtona wynikało, że Marconius ukartował wszystko. Rozsiał plotkę w Sabacie o ciele jakie ma w domu. To co pisał Goratrix w liście, że do laboratorium Kiasyda włamała się sfora Sabatu i niejaki Sylwester uciekł... Cóż Kiasydzi dysponują mocami Dominacji, a Matuzalem napewno nie był w tej materii amatorem. Intryga zaskoczyła, kusząca nagroda, mnóstwo Starszych w jednym miejscu, wielu nie przetrwało ostatnich nocy. Bernard dzięki setkom lat badań i wrodzonym redyspozycjom powątpiewał jednak aby ciało prastarego Assamity pozwalało łatwo manipulować sferą czasu, co utwierdzało jeszcze bardziej w przekonaniu, że na rękę było Marconiusowi oddanie Ankharu Assamitom. Brujah uznawał teraz Marconiusa za tego wysłął grupę Kruk do Indii. Kiasyd miał też wyraźną kontrolę nad Sukkubem i bez pomocy tego Demona niczego by nie osiągnął.

Pozostawało pytanie zasadnicze. Jak się to miało do śmierci pradziada? Na tę chwilę wspólnymi mianownikami były świętej pamięci Democritus powiązany z Marconiusem i Sala Sępów oraz gra w jakiej brał udział Czerwony Mędrzec.

Wellington zwrócił się Lasombry:

- Nie jestem członkiem koterii i nie było mnie w Sali Sępów. Victorio, może nie być już więcej okazji, żeby porozmawiać z Księciem Strasburga. Zważywszy, że jesteś liderką koterii i brałaś udział w grze, ty powinnaś reprezentować koterię Artahasisa. Jeśli jednak, zważyszwszy na okoliczności nie czujesz się na siłach, zgodzę się spróbować zamienić kilka słów z Marconiusem. Obseruwjcie bacznie Matuzalema. Być może moce Nadwrażliwości pozwolą przejrzeć choć kilka kłamstw Kiasyda.
Myślę, że to Victoria powinna zagrać pierwsze skrzypce w rozmowie z Marconiusem, no ale jeśli mus to mus.

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 03 grudnia 2017, 01:03

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria z chęcią przystała na propozycje Bernarda. Obecnie w koterii brakowało już dwóch osób, Darshana i Terrego, obydwaj odpłynęli gdzieś w nieznane w ten lub inny sposób. Potrzebowała jakiegoś wsparcia, w końcu tylko razem, łącząc swoje zdolności, zdołali dotąd przetrwać.

- Tylko proszę, zdala od reflektora, nadal jest cholernie niebezpieczny. TO, dalej tam jest gotowe na każde wezwanie swego pana, uważajcie na słowa... - wyszeptał Horacy, odsłaniając uprzejmie gałąź przed mroczną lady.

Brujah rozważał przez chwilę, czy powinien pokazać się przed Matuzalemem i Redondo. Niewątpliwie jako potomek Artahasisa był stroną w sprawie, lecz angażując się w rozmowę mógł zmienić tor rozmowy. Jako wychowany w wiktoriańskim duchu rycerskości uznał, że nie może pozwolić ruszyć damie samej. W normalnych okolicznościach wypadało puścić kobietę przodem, niemniej jednak zważywszy na okoliczności gentleman, by nie urągać etykiecie, powinien był pomóc przedostać się niewiaście, a także wyjść jako pierwszy, tak aby w najgorszym wypadku na sobie skupić ewentualną agresję i móc chronić damę. Skoczył czym prędzej przodem odchylając gałęzie i upewniając się, że Kainitka suchą stopą podejdzie do Marconiusa i Redondo.

Nim wyszli przed oblicza Kiasyda i Toreadora skorzystał z krótkiej chwili gdy byli tylko we dwoje, choć już uznawał, że nawet jeśli nie było to pewne dla Lasombry, to musiała się już tego domyślać. Przemówił szeptem :

- Winien jestem słowa wyjaśnienia, które to miałem w planie wyjawić w cztery oczy lecz nie było przeto okazji. Teraz jednak domyślam, że nasi rozmówcy mogą użyć tego przeciw mnie aby nas skłócić. Domyślasz się Victorio kogo poza moim przodkiem reprezentuję?

- Zapewne należysz do tej samej organizacji co Red Wisdom, Tal'Mahe'Ra... - odszepnęła Viktoria.

Viktoria wynurzyła się z gracją z ciemności, wyglądając jak królowa nocy (nie mniej od Kiasyda). Sytuacja, która zaistniała przed chwilą, nie miała na nią zbyt wielkiego emocjonalnego wpływu. W zasadzie bardziej niż na emocjach gniewu i niepokoju, jej uwaga była skoncentrowana na wydarzeniu, analizując techniki rytualne i tajemne misteria, które miały tu miejsce. Tylko czasami do jej umysłu dochodził fakt, jak niebezpieczne było to, czego światkami byli. Również potęga Kiasyda nie ulegała żadnym wątpliwością. Marconius może korzystać z Otchłani jako przejścia. Może wejść i wyjść w każdym miejscu, gdzie jest cień. Jest w stanie kogoś "przeciągnąć" ze sobą. Wiedziała, że jest to umiejętność Sfery Mroku wykraczająca poza jej zdolności. Zastanawiała się tylko, co było celem księcia Strasbourg... na pewno nie sama Gra. Co jeszcze mogło być ukryte za tą kotarą? Wszystko zdawało się coraz bardziej i bardziej zawikłane... ale tez nie zwykle interesujące.

- Witam szanownego Organizatora i jakże hojnego sponsora naszej nagrody - słodki głos płynął przez noc zwracając uwagę dwójki spokrewnionych. Zupełnie blada cera Lasombry w kontraście do ciemnego makijażu i nienaturalnie niebieskich oczu przykuwała uwagę każdego rozmówcy. Niezależnie od sytuacji, statusu czy pokolenia, ciężko było nie zauważyć Viktorii i jej zawsze dobrego stylu, uznanego w wampirzej społeczności. Zawsze wyglądała perfekcyjnie. Zapewne Torreador był w stanie to docenić.

Stukot szpilek rozległ się cichutkim echem po pustej i złowrogiej okolicy, która jeszcze nie doszła do siebie po traumie zagiętej przez mrok czasoprzestrzeni. Horacy czuł to napięcie rzeczywistości, która przypominając teraz roztrzęsionego człowieka, w pomiędzy słabnącymi spazmami strachu próbowała wyprzeć z siebie samej wspomnienia o tym co przed chwilą się stało.

Szczur strzepnął z białych jak śnieg mankietów źdźbło, które dostało się na rękaw kiedy uchylał rąbka gałęzi. Horacy sunąc bezszelestnie w wieczornym eleganckim garniturze stanął za ramieniem czarnej jak noc Lady, stając jak jej prywatna ochrona.

[center]Obrazek[/center]

Starał się panować nad swoim umysłem nadal nieco porażonym zetknięciem z pierwotną i potężną siłą. Wyostrzone Nadwrażliwość oczy nieumarłego przebiegały po widocznych aurach stykając się na chwilę ze wzrokiem Toreadora. Szczur wiedział, że Degenerat widzi prawdę. Za złudną maską tysiąca i jednej twarzy kryła się zaś biała jak śnieg porcelanowa maska a za nią przerażające rozkładem ciało, aż nazbyt widoczne wokół otworów na oczy, dla kogoś o percepcji artysty. Nie lubił tego uczucia, kiedy świdrujący wzrok przebijając na chwilę jego jedyną zasłonę. Nie patrz kurwa na mnie, nie patrz... Same zaś zwierciadła duszy były wyobcowane, chłodne, jakby odarte z cząstki człowieczeństwa, jakby nie były opiekuńczego Horacego.

- Przepraszam za Naszego Ochroniarza. Tak szybko chciał dostać się do nagrody, nieczekająca na nas... - Uśmiechnęła się patrząc się w oczy to jednemu, to drugiem rozmówcy. - Oczywiście nie mogę zbyt wiel1e poradzić na maniery Assamitów... więc przepraszam za jego nadgorliwość w swojej pracy. Mam nadzieje, że Panowie nie czują się urażeni? - Kolejny zagadkowy uśmiech ozdobił lico Lasombry. Czekała na pierwszą reakcje Torreadora i Kiasyda, mając nadzieje, że ktoś w tym czasie już przygotowuje swoje zmysły w Nadwrażliwości...

Szczur nonszalancko wsadził lewą rękę do kieszeni czekając na odpowiedź. Zacisnął ją nerwowo wewnątrz, zamykając w długie szponiaste palce na kamieniu. Oczy niby od niechcenia prześliznęły się z Degenerata na Kiasyda.
Wynurzam się z tych krzaków z najbardziej możliwą gracją tak, żeby jakby wyglądało, jakby nigdy nic. Przed wyjściem z nich poprawiam szybko wygląd i broszę, aby się prezentować najlepiej, jak się da. Total styl i wszystko, co się da.
W rozmowie rzucam na wszystkie możliwe w sytuacji skile społeczne.
Od S. Poproszę o testy na czytanie reakcji, z uwzględnieniem dyscypliny nadwrażliwości. Uważam by nadto nie zbliżyć się do kręgu reflektora. Horacemu pożarło sporo kropek charakteru w związku z czym uzywa przebiegłości by zataic swe słabości i wyglądac na opanowanego. Ustawia się za Wiktorią by ewentualnie to ona przyklejała pierwsze uderzenie. Jak widać strój nie zmienia człowieka, cham będzie chamem.
Ostatnio zmieniony 08 grudnia 2017, 16:13 przez Zin-Carla, łącznie zmieniany 1 raz.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 06 grudnia 2017, 14:23

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Powiernicy Atrahasisa zorientowali się, że dwójka Starszych kierowała się w stronę biurowca, lecz zatrzymali się, gdy tylko Victoria wynurzyła się z ciemności. Za nią podążyła pozostała część koterii dając wsparcie liderce. Po prawej stanął Bernard, z lewej natomiast tuż za ramieniem zatrzymał się Horacy ukrywający się pod wizerunkiem eleganckiego ochroniarza. Nieśmiało, za nimi kroczył Terry, ściskając kurczowo różaniec i mamrocząc ostatni fragment modlitwy do Najświętszej Panienki. Panująca w otoczeniu całkowita cisza dodawała tej scenie czegoś wyjątkowego i niesamowitego. Tylko dźwięki kroków i szelest ubrań zdradzały iż poruszające się wokół postacie nie są cieniami, lecz istotami z krwi i kości.

Lasombra pierwsza zaczęła wymieniać uprzejmości, po czym zaczęła rozmowę. Z bliska Kiasyd nie przypominał człowieka, ale również daleko odbiegał od standardów jakie reprezentowała Rodzina. Jego czarne niczym otchłań oczy w połączeniu z ciemnoniebieską skórą sprawiały wrażenie czegoś obcego, a zarazem fascynującego. Pierwszy odezwał się Redondo:

- Witam ponownie i gratuluję wygranej. Widzę, że otacza się pani pierwszorzędnymi gentlemanami... - przerwał, na chwilę jakby nad czymś się zastanawiał. Marconius przejął inicjatywę i zaczął mówić:

- Bardzo miło panią poznać, madame. Proszę się nie kłopotać, z zasady nie przejmuję się zachowaniem najemnych żołnierzy. Doskonale wiemy, gdzie jest ich miejsce, nieprawdaż? Nie żywię urazy zatem...

Toreador wciął się:

- Zapewniam, że dotrzymam swe obietnicy i jak tylko dotrę do Europy, osobiście zadbam o to, by każdy z Starszych wiedział kim jesteście i czego dokonaliście. Nie dbam wszakże o to, co uczynicie z główną wygraną... Śmiem jednak przypuszczać, iż nie macie zbyt wiele opcji - uśmiechnął się lekko kończąc zdanie.

- Tak - kiwnął głową Marconius, wysłuchawszy słów Torreadora. - Czy możemy jeszcze jakoś pomóc? - zapytał po chwili.
Victoria:
Test Etykiety ST:7. Wypadają 3 sukcesy.
Nie popełniasz żadnej gafy i robisz bardzo dobre wrażenie. Uważasz na każdy gest, postawę i wiesz gdzie powinni stać twoi towarzysze. Zdobyłaś zainteresowanie z strony dwójki Starszych.
Spoiler!
Test Empatii: 1 sukces.
Bardzo ciężko ci cokolwiek z nich wyciągnąć. Na razie zorientowałeś się, że Redondo się z ciebie nabija w zdaniu:
Widzę, że otacza się pani pierwszorzędnymi gentlemanami...

Czytanie aury ST:8 = 4 sukcesy. Jesteś pewien, że Marconius jest trupem, blada aura. Główny kolor to ciemnoniebieski, co znaczy, że Kiasyd jest bardzo podejrzliwy i nieufny. Dostrzegasz również niewielkie elementy pomarańczowego, co jest zaskakujące. Nie wiesz dlaczego, ale Kasyd próbuje ukryć przed wami fakt, że się czegoś zaczął obawiać.
Spoiler!
Test Empatii: 4 sukcesy.
Na razie wydaje ci się, że nikt nie próbuje ukryć emocji.
Redondo nabija się z Horacego w zdaniu:
Widzę, że otacza się pani pierwszorzędnymi gentlemanami...
Zorientujesz się po chwili, że Kiasydowi się spieszy, ale jest miły i nie chce być niegrzeczny. Redondo jest wyraźnie podniecony faktem, że dostał krew od Namtara.
Spoiler!
Test Empatii: 1 sukces.
Bardzo ciężko ci cokolwiek z nich wyciągnąć. Na razie zorientowałaś się, że Redondo się nabija z Horacego w zdaniu:
Widzę, że otacza się pani pierwszorzędnymi gentlemanami...
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 08 grudnia 2017, 23:27

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Brujah, stał pewnie koło Lasombry i czekał na odpowiednią chwilę. Nieistotne czy rozmówcy domyślali się czy nie kim jest nadprogramowy towarzysz koterii, to i tak wypadało się przedstawić. Odczekał na stosowną pauzę, skłonił się lekko obecnym i przemówił gotów podeprzeć się uwierzytelniającym listem od Gitmalu:

- Jestem Sir Bernard John Wellington krwi Brujah, potomek Gitmalu, prawnuk Artahasisa, wnuk Ethrici Moriq, syn Williama Harveya. Przybyłem aby wspomóc koterię Czerwonego Mędrca w wykonaniu powierzonego mocą testamentu zadania. - Przedstawił się oficjalnym tonem, dodając po chwili:

- Rad jestem, iż spytałeś Książe czy możesz pomóc, rzadko bowiem w naszych czasach spotyka się taki altruizm. Koteria Artahasisa może cieszyć się wygraną w jakże prestiżowym gambicie, której Książe byłeś mecenasem, a którą z tak wspaniałym splendorem i meastrią zoorganizował Redondo. - Brujah skłonił się delikatnie obu wampirom: - Przyjmijcie proszę moje wyrazy uznania. Nieczęsto spotyka się taką chojność i organizację godną miana sztuki najwyższej próby. Skoro gra zakończyła się, wszystkie dramatis personae zajęły się swoimi sprawami, czy bylibyście tak łaskawi i przybliżyli koterii udział mojego pradziada, a koterii mocodawcy w owej pasjonującej rozgrywce?

- A więc jesteś potomkiem króla. Hmmm... Wybacz mą szczerość, lecz, ta partia zakończyła się. Król padł... - odezwał się spokojnie Kiasyd. - A jeśli chodzi o jego udział w grze... Cóż, Atrahasis dołączył do niej z rozpaczy. Twój Pradziad postradał rozum i popadł w Czarny Obłęd... W jego przypadku okazał się słabszy w oddziaływaniu, lecz czas niestety kruszy nawet najtwardszą stal.

- To niemożliwe... - wtrącił Terry.

- A jednak... - pokiwał głową Marconius - W końcu Red zajmował się coraz bardziej niebezpiecznymi sprawami. Właściwie to nie był w stanie wytrzymać chwili bez podjęcia ryzyka... - dodał spoglądając na Redondo.

Torreador ściskając fiolkę w dłoni zauważył spojrzenie Marconiusa, po czym odezwał się:

- Pan Marconius chciał również powiedzieć, o tym że Democritus i jego potomkowie należą do klanu Lasombra, których kiedyś wysłał do pewnego miejsca, aby znaleźli dla niego...

- Redondo! - wybuchnął Matuzalem, przerywając Toreadorowi niewygodną dla siebie wypowiedź. Na jego twarzy pojawiły się delikatne ciemnobłękitne żyły.

- Sekret za sekret... - ja skończyłem. Znajdziesz mnie w środku. A wy... - zwrócił się do koterii:

- Na pewno macie wiele pytań do Marconiusa. Żegnam - po czym używając Akceleracją oddalił się pospiesznie, nie tracąc przy tym nic, z przyrodzonej swemu klanowi gracji.
Redondo w mgnieniu oka znika wam z oczu. Po chwili usłyszycie zamykające się drzwi od biurowca.
- Ach tak, Democritus... Dobrze wiemy o jego prawdziwej linii krwi, nie jest o na dla nas tajemnicą... - Viktoria posłała czarujący uśmiech w stronę rozmówcy. - Co zamierzacie zrobić z ciałem mojego... klanowego pobratymca i jego dzieci? Wydaje się, że nie nadadzą się już na wiele - powiedziała, zawieszając wzrok na krzyżach.

Kiasyd zmarszczył brwi, po czym strzelił palcami prawej ręki.

- Och, myli się pani, Democritus przysłużył się wielkiej sprawie. Dokonał niemożliwego, świadomie poświęcił siebie, a to zawsze budzi podziw... Zwłaszcza wśród istot, takich jak my. Lecz... Zastanawia mnie, kto opowiedział wam o jego małym sekrecie... Zapewne jednym z wielu, który znacie. Tak... Owszem przysłałem do Indii grupę Lasombra, ale cóż... Zgłosili się do mnie z własnej woli. Wszyscy twierdzili, że są gotowi na wyprawę i świadomi niebezpieczeństwa. Można powiedzieć, w pełni świadomi. Cóż, przeznaczenie, mektub! - zakończył po arabsku.

- A wracając do wspomnianego gentlemana, sądzę, że Democritus pozostanie tutaj do świtu. Myślę, że najlepiej zrobimy szanując jego ostatnią wolę. Poza tym lepiej tam nie podchodzić teraz. Może być to szalenie niebezpieczne, tak więc pozwoli pani, że ją ostrzegę, madame...
Spoiler!
Test Empatii = 1 sukces. Marconius nie mówi całej prawdy, ale ciężko ci ocenić o którą informacje idzie.
Spoiler!
Test Empatii = 2 sukcesy. Marconius nie mówi całej prawdy i masz wrażenie, że chodzi o temat związany z Democritusem.
Ostatnio zmieniony 10 grudnia 2017, 13:39 przez lightstorm, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

ODPOWIEDZ