PBF - Charleston by Night

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 10 sierpnia 2017, 15:57

Charleston WV Brookdale Charleston Gardens, Dom Starców, kryjówka Karla 12.08.1993

Drzwi trzasnęły o framugę oznajmiając początek ostatniego aktu w teatrze agonii. Stojąca na szafce lampka zamigotała i zgasła, kryjąc scenę nadchodzącej śmierci w całkowitej niemal ciemności. Morderca powolnym ruchem zdjął okulary przeciwsłoneczne i schował jedno kieszeni kurtki. Nie spiesząc się jedną ręką ujął nieprzytomnego Czarodzieja pod brodę, przyglądając mu się w zamyśleniu.

- Żałuję, że nie jesteś tu ze mną. Mógłbyś w pełni docenić to, co mam dla ciebie - szepnął.

Powieki Tremera zatrzepotały nagle, niczym spłoszone ćmy, a z jego ust dobiegł cichy jęk.

- Tak - szepnął Łowca wpatrując się z uwagą w twarz ofiary. Głód płonący w jego oczach stał się namacalny, niemal widoczny jako czarne, gorączkowe lśnienie nie mające nic współnego z jasnością dnia. - Mumu Salamu nisme me!* Tiamatu, wysłuchaj mych modłów, uwolnij duszę tego psa i pozwól jej powrócić, by mogła zakosztować Zemsty Skorpiona! Kima Parsi Labiruti!**

Tremere krzyknłą zduszonym głosem, a jego oczy rozwarły się nagle szeroko. Spłoszone spojrzenie Czarodzieja zatonęło w czerni, na próżno starając się rozpoznać jakikolwiek znany kształt. Chude palce zacisnęły się na pościeli niczym ptasie szpony.

- Apo Panthos Kakodaimonos!*** Poprzez Hermesa Trismegistosa! - zarzęził. - Zlituj się! Nie chciałem! Nie miałem wyboru! Zmusili mnie... On mnie zmusił! To jego chcesz zabić!

- Lubię słuchać twego skamlenia - odpowiedziała ciemność. - Szkoda, że nie mam więcej czasu. Chętnie spędziłbym tu cała noc patrząc jak dławisz się krwią i swoimi kłamstwami... - błysk w mroku aż nadto przypominał biel wyszczerzonych kłów.

- Krew! Chcesz krwi, prawda?! - niemal zaszlochał Tremere. - Dam ci krwi. Mam dużo krwi. Potężnej, starej krwi, przysięgam! Powiem ci gdzie ona jest, powiem ci wszystko co wiem, tylko proszę, zlituj się. Jeśli to kwestia ceny, to zapłacę więcej... Znam tajemnice klanu o jakich ci się nie śniło...

- Nie, to nie jest kwestia ceny - stwierdził spokojnie Morderca, pochylając się nad łóżkiem.

Jego dotknięcie nabrało nagle siły stali, z łatwością odchylając głowę Paula i wciskając ją głębiej w poduszkę.

- Pro... Proszę... - próbował wyrzęzić Czarodziej - Ja... Bła...

- Los był dla ciebie łaskawy, psie - głos mordercy był zimny, niczym stal. - Więc nie żebraj o więcej. Podziękuj mu za to, że będzie to trwało tak krótko. Ja sam miałem inne plany wobec ciebie...

Kły bez oporu przebiły skórę na jego gardle, otwierając arterie. A później...

Czerwień. Rzeka czerwieni. Emocje wirują w niej niczym liście, porwane przez rwący nurt. Strach, nadzieja, dezorientacja... Głębiej, ach, głębiej... Obrazy przeszłości rozkwitają przez chwilę w mroku pod powiekami i gasną. Tym razem na zawsze. Wspomnienia, zachowane w każdej kropli krwi, niczym owady zastygłe w bryle bursztynu... Kobiecy śpiew... Tętent kopyt... Słodycz oczekiwania. List trzymany w dłoni... Pełnia księżyca nad dachami wielkiego miasta... Płomień świec tańczący na wietrze... Słowa łacińskiej inkantacji, a może to greka...? Zapach starego papieru i woń kadzidła... Tak, wszędzie woń kadzidła... W jego sinych kłębach ginie krzyk konającej duszy, a wspomnienia rozsypują się niczym paciorki z zerwanego naszyjnika... Lecz on, który jest Ciemnością, zbiera je z troską, z uporem, z cierpliwością wysłannika Śmierci, którym jest i którym staje się poprzez to misterium. Szkarłatne i czarne misterium Amarantu...

Otworzył oczy. Był sam. Cienie na ścianie przesunęły się jedynie o kilka milimetrów, informując go, że czas, który został mu dany dobiegł końca.

- Dokonało się. - powiedział tylko. I uśmiechnął się.

A później zanurzył się w noc, cień, pośród wielu cieni...
Diabolizuję. Zmieniam się w cień. Wynoszę się z tej lokacji. Wsiadam na motor i wracam do Domeny.
* Sumer. - Matko Tiamat wysłuchaj mnie!
** Sumer - Uczyń zgodnie z starożytnym rytuałem.
*** Grec. Odejdź zły duchu!
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 14 sierpnia 2017, 14:41

Charleston WV 1017 Edgewood Tuckwiller House 12.08.1993.

Po słowach swojej pani, Cleo zaczęła mówić:

- A więc tak jak pani rozkazała, gdy tylko dotarłam do Baltimore natychmiast udałam się do antykwariatu. Na miejscu zajęłam się przeszukiwaniem biblioteki mając na uwadze wszystkie wskazówki jakie otrzymałam. Nie chcąc tracić czasu zamówiłam jedzenie do antykwariatu i od razu zabrałam się do pracy. Przez niecałą godzinę przejrzałam całe mnóstwo książek, ale niczego nie znalazłam. Byłam strasznie głodna i zmęczona, dlatego zrobiłam sobie przerwę by zjeść zamówiony wcześniej posiłek. I wtedy się zaczął koszmar... - przerwała chwilę jakby zbierając się w sobie, by opowiedzieć dalszą część.

- Do domu przyszedł Vincent Trussand, razem z trzema innymi typami. Powiedzieli, że nie powinno mnie tutaj być, ale skoro już tutaj jestem to się zabawią - Cleo zagryzła wargi.

- Trussand rozkazał im mnie zgwałcić, a sam zaczął przeszukiwać bibliotekę. Bili mnie i upokorzyli wielokrotnie, ale niczego im nie powiedziałam. Nie wiem ile to trwało... Nie chcę o tym myśleć... W pewnym momencie Brujah wpadł w straszny gniew. Pamiętam, że zaczął krzyczeć: Koniec zabawy! Zarżnijcie tą sukę i mi pomóżcie! Schackler musi to mieć jeszcze dziś!

- Wtedy myślałam, że to koniec. Nie miałam siły się ruszać, gdy rzucili mnie na podłogę. Pamiętam, że ktoś inny wszedł do biblioteki. Miał jedno oko zasłonięte przepaską i wyglądał na bardzo starego mężczyznę. Nim napastnicy zdążyli cokolwiek zrobić, starzec otworzył szklaną fiolkę którą trzymał w rękach. Jej zawartość zmieniła się w błękitny dym, który błyskawicznie wypełnił całe pomieszczenie.

- Ghule, którzy mnie gwałcili złapali się za głowy i zaczęli wyć z bólu. Vincent wysunął kły i ruszył do ataku, ale po chwili stanął w płomieniach. Wycofując się, krzyczał, że cię nienawidzi, pani. Wpadł w szał i bez opamiętania rzucił się na obraz, który przedstawiał pani oblicze. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że widnieją na nim jakieś litery. Trussand próbował wbić kły w płótno, które zaczęło płonąć. W tym czasie starzec podszedł do trójki napastników i coś zrobił, a oni padli nieprzytomni na posadzkę. Potem rzucił pustą fiolką w Vincenta, próbującego nieskutecznie skosztować krwi z szyi namalowanej postaci. To było przerażające, on cały czas palił się błękitnym ogniem. Trafiony w plecy odwrócił się i przez chwilę myślałam, że zaatakuje... Ale on w mgnieniu oka przebiegł przez pół biblioteki, po czym wyskoczył przez zamknięte okno, niszcząc je całkowicie.

Przerwała na chwilę i zadrżała, jakby na wspomnienie tamtych strasznych chwil. Gdy jednak odezwała się ponownie, jej głos był spokojny i opanowany.

- Starzec ugasił ogień na portrecie i podszedł do mnie. Pamiętam dokładnie, że powiedział: Masz w sobie siłę, a twoja pani ma coś, czego brakuje współczesnym poszukiwaczom. Doceniam to. Proszę przekaż jej, że Benjamen Holmscroft zajmie się bezpieczeństwem biblioteki w czasie jej nieobecności.

- Dał mi coś do wypicia i zasnęłam. Obudziłam się na kanapie przykryta kocem. Po napastnikach nie było śladu. Bardzo się bałam... Nie wiem dlaczego zabrałam obraz ze sobą. Uznałam, że jest on dla pani bardzo cenny i nie chciałam, by coś więcej się z nim stało. Wie pani kim jest Holmscroft? Uratował mi życie...
OD MG:
Zin Carla jest gdzieś na północy, ogląda fiordy, a stacja benzynowa z wi-fi jest co 50 km wiec nie ma neta. Dlatego proszę graczy o przesunięcie czasu w swoich postach do momentu w którym Namtar wróci do reszty drużyny. To czy będziecie w komplecie w Sanktuarium, czy w domu zależy od was. W razie czego będę pisał za Victorię proste i krótkie odpowiedzi. Wystarczy pisać do mnie na PW.
Ważna informacja dla graczy:
Przez cały czas, gdy nie było Namtara, wasz drużynowy Malkavian emanował dziwną wręcz boską mocą. Aura zaczęła powoli pojawiać się chwile po tym, jak Terry oderwał kły od swojej dłoni. Nabrała sił, gdy tylko Namtar opuścił dom. Świr miał widoczną bardzo jasną poświatę grubości około 1mm wokół swojego ciała i dla wszystkich stało się jasne, że Ojciec Terry dostąpił jakiegoś duchowego uniesienia. Światło które emanowało od Terrego uspokoiło każdego z was na tyle, że jesteście pewni, iż przetrwacie nadchodzące trudne noce. W chwili obecnej zniknęła całkowicie pozostawiając jedynie wizję jej w waszej pamięci.
Ostatnio zmieniony 14 sierpnia 2017, 21:48 przez lightstorm, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 16 sierpnia 2017, 19:25

Charleston WV 1017 Edgewood Tuckwiller House 12.08.1993.

Victoria opowiedziała swojemu Ghulowi historię człowieka, który ją uratował. Założyciela Arcanum, tajnego stowarzyszenia ludzkich poszukiwaczy wiedzy tajemnej. Gdy skończyła opowieść, zwróciła się do promieniującego blaskiem Ojca Terrego:

- Terry, chciałabym by Cleo mogła spędzić trochę czasu w twoim towarzystwie. To na pewno jej pomoże.

Ghul zbliżył się do Malkaviana, siadając obok, na kanapie. W tym czasie Victoria zamyśliła się, skupiając swoją uwagę na wydarzeniach z Baltimore. Pół godziny później zaproponowała Terremu aby udali się do Sanktuarium, gdzie spotkają się z resztą koterii.

***

Nim Prawdziwy Brujah zdążył wysłuchać wszystkiego co miała do powiedzenia koteria, do Sanktuarium wszedł bez słowa i bezszelestnie usiadł na swoim sarkofagu Namtar. Bernard prawie nie zwrócił na niego uwagi, kiwnął tylko głową z szacunkiem. Uwagę dzielił pomiędzy opowieścią Victorii i Cleo oraz na Malkavianie.

Zmysłom Bernarda nie umknął fakt, że Ojciec Terry przeżył duchowe uniesienie I choć empirycznemu umysłowi Brujaha wydawało się mało prawdopodobne by spotkał swego Boga, to żył wystarczająco długo, by nie negować stanu Malkaviana, bo był świadkiem wielu dziwnych sytuacji. Niektóre z nich były jedynie wzmocnionymi farmakologicznie autosugestiami, inne miały podłoże chorobowe, ale kilka analityczny umysł doktora musiał zaszufladkować jako niewyjaśnione. Do takich niewątpliwie zaliczał się przypadek Terrego. Dziwny spokój jaki emanował od ojczulka wyraźnie udzielał się innym, napawał nadzieją i optymizmem. Wellington chrząknął delikatnie i poruszył kilkukrotnie kącikiem ust, starając się zachować chłodny wyraz twarzy. Poczułby się obnażony, gdyby dał upust tlącym się w środku emocjom. Swój stan zgrabnie przyrównał do wstydu Horacego, kiedy musiał się pojawić bez maski. Teraz jakby zaczynał rozumieć co mógł czuć Nosferatu, nagi jak go Kain stworzył.

Ten przejaw empatyczny to niewątpliwie wpływ Malkaviana. To że porównałem swoj odczucia do stanu Horacego, to osobliwe doświadczenie. Terry zapewne nie spotkał się z Bogiem w którego wierzy, ale istnieje szansa, że coś potężnego miało wpływ na jego myśli. Taki szok jest możliwy po obcowaniu z potężnym bytem. - ocenił w myślach Brujah.

Gdy nadarzyła się sposobność, aby zgodnie z zasadami etykiety odezwać się, Brujah nie urągając zasadom zapytał kurtuazyjnie:

- Pani, rad byłbym zobaczyć sigil jaki pokazała fałszywa Brujah, oraz zadać kilka pytań twej służebnicy Cleo, nim odejdzie z Fratterem.

Kainitka kiwnęła głową przytakując prośbie Wellingotna. Wampir zbliżył się spokojnie do Cleo i oznajmił:

- Nie wyglądasz na pierwszy rzut oka na fizycznie ranną, widać vitae Victorii przywróciło cię do zdrowia jednakże jeśli potrzebujesz opieki lekarskiej to służę pomocą. Takie wulgarne akty przemocy wobec kobiet napawają mnie obrzydzeniem. Wiem jednak z medycznej praktyki, że takie przeżycia mogą mieć traumatyczne skutki podobne nawet efektom Shell Shock lub jak to opisują nowsze źródła PTSD. - Brujah znów zdziwił się w duchu, jaką dozą empatii się wykazywał w obecności emanującego dziwną aurą Terrego i szybko zmienił temat: - Ehem, chciałbym spytać o kilka detali. W jaki sposób Holmscroft uratował obraz?

Dziewczyna skupiła się na chwilę i odpowiedziała pomagając sobie gestykulując sugestywnie rękoma:

- Doskoczył wielkim pośpiechu do obrazu i zdusił gołymi rękoma płomienie. Nie powiedziałam tego od razu, bo nie sądziłam aby to było istotne. - dodała przejęta.

- To w istocie nie ma znaczenia. - skłamał gładko Wellington aby uspokoić nieco wystraszonego ghula: - Dziękuję ci, a gdybym mógł tylko w czymś pomóc to jestem do usług.

Stary wampir poczekał aż dziewczyna wyjdzie, w międzyczasie oglądając sigil podany przez liderkę koterii. W końcu przemówił:

- Holmscroft żyje, jest nieśmiertelny i wiedział dobrze wiedział jak ważny jest obraz. Sądzę, z dużym prawdopodobieństwem, że jest niezależnym ghulem. Wampir zapewne nie przełamałby strachu przed ogniem i nie zdusił płomieni gołymi rękoma. Holmscroft nieprzypadkowo ochrania bibliotekę w Baltimore. Szef Arcanum ma trudną do określenia rolę do odegrania, a ktoś komu zależało na znalezieniu obrazu zabezpieczył się przed ewentualnym atakiem z strony członków Rodziny. Czy możesz dokładnie powiedzieć, co rzekł Mallus o twoim Ojcu?

Victoria sięgnęła pamięcią I przywołała znów słowo w słowo wypowiedź starego Ventrue:

- Rozprawiając o twym szlachetnym ojcu, Richardzie von Tier miałem na myśli wampirze pokrewieństwo z Democritusem, Pani. Twój stwórca zajmował się śledzeniem swojej linii krwi, aż w końcu dowiedział się za dużo i zapłacił za to najwyższą cenę. Ty natomiast w swojej bibliotece masz dowód, który potwierdza me słowa. Richard zostawił po sobie wiele tajemnic. Nie wiem, gdzie dokładnie powinniście szukać, Pani, ale myślę, że sama będziesz wiedzieć najlepiej.

- Oceniam z trzydziestodwu procentowym prawdopodobieństwem, że Richard von Tier współpracował z Holmscroftem. Jaki był cel tej współpracy można tylko zgadywać, bo bezpośredniego dowodu brak. Z drugiej strony za dużo jest przypadków w tej sprawie jest. Dlaczego Cleo zabrała z sobą tak bardzo istotny dla waszej sprawy obraz nie wiedząc co kryje się pod płótnem? Wiedziała, że nic nie znalazła w bibliotece i z taką świadomością wracała do Charleston... Logika podpowie mi, że Holmscroft musiał jakoś jej w tym pomóc no i oczywiście sam osobiście zgasił obraz, nawet jeśli nie wiedział co za nim jest, to wiedział, że jest bardzo cenny.

- Wiemy, że obraz jest dowodem przeciw Księciu Charleston, obnaża jego pochodzenie. Czy Helmscorft wypełniał tylko czyjąś wolę? Może to nawet próba zemsty zza grobu. Nie oszukujmy się, jesteśmy wystarczająco wiekowymi Kainitami, aby brać pod uwagę, że wypełnia się vendetta kogoś, kto być może od stuleci nie istnieje, a aktywują się jedynie narzucone kiedyś uwarunkowania. Chciałem jeszcze w tym miejscu nadmienić, że z opowieści jaką przedstawiliście mnie, przedstawiciele Klanu Giovanni rozmawiali o Arcanum w długą noc i chcieli spotkać się z Democritusem. Horacy zdaje się był tego świadkiem. I pozostaje jeszcze pytanie, czemu Goratrix pytał o Giovannich?

Brujah pokazał wszystkim znak jaki przyniosła do domu Furia:

- Zgadzam się z tobą Victorio, że faktycznie jest to pieczęć jednego z demonów. A dokładnie żeńskiego typu istoty, manifestującej się głównie jako uwodzicielska, nieziemska kobieca piękność, której bardzo trudno się oprzeć. I nawet Kainici czują podniecenie w jej obecności, a ich krew szepcze do nich pijaną, krwawą pieśń. Czytałem o tym Sukkubie, mając dostęp do książek zawierających informacje o tej Istocie. Pierwsze wzmianki pochodzą z czasów Pierwszego Miasta, gdyż legenda o niej związana jest z Przedpotopowcem Ventrów. Progenitor został przez nią zaatakowany, lecz nie udało się jej uwieść Ventrue. Mało tego, Przedpotopowiec zmusił ją Dominacją do posłuszeństwa. Druga wzmianka o niej jest zupełnie odmienna i wydaje mi się dziwna, gdyż związana jest z Malkavianami. Otóż jeden z nich, zapytany co mógłby powiedzieć o tej Democnicy odpowiedział:

- "Jest czystą esencją siebie. Niczym jedna samotna kropla krwi otoczona czterema starymi ścianami i patrząca w Otchłań poszukując w niej swych dawnych zapomnianych przez świat kochanków. Ciemność pierwszy raz jej odpowiedziała, gdy siedmiu umrzyków odtańczyło trzy razy szóstą część klucza, którego żaden z was nie jest w stanie zobaczyć."

- Nie ma żadnego imienia, czy nazwy. Przedepotopowiec Ventrue zapewne rozkazał jej podać swoje Prawdziwe Imię, które daje władzę nad istotą Demoniczną. Lecz nikt inny go nie zna.

- Symbol na plecach Primogena Ventrue bardzo często używany był przez Sukkuba do maskowania swojego prawdziwego ja, pokazując światu same zalety, ukrywając głęboko tym samym swoje wady. Rozumiem, że na Lasombra to mogło zadziałać tak, że będą widoczni w lustrach. Musi być on jednak wykonany na stałe, aby działał cały czas. Wiemy, że magicznym tatuowaniem zajmują się Tremere, Setyci, Assamici i Magowie. Dodam że w kulcie Gehenny jest Democritus i Regent Tremereów. Czarodzieje mogliby zrobić każdemu synowi Księcia odpowiedni tatuaż.

- No i muszę jeszcze nadmienić jak się informacje o Sukkubie mają się do tekstu przepowiedni, którą przywołałem siedemdziesiąt dwie minuty temu. Ta istota idealnie wpisuje się w manifestację Wyrma / Żmija. I wiemy do kogo prowadzą tunele pod miastem i skąd dziwna pieśń o której wspominał twój kreci pobratymiec Horacy.

Brujah przybliżył znów treść przepowiedni.

(Nie będę tu podawał całej treści i analizy przepowiedni. wszystko w poście 1198. Sukkub pasuje do niej jak ulał.)

Potem odchrząknął i dodał:

- W tej sytuacji sugeruję, żeby jak najszybciej odnaleźć brakujące kruki, które to zalecał odnaleźć czym prędzej Artahasis. Sądzę, że mój pradziad, dobrze zakamuflował coraxy, ale one w świetle tego co się dzieje w Zachodniej Virginii też nie są całkowicie bezpieczne. Jeśli możemy teraz działać razem, to jest to dobry moment, szczególnie jeśli Syn Tiamat wykonał swoje zadanie. - Wellington z szacunkiem skłonił się Assamicie.
Pozwoliłem sobie na to, żeby aura braciszka powodowała, że Brujah stał się nadzwyczaj empatyczny.
Post powstał przy wydatnej pomocy Lightstorma.

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 19 sierpnia 2017, 14:36

Charleston WV 1017 Edgewood Tuckwiller House 12.08.1993.

W momencie, gdy przestąpił próg domeny, a Strażnik poinformował go o tym, iż nie ma powodu do zmartwień, odczuł ulgę. Przeskakując po dwa stopnie w drodze na piętro pogwizdywał The first cut is the deepest Cata Stevensa. Musiał przyznać, że dawno nie czuł się tak cholernie lekko. Wchodząc do Sanktuarium przyłapał się na tym, że ma nawet ochotę uśmiechnąć się do nich. Nie, żeby osobiście coś dla niego znaczyli, byli w końcu tylko paczką pieprzonych Bękartów Khayyna, ale jednocześnie, w tym właśnie momencie stawali się również dowodem Prawdy. A to potrafił docenić. Ich bezpieczeństwo udowadniało mu, nad wszelką wątpliwość, że wszystkie słowa Silsila były słuszne. A on sam brał udział w tajemnym misterium Woli Haqima, był narzędziem kierowanym Jego ręką i uderzającym we wrogów Klanu, niezależnie od tego, w jaką dziurę wpełzali, by się ukryć. Dlatego wiedział, że nic nie mogło stać się tym, których ochraniał. Nie wtedy, gdy słuchał mądrości ukrytej w swej krwi i wypełniał czerwienią kolejne strony w księdze przeznaczenia. Nie wtedy, gdy spełniał obowiązek wobec tego, którego Wola władała Synami Prawdy. Niewierni byli chronieni przez potęgi losu, nie z uwagi na swą słabość, czy klątwę płynącą w ich żyłach, lecz dlatego, że Haqim nie pozwoliłby, by ten, kto mu służy, zhańbił się nie dotrzymując w tym czasie litery Kontraktu. I za to był mu wdzięczny całym sercem. A uczucie to graniczyło niemal z ekstazą, mieszając się ze wspomnieniem smaku krwi Czarodzieja.

Na szczęście jednak nie musiał się z tym zdradzać. Los i tym razem mu sprzyjał, sprawiając, że trafił akurat w środek tyrady Bernarda. Korzystając więc z tego, iż chwilowo nikt się nim nie interesował, usiadł z boku, ukrywając kłębiące się w środku uczucia za swą zwyczajną, beznamiętną maską profesjonalisty. Czy to był jakiś rodzaj oszustwa? Nie chciał o tym myśleć w ten sposób. Raczej muru oddzielającego go od sztuczek Kuffrów. Mimo wszystko jednak czuł się nieco inaczej. Jak gdyby ostatnia rozmowa oraz śmierć, którą zadał, zdjęła z niego jakiś ciężar, uwalniając go od napięcia, którego nie był wcześniej świadom. To, że nie zrozumieli nie miało znaczenia. Liczyło się, że mógł powiedzieć o tym wszystkim. Wyrzucić to z siebie. Mogiły wspomnień wydawały się teraz tak ciche. Niemal puste. A jedynym krzykiem, który pamiętał był cichnący w oddali wrzask duszy Tremera.

Zorientował się, że gapi się na nich bez słowa i potrząsnął głową. Nie chciał, by cokolwiek ich łączyło poza Kontraktem. I nie do końca umiał zrozumieć to, co działo się z nim teraz. Mimo wszystko gdzieś był świadom, że powoli przestaje patrzeć na nich jedynie jak na wrogów. Owszem, byli wrogami, oszukiwali go i próbowali nim manipulować przez cały czas. Nikt z nich nie pomógł mu wtedy, w helikopterze, o tym także pamiętał. Ale poza tym po raz pierwszy zrozumiał, że są mu też w pewien sposób potrzebni. I że los, który nigdy nie był przypadkiem, w jakiś dziwny sposób splątał na chwilę jego i ich ścieżki. Być może więc mógł to wykorzystać, by dowiedzieć się więcej o dziwacznym świecie Niewiernych. W końcu Haqim nie dał mu tej szansy po to, by miał ją zmarnować...

Brujah zakończył swe rozważania i Morderca skorzystał z szansy, nim ktokolwiek zdążył się wtrącić:

- Dokonałem zemsty. Przelałem krew Czarodzieja. Dhahabaz-zamaa' łabtallatil-'uruuq ła sabatal-adżru* - odezwał się spokojnie. - Ale są dwie rzeczy, które musicie wiedzieć, nim ruszymy dalej. Po pierwsze Alastor Izotoz wie, co zrobiłem. Chciał mnie ubiec. Nie mogłem na to pozwolić. Nie wie, że jesteście świadomi, iż zerwał więzy krwi. Ale wie, że znam jego tożsamość. Obiecałem mu milczenie, jeśli i on je zachowa, kryjąc was przed Shrecktem. Hal tafhamuni?** Radzę uhonorować tą umowę dla waszego własnego bezpieczeństwa.

- Druga sprawa. Izotoz powiedział, że na ziemiach Sabatu znajdę kogoś, kto brał udział w eksperymencie. Ostatnią osobą jest Brethilorn. A biorąc pod uwagę malowidło, które znaleźliśmy nie zdziwię się, jeśli jest on zamieszany w więcej spraw dotyczących śledztwa. Decyzją mego Klanu Zemsta otrzymała wyższy priorytet niż Kontrakt. Jednak zrobię wszystko, by wypełnić ją w sposób, który zminimalizuje zagrożenie dla was. La taqlaq.***

Przerwał na chwilę, jakby tu właśnie chciał zakończyć swą wypowiedź. Po chwili jednak podniósł wzrok i przypatrzył im się uważnie, przekrzywiając lekko głowę w ten charakterystyczny dla siebie sposób.

- Rozumiem, że jesteście Niewierni - odezwał się niespodzianie, a w jego głosie brak było zwyczajowej ostrości stali. Choć bijący z kolejnych słów chłód nie pozostawiał złudzeń, co do tego, iż dzieli ich przepaść, w tonie łowcy pojawiła się nowa, nieco łagodniejsza nuta. Jak gdyby zdołał zaakceptować wreszcie fakt, iż w tym momencie nie byli wrogami. - Wasz duch nie zna Prawdy, serca wypełnia strach, a myśli gubią się w labiryncie kłamstwa. Mashy. Ale postarajcie się pojąc jedno. Nie musicie się bać manipulacji Starszych, ani tego, że mają na nas jakiś wpływ, wallah. To, że mogłem dokonać Zemsty jest powodem do radości, Hadha min fadli Rabbi.**** Znakiem, który mówi, że jesteśmy na właściwej ścieżce. Krew, którą przelałem przybliża nas do celu. Każda kropla jest zapowiedzią zwycięstwa. Więc nie myślcie o strachu. Nawet jeśli zginiemy, zginiemy w chwale. Teraz to wiem. Mektub.

- I tak, też sądzę, że powinniśmy działać - zakończył, zwracając się do liderki koterii. - Mamy coraz mniej czasu. Popieram twój plan i jestem gotów by ruszyć na ziemię Sabatu. Teraz. Skończyłem.
Aura bijąca od Assamity budzi w Was podświadomy strach i instynktowną odrazę, informując z całą pewnością, że Łowca niedawno dopuścił się diabolizacji.
Spoiler!
Wszyscy trochę już znacie Namtara, więc zdacie sobie sprawę, że jego ostatnia wypowiedź była szczytem empatii i troski na jakie Assamitę stać względem Was. Jest to zapewne nieco zaskakujące, a do tego absolutnie paradoksalne wrażenie, jeśli połączy się je z bijącą od Mordercy aurą.
* arab. Odeszło pragnienie, nasycone są żyły i potwierdzona została nagroda.
** arab. Rozumiecie?
*** arab. Nie martwcie się.
**** arab. Poprzez łaskę mego Pana.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Frater_Terry
Reactions:
Posty: 352
Rejestracja: 13 stycznia 2015, 12:19

Post autor: Frater_Terry » 03 września 2017, 19:38

Charleston WV 1017 Edgewood Tuckwiller House 12.08.1993.

Czuł spokój, którego nie sposób było zmącić. I pewność siebie, jaką odczuwał może dwa razy, przez ostatnie stulecia.

Zamyślony obserwował koterię. Słuchając kolejnych wypowiedzi, po cichu starał się ocenić swoich towarzyszy. Czy może należało by rzec, ich szanse na przetrwanie tego co miało nadejść.

Co do Czarnej Victorii, jeszcze nie dalej jak zeszłej nocy miałby wątpliwości. Czasami sprawiała wrażenie oderwanej od rzeczywistości, ale pokazała już, że to mylne wrażenie. Kiedy był na to czas, stawała się liderem, jakiego potrzebowali.

Horacy stanowił zagadkę, której Terry'emu nie udało się jeszcze rozwiązać. Były chwile kiedy w niego naprawdę wierzył, niestety były również takie, które mu na to nie pozwalały. Czasami jego oddanie sprawie wydawało się oczywiste, a czasami sam Terry podejrzewał go o współpracę z wrogiem. Niezależenie jednak od tego która z wersji miała by okazać się prawdą, los Nosferatu stał pod znakiem zapytana.

Bernarda nie znał. Właściwie wcale. Jednak z samego urodzenia dawał mu wysokie szanse. Nie martwił się o niego i to bynajmniej nie dla tego że byli sobie prawie obcy. Zresztą słuchając Brujaha i jego analitycznego umysłu, jedynie utwierdzał się w tym przekonaniu.

Uśmiechnął się spoglądając na Łowcę, który starał się właśnie ich pocieszyć, na swój czarujący sposób. Nie obawiał się o jego los. Chciał wierzyć, że i jego przeznaczenie sięga poza wydarzenia w Charleston, ale jak to ujął właśnie sam Darth Namtar, nawet jeśli zginie, przyjdzie mu zginąć w chwale.

Co prawda Malkavian nie podzielał jego radości z takiej ewentualności. Za to popierał jego optymizm, ale zupełnie z innych powodów. Był świadomy daru jaki otrzymał od Pana i do dawało mu odwagi w walce z Kusicielem.

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 09 września 2017, 13:58

Beckley WV, Miasto Sabatu 12.08.1993.

Po wielu minutach przebytych na rozmowach, planowaniach i analizowaniu sytuacji, koteria postanowiła opuścić domenę Victorii, by udać się w podróż na południe Zachodniej Wirginii. Namtar dosiadł swego motoru, a pozostali wsiedli do limuzyny należącej do literki grupy. Gdy zabrakło Darshana, za kierownicą usiadł Ojciec Terry. Postanowili nie zabierać ze sobą Ghuli, albowiem szansa na przeżycie w mieście opanowanym przez Sabat, mogłoby okazać się zadaniem mizerna. Tak więc w domu pod opieką Strażnika pozostała świta Victorii oraz Crimson Rain.

Wyjechali z Charleston drogą stanową nr 64 kierując się do Beckley - najnowszej zdobyczy jaką Hoqax wyrwał spod władania Democritusa. Każdy z Nieumartych zdawał sobie sprawę, że wszystkie większe osiedla śmiertelników w okolicach Beckley zostały całkowicie podporządkowane siłom Sabatu. Oak Hill oraz Princeton do którego zmierzali nie były tak rozległe jak Charleston, ale posiadały duże zaplecze w zasobach ludzkich, które były rozproszone po okolicznych lasach i farmach.

Horacy nie zapuszczał się w te rejony, od chwili, gdy Hoqax pojawił się na południu stanu. Pamiętał jak wyglądały te miasta, gdy były jeszcze pod rządami Democritusa. Nie wiedział czego się spodziewać, albowiem o działaniach Kainitów z tej sekty słyszał same bestialskie opowieści. Zastanawiał się jak Hoqax'owi i jego ludziom udało się kontrolować te miasta nie wzbudzając podejrzeń z strony śmiertelnego społeczeństwa. Wiedział, że jednym z głównych powodów, dla których Spokrewnieni z Sabatu, podobnie jak Camarilla używają Maskarady, jest obawa przed ewentualnym powrotem Inkwizycji. Odpowiedzi na wiele pytań związanych z wrogiem Camarilli, miały niebawem zostać przed nimi ujawnione.

Gdy mijali tablicę informującą o granicach Beckley, zauważyli iż obok niej znajdował się również inny znak, składający się z prostej deski przybitej do drewnianego słupa wkopanego w ziemię przy drodze.

[center]Obrazek[/center]
Napis "Abandon all hope ye who enter here" nie wróżył niczego dobrego. Gdy pojawiły się pierwsze zabudowania ustępując gęstym lasom, Horacy i Victoria natychmiast zauważyli oznaczenia jakie stosuje Sabat na swoich terytoriach. Różnego rodzaju graffiti na murach, słupach elektrycznych i innych elementach otoczenia wskazywały na działalność trzech różnych sfor, które musiały rezydować w Beckley.
Post w trakcie pisania. Kontynuacja najpóźniej za dwa dni. Jutro będę prawie cały dzień jechał do domu. Jakby co to jestem dostępny przez Smatrfona.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 09 września 2017, 22:54

Beckely, WV, Miasto Sabatu, 12.08.1993

- Wyraźna metafora do cytatu z Boskiej Komedii Dante Aligheri. - stwierdził śmiertelnie poważnie Bernard beznamiętnie przyglądając się znakowi na rogatkach Beckley: - Czysty przypadek lub miejscowy Sabat jest oczytany we włoskiej literaturze trzynastego wieku.

Brujah zachodził w głowę jakie reż układy mógł mieć z członkami miejscowej sekty jego pradziad. Do Tuckeviller House pofatygował się sam biskup Sabatu we własnej osobie, a Czerwony Medrzec miał też niezbyt pochlebną gdzieniegdzie opinie kainity, który zbyt dużo czasu spędzał pośród członków różnych sekt. Istniała więc niewielka szansa, którą być może należało eksplorować. Szansa, że potomek Artahasisa o ugruntowanej linii i reputacji, będzie mógł się powołać na stare znajomości pradziada. Wellington nie chcił jednak ryzykować w ciemno. Informacje mogła mieć tylko jedna osoba w koterii:

- Horacy, powiedz mi proszę, czy wiesz jakie stosunki Czerwony Mędrzec z sabtnikami z Beckley? Śpieszę wyjaśnić, że mógłbym spróbować powołać się na rodzinne koneksje, jeśli mój pradziad cieszył się w Beckley dobrą opinią.
Taki luźny pomysł Wellingtona.
Btw. Napewno jest lepsze określenie dla analogicznej treści na znaku niż metafora, ale nic lepssego nie przychodi teraz mojej pustej głowie:o

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 14 września 2017, 00:58

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Zbliżała się 1:14, gdy Terry zjechał z głównej autostrady kierując się na ulicę Harpera. Gdy Victoria zorientowała się, że nie jadą do Princeton, gdzie należało szukać kruka, natychmiast zareagowała słowami:

- Terry, dlaczego chcesz wjechać do Beckley? Przecież jadąc prosto zaoszczędzimy dużo czasu... - nie dokończyła wypowiedzi, gdyż Malkavian wtrącił się w słowo:

- Mam złe przeczucia, co do tej autostrady... Jestem kierowcą i czułbym się odpowiedzialny za wpakowanie nas w zasadzkę. Jadę tam, gdzie podpowiada mi głos Pana i wierzę że jest to najbezpieczniejsza droga - zakończył wypowiedź, po czym przeżegnał się szybko.

Pozostałym członkom koterii również ciężko było negocjować w tej sprawie. Ojciec Terry wielokrotnie udowodnił, że w istotnych sprawach trudno się z nim nie zgadzać. Tym bardziej, jeżeli chodziło o intuicje i przeczucia.

Jadący za limuzyną Assamita również zjechał z głównej drogi, zastanawiając się co zmieniło plany Niewiernych. Wjeżdżając w miasto, Nieumarli zauważyli, iż sporo z ludzi wcale nie śpi. Średnio co trzysta metrów można było spotkać grupę składającą się z od czterech do sześciu mężczyzn uzbrojonych w broń palną i patrolujących ulicę. Mieli przy sobie latarki czołowe oraz typowe długie dla polujących na duże zwierzęta strzelby .

Gdy mijali pierwszą z nich, nikt z grupy ludzi nie zareagował na ich widok. Po prostu przeszli chodnikiem rozmawiając i śmiejąc się do siebie. Przypominało to trochę patrol obywatelski, co za chwilę stało się faktem oczywistym. Na słupach elektrycznych i murach zobaczyli plakaty z różnymi napisami:

[center]Tylko ty możesz obronić swój dom.

Milicja obywatelska, to przyszłość Zachodniej Wirginii.

Zwyrodnialcy z gangu motocyklowego zgwałcili i zabili moją córkę. Prosiłem o pomoc komendanta, burmistrza stanu i pisałem listy do kongresmenów - bezskutecznie. Dzięki wam dopadłem ich. Dziękuję - Robert Matrovsky.

Obcy na NASZEJ ziemi nie ma żadnych praw.
[/center]
Na jednym z bilbordów który wcześniej służył do reklamy, ujrzeli obraz który niechybnie służył jako propaganda Sabatu:

[center]Obrazek[/center]
[center]"We know how to get shit done - True Keepers"[/center]
Zmieniony obraz Wuja Sama podpis pod nim mówił sam za siebie. Tym bardziej, że na klan Lasombra mówiło się Strażnicy. Przekaz świadczył o dalekich zmianach jakie zaszyły w Beckley. Ludność miasta Sabatu, była o wiele lepiej przygotowana na przyjęcie najazdu Anarchistów. Nie trzeba było, być specjalnie inteligentnym, by zauważyć iż Camarilla bez wsparcia innych Książąt z zewnątrz, do tej pory borykałaby się z bałaganem jaki powstał w Charleston. Jak było w innych miejscowościach, tego nikt z członków koterii nie wiedział, a efektywność Sabatu w tym stutysięcznym mieście budziła wrażenie. Zniszczenia budynków i infrastruktury nie były tak ogromne jak w stolicy, a ludzie nie uciekli w panice zostawiając za sobą dorobku swojego życia.

Gdy po swojej prawej stronie mijali cmentarz Sunset Memorial Park, Namtar wyprzedził limuzynę starając się zabezpieczyć ewentualne zagrożenie, które mogło czekać przed nimi. Terry zmniejszył prędkość pojazdu przepuszczając Assamitę na przód, przyglądając się wydarzeniom na żalniku.
Spoiler!
Test Percepcji ST:8 = 2 sukcesy. Na cmentarzu, jakieś 400 metrów w głąb pali się wysokie na trzy metry ognisko, ale przykuje ono tylko na chwilę twoją uwagę. Spojrzysz na drugą stronę ulicy i zobaczysz dziwne graffiti. Będziesz pewny że jest to robota Sabatu. Włączysz Nadwrażliwość 1 (wzrok), by się lepiej przyjrzeć i zobaczysz zakamuflowaną wiadomość. Masz wiedzę Sabat na 2 więc odczytasz:

Mamy VASCO.

Upłynęło dużo czasu w grze, więc od razu powiem, że tak nazywa się kruk z Princeton. Link:
http://krysztalyczasu.pl/forum/viewthre ... post_62875
Spoiler!
Test Intuicji ST:8 = 4 sukcesy. Wiesz, że jak pojedziesz dalej autostradą to coś przeoczycie. Czekasz na dobry moment aby skręcić, gdyż droga po której jedziecie wydaje ci się cały czas tą niewłaściwą. W końcu w 100% wiesz, gdzie zjechać i robisz to.

Test Percepcji ST:8 = 4 sukcesy. Spojrzysz w prawo i dzięki Nadwrażliwości 1 (wzrok) zobaczysz co dzieje się na cmentarzu. Naliczysz od 10 do 15 osób, stojących dookoła wielkiego na trzy metry ogniska. Jesteś pewien, że palą tam zwłoki, bo widziałeś wyraźnie jak jakieś ciało jest wrzucane w płomienie. Do ogniska jest jakieś 400 metrów.
Spoiler!
Test Percepcji ST:8 = 0 sukcesów. Niczego podejrzanego nie zauważasz.
Spoiler!
Test Percepcji ST:8 = 0 sukcesów. Niczego podejrzanego nie zauważasz.
Spoiler!
Test Percepcji ST:8 = 4 sukcesy. Spojrzysz w prawo i dzięki Nadwrażliwości 1 (wzrok) zobaczysz co dzieje się na cmentarzu. Naliczysz od 10 do 15 osób, stojących dookoła wielkiego na trzy metry ogniska. Jesteś pewien, że palą tam zwłoki, bo widziałeś wyraźnie jak jakieś ciało jest wrzucane w płomienie. Do ogniska jest jakieś 400 metrów.
Post pisany późno i będą w nim drobne poprawki jutro. Co robicie?
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 15 września 2017, 14:37

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

[center]Podkład: Afraid to Shoot Strangers[/center]
Znów był w drodze, zawieszony w przestrzeni bez nazwy. Gdzieś pomiędzy "tutaj" i "tam", gdzie przerywana linia jezdni zmieniała się w rozmazaną, lśniącą smugę. Oddech nocy rozwiewał jego włosy szepcząc o tych wszystkich, którzy zmienili się w popiół... I o tych, których zabije jeszcze. Słuchając jego obietnic, gwizdał mu do wtóru. I choć melodia ginęła niemal natychmiast, pożarta przez ryk silnika Hondy, to przecież czuł ją wewnątrz, mknąc ciemną szosą przy wtórze "Afraid to shoot strangers". Tylko, że on się nie bał. Czekał na to.

[center]When it comes to the time
Are we partners in crime?
When it comes to the time
We'll be ready to die.[/center]

Zaśmiał się, a wiatr odpowiedział na swój własny sposób, szepcząc o krwi, której zapach poniesie już wkrótce na swych czarnych skrzydłach. Czuł, że noc drażni się z nim, niczym kochanka. Ale to wzmagało jedynie jego podniecenie i głód. O tak, chciałby by to zaczęło się już teraz. Przepływające przez jego umysł wizje krwawego koszmaru, który czekał gdzieś na końcu tej drogi, stawały się po części modlitwą, po części zaś sposobem na chwilowe oszukanie bestii. Flirtem z Ciemnością. Tym razem jednak nie czuł frustracji. Rozkoszował się tym stanem, wiedząc, że już niedługo nakarmi pustkę, mieszkającą w jego sercu.

[center]***[/center]
Gdy wjechali do miasta zwolnił nieco, zwracając większą uwagę na limuzynę. Uświadomił sobie, że właściwie nie ustalił z Kufframi które lokacje zechcą sprawdzić najpierw. Wierzył jednak, że mają jakiś plan, dlatego uważnie śledził drogę wybieraną przez siedzącego za kierownicą Malkavianina. Zmiana trasy nie wzbudziła w nim zdziwienia, uznał ją jedynie za potwierdzenie swych przypuszczeń. Niewierni musieli wiedzieć, dokąd zmierzają, co być może zaoszczędzi im bezproduktywnego włóczenia się po okolicy, a także wielu problemów, z które musiał obfitować ten rejon, sądząc po zachowaniu miejscowych. Płomienie wznoszące się za murem cmentarza zdawały się jedynie przyznawać mu rację. Miał więc nadzieję, że nie będą musieli zwiedzać mijanej nekropolii. Wizja wywołania chaotycznej strzelaniny na obrzeżach miasta Sabatu nie była tym, co mógłby uznać za priorytet bezpieczeństwa. Nie, by obawiał się bandy nieprzeszkolonych Śmiertelników. Ale wystrzały z pewnością sprowadziłyby im na głowę kogoś bardziej kompetentnego. Odruchowo oblizał kły. Najpierw praca, później marzenia - upomniał się w myślach. Dziwnym trafem zawsze, gdy przypominał sobie te słowa brzmiały one tak, jakby wypowiadał je Akramah. I zawsze sprawiały, że jego uśmiech stawał się nieco szerszy, nieco bardziej nieludzki i o wiele bardziej szalony.

[center]And I know deep down there's no other way
No ruth, no reasoning, no more to say.
[/center]
Dla MG: Jestem czujny od chwili, gdy wjeżdżamy do miasta. Spodziewam się wszystkiego i mam oczy wkoło głowy (nie chcę później słyszeć, że mnie coś zaskoczyło). Widząc, co się dzieje na cmentarzu jestem jeszcze bardziej czujny. Polegam nie tylko na swym instynkcie, ale i na pozostałych zmysłach.
Pozwoliłem sobie lekko sparafrazować drugi cytat z tekstu piosenki, by bardziej pasował do sytuacji.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 15 września 2017, 22:54

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Terry pędził zawiłymi uliczkami aż wyjechali poza miasto. Na skróty i po cichu opuszczali domenę Democritusa by przenieść się do miasta kogoś, kto przynajmniej miał odwagę przyznać kim jest naprawdę. Dziwne ukłucie zagościło w sercu Nosferatu przypominając mu dlaczego tak rzadko opuszcza swoje miasto.

[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=ToQhVV7WpLk[/youtube]
https://www.youtube.com/watch?v=ToQhVV7WpLk

Pędzili ulicami, które zdawały się powoli powracać do normalności po zdarzeniach poprzedniej nocy. Horacy miał jednak przeczucie, że apokalipsa nie została odwołana, a jedynie wstrzymana na jakiś bliżej nieokreślony lecz krótki czas. Ktoś sprzątał pomyje jakie wypłukała powódź nawiedzająca to miasto. Przez chwilę kanały i ulice nie bardzo się różniły od sienie, miasto pokazało swe prawdziwe zepsute oblicze.

[center]We'll I'm standing by a river but the water doesn't flow
It boils with every poison you can think of.[/center]

Jechał przez ciemność wieziony przez szaleńca w paszczę diabła. Bawiąc się w opuszczanie i podnoszenie elektrycznej szyby zastanawiał się po raz kolejny dlaczego wszystko to robi dla Reda. A także dlaczego psy tak bardzo lubią wystawiać łby przez szyby pędzących samochodów. Spojrzał po pozostałych, nikt nie zwracał na niego uwagi, pochłonięty własnymi myślami. Kusiło. By wystawić łeb za okna, wywalić jęzor i jechać tak na spotkanie przeznaczenia w mieście Sabatu jakiekolwiek by nie było. Dlaczego psy tak bardzo to lubiły. Czy to nie przez fakt że wydawało im się że biegną tak szybko? A przecież przemieszały się tylko w tej dziwnej, warczącej metalowej konstrukcji, której silnik wymyślił jakiś konstruktor całe lata temu. Ktoś inny nadałem wehikułowi, pęd, zatankował i wyznaczył cel. Wprost w Cienie Sabatu.

[center]Then I'm underneath the streetlights
But the light of joy I know
Scared beyond belief way down in the shadows.
[/center]


Po cóż zatem udawać że się rozumie zamysł kogoś kto przerasta ich koterię inteligencją, tak jak przerasta inżynier zwykłego psa labradora. Jechali w piekło. Według trajektorii którą ktoś dawno temu zaplanował i wyznaczył. W perwersyjnej grze znudzonych nieżyciem starszych.

[center]And the perverted fear of violence
Chokes the smile on every face
And common sense is ringing out the bell
[/center]

Pstryk w drzwiach samochodu chodził opuszczając w góre i w dól szybę.

[center]This ain't no technological breakdown
Oh no, this is the road to...
[/center]

Zniszczone miasto robiło silne wrażenie na Horacym. Płonący ołtarz na cmentarzu. Obraz zniszczenia i rozpaczy, miasteczka szarpanego kłami nieumarłych. Percepcja Nosferatu pracowała na maksymalnych obrotach. Przez chwilę przyglądał się słupowi ognia buchającego z cmentarza i usilnie zastanawiał się w kogo przemienić członków koterii. Wszak nie mogą wyjść jako oni, raczej... Sabat miał szpiegów wszędzie.

Kiedyś by namalować czyjś portret, schodziło. Teraz są te cholerne pudełka, robią pstryki i pozamiatane.

[center]It's all just bits of paper flying away from you
Oh look out world, take a good look
What comes down here[/center]


- Horacy, powiedz mi proszę, czy wiesz jakie stosunki Czerwony Mędrzec z sabatnikami z Beckley?...

Pytanie BJa wyrwało Szczura z zadumy.

- Szczerze? To nie wiem. Nie liczyłbym na nic ze strony Sabatu. No może za wyjątkiem kołka w serducho. - skończył gorzko.

[center]You must learn this lesson fast and learn it well
This ain't no upwardly mobile freeway
Oh no, this is the road... to hell[/center]


Odpowiedział rozglądając się po mijanych ulicach. Coś przykuło jego uwagę. Na tyle że od razu zapomniał o zabawie z elektryczna szybą.

- Tam na murze... - powiedział nieśpiesznie wskazując długim paluchem osobliwie wyglądający napis - Stoi tam napisane "Mamy VASCO"*.
Spoiler!
Rozglądam się uważnie po okolicy, zwłaszcza czy nie ma bladoaurych ziomków.
Ostatnio zmieniony 16 września 2017, 21:49 przez Suriel, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Frater_Terry
Reactions:
Posty: 352
Rejestracja: 13 stycznia 2015, 12:19

Post autor: Frater_Terry » 20 września 2017, 10:05

Beckely WV, Harper Rd, Stosy Sabatu, Po północy 13.08.1993

Osobliwe i niepokojące strony w które się zapuścili, przyprawiały Terryego o dreszcz. Pamiętał o tym co ma się stać i w tej chwili czuł się trochę tak, jakby zwiedzał obóz zagłady, w którym pensjonariusze wciąż jeszcze nie odkryli, w jakiego rodzaju lokalu przyszło im się stołować.

Niczego nie pragnął bardziej, niż móc ich wszystkich ostrzec, dać im chociaż tę odrobinę nadziei, by chociaż ci co bardziej roztropni mogli się ocalić. Wiedział jednak doskonale gdzie jest i na kogo patrzy. Objął więc mocniej palcami kierownicę i w milczeniu modlił się za każdą spośród tych utraconych dusz.

Rozmowa Bernarda z Horacym pomogła na powrót znaleźć się tu i teraz. Szybkim spojrzeniem przeczesał najbliższą okolicę. Dostrzegł miejsce, gdzie można było na chwilę przystanąć. I porozmawiać. Zatrzymał się więc spoglądając jednocześnie w lusterko. Dopiero kiedy upewnił się, że motocykl Mordercy również znalazł się tam gdzie oni, odwrócił się do swoich pasażerów, z niewypowiedzianym pytaniem w spojrzeniu.

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 20 września 2017, 14:51

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Zatrzymał motor za limuzyną i odczekał chwilę. Samochód Niewiernych stał jednak dalej w miejscu, najwyraźniej nie zamierzając się chwilowo nigdzie ruszać. Morderca podjechał obok i nie wyłączając silnika, zapukał w boczną szybę:

- Co jest? - zapytał krótko, gdy okno uchyliło się.
Drużyno, dokonajcie jakiś decyzji idziałajmy. W końcu wy tu jesteście od myślenia i planowania, nie ja.
Spoiler!
Test Inteligencja + Zagadki ST:9 = 3 sukcesy.
Wklejam info z technicznego:

Fragment wypowiedzi z posta:
Link:http://krysztalyc...post_78991

Druga wzmianka o niej jest zupełnie odmienna i wydaje mi się dziwna, gdyż związana jest z Malkavianami. Otóż jeden z nich, zapytany co mógłby powiedzieć o tej Democnicy odpowiedział:

- "Jest czystą esencją siebie. Niczym jedna samotna kropla krwi otoczona czterema starymi ścianami i patrząca w Otchłań poszukując w niej swych dawnych zapomnianych przez świat kochanków. Ciemność pierwszy raz jej odpowiedziała, gdy siedmiu umrzyków odtańczyło trzy razy szóstą część klucza, którego żaden z was nie jest w stanie zobaczyć."

Darshan mówi o Archeologicznej Grupie Kruk:

- Zgodnie z opowieścią, w pewnym czasie, piątka białych ludzi przybyła do Indii. Ludzie ci byli zepsuci, chciwi, poszukiwali wiedzy w celu zdobycia mocy. Zawsze mówi się o nich w kategorii istot, które mają w środku ciemność. Celem ich podróży była jakaś bliżej nieokreślona wieża. Nikt nie wie w jaki sposób znaleźli tą wieżę ani gdzie się znajdowała. Według niektórych wersji, ciemność miała im wskazywać drogę. Ową wieżę zamieszkiwać miały istoty należące do jakiejś prastarej rasy. W jednej wersji są to istoty związane z rasą Nagów, w innej potomkowie ludzi z czasów Wedyjskich. Czy owe istoty kierowały się w swojej egzystencji światłem czy ciemnością, również pozostaje sprawą nie rozstrzygniętą. Tak czy inaczej strzegły one jakiegoś artefaktu, który według niektórych był krwią jakiegoś demona.

- Owa piątka, odnalazłszy wieżę, zabiła wszystkie zamieszkujące ją istoty a ich esencję zastąpiła własną. Zdobywając jednak poszukiwany artefakt mieli ściągnąć na siebie klątwę. Sam artefakt mieli zabrać do swego Władcy, klątwa natomiast miała doprowadzić ich do spadku świadomości, straty wszelkich dóbr, wewnętrznych kłótni i waśni a nawet walki. Klątwa ta miała wiązać się także z wieloma upokorzeniami. Oczywiście w wyniku tej klątwy nie byli w stanie nawet umrzeć.

W wypowiedzi Malkaviana jest ukryta data: 1736
Link: http://krysztalyc...post_76095

Wypowiedź rozłożona na części:

"Jest czystą esencją siebie.

Oczywiście chodzi o krew Demoniczną, która znajdowała się w Idniach w 1736 roku. W całym Świecie Mroku krew Nadnaturali (Magowie, Wampiry, Wilkołaki, Fae) ma specjalne właściwości przynależące danemu rodzajowi. Z istotami Demonicznymi jest tak samo. Wniosek: Jedyne co pozostało po Sukkubie to krew, którą znalazła Archeologiczna Grupa Kruk. Ostatnia aktywność tej siły opisana jest podczas spotkania z Progenitorem klanu Ventrue (który ją ZDOMONOWAŁ).

Niczym jedna samotna kropla krwi otoczona czterema starymi ścianami i patrząca w Otchłań poszukując w niej swych dawnych zapomnianych przez świat kochanków.

Potwierdzenie tego co pisałem wyżej. Była tam kropla krwi, która w opowieściach Victorii jest nazywana Artefaktem. Cztery ściany tworzą statyczną przestrzeń, więzienie (Wieża). Archeologiczna Grupa Kruk znalazła tą kroplę. Słowa Malkaviana wskazują, że uwięziony Sukkub zwrócił się do tych, którzy zostali wymazani z całkowitej pamięci wszystkich istot świata materialnego (wszystko co zostaje zapomniane kończy w Otchłani). A dokładnie do tych, z którymi miała do czynienia zanim została uwięziona w "czterech ścianach". Otchłań odpowiedziała wysyłając na pomoc pięciu Lasombra (którzy władają mocą Ciemności i mogą wchodzić do Otchłani na wyższych poziomach Sfery Mroku). Ten Lasombra, który ich tam wysłał zapewne widział większy obraz Jyhadu....

Ciemność pierwszy raz jej odpowiedziała, gdy siedmiu umrzyków odtańczyło trzy razy szóstą część klucza, którego żaden z was nie jest w stanie zobaczyć."

Głównie chodzi o datę, ale także mowa o członkach klanu Lasombra którzy zrobili coś, co pozwoliło im znaleźć drogę do ukrytej, zamkniętej i zapomnianej przez świat kropli demonicznej krwi (czyli Demona). Ostatnie zdanie świadczy o tym, że tylko Malkavianie potrafią zobaczyć więcej, ale nawet oni nie wiedzą co widzą. Widzieć więcej nie zawsze znaczy wiedzieć...
Ostatnio zmieniony 20 września 2017, 18:14 przez Sigil, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 21 września 2017, 17:09

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria rozejrzała się po wszystkich, upewniając się, że ma ich całkowitą uwagę. Z przyzwyczajenia nabrała powietrza w swe martwe płuca i w połowie zaczęła się zastanawiać po co to robi. Dlaczego wciąż ma ten odruch? Tak dawno pozostawiła już swą ludzką nature i żyjące, oddychające ciało... a jednak?

Nie chciała mówić na głos, że przyjechali tu bez planu. Tak w istocie było... ale czy w obecnej sytuacji byli w stanie coś zaplanować?

- Wiadomość, którą zauważył Horacy, "Mamy kruka", to zdecydowanie pułapka. W jakiś sposób musimy zareagować... ale nie wiemy na pewno czy mają "naszego" kruka. Może być to tylko rzucona prowokacja. W ten czy inny sposób musieli się dowiedzieć czego szukamy... jesteśmy w mieście sabatu. Może nasz nowy przyjaciel Goratrix dowiedział się więcej niż byśmy chcieli i nie omieszkał tego wykorzystać... Może... nie ważne, w naszej sytuacji jest wiele może... Horacy może mógłbyś zapytać się zwierząt w około? Szczególnie ptaki... Czy wiedząc coś na temat kruka Vasco. Czy widziały kto napisał tą informacje na ścianie i kiedy? Ta metoda będzie najmniej inwazyjne... Jeśli nie... może będziemy musieli "dopytać" jakiegoś członka sabatu...

- Co do istoty... zaczynam mieć podejrzenia, że Sukkub, o którym informacje złożył całkiem sprawnie BJ jeszcze w naszej domenie, może być tym czego szukamy i być może to jego prawdziwe imię znają Kruki.... Wiemy, że dał moc Democritusowi by ukryć swoją naturę jako Lasombra... Zapewne jest z tą istotą w jakimś układzie od 1736 roku... siedmiu umrzyków odtańczyło trzy razy szóstą część klucza, 7,3,6 dokładnie w tym roku ekspedycja archeologiczna naszego... księcia dotarła do Indii do bliżej nieznanej nam wierzy, gdzie jak była jak we więzieniu esencja demona... zapewne sama jego krew... jak wynika z opowieści. Malkavianie powiedzieli, że istota ta patrzyła w ciemność szukając pomocy... jeżeli ta ciemność to Otchłań... jest oczywiste że odpowiedzieli jej LAsombryci... może nie sam Democritus... ale ktoś wyżej niego.. patrzący dalej, potężniejszy, mający naszego księcia na posyłki... Ten Lasombra, który ich tam wysłał zapewne widział większy obraz Jyhadu.... I był lub jest na tyle stary i potężny by wchodzić w Otchłań i komunikować się z sukkubem...

- Członkach klanu Lasombra zrobili coś, co pozwoliło im znaleźć drogę do ukrytej, zamkniętej i zapomnianej przez świat kropli demonicznej krwi. Siedem umrzyków.. w grupie było i pięciu... może to nie wszyscy? Może znali jakieś zaklęcie... część klucza i odczytali ją trzy razy... W potężnych rytuałach klucze zazwyczaj odczytuje się trzy razy... ma to głębokie znaczenie w symbolice ... i oczywiście zaklętą moc w słowach... Może nieznany nam Lasombra uczył się od Otchłani i demona co wypowiedzieć? To możliwe... Ostatnie zdanie świadczy o tym, że tylko Malkavianie potrafią zobaczyć więcej, ale nawet oni nie wiedzą co widzą. Widzieć więcej nie zawsze znaczy wiedzieć... - Viktoria przerwała i zawiesiła głos...
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 22 września 2017, 23:19

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Horacy wysłuchał słów Victorii. Były mądre i warte do zastosowania się. Pokiwał więc na znak zgody kiedy liderka koterii przydzielała mu zadanie.

- Masz rację Madame, we wszystkim. A teraz wybaczcie że Was opuszczam, zrobię jak mówiła nasza czarna madonna idę podpytać ptaki. Będzie lepiej jak wyjdę. Nie wiem jak wam ale od tego co przed chwilą usłyszałem przed chwilą aż mi skóra cierpnie. Tam gdzie mi jeszcze została.

Horacy zamierzał wyjść na zewnątrz auta popytać kruki oraz by przy użyciu dyscypliny nadwrażliwości potestować graffiti na murze. Przez krótką chwilę zastanawiał się co na siebie włożyć.

[center]Obrazek[/center]

Uchylił elektryczną szybę którą bawił się podczas jazdy.

- Idę rozprostować nogi - rzucił stojącego obok na motorze Namtara. - Jakby mi coś groziło... to wiesz co robić... - poprawił czapkę z napisem wierzchem dłoni i wyszedł na zewnątrz.

Już w samochodzie kiedy się rozglądał coś mu cholernie nie pasowało.

- Zagrożenie - odezwał się nagle Morderca, wkładając jednocześnie dłoń pod połę kurtki. Jego głos przypominał szczęk przeładowywanej broni.

Było jednak już za późno na ostrzeżenia. Horac poczuł jak jedna noga grzęźnie mu w nienaturalnie miękkim podłożu. Na początku pomyślał, że to przez te seksowne szpilki które teraz nosił ale nie. To był przecież tylko wyimaginowany obraz, maska, która na szczęście utrzymała się mimo problemów. Odruchowo zbalansował wagą ciała przerzucając go na druga stronę i runął wgłąb samochodu z którego jeszcze przed chwilą wychodził. Potem szarpnął z siłą potencji nadal trzymaną kończynę i wyrwał ją z cichym mlaśnięciem ziemi. Wściekły zatrzasnął drzwi auta.

- Coś mnie złapało za nogę, to ta przeklęta ziemia. Jebana magia Kołduńskich Diabłów, całe miasto jest takie, teraz nie wyjdziemy z auta, nie ma jak... Kto w ogóle wpadł na pomysł by parkować na trawniku, a nie na twardym, do kroćset!?

Spojrzał na Namtara, który swobodnie opierał stopy na asfalcie podtrzymując motocykl. Przez chwilę zastanawiał się dlaczego. Czy to ze względu na to, że stoi na twardym a nie na ziemi, czy te może dlatego że magia działała w jakiś wybiórczy sposób ze względu na sekty lub klany, a na inne nie.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 23 września 2017, 00:06

Beckely WV, Harper Rd, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Gdy Horacy wskoczył do samochodu w umysłach pozostałej grupy powierników Red'a rozbrzmiał niepokojący żeński głos:

- A więc zniedołężniała Camarilla wysłała do mnie koterię Starszych. Witam was w mojej domenie i obiecuję, że przyjmę z należytym szacunkiem. Odzieję swoje bestie w wasze skóry i nakarmię tą ziemię waszą silną krwią. Ze starych kości stworzę koronę, którą założę, gdy będę wchodziła do domu Democritusa, a on padnie na kolana w niemym przerażeniu, uznając potęgę klanu Tzimisce. Nie ukryjecie strachu w waszych sercach, tak jak nie ukryjecie się przed moją mocą. Jesteście na mojej ziemi. Wasze truchła czeka ogień, który oświetli mi drogę do zwycięstwa...
Spoiler!
Ty nie słyszysz wypowiedzi Tzimisce. Paznokieć znów zrobił się ciepły i wiesz, że chroni cię przed jakąś próbą przejrzenia Twojej Niewidoczności. Wiesz, że chodzi o kontakt Telepatyczny, bo sam posiadasz tą moc. Koniec Twojego ostatniego posta kończy się z moim postem.
Nie zrozumieliście co mówił Horacy, gdy wsiadł do samochodu. Wasze skupienie skoncentrowało się na głosie w umyśle.. Jeżeli ktoś chce zerwać link, wystarczy wydać 1 Punkt Siły Woli i na scenę będziecie odporni na "rozmowę telepatyczną". Kto nie chce, będzie miał + 2 do ST do wszystkich działań do chwili w której słyszy Tzimisce. Postacie z Nadwrażliwością 4+ mogą nawiązać dialog.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

ODPOWIEDZ