Warsztat Ducha, dzień trzeci o poranku
Indianin zastanawiał się, czy tak samo odbywała się kolonizacja kraju przodków. Przychodził jeden twierdził, że pragnie porozmawiać dla dobra ludzkości, a jeśli się go od razu nie zabiło, wracał z całą bandą i panoszył się na nieswoim teranie.
Duch przyjrzał się uważnie drugiemu doktorkowi, łapiąc w malinowe źrenice jego spojrzenie.
Morrison , znał kiedyś szamana Morrisona - Śpiewającego w Burzy. Oby ten okazał się godnym tego miana. Pastor nadto skwapliwie przystał na zajście do dziury, nie zamierzał się jednak rozstawać z medykami, a wojowników zostawił na straży. Duch zdawał sobie sprawę, że pozostaje w potrzasku jak schwytany we wnyki kuguar.
-Dick on -zwrócił się Goodwill do jednego ze strażników. Ten zbliżył się z ciężkim skórzanym worem, w którym musiały być w uznaniu albinosa narzędzia do obdarcia człowieka ze skóry. Może ten szaleniec chciał obedrzeć go ze skóry i sprawdzić, czy odrośnie biała. Już chciał protestować, ale wyprzedził go rumiany pastor, tłumacząc że to zapłata, oznaczało to że nie dość że zamierzają go wykastrować to jeszcze przynieśli "koraliki".
Właściwie dlaczego wykastrować? -pomyślał. Może pastor był eunuchem i...zabrnął za daleko.
Podarki należało przyjąć, nie było rady. Biały Mechanik zabrał worek z rąk mężczyzny i skinął głową.
- Miałem nadzieję na inną wymianę, ale za raz opowiem. I chciałbym radio. - wskazał właz - Po drabince na podest, Pastor Anthony już wie - albinos uśmiechnął się do Goodwilla, a rzadko to robił. Bacznie przyjrzał się kształtom na kieszeniach gości, próbując zgadnąć co zawierają. Niebo chmurzyło się, przez posesję przelała się kolejna fala zgniłych jaj, mieszając się z kupą kup z blaszaka, niewidzialna chmura śmierdziucha osiadła na ubraniach pozostałych na powierzchni strażników.
Mimo że cysterna była pułapką, albinos poczuł się w środku znacznie pewniej, zapalił dwie niewielkie lampki olejowe, w środku zapanował przyjemny półmrok, w którym znakomicie ukrywała się widmowa wadera. By nie peszyć przybyszów i zachować mobilność, przykucnął przy miednicy z wężem.
- Pastorze Goodwill -zaczął gdy wszyscy się już usadowili - Nie wyjaśnił pan dokładnie na czym polegałaby moja pomoc. Obaj cenimy pracę, dlatego pomyślałem, że jako mechanik mógłbym pomagać pańskim ludziom, za stawkę ustaloną rzecz jasne przez związki, a pan mógłby w tym czasie do woli dowiedzieć się o mojej przeszłości. O ile taki jest pański zamiar. - Indianin uważnie przyglądał się obliczu szamana białych, jakby mógł z niego wyczytać odpowiedź, po chwili przeniósł wzrok na Morrisona - Zamierzałem oddać krew w szpitalu, nie wiedziałem tylko czy takiej ktoś potrzebuje.
Duch wciąż przygotowany na każdy fałszywy ruch, w pobliżu ma już więcej narzędzi do mordu. posiada jeszcze kilka noży i cztery dziryty.
Pistoletu nie nabijał, chyba że ten jest nabity od rana, ale nie wiem czy tak można.
Co powie złotousty pastor?