Lokal Slammera, dzień trzeci o poranku
Osa obudziła się o poranku, chociaż do późna nie potrafiła zasnąć. Leżąc w podkoszulku i szortach na przepoconym prześcieradle, zapatrzyła się w blaszany sufit pokoiku. Przez uchylone drzwi balkonu do wnętrza niewielkiego pomieszczenia sączyło się słabe światło poranka, nijakie i pozbawione życia, zapowiadające pochmurny dzień.
Pochmurne dnie w niczym rudowłosej nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie - jej pokój nie nagrzewał się wówczas niczym piekarnik.
Pozwalając swym myślom błądzić leniwie wokół najbliższych planów, tropicielka nadstawiła uszu próbując wyłapać coś zrozumiałego z toczonej na parterze rozmowy. Wuj rzadko miewał gości z samego rana, ale i tacy się czasami trafiali, najczęściej szukający taniego śniadania robotnicy. Najważniejsze było to, że z dołu nie dobiegały żadne krzyki ani pohukiwanie Gury - nic, co wieściłoby jakąś burdę i niejako obligowało Osę do wyjścia z łóżka.
Radiowęzeł obudził się przy wtórze serii suchych trzasków, z rozrzuconych po slumsach głośników popłynęły dźwięki "Gwiaździstego sztandaru". Osa przeciągnęła się niczym zaspany kot, usiadła na łóżku. W jej głowie uparcie powracał pomysł utarcia nosa bezczelnej krótkowłosej, która dzień wcześniej z niesłychaną butą cisnęła Osie w twarz dwieście kuponów. Wrodzona przekora oraz całkiem spora dawka zwyczajnej złośliwości kusiły tropicielkę obrazem wściekłej miny tamtej suki na widok rudowłosej robiącej maślane oczy do Bullocka.
Przecież koniec końców powiedziała, że Osa forsę może zatrzymać tak czy owak, prawda?
- Drodzy słuchacze, praworządni amerykańscy obywatele, bracia i siostry w wierze - ponad uliczkami i dachami Commonsów popłynął przejmująco smutny głos spikera - Izba Reprezentantów podjęła wczoraj wieczorem jednomyślną decyzję o ogłoszeniu trzydniowej żałoby dla uczczenia ofiar tragicznego pożaru. Łączymy się w bólu z rodzinami i przyjaciółmi trzydziestu amerykańskich patriotów, którzy oddali życie w płomieniach. W tej ciężkiej chwili i w potrzebie duchowego ukojenia zwracamy się ku naszemu najwyższemu autorytetowi. Panie i panowie, oto nasz dzisiejszy gość, czcigodny Olivier Moon.
Siedząca na skrzyżowanych nogach Osa przechyliła nieco głowę, wbrew sobie samej czując pewne zainteresowanie poranną audycją. Czcigodny Olivier Moon, wiekowy patriarcha Kościoła Moona, był niekwestionowanym przywódcą Cedar Creek, chociaż oficjalnie zawsze się od tego odżegnywał. Jego wpływy sięgały na wiele mil we wszystkich kierunkach świata, a setki fanatycznie lojalnych współwyznawców były gotowe oddać życie na jeden rozkaz głowy kultu. Osa nie bez powodu podejrzewała, że obsadzona politykami czterech frakcji Izba Reprezentantów pomimo ideologicznych różnic i sporów grała koniec końców tak jak jej grał czcigodny Moon.
- Bracia i siostry, przyjaciele, ukochane dzieci Boga - miejsce spikera zajął w eterze inny głos, poważny i ciepły zarazem, pełen smutnej życzliwości - Strata tak wielu oddanych patriotów musi boleć. Lecz niechaj ten ból stanie się kowadłem, na którym ocaleli wykują pancerz determinacji i siły woli. Niechaj z naszej wiary i miłości wyłoni się fundament nadziei, że Bóg ma wobec nas wielkie plany, podobnie jak wobec tych, których powołał niedawno do siebie, aby w niebiańskich armiach stawiali czoła wraz z aniołami zastępom szatańskich komunistów i bezbożnych kosmitów.
Osa podniosła się w końcu z łóżka, wyszła na balkonik obrzucając badawczym wzrokiem zagracone podwórko i szopę Śmierdziela. Radiowa audycja przypomniała jej nieuchronnie o Coltrainie i jego nieznanym wciąż losie. Odpowiedź na najbardziej oczywiste pytanie tropicielki znajdowała się najpewniej w szpitalu, ale na drodze stała jej rzecz jasna sprzedajna krótkowłosa nieznajoma.
- Przeszłość nauczyła nas jak obracać poczucie straty w duchowe zwycięstwo. Wystarczy wspomnieć poświęcenie i oddanie Domu Shangów w '67. Stojąc na skraju wojny domowej, w obliczu ryzyka tragicznego i zupełnie niepotrzebnego rozlewu braterskiej krwi, nasi współzałożyciele oddali w geście wielkiego poświęcenia udział w rządach nad Cedar Creek. Odrzucili bezpieczne i dostatnie życie, by dzięki osobistemu poświęceniu uratować resztę naszej wspaniałej amerykańskiej społeczności.
Osa znała historię Wielkiego Rozłamu i Odejścia Stu Osiemdziesięciu Ośmiu tak samo dobrze jak wszyscy inni mieszkańcy Cedar Creek, toteż przestała się wsłuchiwać w monolog czcigodnego Moona, ubierając się nieśpiesznie.
- Dzięki temu nasze miasto rozkwita i bogaci się wychowując nowe pokolenia patriotycznych i pobożnych obywateli. Obywateli, którzy niechybnie otrząsną się ze smutku i żalu po stracie bliskich wiedząc, że nasza wspólna misja nie dobiegła jeszcze końca. Pamiętajcie! Tylko wspólnie możemy odbudować wspaniałą i potężną chrześcijańską Amerykę! Bóg z wami, bracia i siostry!
Osa już wstała i zaraz pewnie zejdzie na śniadanie.