Northside, 2 listopada 2021, 21:07 (niedziela)
Niewielki ciekłokrystaliczny wyświetlacz zawieszony na ścianie na lewo od drzwi poznaczony był mnóstwem pęknięć, powstałych po niezapowiedzianej wizycie nafaszerowanego Szprycą boostera z gangu Ternon Crack. Mimo powierzchownych uszkodzeń urządzenie wciąż działało, pulsując delikatną poświatą wytwarzaną przez trójwymiarowe logo obracające się na jego ekraniku.
James Vega przełożył plastikową torbę z jedzeniem do lewej ręki, prawą przyłożył do ekraniku w miejscu, gdzie pod spękaną taflą urządzenia krył się sprytnie zamaskowany czytnik linii papilarnych. Skaner coraz częściej szwankował, ale tym razem los oszczędził młodemu mężczyźnie ponawiania prób. Zamek szczęknął donośnie, po czym wzmocnione blachą drzwi odskoczyły od futryny umożliwiając człowiekowi wejście do środka mieszkania.
Zaniedbany dziesięciopiętrowy apartamentowiec położony w głębi Northside od dawien dawna nie zaznał nawet namiastki renowacji, strasząc odpadającym od ścian tynkiem, popękanymi szybami na klatce schodowej oraz przeraźliwym jękiem stalowych lin windy grożących w każdej chwili zerwaniem. Usytowane na ostatnim piętrze czteropokojowe mieszkanie mogłoby uchodzić w lepszej dzielnicy za szczyt luksusu przez wzgląd na swój całkiem pokaźny metraż, w Northside jednak nie było na nie zbyt wielu chętnych - za wyjątkiem bezdomnych, ci jednak nie mieli z czego opłacić wygórowany czynsz. Niektórzy próbowali w ciągu ostatnich kilku miesięcy urządzić się w apartamentowcu na dziko, za każdym razem ściągając do budynku oddział prewencyjny miejscowej agencji ochrony.
Vega skrzywił się z niesmakiem wciągając w nozdrza słaby zapach gazu używanego przez ochroniarzy do pacyfikowania dzikich lokatorów. Silny specyfik wydawał się dosłownie wżerać w ściany budynku, nie dając się usunąć pomimo regularnego wietrzenia.
Pchnięte łokciem metalowe drzwi zatrzasnęły się z głuchym hukiem. Zrzuciwszy ze stóp buty James zajrzał przelotnie do pierwszego sąsiadującego z przedpokojem pomieszczenia, zagraconego mnóstwem regałów i szafek, dosłownie zasypanego elektronicznymi podzespołami, zepsutymi urządzeniami, pryzmami bezwartościowego złomu i narzędziami. Siedzący za biurkiem niewysoki mężczyzna podniósł wzrok znad naprawianego dekodera TV. Sięgające ramion ciemne dredy opadały mu na czoło i policzki, przysłaniające wszczepioną tu i ówdzie chemoskórę imitującą srebrne układy scalone.
- Masz żarcie? - zapytał podnosząc przyczepione do opaski na czole szkło powiększające - Skąd wziąłeś?
- Z Kościoła Świętych i Aniołów - odparł Vega ignorując przeciągły pomruk technika - Jak ci się nie podoba, idź poszukać czegoś lepszego. I ciesz się z tego, co mamy, bo to za darmo.
- Breja z puszki, co smakuje jak kocie gówno - żachnął się Eric.
- Skąd niby wiesz jak smakuje kocie gówno? - prychnął James - Bezdomni zeżarli ostatniego kota w tym mieście przed moimi narodzinami. Gdzie jest Gruby?
- Śpi - Temperstone wycelował lutownicę w przymknięte drzwi pokoju po przeciwnej stronie korytarzyka - Schlał się, bo postawił stówę w Wymiataczach na tego gnojka z Fresco, a facio dostał wpierdol od jakiegoś Chinola.
- Jaką stówę? - Vega zmarszczył czoło odwracając się w stronę pokoiku zajmowanego przez Clarensa - Tę, co mi ją kurwa oddać miał? Dzisiaj oddać?
- Daj mi mój prepak, potem się z nim szarp o kasę - wzruszył ramionami Eric. James cisnął paczką pozbawionej sprecyzowanego smaku brei prosto w technika, prowokując kilka przekleństw z jego strony.
- A gdzie Gonzo? - James odłożył resztę pojemników z jedzeniem na stolik zajmujący większą część przedpokoju - Już wrócił?
- Dzwonił, że zaraz będzie. Podobno jakiś gnojek z Czarnych Królowych kupił kilkanaście Dailungów od Chińczyków z Mariny i wszystkie okazały się zacięte. Jak dobrze pójdzie, będą chcieli, żebyśmy naprawili, co się da. Gonzo załatwia sprawę.
- Tylko czym zapłacą? - Vega skrzywił usta w grymasie niezdecydowania - Przecież te mendy nic nie mają, żebrzą na ulicach. Chcesz, żeby ci który z wdzięczności tyłka nadstawił?
- To sprawa Gonzo, nie moja, ja jestem od naprawiania - wzruszył ramionami Eric, rozdzierając plastikowe wieczko pojemnika z prepakiem - Kurwa, co tak cuchnie?
James nic nie odrzekł, przeszedł do swego pokoju. Niewielkie pomieszczenie wydawało się nie pasować do reszty mieszkania, sprawiało bowiem wrażenie względnie czystego i zadbanego w przeciwieństwie. Przystając przy oknie mężczyzna wyjrzał na zewnątrz, z wysokości dziesiątego piętra apartamentowca wodząc oczami po przygnębiającej panoramie dzielnicy, która dawno temu utraciła niemal cały urok popadając w coraz większą degenerację.
Wejściowe drzwi stanęły ponownie otworem, alarmując Vegę donośnym szczękiem zamków.
- Gdzie jest Gruby? - do uszu Jamesa dotarł podniesiony głos Gonzalesa - Śpi? Gruby, wstawaj, białasie! Jest robota!
James wyślizgnął się ze swego pokoju w tej samej chwili, kiedy w progu własnej klitki pojawił się pokaźnych rozmiarów czarnoskóry młodzieniec o budzącym życzliwość obliczu, pucołowaty i wyraźnie zaspany.
- Jakieś gnojki postrzeliły kuzyna Starego Lao, bo cwaniak nie chciał zapłacić działki za ochronę w Uptown - oznajmił stojący w przedpokoju Latynos - Nie ma ubezpieczenia i nie chce iść do opieki, bo nie ma pozwolenia na pobyt, a imigracyjni polują ostatnio jak szaleni. Lao chce, żeby mu wyciągnąć kulkę. James, idziesz z nami?