- Szelma odpływa lada chwila - powiedział ściszonym głosem, starając się nie spoglądać na Stygijczyka, albowiem osoba Nehahera wciąż budziła w uzdrowicielu bardzo gwałtowne uczucia - Zabiorą nas do Argos, jeśli zapłacimy po pięćset lun od głowy. Wszelako jeśli chcemy to uczynić, musimy natychmiast udać się do portu albo zobaczymy jeno ich rufę...
- Racja - mruknął niechętnie Derrick. Odkąd Adoth przypomniał wszystkim o skrytce i czekających tam kosztownościach, wszystkim spadł humor. Z jednej strony mogli szybko się wzbogacić, z drugiej zaś... nie nacieszyć się długo bogactwem. Sigurd pokręcił głową, Nehaher przygryzł wargi... Cóż robić?
Pięć cieni biegło po budzącym się do życia mieście. Krzyk mew, smród ryb i szum fal niechybnie świadczył o bliskości ogromnego portu, w którym dokowało kilka galer wojennych Zingary, parę statków korsarzy i wiele statków handlowych: od ogromnych, po najmniejsze, jednożaglowce.
Nehaher potknął się o jakiegoś włóczęgę. Szybko jednak odzyskał równowagę i już miał zrugać przybłędę, gdy poczuł, że coś obciążyło mu lekko kieszeń. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok i pognał dalej, za biegnącymi towarzyszami.
- Tam są! Brać ich! - rozległ się krzyk od strony miasta. Sigurd zaryzykował szybki rzut okiem. Oddział kordawskiej gwardii w szatach księcia Villagro biegł w bojowej formacji, roztrącając na boki mieszczan.
Wszyscy przyśpieszyli; karczma "Dwanaście nagich mieczy" była tuż-tuż. Przy niej stał ogromny mężczyzna - kapitan "Szelmy". Zobaczył co się święci, kiwnął głową i ruszył biegiem na swój statek, wskazując nadciągającym awanturnikom miejsce dokowania. Krzyczał przy tym do swoich marynarzy, by podnosili kotwice i szykowali się do odbijania.
Pierwsze promienie słońca odbijały się na pancerzach pędzącej gwardii, którzy jak jeden mąż padli na ziemie, wywracając się o rozciągniętą linę. Dwóch ciemnoodzianych mężczyzn w ostatniej chwili zdążyło rozciągnąć mocną, konopną linę i spowolnić pościg. Następnie cichociemni zniknęli gdzieś w zaułkach, żegnani przekleństwami i klątwami.
Adoth jako pierwszy zeskoczył z pomostu na statek. Następnie wbiegł Sigurd, Derrick, Nehaher i Garro na końcu; ci ostatni sapali z życiowego wysiłku i zmęczenia. Kapitan statku wydał ostatnie rozkazy; "Szelma" odbiła od brzegu dzięki wioślarzom, którzy pracowali w rytmie bębnów wybijanych przez bosmana.
- Witamy na "Szelmie"! - ogromny kapitan uśmiechnął się białymi zębami. Jego idealne, błękitne oczy błysnęły, skrywając w sobie nie jedną tajemnicę. - Jestem Conan, kapitan tego statku! I życzę miłej podróży! - uśmiechnął się zawadiacko, wyciągając rękę do Garro.
To koniec tego PBF! Bardzo wam dziękuję za grę! Muszę przyznać, że była bardzo dynamiczna, praktycznie ani dnia zamulania... Było super, jeszcze raz dziękuję!
Co do uwag odnośnie mechaniki itd to zapraszam do tematu technicznego, w którym jutro/pojutrze opublikuje moje własne uwagi. Co do scenariusza: pomysł zaczerpnąłem z opowiadania Roberta Howarda pod tytułem "Dom pełen łotrów", zaś miejsce akcji, postacie, opis z książki Conan: bukanier.