PBF - Wybawiciel

Dobro
Reactions:
Posty: 2848
Rejestracja: 10 listopada 2012, 22:13

Post autor: Dobro » 29 czerwca 2016, 20:11

Ahmed krztusił się i dławił, a powietrze z płuc zostało jeszcze bardziej wypychane przez szok, jakiego doznał po otrzymaniu tych dziwnych, pokrętnych informacji. Mało z tego rozumiał, ale jego ścisły umysł podpowiadał mu jedno: jeżeli ma stąd wyjść żywy, musi pomóc temu złamasowi Erwinowi. Tylko mięśnie meksykanina i spryt Ahmeda zapewnią jako tako - ucieczkę z tego kurwidoła.

Egipcjanin rozejrzał się za jakimś ciężkim przedmiotem, którym mógły przywalić gonga w tego psychopatę...

- Tego drugiego psychopatę, nie Erwina skarcił się szybko w myślach, skanując otoczenie.
Biorę coś ciężkiego i idę przypierdolić oponentowi Erwina. Jak nic nie będzie, to po prostu wrzasnę coś i skieruję jego uwagę na mnie, by meks mógł go dopaść...
Prowadz? sesje: ?mier? i ?ycie kami Ryby (L5K) - zawieszona
Mistyczny Lotos (Conan na zasadach Fate)
Moje postacie:
Ahmed Assad Omar - audytor finansowy (PBF Wybawiciel)
Olaf Vilbergson - m?ody zwiadowca (PBF Cienie na ?niegu)
Mikulas Tichy - m?ody medyk z Pragi (PBF - Memento Mori)

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 01 lipca 2016, 22:38

- Słodki Jezu... co się tam dzieje. - Źrenice Dejonga rozszerzyły się w wyrazie strachu podszytego nutą chorej ciekawości. Dziwne uczucie pulsowało w głowie maga w rytm falujących zakłóceń mocy. Instynkt nie potrafił zadecydować, czy poddać się atawistycznej potrzebie ucieczki, czy wbrew logice sprawdzić potencjalnie smiertelny sarkofag.

- Spieprzajmy. - pomógł podtrzymać Davida Pascalowi i ruszył w stronę wyjścia.

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 21 sierpnia 2016, 01:53

Ahmed rzucił się z powrotem w głąb pomieszczenia, gdzie jak pamiętał był solidnej jakości kawałek metalowego pręta. Nim powrócił, dwóch mężczyzn już zaczęło swój zabójczy taniec w wąskim korytarzu. Walka na noże bywa popisowa jedynie w filmach. Przeciwnicy zdawali sobie sprawę, że w rzeczywistości jeden celny cios decydował o wszystkim. Obaj wielokrotnie używali ostrza w zapyziałych uliczkach, w ciemnych alejkach i opuszczonych przez Boga dzielnicach. I to bynajmniej nie po to by otworzyć konserwę z mięsem ale innego człowieka. Przez chwilę tańczyli więc na przeciw siebie ale żaden nie zdołał uzyskać przewagi. Pojedynek zdawał się być co najmniej wyrównany, kilka lekkich nacięć na rękach i pot na czole świadczył, że obaj wspinali się na wyżyny swoich zabójczych umiejętności. Sytuacja wydawała się patowa, lecz przecież któryś musiał w końcu wygrać. Jednak w takiej sytuacji o zwycięstwie decydowały drobne szczegóły, fart lub jego brak.

Wtedy właśnie nadszedł Ahmed. Uzbrojony w metalową rurkę, słaniając się lekko na nogach z powodu gryzącego dymu wychynął z pomieszczenia. Zastał ich w bezruchu, splecionych niczym para kochanków w momencie uniesienia. Trzymali się nawzajem za nadgarstki, ostrza zastygły w powietrzu tuż przed zadaniem decydującego ciosu. Obaj głośno dyszeli siłując się ze sobą, chwytając łapczywie każdy haust powietrza który mógłby nadać siły, przybliżyć do zwycięstwa. Żelazne mięśnie pracowały z całą mocą napierając na siebie. Czas jakby stanął w miejscu.

Erwin zdał sobie nagle sprawę, że jego nóż drgnął. Najpierw nieznacznie, potem centymetr po centymetrze zaczął się przesuwać w upragnionym kierunku, w stronę gardła Didiera. Poczuł falę ekscytacji na myśl o zbliżającym się nieuchronnie finale. Jego przeciwnik musiał sobie również zdawać z tego sprawę ponieważ zaczął dyszeć jeszcze szybciej a gdzieś głęboko w jego źrenicach narastał lęk. Ojciec wszystkich pierwotnych strachów.

Właśnie wtedy kaszlący, na wpół oślepiony dymem Ahmed uderzył swoim metalowym prętem w decydujący sposób rozstrzygając wynik pojedynku.

Nie trafił jednak tego którego wcześnie trafić zamierzał.


[center]***[/center]
Trzymając między sobą nieprzytomnego Davida, deJong i Pascal ruszyli chwiejnym krokiem w kierunku wyjścia. Baart spostrzegł, że w korytarzu zaraz za framugą drzwi jest pełno dymu. W jakiś niezwykły jednak sposób nie był on w stanie przedostać się do wnętrza pomieszczenia laboratorium. W nienormalny sposób zdawał się odbijać od jakiejś niewidzialnej bariery umieszczonej w drzwiach. Byli już w połowie drogi kiedy z korytarza usłyszał słowa wyrzucone basowym głosem.

- Doktorze! Didier został za nami czy mam po niego wró.... - przerwał w pół sanitariusz wtaczając się do pomieszczenia wraz z Markovem. Baartowi przez moment zamajaczył w pamięci obraz jaki zapamiętał z nagrań, kiedy olbrzymi murzyn jednym celnym uderzeniem pieści wyłączył z walki samego Stahlera.

- A wy dokąd? - zapytał zgryźliwie doktor stając obok hebanowego giganta.

Markov i deJong niemal jednocześnie sięgnęli w głąb siebie, po moc.

- Wcale nie masz na to ochoty przyjacielu... - powiedział dziwnym szeptem doktor, szczególnie zgryźliwie akcentując ostatnie słowo. W tym samym momencie Baart poczuł jak jakaś siła brutalnie wtarga w głąb jego umysłu łamiąc jego wolę. Wszystko nagle zdało mu się mało istotne, łącznie z chęcią sięgnięcia po jego specyficzny dar boży. Jedyne co było istotne, co skupiało cała jego uwagę to hipnotyczne oczy Markova i narzucony przymus spełnienia woli doktora jaka by wypłynęła z ust doktora. DeJong poczuł, że wbrew swojej woli niczym pies wyczekuje poleceń z napięciem śledząc twarz swego nowego pana. W nadziei, że znajdzie tam choćby jakiś przebłysk polecenia, który mógłby wypełnić. Lecz na twarzy Markova czytelna była jedynie pogarda.

- Ty i robaki twego pokroju nigdy się nie nauczycie, prawda? - powiedział Markov patrząc wprost w oczy deJonga. - Gayet był głupcem pozwalając wam wałęsać się po Sanite szukając tego po co tu przybyliście. I teraz za to zapłacił. Cokolwiek to było nie było warte... TEGO! - wskazał ruchem ręki na leżącego we wciąż powiększającej się kałuży krwi Gayeta. - Od początku czułem, że się to źle skończy. Od razu powinienem wyczyścić was wszystkich. Tak jak zrobiłem to z waszym przywódcą Pascalem. Wyssać z mocy w całości, a nie tylko częściowo, posyłając was tym samym w ciszę tak jak jego. Spójrz teraz na to biedne zwierzę, on nawet nie pamięta jak wielką moc posiadał i stracił. I nigdy nie odzyska! Ty zresztą również nie. Właśnie pojąłem, że to wszystko jest i tak za małą karą dla was. Dlatego też...

Jedno mrugnięcie okiem uruchomiło stojącego Bezaca. Olbrzym zrobił dwa kroki stając naprzeciwko niewielkiego Pascala, który cofnął się tylko nadal nie wypuszczając z rąk Davida. Pascal z przerażeniem w oczach spojrzał na Baarta w poszukiwaniu ratunku lecz nie znalazł tam nic. Murzyn chwycił go nagle dwoma rękoma za szyję i uniósł kopiącego w powietrzu.

- Dokładnie tak! - powiedział szyderczo Markov - A ty będziesz tam stał mój drogi i nie zrobisz niczego. Będziesz czekał grzecznie na swoją kolej.

DeJong niemal czuł na skórze bezgłośne wołanie o pomoc niewielkiego Pascala, który teraz desperacko walczył o życie bezsilnie tłukąc w mocarne ręce czarnego olbrzyma. Nie mógł jednak nic zrobić. Czas uciekał mu bezlitośnie a wraz z nim uciekało mu życie.
Baart czuł się jak w podstawówce, kiedy dużo większy i silniejszy chłopak boleśnie wykręcił mu ręce tak że nie mógł nic zrobić. Wola i moc Markova spętały go w dużo gorszy sposób.


[center]***[/center]

https://www.youtube.com/watch?v=8I3aOaoGfCs

Ahmed zamachnął się kawałkiem metalu kiedy po grzbiecie przeszedł go dziwny dreszcz. Dreszcz który nigdy nie wróżył mu niczego dobrego. Choć nie bardzo wiedział skąd pamięta to paskudne uczucie. Z korytarza z którego przybył Didier, nieopodal pleców sanitariusza, pośród dymu zamajaczyła jakaś sylwetka. Ahmed przełknął szybko ślinę uświadamiając sobie, że ten kroczący niczym marionetka człowiek jest właśnie tym który jeszcze niedawno tłukł swoją głową w lustro łazienki wschodniego skrzydła. Był koszmarnie ubrudzony skrzepłą ciemną posoką. Czaszkę miał w dziwny sposób odchyloną do tyłu. Szedł jakby z dużym trudem, na nieco zbyt sztywnych nogach. Egipcjanim odniósł tez wrażenie, że nie widzi wszystkiego, że było coś jeszcze dziwnego w tym piekielnym korytarzu.

Ahmed postanowił zerknąć za barierę. Kiedy przełączył swój wzrok na wymiar duchowy zobaczył, że w korytarzu jest coś jeszcze. Były istoty z mroku i zła, jak ta z którą walczyli z Erwinem w pokoju ochrony. Tyle że było ich mnóstwo. Poruszały się nie tylko po korytarzu ale i po ścianach oraz suficie. Niemal szczelnie otaczając swego pana.

edit

Mroczy pochód wyprzedzały niczym psy gończe dwie ludzkie istoty. Przemieszczały się na czworakach toteż trudno je było zauważyć obu zwartym w walce.

W jednej z istot na czworakach Ahmed rozpoznał skatowaną dziewczynę, którą pozostawili niedaleko w piwnicy. Tylko jednak z pozoru przypominała człowieka. Egipcjanin poczuł zimny dreszcz na karku. Na raz spojrzał przez rękawicę upewniając się co do zgrozy jaką podejrzewał. Zobaczył aż nazbyt wyraźnie wykrzywioną z bólu i przerażenia twarz ducha dziewczyny. Teraz jej duch musiał współdzielić ciało z Nieczystymi, którzy wtargnęli do niej w brutalniejszy i bardziej hańbiący sposób niż najgorszy z jej gwałcicieli. Ahmed widział, że nie był to jeden Nieczysty, było ich w niej wielu jak legion zamieszkując w zmaltretowanym ciele.

Obrazek
Ostatnio zmieniony 24 sierpnia 2016, 22:53 przez Suriel, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

koszal
Reactions:
Posty: 2787
Rejestracja: 15 marca 2012, 13:35
Been thanked: 1 time

Post autor: koszal » 24 sierpnia 2016, 16:17

Mg. Trochę nie ogarniam sytuacji. Poproszę o łopatologiczną rozpiskę kto gdzie, obok kogo i na ilu kończynach.

Od MG Poprawiłem opis by był czytelny. Dodałem jeden rozdzialik an końcu a tu jest mapka

Obrazek

Będę kończył z dużego palca przygodę. Zostały dwa może trzy wpisy. Będę wdzięczny za pomoc z łobrazkami bo nie działają.
.
Ostatnio zmieniony 24 sierpnia 2016, 22:50 przez koszal, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 01 września 2016, 14:52

Zawył z bezsilności. W jedyny możliwy, fizyczny sposób dał upust złości. W duszy jednak łączył słowa modlitw. Robił to w sposób zdawałoby się przypadkowy, jednak słowa, wersy łączyły się w większą całość:

Ojcze nasz któryś jest w niebie wybaw nas od zła wszelkiego...

(...) Królowo i Pani Aniołów (...)prosimy Cię pokornie, rozkaż hufcom anielskim, aby ścigały szatanów, stłumiły ich zuchwałość, a zwalczając ich wszędzie, strąciły do piekła...

(...)Idź precz, szatanie, duchu złości,
nigdy mnie nie kuś do marności.
Złe to, co proponujesz mi.
Sam swoją truciznę pij!

Amen

Amen


-Amen! - wykrzyczał ostanie słowa, próbując zerwać krępujące go pęta mentalnej kontroli nałożone przez doktora.
Próbuje wyrwać się z spod kontroli Markova. Używam swoich mocy składając je w modlitwy. Jeśli mi się uda, to fizycznie zaatakuje doktorka, licząc na to, że wyeliminowanie Markova spowoduje, że Bezaca. No chyba, że Pascal i murzyn są tuż koło mnie, to wtedy sprzedam mu kopa w przyrodzenie, lub w taki czy inny sposób spróbuje go boleśnie okaleczyć (Bezaca, nie Pascala);) A potem na Markova.

Przyznam szczerze, że też nie do końca kminie co się dzieje...
Ostatnio zmieniony 01 września 2016, 14:57 przez 8art, łącznie zmieniany 1 raz.

koszal
Reactions:
Posty: 2787
Rejestracja: 15 marca 2012, 13:35
Been thanked: 1 time

Post autor: koszal » 06 września 2016, 09:38

Erwin myślał, że już się ich pozbył ale jednak nie. Jego wtóre i trzecie ja nadal były w okolicy. Wyskoczyły z niego rozbiegając się na boki w momencie pierwszego ataku nożem. Przez ułamek sekundy Erwin nieco się pogubił tracąc pewność którym tak naprawdę jest on, oryginał. Kiedy się połapał okazało się, że trafiła mu się ta najbardziej gorsza wersja, która jako jedyna nie odskoczyła przed nożem...
Przeklął w myślach. Zwarł się z przeciwnikiem. Resztę zrobiło doświadczenie zdobyte na najgorszych ulicach Mexico City.
Pozostałe Erwiny nie robiły nic.
Nic, jeśli nie liczyć naprawdę wkurwiającego kibicowania. Erwin jednego nie rozumiał. Jeśli owe kibicowanie miało go wspomagać to czemu kilka okrzyków, równie obraźliwych i równie niskiego lotu, poszybowało w kierunku Meksykanina. Wyzwiska i gwizdy wysyłane głównie pod adresem Didiera tworzył klimat klasycznej latynoskiej bójki w ciemnej alejce. Słysząc je Erwin poczuł się jak u siebie na ulicach Mexico City. Jednak słyszał je jedynie Erwin. I jedynie w swojej głowie.

Przewaga nad przeciwnikiem rosła. Jednym ruchem pchnął go w kierunku nieludzkiej sylwetki za plecami. Nim posłyszał głośne chrupnięcie kości, łamanych jak zapałki przez pełzające stworzenie, zobaczył jak wypuszczony z ręki sanitariusza nóż zawisa w powietrzu. Jeszcze chwilę szybował w kierunku dziwnej postaci. Teraz wraz z drobinkami krwi Erwina zastygł w powietrzu, jakby czas lub przestrzeń w aurze otaczającej mrocznego nie miały żadnego znaczenia.

Czarny monotonnie przemieszczał się w ich stronę. Dziwny chłód. Para z ust. Pomrok wokół idącego. Erwin na raz zdał sobie sprawę, że to wszystko to jakiś makabryczny rodzaj pułapki, którego żaden ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć.

Chrupnęły łamane kości Didiera. Krzyk Ahmeda i szarpnięcie za rękę wyrwało go z trwającej zaledwie ułamki sekundy refleksji.

Świat zawirował. Fragmenty rzeczywistości zaczęły układać się w skojarzenia. Stahler poczuł się jak wieki temu na koncercie zapomnianej już grupy heavymetalowej. Przywołał te myśli.
Czarno białe światło bladych wspomnień nadało nowy rytm krwi pulsującej w tętnicach.

[url]
blob:https://www.youtube.com/486de8e9-0fe9-4 ... f526f4d9f3[/url]- podkładzik

-To nie jest moje pierwsze rodeo... meks wycharczał sam do siebie. Czuł narastające ciśnienie w skroniach, z czoła spływał mu zimny pot wprost do przekrwionych z wściekłości oczu, szczypał. Płynął także po plecach dażniąco łaskocząc w okolicach nerek, zęby dzwoniły wystukując nierówną melodię.. Drżąca dłoń poprawiła uchwyt noża. Drugą ręką zerwał z szyi drogocenną zdobycz*. To pewnie przez to przeklęte gówno... jak na złym kopie..
.
Przez ułamek sekundy ściskał w dłoni swoją cenną przepustkę do lepszego świata, na moment odwracając się do Ahmeda.

-Razem. Teraz!- wskazał Ahmedowi mroczną postać- to tylko guma wokół wacka**..

Gwałtownie odwrócił się na spotkanie przeznaczenia.
Zaraz za rzuconym w sylwetkę potwora naszyjnikiem w ruch poszła klinga. Meks wiedział dobrze, że nie może pozbyć się jedynej broni, toteż skupił całą uwagę na jednym ciosie, tak jakby chciał rozedrzeć otaczającą go iluzję, jak gdyby realny przeciwnik stał tuż przed nim, a złudna odległość nie miała żadnego znaczenia***. Musiał wyrwać się z tej matni..
We współpracy z Surielem.

MG- używam swojego super noża, by przełamać zaklęcie. Uznaję, że wszystko to jest iluzją i nierzeczywistą pułapką umysłu.
*ściągam Torquest z szyi..
**w ten sposób próbuję dodać nam obu pewności siebie, czyli siły woli.
*** Staram się zadać cios mentalnie, a nóż jest tylko symbolem.

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 06 listopada 2016, 22:31

https://www.youtube.com/watch?v=d9cSOj5dq1Y

Stahler zadał cios. Mentalne uderzenie pomknęło w kierunku dziwnej sylwetki. I utknęło w niewidocznym bąblu magyi roztoczonym dookoła niego. Aury utrzymującej ciało gdzieś w międzyczasie i międzyprzestrzeni. Swoistym nigdziebądź, otaczającym sylwetkę maga i dziesiątki wygłodniałych cieni, które przemieszczały się wokół swego pana niczym tornado wokół pozornie cichego oka cyklonu.

Cios nie przeszedł jednak nie zauważony. Postać nie zwalniając kroku przekręciła w dziwny sposób głowę. Sthaler miał przez chwilę wrażenie, że na pokiereszowanych resztkach twarzy wykwitło coś na podobieństwo chorego uśmiechu. Tornado cień zwolniło swój pęd by ruszyć przez korytarz wprost na Sthalera i Ahmeda.
Widząc do czego ma dojść, Ahmed krzyknął donośnie i z siłą rozprostował ramiona. Erwin poczuł uderzenie mocy i coś jakby na kształt aury lub bariery zafalowało wokół Egipcjanina. Jednak aury daleko innej niż ta którą rozciągnął obcy. Ściana Ahmeda rozciągała się jedynie w świecie niematerialnym. I jak się okazało była nader nikła. Zatrzeszczała wytrzymując na chwilę napór cieni, po czym zaczęła się dziwnie wyginać pod naporem uderzających szponami cieni i wiadome się stało, iż długo nie wytrzyma.

- Wiejemy! - syknął Ahmed przez zaciśnięte zęby. Cienka strużka krwi z nosa świadczyła jak wiele kosztuje go utrzymanie bariery każdej sekundy.

Obaj bez namysłu puścili się w drugi koniec korytarza na końcu którego była już tylko pracownia Gayeta. Erwin dotarł pierwszy. Zobaczywszy kopiącego w powietrzu Pascala, bez namysłu rzucił się na trzymającego go za szyję Bezaca. Chwilę później rozpoczęła się kotłowanina ciał na podłodze i szybka wymiana ciosów. Przez moment pojawił się nad nią mały Pascal gwałtownie łapiąc powietrze i intensywnie kopiąc kogoś ale po chwili i on został przewrócony i wciągnięty w wir walki przez kogoś z bijących się na podłodze.

W tym samym momencie deJong toczył walkę z Markovem w swojej głowie. Była to walka bardzo nie równa. Markov zdawał się opanować Sferę Umysłu w sposób bliski perfekcji. W odmętach swego umysłu Baart poczuł obecność za plecami. Był to Gayet. Doktor zdawał się wyglądać niczym postrzępiony anioł, któremu ktoś połamał skrzydła. Z głowy w fantazyjny sposób zdawała się unosić mgiełka krwi w miejscu gdzie brakowało kawałka odłupanej czaszki.

- Pozwól... sobie pomóc... - powiedział doktor Gayet z wyczuwalnym trudem - Choć ciebie uratuję... Przed moim uczniem...

DeJong miał wrażanie jakby Gayet stał zaraz za nim i szeptał mu do ucha ale fizycznie był dobre dwa metry dalej, opierając się z wysiłkiem o stół. Baart poczuł jak uścisk Markova nagle się rozluźnia. Gayet jednak wyraźnie słabł z każdą sekundą, z którą uciekało jego życie. Dziura w czaszce zabijała sukcesywnie zabijała neurony w mózgu choć wykorzystanie tych które jeszcze funkcjonowały przechodziło ludzkie pojęcie. Umiejętności w sferze Ducha i moc jaką dysponował Gayet były ponad wyobrażenie deJonga.

- Niee... - wypluł z siebie Markov, wraz z kawałkami śliny. - Zdradziłeś nas Gayet! Zdradziłeś przewspaniały Złoty Tro...

Baart nie czekał. Kiedy tylko poczuł, że choć trochę odzyskuje władze nad swoimi członkami porwał porwał ze stołu żelastwo. Uderzenie serca później zatoczyło złowieszczy krąg lądując z trzaskiem na żebrach Markowa. Ten zgiął się w pół i już się nie podniósł. Może z powodu kilku kolejnych ciosów jakie chwilę potem spuścił na niego deJong.

Ahmed wpadł do środka nieco później. Starał się jak mógł spowolnić pochód "czarnego" a nade wszystko jego cieni. Te jednak okazały się szybko przeważać w tej potyczce. Było ich zbyt wiele by jego bariera mogła je powstrzymać. Kiedy mijał drzwi zobaczył jednak dziwne znaki ochronne, które w brutalny sposób rozbroili, a które przy odrobinie szczęścia udało mu się aktywować ponownie. Bariera w drzwiach błysnęła i powinna się trzymać. Przynajmniej jak ocenił do momentu nadejścia ich z trudem przemieszczającego się pana. Egipcjanin gorączkowo zaczął się rozglądać po pomieszczeniu szukając czegokolwiek co mogło by mu pomóc wzmóc magiczną barykadę. Zajrzał w świat duchów i zadrżał.

Będąc wyjątkowo biegłym arkanie ducha bez trudu dojrzał na środku pomieszczenia portal. Wyglądał jak owalna, czarna oleista brama czy raczej korytarz. Ciągnęła się bardzo głęboko w świat ducha, aż do jego kresu. Do miejsca przez niektórych zwanego Szczeliną. Bezdeń Szczeliny oddzielała świat jaki znał Ahmed od tego co było za nią. Podobno nikt nigdy jej nie przekroczył choć kilku szaleńców próbowało. Wszelkie eksperymenty udowadniały, iż nie było to możliwe nawet dla mistrzów Ducha. Szczelina należała bowiem do bytów znacznie starszych i silniejszych niż jakikolwiek mag. Były to byty mające eony lat nim pojawił się człowiek i były zbyt osobliwe by nawet starać się opisać ich kształt sformowany poza działaniami jakichkolwiek praw fizyki i materii.
Za oleistą bramą, tuż przed oczami Ahmeda sunął właśnie jeden taki kształt. Był zbyt ogromny, by mogła go pomieścić ziemia. Jego nieopisywalny, chaotyczny masyw przerażał zgniło zieloną ciemnością, która zdawała się jednocześnie emanować silną entropiczną energią.

Przed bramą, którą w jakiś dziwny sposób zasilały ciała z sarkofagów znajdowały się dwie fiolki, które w realnym świcie zdawały się puste. W świcie duchowy, w każdym naczyniu znajdowało się coś co Ahmed mógłby opisać jako odłamek, nasienie lub młode kształtu znajdującego się za portalem.

Egipcjanin nie potrafił sobie wyobrazić jak kolosalną ilością mocy należało włożyć, by przeciągnąć te obrzydlistwa przez taki szmat przestrzeni duchowej. Ani szaleńca, który odważyłby się na taki czyn. Wyglądało jednak na to, że bluźniercza brama była wciąż zasilana i funkcjonowała bez przeszkód. Jej napędem było obecnie tylko jedno ciało. Ciało Pacjenta X. Pozostałe sarkofagi były puste i tylko zakrzepła krew pozostała na czymś w rodzaju śrub u wezgłowia każdego z nich świadczyła, że wcześniej ktoś jeszcze musiał dodatkowo zasilać bramę. Bezwiednie dotknął palcami tyłu swej głowy wyczuwając we włosach świeży strup. Okruchy pamięci powróciły. Ahmed już leżał kiedy krzyczący Erwin był przypinany śrubami do sarkofagu. Kątem oka uchwycił, że obok leżeli pozostali; Pascal i deJong... Wspomnienie ulotniło się tak nagle jak się pojawiło. Powróciła zgroza.

Bariera założona na drzwiach ugięła się pod naporem, wpuszczając do środka jednie dwa najsilniejsze cienie oraz ich pana. Egipcjanin jednym ruchem dłoni szarpnął w bok nieświadomego Baarta i krzyknął ostrzegawczo do Erwina, który zdawał się już definitywnie opanować temat czarnoskórego dusiciela. Lekko obici Pascal i Erwin już stali przy miejscu gdzie jeszcze chwilę temu trwała bójka z Bezakiem i z dużą emocjonalnością kopali w coś co zasłaniał jeden z sarkofagów.

Świat stanął. Zatrzymał się. A właściwie w niewielkim pomieszczeniu które w dużej mierze zostało wypełnione osobliwą aurą mrocznego proste sprawy jak czas i przestrzeń przestały działać w swój typowy sposób. Wyglądało to tak jakby wszyscy nagle zamarzli w bezruchu włączając w to dwa cienie. Jedynie mroczny przemieszczał się nadal w dziwny sposób. Umysły obecnych rejestrowały jedynie nagłe przeskoki jego sylwetki jakby się teleportował z miejsca na miejsce, coraz bliżej i bliżej sarkofagu zasilającego bramę. Z drugiej strony jego ruchy podczas wykonywania kroku zdawały się niezwykle ślamazarne. Jakby zajmowały mu długie minuty lub godziny. Trudno było dokładnie orzec, czas stracił swe odniesienie. Miarą sam dla siebie był jedynie ten który szedł.

Zatrzymani w czasie rejestrowali co się dzieje, nie byli jednak w stanie zadziałać. Tak jakby dla nich nie było ani "wcześniej" ani "potem", a tym samym żadne zdarzenie, myśl czy czar nie mogło zadziałać. Dla nich czas stał w miejscu. Mogli jedynie obserwować jak sylwetka obcego dociera do sarkofagu i przechyla głowę nad krawędź. Drobinki czarnego pyłu zaczęły opuszczać przez usta zmaltretowane ciało wlewając się przez usta w ciało w sarkofagu. Monotonnie powtarzane ruchy zapętlonego w czasie pacjenta X przerwało cykliczność gestów. Kiedy proces się zakończył ciało które przywędrowało z łazienki upadło jak szmaciana lalka wydając fragment ostatniego oddechu.

Czas dla wszystkich obserwatorów ruszył w momencie kiedy dwie dłonie złapały za krawędzie sarkofagu by podnieść ciało. W tym samym momencie portal zasilany do tej pory przez ostatnie ciało zamknął się z sykiem.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 11 listopada 2016, 23:40

Odziana w płócienne szaty postać podniosła się z sarkofagu. Zmierzwione siwe włosy lekko przysłaniały twarz starszego mężczyzny. Pomiędzy kołtunami świdrowało spojrzenie bystrych brązowych oczu. Ironiczny uśmiech wypełzł na twarz nieznajomego, kiedy cedząc wolno słowa zaczął mówić.

- Cóż żeście tak pomilkli jakby wam kto języki żelastwem powyrywał? Toć żem zrazu w tej komnacie Acamoth dojrzał, kiedym tylko wszedł. Milczcie sobie milczcie i tak na nic wasze tłumaczenia mi się zdadzą. Osądu was chłystki już żem wprzódy dokonał. Jeno jedno sobie głęboko zakonotujcie. Nie dla was kundli, mosty w bezdeń Abyssu i moc stamtąd płynąca! Pokłońcie się tedy wiejskie burki... pokłońcie waszemu nowemu panu!

To mówiąc rozłożył ręce czekając na reakcję. Sekundy zdawały się rozciągnąć w nieskończoność. Jedynie błysk gniewu przelatujący po twarzy obcego świadczył, że czas na decyzję upłynął. Nikt nie drgnął.

De Baart jak i pozostali usłyszał naraz w głowie coraz słabszy głos doktora Gayeta.

Razem, bo nas pozabija jeśli się podzielimy. Razem!

Reszta zdarzeń które działy się chwilę potem w mgle niepamięci. Czas i Umysł zawirowały w walce tworząc dziurę we wspomnieniach lub może nawet w jednej z linii czasu.

Gryzący płuca deJonga dym odbierał siły podczas biegu. Piwniczny korytarz, którym jeszcze przed chwilą biegł skończył się gwałtownie schodami. Wpadł na nie i rozpoczął szybką wspinaczkę w górę. Gdzie byli pozostali nie wiedział. W umyśle tliła się tylko żądza pościgu. Na klatce schodowej i dalej wcale nie było mniej smolistego dymu. Ogień musiał trawić już od jakiegoś czasu budynek. Od jakiego dokładnie nie wiedział, wiedział natomiast że musi dać odpocząć ciału. Choć na chwilę, inaczej jego płuca eksplodują nie wytrzymując dalszego wysiłku. Stanął chwytając łapczywie każdy wdech. Był w sekretariacie. Otwarte okno, przez które siekł deszcz, wpuszczało także silne podmuchy wiatru. Dokumenty fruwały w nieładzie po całym pomieszczeniu. Za biurkiem siedziała Julia. Makijaż jej się zupełnie rozmazał od łez tworząc dziwną groteskową maskę. Była wpatrzona w dal tak odległą jak jej wspomnienia, które nagle powróciły do umysłu. Drżące usta sekretarki w kółko powtarzały to samo:

- ...Ja naprawdę nie chciałam zabić, ja na prawdę nie chciałam zabić moich malutkich córeczek...

Szepcząc nerwowo słowa niczym chorą mantrę, co jakiś czas Julia robiła przeciągły ruch ręką po sowim udzie. Za każdym ruchem na nodze pojawiało się kolejne cięcie żyletką, którą trzymała w delikatnych dłoniach.

Obrazek

Baart chciał coś zrobić. Naprawdę chciał. Ale w tym samym momencie usłyszał rumor w sąsiednim pokoju. W pomieszczeniach Gayeta ktoś właśnie włączył światło. Żądza pogoni była zakorzeniona w umyśle deJonga osobliwie mocno. Na przekór samemu sobie zignorował dramatyczny stan Juli i pokuśtykał do gabinetu, czując gdzieś głęboko wewnątrz, że jest to sprawa o niebo ważniejsza.

Gabinet w którym przyjmował doktor był pusty. Półmrok pomieszczenia rozświetlał jedynie skromny snop światła z przyległego pomieszczenia w którym doktor zwykł odpoczywać i przyjmować co zacniejszych gości z zewnątrz ośrodka. Ktoś właśnie włączył tam cichą muzykę na starym gramofonie. Trzaski odtwarzanej płyty mieszały się z tekstem piosenki.

https://www.youtube.com/watch?v=fFtGfyruroU

Powoli popchnął drzwi tak by się zmieścić w wejściu. Wewnątrz panowała przytulna atmosfera. Co prawda wiatr nadal tłukł deszczem o szyby ale pomieszczenie zdawało się pozostać enklawą nie tkniętą przez zewnętrzny złowrogi świat. Na półkach stały stare opasłe tomiszcza w idealnym porządku. Ich drogie oprawki rozświetlał blask jednej lampy i drgający płomień z otwartego kominka. W staromodnym obitym fotelu siedział doktor Gayet. Przed nimi na blacie stołu stała niedokończona partia szachów, karafka z alkoholem i kilka teczek z dokumentami.

- Wejdź chłopcze... czekałem na ciebie... - powiedział słabym głosem Gayet, nie odrywając jednakoż wzroku od płomienia. Jego ciało spoczywało w dziwnej półleżącej pozie. Lewa ręka była przetrącona w dziwny sposób, drgała delikatnie zamykając się i otwierając na przemian jakby nie miał nad nią kontroli. Zdawało się, że życie tego człowieka gaśnie pozostawiając mu zaledwie kilka chwil nim w końcu opuści ciało raz na zawsze.

- Nalałem tobie również... lecz mam nadzieję, że nie obrazisz się że zacząłem bez ciebie. - przeniósł gasnący wzrok na pustą szklankę obok karafki. - Na stoliku są wasze akta - możesz je zabrać, razem z fragmentami z mojego dziennika. Nie będą już mi potrzebne... tak samo jak jego reszta. - Wzrok powrócił na kominek we wnętrzu którego resztki okładki trawiły płomienie. - Nie sądziłem że do tego dojdzie...Nawet kiedy zorientowałem się, że Egzarchowie... Nie daliby mi już większej mocy... Przestali do mnie mówić w snach. Już kiedy mój mały eksperyment trwał... Miast bezproduktywnie czyścić z mocy takich jak ty, chciałem otworzyć bramę... Przejście do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło... Tam jest moc ponad zrozumienie... - doktor spojrzał Baartowi w oczy - Gdybym tam dotarł rozpościerając most nad Abyssem, na drugą stronę... Stałbym się wybawicielem ludzkości. Stałbym się, waszym bogiem... Na próżno starania, na próżno. Abyssu nikt nie przekroczy... Sam nie, wtedy zrozumiałem... że muszę, że muszę zapanować nad przewodnikiem, który mnie tam przeprowadzi... Sprowadzić coś tu, gdzie być może będzie słabszy, narzucić mu swą wolę... ale pokłady mocy jakimi dysponowałem by go ściągnąć był zbyt skromne... Potrzebowałem baterii silniejszej niż wszyscy, których przez lata wysączyłem z ich mocy... Kiedy przywieźli pacjenta X, nie przypuszczałem jak był silny... A przecież była to tylko jego powłoka... Prawdziwy intelekt był zamknięty lecz został wypuszczony... przez was, prawda?... Czy to po to przybyliście? Nie. - doktor stęknął - ...wy również nie wiedzieliście kogo uwalniacie, gdybyście wiedzieli nigdy byście... - ciałem szarpnął spazm, na białym kitlu na wysokości brzucha pojawiła się powiększająca się szkarłatna plama. DeJongowi przez chwilę się zdawało, że coś się pod fartuchem poruszyło. Korzystając z nadarzającej się okazji sięgnął szybko na stół zabierając dokumenty.

- Nie pijesz chłopcze?... szkoda, ja wypiłem - Gayet skrzywił się w dziwnym uśmieszku. Po chwili nerwy na połowie jego twarzy zaczęły się napinać i rozluźniać w dziwnym tiku. Doktor tracił kontrolę nad swoim ostatnim bastionem. - ...wypiłem, razem z... - prawa do tej pory zaciśnięta ręka rozluźniła się wypuszczając fiolkę. Jedną z dwóch jakie znajdowały się przy portalu. Pusta odpieczetowana filka potoczyła się po podłodze w kierunku nóg Baarta.

- Teraz jest we mnie... walczy ale narzucę mu wolę... - oczy doktora rozszerzyły się ze strachu. - Nie, nieee.... - ciało Gayeta poderwało się do pionu targnięte jakąś niesamowitą siłą. Fartuch się naprężył. Coś pod kitlem wiło się gwałtownie.

Ból i skrajne przerażenie dźwięczało wyraźnie w ostatnim zdaniu jakie deJong usłyszał nim pędem wybiegł z gabinetu.

- Uciekaj chłopcze, uciekają nie potrafię go pows...

Trzask rozrywanego fartucha i dziki ludzki wrzask dzwoniły w uszach, biegnącemu sprintem Baartowi. Biegł najszybciej jak potrafił, nie zatrzymując się ani nie oglądając. Czuł jakby serce miało mu za chwilę wyskoczyć z piersi.

[center]***[/center]
Minął pędem westybul i wybiegł na parking. Deszcz siekł z ukosa wraz z wyjącym wiatrem. Ale mimo to nie był w stanie zagłuszyć kłótni jaka trwała przy czarnym oplu.

- ... Myślałem, że ty je masz!...

- ...Kluczyki dawał tobie a nie mnie głąbie!

Erwin i Ahmed skoczyli sobie do gardeł, ubliżając nawzajem. Obok Pascal z coraz to większym wysiłkiem starała się utrzymać w pionie nieprzytomnego Davida.

- Chłopaki.. ufff.. ja.. nie utrzymam go, pomóżcie… chłopaki!
Baart dobiegł do nich i chwilę później wszyscy usadowili się w aucie. DeJong już jedną nogą będąc na miejscu kierowcy rzucił przeciągłe spojrzenie w kierunku Sanite. Języki ognia powoli zaczęły strzelać tu i ówdzie spod dachu budynku. W oknie gabinetu stała postać Gayeta, a właściwie coś co ją mocno przypominało. Stało tam bez ruchu, wpatrując się w odjeżdżających mężczyzn, jakby płomienie obejmujące w posiadanie budynek zupełnie ją nie interesowały.

[center]KONIEC[/center]
Przepraszam, że kończę przygodę "z palca" ale planowałem że skończę przygodę do marca kiedy miały rozpocząć się mi inne obowiązki. Przygoda weszła w czas przeznaczony na coś innego i wyszło jak wyszło. Sorry. Dynamizm padł z mojego powodu a z nim i jakość przygody. :(

Pociągnąłem zakończenie najbezpieczniejsze dla postaci i najszybsze za razem.
Pojawią się jeszcze trzy epilogi dla Baarta, Erwina i Ahmeda. Dopiszę je możliwie szybko. Następnie rozdam punkty doświadczenia na wypadek gdyby ktoś jeszcze, jakimś cudem, miał ochotę zagrać w kontynuację. Pewnie nieco więcej się w niej wyklaruje o co chodziło. Ale to musiałby być wariat jakiś...
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 13 listopada 2016, 00:58

[center]EPILOG 1 - MEKS[/center]

Samochód gonił wąskimi ścieżkami wyrzucając garście kamieni na wirażach. Baart się spieszył. Był dobrym kierowcą co siedzący obok niego Erwin musiał niechętnie przyznać. Stahler odnosił jednak wrażenie, że więcej było w tym szczęścia niż przemyślanego działania. Czasami Baart ni stąd ni zowąd nagle skręcał gdzieś na bok w rosnącą gęstwinę tylko po to by przy wyłączonych światłach schować się nim nadjedzie radiowóz na sygnale. Manewry były na tyle sprytne, że nie zostali przez żaden zatrzymani ani zauważeni. Erwin podejrzewał, że do tego czasu już dawno przekroczyli założone przez policję blokady. Meksykanin majstrował przy radiu szukając przyjemnej stacji z muzyką, wszędzie jednak natrafiał na breaking news o pożarze w szpitalu dla umysłowo chorych.

Słońce wstawało na horyzoncie. Jechali już dosyć długo kiedy deJong w końcu zdecydował się zjechać do jednej z przydrożnych zajazdów. Nim się zatrzymali przez dłużą chwilę z odległości obserwowali ten skromny górski motelik. Wyglądało jednak na to, że prócz nich nie ma nikogo w zajeździe .

Weszli ubrudzeni i pokrwawieni. Erwin jednak szybko wyjaśnił mało odpornej na sugestię kobiecie prowadzącej zajazd, że źródłem krwi jest David którego niechcący potrącili. Słaby umysł prostej kobiety przyjął tak gładko sugestię popartą jedynie niewielką szczyptą mocy, że nawet nie pytała dlaczego w takim razie nie jadą pędem do szpitala. I dlaczego potrącony przez nich człowiek podpiera teraz czołem blat ich stolika kiedy oni spokojnie sobie piją kawę.

Przez dłuższą chwilę milczeli ciesząc się kawą i widokiem wschodzącego za oknem słońca, na tle poszarpanego szczytu.

Obrazek

Kiedy już wszyscy nieco się odświeżyli zasiedli w komplecie przy najbardziej schowanym stoliku gdzie Baart porozdawał karty pacjentów. Ku ogólnemu rozczarowaniu nie było ciekawych danych i oprócz pewności, że nie wpadną w niepowołane ręce (na przykład policji) akta właściwie nic nie wnosiły. Na stole leżały jeszcze kartki z dziennika Gayeta.
Spoiler!
.

DZIENNIK DOKTORA GAYETA / fragmenty /

Dzień 1
Był wyjątkowy od samego początku. Do dzisiaj nie wiem jakim cudem udało się agentom Tronu schwytać go i dowieźć do mojej kliniki. Kiedy go przywieziono był pod wpływem leków uspokajających lecz ku mojemu zdziwieniu standardowa dawka okazała się na niego działać zbyt krótkotrwale. Gdyby podróż trwała dwie godziny dłużej wątpię żeby go udało się do nas dowieźć. Myślę, że konsekwencje mogły by być dramatyczne. Nikt nie wiedział jak się nazywa, nie też posiadał żadnych dokumentów dla nich to nie istotne, ot kolejna abominacja. Nazwałem go Pacjentem X.

Dzień 2
Rozpoczęliśmy próby pomiaru mocy nowego pacjenta by sklasyfikować z jaką skala wynaturzenia mamy do czynienia u tego Przebudzonego. Instrumenty oszalały, musi być błąd w bezpiecznikach lub na któreś z panewek. Kazałem doktorowi sprawdzić jeszcze raz całość urządzeń,. Mam nadzieję, że znajdzie błąd do jutra ponieważ chcę jak najszybciej kontynuować procedurę.

Dzień 3
Poprzedni wynik badań pomiaru mocy wychodził poza skalę. Dzisiaj ponowiliśmy badania i to wielokrotnie. Rezultaty był za każdym razem identyczne. Niech Tron ma nas w opiece.

Dzień 4
Zwiększyłem dawkę lekarstw pacjentowi ponieważ poprzednia ilość przestaje skutkować jakby zaczynał się na nie uodparniać. Cierpię na bezsenność, szukam rozwiązania problemu Pacjenta X. Ale widzę innego wyjścia muszę wejść w jego umysł. Muszę wziąć coś na sen, jutro muszę być pełen sił.

Dzień 5
Dzisiaj wniknąłem w jego umysł. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Przeważnie ludzki umysł, nawet szaleńca wygląda niczym labirynt. Wystarczy znaleźć w nim odpowiednie rozeznanie by zorientować się dlaczego działa błędnie w taki a nie inny sposób. Wystarczy znaleźć uraz, przyczynę. Tu jej nie ma, a cały labirynt zdaje się jakby zmieniać bez przyczyny pod wpływem impulsu. W jednej chwili zmienna się cała osobowość. Jest to podobne do pewnej odmiany szaleństwa ale zaskakuje fakt, że poprzednia nigdzie nie zostaje zachowana. Nigdzie. Ilość tych przemian jest przeogromna i wydaje mi się, że nie ma liczby która mogła by opisać ich granicę. Szaleństwo było częścią tego umysłu w sposób tak głęboko zakorzeniony, że miałem przeczucie jakby było starsze od samego pacjenta. Jakby to nie jego umysł został w nie wpędzony, ale jakby odwieczne i w jakimś stopniu żywe szaleństwo obrosło ludzkim ciałem. Nigdy wcześniej nie miałem podobnego uczucia. Kiedy z niego wyszedłem mój współpracownik powiedział, że ponownie musiał zwiększyć dawkę leków.

Dzień 6
Dzisiaj ponownie zwiększyłem dawkę leków. Nie wiem jakim cudem jego organizm przeżył. Musiałem go zapętlić by powtarzał prostą czynność. Mam nadzieję, że nie rozróżni rzeczywistości od mojej sugestii i da mi to czas na dalsze badania. Pacjent X zdaje się w jakiś sposób zakrzywiać czas. Mam też wrażenie, że paradox się go nie ima, w żaden sposób.

Dzień 8
Minęły już dwa dni od kiedy wstrzyknął mu dawką śmiertelną. Stan zdrowia Pacjenta X nie uległ od tego czasu zmianie. Nie potrafię o tym przestać myśleć, nie mogę spać. Nie potrafię znaleźć rozwiązania...

/kolejny zapis data nieczytelna/
Dawka leków zbliża się do dwukrotnie większej niż śmiertelna. Pacjent nie wydaje się jednak zbliżać do stanu letalnego. Szczerze mówiąc nie wiem czy taka granica dla niego istnieje.
Pascal wypił ostatni łyk kawy i po raz kolejny poprawił co chwilę osuwającego się pod stół Davida.

- Myślę, że trzeba go faktycznie zostawić w jakimś szpitalu czy coś. No bo ten cały postrzał... - powiedział Lavasec przerywając kontemplację brzasku pozostałym.
Zrobił dłuższą pauzę pociągając z porcelanowej filiżanki - Tak mnie trochę męczy... ten cały zbieg okoliczności. Nie mogę o tym przestać myśleć. Chodzi o daty i ten celtycki torques*. Czas wypada w mniej więcej w Samheim, czyli najważniejsze w roku dla celtyckich ludów święto zmarłych. Wedle legend jakie czytałem choćby w Księdze z Leinster w tym dniu ofiarowywano bóstwu o imieniu Cromm Cruaich czyli Zakrwawionej Głowie to wszystko, co pierworodne oraz trzeciego syna. Poza tym dom wodza miał być podpalany, a on sam symbolicznie zabijany by rozpoczął się kolejny cykl. Co prawda dotyczy to Iryjczyków ale gdzieś czytałem, że ostatnio pojawiły się pogłoski o podobnych praktykach i we Francji. I miejsce w którym położone jest Sanite jest w dawnym... Przepraszam, że tak z tym wyskakuję. To pewnie tylko skrzywienie zawodowe wykładowcy. Darujcie.

Zapadła nieręczna cisza w której każdy ważył w myślach jaki byłby sens aranżowania tak dziwacznego obrzędu w dzisiejszych czasach.

- Mając na myśli wodza... - zaczął Erwin - Mówiłeś na przykład o Gayecie?

Pascal skinął przytakując i sięgnął po drugą filiżankę.

- On chyba nie skorzysta. - powiedział przepraszająco Pascal i przysunął sobie kawę zamówioną dla nadal opartego czołem o stół Davida.

Chwilę potem wymienili się numerami telefonów** i ruszyli dalej do najbliższego miasta gdzie każdy ruszył swoją drogą.

[center]***[/center]
Przez kilka następnych dni Erwin cieszył się z uroków mocy. Okazywała się mieć same plusy. Minimalizowała kaca, i nie było dziewczyny przy barze z której nie potrafiłby czytać jak z otwartej księgi. Z tego ostatniego cieszył się chyba najbardziej. Od czasu kiedy zyskał moc nie było takich majteczek do których normalnie nie potrafiłby się dobrać. Manipulacja ludźmi stała się tak banalna, że czuł iż jest jedynie kwestią czasu kiedy mu się to wszystko znudzi. Jednak jak na razie...

https://www.youtube.com/watch?v=UhHe5iMDY9M

...na razie zamierzał cieszyć się jak tylko mógł tą osobliwą mocą, którą posiadł. W miarę swych możliwości obiecał sobie, że pozna także wszelkie jej tajniki, których być może jeszcze nie odkrył. Jednak to zajęcie nieco odsunęło mu się w czasie. Alkohol, palenie i kobiety wypełniły kilka kolejnych dni z jego życia. Organizm musiał odreagować po wydarzeniach szalonej nocy.

Któryś z kolejnych dni tego typu zapadł mu jednak głęboko w pamięć. Zamykając pub nad ranem wyszedł wprost w poranne listopadowe mgły zmierzając do swego motocykla. Wtedy zobaczył Ją. Nie była porażająco piękna w skromnym prochowcu ale było w niej coś... niezwykle pociągającego. I znajomego za razem. Uśmiechnęła się do niego idąc bystrym krokiem jakby dokładnie do niego więc zachęcony Erwin sięgnął do niej myślami licząc na darmowe śniadanie. Jego moc, ku jego zdumieniu dobiła się od dziewczyn. Nim opanował w pełni swe zaskoczenie, dziewczyna rzuciła mu się gwałtownie w ramiona i pocałowała w usta.

- Miałeś rację Erw w Najwyższej Radzie chyba jest jeden zdrajca. - wyrzucała z siebie szybko kolejne słowa - Kochany taki szalenie mi przykro, że ci nie uwierzyłam od razu, pięć lat naszego związku a ja nadal... przepraszam ale to wydawało się tak abstrakcyjne, że... - dziewczyna szybko obejrzała się za siebie spoglądając gdzieś w mgłę. - Chyba idą za mną... Nie teraz. - położyła palec na ustach Stahlera, które właśnie miały zadać serię pytań. - Spotkajmy się u Blaina, wszystko ci wytłumaczę. Zbierz jak najszybciej pozostałych i błagam odwołajcie tą całą akcję z naszyjnikiem. Acha tylko pamiętaj, że Bertrand zmienił już adres.

Po tych słowach dziewczyna pomknęła w mgłę zostawiając za sobą jedynie oddalający się stukot czarnych szpilek.

Skołatany zmęczeniem umysł Meksykanina wyciągnął z całej wypowiedzi jedną, najbardziej przerażającą dla niego myśl.

Ki chuj... jakim cudem taki czas byłem monogamistą?!
** czytaj na wypadek następnej przygody.
* btw. Czy ktoś mnie oświeci gdzie się podział? Wiem jak słabo to świadczy o MG kiedy zapodziewają mu się na sesji artefakty.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 14 listopada 2016, 21:30

[center]EPILOG 2 deJong[/center]

DeJong pozostawił resztę kompanów w jakimś miasteczku. W samochodzie pozostał jedynie David. I ciało w bagażniku. Tak, samochód był problemem. A właściwie jego zawartość. Nie było jednak dobrym rozwiązaniem porzucanie bliźniego a już na pewno nie było w stylu deJonga. Samochód mknął przecinając raz po raz przerywaną linię na drodze. Poranek dodawał mu sił. O brzasku zawsze czuł mocniej moc Boga. Pomarańczowa kula wznosiła się coraz wyżej gasząc w sercach mroczne lęki, dodając sił i nadziei.

Jego pierwotny plan zmienił się w jednej chwili kiedy David najpierw zajęczał, a potem powoli otworzył powieki. Był przymroczony więc Baartowi z trudem przyszło wydobycie adresu jego domu. To załatwiało jedną sprawę. Nie musiał nawet nadrabiać zbyt wiele kilometrów by go wyrzucić pod samym domem. Kiedy docierali na miejsce David był już na tyle silny, że nie potrzebował pomocy by dojść do drzwi wejściowych.

Pozbywszy się wcześniej auta w bezpiecznym sposób Baart w końcu dotarł do swego domu. Czuł się potwornie zmęczony. Kiedy stał chwiejnie przed drzwiami swego mieszkania. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i odruchowo wyłowił z niego ten właściwy. Przekręcił go i przez chwilę zastanawiał się co też znajdzie po drugiej stronie. Pchnął drzwi. Mieszkanie zdawało się być urządzone z dużym smakiem ale poza tym zupełnie normalne. Nic jednak nie wyglądało znajomo. Układ pomieszczeń dziwnie znany ale w jakiś sposób nie zgadzający się. W szafie rzędy eleganckich markowych ubrań, których nie pamiętał by kiedykolwiek kupował. Oczy kleiły mu się od przemęczenia, umysł wołał o odpoczynek po kolosalnej dawce adrenaliny. Percepcja mimo to wychwyciła jeszcze krzyż wiszący nad wejściem do każdego z pomieszczeń oraz duży obraz anioła w pokoju gościnnym tuż obok zasobnego regału z książkami.

Włączył telewizor. Na kanałach nadal dziennikarze mielili wiadomości z pożaru Sanite.

/...Nie wiadomo jeszcze ile dokładnie jest ciał, ani jaka jest oficjalna wersja wydarzeń ale z dobrze poinformowanych źródeł udało się ustalić, że bezpośrednią przyczyną pożaru mogła być kuchnia bądź jakieś pomieszczenie w piwnicy. Winę najprawdopodobniej ponoszą dwaj bracia bliźniacy, którzy rok wcześniej zostali schwytani z powodu swych kanibalistycznych.../

Wyłączył telewizor upajając się przez chwilę ciszą. Zrzucał ubrania, które znaczyły całą jego drogę aż do łazienki.
Odświeżył się i poszedł do sypialni przewracając na wielkie zasłane białą kołdrą łoże, nad którym wisiała sporej wielkości antyrama. Na czarnym tle było przyczepione jedno duże białe pióro, sądząc po wielkości prawdopodobne łabędzia. Poczuł dziwne mrowienie na jego widok ale nic ze wspomnień nie powróciło do skołatanego umysłu. Przewrócił się na łóżko jak kłoda drewna.

Chryste pobłogosław mi w odpoczynku. Sen przyszedł szybko.

Obudził się kiedy zmierzchało. Czuł się wypoczęty i rozluźniony. Coś ze snów pozostało jednak w zakątkach jego umysłu. Stanął na łóżku przyglądając się dziwnemu pióru. Potem powoli wyjął je z oprawki. Było dziwnie ciężkie.

Skąd ja je mam?

Tym razem wspomnienie powróciło. Stęknął zdając sobie sprawę do kogo tak naprawdę należało. Potem powoli ruszył w kierunku skąpanego świetle zachodzącego słońca salonu. W lustrze jakie minął, mignęła półnaga sylwetka jego ciała niosąca delikatnie wielkie białe pióro. Bose stopy zatrzymały się przed obrazem w salonie.

Obrazek

Przyglądał się przez chwilę obrazowi. Wypoczęty, nagi, czysty. A potem przymierzył pióro do części obrazu na których namalowane były skrzydła. Obraz drgnął odskakując lekko od ściany. Otworzyło się przejście. Teraz układ pomieszczeń na reszcie mu się zgodził.

Spore pomieszczenie za obrazem, do którego wszedł, okazało się czymś w rodzaju sali spotkań. Pomieszczenie nie miało okien. Na jego ścianach wisiały rozłożyste plany Sanite, z kilkoma zaznaczonymi na czerwono punktami obok których stały znaki zapytania. Jeden z zakreślonych owali przypadał dokładnie w miejsce gdzie znaleźli osobliwą komnatę ze złotym naszyjnikiem. Na ścianach były też przyklejone zdjęcia samej budowli i mapa części Francji. Solidnie pokreślona i niezrozumiała w naniesionych czarnym markerem liniach. Na środku Sali stał ciężki drewniany stół a na nim kolejne szpargały. Obok popielniczka pełna niedopałków meksykańskich cygar i papierosów. Ich zapach mieszał się z zaduchem męskiego potu. Baart minął walającą się po pokoju niedopitą flaszkę tequilli i podszedł bliżej do stołu przeglądając leżące na nim kartki papieru. Jakieś faktury za sprzęt robotniczy, podobne jak widział w teczce Pascala. I również zatwierdzone do wypłaty przez niejakiego Ahmeda. Wystawione były na różne firmy, których nazwy nic mu nie mówiły. Dalej było kilka starych ksiąg o celtyckiej tematyce na których ołówkiem ktoś robił własne przypisy oraz garść notatek pisanych nie jego pismem. Obok nich leżał list opatrzony napisem "Na wypadek mojej śmierci, z prośbą o przekazanie Ann. David Bedfordt." W rogu pomieszczenia była także niewielka kapliczka ze schowkiem na monstrancję i klęcznikiem odsuniętym na bok. Oprócz tego w pomieszczeniu był dwa regały z książkami i zawalone papierami biurko z małą lampką do czytania. Wzrok deJonga powrócił do trzymanych w ręku zapisek. Był tam rysunek torquesa i jego opis złożony z cytatów z najwyraźniej różnych ksiąg i luźnych zapisków autora.
Spoiler!
Ten rysunek się zgadza z poprzednim jaki znaleźliśmy. Wykonany węglem szkic dość precyzyjnie przedstawiał dwa splecione ze sobą istoty, jakby węże lub połączone głowy smoków.

Czy to może być Naszyjnik Rogatego Boga, którego szukamy??

Znaczenie smoków?? "...the dragon was believed to be of a world that was parallel to the physical world... The dragon was a gatekeeper to other worlds..."

Splecione głowy symbolizują bycie lub stanie się jednością. Obrócone naprzeciw siebie i warczące głowy symbolizują nieustająca walkę o ciało. Które przecież teraz mają jedno, wspólne.

Ahmed mówi, że to taka bardziej skomplikowana wersja jego glinianych dzbanów na dusze. Tyle, że bardziej nieprzyjemna dla obu stron.

Z ksiąg w naszej bibliotece:
"Naszyjnik Cernunnosa, celtycki smoczy torques wykonany w całości ze złota, prawdopodobnie w pierwszym roku ery Chrystusa. Zagubiony na kilka wieków. Odnaleziony ponownie przez kabałę magów z Lyonesse w pierwszej połowie XVIII w. Posłużył do oddzielenia od ciała i zamknięcia ducha szalonego arcymaga Akerona. Po wykonaniu rytuału, zniknął prawdopodobnie skryty przez członków kabały którzy przeżyli starcie. Obecne położenie nie jest znane."


Dalej biegła inkantacja, modlitwa lub jak kto woli hasło uruchamiające przedmiot. Prawie je niechcący odczytali w Sanite noc wcześniej. Zabrakło im paru strof zakończenia oraz słów wypowiedzianych przez kogoś kto zamykał ducha w sobie.

Nastepującą inkantację wypowiada prowadzący ceremonię w imieniu chwytanego do naszyjnika ducha. Rytuał zamknięcia należy odprawić wyłącznie po zmroku. Za dnia nie przyniesie rezultatu.

[center]"Jestem darem dla ciebie,
Człowiekiem przychodzącym w nocy.*
Jestem synem Boga
Stojącym w twej bramie.
Zapraszaj mnie do siebie każdego dnia."[/center]

[center]Carmina Gadelica[/center]

* Albo "jako człowiek w nocy przychodzę"??? w znaczeniu materializuję się w ciele człowieka?

Na zakończenie Naczynie noszące naszyjnik odpowiada "przyjmuję cię", wówczas oba byty łączą się w jednym ciele. Nie jest to przyjemny proces. Przestają być "widoczne" czy tez jak mówi Ahmed wykrywalne w duchowym świecie przez cały czas kiedy są połączeni.

WAŻNE! Słowa "przyjąłem cię" i "staliśmy się jednością, trwaj we mnie" nosiciel naszyjnika musi powtarzać codziennie inaczej zamknięty duch może się uwolnić.
W jakim języku całość? SPRAWDZIĆ PRZED UŻYCIEM
Baart opadł na jeden ze skórzanych foteli przy stole. Sięgnął po leżącą nieopodal butelkę tequlii i nalał sobie w mało czystą szklankę. Przełknął palący usta łyk. Nie pomogło. Nie wypuszczając z dłoni szklani przez długi czas wpatrywał się to w rysunek to w zapiski trzymane w drugiej dłoni. W kawałki układanki, które zapewne musieli zbierać bardzo długo zaczęły się układać. Brakowało mu nadał kilku bardzo istotnych elementów, a wśród nich odpowiedzi na pytanie do czego był im potrzebny torques?

Odpowiedzi jednak nie znał. Przynajmniej jak na razie.

https://www.youtube.com/watch?v=jhgVu2lsi_k
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 15 listopada 2016, 21:55

[center]EPILOG 3 AHMED[/center]

https://www.youtube.com/watch?v=w3mn7EC-skg

Dwa dni zajęło Ahmedowi dojście do wniosku, że ostatecznie zmył cały brud z siebie i w końcu może powrócić do pracy. Nie śpieszyło mu się jednak. Nawet kiedy drugie dnia robił zakupy śpieszył się do domu. Jego luksusowy samochód stanął przed wysoką metalową bramą prowadzącą na posesję z eleganckim domem. Palce rękawiczkach nerwowo bębniły, kiedy automatycznie otwierana brama uchylała się ukazując zadbany ogród i sporej wielkości dom. Czujne oczy kamery pulsowały czerwonymi światłami odprowadzając szklanym okiem samochód wjeżdżający do garażu. Ahmed wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia do domu pozwalając by siatkówka oka zwolniła zabezpieczenia. Prócz tego miał jeszcze dwa długie klucze do solidnych zamków blokujących odstępu do jego fortecy. Będąc wewnątrz postawił nie rozpakowując zakupy i pomknął przez dom. Cały wyglądał na słabo używany, choć Egipcjanin wolał nazywać to "dobrze zabezpieczony przed tym cholernym kurzem". Minął pokój gościnny gdzie fortepian jak zresztą i pozostałe przedmioty przykryte były białymi płótnami. Wszedł w plątaninę pomieszczeń i w jednym z nich odbezpieczył z kilku kolejnych zabezpieczeń wejście. Korzystając ze swych sfer rozejrzał się uważnie czy nikt go nie obserwuje. Zszedł po kilku schodkach do wąskiego jak kiszka pomieszczenia i włączył światło. W rzędach po obu strona pomieszczenia znajdowały się różnie dziwne przedmioty. Podświetlone teraz od spodu starożytne fragmenty prezentowały swoje piękno za pancernymi szybami. Nie zwracając większej uwagi na niewątpliwe piękno owych wyjątkowości, które tak bardzo zauroczyły go poprzedniego dnia, pomknął jak strzała do końca pomieszczania. Znajdowały się tam pancerne drzwi jakie zwykło się stawiać w sejfach do których mógł wejść człowiek. Szczęknęły kolejne zabezpieczenia i zębatki wpuszczając właściciela do środka. Sejf był malutki i oprócz starych wolumenów znajdowały się w nim gliniane garnce jak ten z nagrania ochrony Sanite. Wszystkie były pokryte różnymi dziwnymi symbolami, które żarzyły się kiedy oglądał je w świecie duchowym. Biła od nich pewna duchowa moc. Minął kilka garnców obojętnie i podszedł do ostatniego, który był opatrzony dookoła ostrzeżeniami w postaci napisów chyba w większości języków "Nie otwierać, zagłada!", "Biohazard"; i innymi. Dzban był masywniejszy od innych i od razu widać było, że wykonany inną ręką niż pozostałe. Zdjął rękawiczkę i dotknął delikatnie powierzchni naczynia. Wewnątrz odpowiedziało mu poruszenie. Nawet przez skorupę naczynia Egipcjanin czuł, że zamknięta jest tam siła niewiele mniejsza niż ta którą odczuł w Sanite. I nie koniecznie mniej bluźniercza. Przez jakiś czas stał i uśmiechał się z zadowoleniem gładząc dzban.

[center]***[/center]
Ahmed nadrabiał zaległości w pracy, płacił niestety czasem, który wolałby poświecić na pobyt w domu i dogłębną analizę swojej zadziwiającej kolekcji. Kiedy kolejnego żmudnego wieczora wychodził z pracy przy jego samochodzie stała zaparkowana czarna limuzyna. Przy niej stał barczysty murzyn "bez karku" w garniturze, który z trudem opasywał jego masywne ciało. Na siedzeniu kierowcy siedział niewiele mniejszy szofer. Palił papierosa przy otwartych drzwiach ale kiedy usłyszał zdanie jego kolegi szybko pstryknął nim w ciemność i zatrzasnął drzwi. Obaj mieli słuchawki w uszach typowe dla służb ochrony. Ahmed zatrzymał się w pół kroku i poczuł niepokój przypominając sobie Bezaca, lecz nie był to on. Nawet nie był do niego podobny.

- Pan Langman Pana zaprasza. - Odezwał się barczysty murzyn i spokojne otworzył drzwi limuzyny.

Ahmed drgnął na dźwięk Francisa Langmana. Ten pół Francuz, pół Niemiec był właścicielem nie tylko spółki, która miała przejąć Sanite ale także większościowym posiadaczem szeregu firemek w całej Francji. W taki czy inny sposób ów tajemniczy miliarder sprawował poprzez swój większościowy akcjonariat bezpośrednio władzę nad zarządami kilkunastu większych firm i pośrednio nad bliżej niekreśloną ilością drobnych biznesów. Wiedziało o tym tylko kilka osób. W tym Ahmed, jego biegły rewident.

Milcząc wsiadł do auta. Zrezygnował z prób podpytania ochroniarza, który towarzyszył w jeździe mu siedząc naprzeciw. Jego twarz zdawała się być nieprzeniknioną maską tępego goryla. Przemierzając limuzyną oświetlone ulice miasta, Ahmed zastanawiał się ile razy do tej pory spotkał Langmana. Wychodziło mu, że tylko kilka. Gdyby do tego doliczyć świąteczne imprezy firmowe i przypadkowe spotkania na korytarzu, nie byłoby tego wiele więcej. A pracował dla niego już niemal dwa lata. Jadąc windą do jego prywatnego penthouse w tak zwanej wieży Longmana, westchnął ciężko zastanawiając się jaki problem księgowych będzie musiał pomóc wyczyścić.

Chwilę później ochroniarz wprowadził Ahmeda do bardzo dużej sali, gdzie oprócz nikłego światła rzucanego przez kinkiety wszystko tonęło w mroku. Oprócz murzyna za plecami było jeszcze dwóch muskularnych panów oddzielających rewidenta od stojącego nieco dalej, ciężkiego drewnianego stołu i bogato zdobionych krzeseł. Przeznaczonych prawdopodobnie dla spotkań dla pracowników z najbliższego miliardera kręgu. Za stołem, znajdowało się okno kilka razy większe od człowieka, którego boki aż do ostrego szczytu wieńczyły bardzo dziwaczne witraże. Delikatne strugi deszczu wolno spływały po szybie, tłumiąc hałas i światła z miasta.

Nic się nie działo. Deszcz bębnił o szyby cichutko spływając po olbrzymim oknie.

Umysł maga zaczął szybciej pracować niesiony ciekawością. Podnoszące się na skórze jego dłoni włoski sugerowały pewne nagromadzenie mocy w pomieszczeniu. Ahmed zaczerpnął cicho powietrza, chcąc zajrzeć w wymiar duchowy tego miejsca by określić kierunek i moc magyi.

- Nie radzę. - powiedział chłodno mężczyzna ukryty w mroku. Skrzypienie drogich butów na zbyt dobrze wypastowanej podłodze towarzyszyło mu, kiedy wyszedł z mroku w światło wpadające przez okno. Stanął tyłem do Ahmeda i w ciszy spoglądał przez wilgotną szybę na miasto. Ahmed na wszelki wypadek wycofał się ze swego pomysłu.

- Czy przyniósł mi pan mój torques panie Ahmed? Bo nie widzę go. - Powiedział mężczyzna nagle, nadal będąc odwrócony plecami. - Wiem, że go macie. - zrobił dłuższą pauzę. - Panie Ahmed przypominam, że to pan przyszedł do mnie, a nie ja do pana. Złożył pan propozycję, skąd więc teraz ta cała niepotrzebna zwłoka... Nabyłem Sanite, tak jak pan zasugerował. A teraz pan nie potrafi dotrzymać swojej części umowy. Czy naprawdę tak trudno jest w jakiś sposób odebrać go temu... świętobliwemu deJongowi. Chyba się pan nie chce wycofać? - Wciągnął ciężko powietrze jak zmęczony podróżnik, który na rozwidleniu dróg niechętnie decyduje się iść tą dłuższą lub mniej przyjemną. - Oczywiście zdaje pan sobie sprawę jakie to dla pana niesie implikacje. Jeśli nie przyniesie mi pan wkrótce naszyjnika, będę musiał kazać pana... - Langman spojrzał z wysokości swej wieży w dół, na mokry bruk ulicy znajdujący się kilkadziesiąt pięter niżej - ...zwolnić.
Rewident mimowolnie poczuł jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach na zimny dźwięk ostatniego słowa.

Ahmed już otworzył usta by coś odpowiedzieć ale ponownie został uprzedzony.

- To wszystko panie Ahmed. Jak na razie. Może pan teraz odejść.- powiedział bardzo chłodno miliarder.

Delikatne popchnięcie ciężkiej dłoni murzyna uświadomiło mu, że jego wizyta się właśnie skończyła.

Ale jakiej kurwa umowy?! Zastanawiał się gorączkowo, idąc w kierunku windy.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 15 listopada 2016, 22:05

https://www.youtube.com/watch?v=7GeT9gH8Il4

[center]PUNKTY DOŚWIADCZENIA[/center]

W pierwszej kolejności serdeczne dzięki za grę i świetne koncepty postaci. Bez takich, odmiennych ale świetnie uzupełniających się konceptów ta przygoda by pewnie nie wyszła. DZIĘKUJĘ

A zatem, w rolach głównych wystąpili:
Baart deJong - 8art 21 PD
Erwin Stahler - Koszal 20 PD
Ahmed Omar - Dobro 15 PD
David Bedfordt - Yarin 10 PD
Pascal Lavasec -Leonardo diCaprio - bez pedeków, ponieważ to najsłabszy aktor z tej piątki.

Dostaliście dodatkowego expa w gratisie za zaskoczenie MG. Pascal nie powinien przeżyć tej przygody ale nie zdradzę dlaczego...

Kilku motywów nie dotknęliście w przygodzie w ogóle. Napisane teksty z nieodkrytymi wątkami zostają zatem u mnie w szufladzie, pewnie się jeszcze przydadzą do czegoś.

SŁOWO O INSPIRACJACH

Przygoda przyśniła mi się we fragmentach kilkanaście lat temu. Długi czas nie mogłem jej poprowadzić. Brakowało odpowiednich graczy. Nie potrafiłem jednak o niej zapomnieć. Brakujące fragmenty snu uzupełniłem w sensowną (mam nadzieję) całość inspiracjami, min.:

Motyw bramy inspirowany Dante Aligieriim oraz utworem Ankh, który jest powyżej.

Utwór "Blind in darknes" z pierwszej sceny nawiązuje mocno do osoby Gayeta:
[center]"I will plaster all you mortals with my dominating guts
I will torment revelations - I did never ask for much
I will taste the detonation while the geminis go wild
I'll absorb the human sigh, eradicate your dormant lie

...And I hear rumours about angels..."[/center]


Motyw pielęgniarki z odciętymi dłońmi i wyrwanym językiem, zaczerpnięty z Titusa Andronikusa, W. Shakespeara (postać Lawini). Dziwna sprawa bo kiedy pisałem tego posta szykując do późniejszej publikacji, w kilku pbfach w jakie grałem zaczął się pojawiać motyw ręki (odcięta dłoń Chinczyka z Yakuzy, okręt Ręka Odkupienia i chyba gdzieś tam jeszcze).

Motyw tunelu w snach bohaterów, zaczerpnięty z przeżyć własnych. Będąc małym chłopcem zostałem porażony prądem. Nigdy nie zapomnę ani jego widoku, ani tego bardzo dziwnego uczucia ni to spadania, ni wznoszenia. Temu przeżyciu towarzyszyły też pewne objawy, których nie zastosowałem w grze. Przez dwa dni miałem problemy z głębszym oddychaniem.

Serdecznie proszę wszystkich o opinie, uwagi itp. w wątku technicznym:

http://krysztalyczasu.pl/forum/viewthre ... ad_id=1120
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

ODPOWIEDZ