Odziana w płócienne szaty postać podniosła się z sarkofagu. Zmierzwione siwe włosy lekko przysłaniały twarz starszego mężczyzny. Pomiędzy kołtunami świdrowało spojrzenie bystrych brązowych oczu. Ironiczny uśmiech wypełzł na twarz nieznajomego, kiedy cedząc wolno słowa zaczął mówić.
- Cóż żeście tak pomilkli jakby wam kto języki żelastwem powyrywał? Toć żem zrazu w tej komnacie Acamoth dojrzał, kiedym tylko wszedł. Milczcie sobie milczcie i tak na nic wasze tłumaczenia mi się zdadzą. Osądu was chłystki już żem wprzódy dokonał. Jeno jedno sobie głęboko zakonotujcie. Nie dla was kundli, mosty w bezdeń Abyssu i moc stamtąd płynąca! Pokłońcie się tedy wiejskie burki... pokłońcie waszemu nowemu panu!
To mówiąc rozłożył ręce czekając na reakcję. Sekundy zdawały się rozciągnąć w nieskończoność. Jedynie błysk gniewu przelatujący po twarzy obcego świadczył, że czas na decyzję upłynął. Nikt nie drgnął.
De Baart jak i pozostali usłyszał naraz w głowie coraz słabszy głos doktora Gayeta.
Razem, bo nas pozabija jeśli się podzielimy. Razem!
Reszta zdarzeń które działy się chwilę potem w mgle niepamięci. Czas i Umysł zawirowały w walce tworząc dziurę we wspomnieniach lub może nawet w jednej z linii czasu.
Gryzący płuca deJonga dym odbierał siły podczas biegu. Piwniczny korytarz, którym jeszcze przed chwilą biegł skończył się gwałtownie schodami. Wpadł na nie i rozpoczął szybką wspinaczkę w górę. Gdzie byli pozostali nie wiedział. W umyśle tliła się tylko żądza pościgu. Na klatce schodowej i dalej wcale nie było mniej smolistego dymu. Ogień musiał trawić już od jakiegoś czasu budynek. Od jakiego dokładnie nie wiedział, wiedział natomiast że musi dać odpocząć ciału. Choć na chwilę, inaczej jego płuca eksplodują nie wytrzymując dalszego wysiłku. Stanął chwytając łapczywie każdy wdech. Był w sekretariacie. Otwarte okno, przez które siekł deszcz, wpuszczało także silne podmuchy wiatru. Dokumenty fruwały w nieładzie po całym pomieszczeniu. Za biurkiem siedziała Julia. Makijaż jej się zupełnie rozmazał od łez tworząc dziwną groteskową maskę. Była wpatrzona w dal tak odległą jak jej wspomnienia, które nagle powróciły do umysłu. Drżące usta sekretarki w kółko powtarzały to samo:
- ...Ja naprawdę nie chciałam zabić, ja na prawdę nie chciałam zabić moich malutkich córeczek...
Szepcząc nerwowo słowa niczym chorą mantrę, co jakiś czas Julia robiła przeciągły ruch ręką po sowim udzie. Za każdym ruchem na nodze pojawiało się kolejne cięcie żyletką, którą trzymała w delikatnych dłoniach.
Baart chciał coś zrobić. Naprawdę chciał. Ale w tym samym momencie usłyszał rumor w sąsiednim pokoju. W pomieszczeniach Gayeta ktoś właśnie włączył światło. Żądza pogoni była zakorzeniona w umyśle deJonga osobliwie mocno. Na przekór samemu sobie zignorował dramatyczny stan Juli i pokuśtykał do gabinetu, czując gdzieś głęboko wewnątrz, że jest to sprawa o niebo ważniejsza.
Gabinet w którym przyjmował doktor był pusty. Półmrok pomieszczenia rozświetlał jedynie skromny snop światła z przyległego pomieszczenia w którym doktor zwykł odpoczywać i przyjmować co zacniejszych gości z zewnątrz ośrodka. Ktoś właśnie włączył tam cichą muzykę na starym gramofonie. Trzaski odtwarzanej płyty mieszały się z tekstem piosenki.
https://www.youtube.com/watch?v=fFtGfyruroU
Powoli popchnął drzwi tak by się zmieścić w wejściu. Wewnątrz panowała przytulna atmosfera. Co prawda wiatr nadal tłukł deszczem o szyby ale pomieszczenie zdawało się pozostać enklawą nie tkniętą przez zewnętrzny złowrogi świat. Na półkach stały stare opasłe tomiszcza w idealnym porządku. Ich drogie oprawki rozświetlał blask jednej lampy i drgający płomień z otwartego kominka. W staromodnym obitym fotelu siedział doktor Gayet. Przed nimi na blacie stołu stała niedokończona partia szachów, karafka z alkoholem i kilka teczek z dokumentami.
- Wejdź chłopcze... czekałem na ciebie... - powiedział słabym głosem Gayet, nie odrywając jednakoż wzroku od płomienia. Jego ciało spoczywało w dziwnej półleżącej pozie. Lewa ręka była przetrącona w dziwny sposób, drgała delikatnie zamykając się i otwierając na przemian jakby nie miał nad nią kontroli. Zdawało się, że życie tego człowieka gaśnie pozostawiając mu zaledwie kilka chwil nim w końcu opuści ciało raz na zawsze.
- Nalałem tobie również... lecz mam nadzieję, że nie obrazisz się że zacząłem bez ciebie. - przeniósł gasnący wzrok na pustą szklankę obok karafki. - Na stoliku są wasze akta - możesz je zabrać, razem z fragmentami z mojego dziennika. Nie będą już mi potrzebne... tak samo jak jego reszta. - Wzrok powrócił na kominek we wnętrzu którego resztki okładki trawiły płomienie. - Nie sądziłem że do tego dojdzie...Nawet kiedy zorientowałem się, że Egzarchowie... Nie daliby mi już większej mocy... Przestali do mnie mówić w snach. Już kiedy mój mały eksperyment trwał... Miast bezproduktywnie czyścić z mocy takich jak ty, chciałem otworzyć bramę... Przejście do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło... Tam jest moc ponad zrozumienie... - doktor spojrzał Baartowi w oczy - Gdybym tam dotarł rozpościerając most nad Abyssem, na drugą stronę... Stałbym się wybawicielem ludzkości. Stałbym się, waszym bogiem... Na próżno starania, na próżno. Abyssu nikt nie przekroczy... Sam nie, wtedy zrozumiałem... że muszę, że muszę zapanować nad przewodnikiem, który mnie tam przeprowadzi... Sprowadzić coś tu, gdzie być może będzie słabszy, narzucić mu swą wolę... ale pokłady mocy jakimi dysponowałem by go ściągnąć był zbyt skromne... Potrzebowałem baterii silniejszej niż wszyscy, których przez lata wysączyłem z ich mocy... Kiedy przywieźli pacjenta X, nie przypuszczałem jak był silny... A przecież była to tylko jego powłoka... Prawdziwy intelekt był zamknięty lecz został wypuszczony... przez was, prawda?... Czy to po to przybyliście? Nie. - doktor stęknął - ...wy również nie wiedzieliście kogo uwalniacie, gdybyście wiedzieli nigdy byście... - ciałem szarpnął spazm, na białym kitlu na wysokości brzucha pojawiła się powiększająca się szkarłatna plama. DeJongowi przez chwilę się zdawało, że coś się pod fartuchem poruszyło. Korzystając z nadarzającej się okazji sięgnął szybko na stół zabierając dokumenty.
- Nie pijesz chłopcze?... szkoda, ja wypiłem - Gayet skrzywił się w dziwnym uśmieszku. Po chwili nerwy na połowie jego twarzy zaczęły się napinać i rozluźniać w dziwnym tiku. Doktor tracił kontrolę nad swoim ostatnim bastionem. - ...wypiłem, razem z... - prawa do tej pory zaciśnięta ręka rozluźniła się wypuszczając fiolkę. Jedną z dwóch jakie znajdowały się przy portalu. Pusta odpieczetowana filka potoczyła się po podłodze w kierunku nóg Baarta.
- Teraz jest we mnie... walczy ale narzucę mu wolę... - oczy doktora rozszerzyły się ze strachu. - Nie, nieee.... - ciało Gayeta poderwało się do pionu targnięte jakąś niesamowitą siłą. Fartuch się naprężył. Coś pod kitlem wiło się gwałtownie.
Ból i skrajne przerażenie dźwięczało wyraźnie w ostatnim zdaniu jakie deJong usłyszał nim pędem wybiegł z gabinetu.
- Uciekaj chłopcze, uciekają nie potrafię go pows...
Trzask rozrywanego fartucha i dziki ludzki wrzask dzwoniły w uszach, biegnącemu sprintem Baartowi. Biegł najszybciej jak potrafił, nie zatrzymując się ani nie oglądając. Czuł jakby serce miało mu za chwilę wyskoczyć z piersi.
[center]***[/center]
Minął pędem westybul i wybiegł na parking. Deszcz siekł z ukosa wraz z wyjącym wiatrem. Ale mimo to nie był w stanie zagłuszyć kłótni jaka trwała przy czarnym oplu.
- ... Myślałem, że ty je masz!...
- ...Kluczyki dawał tobie a nie mnie głąbie!
Erwin i Ahmed skoczyli sobie do gardeł, ubliżając nawzajem. Obok Pascal z coraz to większym wysiłkiem starała się utrzymać w pionie nieprzytomnego Davida.
- Chłopaki.. ufff.. ja.. nie utrzymam go, pomóżcie… chłopaki!
Baart dobiegł do nich i chwilę później wszyscy usadowili się w aucie. DeJong już jedną nogą będąc na miejscu kierowcy rzucił przeciągłe spojrzenie w kierunku Sanite. Języki ognia powoli zaczęły strzelać tu i ówdzie spod dachu budynku. W oknie gabinetu stała postać Gayeta, a właściwie coś co ją mocno przypominało. Stało tam bez ruchu, wpatrując się w odjeżdżających mężczyzn, jakby płomienie obejmujące w posiadanie budynek zupełnie ją nie interesowały.
[center]
KONIEC[/center]
Przepraszam, że kończę przygodę "z palca" ale planowałem że skończę przygodę do marca kiedy miały rozpocząć się mi inne obowiązki. Przygoda weszła w czas przeznaczony na coś innego i wyszło jak wyszło. Sorry. Dynamizm padł z mojego powodu a z nim i jakość przygody.
Pociągnąłem zakończenie najbezpieczniejsze dla postaci i najszybsze za razem.
Pojawią się jeszcze trzy epilogi dla Baarta, Erwina i Ahmeda. Dopiszę je możliwie szybko. Następnie rozdam punkty doświadczenia na wypadek gdyby ktoś jeszcze, jakimś cudem, miał ochotę zagrać w kontynuację. Pewnie nieco więcej się w niej wyklaruje o co chodziło. Ale to musiałby być wariat jakiś...