- Stajał tutaj w tej karczmie, to jedyne miejsce. - Rzuciła karczmarka zza kontuaru - Już was prowadza, ale nie zostawię tam samych choć ciasno będzie bo jeszcze co zginie.
Reinhardt zgromił kobietę jednym spojrzeniem ale zrobił jak mówiła.
Kiedy weszli na górę do ciasnego pokoiku, pod skosem dachu zobaczyli mieszkanie jakby je kto zostawił na chwilę. Jakby miał kto zaraz lada moment wrócić. Prócz poezji, i kilku ubrań nie znaleźli jednak niczego ciekawego. No chyba że kogo interesują miłosne, pokreślone do bólu wytrzymałości peany, poprawiane bez końca na serii kartek pergaminu.
Po przetrząśnięciu skromnego pokoiku po raz wtóry albowiem każdy chciał się osobiście upewnić, że nie ma ukrytych i tajnych skrytek, zeszli na dół pod czujnym okiem karczmarki która zawarła za nimi drzwi do pokoju na mosiężny klucz.
Na dole nadal czekał stary kapłan. Był spokojny jakby miał cały czas świata dla siebie. Choć jego wygląd mówił zgoła coś innego.
- Panie... - zaczął starzec zwracając się nie wiadomo do kogo. - Skorście kapłanem naszego boga, o pomoc proszę. Kobieta chora, czas jej ucieka szybko jak woda przez place. Ma pięcioro małych. Trza jej chorobę zdjąc magią bo jak nie to zejdzie nieboga, pewne to. Ja amulet mam i moc wam dam, jeno... sam już czarować nie mogę. Nie widzę,a toć cel czaru widziec zawsze trzeba. Pomożecie? - uśmiechnął się z nadzieją. Jednak w miarę jak Eithart wyjaśniał spokojnym rzeczowym głosem uśmiech schodził z twarzy starego zastępowany przez smutek i gorycz. Obaj wiedzieli że zbyt wysoki krąg przekracza możliwości młodego kapłana. Obaj tez mieli świadomość co to oznacza dla kobiety i jej dzieci.
- Rozumiem... - powiedział cicho. - Tedy jedyna nadzieja już jeno w bogu. Czy możecie mnie do kapliczki odprowadzić? To po drodze do młyna a zdaje się do runi teraz idziecie.
- Do ruin? Toć ja was chętnie poprowadzę jakby co. Bo pobłądzić nie jest trudno. - Rzuciła Ardiela.
[center]***[/center]
- Pozwólcie, doprowadzę was. - powiedział chłopak młynarza chwytając Ślepego pod ramię.
Stary weteran umiał sobie radzić jednak droga była nowa tedy przyjął ofertę chłopca. Szli nie spiesznie, ciepłe słońce gładziło pooraną bruzdami blizn twarz dziada. Stare kości dostały nieco ciepła w końcu i reumatyzm, który często dawał się we znaki w ten wiosenny czas, ustąpił jak ręka odjął. Szło się raźniej. Całą drogę do młyna chłopak to trajkotał to zasypywał starca pytaniami, głównie o świat i wojaczkę. Miał pstro w głowie i królicze serce ale marzył jak wszyscy chłopcy w jego wieku o wielkich i chwalebnych czynach.
- To tutaj młyn. - Powiedział chłopiec. - Ale nie działa, co miął przemielić to przemielić, tera na nowe zbiory czeka a do nich ejjjj daleko jeszcze. Usiądźcie na kamieniu to się słoneczkiem nacieszycie bo coś mi się widzi że ta kurzawa tam na horyzoncie to nikt inny jak wasi kompani. No nic, przniesę ja wam może kubek wody, boście się strasznie zgrzali i jeszcze cuchniecie szczochami...
Odgłos oddalających sie kroczków chłopca zostawił siedzącego na kamieniu starego sam na sam z ciepłą bryzą na twarzy i z ciemnością w oczach.
Ślepy siedzi pod młynem na glazie. Reszta się zbliza. Rozumiem że do ruin? W jaki sposób?