Merywyn; Maleus 11 Cinten 605 OR
Merywyn wywiesił białą flagę. Skrwawione niedobitki llaelskiej armii nie mogły już stawiać dłużej odporu khardzkiej potędze stali i ognia. Miasto bombardowane od trzech miesięcy odparło wiele szturmów, ale narastający w stolicy głód, a przede wszystkim bezcelowość oporu zakończyły oblężenie. Cały kraj był opanowany. Dalsza obrona kilkusettysięcznego Merywynu nie miała żadnego celu. Ekspedycyjny Korpus Cygnaru, który miał bronić llaelskich ziem wycofał się bezpiecznie na południe zostawiając sojuszników samych sobie. Szalę goryczy Llaelczyków przelał premier Deyar Glabryn, zaprzedając swoją ojczyznę w niewolę. Jutro o świcie, dwunastego dnia Cintenu do miasta miały wkroczyć gwardyjskie oddziały zimowe i przejąć kontrolę nad ostatnim niepodległym skrawkiem Llaelu.
Okopcone, na poły spalone domostwo, w który kilka tygodni temu trafiła bomba, powodując pożar stało teraz puste. Dotychczasowi mieszkańcy, miejscowa klasa niższa opuściła w pośpiechu budynek, bojąc się zawalenia. Górne piętra zniszczył wybuch, a reszty dokonał ogień. Trzy dolne kondygnacje wydawały się jednak solidnie trzymać. W pomieszczeniach stała wciąż woda którą hufiec straży gasił pożar. Oprócz smrodu spalenizn coraz wyraźniej czuć było stęchliznę.
Ani niebezpieczeństwo zawalenia, ani odór, nie przeszkadzały pięciu niepozornym osobom słuchać słów wypowiadanych półgłosem przez szóstego mężczyzne - wędrowca, skrywającego twarz w cieniu rzucanym przez ogromny kaptur skórzanego płaszcza.
Ta piątka dopiero niedawno przedostała się do obleganego Merywynu, choć dla większości z nich miasto było ich rodzinnym domem. Do tej pory kilka miesięcy prowadzili działania wywiadowczo dywersyjne na tyłach armii Carycy Ayr Vanar, odnosząc kilka całkiem znacznch sukcesów.
Falko słuchał zakapturzonego mężczyzny powoli domyslając się dlaczego nakazano im ryzykować życie i wbrew zdrowemu rozsądkowi przemknąć się przez kordon oblężenia i wejść do głodującego Merywynu:
- Większość siatki w kraju już nie istnieje. Jak sami wiecie, nasze oddziały wycofały sę do Corvisu, a Merywynie pozostało tylko jeszcze kilku mało istotnych pracowników ambasady. Wraz z nimi muszę się ewakuować. Wedle danych wywiadowczych Khardowie całkiem dobrze orientują się w sytuacji i będą nas szukać. Nie sądzę jednak, żeby wiedzieli cokolwiek o was.
Botmistrz zamyślił się na chwilę hipnotycznie wpatrzony w przemawiającego mężczyzne. Lord Rualher Longbottom był oficjalnie ambasadorem Cygnaru w "zaprzyjaźnionym Królestwie Llaelu", ale tajemnicą poliszynela było, że odpowiadał za rozległą siatkę wywiadowczą CRS. Bogaty arystokrata z Caspii odbiegał nieco obiegowego wizerunku lorda. Miał po prostu jaja. Spędził wiele lat w armii Cygnaru, dowodząc niebywałego męstwa na polach bitew i był szermierzem jakich mało. Ale przede wszystkim nie traktował nikogo z góry i za to kochali go jego podwładni. Młody oficer cygnarskiej armii, którego los rzucił do okupowanego Llaelu też czuł lekko skrywany podziw do charyzmatycznej postaci Lorda.
Longbottom miał też sporo dystansu do siebie, żartując, że swoim długim dupskiem mógłby spiąć oba brzegi Czarnej Rzeki, ale nikt inny nie ośmielił się nigdy w obecności ambasadora podchwycić jakąkolwiek krotochwilę o jaśnie lordowskim nazwisku. Botmistrz ocknął się z zadumy, ambasador zaczynał mówić najważniejsze szczegóły:
- Macie rozkaz zadekować się w mieście i pozostać uśpionymi na nieokreślony czas. Nie podejmujcie żadnych ryzykownych działań na własną rękę i nie wyróżniajcie się niczym spośród miejscowych. W każdy parzysty wtorek ktoś z was ma czekać w Łysym Łbie na kogoś od nas. Kontakt użyje hasła: Kupię chętnie trollowych żołądków, odzew: Mam pare ale z Kosu.
- Aye aye sir! - przytaknął odruchowo cygnarski Botmistrz. Nie brzmiało to dobrze. Wylizał już rany, był znów w akcji, ale od teraz miał siedzieć na zadku i nie robić nic. Domyślał się, że jego, jako obcego, ten rozkaz tyczy szczególnie i będzie go tu czekać nudne czekanie, bez cygar, dobrej mercjańskiej herbaty, nie wspominając już o ginie.
- To nie wszystko. W każdy ostatni poniedziałek miesiąca w godzinach popołudniowych, ktoś może odwiedzić manufakturę Falka i poprosić o tuzin ordyjskich guzów piechoty. To będzie mój człowiek. Ktoś ma dyżurować wtedy, nawet jeśli skontaktuje się z Wami ktoś wcześniej. Niewykluczone, że zbudujemy podwójną strukturę. A teraz komu w drogę temu czas. Take care and good luck. We'll be in touch lads. - Longbottom zakończył po cygnarsku.
Przynajmniej te ostatnie słowa zabrzmiały w uszach Drake'a znajomo. Llaelski język, choć rozumiał go dość dobrze, był niemal jak barbarzyński dialekt w porównaniu z miło dla ucha brzmiącym cygnarskim. Cień już niemal zapomniał o ojczystej mowie, łapiąc się od pewnego czasu, że w swoich snach gada po llaelsku. Był tu już tak długo i nic nie wskazywało, że wróci wkrótce do rodzinnej Caspii. Zamienił wyrok śmierci na dożywocie w CRS, które i tak pewnie zakończy brutalna śmierć gdzieś w jakimś śmierdzącym rynsztoku.
Longbottom uścisnął mocno dłoń każdego z zebranych w zrujnowanym domu mężczyzn i wyszedł na zewnątrz, dyskretnie rozglądając się w okół. I tyle widziano Ambasadora Cygnaru w Merywynie...
Powoli będziemy zaczynać. to tylko prolog. Właściwe zdarzenia będą działy się nieco póxniej, ale mam nadzieję, że powyższe kilka zdań pozwoli Wam się nieco zoorientować w co będziemy się bawić. Już wkrótce kolejne posty.
Proszę o uzupełnienie w wątku organizacyjnym brakujących danych, tak szybko jak to możlowe.