PBF - Charleston by Night

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 15 maja 2018, 17:25

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Zawahał się. Nie z uwagi na emanującą z postaci demona aurę namacalnej śmierci, ni przez wzgląd na bezdenną ciemność, która rozwierała paszczę u stóp przeklętej istoty. Nie powstrzymał go także agonalny wrzask pułkownika. Morderca nie obawiał się bowiem ani śmierci, ani ciemności, ani cierpienia. Równocześnie był doskonale świadom, że nie jest w stanie pokonać istoty stworzonej z odwiecznego mroku. Wszakże świadomość, iż Sukkub porwał Viktorię zmuszała do działania, nie pozwalając stać w miejscu. Perspektywa chwalebnej śmierci nie była w końcu taka zła, choć wiedział też, że jeśli jej ulegnie, wybrańcy Atra-hasisa pozostaną bez ochrony w czasie ataku lupinów...

- Neik! - warknął. Nie pomogło. Przecież i tak zginiemy tutaj. Zmiennokształtni są zbyt szybcy... Nie powinienem z nimi walczyć...

Zanim jednak zdążył zrobić coś naprawdę głupiego, poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu, nieśmiałym, niemal przepraszającym gestem. Odwrócił się. Za nim stał Terry.

- Łowco - powiedział błagalnie - Nie idź tam. Gniew Pana jest nad nami i bestie piekielne zbliżają się by nas rozszarpać! Jeśli teraz nas zostawisz, zginiemy...

Morderca jednym spojrzeniem obrzucił zaciśnięte, pobladłe usta Malkawianina, pokryty kurzem różaniec wysypujący się z jego roztrzęsionych dłoni i wytrzeszczone oczy, zeszklone strachem i desperacją.

- Neik! - powtórzył i potrząsnął głową. Był skołowany, a to zawsze sprawiało, że czuł wściekłość. A jednak ze wszystkich Niewiernych to Świr właśnie był tym, któremu mógł zaufać najbardziej. I wiedział, że szalony klecha ma tym razem absolutną rację.

- Przyjąłem - warknął, chowając sztylet i zdejmując z ramienia karabin.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 22 maja 2018, 15:53

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993

Bernard nie czekając na Horacego i Wild Hearta wyszedł z pomieszczenia w kierunku, gdzie ostatnio widział Assamitę i Victorię. Namtar zorientował się pierwszy, że się zbliżają rzucając sucho:

- Z daleka od okien!

Wellington zręcznie zbliżył się do ściany. Nie potrzebował specjalnego ostrzeżenia. Wściekła kanonada na zewnątrz była dostatecznym dla Brujaha sygnałem, żeby się nie wychylać. Może nie miał wojskowego przeszkolenia, ale w końcu jego wuj bił Napoleona, a to zobowiązywało choć do odrobiny wojennego instynktu.

W końcu ich zauważył Namtar stał przy oknie z karabinem, a Terry obok, wyglądał na przerażonego i się próbującego się gorączkowo modlić. Bernard był pewien, że nie ma szans na cud, ale jeśli modlitwa pomagała uspokoić się Malkavianowi, to nie miał nic przeciwko. Terry gdy tylko spostrzegł resztę koterii przerwał pacierz i obwieścił przerażony:

- Diabeł porwał Mroczną Panią do piekieł! Sam widziałem potęgę zła! Chryste, zmiłuj się nad nami!

BJ'owi nie zgadzała się informacja Ojczulka. Owszem nie dostrzegał nigdzie Victorii, ale też był niemal stuprocentowo pewny, że w pobliżu nie było żadnego Tzimisce.

Informacja jest nieprawdziwa lub błędnie przekazana. Modlitwa go nie uspokaja. Wyciąg trzystu miligramów Mellisy w zmieszany z pięćdziesięcioma mililitrami vitae odniósłby z pewnością lepszy skutek. - stwierdził w myślach, próbując przeanalizować, co mogło się stać liderce koterii.

To nie było fizyczne zagrożenie. Takie zażegnałby Zabójca, nawet jeśli miałoby to oznaczać jego koniec. Honor to wszystko co ma. Kim zatem jest diabeł... - Bernard sam rzuciłby się na pomoc damie, ale wiedział, że w tej chwili ma zbyt mało danych i próba pomocy tylko osłabiła w dłuższej perspektywie pozycję koterię. Uznał, że dojście do tego kto porwał Victorię i wprowadził Terrego w stan niemal katatoniczny musi zaczekać. Wataha Garou była priorytetem. Namtar musiał wiedzieć z kim będzie miał do czynienia, tak aby mógł przynieść korzyć dla koterii a nie jej koniec. Potomek Artahasisa zbliżył się do Zabójcy.

- Synu Tiamat, Wild Heart przyniósł kilka informacji... - Bernard przekazał to co sam wiedział od Gangrela dodając na koniec: - Jak już się zapewne domyśliłeś, jesteś jedynym kainitą spełniającym zakrawające na rasizm kryteria Mahkaha i na Tobie spoczywa teraz honor negocjowania z lupinami. Twoje poczucie honoru napawa mnie czymś co mógłbym określić mianem adoracji. Garou też są dość honorowi, więc może dojdziecie do consensusu. - próbował pocieszyć Namtara.

Morderca jednakże nie wyglądał, jakby potrzebował pocieszenia. Właściwie wszystko, co mówił Wellington wydawało mu się całkowicie naturalne. I oczywiste. Dlatego ugryzł się w język, ignorując fakt, nazwania go Kainitą. Cóż, Mędrzec nie mógł wiedzieć wszystkiego. Nikt z Kuffrów nie był przecież doskonały....

- Ma fi mushkila* - odpowiedział po krótkim zastanowieniu. - To rozsądne. Lepiej bym był to ja, niż ktokolwiek z was - jego wzrok przesunął się po obecnych i spoczął na Horacym. Mógł sobie na to pozwolić. Wiedział, że ciemne szkła okularów przeciwsłonecznych skutecznie ukrywają jego niewypowiedziane myśli.

- Z Lupinami dogaduję się nieźle. La taqlaq.** Jak zauważyłeś, rozumiemy ten sam język - dodał jeszcze, uśmiechając się zimno. - Jednak, jeśli mam negocjować, to wierzę, że masz jakiś pomysł, który sprawi, że nie zechcą od razu rozerwać nas na strzępy? Bo chyba na razie takie mają plany - skinął głową w stronę okna, zza którego dobiegało wycie zbliżającej się watahy.

- Przybyli tu po Księcia Charleston i co za tym idzie innych Lasombra. Paradoksalnie więc porwanie Victorii, jak to określił Terry do piekieł, może jej uratować życie. - rzekł spokojnie, tak jakby nad głowami nie istniało żadne niebezpieczeństwo, a Lasombra tymczasem popijała sobie spokojnie vitae w paryskiej kawiarni. Potem dodał: - Oczywiście priorytetem w rozmowie będzie odradzenie Zmiennokształtnym mordu na koterii. Niemniej jednak zważywszy na to, że interesy spadkobierców Artahasisa i lupinów mogą być po części zbieżne skłaniał bym się ku próbie przeciągnięcia ich na naszą stronę, lub chociaż do zachowania neutralności. Wszak Lupini zamierzają powstrzymać przebudzenie się prastarego Zmiennoksztaltnego, zwanego Mokole. To jakiś prehistoryczny potwór, który tu śpi od setek lat i logika podpowiada, że może ów Mokole może być tym samym do powstrzymania czego Czerwony Mędrzec powołał tę oto koterię. Tuszę, że Wild Heart zdoła nakłonić watahę do rozmów.

- To nie jest nasz cel - Morderca potrząsnął głową. - Atra-hasis został zgładzony przez Kainitę. Wallah.*** Nie chcę walczyć z żadnym zmiennokształtnym. Nie ma w tym chwały. Jednak jeśli coś pójdzie nie tak, postaram się zdobyć dla was czas. Wiejcie stąd wtedy, jakby was wszystkie diabły z paciorków Terrego goniły. Bo będą. Bezapt kidda.**** - zaśmiał się cicho, pozbawionym wesołości śmiechem.

- A jeśli o mnie chodzi - dodał po chwili ze spokojem - Jestem gotów by rozmawiać z lupinami. To wszystko.

Brujah skłonił się okazując szacunek dla decyzji Assamity i odpowiedział:

- Walka na tych warunkach byłaby nieroztropnością. Potraktuj takie wyjście jako ostateczność Synu Tiamat.

Bernard przed odejściem odchrząknął przywołując testament Red Wsidoma:

- Chciałbym jeszcze nadmienić, że zgodnie z ostatnią wolą Artahasisa jest ujawnienie prawdziwych sprawców śmierci Red Wisdoma. W tej chwili niewykluczonym jest, że ów Mokole może stać za tym. Istota tak potężna jak widzą to lupini może mieć kainitów na swych usługach, lub być ogniwem w łańcuchu prowadzącym do prawdziwego sprawcy. Horacy i Terry uchodźcie stąd. Ja spróbuję pomóc Victorii, jesli tylko będę potrafił. Byłoby grubiaństwem i z mojej strony gdybym porzucił damę w potrzebie. Namtarze jako, że nie jestem objęcty kontraktem Artahasisa, nie musisz mnie chronić. Jeśli podejmiecie rozmowy gdzieś poza budynkiem, powinienem być tu w miarę bezpieczny.

- Przyjąłem - Assamita przyjął decyzję Brujaha jako coś oczywistego.
Post pisany wspólnie z Sigilem.
Nie bardzo wiem co zrobić ze zniknięciem Victorii... BJ jest rycerski i honorowy. Nie zostawi kobiety w potrzebie. Ale nie przychodzi mi nic innego jak po prostu poczekać na wszelki wypadek.
* arab - Nie ma problemu
** arab. - Nie martw się.
*** arab. - Serio.
*** arab. - Dokładnie tak.

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 30 czerwca 2018, 18:39

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993

Czasu było coraz miej, a wycie Lupinów nie pojawiło się od dobrej minuty dając do zrozumienia, że muszą być bardzo blisko. Namtar wraz z Primogenem Gangreli wyszli na plac przed budynkiem przyglądając się uważnie czarnemu skupisku żywej ciemności, przed którą leżało wysuszone truchło Cole'a. Wokół demonicznej postaci wzniosła się dwumetrowa aura z ciemności, która nie pozwalała ujrzeć, co znajduje się za nią. Jedynie na jej powierzchni można było dostrzec delikatne fale i ruch, przypominający skurcze bijącego serca. Gangrel zatrzymał się na chwilę, węsząc niczym zwierzę, poszukujące tropu.

- Zaraz tu będą... - powiedział po chwili.

- Prawdopodobnie rzucą się na to coś... A potem trzeba będzie ich uspokoić... Chcesz się przyłączyć? - wskazał palcem zakończonym ostrym pazurem.

- Laa - Morderca potrząsnął głową - Nie mogę walczyć z tym, czym sam jestem. Moim zadaniem jest ochrona Kuffr. Pozostanę przy tym, co nakazuje honor.

[center]***[/center]
Victoria piła dalej. Słodycz każdego kolejnego łyku, oraz wiedza jaka pojawiała się w jej umyśle, zawładnęły całkowicie jej istotą. Dwie najsilniejsze rzeczy motywujące w egzystencji nieumarłego, splotły się razem w jednej chwili nie dając szans na oderwanie kłów. Była spragniona, a silna krew pozwalała poczuć potęgę ukrytą za zasłoną niepamięci. Democritus czekał w skupieniu na ostatnią chwilę, na moment w którym wszystkie jego marzenia, myśli i ego przestaną ostatecznie istnieć, zatapiając się w odwiecznym mroku.

- Niebawem dołączę do braci w Otchłani - powiedział z godnością starego Lasombra.

- Bądź gotowa i nigdy nie klękaj przed Ventrue - dodał zdając sobie sprawę, że koniec jest bardzo bliski.
Co robi w tym czasie Horacy i BJ?
Wygląda na to, że za kilka chwil rozegra się starcie z Lupinami
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 05 lipca 2018, 22:49

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993

Bernard nawet nie czekał na to czy Gangrel i Assamita opuszczą budynek czy nie. Wziął się do dość gorączkowych nawet jak na Trujaha śledztwa, próbując wychwycić najmniejsze empiryczne wskazówki co mogło się stać z Victorią. Niestety, nic kompetnie nie rzychodziło do głowy potomka Artahasisa. Miał tylko chaotyczne i zapewne nie mające pokrycia w rzeczywistości krzyki Ojca Terrego, które były jedynymi poszlakami.

Umysł wampira zaczynała droczyć coraz większa rozterka, czy zostać na miejscu, licząc, że Victoria wróci w taki sam sposób jaki zniknęła, czy wycofać się wraz z koterią. Zimna kalkualacja podpowiadała, że prawdopodobieństwo, że liderka koterii nagle się tu zjawi jest znikoma. Natomiast prawdopodobieństwo wykrycia przez lupinów było niewspółmiernie większe.

Zimna logika wygrała z rycerskim etosem. Nie był przecież błędnym rycerzem. Owszem stanąłby bez wahania w obronie damy, ale nie będzie ryzykował wbrew wszystkim przesłankom jakie miał.
BJ zwinie Horacego i Terrego i wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje.

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 09 lipca 2018, 16:00

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993[/center]
Nareszcie mógł poczuć się spokojny. Tak, to było to. Mieć sprawy w swoich rękach, jasne rozwiązania przed sobą... Właściwie musiał przyznać, że perspektywa rozmowy z Lupinami była tym, czego potrzebował. Miał już dość mętnych dywagacji Kuffr, a słowa Bernarda wskazywały na to, że raczej nie należy się obawiać, iż Wilkołaki zechcą grać podobną kartą. Oni przynajmniej rozumieli, czym jest honor i szanowali prawdę. A to było coś, co Morderca umiał docenić. Zwłaszcza, że w świecie zewnętrznym nie napotykał zbyt wielu osób, które mówiły jego językiem... Wiedział więc, że nawet jeśli rozmowa przekształci się w pojedynek, będzie on rozegrany wedle klarownych zasad. Ostrze, szpony i kły. Tak jak powinno być. Ta świadomość znacznie podnosiła go na duchu. I wiele upraszczała. Nie, żeby chciał ranić któregoś z Lupinów. Polowanie na nich nie przynosiło chwały... Nie sądził zresztą, by miał szansę... Niemniej nawet taka perspektywa mogła być całkiem w porządku. Śmierć w chwale, w czasie wykonywania kontraktu, w walce z honorowym przeciwnikiem... Tak, to nie była wcale taka zła perspektywa, w porównaniu...

Ciąg myśli urwał się na moment i Morderca złapał się na tym, że spogląda bezwiednie w stronę sukkuba. Pulsująca Ciemność przyciągała jego wzrok jak magnes, wygaszała echa słów, kształtujących się w jego głowie... O czym myślał? Przygryzł wargi, starając się sobie przypomnieć. Ból otrzeźwił go na chwilę. Z wysiłkiem odwrócił wzrok. Mimo iż starał się wbić spojrzenie w ciemną ścianę lasu przed sobą, był świadom tej płynnej, pulsującej obecności na granicy jego pola widzenia. I choć nie spoglądał już na nią bezpośrednio, czuł przecież, że go przyzywa... Poprzez ten prastary rytm, który znał tak dobrze... Falowanie czarnego oceanu... Falowanie krwi w żyłach...

Zacisnął dłoń na ukrytym w kieszeni kurtki rzeźnickim haku, sprawdzając kciukiem ostrość stali. Miał nadzieję, że zaraz się zacznie... Tętno ucichnie zastąpione krzykiem i będzie mógł ponownie się skupić... Miał przecież robotę do wykonania...
Pomimo odczuć i przemyśleń, kłębiących się w jego głowie, Namtar z zewnątrz wydaje się być w pełni skupiony i zachowuje się profesjonalnie - równie emocjonalnie, co terminator.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 31 lipca 2018, 22:40

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993[/center]
Przybyli. Wataha prowadzona przez Wendigo pojawiła się na polanie tak szybko, że trudno było dostrzec moment w którym przekroczyli granicę ciemności i światła, rozciągniętą na skraju lasu. Było ich pięciu. Pierwszy pojawił się on, Krew Na Twarzy a za nim jego wierni wojownicy w służbie Gai. Ich muskularne, wytatuowane ciała lśniły wysmarowane tłuszczem i barwami wojennymi. Odziani jedynie w spodnie z jeleniej skóry, przystrojeni piórami i rzeźbionymi kośćmi. Przy każdym poruszeniu grzechotały wplecione w rzemyki kamienie i paciorki, zawieszone na nadgarstkach lub szyi. W ich ruchu i postawie, w błysku oczu, rzucanym spod czarnej grzywy włosów, było coś dzikiego i pierwotnego, co przetrwało w nich nieskalane i przywodziło na myśl minione epoki. Czasy dziewicze i pełne pradawnej magii: gdy ludzie rozmawiali z duchami ziemi, wiatru i drzew, a Biali nie pojawili się jeszcze na tym kontynencie... Wojownicy Lupinów uzbrojeni byli w szerokie noże i włócznie, ozdobione skalpami wrogów. Wiele skalpów wisiało także u ich pasów. Ich dumna postawa i harde wejrzenie pozwalało odgadnąć, że nie ma w nich niczego, co łączyłoby się, choć odrobinę z cywilizacją Białego Człowieka. Włączając w to litość. Większość pojawiła się w formach ludzkich, był pośród nich jednak także jeden wilk, którego sierść była ubrudzona świeżą krwią.

[center]Obrazek[/center]
Bystre oko Wild Hearta oraz Namtara natychmiast wychwyciło fakt, że wataha musiała stoczyć dość niedawno walkę. Ich ciała nie zdradzały jednak żadnych poważnych obrażeń. Jedynie rozdarcia odzieży, rozwichrzone włosy i krew na ostrzach broni świadczyła o niedawnej potyczce. Krew na Twarzy wyglądał na dość zmęczonego, mimo iż trzymał się prosto i dumnie. Z jakiegoś powodu jednak, widząc ciemnośc manifestującą się na środku polany, nie wydał rozkazu do ataku. Zamiast tego skierował się od razu w stronę Assamity i Gangrela. Wild Haart podniósł rękę w powitalnym geście, gdy Krew na Twarzy przemówił:

- Bracie dziczy... Gdzie jest Democrtus?! Tymi rękoma wyrwę mu martwe serce i rzucę je na pożarcie czystym płomieniom, które rozpalę jeszcze tej nocy! - krzyknął podnosząc ręce, a ich dłonie układały się w kształt szponów gotowych do rozdzierania skóry.

- Odsuńcie się od tego Żmijowego plugastwa - powiedział inny długowłosy Indianin, wyglądający na zaledwie dwadzieścia kilka lat. Młody Lupin skierował włócznię w stronę ciemności znajdującej się w centralnej części polany.

- Democritus został pożarty przez to coś - Gangrel wskazał ręką na kulę mroku.

- Nie przypominam sobie abyś wędrował w towarzystwie. przyjacielu - Krew na Twarzy zmrużył oczy, przenosząc spojrzenie z Gangrela na Assamitę - Kim jest twój kompan? Przedstaw się!

Wild Heart tylko skinął głową Mordercy, aby ten odpowiedział.

W tym czasie Horacy i BJ wraz z Terrym ukryli się z pozostałymi Kainitami w budynku i obserwowali rozwój wydarzeń z bezpieczniej odległości.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 13 sierpnia 2018, 16:27

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po pólnocy 13.08.1993[/center]
- Nie jestem twoim psem, abym miał szczekać na zawołanie - odciął się Assamita. - Pozwoliłem ci przemówić pierwszemu, z uwagi na szacunek jaki żywię do ciebie. Z tego co zrozumiałem, to twoja ziemia. Lecz to jak witasz na niej nieznajomych, nie przynosi ci chwały.

Mimo, że mówił cicho i spokojnie, jego głos był chłodny, a twarz nieprzenikniona. Przesadny arabski akcent, z którym zwracał się zwykle do Niewiernych, ulotnił się gdzieś, pozostawiając jedynie swój cień w postaci lekko przeciągniętych samogłosek. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu - choć Namtar wiedział, że Lupin może obejrzeć jedynie swoje odbicie w gładkiej powierzchni okularów przeciwsłonecznych Mordercy.

[center]Obrazek[/center]
- Jestem Athro Krew na Twarzy, Ahron Wendigo ze Szczepu Ciernistej Nocy, Pijawko! I mam prawo witać sługusów Żmija jak zechcę - warknął lupin - Jesteś częścią zła które zniszczyło mój lud, a pogarda dla was przynosi mi chwałę! Uszanuj zwyczaje które panują na tej ziemi i zważ gdzie stawiasz kroki, albowiem stąpasz po kościach moich przodków. Jeśli uchybisz duchom, twoja krew wsiąknie w grunt pod mymi stopami. Brak wiedzy nie zwalnia z odpowiedzialności. Przedstaw się, chyba, że wstydzisz się swego imienia...

- Jestem Rafiq Namtar Sharur z Klanu Łowców, Cień Nar Mataru, Upiór Bułgarii, Czarne Ostrze Turcji - wyrecytował spokojnie Morderca - Nie wstydzę się żadnego z mych imion, bowiem każde zdobyłem przelewając krew Niewiernych. W ciągu ostatnich nocy moja klinga przyniosła śmierć wielu wrogom Wendigo, a nim stąd odejdę, wielu kolejnych padnie z mej ręki. Nie uchybiłem ni twemu plemieniu, ni przodkom, nie stawiaj mnie więc na równi z Niewiernymi psami, bo tego nie zdzierżę. Zwykle zabijam za mniejsze zniewagi. Ale nie ma wojny między nami. i przelanie krwi Wendigo nie przyniesie mi chwały. Nie mówi mi jednak, komu służę. Nie wiesz tego.

- A więc jesteś wojownikiem? - Krew na Twarzy zmrużył lekko oczy mierząc Assamitę wzrokiem - A przynajmniej brzmisz jakbyś był. To dobrze. Jakaś odmiana, po tym skamleniu, które serwują mi zwykle inni z twego rodzaju...

- Potwierdzam co powiedział Namtar. Wielu wrogów Wendigo padło pod ciosem jego ostrza - wtrącił się Wild Heart.

- Dobrze! Dzisiejszej nocy w walce przyda się każda pomoc. Zobaczymy na co was stać - Lupin powiedział pewnie i zrobił krok do przodu. - Jesteście tutaj dłużej, a ja chce Democritusa. Nawet jeżeli miałyby być to popioły to chce je mieć! Co tutaj się dzieje? - zapytał najwyraźniej oczekując natychmiastowej odpowiedzi.

- Democritus wisiał tu jakiś czas temu, spętany przez moc tego lilitu - Morderca kolejno wskazał na przewrócone krzyże i kłębiąca się nieopodal ciemność. - Później się uwolnił. Lilitu zabił pułkownika Kennetha, łowcę. Nie wiem, co było dalej, nie miałem czasu by się przyglądać. Walczyłem z pomiotem Democritusa. Wciąż jeszcze czuję smak jego krwi - uśmiechnął się lekko, samym kącikiem ust. - Mówisz, że chcesz popioły tego Lasombryckiego psa? To dobrze. Ja chcę jego krwi i duszy! Może więc się dogadamy? - wyszczerzył zęby - Mogę zapewnić mu najpotworniejszą śmierć, jaka może spotkać Kainitę. Co ty na to?

- Mój gniew nie jest niczym dziki mustang. Nie da się okiełznać obietnicami i nie słucha rozwagi - odrzekł Wendigo dumnie - Gdy ujrzę Democritusa wpadnę w furię, a wtedy nic mnie nie zatrzyma. Wyrwę mu serce z nikczemnej piersi zanim zdążysz cokolwiek zrobić. Nie mogę nic więcej obiecać i radzę być w innym miejscu, gdy go spotkam. Bestia nie wybiera... - przerwał na chwilę spoglądając na posąg Marconiusa.

- Co to jest? - zapytał przyglądając się nieruchomej postaci.

- Kolejny zdradziecki kundel, z krwi Lasombra - w głosie Mordercy pojawił się ton bezgranicznej pogardy. - Jego też chciałbym posłać w Niebyt. Znieważył mój Klan swoimi plugawymi gierkami i nie zapomnę mu tego. Przysiągłem mu śmierć. Lecz ten czerw użył silnych zaklęć, które chronią go przed mymi kłami. Neik! - jego rysy stwardniały, gdy zacisnął zęby, starając się opanować wściekłość. - Jego władza nad Ciemnością skończyła się tej nocy. Nauczę go bać się cieni... - warknął.

- Jeśli idzie o Democritusa, to wiedz, że ja także mam prawo do zemsty na Lasombrytach - kontynuował po chwili. - Ból jaki bym mu zadał, przewyższyłby wszystko, co możesz sobie wyobrazić. Niech będzie jednak tak, jak wybrałeś. Z Bestią nie można dyskutować. Jeśli jednak los zechce mnie wesprzeć i dopadnę go pierwszy, oddam popioły w twoje ręce.

- Widzę, że i przez ciebie przemawia zemsta, Namtarze. To dobrze... Rzadko słyszę takie słowa z ust twego rodzaju. Wild Hearcie - zwrócił się do Gangrela - Democritus podeptał prawo, złamał zasady i splunął duchom w twarz. Wszystkie pijawki które wejdą mi w drogę czeka śmierć. Zniszczenie przyjdzie po nich wszystkich niebawem, a najbliższe noce to prawdziwy koszmar. Ostrzegałem waszego władcę, co się stanie gdy złamie przysięgę. Nie ucieknie przed klątwą, a pradawna moc ukryta w ziemi pożre wasz rodzaj! - ostatnie zdania wręcz wykrzyczał przepełniony dumą, gniewem i poczuciem powinności jaką spełnia w tej chwili. Stało się jasne, że Wendigo stał się egzekutorem i zamierza wymierzyć sprawiedliwość.

- Popioły przyjmę, ale jeśli okażesz się szybszy w ich zdobyciu... I unikniesz mych szponów. - zwrócił się po chwili do Assamity. - Dlaczego nie zniszczyłeś go, nie widzę by się ruszał?

- Wypełniam wolę Atrahasisa - wyjaśnił Łowca po prostu - Co nakłada na mnie obowiązek ochrony jego spadkobierców. Z tego powodu jeszcze kilka chwil temu miałem pełne ręce roboty. Dopiero teraz mam wolną chwilę. A tego sukinsyna chroni potężna magia. Czuję to, jest w nim i wokoło... Ale masz rację, gadanie jeszcze nikogo nie zabiło...

Nie czekając na odpowiedź Lupina odwrócił się i płynnym ruchem wyciągnął spod kurtki broń. Desert Eagle trzykrotnie splunął ogniem w rękach Mordercy. Jednak kule z gwizdem zrykoszetowały jedynie po krzywiznach kamiennego posągu.

- Sukinsyn - powtórzył ponuro Assamita, w jego głosie nie słychać jednak było zaskoczenia. Spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie spiesząc się opuścił broń i sięgnął po granat.

Nikt nie zareagował na wyjęcie broni tego kalibru, jedynie każdy odsunął się jak najdalej od miejsca gdzie stał Marconius. Kilka sekund później potężna eksplozja przerwała ciszę nocy, bryzgając deszczem piachu i asfaltu. W lesie krzyknęły spłoszone ptaki. Lecz, gdy kurz opadł, ujrzeli, iż posag stoi niewzruszony w miejscu. Jedynie ziemia wokół niego spękała, osmalona wybuchem granatu.

- Jebany psychol! Skąd kurwa wziąłeś te metody?! - Nie wytrzymał Gangrel.

- Z domu - wyszczerzył zęby Assamita. Nie spuszczając badawczego wzroku z figury Marconiusa począł przeładowywać broń.

Stojący wokoło lupini przyglądali się całemu zajściu z niemal kamiennym spokojem. Tylko Krew na Twarzy uśmiechnął się lekko.
Ładuję do givery święty pocisk z Alamut i strzelam jeszcze raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 19 sierpnia 2018, 22:27

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Kolejny pocisk trafił nieruchomy posąg, wbijając się w kamienną strukturę. Zdziałał jednak równie niewiele, co poprzedni. Nie sposób było ocenić, czy Marconius odniósł w efekcie jakąkolwiek poważniejszą szkodę. Lupini dalej stali w gotowości, a Krew na Twarzy przeniósł swoją uwagę na ciemność, która pulsowała na środkowej części polany. Nikt z nich nie wiedział, że wewnątrz niej znajdowała się Victoria, oddająca się aktowi diabolizmu - zakazanej przez Camarillę praktyki pozwalającej skraść moc innemu Spokrewnionemu...

Okryci Niewidocznością: Horacy, Terry i BJ spoglądali przez okno biurowca, obserwując całe zdarzenie. Wiedzieli, że razem z nimi w budynku znajdują się jeszcze uzbrojeni ludzie oraz dwójka Spokrewnionych: Izotz oraz nieprzytomny Redondo. Nie ruszali się, zdając sobie sprawę, że wataha Wilkołaków może rozszarpać ich na strzępy. Żaden z nich nie wiedział jak dogadać się z Lupinami. Tylko Wild Heart z racji długoletniej współpracy oraz Namtar z uwagi na fakt, iż nie był biały i walczył z wrogami Zmiennokształtnych. Oni mogli sobie pozwolić na otwartą rozmowę nie tylko z uwagi na kolor skóry, ale również z faktu że byli wojownikami. Wendigo szanowali honor, a Namtar miał go pod dostatkiem i prędzej popełniłby samobójstwo, niż splamił swoją krew. Krew na Twarzy rozumiał tylko język wojny, rozkazałby zabić każdego, kto jest biały i skomle o przebaczenie. Dlatego siedzieli chicho i w milczeniu patrzyli na pełną emocji wymianę zdań. Potem było już tylko więcej porywczości i destrukcji, jaką Assamita zechciał obdarować Marconiusa. Najwyraźniej musiał go nie lubić...

Chwilę po tym jak druga kulka sięgnęła kamiennej postaci, od strony kopalni dało się usłyszeć dźwięk silnika. Najwyraźniej zbliżał się tutaj jakiś pojazd - jak duży jednak i kto znajdował się w środku, mogli tylko zgadywać. Skupiona na parkingu ciemność także zaczęła zmieniać swój kształt. Pulsowanie przybrało na sile, stało się niemal chaotyczne. W mroku pojawiły się rozmazane, niepokojące kształty. W czasie, gdy Victoria wysączyła ostatnią kroplę z ciała swego pradziada i zaczęła spijać jego duszę, w kuli mroku majaczyć poczęły kalekie sylwetki i zniekształcone twarze. Obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie, ukazująć zaciśnięte, podobne do szponów palce, usta, otwarte w przerażającym krzyku, wywrócone białka oczu i opuchnięte języki, wijące się niczym robaki. Brat Terry pospiesznie odwrócił wzrok od plugastwa, mamrocząc modlitwy. Dłuższe przyglądanie się bowiem budziło pierwotny lęk, którym żywiła się bestia. Cokolwiek działo się wewnątrz wpływało na manifestację Demona.

Lupini oraz Gangrel natychmiast zareagowali na dźwięk i zaczęli kierować się w stronę drogi prowadzącej do kopalni. Namtar też zatrzymał się na chwilę, nasłuchując. Nie schował broni, jednak jego uwaga przeniosła się z posągu na bardziej aktualne zagrożenia. Wendigo wydał polecenia, a jego wataha pospieszyła je wykonać. Ich postacie poczęły rosnąć, mięśnie prężyły się pod pokrywającą się szybko futrem skórą. Wkrótce w mroku błysnęły szpony i kły, gdy część lupinów przyjęła osławioną postać człowieka-wilka, mierzącej około czterech metrów bestii. Pozostali wybrali postać Hispo - ogromnego wilka o szczękach zdolnych do miażdżenia stali. Pomimo tego jednak poruszali się zaskakująco szybko i cicho. W milczeniu rozdzielili się na dwie grupy, ustawiając po przeciwnych stronach drogi prowadzącej do kopalni. Przyczajeni, gotowi do zaskoczenia każdego kto wjedzie na plac. Gangrel niespodziewanie wniknął w ziemię, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu...

Gdy Victoria wessała pierwszą cześć duszy Democritusa poczuła jak na jej ciele pojawia się pewnego rodzaju magiczna zmiana. Widoczny symbol, który był oczywistym znakiem dla każdego Lasombra. Jeszcze przez chwile w jej umyśle dźwięczała informacja, że Democritus musiał ochraniać Red Wisdoma. Odsunęła ją jednak. Zastanowi się nad tym później. Na razie święte uniesienie tej chwili przekraczało wszelkie granice, przysłaniając rozum. Nagle, gdy przełknęła ostatnią część esencji przynoszącej moc, Sukkub uwolnił się wystrzeliwując cienistym filarem w niebo. Czarna energia, niczym błyskawica dotarła do chmur zmieniając je w mroczny rozbłysk, pożerający wszelkie światło. Namtar już miał wracać do koterii, gdy nagle zobaczył klęczącą u podstawy cienistego filaru Victorię. Bez wahania ruszył w jej stronę. Chwilę później zrobiło się całkowicie ciemno, jakby niebo zmieniło się w bezdenną Otchłań.
Robi się całkowicie ciemno. Prawie nic nie widać. Proszę o deklaracje z użyciami dyscyplin i posty.
Spoiler!
Wybierz sobie gdzie i jak ma wyglądać znak, o którym rozmawialiśmy.
Obniz pokolenie o 2 generacje. Masz pełen zasób krwi oraz wyleczone rany, czyli 1 Prawdziwe. Dodatkowo przyznaję 2 Punkty Siły Woli.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 21 sierpnia 2018, 13:17

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Co my tu mamy... Legendarne formy Garou... Zaiste wspaniałe. O! Gangrel wtopił się w ziemie, to znana moc Transformacji, którą nie raz już widziałeś w przeszłości...

Jedynie kątem oka notował przemiany wilkołaków w formy Crinos i Hispo, uznając je za cokoliwiek interesujące, ale mniej istotne niż spektakularny pokaz mocy. Tak naprawdę niczym zahipnotyzowany przyglądał się narastajacej lawinowo manifestacji ciemności przed budynkiem.

Hmmm... bardzo interesujące w rzeczy samej. Ciekaw jestem co powoduje taką eskalację. Nie ma żadnych empirycznych przesłanek. Strzały Namtara nie mogły do tego doprowadzić. Związek przyczynowo skutkowy podpowiada, że łączy się to z osobą Lasombrytami lubującymi się w ciemnościach, lub Namtarem, który notabenne też jest wynikiem ich eksperymentów. Można uznać ze sporym prawdopodobieństwem, że ma to związek z relacją pomiędzy Democritusem a Sukkubem Musi się sporo dziać poza tradycyjnym postrzeganiem zmysłowym... - uznał.

Wtedy ciemność wystrzeliła w niebo i okolicę spowił nieprzenikniony mrok. Zmysły Brujaha zaadoptowały się szybko. Spojrzał znów przez okno. Namtar oddalał się ku budynkowi. Garou zniknęli przyczajeni i oczekujący czegoś co zbliżało się do tego miejsca. Był całkiem rad, że mogą się skryć pod mocami klanu Ukrytych, wiedział, że gdyby zostali zauważeni, to ich szanse na wydostanie się zmalałyby do zaledwie kilku punktów procentowych. Nie lubił takich sytuacji, gdy był jedynie biernym obserwatorem zdanym na łaskę innych, ale dobrze wiedział, że brawura jaką mógłby uzyskać spożyciem koktajlu z krwi Garou zmieszanej z trzema mikrogramami Aderanliny, była całkowicie niepotrzebna i nie przystoiła poważnemu Kainicie, za jakiego się uważał.
BJ odpala Nadwrażliwość. Jeśli dostrzeże w którymkolwiek momencie Victorie, to nakaże przemieszczenie się koterii tak, aby objęła ją moc Niewidzialności Horacego. Póki co obserwuje, kto ma zamiar złozyć wizytę...

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 29 sierpnia 2018, 17:05

[center]Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993[/center]

Nim Victoria zdążyła wstać, poczuła na ramieniu dotyk dłoni Mordercy.

- Wokół jest w cholerę lupinów - syknął jej do ucha - Trzymaj się mnie. Wycofujemy się do budynku. Głowa nisko.

Jednym szarpnięciem postawił Lasombrytkę na nogi, po czym pchnął ją lekko w kierunku pobliskiego gmachu. Pomimo bowiem, iż była członkiem Klanu Nocy, nie mógł mieć pewności, że widzi równie dobrze jak on, w ciemności, która spadłą na nich nagle i nieodwołalnie, niczym całun. Zmysły Łowcy pracowały na najwyższych obrotach, nie mógł więc przeoczyć woni świeżej krwi, którą poczuł od strony Victorii. Zastanawiał się... Nie, zastanowi się nad tym później. Teraz najważniejszym było, zadbanie o bezpieczeństwo spadkobierców Klienta.
Prowadzę Victorię do budynku, osłaniając ją. W ręce mam gnata, oczywiście.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Zin-Carla
Reactions:
Posty: 162
Rejestracja: 06 maja 2015, 15:12
Kontakt:

Post autor: Zin-Carla » 18 września 2018, 10:15

Beckely WV, Okolice starej kopalni, Miasto Sabatu, Po północy 13.08.1993

Viktoria nie opierała się uściskowi Assamity. Była lekko otłumaniona przez intensywność doznań i odłużona smakiem krwi księcia. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że Namtar, jako ekspert diabolizacji, poczuje od niej świeżą woń. Jej aura też na pewno się zmieniła. Była jednak zbyt zajęta powrotem do rzeczywistości, by teraz o tym myśleć. Pochyliła się zgodnie z zaleceniami i podążyła we wskazaną stronę. Krew pulsowała dziko w jej żyłach, a rozbudzona rządza głodu krzyczała niemo. Wśród wewnętrznych konwulsii dochodziły do niej wycia wilkolaków przywołując jej świadomość do porzadku.
włączam nadwrażliwość
Ostatnio zmieniony 19 września 2018, 21:56 przez Zin-Carla, łącznie zmieniany 1 raz.
The oldest and strongest emotion of mankind is fear, and the oldest and strongest kind of fear is fear of the unknown

H.P. Lovecraft

ODPOWIEDZ