Osa wślizgnęła się do lokalu tylnym wejściem, pokonując zagracone podwórko ostrożnym, ale szybkim krokiem. Zerknęła po drodze przez niemiłosiernie brudne okienko szopy, odnotowała w pamięci obecność w środku Śmierdziela i siedzącego obok niego w kucki Ducha. W normalnych okolicznościach może i przywitałaby się pośpiesznie z albinosem, walcząc jednocześnie z odrażającym fetorem siedziby toksyka. Lecz mijający dzień nie należał do normalnych, a zwarzony humor tropicielki skutecznie zniechęcał ją do kontaktów z innymi ludźmi.
Drzwi na zaplecze były szeroko otwarte, ulatniał się nimi charakterystyczny swąd przypalonego mięsa. Slammer zawsze kiepsko radził sobie w kuchni, znacznie lepiej szła mu rola barmana. Dziewczyna zatrzymała się przy wąskich schodkach wiodących na poddasze, zwalczyła w sobie natychmiastową ochotę zamknięcia się w czterech ścianach.
Wuj miotał się zapewne pomiędzy kuchenką i kontuarem, zachodząc jednocześnie w głowę, gdzie na tak długo zniknęła jego jedyna krewniaczka. Osa nie miała serca, by przedłużać jego rozterki. Wślizgnęła się na zaplecze, klepnęła stojącego do niej plecami kulawca w ramię. Wuj rozpromienił się w jednej chwili, pojaśniał na widok siostrzenicy.
- Martwiłem się - rzucił zupełnie niepotrzebnie. Osa wiedziała, że zamartwiał się za każdym razem, kiedy wychodziła. Martwił się, że wpadnie w kłopoty, że ktoś wyrządzi jej krzywdę. Że starzeje się samotnie, że nie ma jeszcze dzieci. Że kaszle w dni, kiedy elektrownia uwalniała większe ilości dymu.
Poczciwy stary Slammer martwił się o nią zawsze i wszędzie.
- Miałam parę spraw na mieście - odparła wymijającym tonem - Coltrain się pojawił?
Wuj pomarkotniał zauważalnie, kiwnął przecząco głową, potem wystawił na kontuar zamówioną przez kogoś butelkę żmijówki. Osa przesunęła wzrokiem po siedzących przy stolikach klientach, ubogich ludzi z przedmieścia, którzy zapijali w budzie Slammera swój brak jakichkolwiek perspektyw na przyszłość.
Gura siedział w kącie sali, sam jeden przy swoim stoliku. Miał na swej topornej gruboskórnej gębie niecodzienny wyraz, w zdumiewający Osę sposób kojarzący się z głęboką zadumą. Rudowłosa uznała szybko, że to nieporozumienie. Owszem, Gurze zdarzały się chwile, kiedy jego umysł ulegał zawieszeniu przeciążony nadmiarem emocji bądź trudnych słów, natomiast nigdy dotąd cargo nie przejawiał oznak głębokiej zadumy.
Nieszczęsny lekarz Alternatywy dla Ameryki, który przypłacił niegdyś licznymi złamaniami postawioną Gurze diagnozę, twierdził zdecydowanie, że cargo nie był mentalnie zdolny do rozmyślania.
- Pomożesz mi z zamówieniem na przekąski? - rzucił od strony kuchenki Slammer - Potrzebuję cztery świerszcze z grilla, te wielkie, które kupiłaś od Chucka.
Osa poczuła nagły skręt kiszek na wspomnienie jedzenia, nie miała natomiast pojęcia, czy spazm ten spowodowany był głodem czy też przejawem aktywności drzemiącego gdzieś w jej wnętrzu pasożyta. Nie marzyła w tej chwili o niczym innym jak tylko zamknięciu się w swoim pokoju.
- Cztery świerszcze - potwierdziła wyciągając z szafki poplamiony kuchenny fartuch - Z sosem czy bez?
Kątem oka dostrzegła kolejnego z wchodzących do lokalu gości. Grubokościsty cargo, niższy od Gury, ale szerszy w barach, z mocno napiętym na jednym boku materiałem swetra. Ubrany był w wypłowiały prochowiec i naciągnięty na czoło kapelusz, którego rondo zasłaniało mu twarz. Wbrew oczekiwaniom dziewczyny przybysz nie skierował swych kroków w stronę baru.
Najpierw przysunął się do najbliższego drzwi okna, wyjrzał na pogrążoną w wieczornym mroku ulicę przyjmując dziwną z punktu widzenia Osy pozycję.
Ustawił się tak, by z zewnątrz praktycznie nie było go widać. Spoglądał zza krawędzi okiennej futryny przez dłuższą chwilę, potem zaś przeciął szybkim krokiem salę lawirując ze zgrabnością ciężarnej krowy pomiędzy poplamionymi bimbrem stolikami.
Dosiadł się prosto do stolika Gury, a ten nawet nie pogroził mu pięścią, nie wspominając już o zwyczajowej reakcji ochroniarza na taką zuchwałość, jaką było przyłożenie bufonowi w zęby.
Wrzucając świerszcze na patelnię Osa jęła przypiekać je na średnim ogniu, obserwując jednocześnie kątem oka Gurę i jego nieznajomego gościa.