Niewielki pokoik na poddaszu knajpy nie miał okien, ale zaradny wuj Osy zaopatrzył go w równie ciasny zadaszony balkon z drewnianą balustradką, oferujący widok na wewnętrzne podwórze lokalu. Odgrodzone od innych ruder blaszanym płotem, podwórko pełne było złomu, zbutwiałego opału, pustych skrzynek i beczek gromadzonych z ogromną pasją przez gnieżdżącego się w sąsiedniej budzie Śmierdziela.
Czyszcząca rozebranego na części Springfielda dziewczyna odłożyła na stoliczek elementy zamka broni i wilgotną od smaru szmatkę, poruszyła barkami chcąc rozluźnić mięśnie. Do jej uszu docierały stłumione zabudową Cedar Creek dźwięki tętniącego życiem miasta: huk i stukot różnorakiej maszynerii, warkot spalinowych silników, gwar rozmów, podniosła muzyka płynąca z rozwieszonych na słupach głośników publicznego radiowęzła. Przez uchylone okienka w budzie Śmierdziela dochodził cichy odgłos bulgotania i syk wodnej pary.
W zwyczajnych okolicznościach gwar miasta Osie nie przeszkadzał, teraz jednak nie potrafiła się skoncentrować na pracy. Dobiegające z dołu metaliczne szczękanie rozpraszało jej uwagę plącząc myśli szalonymi wyobrażeniami na temat źródła tego hałasu. Pomieszczenie poniżej kwatery Osy było niegdyś magazynkiem na jakieś szpargały wuja, ale Gura przerobił je na siłownię, w której spędzał każdą bez mała wolną chwilę. Powodowany niezrozumiałym dla siebie obłędem, cargo wykleił ściany mnóstwem kawałków stłuczonych luster, dzięki którym mógł w trakcie ćwiczeń oglądać swe niewiarygodnie umięśnione ciało.
Aby jego uwadze nie uszedł żaden szczegół, zafascynowany bezgranicznie widokiem własnych mięśni Gura ćwiczył na golasa. Osa miała to sposobność zobaczyć raz na własne oczy i ten jeden raz wystarczył, by widok Gury odcisnął się na jej umyśle głęboką traumą. Ochroniarz wuja Slammera był potworem pod każdym względem fizycznym: przerośnięte zwały tkanki mięśniowej nadawały mu wyglądu tak dalece ludziom obcego, że niektórzy wręcz poszeptywali po kątach, że mógł być efektem hybrydyzacji dokonanej na nim w wieku niemowlęcym przez kosmitów. Co gorsza, równie mocno umięśniony garb na jego zdeformowanych plecach ukrywał groteskowe pozostałości po dwóch braciach Gury wchłoniętych przez dominujący płód w trakcie ciąży. Umysłowo upośledzeni, bliźniacy posiadali jednak szczątkową samoświadomość i potrafili nie tylko poruszać oczami, ale i częściowo wykształconymi kończynami sterczącymi z garbu na podobieństwo organicznych narośli.
Już wszystkie te deformacje i genetyczne wady wystarczały w zupełności, by skóra na całym ciele Osy pokrywała się gęsią skórką na najmniejsze wspomnienie fizjonomii Gury, lecz to nie było wszystko. Wchodząc przez przypadek do zajętej przez nagiego mutanta siłowni, dziewczyna przekonała się na własne oczy, że uchodzący w jej opinii za prawdziwe monstrum cargo miał na dodatek pomniejsze monstrum zamiast przyrodzenia.
Osa nie była wymuskaną laleczką z dobrej rodziny mdlejącą na widok wyprutych flaków czy nabitej na pal ludzkiej głowy, ale wtedy omal nie zemdlała, resztką żelaznej woli zmuszając się do panicznej ucieczki z siłowni. Przez kilka następnych nocy prześladowały ją ledwie zapamiętane koszmary, pełne rozmazanych obrazów i obscenicznych odgłosów, z nią i Gurą w głównych rolach sennego spektaklu. Ćwiczący zapamiętale cargo najpewniej w ogóle nie zauważył wtedy jej obecności, ale i tak przez ponad tydzień starannie unikała jakichkolwiek kontaktów, próbując jakoś dojść do siebie po tak traumatycznym incydencie.
Wieczorne niebo pociemniało przedwcześnie, szarobure i brzydkie. Przesłonięte kłębami dymu unoszącego się z kominów węglowej elektrownii, zdawało się wisieć tuż nad dachami Cedar Creek nasycając duszne powietrze nieprzyjemnym metalicznym posmakiem chemikaliów. Gdzieś daleko na horyzoncie ciemnofioletowe przestworza cięte były ogromnymi łukami elektrycznej energii, pustoszącej nieurodzajne ziemie za poczerniałymi zgliszczami Salt Lake City.
Zaalarmowana skrzypnięciem drzwi na podwórku, dziewczyna zerknęła ponad barierką w stronę szopy Śmierdziela. Poruszający się niezgrabnie niemowa, bardziej przypominający zmumifikowanego trupa niż żywą istotę, wyszedł z budy i zaczął grzebać w stercie zapleśniałych drewnianych skrzynek. Niebywale szpetny, ale w przeświadczeniu Osy zupełnie nieszkodliwy i przyjazny innym ludziom, Śmierdziel pomagał wujowi Slammerowi w destylacji alkoholu, uchodząc za pożądany wzór sąsiada, jeśli ktoś nie przykładał większej wagi do otaczającego toksyka smrodu gnijącego kompostu.
Rugając samą siebie w myślach za opieszałość, Osa złożyła w minutę karabin i popieściwszy Springfielda opuszkami palców odłożyła broń do wąskiej metalowej szafki w rogu pokoju. Dopiero wtedy uświadomiła sobie jak bardzo zdążyła zgłodnieć. Ignorując burczący brzuch wyszła ponownie na balkonik, próbując podjąć decyzję w dręczącej ją od dłuższego czasu kwestii.
Jak ktoś chce coś skrobnąć, zapraszam, gra oficjalnie się rozpoczęła, chociaż akcja ruszy z większego kopytka za tydzień, może półtora realnego czasu.