: 24 października 2018, 21:37
[center]PROLOG [/center]
[center][/center]
Podkład: Le Matos - La Mer des Possibilités
Polska, Warszawa rok 2055
Warszawa roku 2055 to wielka metropolia, megamiasto którego serce stanowi już nie jeden pałac kultury ale korporacyjne drapacze chmur, molochy z dzielnicy biznesowej. Stolica nie przypomina wielkością tej znanej z końca dwudziestego wieku, rozrosła się jak choroba, niczym niechciany przez zdrowe ciało rak. Wszystko co było w bezpośredniej bliskości tej betonowej ośmiornicy zostało przez nią wchłonięte, tworząc wieloraką neonową, pełną brudu metropolię. Macki aglomeracji dawno już sięgnęły po okoliczne miejscowości takie jak Piaseczno, Pruszków, Janki czy Wołomin czyniąc z nich część swego własnego organizmu. A przecież nie był to koniec, stolica sięgała wciąż po dalej i więcej nienasycona w swym nieskrępowanym rozroście. W centrum było coraz mniej miejsca. Parki i miejskie skwery już dawno stały się jedynie przeszłością, zagrabione pod nowe inwestycje ze stali i szkła. W porannym szczycie, jeszcze przed brzaskiem słońca, pod brudnym niebem skrzącym się niczym wyłączony monitor, wielomilionowy tłum ludzkich korpusów przedziera się codziennie przez smog do swych dziennych robót. Zakorkowane ulice niewiele zyskały na swobodzie, nawet kiedy w latach dwudziestych i trzydziestych miasto zainwestowało wiele milionów w trakcję typu Hyperloop. Ultraszybką kolej próżniową, lewitującą na magnetycznej poduszce która w terenie zabudowanym rozpędzała się swobodnie do ponad pięciuset kilometrów. Trakcja szybko zastąpiła starodawne i wolne metro, które teraz opuszczone stało się schroniskiem dla bezdomnych i sercem całego światka podziemnego stolicy. Ponad Hyperloopem kursują osobiste żyrokoptery typu Hirobo, zapewniające właścicielom spokojny lot z prędkością około stu kilometrów na godzinę, ponad tłumem spieszących się, ubranych w maski przeciwsmogowe, spoconych ciał zwykłych zjadaczy prepaku. W najwyższej strefie komunikacyjnych arterii kursują luksusowe AVki, na które stać jedynie najbogatszych pracowników korpoświata. Na samym zaś dole, po asfaltowych arteriach miasta pośród pyłu i kurzu, tworząc w codziennych szczytach monumentalne korki, przemieszczają się hybrydowe auta. Samoparkujące, samoprowadzące, ładowane od każdej miejskiej latarni. Wszechobecne telebimy, interaktywne reklamy, ledowe wrzaskliwe tablice, a w najbardziej prestiżowych miejscach mega hologramy reklamowe dopełniają kolorytu całego megamiasta oraz jego okolic.
[center][/center]
O ile centrum i okolice pozostają pod wpływem korporacyjnego ładu i miejskiej policji o tyle im dalej od centrum tym jest gorzej, i to dużo gorzej. Jest wiele miejsc i dzielnic gdzie zwyczajnie nie wchodzi się po zmroku. Kapujesz Chombbatta? Cały ten drogi ekskluzywny świat śródmieścia, nie jest miejscem życia większości populacji stolicy. Betonowe dżungle, krętych uliczek z których większość to azbestowe mrówkowce w wielkiej żelbetowej płyty jeszcze z ubiegłego wieku jest domem dla większej części mieszkańców. Ale nie dla wszystkich. Niektórzy mniej fartowni mieszkają w opuszczonych blokowiskach do wyburzenia, wymalowanych w graffiti squatach gdzie nie masz za grosz intymności, ale już za parę złotówek możesz dostać wszystko inne. Dosłownie wszystko. Nielegal nie jest problemem, wystarczy zejść niżej w trzewia miasta do tego co kiedyś było metrem. Tam wystarczy tylko mieć hajs stary i wiedzieć do kogo z nim uderzyć, a od kogo lepiej trzymać się z daleka. Nie spotkasz tu sztucznej inteligencji kierującej miejskimi śmieciarkami więc masz na każdej ulicy kupę złomu. W tych miejscówkach policja się nie pojawia. Władzę trzymają lokalne boostergangi ze swoimi królami. Z niepisanymi zasadami ulicy, narzuconymi przez dźwięk serwimotorów cyberęki i odgłos wysuwających się z jej wnętrza rozpruwaczek. W tych częściach megapolis nie znajdziesz datatermów ale oszczane, wyprute z miedzianych wnętrzności budynki. Nie znajdziesz taksówki, ale możesz spotkać czarną beemkę na wypasionych alufelgach, ale lepiej nawet nie zbliżaj się do niej, to jedzie jeden z królów tego opuszczonego przez nadzieję miejsca.
[center][/center]
Gdzieś zaś nad tym całym realnym światem, metamiastem wzniesionym z żelbetowych bloków, szarych aluminiowych stopów i czarnych tafli szklanych wieżowców wiecznie oświetlonych neonowymi światłami, telebimami oraz hologramami, istnieje ekscentryczna cyberprzestrzeń. Wirtualny świat w którym ludzkie jestestwo rozbite na miliardy pikseli, zer i jedynek, stawało się dialogizującą przestrzenią cyfrowych impulsów, płynąca w światłowodowych żyłach stołecznego miasta, pozbawioną materialnego brudu.
CDN.
[center][/center]
Podkład: Le Matos - La Mer des Possibilités
Polska, Warszawa rok 2055
Warszawa roku 2055 to wielka metropolia, megamiasto którego serce stanowi już nie jeden pałac kultury ale korporacyjne drapacze chmur, molochy z dzielnicy biznesowej. Stolica nie przypomina wielkością tej znanej z końca dwudziestego wieku, rozrosła się jak choroba, niczym niechciany przez zdrowe ciało rak. Wszystko co było w bezpośredniej bliskości tej betonowej ośmiornicy zostało przez nią wchłonięte, tworząc wieloraką neonową, pełną brudu metropolię. Macki aglomeracji dawno już sięgnęły po okoliczne miejscowości takie jak Piaseczno, Pruszków, Janki czy Wołomin czyniąc z nich część swego własnego organizmu. A przecież nie był to koniec, stolica sięgała wciąż po dalej i więcej nienasycona w swym nieskrępowanym rozroście. W centrum było coraz mniej miejsca. Parki i miejskie skwery już dawno stały się jedynie przeszłością, zagrabione pod nowe inwestycje ze stali i szkła. W porannym szczycie, jeszcze przed brzaskiem słońca, pod brudnym niebem skrzącym się niczym wyłączony monitor, wielomilionowy tłum ludzkich korpusów przedziera się codziennie przez smog do swych dziennych robót. Zakorkowane ulice niewiele zyskały na swobodzie, nawet kiedy w latach dwudziestych i trzydziestych miasto zainwestowało wiele milionów w trakcję typu Hyperloop. Ultraszybką kolej próżniową, lewitującą na magnetycznej poduszce która w terenie zabudowanym rozpędzała się swobodnie do ponad pięciuset kilometrów. Trakcja szybko zastąpiła starodawne i wolne metro, które teraz opuszczone stało się schroniskiem dla bezdomnych i sercem całego światka podziemnego stolicy. Ponad Hyperloopem kursują osobiste żyrokoptery typu Hirobo, zapewniające właścicielom spokojny lot z prędkością około stu kilometrów na godzinę, ponad tłumem spieszących się, ubranych w maski przeciwsmogowe, spoconych ciał zwykłych zjadaczy prepaku. W najwyższej strefie komunikacyjnych arterii kursują luksusowe AVki, na które stać jedynie najbogatszych pracowników korpoświata. Na samym zaś dole, po asfaltowych arteriach miasta pośród pyłu i kurzu, tworząc w codziennych szczytach monumentalne korki, przemieszczają się hybrydowe auta. Samoparkujące, samoprowadzące, ładowane od każdej miejskiej latarni. Wszechobecne telebimy, interaktywne reklamy, ledowe wrzaskliwe tablice, a w najbardziej prestiżowych miejscach mega hologramy reklamowe dopełniają kolorytu całego megamiasta oraz jego okolic.
[center][/center]
O ile centrum i okolice pozostają pod wpływem korporacyjnego ładu i miejskiej policji o tyle im dalej od centrum tym jest gorzej, i to dużo gorzej. Jest wiele miejsc i dzielnic gdzie zwyczajnie nie wchodzi się po zmroku. Kapujesz Chombbatta? Cały ten drogi ekskluzywny świat śródmieścia, nie jest miejscem życia większości populacji stolicy. Betonowe dżungle, krętych uliczek z których większość to azbestowe mrówkowce w wielkiej żelbetowej płyty jeszcze z ubiegłego wieku jest domem dla większej części mieszkańców. Ale nie dla wszystkich. Niektórzy mniej fartowni mieszkają w opuszczonych blokowiskach do wyburzenia, wymalowanych w graffiti squatach gdzie nie masz za grosz intymności, ale już za parę złotówek możesz dostać wszystko inne. Dosłownie wszystko. Nielegal nie jest problemem, wystarczy zejść niżej w trzewia miasta do tego co kiedyś było metrem. Tam wystarczy tylko mieć hajs stary i wiedzieć do kogo z nim uderzyć, a od kogo lepiej trzymać się z daleka. Nie spotkasz tu sztucznej inteligencji kierującej miejskimi śmieciarkami więc masz na każdej ulicy kupę złomu. W tych miejscówkach policja się nie pojawia. Władzę trzymają lokalne boostergangi ze swoimi królami. Z niepisanymi zasadami ulicy, narzuconymi przez dźwięk serwimotorów cyberęki i odgłos wysuwających się z jej wnętrza rozpruwaczek. W tych częściach megapolis nie znajdziesz datatermów ale oszczane, wyprute z miedzianych wnętrzności budynki. Nie znajdziesz taksówki, ale możesz spotkać czarną beemkę na wypasionych alufelgach, ale lepiej nawet nie zbliżaj się do niej, to jedzie jeden z królów tego opuszczonego przez nadzieję miejsca.
[center][/center]
Gdzieś zaś nad tym całym realnym światem, metamiastem wzniesionym z żelbetowych bloków, szarych aluminiowych stopów i czarnych tafli szklanych wieżowców wiecznie oświetlonych neonowymi światłami, telebimami oraz hologramami, istnieje ekscentryczna cyberprzestrzeń. Wirtualny świat w którym ludzkie jestestwo rozbite na miliardy pikseli, zer i jedynek, stawało się dialogizującą przestrzenią cyfrowych impulsów, płynąca w światłowodowych żyłach stołecznego miasta, pozbawioną materialnego brudu.
CDN.
Sesja na wesoło, na lajcie. Klasyczny Cp2020. Nawiązania do stylu W. Gibsona. W tle muza typu synthwave, rodem z lat osiemdziesiątych kiedy rządził ten gatunek literatury.
Tylko licznik lat nieco przesunąłem bo jakoś tak dogoniliśmy...
Tylko licznik lat nieco przesunąłem bo jakoś tak dogoniliśmy...