Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Suriel » 16 lipca 2019, 23:16

Otwieram Sandboxa do systemu KC.


To jest miejsce, w którym nie ma jednego MG ciągnącego oś fabularną jak w przygodach.

To jest miejsce w którym można ubrać kwestie techniczne w posty fabularne których MG nie poprowadzili, lub zostawili wedle uznania gracza. Chodzi tu o wszystkie te drobne sprawy, których nikt nam nie prowadzi a które jednak chcieli byśmy sobie sami opisać dla samej przyjemności pisania posta. Czyli na przykład opisać jakiś fragment jej zwykłego życia (lub niezycia :shock: ), pomiędzy jej przygodami zrobić scenkę rodzajową by lepiej wejść w postać, i temu podobne. Słowem wszystkie te drobiazgi które tak szalenie lubimy a na których prowadzenie MG nigdy nie ma czasu ani ochoty. Nie ma zatem żadnego wspólnego wątku fabularnego. Jak już wspomniałem nie ma też nawet MG, każdy pisze tu sam dla siebie i czytelników z portalu. Jednak w przypadku potrzeby jakiegoś rzutu technicznego śmiało proszę się posiłkować uprzejmością kolegów z portalu, którzy wyjaśniają nieścisłości zasad, i działają jak by byli MG w kwestiach kiedy zostaną poproszeni. Gdzie jak gdzie, ale na forum KC osób które się znają na mechanice i będą łaskawe wykonać rzut czy dwa jest sporo. :wink:

Każdy gracz, jeśli ma ochotę, może dołączyć do sanboxa, bez zobowiązań prowadzić własne wątki fabularne, pamiętając jednak by nie nadużywać władzy wynikającej z dowolnego i niekontrolowanego pisana postów. W praktyce proszę przyjąć, że nie wolno zyskać nic więcej w przedstawionych poniżej opisach fabularnych ponad to co bezspornie i jasno wynika z wykonanych rzutów technicznych jakie ktoś nam wykonał. To znaczny, że na przykład nauczyciel na poziom nigdy nie stanie się waszym wiernym i oddanym przyjacielem, jeśli tak nie zadecydował w technicznym wasz MG, Katan nie uścisnął ręki w nagrodę za dokonania, nikt nie znalazł przypadkiem worka ze złotem, etc. W drugą stronę, to znaczy umniejszać efektywność postaci wolno bez pytania MG. To znaczy, opisać jak jakieś osoby poturbowały jakąś postać będącą po pijaku, jak straciła palec podczas szkolenia, zdechł jej ulubiony pies, zgubiła coś, etc.

Sesja jest otwarta, to znaczy że nie ma tutaj żadnej rekrutacji. Może pisać każdy kto ma postać w KC. Obojętnie w jakiej sesji, obojętnie czy pbf, czy online, czy nawet live...

Należy przestrzegać zasad pisania postów do pbf. W sprawie szczegółów, odsyłam do ogólnego wątku w tym temacie, które są na naszym forum. Piszemy zaczynając do nagłówku: podajemy lokalizację, czas w jakim się rzecz dzieje oraz nazwę postaci (bo może się okazać, że będzie tu więcej niż jedna postać gracza, że dwie rożne postacie z sesji Live i pbf nagle znajdą się w tym samym czasie w tej samej knajpie i zamienią słowo czy dwa etc.

Miłej zabawy!

.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Oggy
Reactions:
Posty: 766
Rejestracja: 13 lipca 2009, 15:05
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/Oggy
Has thanked: 24 times
Been thanked: 10 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Oggy » 18 lipca 2019, 09:14

Na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy.

Może wtedy mi się wyklaruje trochę jak to ma wyglądać.
astrolog/alchemik 10/10 POZ

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: deliad » 18 lipca 2019, 10:57

Ja w to wchodzę w ciemno.

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: 8art » 18 lipca 2019, 11:10

Mam pomysl, ktorym mam ochote sie pobawic... Mysle ze nawet DEliad bylby zainteresowany. Szczegoly wkrotce

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: deliad » 20 lipca 2019, 16:29

Dzień z życia Trupiarza
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, rynek wiejski, ranek
Tablica ogłoszeń była zrobiona z kiepsko ciosanych i nieheblowanych desek. Starczały z niej złomki starych zardzewiałych hufnali, gwoździ i kolców akacji. Ponadto była zamieszczona za wysoko. Ungo był jak na krasnoluda wysoki, a i tak musiał zadzierać wysoko głowę by oglądać ogłoszenia. Spośród listów gończych, plakatów zachęcających do rekrutacji i krótkich notek w typie "czeladnik kowala na gwałt. Pytać w karczmie". Wisiała też klepsydra informująca o śmierci niejakiego el Gurgo Euzepana. Jednak na marginesie ktoś węgielkiem dopisał, tym samym pismem "Na cmentarzu zjawa ludzi nęka, za jej przepędzenie gotowizna naszykowana. Interesanci niechaj się kierują do grabarza".
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, cmentarz, przedpołudnie
Cmentarz leżał dość daleko od Sand-mor-kir. Wynikało to z faktu, że osada zajmowała całą wyspę odciętą od lądu, deltą rzeki Błotnej. I jak było się można domyślić po nazwie rzeki, brzegi jej stanowiły rozmiękła rzeka i trzęsawiska, które przecinały co prawda dwie groble łączące się mostami z bramami miejskimi, ale grunt nie nadawał się do pochówków. Cmentarz sprawiał wrażenie zadbanego. Otoczono go niewysokim murem, chroniącym nieboszczyków od wszelkiej maści ścierwojadów. Przy żelaznej brami stała chałupa. W niej, zamieszkiwał grabarz.
- Trzy dziesiątki dni, czyli po orczemu to będzie trzy tygodnie temu, jak zaczęła o północku z groby wyłazić - powiedział stary zgrzybiały i przygarbiony od pracy przy łopacie reptilion - Nad ziemią lata, wyje przeraźliwie i krąży jak kwoka co jajko ma znieść. Musi być, że to nieboszczka córka kupca el Elandriela z Tevo .

- Jak umarła? - zapytał Ungo wpatrując się w cmentarz pomiędzy kratami bramy.

Reptilion zamlaskał kilka razy, podreptał w miejscu, jakby słowa które ma wypowiedzieć nie bardzo chciały wyjść mu z ust.
- A no. Ten tego. Tragedia to wielka, bo dziewuszkę znałem. Z resztą wszyscy ją znali. Była jak taki żwawy szczeniaczek, co to bieg i do wszystkich się łasi. Energiczne dziewczątko. Dla każdego miała czas i dobre słowo. Wszystek ją interesowało. Nawet tu do mnie przyjeżdżała na to odludzie. He, he. Pamiętam jak wybierała robaki z ziemi jakem mogiłę kopał, mówiąc, że te największe dżdżownice jej trzeba, bo krakena chce złowić. He, he. Na wędkę! - oczy reptilliona z matowych stały się błyszczące, a później zaszkliły się.
- Dziadzio Sissus, tak mnie nazywał - łza potoczyła się po policzku reptiliona - Nikt nie wie dlaczego targnęła się na swoje życie. Nikomu się w głowie to nie mieści. Nasza biedna sikoreczka...
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, dom kupca Elandriela z Tevo, południe
Wysoki, ubrany na najnowszą modłę człowiek, zasiadał za szerokim biurkiem. Miał surową twarz i zimne oczy. Pierwsze oznaki starości widać było w pasmach siwizny i otaczających oczy zmarszczkach.
- Sprawa ma być załatwiona szybko, skutecznie i bez zbędnego rozgłosu -powiedział płynnie w języku krasnoludów - ta sprawa fatalnie wpływa na moje interesy. Pierw ta tragedia, a teraz jeszcze to!
Kupiec wstał i podszedł do szerokiego okna.

- Niech Ci się nie wydaje, że rozumiesz co czuję. Ona była moją jedyną córką! Jedyną nadzieją na przyszłość! - uderzenie w parapet zatrzęsło szybą w oknie. Po chwili kupiec się uspokoił.

- Płacę po wykonanej robocie. Pięćdziesiąt sztuk złota i ani miedziaka więcej.

Kupiec wrócił do biurka i otworzył jedną z zaścielających blat ksiąg. Rozmowę uważał za zakończoną więc Ungo ruszył do drzwi. Nim zdążył wyjść, drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wtargnęła kobieta. Drobna jasnowłosa elfka była blada jak trup, a oczy miała czerwone od płaczu.

- Selioon - wyszeptał zaskoczony kupiec miękkim i nie do poznania głosem - ep as delle neue...

Kobieta podniosła dłoń uciszając męża.

- Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu! - powiedziała drżącym głosem.

Na ramieniu krasnoluda spoczęła dłoń.
- Chodź ze mną zaprowadzę cie do wyjścia - powiedział odźwierny.
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, karczma, południe
Gulasz z opasa smakował jak zrobiony z goblina, a placek z agawy by czerstwy, krasnolud jednak tym się nie przejmował.
Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu - powiedziała elfka. Jak to rozumieć... Język elfów zawsze stanowił dla niego spory problem. Staroelficki to co innego, był bardziej klarowny. Zasady były bardzo rygorystyczne ale i przejrzyste. Obecna mowa elfów pełna upiększeń, porównań i analogii, była bardzo zagmatwana. E dalani- hmmm. Nie można... Czy.. nie pozwalam... nie godzę się. Zresztą to bez różnicy. Natomiast - Ine sewidre une - żegnać bez imienin... żegnać w dniu imienia. Dalanai unamiu - dziecko obcej krwi...


- Krasnoludzie, to ty jesteś trupiarzem?
- zagadnął siadając za stół elf w licznym kolczykami w uszach i szczerząc małe białe zęby.

- A jeżeli tak to co? - odparł krasnolud nie przestając jeść.

- Jeżeli tak, to może mam coś, co może zainteresować trupiarza, o ile ten może odciążyć się o sakiewkę złota - odparł nadal uśmiechnięty elf.

- Do rzeczy - mruknął krasnolud.

Elf rozejrzał się po karczmie i nie zauważając nic niepokojącego wyciągnął z sakwy niewielką księgę.

Krasnolud przetarł dłonie i odsunął jedzenie.

- Pisane w jakimś dziwnym języku, gnomim albo waszym, ty będziesz wiedział najlepiej. W każdym razie na stronicach wyrysowane są różne potworzyska, a to twoja dziedzina - trajkotał elf.

- Jest cała mokra i strony się posklejały, a atrament się rozpływa - zauważył Ungo - jak podeschnie w takim stanie to będzie do wyrzucenia.

- Nic nie poradzę. Rano znalazłem ją przy wschodnim murze. Ktoś wyrzucił ją do fosy - tłumaczył elf.

- To wrzuć ją tam z powrotem, to już tylko papka - uciął trupiarz zatrzaskując z chlupotem księgę i przesuwając ją w stronę elfa.

- Na pewno coś da się z niej wyczytać. O poparz tu gdzie była zakładka, wszystkie litery widoczne. Daj dziesięć katańskich ryjów i będzie twoja - zaproponował elf.

- Dam Ci złoto i spadaj - mruknął Ungo wysupłując monetę z sakiewki i rzucając ją elfowi.

Ten złapał ją sprawdził zębami i chuchnął w pięść. Pokłonił się i już ruszał do wyjścia gdy krasnolud osadził go na miejscu.

- Jeszcze jedno elfie. Co znaczy Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu! ?

- Tak w najprostszym tłumaczeniu - nie godzi się grzebać dziecka bez nadania mu imienia.
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, dom maga Ruperta, wieczór
- Wyrzuć to krasnoludzie - rzekł Rupert, podstarzały mag w luźnych szatach i spiczastym kapeluszu, będącym znakiem rozpoznawczym jego profesji - a najlepiej spal. To księga czarnoksięska traktująca o różnych plugawych rytuałach, zakazana na większości wysp Archipelagu Centralnego.


- Plugawych rytuałach? - zagadnął Ungo.

- Tak, bardzo plugawych, na przykład ten tu opisuje jak zyskać nieśmiertelność dzięki ofierze dla demona Azefela. - mruknął mag patrząc na stronę zaznaczoną zakładką - ofiarę krwi z krwi Twojej, czy jakoś tak.
- Nie wież w te banialuki, to wymysł chorego umysły. Demona nie da się do niczego zmusić. Ci co tak myśleli leża w bezimiennych grobach albo tańcując postukując zeschłymi szkieletami. Co ja jednak Ci będę tłumaczyć przecież to w pewnym sensie Twój zawój.

Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, cmentarz, noc
Do domu grabarza podtoczył się wóz. Na koźle siedział nie kto inny jak kupiec Elandriel.

- Chcę przy tym być - rzekł tylko gdy Ungo zakładał posrebrzaną kolczugę.

Trupiarz spojrzał tylko na wóz i na kupca po czym skinął głową.

Zjawa pojawiła się o północy. Zielonkawa przezroczysta mara wypłynęła z grobowca jak obłoczek mgły. Uformowała się w coś na kształt kobiety. W nocnej ciszy rozległ się przeciągły jęk rozpaczy i narastający w gardle płacz. Smutek i strach promieniował aż na samo dno duszy trupiarza. Ungo szybko odciął silnie oddziaływającą empatyczną część swojego umysłu. Tym czasem mara popłakując przemieszczała się po całym cmentarzu. Jakby czegoś szukała... Wydawało się, że cały czas trzyma się za brzuch...

- Na co czekasz trupiarzu - zasyczał kupiec - załatw ją!

Trupiarz splunął pod nogi.

- Są dwa sposoby na pozbycie się takiej mary. Pierwszy sposób to spalić szczątki z których powstała - zaczął, obserwując kupca spod krzaczastych brwi.
- Nie! - zakrzyknął tamten ze wściekłością - za nic w świecie nie będziemy palić zwłok mojej córki. Jesteś od zabijania nieumarłych, więc bierz ten topór i zarżnij tą marę

- Jest też drugi sposób. Tyle, że niebezpieczniejszy. Musielibyśmy wykraść zwłoki i zawieźć do świątyni... - powiedział Ungo - ja odciągnę marę, a ty wykradniesz zwłoki.

Kupiec przetarł spoconą twarz, zastanowił się chwilę i podjął decyzję.

- Dobra. Mam ze sobą klucz do krypty i latarnię. Podjadę wozem i załaduję trumnę na pakę. Dopiero jednak gdy zobaczę, żeś uporał się ze zmorą.

Nie wielu wie, że można zamknąć nieumarłego w kręgu, którego ten nie będzie mógł opuścić. Nieumarli bowiem bardziej związani są ze swoim życiem przedśmiertnym niż komukolwiek się to wydaje. Kluczem do sprawnego ułożenia pułapki, jest użycie przedmiotów, które odegrały w jego życiu duże znaczenie. Ungo zaryzykował i użył do tego popiołu ze spalonej plugawej księgi. Gdy tylko zamknął krąg, zjawa zawyła i załkała ze zdwojoną siłą, miotając się w jego wnętrzu. Jednak nie mogła wyjść. Ungo wiedział już wszystko, co od pewnego czasu podejrzewał.

Podniósł kciuk ku górze i pokazał go el Elandriela z Tevo. Gdy ten skinął głową i ruszył ku krypcie, kciuk krasnoluda powędrował w dół.
- Idź pożegnaj się z tatusiem - rzekł do zjawy i nogą rozerwał linię kręgu.

Zjawa jak na rozkaz pomknęła do krypty. Ungo ruszył za nią. Gdy mara wpłynęła do krypty, dopadł drzwi i przekręcił tkwiący w zamku klucz.

Wewnątrz rozległy się wrzask, który trwał i trwał. Wznosił się i opadał, aż w końcu zgasł.

- Co żeś uczynił przeklętniku - usłyszał drżący starczy głos - wszystko widziałem. Jednak to co o was mówią to prawda. Stawaj do walki wiarołomco. Reptilion ścisnął mocniej w dłoniach stary zaśniedziały toporomiecz.

Krasnolud uniósł spokojnie dłonie oddalają je od broni.

- Spokojnie starcze, robię tylko to do czego jestem stworzony. Niszczę nieumarłych i odsyłam ich dusze do królestwa Morglitha, tam gdzie ich miejsce. Patrz.

Ungo rozwarł drzwi krypty i odskoczył. W jej środku widać było marę trzymającą w objęciach kupca. Mara gasła, rozpływała się i nikła. Gdy to się w końcu stało stało kupiec nie upadł, lecz ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Jego kark był nienaturalnie wygięty, a twarz przypominała pośmiertną maskę. Trup zrobił krok, potem drugi. Grabarz z przerażenia upuścił toporomiecz. Tymczasem zombi podeszło i powoli załapało go za szyję.
Dwa szybsze niż mrugnięcie oka cięcia. Pierwsze obcinające ściskające szyję reptiliona ręce i drugie odcinające głowę świeżego martiwaka.

- Patrz reptilionie rany nie krwawią. Wiesz dlaczego? Bo to było zombie. Stworzono mnie abym zabijał takich jak on - krzyknął Ungo - zapamiętaj to, gdyby cię pytali jak było. Zabiłem martwiaka.

- Ale dlaczego - zasapał reptilion z odrazą odrzucając odcięte dłonie zombie nadal uczepione jego szyi.

- Dlaczego? A co poczułeś gdy chwyciło się zombie? - odpowiedział pytaniem na pytanie trupiarz.

- Jakoby jakieś zimno wnikało we mnie i wysysało ciepło ... szepnął przełykając z trudem ślinę grabarz.

- Ano dlatego, że kradł ci energię życiową starcze. Gdyby wyciągnął z ciebie wszystko, tak jak zrobiła to z nim jego widmowa córka, to też byś był zombie. Tak to właśnie działa - wyjaśnił krasnolud.

Reptilion sięgnął znów po toporomiecz.

- Dlaczego do tego dopuściłeś trupiarzu!

- Odejdź starcz, nie chcę zrobić Ci krzywdy - rzekł groźnie krasnolud, ale nie sięgnął po broń.

- Nie puszczę cię zbrodzieniu!

- Reptiliony i ich poczucie sprawiedliwości! To przez to pokonały was orki. Przecież nie masz ze mną szans starcze - Ungo wściekle miotał się koło grobowca - dobra, powiem Ci dlaczego! Ale będziesz tego żałował i być może nigdy nie zaśniesz spokojnie bojąc się koszmarów. Jak ja... - zakończył ciszej.

- To było tak. Nie wiem wszystkiego na pewno ale łatwo się domyślić - Ungo przysiadł na wozie - el Elandriel z Tevo starzał się tak jak to jest normalne z ludźmi. Za żonę miał elfkę, która jest prawie wiecznie młoda. To musiało mu namieszać w głowie. Odnalazł sposób na życie wieczne. Sposób plugawy sięgający po moc demonów. Musiał wykonać rytuał w którym składa się ofiarę z "krwi swojej krwi". To takie sformowanie oznaczające potomka. Jednak nie w tym wypadku. W tym rytuale chodziło o potomka z potomka. O dziecko spłodzone z własnym dzieckiem... - zapadła długa cisza.

Reptilion klapnął w trawę jak worek z agawą.

- Z własną córką - załkał grabarz - biedna sikoreczka ....

- Myślę, że Elandriel nie wiedział, że jego córka jest w ciąży. Dziś wyjawiła mu to jego żona, bojąc się o duszę nienazwanego dziecka. Elfy wierzą, że do zaświatów idą zawołani po imieniu. Czy jakoś tak. Teraz ten zwyrodnialec wrócił po dziecko w dziecku. Rozumiesz? Zjawa powstała, by bronić dziecka... On chciał dokończyć rytuał pierwej wyciągając z brzucha córki jej dziecko. Domyślasz się reszty, bo mi to przez usta nie przejdzie - zakończył Ungo.

Grabarz przytaknął głową i chwycił się za twarz.

- Teraz już odeszła. Jej dziecku już nikt nie zagraża. Odzyskała spokój. Żegnaj grabarzu.

Gdy opuszczał cmentarz widział jak toporomiecz dźga ciało zombi. Raz za razem....

- Mogłem dać mu w łeb. Obudziłby się z bólem głowy i poczuciem niesprawiedliwości. A tak, będzie się tym gryzł do końca życia. Mięknę czy co ? - mruknął trupiarz znikając w ciemnościach nocy.
Przedstawia moją postać. Ungo gotowy do gry.
Ostatnio zmieniony 21 lipca 2019, 09:48 przez deliad, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Nanatar
Reactions:
Posty: 641
Rejestracja: 04 sierpnia 2009, 11:38
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 155 times
Been thanked: 116 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Nanatar » 20 lipca 2019, 20:52

Targ mięsny. Chłopskie Krocze 39 orakt - ran. południe.

Eszar wiedział że ślepak nie rzuca słów na wiatr, skoro umówili się na wieczór, bard powinien być już przygotowany. Wcześniej zgromadził w świątyni uzbrojenie, które zamierzali upłynnić, widział jednak że pancerz i broń nie są w najlepszym stanie. Wpierw strawił masę czasu namawiając Unga by ten pomógł mu nieco pancerz wyszykować. Krasnolód zaczął od rzutu młotem w kierunku półelfa, następnie kontynuował kontratak już werbalnie z rzadka tylko dołączając siarczyste splunięcie.

- Tfu! - pluł na ziemię - Wstydź się grajku, powinieneś mi pomóc pozatykać dziury w dachu na tyłach browaru. Wprzódy tam łaziłeś, a teraz się od roboty migasz! Jakbyś tam nie łaził nikt by o dziurach nie wiedział i nie trzeba by naprawiać. Napędziłeś tego bimbru to teraz chlej!

- Masz całkowitą rację bracie...
- Jaki ja twój brat chudy zapaprańcu, to nawet ślepakowi nie wmówisz, długiś jak tyka!
- Ungu, tylko chwili twej pracy proszę, tu byś pozszywał i tam klepnął trzy razy, resztę sam wyszykuję.

Krasnolud zmarszczył czoło, wziął do ręki pancerz, broń, tarczę, jaszczur na miecz. - Miało w świątyni zostać dla braci. Sam żeś tak rzekał.

- Rzekałem, rzekałem, ale się sytuacja zmieniła i teraz potrzebuję prędko gotowizny.
- Nadto się gorączkujesz! Jak to wyszykujesz do sprzedania? - pytał jeszcze Ungo, reperując pasy kurtkowej zbroi.
- Wezmę od Barnaby garniec smalcu i natrę przez noc, chciałbym jeszcze pożyczyć twoją osełkę - bard uważnie badał rekcje trupiarza, ten zamarł na chwilę, ale zaraz powrócił do pracy kiwając głową i mrucząc przez brodę, co oznaczało aprobatę.

***
Eszar przeniósł naprawiony rynsztunek na wynajmowane w bliskiej okolicy świątyni poddasze. Chwilę ledwie później ściskał się ze zwalistym Barnabą w otoczeniu półtuszek, świńskich ryjów, raciczek, żeberek i najróżniejszej maści i wielkości much, których bzyczenie mogłoby rozmaitością dźwięków obdarować niejedną symfonię.

- Dobrze że już stoisz na nogach Eszar, jutro wielki dzień i bez ciebie to nie byłoby to. Wynająłem po prawdzie jeszcze trzech takich, ale twoja mandolina wymiata. Mówię ci wszyscy już się nastawili. Jak żeśmy usłyszeli żeś poranion, to się moja Brukielka popłakała, ciotka Wetlina krakała, że to zły znak dla młodych śmierć grajka przed weselem. Ale ja się nie poddaję wiesz o tym , temu jestem tu poważany i mój majątek rośnie jak dobrze odkarmiony warchlaczek. Nie szczędziliśmy srebra, na balsamy i miody na twoje rany, nie, nie ma mowy, nic od ciebie nie chcę ponad jutrzejsze uświetnienie wesela.
- Zacnyście człek Barnabo, mistrz w swym rzemiośle i kupiec przedni - widząc zaś zmieszanie na twarzy rzeźnika, bard kontynuował - I kupiec przedni, mówię to wam bo się na ludziech znam. Kiepem byłbym gdybym takie weselisko przepuścił, a Brukielke wyściskać muszę od obsranej pupy ją pamiętam, a słyszałem, że i chłopaka porządnego znalazła u rycerza ponoć za furmana służył i na wojnie był. Znaczy nie miękki pucuś. Zakład rymarski już ma, a broda mu dobrze nie wyrosła. Jedną jeszcze mam prośbę, aż wstyd.
- Wstyd jest kraść, mów przyjacielu czego ci trzeba.
- Potrzebuję kobiełke smalcu, tylko nie śmierdzącego, świeży musi być.

Ledwo wyszedł Eszar od kupca mięsnego. W jednej ręce ściskał garniec gliniany ze smalcem, pięknie kuszący swym zapachem, przez ramię przerzucił wór z świńską nogą i kawałem szynki, krok plątał mu się od wychylonych z kompanem rozchodniaczków. Zabezpieczywszy mięso u Unga, spędził resztę popołudnia, glancując pancerz i tarczę i ostrząc noże i miecz. Spakował wszystko w znakomity konopny wór i udał się na spotkanie ze ślepakiem opodal resztkowego konstruktu.

Chwilę już później stali w zacienionej pracowni jakiegoś znajomego Milcarrowi zbrojmistrza. Choć bardowi ów człowiek wyglądał bardziej na pasera niż jakiegoś tam mistrza. Tamten oglądał przyniesione przez Surelian noże jakby miał na nich wyczytać hasło wyjścia z Labiryntów Śmierci.
- Skąd to uzbrojenie, powiadacie? - Paser pytał już po raz trzeci, a Eszar dobrze umiał rachować, radził sobie nawet na dużych liczbach.
- Po wujaszku, co służył w legionach i wreszcie się dosłużył zaszczytnej śmierci na trakcie, to jego stary ekwipunek. - wolał dodać bard wiedząc, że paser i tak o to spyta. Jakże żałował teraz, należało powiedzieć, że wygrał wszystko w kości.
- To nie zdała wdowa ekwipunku w koszarach?
- To stara zbroja, jakem prawił, a cioteczka rok temu zeszła na klątwę, to wujaszek do niej już dołączył i teraz szczęśliwie razem tańcują. - wciąż cierpliwie odpowiadał półelf.
- Stara powiadasz, to skóra sparciała.
- Zbroja stara, ale paski wymienione, wszystko utrzymane w świetnym stanie, teraz już takich nie robią.

Kupiec po raz już dziesiąty powąchał przedmiot targu - świeży smalec z warchlaka, wymsknęło mu się.
- Mówię przecież, żem o rynsztunek dbał.

Nie dali się zbyć Surelianie niskimi cenami i grą na zwłokę i po długich negocjacjach otrzymali dobrą cenę za uzbrojenie. podzielili sprawiedliwie złoto i bard udał się do swego lokum, wiedząc że rano musi mistrzowsko poprowadzić licytację zdobycznych ubrań. Dzień wesela u Barnaby był wymarzonym wprost na podobną sprzedaż wśród lokalnej śmietanki nowobogackich dam. Biżuterie postanowił jeszcze pozostawić w posiadaniu.

Za pancerz po orku Kurhuanie, miecz typowy, tarczę i własne trzy noże , pas z mieczem krótkim dostał 55 złotych ryjów, za połowę zbroi i miecz typowy oddał 15 złota Milcarrowi. Pas, oraz ubrania sprzedał w wyjątkowo udanej licytacji za 60 złota. stał się zatem posiadaczem bagatelka 100 złotych monet.

Rozdział następny: Wesele u Barnaby. JUż wkrótce.



Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Suriel » 21 lipca 2019, 21:26

Deliad powiem ci, że mocny ten fragment napisałeś! Że aż strach... 8)
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: 8art » 21 lipca 2019, 23:29

Chłopskie Krocze;

W Kuflu Bajarza nie było dużo ludu. Kilku zbrojnych półorków sączyło leniwie pieniste nawet się nie odzywając, para kupców półgłosem dopinało szczegóły nudnej handlowej transakcji. W rogu przy dość suto zastawionym stole grupka niziołków śmiała się cicho. Jedynie trójka nietypowych stałych rezydentów, która zacięcie rżnęła w kości zachowywała się głośno.

- Kurwie syny ja bym was zajebał, gdybym szable miał tylko! - warczał gnoll, któremu wyraźnie nie szły kości. Przekleństwa i bezsilność wywoływały tylko głośny rechot malauka i centaura, którzy tylko podjudzali jeszcze coraz bardziej zrozpaczonego gnolla:

- Pójdziesz z torbami kpie!

- Do sandałów cię zgolimy w rzyć chędożony cielebuniu!

- Rzyci i zadów to będziecie nadstawiać za miedziaka w Alejce Murw żeby mnie spłacić.... Jak się tylko odkuje chwosty sucze! - odgrażał się gnoll.

- Tylko nie chwosty kozi wypierdku, bo jak ci odwale z kopyta... - postraszył poczerwieniały na twarzy centaur, nerwowo machając ogonem i tupiąc kopytem w podłogę.

Żywa dyskusja zamieniłaby się pewnie gorącą kłótnię ocierającą się o rękoczyny, gdyby nie jeden z półorków, który niespodziewanie zdecydował się dołączyć do gry. W jednej chwili nastała cisza, i teraz już kwartet, zaczął przygotowywać się do kolejnej gry. Półork pierwszy raz musiał być w Kuflu, bo wpadł pułapkę, jak gówno w wychodek. Miejscowi dobrze wiedzieli, że malownicza trójca, choć kłóciła się między sobą gorzej niż hobbici, to zgodnie współpracowała grając z obcymi i nie raz nieszczęśnik tnący w kości z malaukiem, centaurem i wychodził biedniejszy nie tylko o trzos, ale i całą garderobę. Fryghia - karczemna służaca musiała tymczasem trafić jedengo ze swoich stałych klientów, bo z kantorku na piętrze dochodziły co chwila odgłosy odmierzanych pasów, po którym dochodził przytłumiony męski wizg bólu. Wszak wiadomo było, że posługaczka oprócz roznoszenia jadła i napitku dorabiała sobie praniem co poniektórych klientów na ich specjalne życzenie i oczywiście za suty trzosik.

Milcarr siedział w karczmie popijając popłuczyny jakie czasem trójka szulerów oferowała żebrakowi przez wzgląd, iż ślepiec zwykł przestrzegać malowniczą trójcę przed co bardziej dociekliwymi patrolami straży miejskiej. Dziś jednak wyraźnie słychać było mniej patroli, jakby wręcz zmówili się, aby nie kręcić się po okolicy. Z jednej strony Ślepak cieszył się z tego, ale z drugiej, było to dość podejrzane i mogło oznaczać ciszę przed burzą, tym bardziej, że nawet wtyka kultystów w straży - Eco nie zdradził się z niczym.

Żebrak skupił się na drewnianym kuflu i dopił do końca cienkie piwo. Do karczmy wszedł tymczasem kolejny klient i ślepiec sądzać po charakterystycznym odgłosie stawianych kroków poszedłby w zakład iż był to kolejny mieszaniec ludzi i orków. Upewnił się w podejrzeniach słysząc gardłowy orklash, gdy klient zamówił napitek i usiadł w najbardziej oddalonym stoliku. Coś było w głosie półorka takiego, że Milcarr się zląkł. Choć nie było tembrze agresji, czy wyniosłości, to coś jednak intuicja żebraka podpowiadała, że nie chciałby skrzyżować żelaza z nieznajomym. Szybko jednak stracił zainteresowanie, bowiem szulerzy rozkręcali się nowo, na razie pozwalając nowemu współgraczowi wygrać pare srebników i w ten sposób ostatecznie wciągając go we własne sidła.

Nie minęły dwa sureliańskie pacierze, gdy kolejna postać przekroczyła próg Kufla Bajarza. Fakt, że w tym momencie ustały chichoty niziołków, przekleństwa szulerów, a nawet negocjacje kupców, zaalarmował ślepca. Co prawda słyszał cięższy krok, sugerujący postać orka, ale nie zwrócił na to większej uwagi dopóty postać nie znalazła się w środku wzbudzając poruszenie klientów. Teraz skupił swoją uwagę na przybyszu. Obcy miał szeroki nos, co słychać było przy każdym oddechu, o biodro musiała obijać się pokrywana skórą pochwa z sieczną bronią - Milcarr obstawiał ostrze szabli. Nie był opancerzony w metalową zbroję, co ślepiec słyszał jeszcze zanim ork wszedł do Kufla, ale z pewnością miał na sobie jakiś typ dziwnej zbroji i zabójca nie potrafił po jej odgłosie rozpoznać jakiej. Zaciekawienie zrobiło swoje i żebrak sięgnął po święconą wodę od Graamitów, którą dyskretnie przetarł oczy. Gdy wrócił mu wzrok, Milcarr omal nie krzyknął ze zdziwnienia:

Uruk-Hai! - faktycznie, orki książęce w dodatku samojeden w najgorszej dzielnicy Ostrogaru mogły uchodzić za nielichą sensację. W dodatku odzian był w smoczą skórę i dlatego ślepiec nie potrafił rozpoznać dżwięku, kiedy się w niej poruszał. Teraz nie był zdziwony nagłą ciszą jaka zapadła w karczmie. O ile szulerzy zachowali pozorny spokój, to dwóch podpitych półorków, chyba zwietrzyło w urukhai łatwy łup. Zabójca wpierw dosłyszał powoli wysuwane z pochew, a potem dostrzegł jak drapieżnie wstają od swojej ławy. Cmoknął tylko dziwiąc się naiwności pobratymców. Wszak widać było iż przybysz nawykły był do robienia żelazem. Ciche cmoknięcie i ruch półorków nie umknął uwadze przybysza, który tylko syknął stronę:

- Precz parchy! - ton z jakim to wypowiedział spowodował, że nie tylko z półorków zeszło nagle powietrze. Grupka hobbitów zaczęła żwawo zbierać się ku wyjściu, kupcy poczęli szybciej dopijać podane wino, szulerzy też drgnęli na dźwięk słów uruka, a nawet Milcarr poczuł się nie swojo, choć zachował spokój. Dwójka, która chciała zaczepić orka niemal uciekła z karczmy bez słowa. Hobbici szybko rzucili trochę srebra na stół i ulotnili się w ślad za innymi. Nawet szulerzy przesiedli się w najdalszy stolik i chyba po raz pierwszy grali niemal w zupełnym skupieniu jakby im ozorów gębach zabrakło do wzajemnych inwektyw. Nieznajomy wpierw władczo skinął na karczmarza, który w mig porzucił wycieranie szynkwasu na któym skupił się nagle po wejściu Uruka, po czym podszedł do stolika zajmowanego przez półorka, który zjawił się tu nieco wcześniej i obaj niczym bracia uścisnęli sobie prawice. Zaintrygowany Ślepak dyskretnie skupił uwagę na obu przysłuchując się cichej rozmowie jaką zaczęli w gardłowym orklashu:

- Haaar Deliad me hrud! kshakee gut druh me krash, me bringhh thy Ostrogar kosh khne dupherele...
(witaj Deliadzie mój druhu! Dzicz wolisz druchu wiem, ale sciagnałem cię do Ostogaru, bo sprawa jest poważna...)

- Haar tan Barth me hrud. Ghadhay...
(Witaj tanie Barth mój druhu. Mówże...)

- Drag-Haart... - dosłyszał tylko ślepiec i nie omal połknął swój język przerażony.

Smocze Serce - słowa Uruka dudniły w głowie żebraka, niczym echo. Zszokowany próbował skupić się na tym aby wyglądać jak gdyby nigdy nic, ale musiał się z czymś zdradzić. Nawet nie dostrzegł, kiedy półork wskazał palcem ślepca. Nie zauważył też kiedy szlachcic zdążył podejść i końcówka nahajki dotknęła znacząco podbródka Milcarra:

- Nie jesteś taki ślepy na jakiego wyglądasz... - groźnie syknął Uruk świdrującym wzrokiem przenikając zabójcę. Milcarr pomyślał sięgnąć po ukryty sztylet, ale nahaj smagnął go po twarzy boleśnie nim jeszcze zdążył ruszyć dłonią, a obcy syknął złowieszczo: - nawet o tym nie myśl parchu!

Cała karczma straciła nagle zainteresowanie sceną z udziałem ślepca i orka. Karczmarz tak zaciekle wycierał szynkwas, że nawet sam Katan we własnej osobie nie odciągnął by go od tego, a klientela chyłkiem wymknęła się z Kufla. Uruk z dziecinną swobodą przywlókł żebraka do stolika, a Deliad tylko skinął na karczmarza, który czym prędzej znikł na zapleczu.

- I co z nim zrobimy? - zapytał cicho Uruk swojego kompana.

Awatar użytkownika
Nanatar
Reactions:
Posty: 641
Rejestracja: 04 sierpnia 2009, 11:38
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 155 times
Been thanked: 116 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Nanatar » 31 lipca 2019, 00:03

34 Orakt - ran, karczma Pokusa, Chłopskie Krocze


Nieco wcześniej

pokusa3.jpg
Bard przeleżał w łóżku długą dobę, czuł się już dobrze dzięki działaniu magicznej mikstury, ale ciepłe i wygodne łoże tuliło niczym najczulsza kochanka. Nad to był dobrze dokarmiany przez szczodrze obdarzone przez naturę i skore do psot służące. Sprytem wywiedział się, że za pobyt i łagodzące oparzenia plastry z miodu i propolisu płaci stroskany o jego zdrowie Barnaba. Z pewnością długo jeszcze oddawałby się gnuśnemu lenistwu, na które w swym mniemaniu sobie zasłużył, gdyby nie przepiękny instrument, który odnalazł w swej komnacie w południe 34 Orakt - rana kiedy obudził się po nocnych swawolach z korpulentną łaziebną o alabastrowej skórze i widocznych elfich rysach.

Lutnia przyćmiła swym pięknem nocną kochankę. Eszar nie był w stanie dokładnie zidentyfikować drewna z którego ją wykonano. Palisander i coś niezwykle egzotycznego. Trącił struny i nawet ten przypadkowy dźwięk zabrzmiał miodem w jego wrażliwych uszach. Były ustawione w sześć chórów po dwie i jedną pojedynczą o najwyższym brzmieniu. Gładził instrument do wieczora nim odważył się zagrać, oczarowany jak podwójne chóry wzmacniały dźwięki.

Kiedy wreszcie otrząsnął się ze snu na jawie począł wypytywać skąd ten nadzwyczajny dar. Okazało się że ciemną nocą, może nawet wtedy gdy szukali z Lanuną swych najczulszych punktów, ktoś pozostawił to dla niego na dole. Chłopak stajenny, który pilnował obejścia, albo nie wyznał się na instrumencie, albo obawiał się dokonać kradzieży, może wiązała go magia instrumentu. Nieistotnym było , czy Ketras orzecze magiczność lutni, bard był pewien, że tak jest.

Później, dużo już później naszły wątpliwości. - Ale skąd, ale kto wiedział? Dlaczego? Tak cenny dar? - Zaczął drążyć, wypytywać, darczyńcy rozpływali się niczym we mgle w zeznaniach świadków. Raz mówiono, że to piękna kobieta z rycerzem, innym razam, że trzech mrocznych kleryków, a nawet, że to skrzaty feary znalazły w końskich grzywach. Za najpewniejszą bard uznał opowieść o parze skrytych arystokratów.

Podziękował rzeźnikowi Barnabie i obiecał nie nadwyrężać już jego dobroci, a tym bardziej kiesy, co kupiec przyjął ze zrozumiałą aprobatą, przypominając o weselu jego córeczki Brukiel. Bard potwierdził. Przeniósł się Eszar na wynajmowane poddasze, tam sycąc się słodyczą nowej kochanki. Zazdrosny nie pokazywał jej publicznie, wychodząc zabierał zreperowany gryf mandoliny, ale wychodził nader rzadko.

Wiedział, że osoby które obdarowały go w tak unikalny sposób, wiedzą kim jest i gdzie się znajdował, a z pewnością jaką odegrał role w wydarzeniach 32 Orakt - rana. Ukrył cenne przedmioty i ograniczył spotkania z kultystami do minimum, puki nie przekonał się, że nikt go nie śledzi.

Lutnie wziąłem z tego fragmentu zapisu Mistrza Gry:
- Już spać! Młodzi! Wrzasnął Starszy. Akolici jak kociaki wsunęli się do swoich sienników, gdy każdy z nich był już w swoim posłaniu, Starzec wstał złapał ręką kaganek i przezwyciężając ból od starej rany w barku dźwignął się i zrobił krok w kierunku drzwi. Nim jedna opuścił najmłodszych współwyznawców, jeden z nich ośmielił się odezwać – Mistrzu, a czy prorok Eszar odzyskał radość życia i grał jeszcze na instrumencie? Starszy znieruchomiał, zbierając myśli - Tak mój chłopcze, nim nastał poranek w jego rękach znalazła się nowa lutnia, piękna i zdobiona podobno z drzewa opalanego smoczym ogniem, powiedział łagodnie,
Lutnia to wbrew temu ca wcześniej myślałem instrument bardzo podobny do mandoliny. Nie jestem fachowcem, ale mam wrażenie, że jest bardziej zaawansowany. Trochę inne pudło, lepsze gatunki drewna i struny ustawione w chóry. Dlatego będę wykorzystywał ją jak instrument ulubiony.

Następnym razem już na prawdę Wesele u Barnaby

Edit: To jednak mandolina była następczynią lutni, ale różnice są niewielkie. Te trzynaście strun, które wymieniłem to absolutne minimum.
Załączniki
lutnia2.jpg
lutnia2.jpg (65.42 KiB) Przejrzano 8753 razy

Awatar użytkownika
Nanatar
Reactions:
Posty: 641
Rejestracja: 04 sierpnia 2009, 11:38
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 155 times
Been thanked: 116 times

Re: Kryształy Czasu (sandbox) PBF otwarty

Post autor: Nanatar » 24 sierpnia 2019, 23:00

Chłopskie Krocze 39 orakt - ran.

Długo ją pieścił tego wieczoru, każda zaś pieszczota bardziej go podniecała. Zakupił nawet butelkę czerwonego mocnego wina, żeby zaprawić się przed jutrzejszym weselem. Zaprawił się jak trzeba, wydobywał z niej piski i mruczenia, piszczenie, bzyczenia, tak tańcował, aż zastał ich świt. Wtulił się bard w kochankę i zasnął dmuchając jej w otwór oddechem o zapachu octu.

Było już duszno na poddaszu kiedy obudziło go pragnienie. Pozostawił ukochaną na lichym posłaniu i chciwie chłeptał z glinianego dzbana. Zjadł gomółkę kwaśniejącego sera, przegryzł sucharem. Powrócił do ukochanej ustalając repertuar na wieczór.

Jakby minęła chwila, a już ćwiczył z zespołem w domu weselnym. Studnia Miłości, Uśmiech losu, Cyrański Książę, Lato miłości, Dąsy i Zazdrości, wszystko co było modne i co się sprzedawało wśród mieszczaństwa. To czego oczekiwali mocodawcy i goście, bard wiedział, że później przemyci nieco własnej twórczości, ale należało zacząć klasyką mody.

Wielce się Eszar zdumiał swej trupy. Młody chłopak grał na flecie dość poprawnie, młoda dziewczyna, zdawało się jego partnerka, miła dźwięczny głosik i radziła sobie z przeszkadzajkami, ale trzecia persona była wyjątkowa. Niewidomy cymbalista, znany ludowy artysta zwał się Jankiel, stary gnom był absolutnym mistrzem. Skoncentrowany, silny i skromny nawet nie chciał wychodzić przed grupę, akceptując półelfa jako lidera.

Jak i na próbach tak i podczas biesiady weszli koncertowo, wypełnili całe tło muzyczne i parkiet tańczącymi parami. Choć sił zdawało się brakować aprobata gości potrafiła je zastąpić. Siódme i ósme poty wylewali muzycy, a rytmiczny stukot magicznych cymbałów nie pozwalał spocząć, oczarowując i Eszara, jakby pierwszy raz wykonywał heroikę. Heroikę miłości, swobody, szczęścia. W tańcu wirował rzeźnik, młoda para, ciotki, stryj Wolak, handlarz ostryg, nawet karczmarz Nanatar i jego miła przyjaciółka, półorcza tancerka. Ktoś lądował w cieście, inny wpadł do beczki z ponczem, wtórowali muzycy małym awanturom z rękoczynami.

Przyszedł moment na oddech, a młoda pasierbica bławatnego kupca Matiasa wyciągnęła barda na parkiet i do bardziej zacisznych miejsc. Kiedy w oczyszczonym i przygotowanym na takie okoliczności wesela chlewiku, na miękkim sianku, sycił nabrzmiałe przez noce spędzone z lutnią żądze, upajając się jędrnością piersi Malwiny, jego czuły słuch wyłowił tembr głosy Pana Młodego, ale osoba mu towarzysząca w kąciku miłości nie mogła być córką rzeźnika. Eszar ku oburzeniu partnerki przerwał pieszczoty, zastanawiając się co robić. Rozpoznać - źle, dopuścić do skandalu na weselu, które się uświetnia, jeszcze gorzej. Co nie zrobić źle. Z opału wybawiła go Malwina.

- Co ci grajku, wigor ci odszedł!? - ale wigor półelfowi nie zniknął. Wgryzł się w kochankę, w szyję, ramiona, piersi, żebra, pępek i w rozkosz wydobywając z dziewczyny najwyższe rejestry, grał na niej jak przed chwilą na lutni, brakowały tylko cymbalisty. Szczęściem jak partycypował bard ktoś otworzył chlewik i z wolna szukał źródła hałasu, mógł przecież młódkę przymuszać do pieszczot. Zlękniona odkrycia partnerka Halka Rudolfa, bo takie miano nosił pan młody, wybiegła z ostatniego boksu i pędziła wprost na będącego jeszcze za boczną ścianą strażnika. Bard wyskoczył z własnego boksu, pochwycił nagą panienkę za nogę i pospiesznie zaciągnął z powrotem do własnego gniazda rozkoszy. Malwina rozdęła usta w zdziwieniu, ale prędko zatkał ja pocałunkiem, wszedł na nią ramieniem przygarniając drugą kobietę. Bo była to Brulian K'Tuan, zubożała szlachcianka prowadząca dom publiczny na granicy srebrnej przystani. Ciekawski podszedł z pochodnią na wysokość ich boksu, bard nie mógł sobie darować, pochwycił wilgotne łono szlachcianki i wsunął wen palec - Aanh - jęknęła, czarując rozkoszą z oczu, ochraniarz wesela popatrzył na nich z szerokim uśmiechem na swej półorczej mordzie, byle dobrze zapamiętał z kim widział szlachciankę. - pomyślał bard, wyjął palec, klepnął ją w pupę, zdezorientowana naga wybiegła wprost na strażnika i salę balową, gdzie większość była już dobrze pijana.

- Pozwolisz nam dokończyć! - rzucił do ciekawskiego. Tamten już nieco onieśmielony oddalił się. Wtedy Eszar dostał siarczysty policzek - Ty świnio, mało ci mojego ciała!? I nie przestawaj, bo cię zabiję! - nie przestawał póki panna nie była zadowolona. Zaraz potem spieszył się na scenę. Ale zajrzał jeszcze do ostatniego boksu i pokazał Halkowi, że go widział.

****

- Czas najwyższy liderze - powitali go grajkowie. - Biegała tu jakaś naga kobieta, zyskaliśmy nieco czasu, ale proszę powściągnąć libido - poprosił dobrotliwie i z lekkim rozbawieniem Jankiel - trzeba ci młody muzyku dyscypliny, chętnie cie pouczę. - Mistrz musiał być już nieco podchmielony i jakoś wzruszony, może widział w Eszarze siebie za młodu. Należało tak niecodzienną propozycję wykorzystać. Półelf rozpromienił się. - To będzie zaszczyt - odrzekł od razu. Zaś do tłumu zakrzyknął.

- Prosimy na parkiet młodą parę! - na szczęście Halk zdążył już opuścić dyskretnie chlewik i odnaleźć w porę pannę młodą. Eszar łapał jego spojrzenie. Wiedział, że nie ujdzie to łachudrze na sucho.


CDN...

ODPOWIEDZ