PBF - Łuski na oczach
Moriento westchnął z ulgą. Walka z taką gromadą żadnego krwi motłochu nie mogła skończyć się dobrze. Już w spokoju odnowił Magiczną Tarczę i zaczął zastanawiać się jak odzyskać swój tobołek, który jak widział leżał gdzieś (na uboczu?) w pyle ulicy. Trzeba też będzie szybko przemknąć się obok kawalerzystów i co sił w żaglach stąd się zbierać
Ostatnio zmieniony 03 października 2011, 11:59 przez tzeentch, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
W tyle wciąż rozbrzmiewał jakieś krzyki, ale Goldasth nawet nie próbował oglądać się za siebie. Krasnolud widział tylko górujący nad nim kształt szebeki, odgrodzony od ociekającego potem brodacza grupą ludzi walczących zaciekle z kilkoma najeżdżającymi na nich konnymi, bez wątpienia członkami miejscowej milicji kupieckiej albo prywatnym pocztem konnym jakiegoś Tahargarczyka. Potrącany i uderzany łokciami, krasnolud parł przez ciżbę nie szczędząc własnych kuksańców, owładnięty dzikim pragnieniem znalezienia się na pokładzie statku.
Goldasth był sługą Gotam-gora, dzieckiem strzelistych gór i mrocznych kopalnianych sztolni. Morze nie tylko go nie pociągało, ten bezmiar kołyszącej drewnianą łupiną wody budził w krasnoludzie szczere zalęknienie, ale teraz Goldasth gotów był oddać wszystko, by tylko znaleźć się po przeciwnej stronie trapu.
Stęknął głucho, kiedy coś uderzyło go w bok grubokościstej czaszki z siłą taką, że w oczach wojownika pojawiły się na chwilę mroczki, a szabla wypadła mu ze zdrętwiałych palców wpadając gdzieś pomiędzy nogi walczących zaciekle Osmundczyków. Spłoszony koń zaparskał nad głową skulonego krasnoluda, tuż obok rozległ się głuchy huk spadającego na bruk jeźdźca połączony z wizgiem bólu, który urwał się natychmiast zakończony serią tępych uderzeń.
Do uszu brodacza dotarł też charakterystyczny, mrożący krew w żyłach brzęk kusz. To wystarczyło, by uginające się pod nim ze zmęczenia nogi sięgnęły po resztkę wigoru, niosąc duszącego się z niedoboru powietrza Goldastha poprzez zatłoczony trap za burtę statku. Kątem oka rębajło dostrzegł jeszcze pióra wioseł opieranych właśnie o nabrzeże z zamiarem odepchnięcia szebeki w głąb portowego basenu, zaraz jednak ktoś biegnący z tyłu pchnął go z całej siły w plecy.
Krasnolud wpadł na opasany żelaznymi obręczami maszt i zderzył się z nim z siłą, która mogła zgnieść nawet jego kutą w krasnoludzkiej kuźni łebkę. Świat eksplodował w jego oczach oślepiającym blaskiem i zaraz zgasł pogrążając się w całkowitych ciemnościach.
Wątek techniczny
Wyścig z czasem wciąż trwa. Szebeka właśnie zaczyna odbijać od nabrzeża, odpychana od niego piórami wioseł i bosakami - tylko patrzeć jak trapy odpadną od kadłuba! Goldastha to już oczywiście nie zainteresuje, bo chociaż jest nieprzytomny, a na głowie rośnie mu ogromny guz, to jednak znalazł się na czas po właściwej stronie burty!
W tyle wciąż rozbrzmiewał jakieś krzyki, ale Goldasth nawet nie próbował oglądać się za siebie. Krasnolud widział tylko górujący nad nim kształt szebeki, odgrodzony od ociekającego potem brodacza grupą ludzi walczących zaciekle z kilkoma najeżdżającymi na nich konnymi, bez wątpienia członkami miejscowej milicji kupieckiej albo prywatnym pocztem konnym jakiegoś Tahargarczyka. Potrącany i uderzany łokciami, krasnolud parł przez ciżbę nie szczędząc własnych kuksańców, owładnięty dzikim pragnieniem znalezienia się na pokładzie statku.
Goldasth był sługą Gotam-gora, dzieckiem strzelistych gór i mrocznych kopalnianych sztolni. Morze nie tylko go nie pociągało, ten bezmiar kołyszącej drewnianą łupiną wody budził w krasnoludzie szczere zalęknienie, ale teraz Goldasth gotów był oddać wszystko, by tylko znaleźć się po przeciwnej stronie trapu.
Stęknął głucho, kiedy coś uderzyło go w bok grubokościstej czaszki z siłą taką, że w oczach wojownika pojawiły się na chwilę mroczki, a szabla wypadła mu ze zdrętwiałych palców wpadając gdzieś pomiędzy nogi walczących zaciekle Osmundczyków. Spłoszony koń zaparskał nad głową skulonego krasnoluda, tuż obok rozległ się głuchy huk spadającego na bruk jeźdźca połączony z wizgiem bólu, który urwał się natychmiast zakończony serią tępych uderzeń.
Do uszu brodacza dotarł też charakterystyczny, mrożący krew w żyłach brzęk kusz. To wystarczyło, by uginające się pod nim ze zmęczenia nogi sięgnęły po resztkę wigoru, niosąc duszącego się z niedoboru powietrza Goldastha poprzez zatłoczony trap za burtę statku. Kątem oka rębajło dostrzegł jeszcze pióra wioseł opieranych właśnie o nabrzeże z zamiarem odepchnięcia szebeki w głąb portowego basenu, zaraz jednak ktoś biegnący z tyłu pchnął go z całej siły w plecy.
Krasnolud wpadł na opasany żelaznymi obręczami maszt i zderzył się z nim z siłą, która mogła zgnieść nawet jego kutą w krasnoludzkiej kuźni łebkę. Świat eksplodował w jego oczach oślepiającym blaskiem i zaraz zgasł pogrążając się w całkowitych ciemnościach.
Wątek techniczny
Wyścig z czasem wciąż trwa. Szebeka właśnie zaczyna odbijać od nabrzeża, odpychana od niego piórami wioseł i bosakami - tylko patrzeć jak trapy odpadną od kadłuba! Goldastha to już oczywiście nie zainteresuje, bo chociaż jest nieprzytomny, a na głowie rośnie mu ogromny guz, to jednak znalazł się na czas po właściwej stronie burty!
- Oj - sytuacja znów stawała się nieciekawa. Przegonić tłum tylko po to, żeby zostać osaczonym na nabrzeżu nie wyglądało na najciekawszą perspektywę. Choć zdyszany od wcześniejszych pogoni Moriento wykrzesał z siebie resztkę sił i ruszył biegiem w kierunku statku.
Jak wygląda sytuacja z moim tobołkiem? Leży na uboczu czy nie? Muszę znów straszyć konie magicznym pociskiem? (akurat na tak szybki czar mam chyba czas i mogę rzucać statycznie bez minusów za bieg?)
Jak wygląda sytuacja z moim tobołkiem? Leży na uboczu czy nie? Muszę znów straszyć konie magicznym pociskiem? (akurat na tak szybki czar mam chyba czas i mogę rzucać statycznie bez minusów za bieg?)
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Wątek techniczny
Tzeentch, w tym harmiderze i ciemnościach Moriento swego tobołka W OGÓLE nie widzi, on nawet nie wie, że ten tobołek znalazł się wcześniej w posiadaniu Hariquiela i nie wie też, co Hariquiel z nim zrobił. Konni zaraz zaczną się cofać (objaśnienie w poście dla Zygiego), ale na nabrzeże właśnie wpadają kolejne grupy motłochu, wiedzione przez bardzo licznych kontyngent strażników miejskich i żołnierzy, postawionych w alarm wyciem rogów i zwabionych pod szebekę wrzaskami walczących! Istnieje duże ryzyko, że będą wśród nich wojskowi czarodzieje!
Magiczna Tarcza weszła z wynikiem 60 w teście UM.
Proponuję jak najszybciej uciekać na szebekę, szczerze doradzam!
Tzeentch, w tym harmiderze i ciemnościach Moriento swego tobołka W OGÓLE nie widzi, on nawet nie wie, że ten tobołek znalazł się wcześniej w posiadaniu Hariquiela i nie wie też, co Hariquiel z nim zrobił. Konni zaraz zaczną się cofać (objaśnienie w poście dla Zygiego), ale na nabrzeże właśnie wpadają kolejne grupy motłochu, wiedzione przez bardzo licznych kontyngent strażników miejskich i żołnierzy, postawionych w alarm wyciem rogów i zwabionych pod szebekę wrzaskami walczących! Istnieje duże ryzyko, że będą wśród nich wojskowi czarodzieje!
Magiczna Tarcza weszła z wynikiem 60 w teście UM.
Proponuję jak najszybciej uciekać na szebekę, szczerze doradzam!
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
Hariquiel zrozumiał w ułamku chwili, że musi uciekać, dalsze wystawianie się pod cios jeźdźca groziło bowiem nieuchronną śmiercią. Elf zgiął się w pół licząc w duchu, że będzie dość szybki, by ujść przed ostrzem, po czym rzucił się pomiędzy nogi roztańczonego na bruku konia zamierzając przemknąć pod jego brzuchem na drugą stronę.
Prawie mu się tu udało, dzięki wrodzonej zwinności właściwej jego rasie. Prawie, gdyż niespokojny, ustawicznie płoszony odgłosami bitki koń wierzgał kończynami tak szaleńczo, że mimo doświadczenia w obchodzeniu się z tymi zwierzętami Hariquiel nie zdołał do końca przewidzieć wszystkich jego reakcji.
Podkute żelazem kopyto jednej z tylnych nóg nastąpiło na stopę elfa, kiedy ten wytaczał się spod końskiego brzucha po przeciwnej stronie, zgodnie ze swymi nadziejami całkowicie tym ruchem jeźdźca zaskakując. Ból był wręcz nie do opisania. Poraził ciało Hariquiela spazmami cierpienia wyciskającymi łzy z oczu i nie pozwalającymi pozbierać myśli. Sharamita targnął się w tył uwolniony od miażdżącego ciężaru, kiedy koń ponownie podniósł nogę i wtedy kształt jeźdźca ponownie wyrósł ponad jego głową, a wzniesiony do ciosu miecz zalśnił blado w poświacie rzucanej przez łuczywa.
Głuchy metaliczny brzdęk zlał się w jedno z chrapliwym stęknięciem męża w półpancerzu. Pośrodku jego napierśnika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrósł okrwawiony grot bełtu, który sekundę wcześniej trafił Tahargarczyka w naplecznik. Właściciel tarczy z wąsatym sumem stęknął raz jeszcze, zagulgotał, a potem zwalił się z głuchym hukiem na kamienne nabrzeże tuż przy krzyczącym wciąż mimowolnie z bólu elfie.
Wśród pozostałych jeźdźców poniósł się ostrzegawczy wrzask, bo w ślad za pierwszym bełtem ciemność nocy przeciął następny, trafiając w zad jednego z koni. Przeraźliwy kwik cierpiącego zwierzęcia podniósł wszystkim włosy na karkach - wszystkim z wyjątkiem właściciela rannego wierzchowca, ten bowiem nie miał czasu, by się stanem konia martwić: wyrzucony z siodła runął z donośnym hukiem pomiędzy Osmundczyków, a ci nie omieszkali z miejsca wymierzyć mu kilka kopniaków.
Konni Tahargarczycy wycofywali się pozostawiając swoich druhów na pastwę zamorszczyków, lękali się bowiem o swe życie. Hariquiel pojął w mig, że bełty nadleciały z pokładu szebeki, wystrzelone z zamontowanych na burtach wałowych kusz. Chociaż przeraźliwy ból wciąż nie pozwalał zebrać elfowi myśli, do jego uszu docierał już charakterystyczny dźwięk korbowych naciągów broni, szykowanych do oddania kolejnej salwy.
Dźwięk ten słyszeli też Tahagarczycy, dlatego targali rozpaczliwie za uzdy swych koni zmuszając je do zawrócenia w miejscu i odwrotu w zbawczą ciemności pobliskiej uliczki.
Wątek techniczny
Nigdy dotąd koń nie mnie nadepnął, dlatego nie wiem, czy oddałem cierpienie Hariquiela dość malowniczo, ale ważne jest, że sharamita mimo wszystko wciąż potrafi chodzić. Goldasth już na pokładzie, Tabadanka też, Akki u wylotu trapu, ale szebeka już odbija od brzegu. Zygi, co dalej?
Hariquiel zrozumiał w ułamku chwili, że musi uciekać, dalsze wystawianie się pod cios jeźdźca groziło bowiem nieuchronną śmiercią. Elf zgiął się w pół licząc w duchu, że będzie dość szybki, by ujść przed ostrzem, po czym rzucił się pomiędzy nogi roztańczonego na bruku konia zamierzając przemknąć pod jego brzuchem na drugą stronę.
Prawie mu się tu udało, dzięki wrodzonej zwinności właściwej jego rasie. Prawie, gdyż niespokojny, ustawicznie płoszony odgłosami bitki koń wierzgał kończynami tak szaleńczo, że mimo doświadczenia w obchodzeniu się z tymi zwierzętami Hariquiel nie zdołał do końca przewidzieć wszystkich jego reakcji.
Podkute żelazem kopyto jednej z tylnych nóg nastąpiło na stopę elfa, kiedy ten wytaczał się spod końskiego brzucha po przeciwnej stronie, zgodnie ze swymi nadziejami całkowicie tym ruchem jeźdźca zaskakując. Ból był wręcz nie do opisania. Poraził ciało Hariquiela spazmami cierpienia wyciskającymi łzy z oczu i nie pozwalającymi pozbierać myśli. Sharamita targnął się w tył uwolniony od miażdżącego ciężaru, kiedy koń ponownie podniósł nogę i wtedy kształt jeźdźca ponownie wyrósł ponad jego głową, a wzniesiony do ciosu miecz zalśnił blado w poświacie rzucanej przez łuczywa.
Głuchy metaliczny brzdęk zlał się w jedno z chrapliwym stęknięciem męża w półpancerzu. Pośrodku jego napierśnika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrósł okrwawiony grot bełtu, który sekundę wcześniej trafił Tahargarczyka w naplecznik. Właściciel tarczy z wąsatym sumem stęknął raz jeszcze, zagulgotał, a potem zwalił się z głuchym hukiem na kamienne nabrzeże tuż przy krzyczącym wciąż mimowolnie z bólu elfie.
Wśród pozostałych jeźdźców poniósł się ostrzegawczy wrzask, bo w ślad za pierwszym bełtem ciemność nocy przeciął następny, trafiając w zad jednego z koni. Przeraźliwy kwik cierpiącego zwierzęcia podniósł wszystkim włosy na karkach - wszystkim z wyjątkiem właściciela rannego wierzchowca, ten bowiem nie miał czasu, by się stanem konia martwić: wyrzucony z siodła runął z donośnym hukiem pomiędzy Osmundczyków, a ci nie omieszkali z miejsca wymierzyć mu kilka kopniaków.
Konni Tahargarczycy wycofywali się pozostawiając swoich druhów na pastwę zamorszczyków, lękali się bowiem o swe życie. Hariquiel pojął w mig, że bełty nadleciały z pokładu szebeki, wystrzelone z zamontowanych na burtach wałowych kusz. Chociaż przeraźliwy ból wciąż nie pozwalał zebrać elfowi myśli, do jego uszu docierał już charakterystyczny dźwięk korbowych naciągów broni, szykowanych do oddania kolejnej salwy.
Dźwięk ten słyszeli też Tahagarczycy, dlatego targali rozpaczliwie za uzdy swych koni zmuszając je do zawrócenia w miejscu i odwrotu w zbawczą ciemności pobliskiej uliczki.
Wątek techniczny
Nigdy dotąd koń nie mnie nadepnął, dlatego nie wiem, czy oddałem cierpienie Hariquiela dość malowniczo, ale ważne jest, że sharamita mimo wszystko wciąż potrafi chodzić. Goldasth już na pokładzie, Tabadanka też, Akki u wylotu trapu, ale szebeka już odbija od brzegu. Zygi, co dalej?
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
Wrzawa panująca przy nabrzeżu osiągnęła apogeum, kiedy z kilku najbliższych ulic wychynęły znienacka gromady pobrzękujących żelazem postaci w płaszczach tahargarskiej straży miejskiej i regularnego wojska. Dopadając napinającego się niebezpiecznie trapu Moriento obrzucił pośpiesznie wzrokiem okolicę szebeki. Niemal wszyscy Osmundczycy znaleźli się już na jej pokładzie, zaciągając tam najbardziej poturbowanych ziomków. Na nabrzeżu leżały tylko dwa nieruchome ciała miejscowych jeźdźców, nad nimi stał zaś z wyrazem całkowitego zmieszania na twarzy Hariquiel, próbujący utrzymać cały ciężar ciała na jednej nodze.
Moriento dostrzegł wymierzoną w siebie wałową kuszę zamocowaną na rufie szebeki, więc machnął czym prędzej ręką w stronę stojącego za nią marynarza. Chroniąca go niewidzialna powłoka magii bez wątpienia mogła wytrzymać bezpośrednie trafienie ciężkiego bełtu, ale czarodziej nie chciał wywoływać na pokładzie statku paniki podobnej do tej, która złamała morale łowców podpalaczy.
- Elfie, na co czekasz?! - ryknął w asserze jakiś żeglarz w rozchełstanej koszuli, którego Moriento nie znał - Chcesz położyć głowę na katowskim pieńku?!
Katańczyk wskoczył na naprężony do granic możliwości trap, tracąc na ułamek chwili równowagę i omal nie wpadając do wody. Wzdłuż pokładu statku niosły się gorączkowe okrzyki marynarzy napierających bosakami na krawędź nabrzeża.
Tylny trap odparł od burty i wpadł z głośnym pluskiem do wody, kiedy szebeka zaczęła się oddalać pod naporem ludzkich mięśni od brzegu. Krzyki nadbiegających gromadnie Tabadańczyków przybrały na sile na widok wymykającej się im zdobyczy. Znajdujący się już za relingiem Moriento wrzasnął na całe gardło dając upust swej dzikiej radości i pogłębiając tym wrzaskiem i tak już sięgające granic zdenerwowanie osmundzkich żeglarzy.
Szebeka odsuwała się coraz szybciej od krawędzi nabrzeża, z którym łączył ją już jedynie przedni trap.
Wątek techniczny
Tzeentch, jesteś na pokładzie. Możesz złapać za bosak i pomóc odepchnąć statek od brzegu; możesz poszukać jakiejś wolnej kuszy, żeby sobie postrzelać; możesz naubliżać Tabadańczykom zza relingu albo zaciągnąć pod pokład towarzyszkę Hariquiela i wyręczyć elfa w wyświadczeniu jej przysługi
Wrzawa panująca przy nabrzeżu osiągnęła apogeum, kiedy z kilku najbliższych ulic wychynęły znienacka gromady pobrzękujących żelazem postaci w płaszczach tahargarskiej straży miejskiej i regularnego wojska. Dopadając napinającego się niebezpiecznie trapu Moriento obrzucił pośpiesznie wzrokiem okolicę szebeki. Niemal wszyscy Osmundczycy znaleźli się już na jej pokładzie, zaciągając tam najbardziej poturbowanych ziomków. Na nabrzeżu leżały tylko dwa nieruchome ciała miejscowych jeźdźców, nad nimi stał zaś z wyrazem całkowitego zmieszania na twarzy Hariquiel, próbujący utrzymać cały ciężar ciała na jednej nodze.
Moriento dostrzegł wymierzoną w siebie wałową kuszę zamocowaną na rufie szebeki, więc machnął czym prędzej ręką w stronę stojącego za nią marynarza. Chroniąca go niewidzialna powłoka magii bez wątpienia mogła wytrzymać bezpośrednie trafienie ciężkiego bełtu, ale czarodziej nie chciał wywoływać na pokładzie statku paniki podobnej do tej, która złamała morale łowców podpalaczy.
- Elfie, na co czekasz?! - ryknął w asserze jakiś żeglarz w rozchełstanej koszuli, którego Moriento nie znał - Chcesz położyć głowę na katowskim pieńku?!
Katańczyk wskoczył na naprężony do granic możliwości trap, tracąc na ułamek chwili równowagę i omal nie wpadając do wody. Wzdłuż pokładu statku niosły się gorączkowe okrzyki marynarzy napierających bosakami na krawędź nabrzeża.
Tylny trap odparł od burty i wpadł z głośnym pluskiem do wody, kiedy szebeka zaczęła się oddalać pod naporem ludzkich mięśni od brzegu. Krzyki nadbiegających gromadnie Tabadańczyków przybrały na sile na widok wymykającej się im zdobyczy. Znajdujący się już za relingiem Moriento wrzasnął na całe gardło dając upust swej dzikiej radości i pogłębiając tym wrzaskiem i tak już sięgające granic zdenerwowanie osmundzkich żeglarzy.
Szebeka odsuwała się coraz szybciej od krawędzi nabrzeża, z którym łączył ją już jedynie przedni trap.
Wątek techniczny
Tzeentch, jesteś na pokładzie. Możesz złapać za bosak i pomóc odepchnąć statek od brzegu; możesz poszukać jakiejś wolnej kuszy, żeby sobie postrzelać; możesz naubliżać Tabadańczykom zza relingu albo zaciągnąć pod pokład towarzyszkę Hariquiela i wyręczyć elfa w wyświadczeniu jej przysługi
Elf otrząsnąwszy się trochę z bólu szybko zdecydował, że czekać nie ma na co, a ciężaru całego nie mogąc utrzymać na jednej nodze, a przynajmniej nie w taki sposób by jeszcze w miarę sprawnie się poruszać, zaczerpnął z natury i niczym trójnogi wilk, który łapę sobie odgryzłszy biegnie ku wolności, podczas gdy czwarta, nieprzydatna łapa w sidłach pozostała, postanowił wspomóc się rękoma. "Byle jak najszybciej na trap się dostać, a z niego już na statek problemów nie będzie, przecież i on resztkę sił z siebie wydobędzie, nawet przez ból największy, a i ludzie może pomocną dłoń wyciągną" - ta myśl nie tyle uskrzydlała Hariquiela czmychającego w pozycji nie tylko dla innych elfów uwłaczających, ale dla każdej istoty, która cywilizacją i jej myślą spaczona została, jednak dla druida wcale dziwną się być nie wydawała, co kierowała jego umysł i ciało do celu. Słysząc oddech agresorów tuż tuż, a niedługo i pewnie czując smród kiepskiego wina i ryb na swoim karku, elf wykrzesywał z siebie wszystko co w nim zostało, by dołączyć do bezpiecznych, przynajmniej na razie, ludzi na statku.
Nemo Me Impune Lacessit..
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
Uciekając w szaleńczy, wymuszony rozpaczliwą determinacją sposób Hariquiel dopadł przedniego trapu, wpadł na wąską napiętą kładkę walcząc z całych sił o zachowanie równowagi. Za plecami słyszał krzyki w dźwięcznym talinoi, wzywające do ostrzelania zbiegów. Nabrzeże zaroiło się od rozwrzeszczanych postaci, machających bronią i sadzących wielkimi susami w stronę szebeki. W powietrzu świsnęły strzały i bełty kusz, kilka z nich wbiło się z suchym trzaskiem w kadłub szebeki, kilka przebiło z furkotem przygotowywane do opuszczenia żagle.
- Szybciej! - zakrzyknął Dragan z Halladoru stając u szczytu trapu i machając ponaglająco mieczem. Zdeptana przez konia stopa elfa płonęła żywym ogniem, a płuca pracowały jak szalone w walce o każdy haust powietrza. Sharamita doskoczył do relingu w chwili, kiedy statek odsunął się dostatecznie daleko od nabrzeża, by drugi trap też wpadł do wody. Hariquiel stanął jedną nogą na pokładzie szebeki i wtedy coś uderzyło go z potworną siłą w bok głowy.
Elf zachwiał się na ułamek chwili walcząc o zachowanie przytomności, a potem runął z krawędzi burty wprost do wody, usuwając się przed wyciągniętymi desperacko w jego stronę rękami Dragana.
Wątek techniczny
Mam nadzieję, że Tzeentch jeszcze tutaj dzisiaj zajrzy, bo potrzebowałbym jego reakcji na wcześniejszy update dla Moriento. Jeśli o Hariquiela, prawdopodobnie czeka go zimna kąpiel, ale na razie jeszcze nie zdradzę, co takiego go w ostatniej chwili spotkało...
Uciekając w szaleńczy, wymuszony rozpaczliwą determinacją sposób Hariquiel dopadł przedniego trapu, wpadł na wąską napiętą kładkę walcząc z całych sił o zachowanie równowagi. Za plecami słyszał krzyki w dźwięcznym talinoi, wzywające do ostrzelania zbiegów. Nabrzeże zaroiło się od rozwrzeszczanych postaci, machających bronią i sadzących wielkimi susami w stronę szebeki. W powietrzu świsnęły strzały i bełty kusz, kilka z nich wbiło się z suchym trzaskiem w kadłub szebeki, kilka przebiło z furkotem przygotowywane do opuszczenia żagle.
- Szybciej! - zakrzyknął Dragan z Halladoru stając u szczytu trapu i machając ponaglająco mieczem. Zdeptana przez konia stopa elfa płonęła żywym ogniem, a płuca pracowały jak szalone w walce o każdy haust powietrza. Sharamita doskoczył do relingu w chwili, kiedy statek odsunął się dostatecznie daleko od nabrzeża, by drugi trap też wpadł do wody. Hariquiel stanął jedną nogą na pokładzie szebeki i wtedy coś uderzyło go z potworną siłą w bok głowy.
Elf zachwiał się na ułamek chwili walcząc o zachowanie przytomności, a potem runął z krawędzi burty wprost do wody, usuwając się przed wyciągniętymi desperacko w jego stronę rękami Dragana.
Wątek techniczny
Mam nadzieję, że Tzeentch jeszcze tutaj dzisiaj zajrzy, bo potrzebowałbym jego reakcji na wcześniejszy update dla Moriento. Jeśli o Hariquiela, prawdopodobnie czeka go zimna kąpiel, ale na razie jeszcze nie zdradzę, co takiego go w ostatniej chwili spotkało...
Moriento westchnął z ulgą rozejrzał się po pokładzie. Chwilowo był po właściwej stronie relingu...
Już brał się za bosaki do pomocy w odpychaniu szebeki od brzegu, gdy kątem oka zarejestrował ciemny kształt walący elfa w ciemię. Hariquiel zachwiał się niebezpiecznie i zaczął przechylać za burtę. Nie było chwili do stracenia! Zamiast o nabrzeże Moriento zachaczył bosak o ubranie elfa i próbował wciagnąć go na pokład...
(Jeśli ten sposób zawiedzie mogę próbować ratować go Magiczną Siłą, ale wydaje mi się, że bosak jest szybszy w użyciu i pozwala oddziaływać z wiekszą siłą...)
Edit - chyba wiem co walnęło w łeb zarówno krasnoluda jak i elfa, ale w tej chwili nie mam czasu się rozglądać...
Już brał się za bosaki do pomocy w odpychaniu szebeki od brzegu, gdy kątem oka zarejestrował ciemny kształt walący elfa w ciemię. Hariquiel zachwiał się niebezpiecznie i zaczął przechylać za burtę. Nie było chwili do stracenia! Zamiast o nabrzeże Moriento zachaczył bosak o ubranie elfa i próbował wciagnąć go na pokład...
(Jeśli ten sposób zawiedzie mogę próbować ratować go Magiczną Siłą, ale wydaje mi się, że bosak jest szybszy w użyciu i pozwala oddziaływać z wiekszą siłą...)
Edit - chyba wiem co walnęło w łeb zarówno krasnoluda jak i elfa, ale w tej chwili nie mam czasu się rozglądać...
Ostatnio zmieniony 04 października 2011, 10:57 przez tzeentch, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
Kolec bosaka zahaczył o odzienie Hariquiela, ale szwy kurty puściły z donośnym trzaskiem pod ciężarem upadającego ciała i tracący przytomność sharamita wypadł za burtę szebeki. Moriento dostrzegł kątem oka ciemny kształt, który odbił się od głowy elfa, pojął od razu, że ktoś obdarzony niebywałą dozą szczęścia zdołał dosięgnąć wkraczającego na pokład zbiegu wyrzuconym z procy kamieniem lub co gorsza, metalową kulką.
Katańczyk ryknął wściekle, kiedy Hariquiel zniknął za burtą szebeki, chociaż jeszcze dzień wcześniej powitałby sardonicznym śmiechem samą sugestię tego, iż mógłby się ratowaniem sharamity kłopotać. Doskoczył do relingu łapiąc rękami za masywną drewnianą poręcz i spoglądając w dół niepomny coraz liczniej świszczących w powietrzu pocisków.
Elf bynajmniej nie wpadł do wody. Wisiał głową w dół na burcie szebeki, nieprzytomny, z wyrzuconymi pod siebie ramionami. Jego prawa noga zaplątana była w cienką linę, zahaczoną o reling statku. Wisiał na cienkiej konopnej linie, nieświadom całego panującego wokół rozgardiaszu.
Dwie strzały odbiły się jedna po drugiej od niewidzialnej tarczy Morientiego, pociągając za sobą wrzaski frustracji strzelców. Na nabrzeżu było coraz więcej Tabadańczyków, ale szebeka już oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, by nikt nie miał szans na przeskoczenie coraz szerszego pasa portowej wody.
Katańczyk zaśmiał się szaleńczo, ale jego śmiech przeszedł z miejsca w zduszone przekleństwo, kiedy ciemność nocy przecięła tryskająca iskrami kulka magicznej energii, która rozprysnęła się na powłoce słabnącej tarczy czarodzieja. Wiosła szebeki gotowały brudną wodę wypychając osmundzki statek w kierunku redy Tahar-garu.
I wtedy mężczyzna dostrzegł na krawędzi nabrzeża swój tobołek, kopnięty w przypływie bezsilnej wściekłości przez jednego z miejscowych żołnierzy.
Wątek techniczny
Wszyscy już na pokładzie i statek ruszył w drogę. Tzeentch, jedna jedyna szansa na złapanie tobołka za pomocą Magicznej Siły - jeśli test UM się nie uda, znajdziesz się zbyt daleko od bagażu, by go w ten sposób przejąć!
W powietrzu grad pocisków i wyzwisk, Osmundczycy uwijają się jak szaleni przy wiosłach, co rusz brzdęka kolejna wałowa kusza.
Kolec bosaka zahaczył o odzienie Hariquiela, ale szwy kurty puściły z donośnym trzaskiem pod ciężarem upadającego ciała i tracący przytomność sharamita wypadł za burtę szebeki. Moriento dostrzegł kątem oka ciemny kształt, który odbił się od głowy elfa, pojął od razu, że ktoś obdarzony niebywałą dozą szczęścia zdołał dosięgnąć wkraczającego na pokład zbiegu wyrzuconym z procy kamieniem lub co gorsza, metalową kulką.
Katańczyk ryknął wściekle, kiedy Hariquiel zniknął za burtą szebeki, chociaż jeszcze dzień wcześniej powitałby sardonicznym śmiechem samą sugestię tego, iż mógłby się ratowaniem sharamity kłopotać. Doskoczył do relingu łapiąc rękami za masywną drewnianą poręcz i spoglądając w dół niepomny coraz liczniej świszczących w powietrzu pocisków.
Elf bynajmniej nie wpadł do wody. Wisiał głową w dół na burcie szebeki, nieprzytomny, z wyrzuconymi pod siebie ramionami. Jego prawa noga zaplątana była w cienką linę, zahaczoną o reling statku. Wisiał na cienkiej konopnej linie, nieświadom całego panującego wokół rozgardiaszu.
Dwie strzały odbiły się jedna po drugiej od niewidzialnej tarczy Morientiego, pociągając za sobą wrzaski frustracji strzelców. Na nabrzeżu było coraz więcej Tabadańczyków, ale szebeka już oddaliła się dostatecznie daleko od brzegu, by nikt nie miał szans na przeskoczenie coraz szerszego pasa portowej wody.
Katańczyk zaśmiał się szaleńczo, ale jego śmiech przeszedł z miejsca w zduszone przekleństwo, kiedy ciemność nocy przecięła tryskająca iskrami kulka magicznej energii, która rozprysnęła się na powłoce słabnącej tarczy czarodzieja. Wiosła szebeki gotowały brudną wodę wypychając osmundzki statek w kierunku redy Tahar-garu.
I wtedy mężczyzna dostrzegł na krawędzi nabrzeża swój tobołek, kopnięty w przypływie bezsilnej wściekłości przez jednego z miejscowych żołnierzy.
Wątek techniczny
Wszyscy już na pokładzie i statek ruszył w drogę. Tzeentch, jedna jedyna szansa na złapanie tobołka za pomocą Magicznej Siły - jeśli test UM się nie uda, znajdziesz się zbyt daleko od bagażu, by go w ten sposób przejąć!
W powietrzu grad pocisków i wyzwisk, Osmundczycy uwijają się jak szaleni przy wiosłach, co rusz brzdęka kolejna wałowa kusza.
Biorę tobołek!!! (najlepiej żeby nie wracał po prostej, bo jak go zobaczy mag z nabrzeża to mnie może spróbować skontrować). A jak już załatwię kwestię priorytetową, to mogę przykucnąć za burtą, odnowić tarczę i wrócić do trywialnej kwestii ratowania elfiego życia (przy pomocy wciągania liny lub boska, lub innych w zdatnych do tego drobiazgów )
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, Tahar-gar, dzielnica portowa
Świadomy tego, że przyśpieszająca coraz bardziej szebeka oddala się od nabrzeża z każdym uderzeniem serca, Moriento poruszył raptownie palcami wypowiadając z nadzwyczajną dbałością o każdy detal słowa inkantacji. Uwolniona z amuletu moc przeistoczyła się w niewidzialną wypustkę, która w ułamku sekundy pochwyciła przechylony nad krawędzią nabrzeża tobołek i uniosła go w powietrze. Przymierzający się do kolejnego kopnięcia sfrustrowany żołdak wrzasnął zaskoczony tym niecodziennym widokiem, ale nie zdążył już zatrzymać wymierzonego stopą ciosu, który trafił w pustkę. Tabadańczyk stracił równowagę, wrzasnął jeszcze głośniej i przeleciał nad krawędzią nabrzeża wpadając z donośnym pluskiem do wody.
Moriento nie przestawał gestykulować obiema rękami, utrzymując swój tobołek w powietrzu i przyciągając go coraz szybciej do rufy statku. Kiedy pękata podróżna torba opadła z głuchym stukotem na deski szebeki, czarodziej odetchnął z niewysłowioną ulgą i przykucnął czym prędzej za relingiem decydując się na zejście z oczu zawziętym okrutnie tabadańskim strzelcom.
Wątek techniczny
Wyrzuciłem 16 w teście UM, więc co tu jeszcze dodawać? Tobołęk na pokładzie, można wyrazić swą dziką radość (w ramach jej okazywania możesz oblizać Akkiego i pomerdać ogonem Tabadance)!
Świadomy tego, że przyśpieszająca coraz bardziej szebeka oddala się od nabrzeża z każdym uderzeniem serca, Moriento poruszył raptownie palcami wypowiadając z nadzwyczajną dbałością o każdy detal słowa inkantacji. Uwolniona z amuletu moc przeistoczyła się w niewidzialną wypustkę, która w ułamku sekundy pochwyciła przechylony nad krawędzią nabrzeża tobołek i uniosła go w powietrze. Przymierzający się do kolejnego kopnięcia sfrustrowany żołdak wrzasnął zaskoczony tym niecodziennym widokiem, ale nie zdążył już zatrzymać wymierzonego stopą ciosu, który trafił w pustkę. Tabadańczyk stracił równowagę, wrzasnął jeszcze głośniej i przeleciał nad krawędzią nabrzeża wpadając z donośnym pluskiem do wody.
Moriento nie przestawał gestykulować obiema rękami, utrzymując swój tobołek w powietrzu i przyciągając go coraz szybciej do rufy statku. Kiedy pękata podróżna torba opadła z głuchym stukotem na deski szebeki, czarodziej odetchnął z niewysłowioną ulgą i przykucnął czym prędzej za relingiem decydując się na zejście z oczu zawziętym okrutnie tabadańskim strzelcom.
Wątek techniczny
Wyrzuciłem 16 w teście UM, więc co tu jeszcze dodawać? Tobołęk na pokładzie, można wyrazić swą dziką radość (w ramach jej okazywania możesz oblizać Akkiego i pomerdać ogonem Tabadance)!
Jak się wydostaniemy z tej kabały, to mogę Tabadance nawet... aaa, nie będę wchodził w szczgóły. Fakt, że ktoś w innym temacie dopraszął się o scenar na motywach pornosa nie znaczy od razu, że muszę tu schlebiać gustom tłumu :p
Przechodzę do dalszego etapu - tarcza i elf.. w końcu życie to kwestia priorytetów, nie?
- Kapitanie, chcąc nie chcąc usłyszałem, że Tabadańczycy wysłali umyślnego do portu coby zaalarmowali galery i na redzie blokadę położyli...
Przechodzę do dalszego etapu - tarcza i elf.. w końcu życie to kwestia priorytetów, nie?
- Kapitanie, chcąc nie chcąc usłyszałem, że Tabadańczycy wysłali umyślnego do portu coby zaalarmowali galery i na redzie blokadę położyli...
-
- Reactions:
- Posty: 12615
- Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
- Has thanked: 138 times
- Been thanked: 84 times
- Kontakt:
Noc 29 bakis-ranu 9454, wody Morza Perłowego
Szebeka pewnie nie miałaby szans na wyślizgnięcie się z portu, gdyby nie fakt, że dzięki uśpionej czujności miejscowego kapitanatu obie przebywające na redzie galery obsadzone były szkieletowymi załogami. Zanim zaalarmowani rwetesem i niesionymi przez gońców rozkazami marynarze, bawiący się dotąd hucznie w tahargarskich spelunkach, zdążyli dotrzeć do przyszykowanych naprędce szalup, osmundzki statek prześlizgnął się w ciemności obok gauger i zniknął na spokojnym, spowitym ciemnościami nocy morzu.
Postawione wprawnie żagle załopotały na wietrze, woda wciąż kipiała i pieniła się pod dotykiem zanurzanych rytmicznie w toni wioseł. Dragan z Halladoru przemierzał pokład szebeki wydając rzeczowe rozkazy i starając się nie zwracać większej uwagi na podnoszącą donośny lament tabadańską piękność, która zawzięcie domagała się natychmiastowego odstawienia na coraz bardziej odległy brzeg.
Moriento przytulił do piersi swój odzyskany cudem tobołek i przeszedł czym prędzej na dziób statku, nie zwracając już dłużej uwagi ani na wciąż nieprzytomnego po potężnym ciosie w głowę krasnoluda ani dochodzącego powoli do siebie, wciągniętego na pokład za pomocą konopnej liny elfa. Osmundzcy żeglarze omijali go z zauważalnym szacunkiem, szepcząc coś w rodzimym języku za plecami czarodzieja i wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
Wiatr dął w żagle szebeki, niosąc ją szybko poprzez wody Morza Perłowego, ku położonemu daleko na południu wybrzeżu Osmundu Wschodniego. Katańczyk odetchnął raz jeszcze z ulgą, a potem zaczął modlić się w duchu do swego niebiańskiego patrona prosząc, by świt przyniósł zbiegom widok spokojnych i pustych wód.
Nareszcie poczuł się bezpieczny.
Wątek techniczny
I tym oto postem dotarliśmy do końca naszej skromnej króciutkiej przygody! Pozwolę sobie jeszcze dzisiaj lub jutro dołożyć post albo dwa podsumowujące w trybie fabularnym losy naszych bohaterów, do graczy zaś mam prośbę, by przejrzeli zapiski rekonstruując te elementy ekwipunku, które udało im się zachować do chwili odpłynięcia z Tahar-garu - macie zbroje, broń zrabowaną strażnikom miejskich oraz to, co przed wyruszeniem do faktorii zostawiliście w tawernie. Tzeentch, podlicz proszę całościowo zużycie PM w przygodzie.
Osobno poproszę Was o wyczerpujący raport z oceną sesji, zarówno pod kątem fabuły jak i grywalności, ale to w osobnym poście. Na tę chwilę serdecznie dziękuję za sympatyczną grę, było mi naprawdę miło!
Szebeka pewnie nie miałaby szans na wyślizgnięcie się z portu, gdyby nie fakt, że dzięki uśpionej czujności miejscowego kapitanatu obie przebywające na redzie galery obsadzone były szkieletowymi załogami. Zanim zaalarmowani rwetesem i niesionymi przez gońców rozkazami marynarze, bawiący się dotąd hucznie w tahargarskich spelunkach, zdążyli dotrzeć do przyszykowanych naprędce szalup, osmundzki statek prześlizgnął się w ciemności obok gauger i zniknął na spokojnym, spowitym ciemnościami nocy morzu.
Postawione wprawnie żagle załopotały na wietrze, woda wciąż kipiała i pieniła się pod dotykiem zanurzanych rytmicznie w toni wioseł. Dragan z Halladoru przemierzał pokład szebeki wydając rzeczowe rozkazy i starając się nie zwracać większej uwagi na podnoszącą donośny lament tabadańską piękność, która zawzięcie domagała się natychmiastowego odstawienia na coraz bardziej odległy brzeg.
Moriento przytulił do piersi swój odzyskany cudem tobołek i przeszedł czym prędzej na dziób statku, nie zwracając już dłużej uwagi ani na wciąż nieprzytomnego po potężnym ciosie w głowę krasnoluda ani dochodzącego powoli do siebie, wciągniętego na pokład za pomocą konopnej liny elfa. Osmundzcy żeglarze omijali go z zauważalnym szacunkiem, szepcząc coś w rodzimym języku za plecami czarodzieja i wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
Wiatr dął w żagle szebeki, niosąc ją szybko poprzez wody Morza Perłowego, ku położonemu daleko na południu wybrzeżu Osmundu Wschodniego. Katańczyk odetchnął raz jeszcze z ulgą, a potem zaczął modlić się w duchu do swego niebiańskiego patrona prosząc, by świt przyniósł zbiegom widok spokojnych i pustych wód.
Nareszcie poczuł się bezpieczny.
Wątek techniczny
I tym oto postem dotarliśmy do końca naszej skromnej króciutkiej przygody! Pozwolę sobie jeszcze dzisiaj lub jutro dołożyć post albo dwa podsumowujące w trybie fabularnym losy naszych bohaterów, do graczy zaś mam prośbę, by przejrzeli zapiski rekonstruując te elementy ekwipunku, które udało im się zachować do chwili odpłynięcia z Tahar-garu - macie zbroje, broń zrabowaną strażnikom miejskich oraz to, co przed wyruszeniem do faktorii zostawiliście w tawernie. Tzeentch, podlicz proszę całościowo zużycie PM w przygodzie.
Osobno poproszę Was o wyczerpujący raport z oceną sesji, zarówno pod kątem fabuły jak i grywalności, ale to w osobnym poście. Na tę chwilę serdecznie dziękuję za sympatyczną grę, było mi naprawdę miło!