Przełamując paraliż młodzieńcy skoczyli ku najbliższemu zaułkowi niczym spłoszone sarny, ścigani wściekłymi okrzykami gaszących pożar mieszczan i towarzyszących im żołnierzy. Żaden z Kossytów nawet się nie łudził nadzieją na szansę racjonalnego przemówienia do rozumu gawiedzi, gdyby jednak wyzwanie takie im się powiodło, żołdacy Grodina na pewno nie byliby równie racjonalni jak mieszczanie.
Przeklęty po stokroć Tyszka ponownie przysporzył myśliwym niewyobrażalnych kłopotów, oddając morderczy strzał zza krawędzi dachu i ulatniając się niczym kamfora. To jego okrzyk poderwał na nogi podwładnych kapitana, rzucając ich ku ciepłemu jeszcze ciału dowódcy.
Kossyci uciekali na złamanie karku, świadomi wiszącego nad ich głowami widma natychmiastowej egzekucji. W momencie śmierci Grodina stracili najważniejszego być może sojusznika w Cherovie i znaleźli się znienacka w jeszcze groźniejszej sytuacji niż do tej pory.
Nocne ulice miasta były skute dość silnym mrozem, by większość mieszkańców pozostawała w domach bądź karczmach. Myśliwi urwali się szybko nieskładnemu pościgowi, przez dłuższy czas błądząc w labiryncie ceglanych budowli w poszukiwaniu drogi do "Dzika". Nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnie uwagi zwolnili w końcu kroku udając zwyczajnych przechodniów i docierając w końcu ku wielkiej uldze do znajomej karczmy.
W środku panował ścisk i gwar, bo zimno na ulicach skutecznie zachęcało do korzystania z przyjemności karczemnego przybytku. Otrzepując ze śniegu buty i rozpinając swe płaszcze Kossyci jęli rozglądać się bacznie wokół siebie, niemal natychmiast dostrzegając zasiadających przy jednej z dębowych ław osadników ze Stołpianki.
Levanid Makara i Luka Gubin siedzieli na ławie zwróceni twarzami w stronę wejścia, toteż obaj od razu dostrzegli wchodzących krewniaków, jednakże ku kompletnemu zdumieniu myśliwych żaden z Khardów nie uczynił najmniejszego gestu powitania, nie odezwał się nawet jednym słowem. W zamian obaj zaszczycili przybyszów przelotnym i wyzbytym zainteresowania spojrzeniem wracając jak gdyby nigdy nic do rozmowy z resztą siedzących przy stole kompanów.