Skąpany w letnim skwarze, rozległy port morski w Halladorze wydawał się dziwnie wyludniony i cichy. Większość mieszkańców miasta udała się na popołudniową drzemkę albo przesiadywała na zacienionych werandach licznych tawern i karczm, racząc się kuflami musującego kuzmuku i wiodąc leniwe dysputy na rozliczne tematy. Stada skrzeczących mew zdążyły się już nasycić stertami rybich odpadków pozostawionych na brzegu przez rybaków i unosiły się teraz na mętnej tafli portowego basenu idąc w ślad bardziej od nich rozumnych istot. Woda chlupotała cicho pomiędzy palami pomostów, skrzypiały liny cumownicze niewielkich kupieckich kog. Niosąca orzeźwienie morska bryza zniknęła bez śladu i powiewające dotąd rachitycznie bandery statków teraz zwiotczały smętnie na masztach.
Chociaż tu i ówdzie słychać było słowa wypowiadane we Wspólnej Mowie, wśród bywalców tawern wydawał się dominować dźwięczny osmandil, wypowiadany na dodatek w karmińskim dialekcie, za którym wielu przejezdnych nie potrafiło nadążyć budząc tym samym uciechę miejscowej gawiedzi.
Wygodnie rozparty w wiklinowym fotelu, młody czarnowłosy mężczyzna o zielonych oczach i wplecionych we fryzurę brązowych drewnianych koralikach trącił w wyrazie znudzenia struny przełożonej przed kolano lutni, wodząc wzrokiem po zakotwiczonych w porcie statkach. Ustawiony na bruku tuż przy jego nodze gliniany dzban po piwie był od dłuższego czasu pusty, ale żadna z posługaczek nie kwapiła się napełnić go ponownie, podzielając rozleniwienie miejscowych bywalców korzystających z uroku popołudniowej drzemki.
- Jeśli się tutaj rychło nie zjawi jakiś statek płynący na północ, chyba wyzionę ducha z nudów - burknął czarnowłosy bard tarmosząc struny lutni w pozbawiony większego składu i ładu sposób - Cóż za prowincjonalna dziura, klnę się na Pana Kielicha. W takim miejscu trudno natrafić na kogoś, kto w pełni potrafiłby docenić mój artystyczny kunszt!
Siedzący w drugim wiklinowym siedzisku półolbrzym, ledwie mieszczący się w trzeszczącym ustawicznie fotelu, unosił na dźwięk słów druha jedną krzaczastą brew nie chcąc się widać wdawać w kolejną jałową dysputę. Zamiast tego przeniósł wzrok ku grupce rozprawiających z większym niż reszta ożywieniem rybaków, odzianych w proste stroje i gestykulujących rękami nad dzielonym wspólnie dzbanem kuzmuku. Rozmawiali w osmandilu, przez co ich dźwięczna i melodyjna mowa bynajmniej niczego zamorskiemu podróżnikowi nie zdradzała, ale sam widok zatroskanych twarzy Karmińczyków sugerował, że coś ich mocno poruszyło.
- A ci czego tacy krzykliwi? - zapytał głębokim i niskim głosem półolbrzym, zerkając ku jednemu z pracujących w tawernie pachołków, władających biegle asserem.
- Rzecz idzie o trytona, zacny panie - odparł młody chłopak odstawiając na bruk uliczki pełne odpadków drewniane wiadro - Ponoć ich znajomkom dorosły tryton zaplątał się przy połowie w sieci, opodal Wyspy Gromów. Skłuli go jakoby harpunami, ale zdołał rozerwać sieć i skoczył z powrotem do morza. Dawnośmy nie mieli w okolicy kłopotów z trytonami, tedy miejscowi rybacy wielce są tym poruszeni, a martwią się niepomiernie. Chcą ofiarę złożyć El-Amarnie, coby Pani Wód trytony odegnała.
Graczom i sobie samemu życzę dużo dobrej zabawy i szczęścia w turlaniu!