IK - In Thunder Forged

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 stycznia 2015, 00:20

Wykrzykujący ostrzeżenie pirat uczynił to zbyt późno. Kurki opadły, pistolety przemówiły, a kiedy wypadły z nich pociski, niosły w sobie tak samo ciężki ładunek magii, co ołowiu.

Pierwsza kula trafiła mężczyznę, który krzyknął. Zamiast przebić ciało nieszczęśnika na wylot, pocisk spłaszczył się w ułamku chwili na piersi człowieka wyrzucając pirata w powietrze z przeczącym zdrowemu rozsądkowi impetem. Najeźdźca poleciał w tył wcale nie wolniej od samej kuli, uderzając w dwóch innych piratów z siłą wystarczającą do pogruchotania połowy kości we wszystkich trzech ciałach.

Pocisk wystrzelony z drugiego młynka uderzył w cel z siłą rażenia przystającą bardziej do armatniej kuli, przebijając na wylot nie tylko trafionego pirata, ale i jego trzech innych towarzyszy. To, że w drodze do ostatniego nieboraka zmienił płynnie trajektorię lotu skręcając w bok zostało w bitewnym chaosie zupełnie przeoczone.

Odrzut potężnych pistoletów nie poruszył Athertona nawet o cal. Przemieszczając się w sposób całkowicie sprzeczny z prawami fizyki, siła odrzutu rozeszła się na boki przekręcając w ułamku chwili obrotowe lufy broni bez ubiegania się do pomocy zębatek tworzących skomplikowany system przeładowania młynków - system, który w przypadku tych konkretnych egzemplarzy został z broni wymontowany.

Było to czymś niemożliwym, ale tak zażyczył sobie Atherton, a kiedy ogniomistrz sobie czegoś życzył, samopały spełniały jego zachcianki.

Naznaczony bliznami kudłaty korsarz pojawił się w polu widzenia kaprala szarżując na niego z flanki. Krzycząc maniakalnie mężczyzna zamachnął się toporem w sposób przypominający przygotowanego na rąbanie pnia drzewa drwala. Atherton poderwał w górę lufę jednego z młynków parując cios topora ze zdradzającą sporą praktykę wprawą i odbijając ostrze pirackiej broni w bok. Stal topora nie pozostawiła na umagicznionej lufie pistoletu najmniejszego śladu.

Kapral dźgnął przeciwnika drugim pistoletem w twarz niczym sztyletem, rozdzierając jego skórę i łamiąc kości. Pytanie jak wielkie obrażenia spowodował ten cios stało się czysto akademickie, kiedy ogniomistrz pociągnął za spust broni roztrzaskując czaszkę pirata w drobne kawałki i zwalając tą samą kulą z nóg korsarza, który znalazł się w tej samej chwili za plecami topornika.

Runiczne pociski świszczały w powietrzu, a ludzie umierali - przebijani kulami, druzgotani, wyrzucani w górę niczym miotane falami małe łódeczki. Koniec końców młynki pozbyły się całej amunicji, a kurki obu pistoletów opadły na puste komory.

Morderczą kanonadę przetrwał bez szwanku jeden pirat - wysoki i szczupły, uśmiechający się w okrutny sposób i potrząsający szablą o zębatej klindze.

- Liczyłem. Miałeś osiem, draniu!

- Dziewięć - skorygował go uprzejmie Cygnarczyk.

- Hę? Nie potrafisz liczyć, ty-

Atherton podrzucił w górę trzymany w prawej dłoni pistolet, ciskając go w powietrze ponad swoją głową. W tej samej chwili wygiął się w biodrach, wykręcił w przedłużeniu wcześniejszego ruchu sięgając pustą dłonią za plecy.

Kiedy zaskoczony pirat oderwał odruchowe spojrzenie od wirującego w powietrzu młynka, Atherton trzymał już w ręce jednostrzałowy runolet. A kiedy spanikowany przeciwnik poczynił desperacki krok w stronę cygnarskiego żołnierza, ogniomistrz wypalił mu z runoletu prosto między oczy.

Niewielka broń znalazła się w ułamku chwili w kaburze ukrytej na plecach Gausta, a jego pusta ponownie dłoń pochwyciła w ostatniej chwili spadający ku ziemi młynek.

- Dziewięć - powtórzył Atherton ruszając biegiem śladem swych podkomendnych.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 01 lutego 2015, 17:38

- Owczarek dostał! Owczarek dostał!

Benwynne zaklęła szpetnie odwracając się jednocześnie w miejscu dokładnie na czas, by ujrzeć jak jej wojbot przewraca się na plażę pod gradem szrapneli miotanych przez śrutowe działka machin wroga. Na piasku leżały gorące kawałki pancerza Owczarka, odkształcone na podobieństwo pasków roztopionego sera. Ruchliwe języki dymu unosiły się z dziur znaczących niebieskozłoty korpus parobota w miejscach, gdzie konstruktorzy wcale nie przewidzieli wywietrzników.

Pirackie wojboty ruszyły w stronę ofiary chcąc dokończyć dzieła zniszczenia, wówczas jednak za ich naplecznikami pojawił się buchający dymem Wilczur. Niczym rozwścieczony metalowy bóg, konstrukt odrzucił jednego z mechanicznych przeciwników na bok ciosem swego topora, drugiemu zaś przystawił do korpusu lufę działka i wystrzelił. Przekładnie przeciwnika zablokowały się w jednej chwili, węglarka zajęła płomieniami, a bojler eksplodował unicestwiając wszystkie mechanizmy konstruktu powyżej jego biodrowego czopa.

Wilczur kopnął z rozpędu w jedną ze stojących wciąż na piasku metalowych nóg zniszczonego parobota, posyłając bryłę metalu prosto w trzeciego z przeciwników wytrącając go na chwilę z równowagi, po czym podążył z łoskotem tłoków za machiną uszkodzoną ciosem topora. Dźwięki tłukącego w metal ostrza i huk przyśpieszających przekładni sprawiły, że walczący w pobliżu żołnierze i piraci jak jeden mąż rozpierzchli się na wszystkie strony w poszukiwaniu bardziej spokojnego zakątka pola bitwy.

Zapomniany przez wszystkich, Owczarek leżał na boku w mokrym piasku omywany spienionymi morskimi falami.

- Habbershant! - krzyknęła na całe gardło Benwynne.

- W drodze! - faktycznie, odpowiedź mechanika dobiegła od strony plaży. Dusząc w ustach przekleństwa sierżant ruszyła biegiem w ślad za nim, przywołując do siebie ruchem ręki kilku podwładnych.

Większość wojskowych mechaników pracowała przy asyście uzdolnionych technicznie pomagierów, czasami ludzi, czasami nie. Habbershant jednakże nie lubił takiego podejścia do swego fachu, nie chcąc narażać kogokolwiek niepotrzebnie na śmierć. Należący do jego zespołu mechanicy byli dobrze przeszkolonymi fachowcami, którzy w większości przypadków nie potrzebowali pomocy przełożonego; kiedy zaś sierżant sztabowy Habbershant wkraczał w pole ostrzału wroga, nigdy nie prosił nikogo o wsparcie.

- Skąd możesz wiedzieć, że nie będziesz potrzebował części albo narzędzia, którego nie posiadasz? - zapytała go kiedyś Benwynne.

- Bo jeśli nie potrafisz na pierwszy rzut oka stwierdzić, czego będziesz potrzebował, nie powinieneś piastować funkcji przywódcy zespołu - odpowiedział.

Sądziła wtedy, że była to czcza przechwałka, ale po wszystkich przeżytych razem bojach wiedziała już, że nie zwykł popełniać pomyłek. Rozbryzgując butami morską wodę przypadł do korpusu unieruchomionego Owczarka i od razu sięgnął do jednej z poszarpanych dziur dzierżonym w dłoni pięciobolcowym asymetrycznym kluczem. Chwilę potem przy mechaniku wyrósł Wilczur, obracający obalonego towarzysza broni w taki sposób, by ułatwić Habbershantowi pracę.

Benwynne wskoczyła do najbliższego okopu, przejęła od wyczerpanego żołnierza uchwyty łańcuchowego kulomiotu i obróciła lufy broni w stronę Owczarka gotowa rozedrzeć pociskami na strzępy każdego pirata, który choćby się tylko obejrzał na pracującego szaleńczo mechanika.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 01 lutego 2015, 17:58

Nim Atherton dogonił swój oddział, komandosi zdążyli przejąć jedną z pirackich łodzi przygotowując ją do zepchnięcia z plaży. Kapral przypadł do reszty ludzi napierając na ciężki metal i drewno, kiedy zaś łódź zatańczyła na falach, wciągnął się pośpiesznie na jej pokład.

- Słuchajcie, chłopcy - powiedział ładując do młynków naboje podczas, gdy pozostali Cygnarczycy złapali za wiosła - Wszyscy dobrze wiecie, czego szukamy. Nie ma szans, by gdzieś tam znajdowały się papiery sygnowane pieczęcią khadorańskiego sponsora, więc szukajcie wszystkiego, co może sprawiać wrażenie twardego dowodu. Jak będzie trzeba, rozbierzemy ten okręt na kawałki aż po stępkę. Jeśli kropla khadorańskiego potu spłynęła do zęzy, chcę ją mieć, rozumiecie?

Pięć gardłowych pomruk musiało wystarczyć za odpowiedź.

Dźwięki armatniej kanonady unosiły się nad morską tonią, chmury gryzącego dymu spowijały burty strzelających do siebie okrętów przybierając złudną postać szaroczarnych upiorów czekających na porwanie czyjejś duszy.

Plan zakładał, że odsiecz pod postacią metalowego pancernika i galeonów zaabsorbuje całkowicie uwagę piratów pozwalając niewielkiej łodzi na dyskretne dotarcie do najbliższej brygantyny. Okazało się jednak, że obrany na cel okręt posiadał na pokładzie przynajmniej jednego roztropnego żeglarza pilnującego przez cały czas strony plaży.

Wiosłujący zawzięci Cygnarczycy uświadomili to sobie w momencie, kiedy jedna z ambrazur podniosła furtę i z jej ciemnego wnętrza rzygnął długi płomień wystrzału.

Atherton zareagował szybciej niż kiedykolwiek wcześniej w życiu. Lufy obu pistoletów uniosły się w górę spowite magiczną aurą, wystrzeliwując w ułamku chwili cztery pociski.

Pierwszy, poruszający się z prędkością dalece większą od każdego konwencjonalnego pocisku, unicestwił armatnią kulę w odległości zaledwie kilkunastu jardów od łódki. Pozostałe trzy przecięły powietrze po zakrzywionej trajektorii omijając deszcz szczątków i wpadły przez furtę ambrazury do wnętrza pokładu działowego brygantyny. Odległość do celu była zbyt duża, by Atherton usłyszał dźwięk upadających ciał, ale wiedział instynktownie jaki los spotkał obsadę działa.

- Pozostaje mieć nadzieję, że tylko oni gapili się w tę stronę - powiedział z pozorną nonszalancją, pławiąc się w pełnym podziwu wzroku stoickich zazwyczaj, teraz zaś siedzących z otwartymi ustami komandosów.

Tym razem się nie mylił. Nikt więcej nie wystrzelił do łódki z pokładu rosnącego w oczach okrętu.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 01 lutego 2015, 18:46

Przeskakując lufy pozbawionego amunicji kulomiotu, Benwynne wydała z siebie zduszony okrzyk próbując jednocześnie wyszarpnąć ostrze swej broni spomiędzy żeber zabitego chwilę wcześniej pirata. Podzielając naturę swego właściciela za jego życia, ciało wzbraniało się przed tym chciwie, nie oddając przeszywającej je ostrej stali, dopóki sierżant nie przydeptała trupa podeszwą swego ciężkiego buta i nie wyprostowała się ciągnąc miecz w górę.

Czynność ta pozwoliła kobiecie przyjąć pozycję wręcz idealną do obejrzenia kuli ognia i słupa dymu wystrzeliwującego z brygantyny przechwyconej niedawno przez oddział kaprala Gausta. Ogromna część pokładu okrętu dosłownie zniknęła, spadając pod postacią deszczu szczątków na morze. Kłęby dymu gęstniały z każdym uderzeniem serca, rodząc w Benwynne bardzo złe przeczucia. Początkowo ospale, potem jednak z coraz większą szybkością, śmiertelnie raniona brygantyna zaczęła się kłaść na burtę.

- To mi wygląda na magazyn prochu - skomentował Wendell, który ponownie bez słowa ostrzeżenia wyrósł tuż przy boku przełożonej - Albo nadziali się na jakiegoś korsarza o samobójczych skłonnościach albo wypalili w coś, czego nie powinni byli ruszać.

- Jeśli udało mu się opuścić pokład, być może sama go zabiję - wysyczała z dziką furią sierżant - Co on sobie myślał, do jasnej cholery? Ile warty jest dowód, który spłonął albo spoczął na dnie morza?

- Mógł nie mieć wyjścia - odparł wymijająco mechanik - Poza tym są jeszcze inne okręty...

- A jeśli jedyny dowód khadorańskiego sponsoringu znajdował się akuratnie na pokładzie tego, Habbershant? Co wtedy?

- Wtedy... kurier, pani sierżant.

- Słucham?

Wendell wskazał za siebie palcem. Z głębi lądu zbliżał się samotny jeździec, rozpryskujący ziemię i piasek kopytami swego wierzchowca. Na mundurze przybysza widniał symbol cygnusa. Ciągnąc konia za uzdę kurier zeskoczył płynnym ruchem z siodła i stanął u boku porucznika Craddocka, oficera dowodzącego całością operacji na plaży.

Craddock zaś w odpowiedzi na jakieś pytanie obejrzał pole bitwy przez szkła swej własnej lunety i wskazał ręką wprost na sierżant Benwynne.

- Psiamać.

Sytuacja w bezpośrednim sąsiedztwie Bracewell wyglądała na opanowaną. Przeważająca większość najeźdźców nie żyła bądź właśnie dogorywała, inni bronili się w niewielkich grupkach. Bulldog oraz przywrócony do stanu używalności Owczarek bez większego trudu masakrowały każdy napotkany punkt oporu. Bulldog poruszał się na podobieństwo kulawego człowieka, a hydrauliczne płyny wyciekały przez cały czas z jego uszkodzonej kończyny, ale nie sprawiał wrażenia zagrożonego upadkiem bądź trwałym zacięciem przekładni - defekt wyglądał na łatwy do usunięcia przez zespół Wendella już po zakończeniu walk. Wilczur stał opodal z lufą działka uniesioną wysoko w górę, dzieląc swą nieludzką uwagę pomiędzy plażę i morze, próbując zapewne odnaleźć cel najbardziej godny pocisku.

Wszystko wskazywało na to, że nic nie wymagało w tej chwili bezpośredniego nadzoru Benwynne.

- W porządku, sierżancie sztabowy. Zobaczmy, co to za pilna sprawa, która nie może zaczekać do naszego powrotu do domu.

Jej zmęczony marsz i rześki trucht posłańca przywiodły oboje do łachy piasku u szczytu plaży. Promienie słońca sięgnęły ciał żołnierzy rozgrzewającym dotykiem, nie musząc się przebijać przez kłęby spowijającego resztę plaży dymu.

Kurier, młody mężczyzna o posturze i obliczu godnym upamiętnienia na plakacie werbunkowym, zasalutował sprężyście i podał Benwynne złożoną w pół kartkę papieru, pozbawioną koperty czy lakowej pieczęci.

- Polecenie służbowe, pani sierżant - oświadczył odgadując w mig niewypowiedziane pytanie - Przeczytałem na wypadek, gdyby coś poszło nie tak i musiałbym przekazać rozkazy ustnie. To musi być ważne.

Bracewell kiwnęła głową, rozłożyła kartkę studiując spojrzeniem treść rozkazu, potem zaś wysyczała przez zaciśnięte znienacka zęby.

- To chyba jakiś żart!

- Nie sądzę, pani sierżant.

Benwynne podała kartkę towarzyszącemu jej Wendellowi.

- Chyba sobie żartują - odpowiedział po chwili mechanik. Tym razem kurier nie uznał za stosowne zareagować.

- Macie pojęcie, szeregowy, jak ważna jest ta operacja? - sarknęła Benwynne - Jak długie przygotowania-

- Jestem tylko posłańcem, ma'am. Poza tym operacja wcale nie została zawieszona. Te rozkazy dotyczą wyłącznie piątego plutonu. Drugi i szósty pozostaną tutaj i dokończą-

- Drugi i szósty są dobre, ale to oddziały konwencjonalne, a nie NSZ. Potrzebujemy-

- Przykro mi, ma'am.

- Czy ktokolwiek będzie mógł dokończyć zdanie bez przerywania? - wtrącił zmęczonym głosem Wendell.

- Przykro mi - powtórzył kurier - Moje rozkazy są jednoznaczne. Miałem jak najszybciej dostarczyć ten list, a następnie przypilnować, żeby jego treść natychmiast została wdrożona w życie. Polecenie autoryzowane wprost przez generała Runewooda.

Tylko wojskowa dyscyplina, i tak już wystawiona na ciężką próbę, powstrzymała Benwynne przed wypowiedzeniem na głos bardzo nieobyczajnego słowa. Zamiast tego tylko wzruszyła ramionami oglądając się na Wendella.

- Sierżancie sztabowy, czy kapral Gaust i jego ludzie usłyszą parowy gwizdek?

- Mogę odpowiednio skalibrować urządzenie, ma'am - odpowiedział mechanik - Tylko proszę zachować wtedy stosowny odstęp.

- Dobrze. Wykonać. Odwrót taktyczny - obecnie stosowany system sygnalizacji dźwiękowej składał się w przypadku tego konkretnego sygnału z pięciu gwizdów, trzech długich, następnie zaś dwóch krótkich - Wycofujemy się i wracamy do domu.

A tam, generał czy nie, arcydiuk czy nie, szanowny Alain Runewood będzie się musiał dobrze wytłumaczyć ze swego rozkazu!

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 01 lutego 2015, 18:51

Tak oto dotarliśmy do końca drugiego rozdziału powieści. Tym razem poznaliśmy drugą z trzech bohaterek autora, sierżant Benwynne Bracewell. Dla wyjaśnienia, skrót NSZ oznacza w tym przypadku Niekonwencjonalne Siły Zbrojne, wyselekcjonowane oddziały cygnarskiej armii poddawane dodatkowemu szkoleniu na podobieństwo sił specjalnych (ale to wciąż jeszcze nie elitarny CRS, Cygnarski Rekonesans Specjalny).

Zrobię sobie krótką przerwę od tłumaczenia, żeby pociągnąć w międzyczasie inne projekty, ale na pewno niebawem do tego topiku powrócę. Jak Wam się podoba świat IK nakreślony jak dotąd klawiaturą Marmella?

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 lutego 2015, 21:25

8 Glaceus 605 OR, Corvis

Srebrzysta w księżycowym świetle przebijającym się przez liczne chmury, siedząca w siodle rosłego rumaka kobieta pochyliła się nad karkiem wierzchowca tak jakby chciała się podzielić ze zwierzęciem jakimś sekretem.

- Wspominałam już jak bardzo nienawidzę Corvisu?

Arius, nazwany tak dla uczczenia poważanego kapłana i bohatera narodu, zastrzygł w odpowiedzi wystającymi spod końskiego pancerza kasztanowymi uszami, nie zdobywając się na żaden inny przejaw aprobaty wobec słów swej pani.

Porucznik Laddermore roześmiała się cicho. Echo tego śmiechu dotarło do zakamarków jej hełmu, chociaż podróżowała z podniesioną przyłbicą.

- Myślę, że zbyt często to ode mnie słyszysz - przyznała.

Katherine Laddermore - nie tylko porucznik królewskiej armii, ale i nie obnosząca się na co dzień ze swym statusem wysoko urodzona szlachcianka - nie odpowiadała zbytnio tradycyjnemu wyobrażeniu cygnarskiego rycerza. Wychowana na dworze arcydiuka Fergusa Laddermore, miała przyjemną dla oka twarz, gęste loki koloru czekolady oraz postawę urodzonej księżniczki. Uchodziła za wyższą i mocniej zbudowaną od swych rówieśnic, ale wciąż trudno było przyznać, że robiła swą osobą wrażenie kogoś niebezpiecznego.

Dopóki ktoś nie wszedł jej w drogę albo nie zagroził jej poddanym. Dopóki ktoś nie ujrzał jej koszącej ostrzem przeciwników na podobieństwo ogrodnika przycinającego pałacowe róże. Dopóki nie pojawiała się bez swej dworskiej sukni, tylko w niebieskim pancerzu Burzojezdnych - spadająca na nieprzyjaciela niczym gniew samego boga, przy wtórze wieszczących jej przybycie błyskawic.

Chociaż nie uchodziła za wyjątkowo krwiożerczą, w tej akuratnie chwili nie miałaby niczego przeciwko utoczeniu czyjejś krwi. Obecny przydział do garnizonu w Corvisie - mieście poskrzypujących mostów, ciasnych uliczek i błotnistych placyków położonym pośrodku rozległego bagiennego rozlewiska - znajdował się bardzo nisko na liście wymarzonych przez nią przydziałów.

Nie była też jedyną, która myślała w taki sposób.

- Może mi pani raz jeszcze wyjaśnić, co my tu robimy, pani porucznik? - męski głos dobiegł zza jej pleców, podniesiony nieco w zamiarze przekrzyczenia wszechobecnego rechotu żab.

Katherine uśmiechnęła się szerzej, chociaż żaden z towarzyszących jej mężczyzn nie zdołał tego uśmiechu dostrzec. Blevins powtarzał swoje pytanie każdego wieczoru, od chwili przybycia do miasta cztery dni wcześniej. Teraz szlachcianka miała wręcz wrażenie, że żaden patrol poza granicami miejskich rogatek nie byłby kompletny bez tego właśnie pytania. Wielu innych oficerów doświadczyłoby dyskomfortu w przypadku tak daleko posuniętej bezpośredniości rycerza, ale Katherine dzięki swej niechęci do manieryzmów napotykanych na dworze ojca preferowała nieco nieformalne stosunki z podwładnymi.

- Mamy wojnę, Blevins - odpowiedziała półgłosem, chociaż wiedziała, że pytanie mężczyzny było czysto retoryczne - Z pewnością zauważyłeś te parę tysięcy ludzi opuszczających Corvis na początku tygodnia? To poborowi mający dołączyć na froncie do Pierwszej Armii. A ponieważ Druga Armia wciąż potrzebuje czasu, by dokończyć mobilizację swoich rezerw, garnizon w Corvisie poprosił o przydzielenie najbliższego dostępnego oddziału do służby patrolowej, zanim nie dotrą tu posiłki. Pojmujesz to wszystko czy też mam sięgnąć po rysik i wszystko ci nakreślić na kartce?

Kilku mężczyzn, wśród nich również sam Blevins, prychnęło krótkim cichym śmiechem poprawiając kobiecie samopoczucie. Zależało jej na takich chwilach mogących złagodzić choć po trosze napięcie zrodzone ze świadomości wojny.

Odetchnęła głęboko zamierzając wydać rozkaz zjechania po raz ostatni na brzeg przed rozpoczęciem liczącej trzy mile drogi powrotnej do Corvisu, gdy wtem przeszkodził jej okrzyk jednego z rycerzy.

- Łódź na rzece, pani porucznik!

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 19 lutego 2015, 21:39

Katherine wstrzymała Ariusa.

- Coś podejrzanego?

Nawet w wojennych czasach Smoczy Jęzor oraz Czarna Rzeka pozostawały strategicznie ważnymi arteriami handlowymi, toteż rzeczna łódź pływająca choćby i o tak późnej porze nie stanowiła z miejsca powodu do podejrzliwości. Lecz mimo wszystko...

- Przepraszam, pani porucznik, to trzy łodzie. Wyglądają na małą kupiecką flotyllę. I nie, nie zauważyłem niczego podejrzanego.

Nic nie wskazywało na konieczność głębszego przyjrzenia się sprawie, ale Katherine w kwestii powierzonych jej obowiązków preferowała przesadną skrupulatność.

- Zaczekajcie tutaj - rzuciła w stronę pozostałych rycerzy - Rzucę na nie okiem.

Zjechawszy po opadającym ku rzece zboczu Arius zaczął miażdżyć kopytami rozmiękłą ziemię, błoto, korzenie oraz okazjonalnie pechową ropuchę. Katherine przekręciła dźwignię na uchwycie swej galwanicznej lancy, podstawowej broni cygnarskiego konnego rycerstwa. W ciemności nocy rozbłysły iskry, a kobaltowe spirale elektrycznej energii spowiły całą lancę przenikając wilgotne powietrze basowymi wibracjami. Wyładowania te nie były niebezpieczne - jeszcze nie - ale przydały się wyśmienicie do oświetlenia brzegu Czarnej Rzeki.

A także pozwoliły zwrócić na Laddermore uwagę znajdujących się na pokładach statków marynarzy.

Pierwsza jednostka w szyku sprawiała wrażenie wyjątkowo wysokiej jak na standardy przyjęte dla statków rzecznych, być może ze względu na specyfikę rozładunku. Katherine nie wyznawała się zbytnio w rzeczonym temacie, więc mogła jedynie zgadywać. Z pozostałych dwóch jednostek jedna mogła uchodzić za rzeczną barkę, przy czy jej pokład był niemal w całości nadbudówką; ostatnia wyglądała najzwyczajniej z wszystkich trzech, pełniąc być może rolę statku zaopatrzeniowego. Wszystkie trzy przemieszczały się z wykorzystaniem zamontowanych na rufach łopatkowych wałów, płynąc w formacji zbliżonej do trójkąta.

Kobieta widziała ludzi na wszystkich pokładach, chociaż przykryta nadbudówką barka liczyła zauważalnie mniejszy kontyngent załogi.

Cała flotylla sprawiała najzwyklejsze w świecie wrażenie, a jej późnonocny rejs mógł zostać spowodowany tuzinem logicznych powodów. Czemu więc włoski na karku Katherine uniosły się bezwiednie, a palce ścisnęły kurczowo uchwyt lancy?

- Ahoj tam na rzece!

Jeden z marynarzy - jasnoskóry i ciemnowłosy mężczyzna w wełnianym stroju nie pozwalającym się w żaden sposób wyróżnić pośród pozostałych członków załogi - przechylił się przez reling na burcie pierwszego ze statków.

- Dobry wieczór! - odkrzyknął ograniczając się do dwóch słów, nie okazując żadnej ochoty do rozwinięcia konwersacji. Statki płynęły dalej z taką samą prędkością.

Ogromnie rozmowny typ. Katherine cmoknęła na Ariusa i ogier zaczął przemieszczać się wzdłuż brzegu. Rozmiękłe błoto pod jego kopytami wydawało z siebie obleśne mlaśnięcia.

- Dokąd płyniecie i jaki macie ładunek?

- A kto pyta?

- Porucznik Laddermore, Trzydziesta Trzecia Kawaleryjska, Druga Armia.

- Węgiel i trochę rudy żelaza dla odbiorcy w dole rzeki, pani porucznik. Dostawa na zlecenie Węgla i Pary ze Stalowodów.

Wszystko nadal wyglądało zwyczajnie.

- Macie pozwolenie na dostarczanie dóbr na terytorium Cygnaru, prawda?

- Nie powiedziałem, że portem docelowym jest port cygnarski, pani porucznik.

Co mogło oznaczać nie uznające władzy króla osady na obrzeżach Krwistych Kresów albo zelotów z Protektoratu Menotha. Lecz nim Katherine zdążyła skomentować tę odpowiedź, mężczyzna znów się odezwał.

- Działamy w pełni legalnie.

- Och, jestem tego pewna - kobieta zmarszczyła nos czując potknięcie stąpającego po zdradliwym gruncie konia, ale wsparła się natychmiast o łęk siodła - Nie będziecie mieli zatem nic przeciwko, jeśli wejdę na pokład i się trochę rozejrzę?

- Nie sądzę, by było to możliwe, pani porucznik. Nie ma pani prawa do przeprowadzenia inspekcji. Co gorsza, pani kraj jest w stanie wojny. Skąd możemy mieć pewność, że nie zarekwiruje pani naszego węgla?

- Moje słowo nie wystarczy?

Mężczyzna wydał z siebie sceptyczne do granic możliwości prychnięcie, ale dla Katherine nie miało ono już żadnego znaczenia. Szlachcianka zrozumiała znienacka, co właściwie zaniepokoiło ją w wyglądzie łodzi, kiedy tylko je ujrzała.

Przy czym chodziło tu nie tyle o same jednostki, co o widzianych na ich pokładach ludzi.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 13 kwietnia 2015, 14:06

Rzeczni przewoźnicy spławiający cenny ładunek w dól Czarnej Rzeki, w środku nocy i w czasach wojennej zawieruchy? Oczywistym było, że wszyscy winni przejawiać w takich okolicznościach zrozumiałe zdenerwowanie. Każdy człowiek mający połowę rozumu wierzchowca Katherine powinien podskakiwać z nerwów.

Ale oni zachowywali się zupełnie inaczej. Dopiero kiedy podjęła konwersację, w głosie przemawiającego w imieniu reszty marynarza pojawił się jakiś ledwie wyczuwalny cień niepokoju. Przepływając obok żołnierki, kręcący się na pokładach statków marynarze sprawiali wrażenie całkowicie skupionych na swej pracy. Nikt nie wyzierał trwożliwie z okien czy zza rogów nadbudówek. Nikt nie kręcił się niespokojnie wzdłuż relingu zerkając w stronę brzegu. Nikt nie wymieniał z towarzyszami konspiracyjnych szeptów.

Płynący na łodziach ludzie dokładali tak ogromnych starań, by sprawiać wrażenie niewinnych, że uzyskali w zamian zupełnie odmienny rezultat. W żaden inny sposób nie odsłoniliby swych motywów w oczach kobiety lepiej niż teraz.

- Obawiam się - Katherine wciągnęła w płuca głęboki oddech gotując się na nieuniknione - że muszę się uprzeć przy swoim.

Spodziewała się nagłego przyśpieszenia jednostek, ale przyrost szybkości statków kompletnie zbił ją z tropu. Rozbryzgując wysoko w górę pianę wszystkie trzy jednostki pomknęły do przodu niczym wystrzelone z armatniej lufy. Żaden cywilny parowy napęd - co tak, również wiele wojskowych - nie potrafił zapewnić równie spektakularnego przyśpieszenia. Nawet puszczając Ariusa galopem Katherine tylko przez krótki czas zdołałaby dotrzymać statkom tempa, zakładając przy tym optymistycznie, że jej koń nie zrobiłby sobie na grząskim gruncie żadnej krzywdy.

Lecz jej plan nie zakładał długiego ścigania się ze zbiegami.

Rzuciła wierzchowca w galop, nim jeszcze zdążyła do końca otrząsnąć się z szoku. Podobnie jak w szarży na zwyczajnego przeciwnika, opuściła trzeszczącą od energetycznych wyładowań lancę nad głowę konia, przechylając ją nieco w kierunku prowadzącej flotyllę łodzi. Przez moment widok ten mógł sprawiać wręcz pocieszne wrażenie.

Dopóki dzięki przestawieniu jednego przełącznika porucznik Laddermore nie przywołała błyskawicy.

Generatory mocy wbudowane w uchwyt lancy zapiszczały przeraźliwie wwiercając się swym upiornym dźwiękiem w uszy kobiety. Powietrze wypełniło się wszechobecnych zapachem ozonu, kiedy lanca trysnęła snopem niebieskiego światła w stronę statku.

Noc przeobraziła się na ułamek chwili w dzień. Elektryczne łuki skakały po burcie jednostki niczym łapy pająka, odbijając się miriadami refleksów od powierzchni wody. Ze zwęglonego relingu buchnął gęsty dym, a rozmawiający wcześniej z Katherine człowiek runął na plecy z przeraźliwym krzykiem bólu, targany niekontrolowanymi konwulsjami.

W miejscu, gdzie kobieta spodziewała się ujrzeć osmaloną dziurę, w burcie statku widniała poczerniała plama upstrzona wątłymi nitkami prawie niewidzialnego dymu. Tylko gdzieniegdzie drewniane poszycie zniknęło całkowicie ukazując oczom Laddermore niewielkie otwory. W ich głębi żołnierka dostrzegła warstwę ceramicznego pancerza. Budulec ten, aczkolwiek wciąż mniej odporny od stali, był od niej znacznie lżejszy, a przy tym ku bezsilnej złości Burzojezdnych prawie wcale nie przewodził prądu.

Katherine nie znała się zbytnio na szkutnictwie, niemniej jednak natychmiast rozpoznała ten konkretny przykład rzemiosła.

Szkutnictwo krasnoludów. Rhulickie statki!

Przez ułamek chwili zwątpiła w słuszność swych poczynań. Rhul i Cygnar nie zawarły formalnego sojuszu, ale od wieków uchodziły za partnerów handlowych, przede wszystkim zaś nie weszły ze sobą nigdy w stan zwady. Reperkusje nocnego incydentu na rzece mogły mieć...

Nie. Rzeczne barki nie wywiesiły żadnej bandery, ani rhulickiej ani żadnej innej, a ich załoganci nie mieli nic wspólnego z krasnoludami. Cokolwiek Katherine odkryła na rzece, nie miało niczego wspólnego z legalnymi poczynaniami.

ODPOWIEDZ