Żelazne Królestwa - opowiadania

Araven
Reactions:
Posty: 8334
Rejestracja: 13 lipca 2011, 14:56
Has thanked: 1 time
Been thanked: 1 time

Post autor: Araven » 11 czerwca 2014, 21:18

Ja chcę. Zaczęło się bardzo intrygująco.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 11 czerwca 2014, 21:49

Zlecenie jak każde inne, chociaż znacznie zimniejsze od pozostałych. Wykonał ich dotąd tak wiele, że powoli zaczynały mu się zlewać w jeden pozbawiony końca ciąg. Odnaleźć drogę do celu, oddać strzał, zainkasować należność. Czasami wymagało to długich przygotowań, infiltracji i korzystania z fałszywych tożsamości, czasami wystarczała tylko dobra pozycja strzelecka i odrobina cierpliwości. Wszystkie zlecenia kończyły się w ten sam sposób: wypatrzeniem celu i pociągnięciem za spust.

Kiedy zaciągnął się w wieku szesnastu lat do pułku strzelców wyborowych, jego instruktor udzielił mu najważniejszej lekcji w życiu. Pocisk chce trafić w cel. Trafienie jest jego jedynym przeznaczeniem. Przeszkodą w celnym trafieniu mogła być jedynie niedoskonałość samego strzelca.

[center]* * *[/center]
Poruszając się nieznacznie dla pobudzenia krążenia krwi, mężczyzna ponownie zlustrował wzrokiem przełęcz. Prędzej czy później cel musiał się pojawić na tle zaśnieżonej pustki. Kell wiedział, że wejście na terytorium dręczonego paranoją wyśmienitego strzelca byłoby przejawem głupoty. Zamiast tego wyszukał kryjówkę , która kosztem nużącego wyczekiwania dawała mu sposobność do strzału z zaskoczenia. W większości krain zachodniego Immorenu aktualna pora roku uchodziła za zimę, ale dla twardych Kossytów z Kniei Scarsfellskiej prawdziwe śniegi dopiero zaczynały padać. Celem strzelca był człowiek, który zwykł polować do samego końca łowieckiego sezonu i który musiał w drodze na dogodne terytorium przejść właśnie przez tę przełęcz.

Bailoch wiedział doskonale jak smakowało uczucie towarzyszące rozpoczętym łowom.

[center]* * *[/center]
Sivasha Padorin stała przy trzaskającym płomieniami kominku, wpatrzona w ogień. Pierwsze wrażenie Bailocha okazało się trafne. Miała zaledwie dwadzieścia lat i bardzo jej brakowało doświadczenia w fachu, który odziedziczyła z przymusu. Wiedział, że jej ojciec i starsi bracia zostali zamordowani stając się kolejnymi ofiarami nie mającej końca wojnie pomiędzy frakcjami przestępczego półświatka Khadoru. Polityczne niuanse tych zmagań były zbyt zawiłe dla większości cudzoziemców, ale stanowiły źródło pewnego dowodu. Nagłe odziedziczenie schedy po rodzicu musiało być dla młodej kobiety nie lada zaskoczeniem.

Bailoch nie sądził, by przeżyła długie lata w bezwzględnej wojnie uprawianej przez rody kajazów, ale jej złoto było dla niego warte równie wiele, co każde inne.

Znajdowali się w jednej z tuzina nie wyróżniających się posiadłości kobiety rozsianych po całym mieście. Jej przyboczni czekali na zewnątrz. To zdradziło Bailochowi, że zlecenie należało do kategorii wyjątkowo prywatnych.

- Pański cel jest przerażającym człowiekiem. Pracował niegdyś dla mojego ojca. Byliśmy swego czasu blisko, ale teraz chcę jego śmierci za to, co uczynił mej rodzinie. To potwór, prawdziwa bestia - kobieta była szczupła, ale w jej głosie dźwięczała stalowa nuta - Rok temu dopuścił się wielkiej zdrady. Mój ojciec bardzo mu ufał, uważał go za brata, a mimo to człowiek ten odwrócił się od nas i przekazał rodowe tajemnice naszym rywalom. To przez niego zamordowano mego brata. Za taką zdradę nie może-

Bailoch uniósł swą dłoń w górę.

- Nie musisz mi wszystkiego wyjaśniać, pani.

Kobieta odwróciła się od kominka spoglądając na gościa ze zdziwieniem.

- Nie dbasz o to, co uczynił?

- Pocisk o to nie dba, czemu ja miałbym?

Sivasha umilkła na chwilę, szczerze zbita z tropu. Podejrzewał, że zamierzała opowiedzieć mu historię zatargu z obiektem zlecenia, by zyskać szansę usprawiedliwienia się przed samą sobą.

- Jak sobie życzysz. Nazywa się Malko Varnke.

- Mogłaś wynająć miejscowych, pani. Dlaczego ja?

- Nie jesteś pierwszym, któremu to zlecam. Zabił wszystkich wysłanych do tej pory. Varnke to Kossyta, urodzony w najdalszych matecznikach Vardenski, gdzie półdzikie sadyby wciąż wiodą życie podług starych praw. Powiadają, że stanowi jedność z puszczą, czujny niczym wilki, którymi podobno szczuje swe ofiary. Od czasu zatargu z moją rodziną ukrywa się w kniei, gdzie nikt nie zdoła go zaskoczyć. Na dodatek zaś jest jednym z najlepszych strzelców na północy.

- To nie stanowi dla mnie kłopotu.

Kobieta umilkła na dłuższą chwilę.

- Jest jednym z Obdarzonych. Nie znam szczegółów, albowiem to pilnie strzeżona tajemnica, ale mój ojciec wspominał, że swego czasu Varnke związany był ze Sprzysiężeniem Szarych Magów.

Arkanista? Sztuki magiczne zwykły utrudniać realizację zlecenia.

- Moje wynagrodzenie właśnie wzrosło o sporą premię.

- Pokryję wszelkie koszty. Nie zmrużę spokojnie oka, dopóki Malko Varnke nie zginie.

Z jakiegoś niezrozumiałego dla siebie powodu mężczyzna poczuł wobec dziewczyny ukłucie przelotnej sympatii.

- Rada z dobrego serca. Robię swoje od bardzo dawna. Ludzie umierają. Czasami trzeba ich zabić samemu, czasami wynajmuje się kogoś w zastępstwie. To nie powód do wstydu. Nie musisz ujawniać przede mną powodów swego postępowania. Wydanie zlecenia jest warte tyle samo, co pociągnięcie za spust. I jedno i drugie wymaga zdecydowania.

- Jestem zdecydowana!

Być może mogła przetrwać w bezwzględnym półświatku dłużej niż mężczyzna sądził.

- Dobrze. Twoja determinacja i twoje dziesięć tysięcy w złocie wystarczy, by ten człowiek odszedł z doczesnego padołu łez.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 26 kwietnia 2015, 21:37

PORAŻKA NIE WCHODZI W GRĘ

Lato 603 OR, na wschód od Czarnej Rzeki

Charakterystyczny skowyt nadlatujących rakiet przecinał powietrze nakładając się na siebie do momentu, kiedy dźwięk ten zastąpiły serie wstrząsających gruntem detonacji. Broń ta z natury swojej nie była celna, ale nieprzyjaciel nadrabiał owe braki ogromną ilością wyrzutni. Przyciśnięty do szorstkiej powierzchni wielkiego głazu, porucznik Allister Caine osłonił dłońmi twarz chroniąc ją przed deszczem spadających z nieba skalnych odłamków i kawałków darni. W zaciśniętych palcach trzymał wielostrzałowe runolety o lufach pokrytych runicznymi inskrypcjami; bezcenne ręcznie wytworzone dzieła sztuki rusznikarskiej godne każdego ogniomistrza. Okrywał go lekki pancerz botmistrza oraz płaszcz z wielowarstwowej skóry dociśnięty na plecach opalaną węglem magianiczną turbiną. Emblemat Cygnusa na lewym naramienniku i belki porucznika na prawym jednoznacznie identyfikowały mężczyznę jako cygnarskiego oficera.

Donośne eksplozje szarpały nerwami ludzi, wzbudzając głęboki niepokój nawet w posiadaczu włączonego magicznego pola. W oczach podwładnych Caine jawił się ostoją spokoju i opanowania, uosobieniem całkowitej kontroli nad sytuacją. W rzeczywistości jego umysł stanowił kłębowisko chaotycznych myśli próbujących złożyć się w plan mający ochronić oddział przed gwałtowną śmiercią na nieurodzajnych piaskach tworzących pogranicze Krwistych Kresów.

Żołnierze leżeli w pozycjach strzeleckich pomiędzy skałami, chronieni nie tylko przez metalowe hełmy i lekkie pancerze, ale i ukształtowanie terenu na szczycie skalistego wzniesienia. Wszyscy należeli do piechoty okopowej Drugiej Armii - byli członkami jednej z drużyn 211 kompanii i zapewne szczerze już żałowali zgłoszenia się na ochotnika do tej rzekomej rutynowej operacji na przeciwnym brzegu Czarnej Rzeki. Caine podejrzewał, że odpowiedzialny za wydanie rozkazów pułkownik po prostu się na nim odegrał - tydzień wcześniej porucznik wrócił z przepustki z potężnym kacem, będącym przykrą pozostałością po ekscytującym wieczorze spędzonym w towarzystwie pięknej córki jednego z urzędników z Corvisu. Lecz w przeciwieństwie do samego botmistrza otaczający go żołnierze mogli mówić o wielkim szczęściu, gdyby bowiem Caine'a z nimi nie było, zapewne wszyscy już by nie żyli.

- Co tu jest grane, sir?! - krzyknął sierżant Kiel Cartway, który leżał na brzuchu obok botmistrza spoglądając w dół wzgórza ponad lufą swego nabitego karabinu. Silny wiatr ustawicznie wyrzucał w powietrze tumany tańczącego na wietrze pyłu, a konieczność ukrywania się przed wzrokiem nieprzyjaciela dodatkowo ograniczała i tak już kiepską widoczność.

- Więcej menitów niż moglibyśmy się na tym przeklętym pustkowiu spodziewać, ale nie dość wielu, żebyśmy sobie z nimi nie dali rady! - Caine miał nad swymi żołnierzami ogromną przewagę, mógł bowiem spoglądać na okolicę wzgórza sztucznymi oczami swoich wojbotów zyskując znacznie szerszą perspektywę. Lecz to, co widział nie budziło w nim zadowolenia.

Liczne postacie w białych i czerwonych szatach przemieszczały się po piaskowych wydmach, chroniąc nosy i usta grubymi szalami. Karabin sierżanta wypalił donośnie, ale kula zagłębiła się nieszkodliwie w gruncie opodal prowadzącego atak człowieka. Cartway zdusił w ustach przekleństwo otwierając jednocześnie komorę broni i wpychając do środka następny owinięty w jedwab nabój. Większość menitów, przede wszystkim tych przenoszących rakietowe wyrzutnie, trzymała się poza zasięgiem cygnarskiej broni palnej.

- Ma pan już pomysł jak nas stąd wyciągnąć, sir? - spytał Cartway. Jakaś nuta w jego głosie przypomniała botmistrzowi jak młodym sierżant był człowiekiem. Łatwo było o tym zapomnieć, bo Cartway miał byczy kark i szerokie ramiona barowego zabijaki, a jego twarz pokrywała mocna opalenizna. Wszystko to przydawało mu wyglądu mężczyzny gotowego bez mrugnięcia okiem przeżuć wojskowy but, ale w rzeczywistości podoficer nie skończył jeszcze dwudziestu lat.

Obecna sytuacja boleśnie utrwaliła Caine'a w przeświadczeniu o zasadności działania w pojedynkę, nie zaś w towarzystwie gromady młodzików ledwie mogących się pochwalić pierwszym zarostem; chociaż zarazem solidnie przeszkolonych, czego botmistrz nie mógł im odmówić. Najbardziej przerażała go świadomość niewzruszonego zaufania, jakie ci ludzie w nim pokładali. Dla młodych żołnierzy był botmistrzem cygnarskiej armii, niemalże żywym bogiem. Gdyby wydał im rozkaz szarży na nieprzyjaciela, rzuciliby się bez słowa sprzeciwu prosto w grad rakietowych pocisków. Niektórzy oficerowie potrafili czerpać z poczucia takiej władzy głęboką przyjemność, ale Caine nie lubił trzymać w swych rękach życia podkomendnych.

Kiedy odpowiedział, starannie ukrył targające jego umysłem emocje.

- Możesz na to liczyć, synu. Cały czas kombinuję - botmistrz ustawicznie obserwował okolice wzgórza przez oczy dwóch sprzężonych z nim lekkich wojbotów. Niezwykłą mocą swego talentu potrafił nawiązać magiczną więź z ich korteksami, sztucznymi mózgami ukrytymi głęboko pod grubym pancerzem konstruktów. Czuwacz stał na straży jedynego podejścia na strome wzniesienie, Szarżer zaś strzelał z krawędzi wysokiego urwiska. Chociaż rozrywające się wokół rakiety mocno pokiereszowały wierzchnią warstwę jego pancerza, wciąż gotów był wiele wytrzymać.

Donośny dźwięk armatnich wystrzałów niósł się ponad hukiem palby z wojskowych karabinów, kończony za każdym razem równie głośnym szczękiem trybów składających się na mechanizm przeładowujący działo. Pulsujące nienaturalną poświatą wizjery Szarżera szukały ustawicznie dogodnych celów, a jego armata wypluwała okazjonalnie kolejne pociski. Wysyłając wojbota na krawędź urwiska Caine nasycił machinę cząstką swej mocy, a teraz wspomagał jej zaimplementowane protokoły celownicze za pomocą magii. Sycił się mściwą satysfakcją na widok ciał leżących nieruchomo na spalonych żarem piaskach.

Zaledwie kilka minut temu Caine gotów był przysiąc, że wybrał sobie doskonałą kryjówkę, teraz jednak nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że wprowadził swoich ludzi w śmiertelną pułapkę. Wzniesienie zapewniało doskonałą osłonę i miało tylko jedną wygodną drogę na szczyt, lecz zarazem więziło ukrytych na nim ludzi. Czuwacz botmistrza stał nieruchomo w górnej części łagodnego zbocza na tyłach wzniesienia, gotów uśmiercić każdego nieprzyjaciela zdecydowanego na atak z tego kierunku. Caine usłyszał znajomy wizg rozkręcających się błyskawicznie luf łańcuchowych kulomiotów i terkot wypluwanych w powietrze pocisków. Wpychając swą jaźń do korteksu Czuwacza ujrzał kilku zelotów padających w piach w trakcie skazanego na porażkę szturmu na wzgórze. Napastników nie było wielu, sprawiali wrażenie grupy odłączonej od głównych sił czekających w oddali na rozwój wydarzeń.

- Myślałem, że tego miejsca nikt nie strzeże, sir! - krzyknął ponad hukiem palby sierżant Cartway.

- Podejrzewam, że wywiad znowu spieprzył sprawę - Caine uśmiechnął się w odpowiedzi w pozbawiony wesołości sposób.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 kwietnia 2015, 17:45

- Leci! Padnij! - wrzasnął znienacka sierżant. Wszyscy prócz Caine'a wcisnęli się pomiędzy skał, kiedy z przestworzy spadła salwa ciągnących za sobą warkocze dymu rakiet, wybuchających na szczycie wzgórza pośród deszczu skalnych odłamków i metalowych szrapneli. Nie zwracając na detonacje uwagi, botmistrz wciąż obserwował swe otoczenie, na podobieństwo drapieżnego ptaka szukając dogodnej chwili do działania.

Na wschodzie jego wzrok natrafił na strzeliste kształty wież wiertniczych wyrastających ponad piaskową zamieć. Było tam miejsce, w którym ortodoksi wydobywali spod pustyni Furię Menotha, skalny olej o wyjątkowo łatwopalnej naturze rafinowany w celach militarnych. Cygnarscy wojskowi od pewnego czasu przejawiali rosnące zaniepokojenie poczynaniami władz Protektoratu, zwłaszcza zakazaną na mocy stosownych dekretów produkcją broni. W efekcie tych niepokojów pojawił się rozkaz unieszkodliwienia kilku zlokalizowanych miejsc wytwarzania uzbrojenia. Daleko posunięta dyskrecja miała utrzymać menitów w przeświadczeniu, że ich rafineria pozostawała dla Cygnaru tajemnicą, a odpowiedzialni za jej odkrycie zwiadowcy zameldowali dwa tygodnie temu o szczątkowej ochronie.

Coś się zmieniło w międzyczasie.

Tumany pustynnego pyłu nie pozwalały dostrzec rakietników, którzy zainicjowali zawzięte bombardowanie, chociaż pozostawiane przez ich pociski smugi czarnego dymu pozwalały umiejscowić pozycje nieprzyjacielskich strzelców na diunach na północnym wschodzie. Ostatnia salwa nadleciała jednak z przeciwnego kierunku, co wyjątkowo botmistrza zmartwiło. Nadciągały stamtąd menickie wojboty, najpewniej Zbawniki. Nad pustynią unosiła się ściana nienaturalnie gęstego czarnego dymu, w której majaczyły jakieś masywne kształty. Caine poczuł w umyśle charakterystyczne ukłucie, zdradzające bliską obecność innego botmistrza. W innych okolicznościach poczułby ekscytację na myśl o sprawdzeniu się w boju z innym animasterem, ale tutaj, w skalnej pułapce otoczonej przez zastępy nieprzyjaciół, wrogi botmistrz był ostatnim adwersarzem, jakiego Casine mógłby sobie zażyczyć.

- Patrzcie! - tym razem krzyknął Niels, młodziutki piechur klęczący pomiędzy głazami z lufą karabinu skierowaną na wschód. Spośród kłębów smolistego dymu wychynął pojedynczy lekki wojbot, pędzący ku wzniesieniu tak szybko jak mu tyko na to pozwalały tłoki. Z wywietrzników kotła rzygały strumienie spalin.

Bystre oczy Caine'a z miejsca rozpoznały znajome kształty Rewanżera. Podobnie jak wszystkie lekkie wojboty Protektoratu, ten też chroniony był grubymi warstwami żelaza i stali, ograniczającymi szybkość machiny, ale zarazem czyniącymi ją bardziej odporną na uszkodzenia. W lewym chwytaku wojbot dzierżył wielką tarczę zdobioną symbolem menofiksu, świętego znaku ortodoksyjnych menitów. W prawym chwytaku tkwiła ogromna metalowa halabarda. Ogniomistrz omiótł broń machiny szybkim spojrzeniem i zatrzymał wzrok na tym elemencie jej konstrukcji, który stanowił największe niebezpieczeństwo. Na szczycie opancerzonego korpusu wojbota, podłączony bezpośrednio do korteksu, znajdował się przekaźnik arkanometryczny zdolny do kanalizowania zaklęć kontrolera i siania śmierci na znacznie dalszym dystansie.

Ponaglony krótką myślą botmistrza, Szarżer wystrzelił dwukrotnie z działka. Pierwszy pocisk wyrwał poszarpaną dziurę w tarczy wojbota, a drugi rozwalił przekładnię w lewym chwytaku machiny, ale pędzący przez pustynię Rewanżer nie zwolnił. Caine skoczył na równe nogi pokładając zaufanie w swym refleksie i mocy chroniącego ciało pola siłowego. Zbiegając w dół wzniesienia podniósł do góry lufy runoletów. Strzelał z niewiarygodną precyzją, śląc w powietrze ołowiane pociski promieniujące niebieską poświatą magicznej mocy. Od pokrywy przekaźnika odpadły odłupane kulami kawałki pancerza, ale pociski nie zdołały przebić się do wnętrza pełnego skomplikowanych magianicznych obwodów i złączy.

Uszkodzony wojbot wciąż stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo.

Pozwalając sobie na desperacki rzut okiem za plecy, Caine spostrzegł kilku piechurów wyskakujących zza skał w zamiarze ostrzelania machiny z karabinów. Jeden z nich całkowicie opuścił dotychczasową kryjówkę i botmistrz poczuł dreszcz przerażenia zrodzony z wyjątkowo złego przeczucia.

- Niels, na wszystko, co święte! Schowaj się, ty głupcze!

Ostrzeżenie przyszło zbyt późno.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 kwietnia 2015, 21:30

Z kłębów dymu wyszedł potężnie zbudowany mężczyzna w poczerniałej zbroi, niosący w ręku broń sprawiającą wrażenie ciężkiego łuczywa okutego żelazem i brązem. Płonący w głowicy oręża ogień buchał w powietrze smolistymi wyziewami. Oblicze przybysza częściowo przesłonięte było masywną metalową maską z tubami odprowadzonymi do turbiny zawieszonej na jego plecach.

Menicki botmistrz uniósł swą prawicę i wycelował ją w szczyt wzniesienia. W powykrzywianych szczelinach przekaźnika arkanometrycznego Rewanżera zamigotało żółte światło, a do uszu Caine'a dobiegł odgłos syczenia przywodzącego na myśl dźwięk wydawany przez ciśnięte do paleniska wilgotne drewno. Ogniomistrz poczuł głęboki ucisk w piersiach, a jego głowę poraził ból wywołany zmianą ciśnienia. Fala potwornego żaru uwolniona przez przekaźnik wojbota uderzyła w Nielsa. Ciało młodego żołnierza rozbłysło na ułamek chwili pomarańczową poświatą, po czym w mgnieniu oka zostało strawione ogniem. Skóra, kości i mięśnie stały się w jednym momencie popiołem, zastygłym na podobieństwo groteskowej statuy. Podmuch wiatru uderzył w kolumnę popiołu i rozwiał ją na niezliczone drobinki zaprzeczając ostatecznie istnieniu młodego żołnierza.

Winne jego śmierci płomienie przeskoczyły na czterech znajdujących się najbliżej Nielsa Cygnarczyków, uśmiercając ich w podobnie przerażający sposób. Ocaleli z ataku piechurzy zaczęli znienacka wciągać w płuca powietrze pełne płatków popiołu będącego przed momentem żywą tkanką ich towarzyszy broni.

- Przeklęty głupcze! - Caine uderzył skrytą w rękawicy pięścią w pobliski głaz, zaciskając do bólu zęby.

Do jego uszu dotarł dźwięk obracających się coraz szybciej kulomiotów Czuwacza. Zeloci ruszyli na natarcia na wzgórze.

ODPOWIEDZ