Żelazne Królestwa - opowiadania

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 03 kwietnia 2013, 14:48

Wąskie Piaski - William Shick

Axiara Klingogniewna przebywała w kapitańskiej kajucie na pokładzie Mrocznej Skazy, pogrążona w głębokim skupieniu i niemalże naga. Pot lśnił kropelkami na jej jasnej skórze odbijając zieloną poświatę bijącą od nasączonych nekrotytem świec rozstawionych w ceremonialnym kręgu na podłodze kabiny. Zimne niebieskie oczy wiedźmy wpatrzone były w jakiś widziany tylko dla niej obraz, a ostre rysy twarzy stanowiły mieszaninę nieodpartego piękna i nieludzkiego wyobcowania podkreślanego skręconymi rogami wynurzającymi się z gęstej grzywy kruczoczarnych włosów.

Wypowiadane przez satyxis słowa powtarzały się echem pasującym bardziej do głębokiego wąwozu, a nie ciasnej przestrzeni kapitańskiej kajuty. Wyposażona z zauważalnym rozmachem, kabina stanowiła odbicie statusu jednej z wiodących kapitanic cryxiańskiej armady. Liczne mapy i oprawione w skórę księgi piętrzyły się na wielkim drewnianym biurku, sąsiadującym z równie okazałym łożem. Po przeciwnej stronie pomieszczenia, pod wyzierającym na zewnątrz oknem, znajdował się ofiarny ołtarzyk, otoczony wyciętymi w drewnie runicznymi znakami składającymi się na wzór, na który jedynie najpotężniejsze wiedźmy mogły spoglądać bez uczucia bolesnej dezorientacji.

Kiedy wypowiadane półgłosem słowa Axiary zaczęły przechodzić w coraz szybszy zaśpiew, kobieta podniosła z ołtarzyka zakrzywione rytualne ostrze o rękojeści zdobionej demonicznymi paszczami pochłaniającymi schwytane dusze i tworzącymi gardę skręconymi rogami. Klinga noża pokryta była zawiłymi wzorami ciągnącymi się od rękojeści aż po szpic. Przesycony mroczną magią, oręż pulsował zieloną poświatą wyczekując niecierpliwie daniny krwi.

Axiara nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku, kiedy runiczne ostrze przecięło skórę na jej ramieniu, uwalniając wartki strumień krwi. Bluźniercza stal zaczęła syczeć wchłaniając życiodajną ciecz, wsysając ją poprzez cryxiańskie runy. Wiedźma musiała użyć całej swej siły woli, by powstrzymać się przed płynącym z broni nakazem zanurzenia metalu w swej piersi, łagodząc swoim życiem nienasycone łaknienie ostrza. Nie przerywając rytmicznego zaśpiewu kobieta wycięła z pietyzmem pojedynczy run, tworząc rozpalonym niczym czerwone żelazo ostrzem czarny znak na drewnie podłogi. Na jej pełnych ustach pojawił się uśmiech zadowolenia, kiedy ściekająca w dól ramienia krew zaczęła przeciwstawiać się prawom ciążenia unosząc się w powietrzu na podobieństwa czerwonego węża i podążając ku czarnemu runowi. Gdy wycięty ostrzem znak wypełnił się gorącą krwią, Axiara wypowiedziała ostatnie słowa rytuału i krzyknęła przeraźliwie czując jak mroczna moc oplata jej ciało lodowatymi mackami niedostrzegalnej zwykłymi oczami energii. Nagłe pojawienie się tak ogromnej mocy zgasiło płomyki wszystkich świec w kajucie, pozwalając wiedźmie skąpać się w blasku księżyca sączącym się przez okno kabiny.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 04 kwietnia 2013, 15:21

Okazując cień posępnego zadowolenia kobieta zaczęła wpatrywać się w runiczny znak, ulegający powolnym zmianom pierwotnego kształtu. Potrzebowała wielu lat, by posiąść do końca sztukę odczytywania tajemnic ukrytych za tak potężnymi przepowiedniami, gdyż każde drgnienie runu i każda zmiana trajektorii upadających kropel krwi skrywały w sobie cząstkę niebywale złożonego wieszczenia.

Na usta Axiary wychynął drapieżny uśmiech, kiedy ostatnia kropla krwi znalazła się we właściwym miejscu. Krwisty symbol widniejący przed jej oczami mówił o źródle wielkiej mocy mającej wpływ na przeznaczenie wszystkich, którzy znaleźliby się w jej zasięgu. Oczy wiedźmy przypatrywały się wnikliwie każdej linii runicznego znaku, dziwnie rozmazanego i ledwie czytelnego. W niektórych punktach krwawego znaku obraz był wyraźniejszy niż w innych i Axiara kolejny raz z rzędu poczuła ukłucie zazdrości na myśl o dużo od niej potężniejszych wieszczych mocach Skarre Kruczogrzywej. Lecz chociaż Klingogniewna nie dorównywała swej królowej w okultystycznych arkanach, zdołała wyczytać z runu dość wiele, by odkryć, że za miejsce ukrycia tajemniczej mocy wskazywał on Wąskie Piaski na wybrzeżu Cygnaru.

Nim jeszcze wspomnienie wizji do końca opuściło jej myśli, wiedźma zaczęła się ponownie ubierać. Wciągnąwszy na siebie czarne skórzane spodnie, wysokie buty i ornamentowany stalowy napierśnik zapięła pod szyją czerwony płaszcz i rozpuściła na ramionach gęste długie włosy przywodzące na myśl splątane ze sobą lśniące żmije.

Podekscytowana doznanym wieszczeniem, wkroczyła na pokład Mrocznej Skazy przypinając do pasa pochwę ze swym mieczem.

- Keraxala! - zawołała zbliżając się szybkim krokiem do swej zastępczyni, zaprawionej w żeglarskim rzemiośle satyxis służącej pod jej rozkazami od dobrego półrocza - Zmieniamy kurs. Przekaż na Zgubę Kupców i Skrwawiony Topór, że kierujemy się ku Wąskim Piaskom.

Axiara umilkła na chwilę przybierając minę taką jakby rozważała coś gorączkowo w myślach.

- I przekaż wieść o tym królowej Kruczogrzywej - dodała po chwili milczenia.

- Podług twej woli, kapitano! Czy wolno mi spytać, czemu porzucamy akweny Ligi Mercariańskiej?

- Ci, którzy cenią sobie naprawdę przychylność Toruka wiedzą, że na tym świecie istnieją łupy cenniejsze niż złoto i niewolnicy, Kera. Żelazni liczowie pożądają mocy, a ci, którzy im jej przysporzą, zostaną sowicie wynagrodzeni.

Wspomnienie przychylności najwyższych wybrańców Toruka sprawiło, że na wargi Kery wychynął ten sam uśmiech, który błąkał się w kącikach ust Axiary. Okręciwszy się na pięcie satyxis zaczęła wykrzykiwać melodyjnym głosem rozkazy, siekąc szarpibatem grzbiety tych marynarzy, którzy w jej mniemaniu nie pracowali dość żwawo. Axiara zajęła miejsce Kery za kołem sterowym, pieszcząc jego drewno niczym skórę kochanka, a potem zaciskając palce i obracając koło szybkimi ruchami rąk.

Jej mroczne okrutne myśli krążyły wokół skarbu ukrytego pod nadmorskimi piaskami kontynentu.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 17 kwietnia 2013, 22:22

Ruchome cele - C.L. Werner

Wczesny Katesh 607 OR

"Nawet o tym nie myśl..."

Ostrzeżenie przybrało postać cichego, ale pełnego złości syknięcia, przywodzącego na myśl uderzenie biczem. Wysoki i barczysty mężczyzna będący adresatem tych słów wyraźnie się skrzywił słysząc ów cichy szept. Pomimo swej krzepy, ukrytej pod ciężkim khadorańskim futrem i noszoną pod spodem llaelijską kolczugą, pomimo przypasanego do boku miecza i wiszącego na przeciwnym biodrze pistoletu i mimo budzących respekt blizn zaświadczających o setkach stoczonych pojedynków, mężczyzna poczuł zimny dreszcz przenikający jego ciało za każdym razem, gdy prowokował czymś ten niezadowolony szept. Po latach spędzonych na odbieraniu życia ludziom, potworom i infernalom Rutger Shaw trafił w końcu na godnego siebie przeciwnika.

Gdyby towarzysząca mu kobieta była tego świadoma, gdyby zdała sobie sprawę z jego słabości, Rutger mógłby się uważać za bezpowrotnie straconego. A on sam wciąż nie był gotowy, by wyznać szczerze swe uczucia wobec rozmówczyni, Taryn di la Rovissi.

Jej szczupła sylwetka przesłonięta była niedźwiedzim futrem, lecz chociaż orla twarz kobiety kryła się w cieniu naciągniętego na głowę kaptura, Rutger bez trudu domyślił się wyrysowanej na niej irytacji. Odczytał to w ruchach, którymi dotykała noszone na biodrach pistolety; w pieszczocie czubków palców gładzących wytarte drewniane kolby i kciuków wodzonych bezwiednie po stalowych kurkach. Były to delikatne oznaki niepokoju, do których odkrywania Rutger przywykł w pierwszych miesiącach po zawarciu znajomości z llaelijską zaklinaczką kul.

Natrafiając na siebie w Lerynie, Rutger i Taryn stali się towarzyszami doli i niedoli, sprzedając swe miecze i lufy wszystkim, których było na to stać w ogarniętym chaosem okupowanym Llaelu. Zapoczątkowana zawodowym wyrachowaniem, znajomość ta z biegiem czasu przeobraziła się w głęboką przyjaźń. Sakiewki najemników szybko napełniały się w ostatnich tygodniach wojny złotem zdesperowanej llaelijskiej szlachty, później zaś grosiwem płynącym z kufrów przeciwstawiającej się okupacji Rezysty. Rutger od pewnej chwili nie potrafił się już oprzeć wrażeniu, że nie zaznał ani chwili spokoju od dnia, w którym los skrzyżował jego ścieżki z Taryn.

Mężczyzna oderwał spojrzenie od towarzyszki i omiótł wzrokiem przygnębiającą panoramę okolicy: niskie wzgórza porośnięte spalonymi drzewami, wystrzeliwujące ponad rumowiska domów samotne kominy i długie rany przecinające ziemię farm tam, gdzie wykopano niegdyś okopy. Rdzewiejące korpusy parobotów leżały częściowo zatopione w grząskim błocie, obdarte z wszystkich mechanizmów mających jakąkolwiek wartość dla zwycięskich Khadorian. Przydrożna świątynia Morrowa sprawiała opłakane wrażenie, jej ściany naznaczone były wgłębieniami po kulach, a dach został częściowo rozbity jakimś wybuchem. Jacyś pobożni ludzie przesłonili pękami trzciny dziury w dachu chcąc uchronić przed deszczem fresk postaci Morrowa widniejący na świątynnym ołtarzu. Czyniąc dłonią znak wniebowziętego Rowana Rutger pokłonił się z szacunkiem murom przybytku, ujęty wysiłkami nieznanych osób, które uczyniły to, co było w ich mocy, by przywrócić temu miejscu chociaż cząstkę utraconej godności. W głębi swego serca najemnik uznał, że oddanie czci właśnie patronowi bezbronnych i słabych było najsłuszniejszym wyborem. Czasy wojowniczych wniebowziętych pokroju Markusa i Katreny już minęły - Llael potrzebował teraz miłosierdzia i dobroci, nie mieczy i samopałów.

Rutger potrzebował wiele czasu, by zaakceptować ową świadomość. Mówiąc szczerze, jakaś cząstka jego duszy wciąż szeptała zachęty trwania u boku llaelijskiej Rezysty, bez względu na beznadziejność toczonej przez nią walki. Taryn od kilku miesięcy uparcie namawiała swego przyjaciela, by pozostawił Llael jego nowym władcom szukając bezpieczniejszych i bardziej opłacalnych zleceń. Jakie ostatecznie znaczenie mógł mieć fakt, że bite w Merywynie monety nie nosiły podobizny króla, tylko imperry? Nieustępliwy pesymizm kobiety zwyciężył w końcu nad równie upartym poczuciem obowiązku Rutgera. Khadoriańska władza nad Llaelem krzepła z każdym dniem, zaś Rezysta słabła. Dalsze trwanie w tym kraju mogło ich oboje przywieść wyłącznie ku śmierci.

I byłaby to śmierć obojga. Rutger wiedział doskonale, że bez względu na ogrom swego przekonania o beznadziejności llaelijskiej sprawy, Taryn nigdy by go nie opuściła. Mogła ustawicznie drwić z jego poczucia honoru i sentymentalnego przywiązania do rycerskich obyczajów, ale pod maską cynizmu skrywała głęboką więź. Bez względu na ogrom niebezpieczeństw zawsze trwała u jego boku. W trakcie wszystkich przepraw z Khadorianami, nigdy nie pozostawiła go samego w kłopotach. Ta właśnie świadomość bezgranicznej lojalności pokonała ostatecznie ostrożne serce mężczyzny.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 17 kwietnia 2013, 23:25

"Rutger" spod kaptura dobiegło ponowne syknięcie "Nie daj się w to wciągnąć. To nie nasza sprawa".

Rosły najemnik zerknął na Taryn, a potem powiódł spojrzeniem ku obiektowi niepokoju towarzyszki. Wyprawiona skóra zatrzeszczała, kiedy jego ukryte w rękawiczkach dłonie zacisnęły się w pięści, a błyszczące za szkłami gogli oczy przybrały twardego zimnego wyrazu. Taryn miała rację próbując go przestrzec, ale nigdy nie zdołałaby odwieść swego kompana od jego zamiarów. Nie istniał po tej stronie Urcaenu żaden argument, który mógłby go powstrzymać.

Na rozległej łące znajdowała się niegdyś rybacka wioska, ale została zniszczona w wojennej pożodze. Pośród spalonych chat i skruszonych murków starej osady pojawiła się nowa, złożona z namiotów i szałasów ciągnących się od pobliskiej linii piniowego lasu aż po skraj zatęchłych mokradeł. Jedyny skrawek wolnej od prowizorycznych obozowisk przestrzeni biegł środkiem skupiska szałasów, zmierzając ku drewnianemu pomostowi wrzynającemu się daleko w głąb rozlewiska. Jego ostatnie deski górowały nad płynącym ospale nurtem rzeczki, będącą jednym z niewielu kanałów umożliwiających jakąkolwiek żeglugę na mokradłach Bloodsmeath Marches. W latach swej świetności przystań służyła czółnom i tratwom miejscowych wieśniaków, teraz jednak stała się portem dla zupełnie innego gościa.

Nosił on miano Zjawy, nader akuratnie pasujące do jednostki, która wśród Llaelijczyków już została ochrzczona nazwą Statku-Widma. Podniszczony rzeczny parowiec o kadłubie, od którego odpadały kawałki czarnej farby, straszący drzazgami połamanych częściowo łopatek w kołach napędowych i trzeszczący ze starości, od wielu lat nie pływał już na Oldwicku i innych liczących się szlakach handlowych. W zamian stał się pasożytem, oportunistyczną pijawką żerującą na dogorywającym zezwłoku Llaelu, karmiącą się rozpaczą i desperacją podbitych Rynów.

Po pomoście sunął strumień uchodźców, zmierzających w przygnębiającym milczeniu ku swej szansie na ucieczkę spod khadoriańskiej okupacji, dla wielu z nich będącej jedynym biletem ku wolności. Reagując na zwiększoną aktywność ruchu oporu w pobliskim regionie, Imperium zacisnęło na pograniczu żelazną rękawicę, chcąc powstrzymać przemyt zaopatrzenia do Llaelu i uniemożliwić jednocześnie ucieczkę wycieńczonym walkami partyzantom. Działania te były zarazem wstępem do zakrojonej na większą skalę operacji, mającej na celu przejąć obszary Ciernistej Puszczy i zapewnić sobie przewagę w wojnie z Cygnarem. Nawet najdalsze zakątki strefy granicznej patrolowane były regularnie przez oddziały Zimowej Gwardii i już tylko Statek-Widmo pozostawał dla zbiegów nadzieją na ucieczkę do królestwa Ordu.

Ostatnim z pasma upokorzeń doświadczających uchodźców był kordon rabusiów skupionych wokół Wiktorowicza Jatseka, zbója i złodzieja o niesławnej reputacji. Inkasując niemały haracz, przemytnicy przepuszczali na pokład Zjawy jedynie tych, którzy mogli sobie pozwolić na ich żądania. Imperium Khadoru zwracało coraz baczniejszy wzrok ku Ciernistej Puszczy i lada dzień również tu nie miało już zostać kryjówek dla przestępców pokroju bandy Jatseka, lecz przywódca przemytników zapewne planował powrót w ojczyste północne strony, zanim na rozlewiskach zawita jakakolwiek armia. Najprawdopodobniej był to już ostatni rejs Statku-Widma, a tym samym stawał się ostatnią okazją dla rabusiów, by obedrzeć zdesperowanych uciekinierów z ich majątku. Spoglądając ku brzegowi rozlewiska Rutger ujrzał siedzącego za niewielkim stolikiem rachmistrza przemytników, stając się mimowolnie świadkiem przygnębiającej sceny. Jakiś Llaelijczyk klęczał przed rachmistrzem błagając opryszka o miłosierdzie. Zarzekał się, że jego zaszyte w pasie pieniądze zostały skradzione minionej nocy w obozowisku, które roiło się od złodziei, pozbawiając nieszczęśnika możności wykupienia prawa wstępu na parowiec dla całej rodziny.

"Każdy płaci" odrzekł oschłym tonem rachmistrz, podkreślając swe słowa machnięciami pióra I przywołując na usta nieprzyjemny uśmieszek "W taki czy inny sposób, każdy płaci".

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 kwietnia 2013, 21:40

Niebrzydka kobieta postąpiła o krok do przodu wydając z siebie nieskładny okrzyk. Trzęsąc się z wzburzenia i nie bacząc na wszelkie konwenanse zdarła z siebie wierzchnią część podróżnej sukni i wyszarpnęła spod niej ukrywany tam naszyjnik, po czym cisnęła nim w rachmistrza.

Przemytnik pochwycił naszyjnik w locie, zerknął na niego pobieżnie.

"To wystarczy za dwie osoby" oznajmił szmugler krzywiąc usta w jeszcze paskudniejszym uśmiechu i bawiąc się pisarskim piórem. Jego wyzbyte współczucia spojrzenie pobiegło ku trójce małych dzieci ukrywających się za okradzionym mężczyzną i jego roztrzęsioną żoną "Decydujcie, kto odpływa, a kto zostaje. O ile nie macie więcej ukrytych niespodzianek" dodał posyłając kobiecie dwuznaczne mrugnięcie.

"Co on powiedział?" zapytał Rutger odwracając głowę w stronę Taryn. Jej znajomość khadoriańskiego języka dalece przewyższała lingwistyczne talenty mężczyzny, urodzonego w Cygnarze i nie mającego żadnych kontaktów z mieszkańcami północnego kraju do czasu podjęcia służby w garnizonie w Felligu.

Taryn zawahała się na chwilę, po czym streściła towarzyszowi żądania przemytnika. Twarz Rutgera pociemniała w jednej chwili.

"Nie możemy im pomóc" oznajmiła Taryn, głosem, w którym dźwięczała pierwsza nutka paniki, lecz Rutger nie zwrócił na jej słowa uwagi, pochłonięty całkowicie widokiem zapłakanych dzieci i ich przerażonych rodziców.

"Akurat nie" zawarczał "Zaoszczędziliśmy dość, żeby zapłacić i za nich". Zerknął na strzegących rachmistrza opryszków, czujnym ostrożnym spojrzeniem "Pilnuj ich, bo mogę ugryźć więcej, niżbym zdołał przełknąć".

Taryn musnęła palcami swe pistolety. "Wiesz, że nie przepadam za obżarstwem. Zwłaszcza na krótkim dystansie".

"Myśl trzeźwo, nie pesymistycznie" doradził jej Rutger, zaciskając dłoń na rękojeści miecza, kiedy do jego uszu dobiegł wzmożony płacz dzieci "Zostaw mnie prawdziwą robotę".

Coraz bardziej rozzłoszczony najemnik zaczął się przepychać przez kolejkę oczekujących na zaokrętowanie. Pilnujący wejścia łotrzykowie opuścili swe piki i dobyli mieczy, ale Rutger całkowicie ich zignorował, wbijając spojrzenie w daremnie błagającą rachmistrza o litość rodzinę. Szmugler zanurzył swe pióro w kałamarzu i zaczął coś pisać w opasłej księdze.

"Korono Khardovica!" wrzasnął ledwie chwilę później, kiedy coś spadło na stolik przewracając kałamarz i opryskując twarz rachmistrza atramentem od czoła po podbródek. Rutger uniósł dłonie w górę widząc ruszających ku sobie strażników, skinął głową na przedmiot rzucony przed oblicze rachmistrza. "To wystarczająca zapłata za wszystkich" oznajmił. Przemytnik otarł twarz z atramentu i spojrzał na okazały skórzany mieszek, z którego wypadło kilka złotych monet. Mężczyzna pochwycił sakiewkę błyskawicznym ruchem, wprawnie oszacował jej wagę. Wciąż mrugając zachlapanym lewym okiem machnął dłonią ku zrozpaczonej rodzinie. "Za nich wystarczy" oświadczył w nieporadnej ryńskiej mowie "Ale co z tobą?".

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 25 kwietnia 2013, 17:47

Instrumenty wojny - Larry Correia

"Co szepczesz do siebie samej, dziecię, kiedy cierpienie staje się nieznośne?"

Makeda otarła cieknącą z rozciętej wargi krew. Czuła zawroty głowy, a całe jej ciało płonęło bólem. "Recytuję kodeks."

"A czemuż to wojownik musi recytować kodeks hoksune?" spytał retorycznie arcydominar Vaactash.

"Kodeks uczy drogi do upamiętnienia. Tylko poprzez męstwo w boju można dojść do krańca tej ścieżki." Mówiąc Makeda śledziła wzrokiem strużki krwi ściekające po wierzchu jej dłoni. Cała pochodziła z jej żył" jak dotąd. Zamierzała znaleźć na to remedium. Akkad spuścił jej niemiłosierne lanie, ale Makeda wciąż gotowa była walczyć. Targające jej ciałem spazmy w końcu ustały. "Cierpienie oczyszcza me ciało ze słabości. Przestrzegając kodeksu dowiodę swej wartości."

"Dobrze powiedziane. Jak na tak młodą istotę sporo już wiesz," oznajmił dziadek, tonem całkowicie pozbawionym jakichkolwiek uczuć, a mimo to słowa jego brzmiały w uszach wojowniczki niczym najpiękniejszy komplement. "Podnieś swe miecze, Makedo z Domu Balaash. Twa dzisiejsza lekcja jeszcze nie dobiegła końca."

Ćwiczebne miecze leżały na piasku w miejscu, gdzie chwilę wcześniej je upuściła. Oręż wykonano z twardego drewna, jego krawędzie były naznaczone wgłębieniami po setkach uderzeń, a rękojeści stały się z biegiem czasu gładkie od impregnującego je potu. Makeda nauczyła się nimi władać w dniu, kiedy jej ramiona podołały wreszcie ciężarowi broni. Wciąż pozostawała dzieckiem, ale była też skorne, a zatem nie narzekała, znosząc ten ciężar bez słowa skargi. Pochyliwszy się ku ziemi ujęła parę drewnianych mieczy w dłonie. Leżały w nich dodając wojowniczce otuchy doskonałym wyważeniem mającym udawać ciężar prawdziwych pretoriańskich ostrzy.

"Powstań," rozkazał Vaactash.

Makeda podniosła się z klęczek, czując tępy ból protestujących mięśni. Jej laminowana zbroja przeznaczona była dla dorosłego skorne, toteż okazała się zbyt duża dla ukrytego w niej szczupłego ciała, ale zdołała uchronić wojowniczkę przed cięższymi obrażeniami podczas brutalnego sparingu z Akkadem. Makeda miała dopiero rozpocząć swe studia nad sztuką mortiturgii, ale nie potrzebowała żadnej wiedzy o mocy drzemiącej w krwi i ścięgnach, by pozostawać świadomą faktu, że jej ciało w każdej chwili mogło ją ostatecznie zawieść. Jej przeciwnik był najzwyczajniej w świecie zbyt silny.

Akkad czekał na jej powstanie z klęczek, ewidentnie podekscytowany okazją do udowodnienia swej wartości w oczach dziadka. Tylko trzy osoby znajdowały się na wielkiej ćwiczebnej arenie Domu Balaash, ale jedną z nich był arcydominar Vaactash we własnej osobie, pan rodu i wojownik tak mężny, że czyny jego już zapewniły mu prawo do upamiętnienia. Rzędy pustych siedzeń biegnące wokół areny nie znaczyły zupełnie nic, albowiem opinia Vaactasha znaczyła po wielokroć więcej od wiwatów kilku kohort.

"Jakiej lekcji mam jej udzielić teraz, arcydominarze?" spytał Akkad. Pierworodny pośród dwojga dzieci Telkesha, pierwszego syna i spadkobiercy potężnego Vaactasha, Akkad miał pewnego dnia stanąć na czele Domu Balaash. Hoksune nakazywało, by starszy z potomków - o ile z jakiegoś powodu nie byłby w stanie unieść oręża - przewodził rodzinie. Dlatego też Akkad musiał przy każdej okazji udowadniać w oczach dziadka swej żołnierskiej wprawy i jak dotąd niezawodnie dawał temu wyzwaniu radę. "To jedynie małe dziecię."

Oblicze Vaactasha pozostało beznamiętne. "Dlaczego zatem potrzebowałeś aż tyle czasu, by ją pokonać?"

Makeda poczuła przypływ satysfakcji na widok złości rysujący się w ułamku chwili na twarzy brata.

"Chciałem ci jedynie zapewnić przyjemne widowisko."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 25 kwietnia 2013, 18:10

"Przyjemne jest przyglądanie się pracy cierpiciela obdzierającego ze skóry jeńca," sarknął Vaactash. "Przybyłem tu z zamiarem upewnienia się, że moje wnuki przygotowane są do przysporzenia swemu rodowi chwały. Udowodnijcie, że jesteście gotowi walczyć w imię Balaashów."

Akkad pochylił pokornie głowę. "Oczywiście." Starszy o dziesięć lat, jej brat był dużo większy i miał po swej stronie szkolenie pod czujnym okiem zaufanego żołnierza wywodzącego się spośród kataraktów Domu Balaash. Podchodząc do najbliższego stojaka z bronią zdjął z niego włócznię, ciężki oręż cetrati. Broń była dłuższa od samej Makedy i chociaż jej ostrze zostało zastąpione blokiem obrobionego drewna, wojowniczka pewna była, że zadany włócznią cios będzie bolał nie mniej od uderzenia kła tytana. Akkad zważył broń w rękach i mruknął z aprobatą. Zakręciwszy włócznią w dłoni bez śladu wysiłku, dziedzic rodu wymierzył czubek oręża w pierś siostry. "Tym razem szybko z nią skończę."

"Postaraj się. Nie wahaj się. Udowodnij swą pewność siebie."

Na życie skorne składało się albo toczenie wojne albo czynienie do nich przygotowań. Była to bolesna, brutalna i pełna wyzwań egzystencja, a mało kto wiedział o niej więcej od tych, których zaszczytem okazały się narodziny w Domu Balaash, najbardziej chwalebnym z wszystkich rodów skorne. Nikt nie wątpił, że potomkowie Balaashów będą walczyć z całych sił, dopóki nie padną z wysiłku bądź nie rozlegnie się rozkaz zwierzchnika nakazując odstąpić od boju. Inne, mniej znaczące rody mogły postępować z dziedzicami w mniej surowy sposób, nie szafując ich życiem równie otwarcie, ale to dlatego one właśnie uchodziły za pośledniejsze, a Dom Balaash za potęgę.

Makeda podjęła rzucone jej wyzwanie. Skrzyżowała swe miecze i oddała bratu salut.

Dziadek otaksował przeciwników bacznym spojrzeniem, spozierając na nich mlecznobiałymi oczami. Chociaż bezlik lat zaczynał przyginać jego ciało ku ziemi, emanująca od arcydominara aura zdawała się wypełniać całą arenę. Wiekowy skorne był wojownikiem, który wielokroć wiódł do boju dziesiątki tysięcy i który podbił więcej rodów niż jakikolwiek inny dominar w okresie ostatnich kilku pokoleń, dzięki swym legendarnym czynom zdobywając rzadki tytuł arcydominara. Był też mistrzem mortiturgii zdolnym kiełznać najdziksze potwory i czerpać z nich niebywale potężną magię. Makeda pragnęła z całego serca posiąść choćby niewielką cząstkę jego mocy, ale kryła zarazem w sobie zawzięte przekonanie, iż pewnego dnia tego dokona. Vaactash był ucieleśnieniem wszelkich wartości hołubionych przez skorne.

Po długiej chwili milczenia Vaactash odstąpił o kilka kroków, podnosząc swe czerwone szaty I zasiadając w pierwszym rzędzie pustej widowni. Jego ręka uniosła się w powietrzu. "Walczcie."

"Chodź, siostro. Zakończmy ten pojedynek."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 maja 2013, 19:35

Akkad zamachnął się włócznią wyprowadzając zamaszysty cios z półobrotu. Makeda poderwała swe miecze z próżnej próbie powstrzymania broni brata i siła uderzenia niemal wyrwała jej oręż z rąk. Wyczerpane ciało znów zaczynało drżeć w niekontrolowany sposób. Krzywiąc usta w bolesnym grymasie spróbowała cofnąć się do tyłu, lecz straciła równowagę na śliskim od świeżej krwi piasku. Włócznia Akkada cofnęła się uwalniając wojowniczkę od napierającego na ćwiczebne miecze ciężaru. Makeda natychmiast uskoczyła w bok, uchodząc w ostatniej chwili przed pchnięciem Akkada. Brat cały czas na nią napierał, zmrużonymi oczami wypatrując okazji do zakończenia pojedynku.

Był silny, ale ona górowała nad nim szybkością. Przejmując inicjatywę cięła w twarz Akkada prawym ostrzem, chybiając ledwie o włos. Pokaż swemu wrogowi jedno ostrze. Zabij go drugim. Dźgnęła trzymanym w lewej ręce mieczem trafiając w krawędź napierśnika brata, Akkad jednak nie zwrócił na ten cios uwagi. Włócznia ponownie przecięła powietrze i tym razem Makeda nie zdążyła jej zatrzymać.

Wojowniczka uderzyła z ogromną siłą w ścianę areny.

Kodeks hoksune stanowił, że najstarsze ze zdrowego rodzeństwa dziedziczyło władzę, ale każde dziecko należące do najwyższej kasty było cennym zasobem strategicznym i zazwyczaj nie szafowano ich życiem zbyt nonszalancko. Lecz gdy leżąca pod ścianą areny wojowniczka spoglądała w gorzejące szaleńczą gorączką Akkada, zyskała znienacka przekonanie, że jej brat chce ją zabić. Ledwie zdołała się odturlać w bok, kiedy ciężki oręż roztrzaskał w drzazgi drewnianą osłonę podstawy widowni. Vaactash nie wypowiedział ani jednego słowa.

Jej brat wciąż nie ustawał w wysiłkach. Ciężka włócznia zapewniała mu przewagę zasięgu i mięśnie Makedy pulsowały przeraźliwym bólem, kiedy broń Akkada ciągle odtrącała na boki jej ćwiczebne miecze. Wnętrze niewygodnej i zbyt ciężkiej zbroi ociekało potem wojowniczki. Poczuła potwornie bolesne uderzenie w żebra, zaraz potem w nogę. Posiniaczona i zakrwawiona, ciągle walczyła. Kodeks nakazywał, by toczyła pojedynek aż do chwili, w której jej arcydominar nakaże go zakończyć bądź ona sama umrze. Następny cios wytrącił Makedzie jeden z mieczy z dłoni. Ćwiczebne ostrze zafurkotało w powietrzu i spadła z klekotem na siedzeniach widowni.

Makeda wiedziała, że przegrywa, ale przywiązanie do kodeksu nie pozwalało jej zaprzestać obrony. Tylko poprzez walkę można pojąć prawdę spisaną w kodeksie. Zaakceptuj swe cierpienie i doświadcz oświecenia umysłu.

Czas zwolnił do niebywale ospałego tempa. Ruchy Akkada stały zbyt chaotyczne, zbyt nieskoordynowane. Z każdą chwilą brat Makedy zdawał się coraz bardziej swą przeciwniczkę lekceważyć. Zakręciwszy włócznią ponad głową uderzył nią w dół niczym maczugą, ledwie dając jej czas na uskoczenie. Potężny cios wyrzucił w powietrze fontannę piasku. Nim Akkad zdołał podnieść broń w górę, Makeda oparła jeden ze swych butów na jej czubku. Chociaż wojowniczka nie ważyła wiele, jej ciężar wystarczył, by próbujący pociągnąć włócznię Akkad rozluźnił uścisk na jej wilgotnym od własnego potu drzewcu. Krótszy od drgnienia serca moment zaskoczenia wystarczył, by Makeda zadała własny cios.

"Balaash!" wrzasnęła.

Czubek jej ćwiczebnego miecza trafił Akkada w bok głowy. Krew trysnęła szeroką strugą spod rozoranej skóry. Wyszarpnięta włócznia zniknęła spod stopy wojowniczki, kiedy rodzeństwo odskoczyło od siebie czym prędzej.

Makeda napięła mięśnie, ale pojedynek znienacka urwał się w środku konfrontacji. Spoglądający na siostrę oszołomionym wzrokiem Akkad przyciskał jedną rękawicę do ociekającej krwią czaszki. Cios Makedy okazał się silniejszy, niż wojowniczka sądziła. Ucho Akkada niemal odpadło od ciała, trzymając się czaszki jedynie dzięki skrawkowi tkanki. Taka rana musiała zaboleć.

"Zobaczyłem dosyć."

Walcząca o każdy oddech i ledwie trzymająca się na nogach Maskeda spojrzała w kierunku arcydominara. Vaactesh kiwnął lekko głową i serce wojowniczki zabiło w rytmie nieopisanej dumy.

"Oboje bardzo poprawiliście swe umiejętności od czasu mojej poprzedniej wizyty. Cieszy mnie, że krew Domu Balaashów nie uległa w tym pokoleniu rozcieńczeniu. Pewnego dnia umrę, a wówczas wasz ojciec Telkesh poprowadzi mój Dom, z wami jako służbitami u boku. W swoim czasie ty, Akkadzie, zajmiesz jego miejsce. Kiedy nauczysz się temperować swą ambicję dozą mądrości, przyniesiesz naszemu rodowi wielką chwałę. Twoja siostra zostanie świetną tyrantką stojącą na czele twej świty i nie wątpię, że wspólnie sprowadzicie do naszych posiadłości niezliczone rzesze niewolników. Lecz do tego czasu musicie się jeszcze wiele nauczyć."

"Tak, arcydominarze."

"Im więcej krwi przelejecie podczas ćwiczeń, tym mniej utoczy jej wam w boju nieprzyjaciel. Czerp nauki z każdej potyczki, Akkadzie. Wiesz, dlaczego Makeda cię pokonała?"

"Wcale mnie nie pokonała!" warknął Akkad.

"Zamilcz!" Arena niemal zadrżała na dźwięk nuty gniewu w głosie patriarchy. Jedno słowo wystarczyło, by Akkad runął na kolana i zgiął się w pokłonie. "Nie waż się więcej wykłócać z panem swego domu! Gdyby ona dzierżyła w dłoni prawdziwe pretoriańskie ostrze, zawartość twojej tępej głowy już obryzgałaby piasek. Ty głupcze! Jak śmiesz kwestionować mój osąd?!"

Rodzeństwo zadrżało mimowolnie, bo wspomnienia gniewnych uniesień arcydominara przywoływano jedynie w szeptanych pokątnie rozmowach.

"Za taką zuchwałość twoja rana nie zostanie uleczona. Obetniesz płat skóry i przyłożysz do szramy rozpalone żelazo. Będziesz nosił tę bliznę do końca życia jako wspomnienie niedopuszczalnej bezczelności."

"Tak, arcydominarze." Akkad pochylił głowę jeszcze niżej, a krople jego krwi barwiły na czerwono piasek areny. Z wszelkich sił starał się ukryć dźwięczące w głosie rozgoryczenie. "Stanie się podług twej woli."

"Spytam ponownie, czy wiesz, dlaczego małe dziewczę mogące skryć się w twoim cieniu zdołało cię pokonać?"

"Wybacz mą niewiedzę. Ja... nie znam odpowiedzi, dziadku." Akkad zaryzykował szybkie spojrzenie w kierunku siostry. Makeda dostrzegła złowrogi błysk w oczach brata, ale nie opuściła wzroku. Nie uczyniła niczego więcej prócz tego, czego od niej oczekiwano. "Proszę, zechciej mnie oświecić."

"Ty rozumiesz wyłącznie koncept zwycięstwa. Makeda nie dopuszcza do siebie pojęcia porażki."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 maja 2013, 19:40

Minęło kolejne pokolenie, ale Makeda nigdy nie zapomniała lekcji Vaactasha. Jego słowa zapadły jej w pamięć równie mocno jak ideały hoksune. Minął rok od dnia, w którym jej wielki przodek zginął od kłów wielkich stepowych bestii, ale wojowniczka wciąż przywoływała w chwilach zwątpienia jego nauki. Dorosła w tym czasie, ale wciąż pozostawała nie dość doświadczona w sztuce toczenia wojen. Miecze Balaashów wisiały u jej boków, ornamentowane złomkami świętego kamienia Vaactesha napełniającymi potężną magią stary oręż. Chociaż tylko upamiętniacze potrafili nawiązywać kontakt z wyniesionymi zmarłymi, Makeda niezmiennie żywiła przekonanie, że duch Vaactesha czuwa nad nią nie odstępując wnuczki o krok.

Makeda potrzebowała jego mądrości, jeśli chciała przeżyć mijający dzień.

Atmosfera w namiocie była równie gorąca jak pustosząca rozległe równiny susza. Oficerowie należący do decurium wojowniczki nie potrafili dojść do porozumienia w kwestii najsłuszniejszych poczynań.

"Tyrantko Makedo, wojownicy Domu Muzkaar niemal już tutaj dotarli!"

"Posiłków Akkada nie widać. Wróg przeważa nad nami liczebnie. Jeśli się teraz nie wycofamy, zginiemy tutaj wszyscy." Urkesh był dakarem wenatorów i jako wojownik biegły w atakowaniu wroga z odległego dystansu zdecydowanie preferował pragmatyczne, aczkolwiek trącące dla pozostałych tchórzostwem podejście do planu.

"Rozkazano nam utrzymać to wzgórze! Zewrzemy szyki i pozostaniemy na miejscu!" Dakar Barkal przewodził pretoriańskim karaksom i gotów był wraz ze swymi wojownikami umrzeć śmiercią bohatera, w ściśle trzymanym szyku, za wielkimi pretoriańskimi tarczami i długimi pikami. "Honor tego wymaga."

"Muzkaarowie przeważają nad nami pięciokrotnie," nie ustępował Urkesh. "W takiej sytuacji twój honor nie dozna żadnego uszczerbku."

"Ważysz się kwestionować męstwo karaksów?!" sarknął Barkal.

Makeda nie próbowała powściągnąć emocji swych oficerów. Wiedziała, że bez względu na wszystko i tak przyjmą do wiadomości jej ostateczną decyzję, a zawsze istniała nadzieja, że któryś z nich zaskoczy ją dobrą sugestią.

"Twoje wielkie tarcze na nic się nie zdadzą, kiedy uderzą w was tytany." odparł Urkesh.

Wenatorzy należeli do najmniej znaczącej kasty wojowników, ale Urkesh był młody i łatwo ulegał wzburzeniu. Makeda wątpiła, by wiedział jak blisko znalazł się ciosu zadanego ręką rozwścieczonego Barkala. "Nie utrzymamy niczego, jeśli trafimy ze skowytem w Pustkę. Powtórzę raz jeszcze: wycofajmy się z tej pułapki i odskoczmy na równiny, gdzie łatwiej nam będzie napastować kundle Muzkaarów do nadejścia oddziałów Akkada."

Barkal spojrzał na Makedę z wściekłym grymasem na twarzy. Córa Balaashów potrzebowała teraz każdego wojownika, nawet kwestionującego ideał śmierci wedle kodeksu hoksune wenatora. Pokręciła przecząco głową, nie zamierzając dopuścić do jakichkolwiek honorowych pojedynków przed końcem bitwy. Głupotą byłoby w tak rozpaczliwej sytuacji szafowanie życiem podwładnych. Pozbawiony okazji do zabicia Urkesha, Barkal pogodził się z odmową wracając do swej propozycji. "Utrzymanie pozycji jest naszym świętym obowiązkiem," sarknął.

Pogrążona w myślach Makeda śledziła niemo przebieg kłótni między podwładnymi. W duchu czuła zadowolenie, że żaden z nich nie okazał lęku przed samą śmiercią, wszyscy bowiem obawiali się wyłącznie hańby zrodzonej z porażki. Skorne żyli, by służyć lepszym od siebie i dla nich umierać, ale w bezsensownej śmierci nie było honoru. Makeda pierwszy raz w życiu sprawowała komendę nad armią i nie zamierzała okryć się niesławą.

Primus Zabalam postąpił o krok do przodu stając pomiędzy rozwścieczonymi oficerami. Obaj dakarowie cofnęli się natychmiast w wyrazie szacunku dla starszego od siebie wojownika.

"Bez względu na rodzaj podjętej decyzji, rozkaz musi zostać wydany bezzwłocznie. W przeciągu godziny zostaniemy osaczeni przez bestie Narama, a wówczas nie będziemy mogli uczynić już niczego." Doświadczony latami wojaczki dowódca pretoriańskich mieczników odezwał się po raz pierwszy od rozpoczęcia narady. Był najstarszym obecnym w namiocie oficerem i miał za sobą czasy spędzone w szeregach przybocznych strażników Vaactesha. Kiedy przemawiał, stały za nim mądrość i roztropność wyniesione z niezliczonych bitewnych pól. "Nasza dowódczyni musi zdecydować teraz albo decyzję podejmie za nią ktoś inny."

Na stoliku leżała rozpostarta szeroko mapa, ale Makeda zdawała się jej nie zauważać. Mapa do niczego nie była jej już potrzebna, zdążyła w międzyczasie zapamiętać każde pociągnięcie pędzla kartografa i każdą atramentową kreskę. Odwrót kontrolowany, by przeżyć i dołączyć do reszty armii bądź obrona wyznaczonego miejsca w złudnej nadziei na przybycie posiłków pod wodzą brata i najpewniej śmierć, która dla wroga okaże się jedynie chwilowym zaangażowaniem własnych sił... Koniec końców, musiała podjąć samodzielnie decyzję.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 13 maja 2013, 22:08

Sytuacja była bardzo zła, a ciężar honoru Domu Balaashów zdawał się przygniatać barki Tyrantki. Takie właśnie chwile poddawały próbie oddanie wojownika wobec kodeksu hoksune.

Dziadku, co ty byś uczynił?

Osiągnąwszy wiek pozwalający przejść przez rytuał inicjacji żołnierskiej kasty, Makeda otrzymała po raz pierwszy w życiu dowództwo nad kohortą skorne służącą pod sztandarem Domu Balaash. Arcydominar Telkesh rozkazał utrzymać jej obecną pozycję: niewielkie wzniesienie górujące ponad równiną na południe od miasta Kalos, ale nikt z Balaashów nie spodziewał się, że misja ta okaże się tak srogim wyzwaniem. Szpiedzy w służbie Telkesha twierdzili, że rdzeń armii nieprzyjaciela obozował znacznie bliżej miasta, a nie w pobliżu wzniesienia. Podczas gdy trzon armii Balaashów maszerował niewzruszenie przez stepy, kohorta Makedy znalazła się znienacka na drodze całego korpusu Domu Muzkaar.

Jeśli tylko dane jej było zachowanie w tym dniu życia, Makeda zamierzała przygotować naprawdę długie katusze dla szpiegów, którzy dopuścili się tak rażącego błędu.

Lecz perspektywa widowiskowej kaźni dla szpiegów nie rozwiązywało w żadnym stopniu obecnego dylematu. Nieprzyjacielska armia wiedziona była przez Narama, legendarnego tyranta słynącego zarówno z kunsztu w kiełznaniu bestii jak i bezwzględnego okrucieństwa. Zgłębiwszy wcześniej wszystkie dostępne na temat Narama informacje, Makeda żywiła wobec swego przeciwnika głęboki szacunek. Był wojownikiem godnym zmierzenia się z ojcem Makedy i jego armią, a nie z niedoświadczoną tyrantką i jej niewielką kohortą. Lecz z woli przodków to właśnie Makeda znalazła się na drodze Narama, a nie Telkesh. Ta bitwa należała do niej.

Makeda wiedziała, że o jej wartości dla rodu nie decydowały ani rozwijający się talent w sztuce mortiturgii ani biegłość w posługiwaniu się mieczami, lecz bezwzględne oddanie ideałom zawartym w kodeksie hoksune. Pradziadek Makedy dostrzegł ten dar w sercu swej wnuczki. I teraz, stojąc w obliczu niebywałego wyzwania, ponownie szukała podpowiedzi w wersetach kodeksu.

Bitewne zmagania faworyzują agresorów. Sytuacja może wymuszać od czasu do czasu taktyki obronne bądź przemieszczanie sił, ale działania te stanowią jedynie narzędzia przygotowujące do nieuchronnego ataku. Uderzenie na wroga i odebranie mu życia jest jedyną prawdziwą drogą wiodącą ku upamiętnieniu.

Wyszeptała bezgłośne podziękowanie słane ku kawałkom świętego kamienia skrywającym duchową esencję jej wielkiego przodka.
Uniesiona dłoń Makedy uciszyła w jednej chwili zgromadzonych w namiocie oficerów. "Nie wycofamy się..." Bez względu na własną opinię, wszyscy ruszyli w stronę wyjścia zamierzając przekazać rozkazy reszcie kohorty. "Ani też nie będziemy próbowali utrzymać tej pozycji."

Skorne znieruchomieli zaskoczeni ostatnimi słowami. Wodzili pomiędzy sobą wzrokiem, nie ważąc się zadać swej dowódczyni oczywistego pytania. Chociaż w kwestii wieku Makeda była najmłodszą w ich gronie, przerastała wszystkich dalece swym statusem rodowym i żołnierską rangą. Ciszę przerwał w końcu Barkal z karaksów. "Cóż zatem uczynimy, Druga po Pierworodnym?"

Makeda przywołała na usta uśmiech. "Zaatakujemy."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 14 maja 2013, 18:21

Odgłosy strzelających przez cały czas szpikulników przywodziły Makedzie na myśl dźwięk wydawany przez chmarę insektów, ale te insekty miały postać tysięcy niebywale ostrych pocisków. Tytan Domu Muzkaar zaryczał ogłuszająco, kiedy pociski dziurawiły jego grubą skórę. Ogromna bestia postąpiła o kilka kroków, ociekając krwią spływającą z wielu głębokich ran. Kilku poganiaczy nie przestawało okładać jej batami, wymuszając na wielkim zwierzęciu dalsze parcie do przodu poprzez stalową ścianę pocisków. Oszalały z bólu, tytan przyśpieszył kroku.

"Przeładować!" wrzasnął do swoich wenatorów Urkesh. Makeda miała do dyspozycji zaledwie jedną dathę, liczącą dziesięciu armigerów, ale wszyscy poruszali się z ogromną szybkością i precyzją ruchów, odkręcając od szpikulników cylindry ze zużytym gazem. Makeda oszacowała w myślach odległość dzielącą strzelców od nadciągającej z głuchym dudnieniem bestii. Wenatorzy byli szybcy, ale tym razem miało to nie wystarczyć. Tytan zdąży wdeptać ich w ziemię, a wówczas Tyrantka straci jeden ze swoich nielicznych atutów.

Wojownicy Muzkaarów nie mieli w swych szeregach żadnych strzelców i dziesiątki martwych ciał zaścielały stepową drogę, przez którą napastnicy próbowali przebić się pod nieustannym ogniem wenatorów. Makeda nie zamierzała tej przewagi tracić.

Nie mogła też nonszalancko szafować własnymi bestiami. Kohorta wyruszyła z obozowiska w szybkim tempie, przez co wojowniczka zdążyła zabrać ze sobą jedynie parę cyklopów. Potężniejsze, ale znacznie wolniejsze w marszu bestie zostały w obozie razem z Akkadem. Wytężając umysł, Makeda odszukała za pomocą mortiturgii kłąb mięśni i nienawiści będący znajdującym się bliżej cyklopem. Pochwyciwszy w żelazny uścisk jego jaźń wojowniczka pchnęła stworzenie wprost na nadciągającego szybko tytana.

Cyklop uniósł wyżej swój ciężki miecz i ruszył na spotkanie bestii, górując o kilka stop ponad najwyższymi wojownikami skorne. Chociaż brakowało mu inteligencji w pełni rozumnej istoty, kompensował to półzwierzęcym sprytem. Jego pojedyncze oko poruszało się ustawicznie, postrzegając pole bitwy w zdumiewający sposób wzierający na kilka sekund w przyszłość. Makeda zadała sobie w myśli pytanie, czy jej bestia dostrzegła swą własną śmierć.

Grunt zadygotał, kiedy ranny tytan runął do szarży. Każdy jego krok zdawał się wieścić nadchodzące trzęsienie ziemi. Chociaż cyklop był wielkim stworzeniem, tytan dalece przerastał go rozmiarami. Okute stalą kły uderzyły w gruby pancerz cyklopa z metalicznym klangiem, który dotarł do każdego skrawka bitewnego pola. Wytrącony z równowagi cyklop przeturlał się w bok, a tytan natychmiast za nim podążył wymachując szaleńczo nasadzonymi na swe przednie łapy rękawicami. Instynkt samozachowawczy nakazywał cyklopowi czym prędzej uciekać, toteż z gardła stwora wydał się przeraźliwy skowyt, kiedy Makeda pochwyciła w pułapkę jego umysł i zatrzymała bestię w miejscu.

Widząc przeładowane szpikulniki Urkesh krzyknął w stronę swej taberny. "Strzelajcie do tytana!" Wenatorzy wychynęli z zagłębienia terenu służącego im za prowizoryczną kryjówkę, wymierzyli broń w bestię posyłając ku niej strumienie stalowych igieł. Setki pocisków odbijały się z głośnym trzaskiem od zbroi tytana i jego masywnych kłów, ale setki innych wniknęły głęboko w ogromne cielsko. Brocząc obficie krwią tytan zaryczał ogłuszająco i runął na ziemię wzbijając w powietrze chmurę kurzu.

Cyklop przetrwał w niepojęty sposób szarżę tytana. Ledwie żywy, zdołał się podnieść na nogi używając ostrza miecza jako podpory. Makeda użyła swej magii smakując w mistyczny sposób bogactwo krwi wyciekającej z żył swego pupila, sięgnęła głęboko w podświadomość cyklopa rozjuszając go jeszcze bardziej. Oszalały z wściekłości stwór zyskał znienacka nadnaturalną siłę i nim tytan zdołał powstać z ziemi, ostrze cyklopiego miecza odjęło mu jedną z kończyn tuż przy barku.

Przedśmiertny ryk zwierzęcia zdał się wojowniczce muzyką płynącą ponad pobojowiskiem. Przeraźliwy dźwięk dotarł zapewne aż do murów Kalosu. Zaprawdę był to wielki dzień dla Domu Balaash.
Nieprzyjacielscy poganiacze bestii uciekali czym prędzej w stronę pobliskiej rozpadliny. "Urkeshu" głos Makedy był chłodny i opanowany. "Rozczarowali mnie. Nie dostaną drugiej szansy."

Dowódca wenatorów wydał natychmiast stosowny rozkaz i wizg szpikulników przeciął powietrze, lecz Makeda nie czekała na rezultaty ostrzału, już będąc w ruchu w kierunku następnego wycinka pola bitwy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 14 maja 2013, 19:16

Obrazek

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 14 maja 2013, 19:32

Dom Muzkaar nie spodziewał się tak zaciekłego ataku, pozwalając Makedzie spiętrzyć wysoko trupy swych wojowników. Armia Tyranta Narama od początku pewna była zwycięstwa i zgubiona nadmierną pewnością, poszła w obliczu nieoczekiwanego natarcia wroga w rozsypkę. Szaleńcza szarża mieczników i karaksów Makedy obficie skrwawiła szeregi Muzkaarów. Wrogie oddziały zaczęły się wycofywać w panice i tylko ich dalece przewyższająca siły Balaashów liczebność uniemożliwiła Makedzie pogrom nieprzyjaciela. Tyrantka wycofała w końcu większość własnej piechoty na tyły formacji, tworząc zaporę z karaksów i pozwalając wenatorom wykrwawiać wroga dalej z bezpiecznego dystansu. Dumni miecznicy byli żądni powrotu na pole bitwy, ale Tyrantka nakazała im posłuszeństwo wobec rozkazów. Niechaj Muzkaarowie sądzą, że jej wojska straciły werwę...

Kiedy słońce wspięło się wysoko w górę i gorący poranek przeszedł w niebywale skwarne popołudnie, Dom Muzkaar przeszedł do kontrataku i chociaż poczynania nieprzyjaciela nadal pozostawiały wiele do życzenia w kwestii dyscypliny, oddziały Makedy zdawały się ledwie garstką w obliczu morza nieprzyjacielskich skorne. Nie mogła przetrwać walki na wyczerpanie stając naprzeciw Tyranta słynącego ze swoich stajni tytanów.

Pomimo ciężkich strat karaksowie wciąż trzymali równy szyk. Opierając się o siebie ramionami, tworzyli ścianę stali drewna najeżoną drzewcami pik, przyjmującą ciosy wroga na tarcze i odpowiadającą ustawicznymi pchnięciami własnego oręża. Karaksowie zwykli walczyć w metodyczny sposób, dźgając rytmicznie bezlik napierających na ich tarcze ciał.

Kodeks hoksune nauczał, że najdoskonalsza forma walki opierała się na indywidualnym pojedynku, starciu dwóch równych sobie wojowników. Teraz Tyrantka rozumiała już, dlaczego wojownicy karaksów dostępowali zaszczytu upamiętnienia znacznie rzadziej od mieczników. Ich sposób toczenia boju był dla niej całkowicie obcy, w niczym nie przypominał tańca wieńczonego rozbłyskiem tnącego powietrze ostrza miecza... Karaksowie zabijali w mechaniczny sposób, nasuwając na myśl absurdalne skojarzenie z poślednimi kastami skorne koszącymi uprawne pole. Dźgnięcie, blok, dźgnięcie, blok, a kiedy Barkal dostrzegał okazję do postąpienia o kilka kroków do przodu, cała formacja przemieszczała się z chrzęstem metalu gotowa na rozpoczęcie kolejnego krwawego pokłosu. Ów sposób zabijania wydawał się Makedzie wręcz hipnotyczny.

Zabalam czekał na nią na szczycie wzniesienia wyrastającego ponad szeregi karaksów. Taberna elitarnych pretoriańskich mieczników ukrywała się zgodnie z rozkazami Tyrantki w wysokiej złotawej trawie, kucając poza zasięgiem wzroku nieprzyjaciela w oczekiwaniu na właściwy czas.

"Druga po Pierworodnym" Zabalam pokłonił się na widok swej pani.

"Piękne popołudnie na bitwę, primusie" Makeda skłoniła głowę z szacunkiem. Chociaż dalece przewyższała swego oficera rangą i statusem przynależnym z racji urodzenia, Zabalam był jej najważniejszym instruktorem w nauce sztuki władania parą mieczy. Zaiste, stanowił prawdziwy powód do dumy dla rodu Balaashów. Wojowniczka podziękowała w myślach duchom przodków za to, że jej ojciec zdecydował się wysłać Zabalama wraz z kohortą wojowniczki. "Jak mają się sprawy?"

"Miecznicy nie kryją swego rozczarowania z rozkazu krycia się w trawie na podobieństwo byle hestatian."

"To wyborowi wojownicy. Dumni..." odparła Makeda. "Rozumiem ich uczucia."

"Zrobią to, czego zażądasz... Wątpię, by twój brat zdążył przyjść na czas z odsieczą."

"Akkad przybędzie." Makedą targały własne czarne myśli, ale nie zamierzała okazywać otwarcie swego zwątpienia.

"Karaksowie walczą ponad swe siły. Wkrótce ulegną wrogowi, a wtedy te przeklęte beleki zaleją nas swymi hordami."

"Dobrze." Beleki były stadnymi zwierzętami o grubokościstych czaszkach, silnych, ale głupich na tyle, by uporczywie włazić w zbyt ciasne miejsca, w których następnie grzęzły. Makeda wątpiła, by Zabalam zdawał sobie sprawę z tego jak doskonale dobrał wypowiedziane przed chwilą wyzwisko.

"Dobrze?" Od kiedy kilka lat temu twarz Zabalama została rozcięta na połowy brzeszczotem miecza, tylko jedna część jego oblicza potrafiła objawiać emocje. Druga pozostawała zastygłą w permanentnym grymasie maską. "Nie pojmuję jak można to uznać za coś dobrego."

"Nie zatrzymamy tak licznego wroga. Jedyną nadzieją na ich pokonanie jest zabicie Tyranta. Bez Narama Muzkaarowie będą zgubieni. Co wiesz o Naramie?"

"Słynie ze swego męstwa i biegłości w żołnierskim rzemiośle, ale twój dziadek pokonał go niegdyś i pojmał licznych niewolników w jednym z jego miast."

"Tak. Powiada się, że ciągle żywi ogromną nienawiść do Domu Balaashów i że wciąż pozostaje wojownikiem bez skazy. Mój przodek głęboko go zawstydził, więc będzie żądny zemsty. Wie już, że tutaj jestem, więc zjawi się chcąc zadać mi śmiertelny cios własną ręką."

"Albo zechce cię pojmać żywcem, by oddać swym cierpicielom."

"Tak czy owak, Naram nadciąga" wzruszyła ramionami Makeda. "A kiedy się zjawi, zabiję go pierwsza."

"Często przypominasz mi swego dziadka... lecz co z karaksami?"

"Mam nadzieję, że posiłki Akkada będą miały w swych szeregach upamiętniaczy." Tylko członek kasty upamiętniaczy potrafił zachować życiową esencję zmarłego wojownika w świętym kamieniu uwieczniając jego ducha po wsze czasy. "Popatrz, ilu dzisiaj odebrali życie. Niektórzy z nich na pewno stali się warci upamiętnienia."

"A jeśli Akkad nie będzie miał z sobą żadnego upamiętniacza?"

Tyrantka zamyśliła się na krótką chwilę. Walczący w dole wojownicy nie mogli wiedzieć, że żaden upamiętniacz jeszcze nie przybył, toteż po chwili namysłu Makeda przywołała do siebie posłańca. "Przekaz dakarowi Barkalowi, że osobiście przyglądam się jego karaksom i sama zdecyduję, który z nich dostąpi zaszczytu upamiętnienia. Nakaż mu, by przekazał te wieści wojownikom."

Posłaniec nie okazał śladu niepewności na dźwięk rozkazu mającego przynieść jego towarzyszom broni fałszywą nadzieję. Skłonił się tylko i pognał na złamanie karku w dół wzgórza. Makeda odwróciła się w kierunku Zabalama. "To sprawi, że zdwoją swe wysiłki."

Oblicze Zabalama drgnęło po swej wciąż żywej stronie.

"Zaprawdę przypominasz mi swego dziadka, pani."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 23 maja 2013, 18:25

Upał wciąż przybierał na sile, a promienie słońca czyniły ze zbroi skwarną pułapkę. Ściekające spod hełmu krople potu ustawicznie wpadały Makedzie do oczu, ale piekąca sól bynajmniej nie budziła jej złości. Krzyki umierających dobiegały z wszystkich stron. Kohorty Domu Muzkaar wydawały się czernieć na stepie w nieskończoność. Posługując się mocą umysłu wojowniczka kierowała swymi cyklopami rzucając ich na najsłabsze odcinki linii obrony. Stała na wzgórzu ze sztandarem łopoczącym ponad głową na wietrze. Chciała, by nieprzyjaciele widzieli ją z daleka, do końca nieugiętą i nieustraszoną. Niechaj ich Tyrant dowie się, że dziedziczka Domu Balaashów czeka na jego przybycie.

Jej zmysłami targnęło uczucie osłabienia, kiedy zraniony wcześniej cyklop uległ naporowi wrogów, obalony przez nich na ziemię i uśmiercony gradem ciosów. Wchłonęła w siebie resztki witalności stwora dogasające w jego ciele, skumulowała je w jednej chwili. Lada chwila miała potrzebować całej swej mocy..

Tworzona przez karaksów linia pękła w końcu i niemal natychmiast została rozniesiona na mieczach wojowników Domu Muzkaar. Centralny odcinek obrony przestał istnieć.

Zagrał róg, zaraz dołączyły do niego następne. Po przeciwnej stronie traktu w powietrzu załopotał czarny sztandar, zaczął poruszać się na boki w umówiony sposób. Kohorty Muzkaarów wstrzymały natarcie, nieprzyjacielscy skorne zaczęli się rozstępować przed nadciągającym w stronę linii frontu niewielkim oddziałem wojowników i towarzyszących im bestii.

"To spore tytany..." wymruczał Zabalam.

Za sztandarem Narama stąpały zaledwie dwa szare stwory, ale obydwa należały do prawdziwych olbrzymów wśród swego gatunku.

"Na mój znak poderwiesz wojowników i uderzysz na tę chorągiew. Liczy się tylko to, by Naram umarł. Przydam wam swą mocą szybkości," poleciła Makeda. Zabalam przekazał rozkaz miecznikom przyczajonym za krawędzią grzbietu wzniesienia. Tyrantka przywołała w swe pobliże drugiego cyklopa, narzucając stworowi swą wolę jedną myślą. "Posłaniec." U boku dowódczyni wyrósł jak spod ziemi kolejny biegacz. "Przekaż Urkeshowi, że na widok mego dobytego miecza jego wenatorzy mają oczyścić mi drogę do sztandaru Narama."

Elita armii Muzkaaru przemieściła się na czoło formacji nieprzyjaciela. Krępy, muskularnie zbudowany skorne stojący po jej środku musiałbyć Naramem. Z kolczastą maczugą opartą o naramiennik lśniącej w słońcu czarnej zbroi, wrogi Tyrant sprawiał wrażenie wybornego wojownika. Makeda wyczuwała pulsującą w jego jaźni moc mortiturgii, kipiącą i groźną.

"Pamiętam jak uczyłeś mnie sztuki władania parą mieczy, primusie," powiedziała Makeda.

"Byłaś moją najlepszą uczennicą."

"Przypomniała mi się pewna szczególna lekcja. Pokaż wrogowi jeden miecz, a kiedy ten skupi na nim swą uwagę, zabij go drugim ostrzem. Ja jestem pierwszym mieczem" czekajcie na mój sygnał."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 sierpnia 2013, 19:50

A teraz dla odmiany trochę inny klimat - fragment wyjęty z powieści "The Way of Caine" Milesa Holmesa.
[center]THE WAY OF CAINE[/center]
[center]PROLOG
596 OR: Merywyn[/center]

Stary człowiek wybiegł na pogrążony w półmroku korytarz, opuszczając w popłochu swą sypialnię. Potknąwszy się o gruby dywan stracił na chwilę równowagę i runął z nóg. Jęknąwszy rozpaczliwie, podniósł się niezgrabnie rzucając do dalszej ucieczki. Kulejąc zaryzykował spojrzenie ponad ramieniem, z szeroko otwartymi ustami próbując przeniknąć wzrokiem ciemność zalegającą za progiem sypialnego pokoju.

Nie dostrzegł najmniejszego śladu poruszenia.

Na końcu korytarza rozpościerał się wielki balkon górujący ponad położonym w dole holem. Jego ściany przystrojone był bezcennymi obrazami, niemal zbyt licznymi, by można je było porachować, chociaż stary człowiek potrafił wyrecytować z pamięci całą ich listę. Po obu stronach balkonu znajdowały się zbudowane z wypolerowanego kamienia schody, opadające spiralnie poprzez trzy piętra ku posadzce majestatycznego holu. Zbliżając się do schodów starzec ponownie zerknął za siebie, łapiąc spazmatycznie oddech.

Nikt go nie ścigał.

Budynek sprawiał wrażenie wyludnionego. Nigdzie nie widać było żadnego strażnika ani służącego, a większość oświetlających wnętrza łuczyw już zgasła. Starzec dobiegł do balustrady balkonu i schwycił ją rękami przywołując okrzykiem służbę. Wydobyty ze ściśniętego skurczem gardła, okrzyk przypominał bardziej zduszone sapnięcie.

Żadnej odpowiedzi.

Przywołując zdrowy rozsądek, starzec zaczerpnął głęboki oddech. Prześladujące go demony musiały być utkanym w myślach sennym koszmarem, niczym więcej. Przerażające sny prześladowały go od długich miesięcy, ale dotąd jeszcze nigdy nie wpędziły starego człowieka w panikę równie wielką jak tej nocy. Wciąż oddychając w nierównym rytmie, odwrócił się plecami do balkonu i rozszerzył oczy ujrzawszy postać, która zdawała się objawiać z eterycznego dymu.

Starzec zamrugał rozpaczliwie, całkowicie zaskoczony tym widokiem. Miał dość czasu, by skrzyżować z postacią swe spojrzenie i ani sekundy więcej. Niema fala eterycznej mocy wdarła się w jego ciało i jaźń niesiona lepkimi pasmami połyskliwej niebieskiej mgły. Pochwycony nią starzec nie był niczym więcej jak tylko szmacianą laleczką, przerzuconą ponad balustradą balkonu. Nieszczęśnik runął trzy piętra w dół, z rodzącym się w gardle krzykiem.

Nie zdążył nawet krzyknąć. Nim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, dostrzegł przed swymi oczami doskonale zakonserwowany łeb wieńczący rozścieloną na posadzce niedźwiedzią skórę.

Ukryta pod skórą marmurowa podłoga zakończyła w ułamku chwili ostatni upadek starego człowieka.

ODPOWIEDZ