Żelazne Królestwa - opowiadania

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 października 2013, 18:41

Caine szedł ciemną ulicą z żądzą mordu lśniącą w oczach. Mimo towarzyszącego chłodnej nocy zimna w jego sercu kipiała wściekłość gorętsza od niewielkiego bojlera przyłączonego do naplecznika ciężkiej zbroi. Szybko okazało się, że znalezienie Horacego nie było trudnym wyzwaniem. Kilku zastraszonych pijaczków bez ociągania wyznało, że uliczny zbir i jego szajka bawili się w Parowym Bojlerze, spędzając tam większość nocy. Zbliżając się do karczmy techmanta usłyszał grającego głośno skrzypka i towarzyszących mu chaotycznie śpiewaków. Dobył bezwiednie runoletu, wyciągając broń z olstra przy boku. Gromadka stojących opodal wejścia ludzi obrzuciła przybysza niespokojnymi spojrzenia i usunęła się natychmiast w cień czyniąc mu przejście - wszyscy z wyjątkiem jednego. Mimo zaciemniającej zdrowy rozsądek wściekłości, Allister z miejsca rozpoznał w stającym mu na drodze człowieku starego ochroniarza Horacego, dostrzegając w półmroku jego okaleczoną dłoń. Wielki strażnik miał w sobie dość odwagi, by sięgnąć po własną broń.

Rzecz jasna nie zdążył.

Caine przypadł do niego w trzech krokach, uwalniając duszony w sobie gniew. Fala niewidzialnej energii cisnęła oprychem prosto w grube drewniane drzwi, roztrzaskując je w kawałki. Grający w środku karczmy skrzypek urwał w jednej chwili melodię, a śpiewający mu do wtóru tłumek słuchaczy natychmiast ucichł.

Caine przekroczył ponad rozbitymi drzwiami i pogrzebanym pod nimi nieprzytomnym bandytą, mijając zbierających się nieporadnie z podłogi nieszczęśników mających pecha bawić się zbyt blisko wejścia.

- Horacy! - krzyknął omiatając przerażonych ludzi gorzejącymi nienawistnie oczami - Wyzywam cię!

Horacy siedział w jednej z wnęk, obejmując ramionami dwie przyciśnięte do boków służebne dziewki. Zamrugał w iście komiczny sposób, przechylając głowę. Mimo upływu lat niemal wcale się nie zmienił od chwili, w której Caine widział go po raz ostatni, wciąż wyglądając niczym czaszkogowy rzezimieszek z zaułków Bainsmarketu. Lecz zarazem różnił się od starego Horacego w diametralny sposób - gdzie bowiem wcześniej Caine widział groźnego adwersarza, teraz spoglądał jedynie na bezradną ofiarę.

Wyraźnie się ociągając, Horacy wstał w końcu z ławy, otwierając szerzej oczy.

- Pewnie, pewnie... już idę - oznajmił przyjaźnie brzmiącym głosem, przybierając ów ton na użytek struchlałego tłumku gapiów. Wmieszani między bywalców karczmy opryszkowie obserwowali swego przywódcę czekając na jakikolwiek znak. Horacy osadził ich w miejscu ruchem dłoni, wychodząc niezgrabnie z wnęki.

Caine okręcił się na pięcie i ruszył w kierunku wyrwanych z zawiasów drzwi. W wypełniającej wnętrze knajpy ciszy usłyszał bez trudu szczęk odwodzonego kurka.

Nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta uśmieszku.
Obrócił się w miejscu z niewiarygodną szybkością, pociągając za cyngiel runoletu. Huk wystrzału zdał się wszystkim ogłuszający w ciasnej przestrzeni karczmy. Horacy wrzasnął przeraźliwie, kiedy ołowiona kula wytrąciła mu pistolet z ręki. Pocierając zdrętwiałą od niespodziewanego uderzenia dłoń, wbił nienawistne spojrzenie w rzucającego mu wyzwanie przybysza.

- Chcesz się pojedynkować tutaj? Dobrze. Podnieś broń - rozkazał Caine wsadzając runolet w olstro i krzyżując ramiona na piersiach.

Bandyta runął bez ostrzeżenia ku swej broni, wyciągając jednocześnie wolną rękę po jedną ze swoich ulubionych kochanic. Złapawszy przerażoną dziewczynę za szyję zasłonił się nią niczym tarczą próbując jednocześnie wycelować samopał w postać techmanty.

Długi jęzor ognia wytrysnął z lufy drugiego runoletu Allistera, niosąc ze sobą ogłuszający huk i obłoczek gryzącego w oczy dymu. Horacy zawył wypuszczając z uścisku posługaczkę i tarzając się w niewysłowionym bólu po podłodze. Jego lewa dłoń zmieniła się w bryzgający krwią kikut. Nie spuszczając oprawcy swego ojca z oczu Caine przeładował własne pistolety i wsunął je w olstra na biodrach.

- Podnieś broń! - warknął dygoczącym od nadmiaru wściekłości głosem.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 października 2013, 20:02

Trzęsący się z bólu i gniewu Horacy schylił się po upuszczony ponownie pistolet. Prostując się z ogromnym wysiłkiem, dyszał pod wpływem głębokiego wstrząsu. Caine obserwował go zmrużonymi oczami, wciąż krzyżując ramiona na piersiach. Dygocząca ręka bandyty uniosła się w górę w próbie nieporadnego złożenia do strzału. Przestrzeń karczmy rozpalił kolejny płomień wylotowy, wstrząsnął nią huk wystrzału.

Wyjący przeraźliwie Horacy runął na zbryzganą krwią podłogę trzymając się za roztrzaskane kulą kolano. Caine ruszył w końcu z miejsca, podszedł do wijącego się z bólu rzezimieszka. Tym razem Horacy już nie odważył się sięgnąć po pistolet. Z jego ust wydarł się półzwierzęcy jęk, kiedy Allister spróbował wetknąć swej ofierze samopał do ręki.

- Nie? To wszystko, na co cię było stać? A może zmierzy się ze mną ktoś inny? Jest tu ktoś, kto chciałby się spróbować? - krzyknął techmanta obrzucając spojrzeniem wnętrze karczmy. Odpowiedziała mu zduszona cisza. Zdjęci zgrozą bywalcy karczemnego przybytku wyzierali zza przewróconych stołów, kręcący się wcześniej przy loży Horacego bandyci zniknęli zaś w jednej chwili bez śladu. Caine wziął głęboki oddech, biorąc w ryzy rozgorączkowane emocje i odzyskując przynajmniej po części trzeźwość umysłu.

- Skoro tak chcecie.

Odrzuciwszy samopał Horacego za siebie techmanta złapał swego przeciwnika za odzienie i podniósł go z mokrej od krwi podłogi zarzucając sobie ramię nieszczęśnika na szyję. Wzmacniając uchwyt na ciele mężczyzny, Caine pomógł mu stanąć na chwiejnych nogach.

- Chodź, Horacy. Czeka nas mała przechadzka.

Obaj mężczyźni wyszli na zawnątrz, na rozległy plac targowy udekorowany licznymi lampionami i świątecznymi wieńcami. Okaleczony bandyta z trudem posuwał się przed siebie chcąc dotrzymać kroku ciągnącemu go prześladowcy, pokrzykując co chwila mimowolnie z bólu. Przed twarzami obu wyrosła licząca sobie pięć pięter zegarowa wieża, obwieszona licznymi dekoracjami. Horacy spojrzał na nią blednąć w nagłym ataku paniki.

- Pamiętam cię… posłuchaj, przecież możemy się dogadać - wykrztusił błagalnym tonem.

- Niewątpliwie.

- Wiesz, że mam pieniądze? Weź sobie.. ile tylko zechcesz - rzezimieszek przywołał na swe szpetne oblicze rozpaczliwy uśmieszek, próbując pozyskać życzliwość Allistera, ale otrzymując w zamian jedynie lodowate spojrzenie.

- Chciałbym jednej chwili. Zabrałeś mi ją. Możesz zwrócić?
Nie rozumiejący pytania opryszek wlepił w Caine'a swe otwarte szeroko oczy.

Caine spojrzał w górę, koncentrując swe myśli. Zamykając oczy zawinął rzeczywisty świat wokół siebie, wypaczył jego naturalne prawa i zasady, pociągając za sobą rannego opryszka. Para wspierających się ramionami mężczyzn zniknęła w mgnieniu oka po to, by ledwie moment później pojawić się na niewielkiej kładce ponad zegarem wieży. Oddychając ciężko pod wpływem przemożnego wysiłku, Caine puścił Horacego, ten zaś runął na kolana wymiotując konwulsyjnie i brudząc zwróconą strawą całą kładkę. Odzyskując oddech Allister przyjrzał się jednemu z gargulców wyrzeźbionych w narożniku wieży.

Ten się nada.

Pochylając się przed siebie oficer poluzował przymocowaną do rzeźby linę, obwieszoną świątecznymi ozdobami. Jedno szarpnięcie uwolniło jej przeciwny koniec od jednej z usytuowanych poniżej wieżyczek, posyłając deszcz dekoracji na głowy zdumionych gapiów. Caine zwinął linę w rękach, obserwując podświetloną tarczę widocznego nieco niżej zegara i jego przesuwające się w rytm regularnych stuknięć metalowe wskazówki.

Wciąż zdezorientowany i tkwiący na kolanach, Horacy nie zwrócił uwagi na wiążącego linę w pętlę prześladowcy. Spoglądając z wysokości parapetu zegarowej wieży, Allister ujrzał rosnące z każdą chwilą zgromadzenie gapiów na targowisku, wśród nich również miejskich konstabli. Stróżowie prawa krzyczeli na całe gardło nakazując mu zejść i oddać się w ich ręce. Sprawiający wyjątkowo żałosne wrażenie Horacy podniósł wzrok spoglądając na Caine'a i ocierając jednocześnie rękawem cieknącą z kącika ust ślinę.

- Nie w ten sposób. Nie... - wycharczał Horacy, kiedy Caine zacisnął mu stryczek na szyi.

- Dokładnie w ten sposób.

Caine strącił Horacego z gzymsu jednym kopnięciem. Cieszący się powszechnym lękiem rzezimieszek wyprężył się na napiętej z głośnym trzaskiem linie, po czym zwiotczał stając się najnowszym dodatkiem do licznie zawieszonych na wieży świątecznych ozdób.

Caine zniknął w ułamku chwili z gzymsu, pojawiając się niemal w tym samym momencie na bruku przed wieżą. Stracił panowanie nad nogami i osunął się na kolana, otoczony przez nadbiegających z wszystkich stron konstabli. Widząc broń w ich rękach uniósł w górę obie dłonie przywołując na twarz sardoniczny grymas.

- To wszystko. Już skończyłem.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 października 2013, 20:13

[center]Obrazek[/center]
Na obrazku powyżek Allister wieszający na wieży Horacego (żeby nie było, że cały czas trzeba czytać, a nie ma obrazków). Nie wiem, czy ktokolwiek dotarł wraz ze mną do tego fragmentu historii Caine'a, ale mam nadzieję, że nie tłumaczyłem tych pierwszych 30 stron oryginału na próżno ;)

Nie jest to rzecz jasna literatura najwyższych lotów, ale czytywałem znacznie gorsze pozycje tyczące się światów Warhammera, WH40k czy Warcrafta, dlatego spoglądam na dzieło pana Holmsa z pobłażliwą aprobatą. Jest w tej powieści pewien klimat ironsów, a na dodatek historia tyczy się jednej z ikonicznych postaci świata IK, toteż jej znajomość dla fanów settingu jest niejako obligatoryjna ;)

Jeśli znajdzie się choć jeden ciekawy ciągu dalszego czytacz, pobawię się jeszcze troszkę w translatora...

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 10 października 2013, 00:33

Kurde Keth. Przez chwile naprawde bylem w Żelaznych Królestwach. Opowiadanie kipi klimatem IK, a tlumaczenie czytaoi sie zacnie, co jest niewatpliwie Twoja zasluga.

Jedno mnie tylko zastanawia? Skad do cholery Boze Narodzenie w IK;)???

Vranz the Blighted
Reactions:
Posty: 34
Rejestracja: 23 lutego 2013, 15:33

Post autor: Vranz the Blighted » 11 października 2013, 13:06

Dekoracje świąteczne są niekoniecznie bożonarodzeniowymi :)

Super uchwycony klimat, dobrze się czyta. Odnośnie tłumaczenia, to myślę że tego pepperboxa można spokojnie nazwać pieprzniczką albo młynkiem, bo oryginalnie też jest to "przezwisko" tej broni.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 11 października 2013, 20:39

Vranz ma rację, zimowe święto nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem. OMG, ile my jeszcze matyeriału musimy przerobić na potrzeby portalu, zanim będziemy mogli uznać pierwszy etap wdrażania systemu za zakończony. Święta menickie i morrowiańskie, kalendarz, astronomia, waluty, sądownictwo i prawa karne, szkolnictwo, marynistyka... sam nie wiem, za co się brać w następnej kolejności! :P

Myślę, że pepperbox mógłby zostać przechrzczony na młynek!

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 11 października 2013, 21:50

[center]Dwa lata temu
Późna wiosna, 594 OR: Prezydium, Bainsmarket [/center]


- Więzień 31071! Masz gościa!

Caine przekręcił się na pryczy i ujrzał spoglądającą na siebie postać w szarym stroju. Przesłaniając oczy dłonią Allister zaczął dostrzegać szczegóły wyglądu stojącego po drugiej stronie krat gościa, okrytego narzuconym na ramiona długim płaszczem. Przybysz był szczupły i miał pociągłą twarz. Przez dłuższą chwilę przyglądał się więźniowi w wieloznacznym milczeniu.

- Dwa lata temu usłyszałem pewną historię - powiedział w końcu noszący się na szaro obcy, bardzo niskim półgłosem wyzbytym śladu jakiegokolwiek akcentu - Podobno wydarzył się wówczas pewien godny uwagi incydent, mający miejsce podczas królewskiej inspekcji w Akademii Strategicznej w Caspii.

Caine nic nie odrzekł, ale usiadł na swej pryczy opuszczając stopy na posadzkę celi.

- Pewien kadet został poproszony przez króla Vintera o oddanie strzału z odległości dwudziestu kroków, co też uczynił. Towarzyszący królowi doradca wyraził swe rozczarowanie widowiskiem, toteż kadet oddał drugi strzał trafiając rykoszetem w dwie ściany i zawieszony pod sufitem żyrandol. Rykoszetująca kula strzaskała potem broszkę wpiętą w strój doradcy na jego barku sprawiając, że płaszcz owego dostojnika spadł na podłogę.

Szary człowiek przechylił lekko głowę przykładając do swych ust długi palec.

- Król wyraził opinię o świetlanej przyszłości, którą miał przed sobą ów kadet. Cóż za przewrotny los sprawił, że zaledwie kilka miesięcy później człowiek ten zniknął bez śladu, nieprawdaż?

Caine spojrzał na przedmówcę pozbawionym wyrazu wzrokiem, podnosząc się z pryczy, przeciągając z trzaskiem kości, a potem oddając mocz do metalowego nocnika ustawionego obok łóżka.

- Dlaczego wciąż tu siedzisz? - przybysz jeszcze bardziej ściszył głos - Obaj wiemy, że mógłbyś stąd zniknąć w każdej chwili.

- Czyż nie należę do tego miejsca? - odburknął Allister zapinając rozporek - Koniec końców okazało się, że jestem jedynie pospolitym przestępcą. Zwykłym mordercą.

- Wyjątkowym mordercą, w rzeczy samej. Lękam się to stwierdzić, ale taka cecha osobowości jest w dzisiejszych czasach nader pożądana. Poza ścianami tej celi i granicami twego żalu nad samym sobą, nasz naród walczy o przetrwanie. Od kiedy książę Leto odebrał władzę Vinterowi, jako państwo staliśmy się wrażliwsi na uderzenie wrogów niż kiedykolwiek wcześniej.

Więzień nadal milczał nie okazując żadnych emocji. Spoglądający na niego szary człowiek przerwał na dłuższą chwilę.

- Zdecydowałem, że Leto jest dla Cygnaru lepszym wyborem od Vintera. Zamierzam uczynić wszystko, by jak najdłużej pozostał na tronie, sięgając po wszelkie możliwe środki. I wierzę, że zdołam cię nakłonić, byś poświęcił tej misji własne talenty.

- Doprawdy? - na obliczu Caine'a pojawił się nie wieszczący nic dobrego grymas.

- Wiem, że poczucie patriotyzmu niewiele dla ciebie znaczy, ale mam wrażenie, że swego czasu czerpałeś wiele dumy z postępów swej kariery.

- Jak sam widzisz, przestało to mieć dla mnie znaczenie. Zrujnowałem sobie przyszłość.

Szary człowiek wyciągnął z kieszeni płaszcza wsuniętą tam kartkę papieru.

- Wszystko można naprawić. Mogę zagwarantować ci czystą kartę. To oficjalne ułaskawienie, na jego mocy możesz powrócić do rangi kadeta-techmanty. Już od jutra, jeśli tylko zechcesz. Jeśli to jednak uczynisz, wstąpisz na służbę u mnie i będziesz akceptował moje rozkazy w pierwszej kolejności.

- Przychodząc tutaj zmarnowałeś tylko czas - odburknął Caine opierając się o ścianę celi.

- To się jeszcze okaże. Zamierzasz zatem użalać się nad sobą do samego końca? - szary człowiek wbił spojrzenie w oczy więźnia - Życzysz sobie kresu życia jeszcze mniej godnego jak w przypadku twego ojca?

Przez oblicze Allistera przemknął cień zaskoczenia, który bynajmniej nie uszedł uwadze gościa.

- Tak, to prawda. Zmarł w zeszłym tygodniu. Nikt ci nie przekazał? Zresztą wcale mnie to nie dziwi. Jakie to miało by dla ciebie znaczenie? Miało by?

W sercu Caine'a zaczęła wzbierać złość. Jego spojrzenie prześlizgiwało się po ciele szczupłego człowieka w szarym stroju, budząc we więźniu chęć skręcenia rozmówcy karku. Gość nie okazał zaniepokojenia, chociaż dostrzegał targające Allisterem wzburzenie, uniósł jedynie nieznacznie swe brwi.

- Cóż, zamierzasz mnie zabić. A co potem?

Caine potrząsnął głową, rozzłoszczony niemożnością zachowania kamiennej twarzy. Trawiony narastającą frustracją, odwrócił w bok głowę.

- Moja oferta straci swą ważność, kiedy stąd wyjdę. Potem skończysz na szubienicy albo jako zaszczuta ofiara tych, którzy w innych okolicznościach nie mogliby marzyć o tym, by się z tobą równać.

- Powinieneś się stąd wynieść.

- Być może masz rację.

Caine nie rzekł nic więcej, ściskając w zamian kurczowo kraty niewielkiego okienka celu. Stojący za jego plecami mężczyzna odwrócił się i odszedł więziennym korytarzem.Allister spojrzał za okienko, potrząsając w złości głową.

Nie! Nie zamierzał dać się tak łatwo zmanipulować, nie w ten sposób...

Spoglądając ku wiodącej poza prezydium frontowej bramie zagiął wokół siebie materię rzeczywistości i zniknął, pojawiając się mgnienie oka później opodal muru bramy, oparty o cegły plecami i krzyżujący na piersiach ramiona. Chwilę potem człowiek noszący szare odzienie wyszedł z budynku więzienia przecinając szybkim krokiem dziedziniec.

Ujrzawszy Caine'a nie okazał śladu zdumienia. Na jego ustach pojawił się w zamian leciutki uśmieszek.

- To dla mnie przyjemność ponownie pana spotkać, poruczniku Caine. Nazywam się Holden Rebald, generał służb wywiadowczych króla.

Rebald wyciągnął przed siebie urękawicznioną dłoń, spoglądając Allisterowi prosto w oczy.

- Dobiliśmy tagu?

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 11 października 2013, 22:53

[center]Grudzień 594 OR; Ceryl [/center]

Caine wspiął się na nadmorski mur o chłodnym poranku, powtarzając spacer będący jego swoistym codziennym rytuałem niemalże od dnia przybycia do Cerylu. Lodowate wody oceanu biły w kamienny falochron portu, pieniąc się przeraźliwie zimną bielą. Bezmiar wód okazał się dla młodego techmanty niezwykle fascynującym doświadczeniem i często wystawał na blankach fortu będącego od dłuższego czasu jego nowym domem. Dawno temu pogodził się z ową niezmienną fascynacją, zrodzoną zapewne z dzieciństwa spędzonego w miejscu dalece oddalonym od wybrzeża.

Patrzył w milczeniu na wypływający z portu wielorybniczy bryg Zuchwały Pies. Uwijający się na pokładzie ludzie śpiewali głośno i mimo wielkiej odległości stojący na murze człowiek potrafił pochwycić uchem dźwięki niesionej delikatną bryzą piosenki.

Ściany garnizonu wznosiły się za jego plecami na wysokość ośmiu pięter, otaczając starą latarnię morską. Wciągając w płuca słone powietrze Caine zaczął się wspinać na położone wyżej strażnicze blanki. Chociaż jego zbroja nie straciła niczego ze swej ciężkości, po długich miesiącach przywykł i do pancerza i do regularnych wspinaczek na najwyższe parapety umocnień. Od spotkania z Rebaldem minęły trzy pory roku i oddany w pieczę nowego mentora, lorda Waldera Brighama, Allister zyskał wiele okazji, by poddać próbie swój pancerz techmanty. Przeżył pod rozkazami Brighama blisko tuzin potyczek, niemal bez wyjątku toczonych przeciwko korsarzom z Wysp Scharde nękającym przybrzeżne wody na zachód od portowego miasta. Dwukrotnie miał też sposobność wziąć udział w pościgu za khadoriańskimi okrętami zwiadowczymi, uparcie wystawiającymi na próbę czujność królewskiej marynarki strzegącej morskich granic państwa.

Przez cały ten czas nie nadeszła ani jedna wiadomość od generała wywiadu. Od czasu zawarcia układu Caine nie robił niczego innego prócz prowadzenia rejestru zawijających do portu statków. Pracujący dla Rebalda kurier przybywał po wykazy co miesiąc, nie przywożąc ze sobą żadnych nowych poleceń. Z biegiem czasu Allister pogodził się z myślą, że jego osoba poszła w zupełne zapomnienie.

Chuchnąwszy na zziębnięte dłonie oficer zerknął ciekawie ku linii widnokręgu. Zastanawiając się, dokąd właściwie płynął wielorybniczy statek zadawał sobie jednocześnie w myśli pytanie, dokąd zmierzał on sam i jego życie.

Opodal szczytu starych kamiennych schodów usunął się w bok czyniąc przejście trenczerom dokonującym zmiany warty na blankach. Czekając na odpowiedni moment do podjęcia marszu usłyszał znienacka płynący z góry znajomy głos.

- Allisterze, mój chłopcze! Pozwól do mnie!

Dobroduszny ton tego głosu sprawił, że Caine uśmiechnął się niemal wbrew woli.

Zasiadając w cieniu rzucanym przez mierzący blisko pięćdziesiąt stóp ogromny maszt, na którym powiewała cygnarska flaga, lord Brigham sączył dostojnie swą poranną herbatę. Jego pancerz lśnił czystością od gorgetu napierśnika po krawędzie nagolenników, a narzucony na wierzch podszyty futrem czarny płaszcz łopotał na wietrze. Nauczyciel Caine'a był niebywale pomarszczony, śnieżnowłosy, równie wiekowy jak jego zbroja i równie dobrze zachowany. Bohater wielu chwalebnych bojów w dalekiej przeszłości, piastował z godnością ostatnie zapewne stanowisko w swej żołnierskiej karierze. Uśmiech niemal nigdy nie opuszczał jego ust i kiedy Caine wspiął się na ostatni stopień schodów, ujrzał błysk zębów swego mentora.

- Cóż to za statek? - zapytał lord Brigham gładząc swą starannie przystrzyżoną siwą bródkę i spoglądając z góry na portowe wody.

- Zuchwały Pies, sir.

- Faktycznie. Płyną na sześciomiesięczny połów wielorybów za Scharde. Dość niebezpieczny pomysł... - stary oficer umilkł na chwilę, urwał w połowie zdania zapatrzony w wody oceanu. Caine podszedł do krawędzi kamiennego parapetu i zaczął się przyglądać rybakom wynoszącym z łodzi na nabrzeże skrzynie pełne świeżo złowionych ryb.

- Allisterze, dobry z ciebie uczeń - powiedział nagle Brigham odzyskując głos i odwracając głowę w stronę swego wychowanka. Zaskoczony tymi słowami kadet spojrzał w jego stronę odrywając wzrok od rybackich łodzi.

- Zanim tutaj przybyłeś, przestrzegano mnie przed twoim trudnym charakterem. Czas, który wspólnie spędziliśmy bywał dla nas obu uciążliwym doznaniem, nieprawdaż?

Caine uśmiechnął się półgębkiem i skinął nieznacznie głową.

- Jednakże w tym samym czasie miałem okazję docenić twój rosnący w siłę talent. Dojrzałeś mając za narzędzie jedynie parę runoletów. Jestem gotów stwierdzić, że w twej osobie znalazłem swojego najzdolniejszego ucznia.

Stary generał uniósł do ust filiżankę herbaty, upił łyk napoju.

- Lecz coś budzi moje zatroskanie. Będę szczery. Jest w tobie jakiś mrok, który zżera cię od środka. Widziałem coś podobnego w sercach swych przyjaciół, utraconych wiele lat temu. Uwierz w me słowa, kiedy mówię, że musisz pogodzić się z samym sobą albo ten mrok pożre cię do szczętu. Jeśli miałoby się tak stać, byłaby to wielka tragedia dla nas wszystkich, albowiem masz w sobie wiele więcej niż mogłoby się na pozór wydawać.
Caine poczuł rosnące zakłopotanie, oblewające jego policzki lekkim rumieńcem. Zmieszany otwartością swego mentora, odwrócił twarz w kierunku oceanu.

- Sir? Dlaczego mówi coś takiego mówi?

- Ponieważ mam dzisiaj ostatnią sposobność, by to uczynić - odparł starszy mężczyzna upijając kolejny łyk herbaty.

Caine otworzył szerzej oczy nie rozumiejąc sensu ukrytego w usłyszanych słowach.

- Czy dobrze się pan czuje, sir?

- Tak, Allisterze. Ty natomiast zaraz poczujesz się inaczej. Opuszczasz miasto. Sporządziłem odpowiednie dokumenty tydzień temu i dzisiaj wróciły z powrotem.

- O czym pan mówi, sir?

- O pobieranych przez ciebie naukach. Dobiegły końca. W przyszłym tygodniu zostaniesz przeniesiony do Pierwszej Armii w Felligu - dostrzegając zdumienie wyrysowane na twarzy ucznia stary żołnierz roześmiał się dźwięcznie, a potem skrzywił oblicze w grymasie świadczącym o tym, że coś sobie przypomniał.

- Chciałbym ci coś dać - lord Brigham sięgnął do kieszonki wszytej w płaszcz i wyciągnął z niej niewielki wypolerowany przedmiot odlany z brązu, zawieszony na delikatnym łańcuszku. Poklepując swego wychowanka po plecach wcisnął upominek w jedną z jego dłoni.

- Nie zapominaj, że w tym życiu istnieje coś takiego jak własna godność, Allisterze. A także moralność, chociaż często wypaczamy jej znaczenie dokonując w imię wyższych wartości czynów przerażających w swej naturze.

Caine przytaknął ruchem głowy, uświadamiając sobie, że jego mentor odwołuje się tymi słowami do własnej przeszłości.

- Nigdy o tym nie zapominaj, jeśli chcesz honorować to, o co walczy nasze królestwo.

Allister spojrzał z nieskrywanym zaciekawieniem na włożony mu do ręki przedmiot. Odchylając niewielką klapkę ujrzał ukryty pod nią miniaturowy kompas, stworzony z niezwykłą precyzją i dbałością o jakość wykonania. Szczerze poruszony gestem mentora, zdołał wykrztusić jedynie nieskładny pomruk wdzięczności. Lord Brigham kiwnął w odpowiedzi głową.

- Należał do mojego ojca, Allisterze, a teraz ja przekazuję go tobie. Powiedział mi coś w dniu, kiedy wstąpiłem do wojska. Powiedział, że winienem słuchać rozkazów, ale nie pozwolić, by serce zawlokło mnie do piekła, bez względu na to, co mieliby przypiąć mi w zamian do piersi. Nigdy nie zapomniałem słów swego ojca, niechaj Morrow ma w opiece jego duszę. Tylko ty sam będziesz mógł rozstrzygnąć pod koniec swego życia, czy było ono cokolwiek warte, Allisterze. Niech ten kompas powiedzie cię tu temu samemu spokojowi duszy, który ja odnalazłem u kresu własnego życia.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 12 października 2013, 00:57

[center]Jesień 595 OR; granica z Khadorem opodal Felligu [/center]

Caine pędził przed siebie na złamanie karku. Mknął w nowiutkiej zbroi, doskonale dopasowanej do konturu swego ciała i przesłoniętej równie starannie skrojonym płaszczem.

Był pełnoprawnym techmantą, o czym świadczyły dobitnie naniesione na naramienniki dystynkcje wojskowego arkanisty. Mając stopień porucznika królewskiej armii, zyskał również komendę nad pełnym plutonem piechoty. Uzbrojony w potęgę magicznych inkantacji stanowiących wieloletni dorobek akademii i doskonalony przez długie miesiące kunszt strzelecki, potrafił słać pistoletowe pociski do celów znajdujących się pozornie poza jego zasięgiem bądź w rzekomo bezpiecznym miejscu. Podobnie jak Magnus potrafił manipulować drobinkami materii tworząc wokół siebie na życzenie przeźroczystą osłonę mogącą powstrzymać nieprzyjacielskie kule. Co więcej, jego naturalny talent znacznie się wyostrzył pozwalając skakać poprzez czas i przestrzeń coraz dalej i dalej, zaś pchnięcia niewidzialnymi promieniami magicznej energii przeistoczyły się w prawdziwie niszczycielskie erupcje mocy.

I jednocześnie ten sam porucznik-arkanista Allister Caine biegł w szaleńczym wyścigu o własne życie.

Wystrzelony z bombardy pocisk wyrzucił w powietrze wielką fontannę ziemi, obalając oficera podmuchem eksplozji i zasypując go ściółką. Mężczyzna pozbierał się niezgrabnie z ziemi, bezskutecznie próbując pozbyć się przeraźliwego dzwonienia w uszach. Wciąż oszołomiony niezwykle bliskim wybuchem, zakaszlał wypluwając z ust grudki ziemi. Kiedy słuch wreszcie powrócił, porucznik zorientował się, że odpowiedzialny za jego upadek pocisk był jedynie ładunkiem pozycyjnym, pozbawionym materiału wybuchowego. Dźwięk tnącej powietrze stromą trajektorią moździerzowej amunicji z miejsca przywrócił mężczyźnie wszystkie zmysły. Kątem oka dostrzegł usytuowane na lewej flance polowych umocnień okopy, uznając je instynktownie za najlepszą kryjówkę. Wychylający się ponad parapetami okopów trenczerzy strzelali zaciekle w kierunku wroga ponad jałową powierzchnią ziemi niczyjej.

Byli zbyt daleko, by zdążył do nich dobiec.

Desperacko szukając bliżej położonej kryjówki, dostrzegł znienacka zagłębienie gruntu. Skoncentrował w jednej chwili myśli, lecz nie mając pewności czy zdąży umknąć na czas, instynktownie zasłonił twarz ramieniem.

Otaczający go świat okrył się w ułamku chwili czernią.
Miejsce, które chwilę wcześniej opuścił przeistoczyło się w prawdziwe piekło. Ostrzał prowadzony przez ponad tuzin bombard wstrząsał ziemią przesuwając się w kierunku lewej flanki Cygnarczyków. Broniący swych pozycji trenczerzy zniknęli w nawałnicy szrapneli.

Rozpłaszczony na ziemi przy krawędzi zagłębienia, Caine otrząsnął się z grubej warstwy gruntu i wyjrzał na zewnątrz wyrwy. Lewa flanka obrońców została całkowicie przeorana artyleryjskim ostrzałem, zredukowana do postaci upstrzonego kraterami pobojowniska. Na pozycjach zajmowanych przez pluton żołnierzy piechoty dostrzec można było jedynie okrwawione szczątki zabitych, a w powietrzu niosły się przeraźliwe krzyki konających. Wstrząsający widok odebrał porucznikowi dech. Od chwili przeniesienia w szeregi Pierwszej Armii arkanista miał okazję stoczyć wiele granicznych potyczek z Khadorianami, ale nigdy jeszcze walki z nimi nie były równie zacięte i krwawe jak tego właśnie dnia.

Caine pozbierał się z klęczek, opuścił zagłębienie zmierzając ku zniszczonej flance. Skacząc pomiędzy kraterami rozglądał się desperacko w poszukiwaniu ocalałych.

Był sam.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 października 2013, 11:30

Od strony ziemi niczyjej dobiegł dźwięk gwizdka. Trzy długie gwizdnięcia. Caine pojął w mgnieniu oka, co się święciło. Zimowa Gwardia atakowała zawsze po trzech gwizdkach. Zerkając na upstrzone krzewami przedpole arkanista dostrzegł zbliżających się nieprzyjaciół. Szturm w sile jednej kompanii. Allister zbladł i obejrzał się błyskawicznie w kierunku własnych pozycji.

Potężne cygnarskie Defendery trwały na stanowiskach uwikłane w wymianę ognia z prowadzącymi ustawiczny ostrzał khadoriańskimi bombardami. Konfrontacja sprawiała wrażenie tak intensywnej, że nikt z walczących w centralnej części pozycji Cygnarczyków najpewniej nawet nie zdawał sobhie sprawy z zagrożenia czyhającego na zniszczonej flance. Mrużąc mimowolnie oczy pod wpływem jaskrawych rozbłysków Caine dostrzegł w końcu swoje armiboty.

Arkanista miał pod sobą parę lekkich parobotów typu Sentinel, ale w chwili, kiedy najbardziej ich potrzebował, znalazły się poza zasięgiem przywołania. Walczyły bez wsparcia ludzkiego umysłu, skrząc się gradem wrogich pocisków uderzających w wielkie żelazne tarcze, ale też odpłacając nieprzyjacielowi z nawiązką strumieniami ołowiu i stali wypluwanymi z luf łańcuchowych działek. Kładąc na przedpolu pozycji obrońców zaporę ogniową, podrygiwały wstrząsane impetem artyleryjskiego odrzutu stojących w tyle Defenderów.

Caine oszacował raz jeszcze dzielący go od armibotów dystans. Były zbyt daleko, by zdołał wniknąć myślą w ich korteksy i zarazem zbyt daleko, by zdołał się do nich przemieścić zaginając materię rzeczywistości.

Allister Caine był zdany wyłącznie na siebie.

Pierwsi nieprzyjaciele już dotarli na zniszczoną flankę obrońców. Krzycząc dla dodania sobie animuszu, khadoriańscy gwardziści wychynęli spomiędzy chaszczy rysując się wyraźnie na tle zarośli dzięki swym długim płaszczom i wełnianym uszankom.

Caine dobył dwóch swoich runoletów. Lśniące czystością, stworzone z myślą o osobie Allistera, zbudowane z niebywałą troską o każdy detal pistolety błyszczały gładko wypolerowanym metalem i wzmacniającymi moc zaklęć runami wygrawerowanymi na powierzchni broni. Nazywane przez swego właścicielami Beatrice i Darlene, zapłonęły jasnym blaskiem dotkniętych dłonią arkanisty runów, kiedy porucznik podniósł runolety do strzału.

Kiedy w powietrzu rozbłysnął pierwszy wykreślający za sobą eteryczną trajektorię magianiczny pocisk, wiodący szarżę Khadorianin runął na plecy odrzucony w tył impetem trafienia. Przypięty do jego uszanki armijny emblemat zniknął w jednej chwili, zastąpiony dymiącym poszarpanym otworem. Drugi pistolet huknął w następnej sekundzie i kolejny wrogi żołnierz upadł ze zduszonym krzykiem łapiąc się za przeszytą pociskiem pierś. Raz za razem runolety arkanisty wyrzucały z siebie kulę za kulą odbierając nacierającym ludziom życie, lecz nieprzyjaciół było zbyt wielu.

Caine przestał się łudzić nadzieją, że zdoła ich zatrzymać.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 28 października 2013, 21:01

Czuł się tak jakby słał kule w morską falę. Opór wydawał się beznadziejny. W miejscu każdych trzech zastrzelonych Khadorian natychmiast pojawiało się następnych sześciu. Grad pocisków sypał się nieprzerwanie w kierunku samotnego techmanty i generowane przez jego pancerz pole polaryzacyjne słabło z każdym uderzeniem serca. Wrogów było zbyt wielu i podeszli zbyt blisko. Osuwając się na jedno kolano Allister zaczął łapać spazmatycznie powietrze. Arkantryczny generator wbudowany w naplecznik zbroi rzygał kłębami czarnego dymu, próbując odwlec nieuchronny moment zapaści pola polaryzacyjnego. Beatrice szczęknęła pozbawiona amunicji, sekundę później umilkła ostatecznie Darlene.

Nie było już gdzie uciekać - najbliższy Khadorianin był zaledwie o dwa kroki, z dzikim krzykiem na ustach i ostrzem topora wymierzonym prosto w twarz arkanisty.

Caine zamknął oczy poddając się w końcu nieuniknionemu przeznaczeniu. Pozwalając sobie na ostatni oddech wyzbył się w mgnieniu oka całego swego strachu, gniewu i żalu. Jedna sekunda stała się nieskończonością, ciągnącą się ospale w oczekiwaniu na śmiertelny cios.

Cios, który nigdy nie padł.

Czując dreszcz zdumienia arkanista otworzył ponownie głowę. Topór wciąż wisiał w powietrzu, zaledwie w odległości dłoni od twarzy Cygnarczyka. Wisiał w całkowitym bezruchu. Nie posiadający się ze zdumienia Caine podniósł wzrok spoglądając przed siebie. Krzyczący coś w swoim języku Khadorianin zastygł w równie doskonałym bezruchu, chociaż jego twarz wciąż wykrzywiał grymas przemożnej wściekłości. Sprawiał wrażenie perfekcyjnie wyrzeźbionego posągu, podobnie jak trzy tuziny znieruchomiałych za jego plecami Khardów.

Świat wokół Caine'a stracił w jednej chwili wszystkie barwy, przybrał w zamian kolor ciemnej szarości. Odgłosy bitewnego pola, dotąd wręcz ogłuszające, nagle przeistoczyły się w ledwie słyszalny odległy pomruk. Powietrze zgęstniało, załamując się w promieniach słońca, zyskując na namacalności. Obydwa runolety buczały wyraźnie, wibrowały w dłoniach mężczyzny.

A potem znienacka dotarło do niego znaczenie tego, co właśnie się wydarzyło.

Jak tamtego pamiętnego dnia na szkoleniowej strzelnicy...

Caine przypomniał sobie natychmiast ten moment. Nagły przebłysk magicznego olśnienia, wtedy i teraz. Przestrzeń usytuowana gdzieś pomiędzy sekundami. Techmanta roześmiał się mimowolnie, chłonąc słuchem dziwaczne echo tego chichotu. Niewiarygodne zrządzenie losu tchnęło go niezwykłą mocą w pozornie ostatniej chwili życia. Nie miał pojęcia jak długo mógł potrwać ów stan zawieszenia w czasie, nie potrafił tego oszacować w myślach. Nie zamierzał tracić na takie szacunki czasu.

Otworzył potrząśnięciami dłoni runolety, wyrzucił z ich bębenków puste mosiężne łuski. Opadając ku ziemi kawałki metalu przybrały barwę wszechobecnej szarości. Płynnym ruchem arkanista przeciągnął pistolety obok sprężynowych ładowarek przyczepionych do pasa zbroi, zatrzasnął załadowane w jednej chwili bębenki runoletów. Przestrzeń załamała się wokół jego postaci, kiedy znikał pojawiając się mgnienie oka później trzydzieści stóp przed twarzami szarżujących na niego gwardzistów.

I zaczął strzelać.

Dwa runolety zaczęły słać w powietrze śmierć, niczym grad morderczego ołowiu. Każdy strzał rozpalał lufę broni jaskrawym płomieniem, kule cięły przestrzeń wprawiając powietrze w dostrzegalne gołym okiem zawirowania. Zawieszone w nienaturalnym bezruchu postacie nieprzyjaciół zaczęły bryzgać krwią, rozpryskującą się w powietrzu niebywale powolnym sposobem, tworząc abstrakcyjne karmazynowe obrazy.

Tak wiele krwi...

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 29 października 2013, 18:48

Ten opis spowolnienia czasu jest miazga.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 października 2013, 21:00

Jeszcze jedna wstawka i będę miał za sobą pierwszą część powieści! Druga może zainteresować uczestników sesji Bartka, bo jej akcja rozgrywa się na terytorium Llaelu - co prawda na osiem lat przed atakiem Khadoru, ale zawsze to jakiś punkt widzenia na ten akuratnie kraj.

Zmieni się również klimat, na bardziej szpiegowski, ponieważ Caine otrzyma w tym rozdziale swoją pierwszą samodzielną misję pod patronatem CRS (cały czas szukam dobrego przekładu na ten skrót i wpadłem obecnie na dwie propozycje: Cygnarski Rekonesans Specjalny jako oryginalne CRS albo Cygnarskie Służby Rozpoznawcze/Rekonesansowe w wariancie CSR).

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 29 października 2013, 21:26

Mnie najbardziej podchodzi Cygnarskie Służby Rozpoznawcze i CSR.
Na część opowieści dziejącą się w Llaelu czekam z niemozliwą do opisania niecierpliwością.

Araven
Reactions:
Posty: 8334
Rejestracja: 13 lipca 2011, 14:56
Has thanked: 1 time
Been thanked: 1 time

Post autor: Araven » 29 października 2013, 21:45

Cygnarskie Służby Rozpoznawcze wymiatają.
A opowiadanie o Cainie, coraz fajniejsze, na początku niezbyt mi się podobało.
Ale rozkręca się. Świetna robota.

ODPOWIEDZ