Żelazne Królestwa - opowiadania

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 01 listopada 2013, 17:13

Caine ocknął się z głuchym stęknięciem, siadając mimowolnie i natychmiast tego posunięcia żałując. Opadł z powrotem na posłanie, ściskając palcami obu dłoni obolałą głowę i zamykając oczy. Biorąc w płuca głęboki oddech otworzył je ponownie, rozglądając się ostrożnie wokół siebie. Leżał na pryczy w wojskowym lazarecie. Dostrzegając obserwującą go felczerkę mężczyzna uśmiechnął się słabo, ale uśmiech opuścił jego usta w tej samej chwili na widok stojącej obok kobiety postaci.

Bezpośredni przełożony porucznika, botmistrz major Horlis Abernathy, skrzyżował ramiona na napierśniku swej masywnej, naznaczonej licznymi szramami zbroi.

Gdy spojrzenie Caine'a natrafiło na oczy dowódcy, starszy od niego o dziesięć lat major potrząsnął znacząco głową.

- Nigdy bym w to nie uwierzył, gdybym cię nie ujrzał na własne oczy. Nie masz nawet jednego draśnięcia.

- Sir, flanka. Nie zdołałem...

- Czego nie zdołałeś? Wykończyć całej kompanii? Trudno cię o to winić, bo uciekli na złamanie karku po tym jak wystrzelałeś niemal dwa plutony - Abernathy pokręcił głową - Dwoma runoletami.

Zmieszany i wstrząśnięty Caine potarł niepewnie skronie.

- Skoro pan tak twierdzi, sir. Prawie nic nie pamiętam...

- Cóż, praktycznie rozmyłeś się nam w oczach. Zatrzymałeś w pojedynkę khadoriański szturm. Nigdy jeszcze nie widziałem niczego podobnego.

Caine skinął głową, pozwalając sobie na niepewny uśmiech. Obserwujący go major natychmiast zwęził oczy.

- Nie dopełniłbym swych obowiązków jako dowódca nie wytykając pewnych istotnych błędów, które popełniłeś. Gdybyś nie pozostawił swoich armibotów poza zasięgiem myśli, miałyby sporą szansę na zatrzymanie tego szturmu własnymi siłami. Cóż, koniec końców rezultaty mówią jednak same za siebie. Ocaliłeś ten dzień, kapitanie Caine.

Major opuścił ręce i podał podwładnemu chowaną w jednej z dłoni oficerską odznakę, po czym cofnął się o krok i zasalutował. Arkanista podniósł się pośpiesznie z pryczy i odwzajemnił salut tłumiąc z całych sił cisnący się na usta grymas bólu.

- Siostro, proszę doprowadzić tego nieboraka do porządku, a potem przysłać do oficerskiej kantyny. Myślę, że mamy dzisiaj powód do świętowania.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 05 listopada 2013, 23:03

Siedzący po obu stronach Caine'a oficerowie uderzyli w stół kuflami w przejawie aplauzu, kiedy arkanista wychylił duszkiem trzeci kubek whiskey. Przesuwając w kącik ust do połowy wypalone cygaro, oficer zaczął przywoływać dłonią jednego z kelnerów. Jakiś przechodzący obok stolika kapitan poklepał Allistera po plecach w wyrazie gratulacji. Siedzący przy pianinie instrumentalista zaczął wygrywać znany refren pochodzący z "Serca Cygnaru" i towarzyszący techmancie oficerowie natychmiast podchwycili melodię wyśpiewując głośno słowa piosenki. Gdziekolwiek Caine się nie obejrzał, natrafiał na uśmiechy i nie potrafił przed samym sobą zaprzeczyć, że zaistniała sytuacja bardzo przypadła mu do gustu. Jeszcze nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się zaznać tak otwartej akceptacji, nigdy nie czuł się równie mile widziany jak tego szczególnego wieczoru. Popalając cygaro okręcił się w stronę siedzącego obok kapitana unosząc w geście toastu napełniony naprędce kieliszek. Życie oficera niosło ze sobą pewne przywileje, w których bez wątpienia można było się rozsmakować. Stuknąwszy szkłem w szkło techmanta roześmiał się w duchu wspominając kolejny raz z rzędu swój awans. Stopień kapitana! Kto w domu zechce w to uwierzyć?

- Gratuluję, kapitanie - powiedział ktoś stojący tuż za ramieniem Caine'a - Uczynił pan dzisiaj coś niebywale wielkiego.

Allister okręcił się w miejscu szukając wzrokiem mówiącego półgłosem człowieka i natrafił na uśmiechniętą twarz Holdena Rebalda - Mam nadzieję, że nie zapomniał pan o naszej umowie?

Caine pokręcił ostrożnie głową, z miejsca tracąc całą swą wesołość. Odstawił kieliszek whiskey na stolik. Rebald upił nieco trunku z własnego kieliszka oddając wpierw kapitanowi salut za pomocą napełnionego whiskey naczynia.

- Proszę się cieszyć urokami dzisiejszego wieczoru, kapitanie. Wyjeżdżamy jutro o brzasku.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 05 listopada 2013, 23:08

[center]CZĘŚĆ DRUGA
Cztery dni temu
Wiosna, 596 OR: Północna Twierdza[/center]


- Co mam robić tym razem? - sarknął Caine podnosząc wzrok znad talerza pełnego ziemniaków i baraniny - Mam sprawdzać bilety jako kolejarz? A może monitorować anomalie pogodowe?

Siedzący po przeciwnej stronie wagonu i rozłożonego w jego wnętrzu stolika Rebald nie okazał śladu rozbawienia. Za zaciągniętymi szczelnie kotarami okien pociągu świat przesuwał się w rytm stukotu końskich podków.

- Nie sądzę - odpowiedział szef królewskiego wywiadu delektując się za pomocą noża i widelca swoją porcją baraniny - Odkryliśmy spisek wymierzony w rządy króla Leto, kapitanie. Oczekuję, że pomoże mi pan w rozwiązaniu tego kłopotu.

Caine zakrztusił się przełykanym właśnie kęsem mięsa. Rebald nabił na widelec kolejny kawałek baraniny i włożył go do ust spoglądając jednocześnie przenikliwym wzrokiem na łapiącego spazmatycznie powietrze techmantę.

- Zmiany zawsze pociągają za sobą konsekwencje. Dla jednych oznaczają okres prosperity, dla innych ruinę. Ludzie, którym dobrze się powodziło za czasów Vintera boją się teraz o swoją przyszłość. To z kolei sprawia, że niektórzy z nich nierozważnie podejmują, powiedzmy to, głupie decyzje - wbijając widelec w kawałek mięsa nadworny szpieg zaczął odkrajać od niego paski tłuszczu - Tym samym ludzie ci zmuszają nas do reakcji.

- O kim dokładnie mówimy? - zapytał arkanista wycierając rękawem załzawione oczy.

- O szlachcie, rzecz jasna - odparł Rebald odkładając na bok widelec i wskazując dłonią na rozłożoną między talerzami mapę - Gromadzą zaciężne oddziały tu, tu i tutaj. A przynajmniej o tych już wiemy.

Szpieg otarł usta chusteczką, a potem upił z kieliszka wina nie przestając jednocześnie obserwować swego rozmówcy.

- Nie wiemy jeszcze, co zamierzają z tymi zaciężnymi pocztami zrobić, ale chwilowo sprawiają wrażenie zadowolonych z czynionego przez siebie wrażenia. Najpewniej zabiegają o pozyskanie przychylności lokalnych społeczności. Na tę chwilę wiemy tylko tyle, że zamierzają porwać się na próbę obalenia Leto.

- Nie powiem, że nie rozumiem ich motywów - wzruszył ramionami Caine - Król unieważnił wieloletnie kupieckie układy, wyznaczył nowych pełnomocników w handlowych instytucjach. Wyrwał szprychy z ich kupieckiego wozu.

- Choćby po to, by wytrząsnąć z tego wozu zgniłe jabłka - skomentował Rebald poruszając kieliszkiem w taki sposób, by wprawić wino w okrężny ruch - Naszym zadaniem nie jest jednak pacyfikacja dysydentów niezadowolonych z pałacowego przewrotu. Mając dość czasu Leto mógłby bez problemu poradzić sobie z niezadowolonymi, zjednując sobie jednego po drugim. Kłopot w tym, że nie będzie miał tego czasu dosyć. Szlachetnie urodzeni dysydenci zdołali pozyskać w tajemniczy sposób ogromny kapitał. Zbyt dużo pieniędzy i zbyt szybko. Jeśli przyjrzysz się zapiskom na mapie, zauważysz, że ich zbrojne poczty już zaczęły stwarzać zagrożenie dla wewnętrznego bezpieczeństwa królestwa - Rebald wyraźnie oczekiwał na sobie tylko znaną reakcję arkanisty.

- Dobrze, więc ktoś im pomaga - mruknął Caine pocierając podbródek - I mam dziwne wrażenie, że właśnie teraz na scenę wkracza moja skromna osoba.

- Zgadza się, kapitanie - Renald przyłożył palec do mapy i nakrył jego opuszkiem Merywyn, stolicę Llaelu - Posiadamy pewnego godnego zaufania informatora, człowieka zwącego się Kreel. Zdołał odkryć tożsamość beneficjenta naszych dysydentów. To Thaddeus Montague, nadworny skarbnik króla Rynnarda z Llaelu. Proszę zauważyć, że rezydencja barona Malshama, jednego z podejrzanych o współudział w spisku, znajduje się tuż przy granicy z Llaelem. To wydaje się sugerować jego pośrednictwo pomiędzy resztą dysydentów i zagranicznym beneficjentem, ale na tę chwilę na mamy żadnych dowodów mogących tę hipotezę poprzeć. Uda się pan do tej posiadłości pod pozorem działań mających zwiększyć bezpieczeństwo rejonów przygraniczych, w rzeczywistości zaś przyjrzy się pan dokładnie poczynaniom barona. Jednocześnie drugim pana zadaniem będzie infiltracja Merywynu i nawiązanie kontaktu z naszym informatorem.

- Nie do końca rozumiem. Mamy poniańczyć dysydenckiego barona, a potem wymknąć się na pogawędkę z tym Kreelem?

- Udaje się pan tam, by kogoś zabić, Caine - poprawił swego rozmówcę Rebald - Podczas gdy pański oddział będzie demonstrował gotowość wsparcia mieszkańców pogranicza, pan uda się do Merywynu i odetnie wężowi głowę. Poprzez Kreela dostanie się pan do skarbnika. Proszę go przesłuchać, wydobyć jak najwięcej informacji na temat powodujących nim motywów, ale koniec końców zabić, bez względu na rezultat przeprowadzonego dochodzenia.

- Dlaczego ja, Rebald? Nie ma pan dość skrytobójców najmowanych właśnie dla potrzeb takich akcji?

- Kreel twierdzi, że Montague jest dobrze strzeżony. Zresztą to tylko jedno z pary uzasadnień - Rebald ponownie napił się wina - Pojawiły się pewne komplikacje, których natura czyni z pana idealnego kandydata do tej misji. Proszę uświadomić sobie, że obecne stosunki między naszym krajem i Llaelem nie należą do wyśmienitych. Chociaż Merywyn wciąż pozostaje na papierze naszym zaprzysiężonym sojusznikiem, król Rynnard bardziej od korzennego likieru boi się tylko jednej rzeczy, a jest nią król Leto.

- Tego też nie rozumiem - arkanista potrząsnął głową. Poirytowany tą uwagą Rebald podniósł spojrzenie znad mapy.

- Władca najpotężniejszego państwa w zachodnim Immorenie zostaje obalony niemalże na progu llaelijskiego dworu, a pan nie dostrzega powodów zatroskania Rynnarda? - zapytał cicho Rebald, ale Caine ponownie potrząsnął głową.

- To akurat pojmuję. Chodziło mi o ten korzenny likier.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 12 listopada 2013, 22:20

- Powszechnie wiadomo, że Rynnard poważnie choruje po spożyciu choćby cząstki tego trunku - wzruszył ramionami nadworny szpieg, ponownie koncentrując swą uwagę na mapie - Najważniejsze jest to, by nie dał się pan schwytać ani zidentyfikować, kapitanie. Cygnarski agent pochwycony na próbie zamordowania królewskiego zausznika wstrząsnąłby posadami dyplomatycznego świata. A ja nadal jestem przekonany, że podoła pan temu wyzwaniu - Rebald wykreślił ołówkiem linię biegnącą wzdłuż granicy z Llaelem - Widzi pan, chociaż wzajemne relacje z naszym sąsiadem wciąż sprawiają wrażenie normalnych, Rynnard sukcesywnie wzmacnia liczebność granicznych garnizonów. Co więcej, król posunął się do mobilizacji dodatkowych oddziałów w południowych częściach kraju w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Tuż na północ od granicy rozpoczął fortyfikowanie Merywynu. Stolica była dobrze strzeżona już wcześniej, bo Czarna Rzeka utrudnia ewentualnie oblężenie, a wysokie mury nie pozwalają na wykonanie łatwego wyłomu, teraz jednak pilnuje ich praktycznie podwojony garnizon. Straż przy miejskich bramach metodycznie kontroluje przepływ podróżnych.

- Bez pancerza mogę bez trudu wtopić się w tłum - wzruszył w odpowiedzi ramionami Caine.

- Nie wątpię. Przygotowanie wiarygodnych dokumentów to dla nas fraszka, ale proszę nie zapominać, że nie wie pan, z kim przyjdzie się tam zmierzyć. Nasze informacje pozwalają wnioskować, że cel jest doskonale strzeżony. Jeśli Kreel się nie myli, udanie się tam bez broni pozbawi pana podstawowej przewagi taktycznej. Tego pan właśnie chce?

- Cóż, nie jestem do końca przekonany - odburknął arkanista marszcząc w zadumie czoło.

- Nie mógłby pan przemieścić się za pomocą magii spod zewnętrznych murów do środka miasta?

- Nie potrafię skakać do miejsc, których nie widzę - potrząsnął głową Caine - Nie miałbym pojęcia, gdzie mógłbym się znaleźć, gdybym spróbował zrobić to na ślepo. Mógłbym na przykład utkwić wewnątrz jakiejś ściany.

Rebald pokiwał ze zrozumieniem głową, poruszając delikatnie swym kieliszkiem.

- Przyjmijmy zatem, że przedostanie się w niepostrzeżony sposób do Merywynu będzie trudnym wyzwaniem. Pozostawiam pana gestii dobranie odpowiedniej strategii, ale jeśli pan sobie życzy, mógłbym zaaranżować przydział pewnego prototypowego armibota, pozornie wręcz wymarzonego do takiego rodzaju operacji.

Naczelny szpieg Korony wypił do końca wino, po czym wbił spojrzenie w oblicze Caine'a.

- Jeszcze jedna kwestia - oznajmił sięgając do jednej z kieszeni i wyciągając z niej niewielką kieskę. Podrzuciwszy woreczek w dłoni Rebald cisnął nim w ręce kapitana.

- Co to takiego? - zapytał oficer spoglądając podejrzliwym wzrokiem na niepozorny przedmiot.

- Małe przeczucie. Jeśli historia o skarbniku się nie uwiarygodni, proszę to potraktować jako kolejne zlecenie. W przeciwnym razie zapomnijmy o tej kiesce.

Pociąg zaczął znienacka hamować, bez uprzedniego ostrzeżenia. Parowy gwizdek rozdarł powietrze ostrym dźwiękiem, oznajmiając wszem i wobec bliską obecność stacji. Przytrzymując się krawędzi stołu Rebald wstał z siedzenia wagonu.

- Nasz przystanek końcowy, kapitanie.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 12 listopada 2013, 23:16

Trzy dni później frustracja techmanty sięgnęła w końcu zenitu, pogłębiana narastającym równie szybko znudzeniem. Oparty o relingu statku i wpatrzony w przesuwający się ospale brzeg, mężczyzna przetrząsał ze złością kieszenie swego długiego płaszcza szukając jakiegoś przeoczonego wcześniej cygara.

Rzeczny parowiec Katie młócił wodę swymi łopatkami od wielu długich godzin, a mimo to Caine nie mógł się oprzeć wrażeniu, że nawet o milę nie przybliżył się do celu podróży. Kapitan wyruszył z Północnej Twierdzy o poranku pogodnego wiosennego dnia, lecz im dalej w głąb Węgorzej Rzeki zmierzał, tym bardziej przygnębiająca otaczała go okolica. Węgorza Rzeka czerpała swe początki w wodach Jeziora Ślepowód na dalekiej północy Cygnaru, szybko trafiając pomiędzy rozlewiska i podmokłe zagajniki mokradeł zwanych Krwawymi Trzęsawiskami. Tu i ówdzie spojrzenie oficera natrafiało na drewniane mola i przystanie przylegające do wzniesionych na palach chat, ale im dalej statek zmierzał, tym rzadziej można było napotkać ślady ludzkiej obecności. Pstrykając sprężynową zapalniczką Caine zapalił swe cygaro i zaciągnął się aromatycznym dymem, zachodząc jednocześnie w głowę nad naturą ludzi zdecydowanych mieszkać z własnej woli w tej krainie.

Szacunki zakładały, że późnym wieczorem parostatek dotrze do Przystani Perry'ego na wschodnim brzegu jeziora, tam zaś miała się rozpocząć pierwsza samodzielna misja magostrzelca. Na pokładzie i we wnętrzu parowca tłoczyło się pół setki żołnierzy, walczących o miejsce z trzema armibotami, skrzyniami amunicji i resztą zapasów. Był odpowiedzialny za nich wszystkich oraz ich ekwipunek i był władny przesądzić o ich losie. Smakując językiem bogactwo tlących się w cygarze liści hooga, techmanta poczuł się mile połechtany poczuciem swej władzy. Jak wiele czasu upłynęło od młodzieńczych dni, które spędzał na ulicznym życiu? Minione lata przemknęły przez jego myśli kalejdoskopem obrazów równie chaotycznych i skłębionych ze sobą jak obłoczki wydmuchiwanego z płuc dymu.

- Tutaj pan jest, sir.

Zza otwartych znienacka drzwi nadbudówki popłynął znajomy męski głos. Nie oglądając się ponad ramieniem Caine pozdrowił swego adiutanta zdawkowym kiwnięciem dłoni. Młodszy mężczyzna zbliżył się do relingu przesłaniając ręką ziewnięcie, złapał za żelazną barierkę spoglądając na mętne wody Węgorzej Rzeki.

- Na Morrowa, ależ tu cuchnie! - sapnął z odrazą.

- Spróbuj przeżyć dzieciństwo w cieniu papierniczego młyna, Gerdie - odparł z sarkazmem Caine. Adiutant kapitana skrzywił usta w grymasie obrzydzenia, kwitując uwagę dowódcy lekkim kiwnięciem głowy.

- Sternik twierdzi, że dopłyniemy na miejsce za parę godzin. Wśród ludzi porządek i spokój, więc pomyślałem sobie, że przyjdę pogadać.

Caine nic nie odrzekł zaciągając się ponownie cygarem.

- Cóż, sir, kiedy zjawił się pan w Twierdzy z tym bezimiennym dżentelmenem i zarekwirował cały pluton razem ze mną samym, wspomniał pan wyłącznie o pogranicznym patrolu. Nie chciałbym uchodzić za niesubordynowanego, sir...

Arkanista przewrócił teatralnie oczami, w jawny sposób dając wyraz swej dezaprobacie wobec służbistej postawy porucznika, więc Gerdie pozwolił sobie na nieznaczną zmianę tonu.

- Dlaczego zatem przywlókł nas pan w środek tego śmierdzącego bagna?

Caine uśmiechnął się w odpowiedzi, natychmiast przywołując z pamięci wspomnienie rozmowy odbytej kilka dni wcześniej z generałem cygnarskiego wywiadu.

- Najemnicy, Gerdie. Zaciężna kompania obozująca opodal Przystani Perry'ego. Wzbudzili nieco niepokoju wśród bardzo miejscowej ludności.

Porucznik zrobił kilka kroków wzdłuż relingu, rozprostowując kości i mięśnie nóg.

- Czym niby wzbudzili? Stanowią dla nas jakiekolwiek zagrożenie... a może pracują dla Khadoru?

- Tego nikt nie wie. Nie mamy nawet pewności co do dokładnego położenia ich obozu. Wiemy tylko, że gdzieś tutaj są i rosną w siłę dzięki nowym zaciągom. Niektórzy na caspiańskim dworze zaczynają się tym martwić. Król Leto nie lubi, kiedy ktoś wymachuje orężem pod jego nosem, więc nas tu wysłano - obserwując adiutanta zmrużonymi oczami Caine okręcił się w miejscu i oparł o reling plecy. Wypaliwszy do końca cygaro posłał jego niedopałek pstryknięciem palca w wody Węgorzej Rzeki.

- Rozumiem, sir - odparł w końcu Gerdie - Rozkazy nakazują rozbicie obozowiska w posiadłości barona Malshama, bratanka diuka Północnych Borów. Co ze szczegółowym planem? Zamierza pan ufortyfikować majątek barona? Rozstawić czujki w okolicznych osadach? Przeczesać mokradła z pomocą zwiadowców?

- Dokładnie tak, Gerdie - oznajmił Caine - Jeśli będziemy mieli dość szczęścia, może zdołamy wydedukować, dla kogo oni właściwie pracują.

- Z całym szacunkiem, sir - porucznik strzelców prochowych uniósł znacząco jedną brew - Będziemy potrzebowali cholernie dużo szczęścia, żeby ich zlokalizować w tej dziczy.

Spojrzenie adiutanta pobiegło w stronę gęstwy trzcin porastającej rozmiękłe brzegi rzeki.

- Racja, ale słyszałem, że sierżant Reevan to stary wyżeł. Jeśli tamci gdzieś tutaj się kryją, on na pewo zdoła ich wytropić - Caine przywołał porucznika do siebie machnięciem ręki i zaczął iść wzdłuż relingu na dziób parostatku.

- Co z resztą oddziału, sir? Spodziewa się pan udziału w prawdziwych walkach? - Gerdie spojrzał przed dziób parowca z wyrazem autentycznego zatroskania na twarzy. Daleko w przodzie nurt Węgorzej Rzeki zaczynał przechodzić w końcu w rozległą toń Ślepowód. Wiszące nisko chmury przydawały jezioru zimnej szarej barwy, a silny wiatr marszczył taflę wody znacząc ją wysokimi falami.

- Nie wykluczam takiej ewentualności - powiedział w końcu kapitan.
Bardzo daleko przed oczami oficerów pojawiły się pierwsze zarysy Przystani Perry'ego. Malutkie skupisko budyneczków i sąsiadujących z nimi pomostów zaczęło rosnąć z każdym obrotem łopatkowych kół parowca. Caine trwał na dziobie z kamienną miną, chociaż czuł na swych barkach ciężar odpowiedzialności, który pojawił się niemal znienacka i wydawał się przybierać na wadze z każdą minutą przybliżającą kapitana do chwili zejścia na lądu.

Stojący u jego boku porucznik nic już więcej nie powiedział, wpatrując się niemo w wody jeziora.
W ramach translacji nazw geograficznych zastosowałem następujące terminy: Północna Twierdza (Northguard), Węgorza Rzeka (Eel River), Krwawe Trzęsawiska (Bloodsmeath Marsh) oraz Jezioro Ślepowód (Blindwater Lake). Nie twierdzę, że to idealne pomysły, więc jestem otwarty na kontrpropozycje.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 22 listopada 2013, 21:33

Kiedy ostatni żołnierze Caine'a zeszli po trapach parowca na brzeg, powietrze przeszył przenikliwy wizg parowego gwizdka. Arkanista spoglądał w skupieniu na wielkie kominy Katie, wyrzucające w niebo coraz większe kłęby dymu. Napędzany masywnymi łańcuchami pokładowy dźwig zaczął wyciągać z ładowni parostatku przewożone tam zapasy. Jedna po drugiej, na nabrzeżu zaczęły się piętrzyć drewniane skrzynie z amunicją i żywnością, w ślad za nimi zaś wnętrze parostatku opuściły trzy podróżujące dotąd w ładowni żelazne monstra. Oczy trzech człekokształtnych machin promieniowały przygaszonym blaskiem, pozbawione mocy czerpanej zazwyczaj z rozpalonych do pełna kotłów. Caine wybrał do swej misji dwa lekkie i zwrotne Chargery, uzupełniając ekipę parobotów o wyposażonego w długolufowe działo Defendera. Każdy z armibotów został ostrożnie opuszczony na ciężki konny zaprzęg przeznaczony do transportu machin w trakcie dalszej podróży. Na samym końcu, jakby wręcz zapomniana, na ląd została opuszczona samotna skrzynia o podejrzanych rozmiarach, pozbawiona jakichkolwiek oznakowań. Przypominając sobie komentarze Rebalda dotyczące prototypowego parobota Caine obrzucił skrzynię zamyślonym spojrzeniem.

Gerdie umiejętnie sformował szyk pododdziałów, nie zwracając uwagi na krzątających się po przystani dokerów. Dźwięczny głos młodego oficera niósł się po nabrzeżu zaprowadzając ład i porządek w szeregach znudzonych długim rejsem żołnierzy. Ramię dźwigu cofnęło się z powrotem na pokład statku, a łopatki kół zaczęły obracać się w przeciwną stronę. Z nadbudówki Katie dobiegł kolejny dźwięk parowego gwizdka: przejmujący odgłos pożegnania. Kiedy arkanista zbliżył się do swego zastępcy, porucznik strzelców powitał go sprężystym salutem. Krzywiąc się w duchu na przywiązanie Gerdiego do dyscypliny, Allister odwzajemnił salut na oczach kilkudziesięciu obserwujących go żołnierzy.

- Personel przeliczony, ekwipunek sprawdzony, sir. Jesteśmy gotowi do wymarszu na rozkaz.

Caine spojrzał na stojących na baczność piechurów, nabierając w usta głęboki haust powietrza. Widział strzelców prochowych z zarzuconymi na ramiona wyborowymi karabinami, tkwiących za ich plecami trenczerów w długich płaszczach narzuconych na elementy metalowych zbroi oraz grupę niezbyt przywiązanych do mundurowej dyscypliny zwiadowców. Jakiś mieszkaniec przystani zbliżył się do pary oficerów prowadząc za uzdy dwa kudłate konie o ciemnej sierści. Caine odebrał od niego jednego wierzchowca, dosiadł go zwinnie wstając w siodle.

- Skoro tak, ruszajmy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 22 listopada 2013, 22:31

Kiedy Caine i jego oddział dotarli do posiadłości rodu Malshamów, światło dnia zniknęło zastąpione coraz głębszym mrokiem zmierzchu. Ciemność gęstniała na nieboskłonie, a przesiąknięta wilgocią mgła snuła się lepkimi pasmami wzdłuż traktu.

Droga wiodła przez zdradliwą krainę. Za ostatnimi domostwami Przystani Perry'ego cywilizacja zniknęła niemal bez śladu, zastąpiona zagajnikami porośniętych mchem drzew i grząskimi mokradłami. Wszędzie wokół rozbrzmiewały pokrzykiwania bagiennego ptactwa i wszechobecne rechotanie żab. Cuchnące zgnilizną rozlewiska ustąpiły pod wieczór miejsca rozległym torfowiskom w Cear Brynn. Tutaj wąska droga ogrodzona była z obu stron pryzmami wydobytego przez ludzi torfu, w niektórych miejscach spiętrzonego na wysokość dwóch dorosłych ludzi. Ryjący w mokrej ziemi szpadlami i łopatami parobkowie odprowadzali maszerujących żołnierzu niemymi spojrzeniami, przerywając na ich widok pracę i wspierając się na wbitych w grunt narzędziach. Kapitan nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że wszyscy jak jeden mąż byli ponurymi nieokrzesańcami, ale nie zamierzał ich o nic winić. Wszechobecna wilgoć stawała się coraz chłodniejsza wdzierając się pod podróżne odzienie oficera, toteż widok wyłaniającej się z półmroku bramy szczerze go uradował. Spinając konia do szybszej jazdy przegalopował przez wykute z poczernionego żelaza wrota posiadłości.

Majątek rodu Malshamów miał za sobą wiele lat, a rezydencja została wzniesiona na skrawku najlepszej ziemi w całej okolicy. Nie widać tu było śladu drewnianych domostw na palach charakterystycznych dla Przystani Perry'ego - w zamian kapitan mógł cieszyć oczy obrobionym kamieniem i glinianymi cegłami. Sama posiadłość wydawała się wręcz elegancka, poprzedzona wielkim dziedzińcem wysypanym drobnym skalnym żwirem. Nawet przybudówki mieszczące kwatery służby, stajnie, warsztaty i magazyny wydawały się niebywale okazałe w porównaniu do wcześniej widzianych w tej okolicy zabudowań.

Gerdie popędził własnego konia doganiając kapitana i spoglądając z uznaniem na budynki posiadłości.

- Cóż, byłby to piękny dom dla każdego, jeśli tylko człowiek nie ma nic przeciwko zasypianiu do wtóru tych przeklętych ropuszysk.

Caine uśmiechnął się w odpowiedzi, skinął leciutko głową. Spoglądając przed siebie obrzucił wzrokiem główne wejście rezydencji i zgromadzoną przy nim służbę.

- Załatw zakwaterowanie dla chłopaków. Ja zajmę się gospodarzem.

Gerdie potwierdził mruknięciem przyjęcie rozkazu i zawrócił konia. Arkanista obejrzał się w ślad za nim w siodle spoglądając na wjeżdżające przez bramę konne zaprzęgi i maszerującą za nimi kolumnę żołnierzy. Młody adiutant natychmiast przywołał do siebie znaczniejszych rangą służących barona, uzgadniając z nimi warunki zakwaterowania oddziału. Zadowolony z jego obrotności, Caine zsiadł z konia oddając uzdę w ręce młodego chłopaka w liberii służby i klepiąc zwierzę na pożegnanie po pysku.

- Sir?

Wypowiedziane ściszonym głosem słowo dobiegło zza pleców oficera. Caine okręcił się w miejscu spoglądając na sierżanta Reevana, siwiejącego powoli szczupłego zwiadowcę o ostrożnych czujnych oczach i nerwowości ruchów kojarzącej się z uwięzionym w klatce zwierzęciem.

- Jeśli to nie kłopot, kapitanie, ja i moi chłopcy chcielibyśmy rozejrzeć się od razu po okolicy.

- Wrócicie o brzasku? - spytał Caine.

- Zapewne. Przygotować raport dla, powiedzmy trzech mil okolicy?

- Chciałbym, żebyście przyjrzeli się granicy. Podobno Llael dobrze jej pilnuje. Rzućcie tam okiem.

- Jak pan sobie życzy, sir.

Na schodach wiodących do drzwi rezydencji pojawiła się wytworna szlachcianka odziana w długą szkarłatną suknię zwieńczoną wysokim kołnierzem i zdobioną marszczonymi rękawami. W misternie ułożonych włosach pyszniły się wstążki, a dumną twarz pokrywał biały puder niebywale popularny wśród dam należących do arystokratycznej elity Corvisu. Spoglądając na panią domu Caine nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz miał sposobność widzieć równie piękną kobietę. Nim jeszcze szlachcianka zbliżyła się do kapitana, zza jego pleców dobiegło rozbawione parsknięcie sierżanta.

- Pozostawię pana na niebezpiecznym placu boju i zajmę się własnym raportem, kapitanie. Na pewno będzie mi łatwiej.

Caine zdusił w ustach chichot ruchem głowy pozwalając podoficerowi odejść, potem zaś skłonił się nisko baronowej Sarze Fane Malsham podnosząc do swych ust jej smukłą dłoń.

- To wielki zaszczyt gościć pana w naszym domu, kapitanie Caine. Zechce pan wybaczyć chwilową nieobecność mojego małżonka, ale oboje będziemy niezmiernie ukontentowani, jeśli przyjmie pan zaproszenie na wspólną wieczerzę.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 14 grudnia 2013, 16:14

Nie wiem, czy ktoś byłby zainteresowany, ale posiadam już całkiem sporą biblioteczkę cyfrowych powieści ze świata Iron Kingdoms (legalnych) i zainteresowanym znajomkom chętnie użyczę haseł dostępu, jeśli chcieliby sobie coś poczytać (rzecz jasna w angielskim). Gdyby ktoś był zainteresowany, niech do mnie skrobnie PW.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 23 grudnia 2013, 22:22

Caine dłubał sztućcami w swym posiłku, próbując odgadnąć pochodzenie dziwacznego dania. Zaserwowany mu specyfik był miękki, kwaśny... bezosobowy. Siedzący po przeciwnej stronie długiego na dwadzieścia stóp stołu baron Ivor Malsham II spoglądał na swego gościa z bardzo kiepską maskowaną dezaprobatą. W połowie stołu po prawicy gospodarza, baronowa spoglądała na kapitana z zachęcającym uśmiechem. Po przełknięciu kilku skromnych kęsków dania oficer sięgnął w akcie desperacji po koszyk z pieczywem, wyciągając z niego śpiesznie kilka kromek chleba.

- Słodka bułka w winnym sosie cardamom to delikates, którego przyrządzeniu potrafi sprostać zaledwie kilku mistrzów kuchni spoza granic Llaelu. Czyżby nie przypadła panu do smaku? - prychnął ze zmrużonymi oczami baron. Caine spojrzał w stronę gospodarza próbując zwalczyć jednocześnie chorobliwy skurcz żołądka. Czuł się nieswojo już wtedy, kiedy zdecydował o zamianie swej zbroi na bardziej przystający do powagi chwili strój wieczorowy, ale jego samopoczucie jeszcze się pogorszyło, gdy służba barona wyszukała dla gościa ubranie o niewłaściwych rozmiarach.

Oficer znał doskonale przesłanie skryte w kierowanych ku sobie spojrzeniach gospodarza. Miał okazję widywać ten wyraz oczu wielokrotnie w przeszłości, również na twarzy własnego ojca. Zacisnął na chwilę usta próbując odzyskać panowanie nad nerwami. Wyobrażenie wyciągniętej błyskawicznie broni i wpakowanej w głowę barona kuli przyniosło mu całkiem sporą satysfakcję, pozwalając przywołać na usta cień fałszywego uśmiechu.

- Jestem pewien, że to wyborny specjał, baronie - oznajmił kapitan sięgając po kolejną kromkę chleba. Urwawszy spory jej kęs mężczyzna zaczął go żuć powolnymi ruchami szczęki, wciąż nie potrafiąc się uwolnić od nieprzyjemnego wzroku gospodarza.

- Jeśli mam być szczera, mnie nigdy nie smakował - oznajmiła z przyjaznym uśmiechem baronowa. Jej mąż poczerwieniał lekko słysząc słowa szlachcianki, po czym skupił uwagę na własnym talerzu. Obserwujący go ukradkiem Caine nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że napomadowane wąsy barona zupełnie nie pasowały do jego prawdziwie szczurzej twarzy. Długie i lekko zakręcone, podrygiwały zabawnie w rytm jedzenia, jakby obdarzone własnym życiem i gotowe w każdej chwili zeskoczyć z oblicza pana domu.

Sięgając po kolejny kawałek chleba oficer spojrzał z ukosa na baronową i podchwycił wbite w siebie spojrzenie wielkich zielonych oczu. Nie potrafiąc oderwać od siebie w stosownym czasie wzroku, oboje zajęli się sztućcami z wyrazem ewidentnego zakłopotania na twarzach.

Baron przyjrzał się uważnie resztkom swego posiłku, przełknął ostatni kęs słodkiej bułki i przeniósł wzrok na gościa.

- Jestem niezmiernie ciekawy powodu, dla którego się pan tutaj zjawił, kapitanie. Nie sposób się oprzeć wrażeniu, że to nie przypadek.

- Zaskakuje mnie pańskie zdziwienie, baronie - Caine upił łyczek wina - Czy to nie pan zabiegał o stanowczą reakcję dworu? Czyżby król nie zdołał zaspokoić pańskich oczekiwań?

Szlachcic zjeżył się natychmiast, nastroszył gniewnie.

- Zabiegać o bezpieczeństwo swoich ziem i poddanych to jedno, ale armia wkraczająca na prywatną posiadłość to zupełnie coś innego!

- Proszę, Ivorze. Urazisz naszego gościa - wtrąciła pośpiesznie baronowa.

- Zamilcz i pozwól rozmawiać mężczyznom! - sarknął arystokrata. Jego żona nic nie odrzekła, wbijając spojrzenie w talerz.

- Proszę się nie obawiać, baronie. Król Leto bardzo poważnie podchodzi do kwestii pańskiego bezpieczeństwa. Północna Twierdza znajduje się w odległości większej niż dzień w siodle. Stacjonując tutaj, będzie nam dużo łatwiej odnaleźć najemników, na których obecność się pan powoływał.

- Sugeruje pan, że moje podejrzenia są sfabrykowane?

- Niczego takiego nie powiedziałem - Caine zamrugał w wyrazie zakłopotania - Skąd taki zarzut?

Baron zmarszczył gniewnie czoło, oczyścił gardło cichym chrząknięciem.

- Będzie pan naszym gościem na czas wykonania zadania. Niemniej jednak byłbym wdzięczny, gdyby udało się je wypełnić w krótkim czasie. Wrażenie wojskowej okupacji mojej posesji... jest dalece niewskazane. Nie oczekuję, by plebejusz pańskiego pokroju to zrozumiał.

Baronowa pobladła zauważalnie, ale utrzymała język na wodzy.

- Baronie, bez względu na to jak bardzo szorstko zabrzmią me słowa, nie opuszczę tego miejsca, dopóki nie skończę swej misji.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 24 grudnia 2013, 20:08

Ludzie Caine'a zabrali się do pracy następnego dnia o poranku. Trenczerzy usypali stanowiska strzeleckie wokół posesji barona, potem zaś rozstawili posterunki na północnym i południowym wylocie miejscowego traktu. Rangerzy zajęci byli w międzyczasie wielogodzinnym zwiadem na mokradłach w okolicach Cear Brynn, cofając się niejako przy okazji niemal do Przystani Perry'ego.

Caine wydał rozkaz, aby baron nigdzie nie wyjeżdżał bez eskorty. Rozdrażniony arystokrata dwukrotnie wybrał się bez większego celu do Przystani Perry'ego, przejawiając w opinii Gerdiego gotowość do demonstracyjnego urwania się swej straży. Na terenie posesji gospodarz czynił wszystko, co tylko było w jego mocy, by unikać kontaktu z kapitanem i jego ludźmi.

Caine spotkał się z Reevanem o brzasku drugiego dnia pobytu w rezydencji. Zwiad na północy potwierdził pogłoski o wzmocnionych patrolach Llaelijczyków na granicy, ale stary ranger wskazał dowódcy kilka mniej strzeżonych miejsc umożliwiających skryte prześlizgnięcie się na terytorium sąsiedniego królestwa. Podczas inspekcji umocnień posesji ścieżki botmistrz przeciął kilkakrotnie ścieżki z lubiącą konne wypady baronową.

Lecz mimo wszystkich tych poczynań i wydarzeń, nigdzie nie natrafiono na najmniejszy ślad uciążliwych najemników. Podejrzliwy Gerdie stawał się coraz bardziej nieufny.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 26 grudnia 2013, 20:25

Drugiej nocy kapitan osiodłał konia i wybrał się samemu w stronę Merywynu. Po zapadnięciu zmierzchu ruszył na północ wzdłuż gościńca Turpina, lecz zbliżywszy się do granicy opuścił trakt w myśl zaleceń sierżanta Reevana. Rady zwiadowcy okazały się bezcenne. Ukryty w mrocznym leśnym poszyciu, botmistrz zyskał sposobność przyjrzenia się kilku dużym oddziałom llaelijskich żołnierzy strzegących gościńca. W obliczu takiej koncentracji pograniczników Caine postanowił zostawić konia w bezpiecznej kryjówce, pętając zwierzę na ustronnej polance i ruszając w dalszą drogę na piechotę. Przekradając się lasem przez dobre pół godziny Cygnarczyk powrócił na gościniec po drugiej stronie granicy. Zbliżając się do stolicy sąsiedniego królestwa dwukrotnie musiał raptownie szukać kryjówki na widok zbliżających się wojskowych patroli. Kucający w chaszczach oficer nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że Llael gotowił się na coś wielkiego i walczył jednocześnie z niepokojem, dokładnie w myśl spostrzeżeń Rebalda.

Kiedy miasto znalazło się w zasięgu jego lunety, zaprzestał dalszych podchodów skupiając się na obserwacji stolicy.

Merywyn mienił się barwną łuną rozświetlającą ciemności nocy, schwytaną pomiędzy strzelistymi murami wzniesionymi opodal starej puszczy. Za wysokimi blankami wzrok oficera natrafił na dziesiątki smukłych wieżyc, sławiących architektoniczny kunszt ikon llaelijskiej stolicy.

Nocne miasto syciło oczy swym urokiem, lecz im dłużej Caine mu się przyglądał, tym większe czuł zatroskanie. Od wschodu przystępu do Merywynu broniła Czarna Rzeka, zachodnie zaś krańce wcale nie wyglądały na łatwiejsze do sforsowania. Rozciągające się pod murami zabudowania oddzielone były od pól i lasu pasem wykarczowanej ziemi mierzącym co najmniej sto jardów i na dodatek oświetlonym tu i ówdzie gazowymi lampami. Bystre oczy mężczyzny wspomagane szkłami lunety bez trudu spostrzegły żołnierzy strzegących parapetów stołecznych fortyfikacji oraz potężnych miejskich bram, również w nocy kontrolujących wchodzących do stolicy przechodniów i kupieckie zaprzęgi.

- Cholernie ciasno - botmistrz splunął pod nogi i zmarszczył gniewnie czoło, nie dostrzegając żadnego dojścia do murów znajdującego się poza zasięgiem wzroku licznych wartowników. Składając lunetę i chowając ją do kieszeni zawrócił poprzez puszczę na drugą stronę granicy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 marca 2014, 13:35

Dla tych, którym spodobał się prolog powieści "Rzeźnik z Khardovu", mam niewielki ciąg dalszy...
- Bocie!

Orsus puścił koło uszu rzuconą w swą stronę zaczepkę, podnosząc w górę dzierżące ciężką siekierę ręce i uderzając narzędziem w ogromny pień drzewa. Nie znosił, kiedy pozostali wołali na niego "bot".

- Bot, mówię do ciebie! Jesteś równie głuchy jak szpetny?!

Orsus wyprostował się na swoje pełne siedem stóp wzrostu, imponujących w wieku zaledwie szesnastu lat, po czym obejrzał się w stronę Aleksieja.

- Mam imię.

Aleksiej był znacznie niższym od chłopca mężczyzną, chociaż dorównywał mu obwodem torsu. Kiedy się uśmiechał, szczerzył zęby w sposób tak upiorny, że kobiety w miasteczku bladły mimowolnie i kreśliły palcami znaki mające chronić je przed nadprzyrodzonym złem. I tym razem się uśmiechnął, czerpiąc ewidentne zadowolenie z poirytowania młodocianego drwala.

- Znam twoje imię, synku, ale wolę oficjalny tytuł. Skończyliśmy z tamtym drzewem i potrzebuję teraz bota, żeby przeciągnąć je w inne miejsce.

Orsus zerknął na pień leżący pod jedną ze stóp Aleksieja, starannie oczyszczony z kikutów gałęzi przez dwóch wyrostków i przygotowany do zawleczenia do wioski. Nie było to zbyt wielkie drzewo, być może nawet za małe dla potrzeb bandy drwali, ale ciągle jeszcze długie na dwadzieścia stóp i ważące kilkaset funtów. Orsus przyglądał mu się przez szacując w myślach rozmiary i wagę, potem potrząsnął z dezaprobatą głową. Ludzie Aleksieja trudnili się poważnym zajęciem i pozostając największą kompanią drwali w okolicznej puszczy zazwyczaj nie mitrężyli czasu na wyręb tak niewielkich drzew. To, nad którym Orsus właśnie pracował miało co najmniej dziewięćdziesiąt metrów długości i trzy stopy średnicy u podstawy. Młodzieniec dzielił je z pomocą drwalskiego topora na trzy części, dużo wygodniejsze w transporcie do wioski. Takich właśnie drzew było im trzeba. Łup Aleksieja... Orsus nie widział żadnego powodu, dla którego trzeba było przyłożyć do jego kory ostrze.

Żadnego rozsądnego powodu, za to jeden złośliwie oczywisty.

Aleksiej wyszczerzył zęby wskazując palcem drzewo i widząc ów gest kilku innych drwali przerwało własną pracę zamierzając zabawić się nieco kosztem Orsusa. Lecz młodzieniec jak zwykle nie zamierzał dawać im satysfakcji wracając do własnego pnia i zmieniając uchwyt dłoni na stylisku topora.

- Niech Łajka to zrobi - burknął.

Opuściwszy pchane siłą mięśni ostrze topora na pień wbił stal na dobre osiem cali w głąb drzewa. Zrąbany niedawno pień sięgał mu niemal do kolan pozostając prawdziwym leśnym potworem w oczach pozostałych drwali, a nie stanowiącym większego wyzwania dla samego Orsusa.

- Mój drogi chłopcze - Aleksiej przybrał dla odmiany ton ociekający protekcjonalizmem - Łajka to parobot, ona nosi najcięższe drewno. Coś tak małego było obrazą wobec pamięci konstruktorów, którzy ją stworzyli - jeden z kącików ust Aleksieja uniósł się cynicznie ku górze - To robota dla człekobota.

Orsus przestał na chwilę rąbać gotów ulec zaczepce, ale i tym razem skwitował ją jedynie zmrużeniem oczu. Kolejne uderzenie siekiery wraziło jej ostrze dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednio, odrąbując od pnia kawałek drewna wielkości męskiego uda. Ujmując go w rękę młodzieniec odrzucił solidną szczapę na pobliską pryzmę drewnianych ułomków tak jakby to był dziecięcy klocek. Pozostali drwale wrócili do swojej roboty, rozczarowani uporem chłopaka.

Aleksiej podszedł kilka kroków bliżej. Wiedząc już, co się święci, Orsus zaczął szukać w myślach argumentu dość zasadnego, by z miejsca odrzucić propozycję znajomka.

- Chcę, żebyś wybrał się z nami dzisiejszej nocy - oznajmił konspiracyjnym tonem Aleksiej - Molonochnaja, zaraz po zmroku. Nawet nie będziemy nikogo bić, po prostu popsujemy trochę bardziej ich i tak popsuty sprzęt.

Molonochnaja była sąsiednią puszczańską sadybą, odległą od wioski Orsusa o godzinę marszu poprzez las. Orsus wiedział, że od niedawna tamtejsi drwale uruchomili własny tartak, zawzięcie próbując uwolnić się spod kontroli Aleksieja, który bynajmniej nie zamierzał im na to pozwolić. Chłopiec nie był takim rozwojem sprawy zaskoczony, bo też Aleksiej poczynał sobie w podobny sposób od kilku lat, dbając o własny interes poprzez bezwzględne zwalczanie konkurencji. Praktyki takie były czymś zwyczajnym pośród ambitnych kajazów i wcale Orsusa nie zaskakiwały. Było nie było, należał od kilku lat do szajki zbirów Aleksieja.

Lecz takie życie stało się już przeszłością.

- Tu rośnie dość drzew dla wszystkich - powiedział Orsus pochylając się nad pniem i odrąbując od niego kolejny ogromny kawałek drewna.

- Drzew owszem - zgodził się łaskawie Aleksiej - Ale co z kupcami? Gdzie mam znaleźć więcej zamówień, jeśli w Molonochnaji zaczną sprzedawać towar na własną rękę? I co z wioskami na wschód od nich, na nie też mam machnąć ręką? Ledwie mi starcza, by wam płacić za robotę, człekobocie. Jeśli stracę klientów, będę musiał ciąć po kosztach zatrudnienia. Oczywiście to nic osobistego.

Orsus poczerwieniał na dźwięk przezwiska "człekobot", ale znaczenie kiepsko zamaskowanej groźby Aleksieja natychmiast skoncentrowało jego uwagę na pewnej ważnej kwestii. Opuszczając drwalską siekierą spojrzał uważnie na swego rozmówcę.

- Miałbyś mnie zwolnić?

- Musiałbym zwolnić wielu ludzi...

- Robię w twojej drużynie za dwóch - wycedził przez zaciśnięte zęby Orsus - a ty grozisz mi zwolnieniem, bo nie chcę dla ciebie połamać nóg jakiemuś wieśniakowi?

- A jak miałbym ci zapewnić pracę? - sarknął Aleksiej krzywiąc pociągłą twarz w grymasie urazy - Jeśli w Molonochnai ruszy pełną parą nowy tartak, stracę kupców na drewno i stracę dochody. Przepadnie cały nasz interes. Dobrze wiesz, że nie życzę źle żadnemu z was, ale jeśli nie zadbamy o swoje, nie będę miał innego wyjścia.

- Więc zmuszasz mnie, bym ci pomógł albo stracę swoją robotę.

Aleksiej zesztywniał, a wyraz urażonej godności goszczący na jego twarzy ustąpił w mgnieniu oka prawdziwej złości.

- Myślisz tylko o swojej robocie? Patrzysz wyłącznie na siebie! Tu chodzi o coś więcej niż tylko moją czy twoją robotę! Pracuje dla mnie połowa naszej wioski i karmi ze swych zarobków drugą połowę, a to znaczy, że zabierzesz im strawę sprzed ust. Na wieść o nowym tartaku w okolicy nie powinieneś szukać tchórzliwych wykrętów, tylko pognać do Molonochnai i połamać tamtym nogi, zanim jeszcze cokolwiek powiem. Ja cię do niczego nie zmuszam, Orsusie, ja ci tylko pokazuję słuszną drogę - Aleksiej obejrzał się nad ramieniem na parę pracujących opodal wyrostków, chłopców z ich rodzimej wioski - Tak jak przewodzę im. Upewnię się, że nikt nie zrobi niczego głupiego i nikomu nie stanie się krzywda. Pójdziemy tam wszyscy albo wcale.

- A zatem wcale - odparł twardo Orsus.

- I ty się złościsz, kiedy wołają na ciebie bot - zacmokał z niesmakiem Aleksiej - Nie masz w piersiach serca, tylko pusty bojler.

Orsus znał już na pamięć wszystkie te słowne gierki - groźby, zaczepki, drwiny i obietnice. Aleksiej był człowiekiem ambitnym i bezwzględnym, ale brakowało mu wyobraźni, przez co jego argumentacja zmierzała zawsze w tym samym kierunku: tematowi własnych interesów. Najpierw odwoływał się do poczucia solidarności z wioską, kiedy to zaś nie pomogło, natychmiast zmieniał taktykę opierając ją na chciwości. Spodziewając się tego od początku Orsus tylko pokiwał głową słysząc kolejne słowa rozmówcy.

- Jeśli z nami nie pójdziesz, zbankrutuję, ale jeśli mi pomożesz, dostaniesz coś więcej niż reszta - mężczyzna potrząsnął znacząco uwieszoną u pasa kieską - Miesięczna pensja, po powrocie z tamtego tartaku. Nie byłem równie hojny w całym… czemu się śmiejesz?

- Bo jesteś taki łatwy do rozgryzienia i przewidywalny.

- I przemówiła siekiera do ramienia, które ją wiodło - odparował cierpko Aleksiej - Skoro masz się za dużo lepszego ode mnie, czemu to nie ja pracuję dla ciebie, co?

- Skończę z tą robotą, kiedy odłożę dość dużo, by otworzyć własny sklep. Już ci to wcześniej mówiłem.

- A jakże - odparł cynicznie Aleksiej - Wielki niedźwiedź z puszczy ciosający z drewna stołki I stoliki i może jeszcze małe drewniane medaliony do wieszania nad progiem, co? I ja nie mam wyobraźni? Spójrz w końcu na siebie. Chodząca z ciebie góra. Nigdy wcześniej nie znałem człowieka bardziej stworzonego do przemocy od ciebie, a wierz mi, na tym akurat znam się bardzo dobrze. Ty nigdy nie będziesz pasował do żadnego sklepu, Orsusie, ty nawet nie pasujesz do tej całej wioski. Żebyś ty wiedział jak mi serce krwawi każdego dnia na samą myśl o tym, ile potencjału marnujesz na własne życzenie! Mógłbyś być bogaczem, mógłbyś mieć prawdziwą władzę. Gdybym to ja był tobą, rządziłbym całą tą doliną, a tymczasem wszystko, czego dokonałeś w życiu to ścięcie kilku drzew. Prawdziwe marnotrawstwo.

Właściciel tartaku potrząsnął ponownie trzymaną w dłoni kieską.

- Jeśli nie chcesz zrobić czegoś dla siebie, przynajmniej zarób jakieś pieniądze. Tylko pomyśl, na ile zbliżysz się do tego swojego sklepu mając w sakiewce miesięczną pensję.

- Zbliżę się o miesiąc - odparł Orsus - Tyle mogę poczekać.

- Więc jesteś równie głupi jak parobot! - krzyknął rozzłoszczony Aleksiej i słysząc te słowa Orsus pojął, że rozmowa dotarła do ostatniego zwyczajowego punktu negocjacji - Pomyśl o wszystkim, co dla ciebie zrobiłem! Dałem ci wszystko, a ty tak mi się odpłacasz? Dałem pracę twemu ojcu, kiedy szczury spustoszyły waszą spiżarnię i dałem pracę tobie, gdy Tharnowie twojego ojca zabili. Kto zapłacił łapówkę werbownikom za to, żeby skreślili cię z listy poborowych? Bez mojej pomocy trafiłbyś już dawno do Zimowej Gwardii i zarobił kulę w łeb! Nauczyłem cię zawodu, dbania o siebie i walki, a teraz plujesz mi prosto w twarz! Co ty właściwie masz, co zdobyłeś bez mojej pomocy? Czego nie kupiłeś za moje pieniądze?

- Mam ją - Orsus uśmiechnął się na samą myśl o swoim najwspanialszym skarbie.

- Kobietę? Mogę ci zapewnić mnóstwo kobiet.

- Nie takich jak Lola.

- Lepszych - sarknął Aleksiej - Tak pięknych, że na ich widok od razu zapomnisz o Loli.

- Widziałem już twoje dziewczęta, Aleksiej, i nigdy nie będą mogły obok niej nawet stanąć.

- A niech ci będzie - przywódca wioskowych drwali zmienił ton na bardziej spolegliwy i Orsus z miejsca poczuł podejrzliwość - Powiedzmy, że to najpiękniejsza kobieta na świecie, najlepsza kucharka, najsłodsza kochanka czy co tam jeszcze jeszcze lubisz w kobiecie-

- Najmilsza - odparł Orsus - Najodważniejsza, najmądrzejsza...

- Prawdziwy skarb, w porządku. Nie ma znaczenia, kim ona jest, tylko ty. Wciąż pozostajesz chłopaczkiem z puszczy bez miedziaka przy duszy, bez własnego konia, z przeciekającym dachem na chałupie i posłaniem z siana, a także nożem i łyżką zrobionymi z resztek złomu.

- Wszystko to prawda.

- I sądzisz, że ta dziewczyna tego chce? Wróć do mnie, wróć do bratki. Z nami zrobisz prawdziwe pieniądze, Orsusie, ale nie przy rąbaniu głupich drzew jak reszta tych durniów - Aleksiej wskazał niedbałych gestem pozostałych drwali - Ty i ja, możemy stać się bogaci. Bogatsi niż kiedykolwiek marzyłeś. Mógłbyś tej swojej Lolki kupić prawdziwy dom, zastawę z porcelany, jedwabne suknie... potrafisz wyobrazić ją sobie w jedwabiach? Powinna nosić klejnoty we włosach, Orsusie, a ty możesz jej to wszystko dać.

Orsus potrafił to sobie wyobrazić. Nie chciał tego zrobić, ale uczynił pod wpływem podszeptów Aleksieja i teraz nie potrafił się uwolnić od płonącej w umyśle wizji. Ona naprawdę była warta wszystkich tych luksusów, warta była wiele więcej niż jedna wycieczka do Molonochnai czy Telku czy Chaktizu...

Młodzieniec potrząsnął głową i Lola w jedwabiu zniknęła z jego myśli.

- Nie - odpowiedział szorstko łapiąc ponownie za stylisko siekiery - Nie takiego chcę życia.

- Więc naprawdę nie jesteś niczym więcej niż żywym botem - głos Aleksieja ciął niczym nóż.

Orsus obejrzał się ponad ramieniem, licząc powoli w myślach i próbując się w ten sposób powstrzymać przed zdzieleniem Aleksieja pięścią w pociągłą lisią twarz. Odrzucając pod nogi siekierę podszedł do pnia obrobionego przez parę młodocianych drwali i stanął nad nim szacując coś w myślach. Obaj chłopcy cofnęli się przed nim zaskoczeni, a reszta pracujących na wyrębie mężczyzn przerwała prowadzone między sobą rozmowy. Przez wszystkie minione lata Orsus ani razu nie uległ prowokacyjnym propozycjom Aleksieja.

Orsus obliczył w myślach ciężar pnia, ocenił jego punkt ciężkości i wybrał miejsca do schwycenia rękami. Wziął głęboki oddech, przykucnął wsuwając dłonie pod pień i pociągnął go w górę. Długie na dwadzieścia stóp drzewo uniosło się w powietrze, sypiąc kawałkami połamanych gałęzi i pokruszonych igieł. Ostrożnie stawiając kroki zagryzł z wysiłku zęby, napiął mięśnie do granic wytrzymałości wytrzymując całą drogę od miejsca upadku drzewa do pryzmy innych zrąbanych pni. Zaskoczony swoją własną krzepą, spojrzał na przeniesione drzewo dysząc ciężko, a potem zawrócił po swoją siekierę.

- Zapomnij o bratce - rzucił w ślad za nim Aleksiej - Taki człowiek jak ty powinien być przywódcą.

- Żadnych więcej bójek - odpowiedział młodzieniec.

- Ale dlaczego?

- Bo ona tego nie chce. I nie zrobię niczego, czego ona nie chce.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 marca 2014, 14:13

Simonev Blaustavya, wielki regent Khadoru i najbliższy doradca królowej Ayn Vanar XI, uklęknął przed tronem władczyni północnego królestwa pochylając głowę przed obliczem zasiadającej na nim młodej kobiety. Służył królewskiej rodzinie wiernie przez niemal całe swe życie, piastując urząd pełnoprawnego regenta w latach, kiedy królowa była jeszcze dzieckiem. Młoda władczyni, wciąż jeszcze niezbyt doświadczona w kwestiach sprawowania władzy, była dla niego niczym rodzona córka. Zasługiwała na ten sam szacunek, co jej znamienici przodkowie i na niekwestionowane wsparcie.

- Czterdziestu gwardzistów za więźniem - powiedział Simonev - Sześciu najbardziej doświadczonych spośród szturmowików w parowych zbrojach, tuż przy nim. To oni będą trzymali łańcuchy. Dziesiątka Żelaznych Kłów przed waszą wysokością, tuż przed tronem, z nabitymi pikami mającymi go powstrzymać-

- Szturmowicy w swoich zbrojach w sali audiencyjnej? - królowa odezwała się łagodnym tonem, ale Simonev natychmiast wychwycił w jej głosie nutę coraz częściej pojawiającego się w konwersacji zdecydowania. W przypadku bardziej dojrzałego władcy byłby to nader pożądany przymiot, ale ona była młodziutka i bardzo niedoświadczona...

Nie, skarcił się natychmiast w myślach, nie mogę jej osądząĆ w taki sposób. Może i brakuje jej doświadczenia, ale jest od dawna gotowa na podjęcie ogromnej odpowiedzialności. To nie dziecko, tylko królowa. Od dawna ją do tego przygotowywałem.

- Eskorta szturmowików jest niewątpliwie precedensem, wasza wysokość, a nadto grozi uszkodzeniem mozaiki ułożonej na posadzce na żądanie pradziadka waszej wysokości. Lecz życie i zdrowie waszej wysokości jest niekwestionowanym priorytetem i jeśli będziemy musieli przy okazji zniszczyć bezcenne dziedzictwo naszych przodków, zniszczymy je. O ile wasza wysokość nie spojrzy przychylnym okiem na inną możliwość, mianowicie przyjąć więźnia z wysokości balkonu, z nim samym trzymanym na bezpieczną odległość na dziedzińcu.

- Przemówię do więźnia w tym pomieszczeniu, zgodnie z prawem przysługującym wszystkim komandirom oskarżonym o zdradę. Czy to nie mój obowiązek?

- Obowiązkiem waszej wysokości jest przemówienie do oskarżonego. Przemawianie w sali tronowej jest jedynie tradycją.

- Kultywowanie tradycji jest bardzo ważne, sam wielokrotnie mi o tym przypominałeś. Sala tronowa pełna jest bezcennych dzieł sztuki i rodowych pamiątek po to, by każdemu przypominały one o bogactwie i potędze naszego narodu. Udekorowany botmistrz, który zdradził ojczyznę powinien być tego świadomym bardziej od każdego innego gościa.

Simonev zachował kamienne oblicze, ale w jego umyśle duma walczyła o lepsze ze lękiem. Młoda królowa właśnie okazała wszelkie przymioty charakteru, które regent pragnął u niej dostrzec, ale jednocześnie igrała z niebezpieczeństwem.

- Słuszna uwaga, wasza wysokość, ale proszę o wybaczenie dla swego zaniedbania, ponieważ najwyraźniej nie dość skrupulatnie przybliżyłem waszej wysokości naturę więźnia, który tu dzisiaj przybędzie. To potwór.

- Wszyscy zdrajcy ojczyzny są potworami.

- W kwestii swych przekonań jak najbardziej. Ale ten człowiek jest potworem w cielesnej postaci, na dodatek chyba pozbawionym duszy. Jest wyższy o głowę od najwyższego strażnika w pałacowej gwardii. Z budowy wygląda niczym niedźwiedź, a ramiona i uda ma niczym dębowe pnie. Będzie skuty takimi samymi łańcuchami, których w portowych dźwigach używa się do przeładunku parobotów na statki. Nic mniejszego go nie zatrzyma i nikt inny niż szturmowicy w parozbrojach zdołają go na tych łańcuchach utrzymać. Pragnę zapewnić waszą wysokość, że eskorta szturmowików nie jest zbytecznym kaprysem, tylko niezbędnym środkiem bezpieczeństwa podyktowanym rozmiarami wejścia do sali - regent wskazał dłonią na kamienny łuk wielkich drzwi - Gdybyśmy znajdowali się gdzieś indziej, gdyby wasza wysokość zgodziła się, by sam zaaranżował w pełni tę audiencję, nakazałbym go strzec co najmniej parą ciężkich armibotów.

Młoda królowa wydęła lekko usta rozmyślając nad słowami regenta, przechyliła w bok głowę w sposób, któwy Simonevowi przywiódł z miejsca na myśl jej ojca. On posłuchałby rozsądnej rady, pomyślał regent. Niechaj nas Morrow strzeże od upartych dzieci.

- Mój dziadek sprowadził do pałacu wiele dywanów i zwierzęcych futer - odezwała się królowa - Rozłóżcie je na posadzce, tak wysoko jak to tylko będzie możliwe. Niech szturmowicy stąpają po nich. Naturalnie, wpierw wyczyszczą starannie swoje buty - na ustach kobiety pojawił się leciutki uśmiech.

Simonev ukłonił się ponownie, dzięki temu gestowi posłuszeństwa zyskując okazję do dyskretnego zamknięcia swych oczu w wyrazie niemej frustracji.

- Stanie się wedle życzenia waszej wysokości.

Obarczony nowym zadaniem, regent jął obliczać w myślach liczbę dywanów i kobierców niezbędnych do wyścielenia podłogowej mozaiki od wejścia sali audiencyjnej po sam tron. Pomysł faktycznie mógł uchronić zabytkową posadzkę przed zniszczeniem, chociaż dywany zdeptane pancernymi butami szturmowików - bez względu na ich stopień czystości - zapewne i tak trzeba będzie wyrzucić. A gdyby więzień próbował uciekać albo o zgrozo zaatakować królową, piękna mozaika i tak uległa by kompletnemu zniszczeniu, razem z kobiercami.

- Wciąż pozostaje kwestia największego zagrożenia - podjął po chwili konwersację - Rzecz idzie o jego czarodziejski talent. Nawet jeśli się nie poruszy, nawet nie uniesie palca, wciąż może zabić waszą wysokość samą tylko myślą.

- Powinien nosić kajdany wykonane w oparciu o magiczną recepturę, zdolne pozbawić go czarodziejskich mocy - oznajmiła Ayn - Przynajmniej tak zakładałam. Czyżby ktoś nie dopatrzył tej kwestii bezpieczeństwa.

Simonev pozwolił sobie na bezdźwięczne, starannie zamaskowane westchnięcie. Oczywistością było, że królowa nie zapomni o magicznych łańcuchach. Lata pobieranych u regenta nauk nie poszły w zapomnienie.

- Jak najbardziej będzie nimi skuty, wasza wysokość. Zakładamy, że nie zdoła w żaden sposób skorzystać ze swojej magii. Niemniej jednak... jeśli wasza wysokość wybaczy mi moją ciekawość... dlaczego ta audiencja jest dla waszej wysokości tak ważna?

- Jak sądzę, już doszliśmy wspólnie do porozumienia w kwestii moich obowiązków. A sala tronowa nadaje się do tego celu najlepiej.

- Najlepiej w pewnych sytuacjach, w innych zaś wcale - odparł Simonev - Ten człowiek stanowi jak najbardziej rzeczywiste niebezpieczeństwo dla waszej wysokości, a my nie będziemy mogli tutaj swobodnie działać. Sześciu szturmowików do trzymania skuwających go łańcuchów... czy wasza wysokość naprawdę rozumie, co chcę przez to powiedzieć? Sześciu szturmowików do trzymania więźnia w miejscu, dziesiątka Żelaznych Kłów uzbrojona w oręż zaprojektowany do niszczenia wojbotów. Czterdziestu żołnierzy Zimowej Gwardii stanowiących nie straż honorową, tylko dodatkowe zabezpieczenie, dowodzonych przez wyśmienitych oficerów i gotowych strzelić więźniowi w plecy, jeśli ten tylko drgnie. Będziemy mieli Mężobójców na galeryjkach po obu stronach sali, będziemy mieli żołnierzy z ciężkimi tarczami z każdej strony tronu gotowych zasłonić waszą wysokość w razie konieczności pośpiesznego wyprowadzenia z pomieszczenia. Więzień będzie bezbronny, pozbawiony zbroi i skuty kajdanami, a mimo to dzisiejszego poranka zdecydowałem, że poprzedzać go będzie dodatkowych dziesięciu gwardzistów, tylko i wyłącznie w celu spowolnienia jego ataku, gdyby zdecydował rzucić się na waszą wysokość. A teraz najważniejsze przesłanie: pomimo wszystkich tych środków ostrożności wciąż nie jestem przekonany, że zdołam zapewnić waszej wysokości pewne bezpieczeństwo.

- Jestem gotów oskarżyć siebie samego o akt zdrady stanu zgadzając się na cały ten proces, albowiem będzie to najbardziej niebezpieczne doświadczenie, z jakim wasza wysokość się dotąd zmierzyła. Po raz ostatni pragnę błagać waszą wysokość o to, by zechciała przemówić do więźnia z balkonu, skutego na dziedzińcu i strzeżonego przez armiboty. On nie jest tylko groźny, on jest grozą wcieloną. To śmierć ucieleśniona w ludzkiej formie, awatar wojny.

Królowa nie odpowiedziała od razu, być może próbując się przekonać do propozycji regenta, być może zaś dobierając starannie słowa przesądzonej już odmowy. Kiedy odezwała się ponownie, przemówiła spokojnym, ale stanowczym tonem.

- Opowiedz mi raz jeszcze o jego zbrodniach.

- On zamordował twoich poddanych, wasza wysokość. Całą wioskę i każdego żołnierza, który próbował ich bronić. Niektórzy z tych żołnierzy służyli pod jego rozkazami.

- Piąty legion pograniczny - powiedziała do siebie samej królowa. Simonev przytaknął ruchem głowy.

- Wioska zwała się Deshevek, wasza wysokość, położona opodal Dziczej Bramy na ordyjskiej granicy. Setki zabitych, prawie połowa z nich uśmiercona własnoręcznie przez tego człowieka.

- Oni też byli zdrajcami ojczyzny, nieprawdaż? Twój raport wspominał jednoznacznie o planach secesji tych ziem na korzyść Ordu.

- Istnieją na tę okoliczność pewne dowody, wasza wysokość, wszelako nie usprawiedliwiają one tak okrutnej masakry. Ludzie ci powinni byli otrzymać sposobność do przedstawiania swoich racji, do potwierdzenia zarzutów bądź się z nich oczyszczenia. Prawdziwy Khadorianin dałby im szansę na uczciwy proces, a nie bezmyślną rzeź.

Wsłuchana w słowa regenta królowa uśmiechnęła się powoli - w podstępny sposób odziedziczony po dziadku - i Simonev pojął znienacka, w jaką wpadł pułapkę.

- Jeśli zdrajcy ojczyzny zasługują na proces, ten człowiek będzie miał własny. Rozłóżcie dywany, rozstawcie żołnierzy, a potem sprowadźcie go do mnie. Przemówię do niego i osądzę jego czyny zgodnie z tradycjami i powinnością mojego urzędu. Jeśli ten komandir zdradził Khador, zdradził zarazem mnie samą, a zatem to ja osobiście potępię jego zbrodnie.

Simonev kiwnął spolegliwie głową, jeszcze bardziej zdeterminowany w dążeniu do zapewnienia władczyni całkowitego bezpieczeństwa. Młoda królowa posiadała ogromną siłę woli i determinację w dążeniu do realizacji własnych celów, co czyniło ją wyśmienitą przywódczynią mocarstwa. Dodatkowi snajperzy, zadecydował w myślach, i jeden szturmowik po jej prawicy, z tarczą działową. Nikt się przez taki kordon nie przedrze, nawet straszny Orsus Zoktavir.

I wtedy regent wstrzymał na chwilę bieg chłodnych kalkulacji, pozwalając sobie na przelotny dreszcz niepokoju. To był niegdyś Orsus Zoktavir, ale teraz już nie, upomniał w myślach siebie samego. Po rzezi pod Dziczą Bramą człowiek ten zyskał nowe miano, szeptane w trwożnych rozmowach i mrożące krew w żyłach i w Ordzie i w Khadorze. To już nie królewski komandir, nie żołnierz, nawet nie człowiek.

To Rzeźnik.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 11 czerwca 2014, 21:11

[center]TEORIA POCISKU[/center]

Volgorod, wielkie księstwo Kosu, Khador, 607 AR

Ukrywał się kiedyś przez trzy dni na wysypisku śmieci, by móc zabić człowieka. Wykonał tamto zlecenie w Imerze w środku pory suchej. Było wówczas niebywale skwarnie i chmary insektów doskwierały mu bez chwili wytchnienia. Cuchnący odpadkami, odwodniony, poparzony przez bezlitosne słońce i chory, mimo wszystko oddał strzał z odległości dwustu jardów w chwili, kiedy cel pojawił się w jego polu widzenia. Jedna kula, czysto i śmiertelnie. Teraz tamto zlecenie wydawało się czymś zwyczajnym. Od dwóch dni i nocy tkwił w kryjówce obserwując zaśnieżoną górską przełęcz. Niewyobrażalny chłód mroził mu szpik w kościach, ale człowiek nie mógł zaryzykować rozpalenia ognia, by nie zdemaskować swej kryjówki. To właśnie przeraźliwe zimno kierowało jego myśli ku tęsknym wspomnieniom pustyni. Północne knieje Khadoru nigdy nie były przeznaczone dla ludzi. Szaleńcy mieszkający w tej krainie nie opuszczali północnych lasów, bo byli zbyt głupi, by odejść i zbyt uparci, by tutaj umrzeć.

Pokonał długą drogę doi tego miejsca, by wpakować kulę w głowę jednego z tych upartych głupców. Niektórzy ludzie uważali go za najemnika, inni za płatnego zabójcę. Pomimo różnych opinii na swój temat nie bez powodu uchodził za najlepszego strzelca w zachodnim Immorenie. Przy czystej linii strzału nawet bogowie nie mogli ocalić przed śmiercią jego ofiary.

Najbardziej nużącą częścią każdego zlecenia było oczekiwanie na sposobność do strzału. Leżący w kryjówce mężczyzna pozwolił, by jego myśli pobiegły ku wspomnieniom.

[center]* * * [/center]
Spostrzegł ich na długo, zanim oni zauważyli jego. Miał talent do wyszukiwania zleceniodawców. Przesłaniająca kapturem twarz kobieta szła pomiędzy dwoma mężczyznami w długich płaszczach. Przechodnie ustępowali im drogi, rozstępowali się na boki. Dwaj mężczyźni byli wyszkolonymi zabójcami i mimo wysiłków zmierzających do zachowania pozorów zwyczajności nie potrafili wyzwolić się od nawyku ustawicznego lustrowania wzrokiem targowiska. Ich drapieżna postawa wyróżniała obu na tle innych ludzi. Kell Bailoch wolał wtapiać się w tłum, to bowiem wydatnie ułatwiało mu pracę. Naciągnął sobie kapelusz nisko na czoło, a dolną część twarzy przesłaniał szalem ukrywającym południowe rysy twarzy mężczyzny przed wzrokiem przechodniów.

Podążał przez pewien czas tropem obserwowanej trójki. Padający niemrawo śnieg w niczym nie przeszkadzał ulicznym handlarzom, krzykliwie zachwalającym swe towary. Późna jesień w północnym Khadorze przypominała srogą zimę w każdym innym królestwie. Zyskawszy w końcu pewność, że nie padnie ofiarą wyrafinowanego podstępu i nie naraża się na zdemaskowanie w większym gronie przypadkowych świadków, przyśpieszył kroku zbliżając się do przybocznych kobiety.

Nie musiał długo czekać na reakcję. Pierwszy z mężczyzn okręcił się w miejscu, z ręką wsuniętą pod połę płaszcza i ściskającą tkwiący w pochwie na boku długi sztylet. Drugi natychmiast zasłonił swym ciałem kobietę. Obaj byli szybcy, ale Kell odnotował w myślach, że żaden nie spojrzał na okoliczne dachy. Byli nie dość czujni.

- Czego chcesz? - zapytał pierwszy strażnik.

- Chcę porozmawiać z panią Padorin o zleceniu - odparł Bailoch. Jego khardik był pozbawiony wszelkiego akcentu, równie bezbarwny jak sam mężczyzna - Słyszałem, że mnie poszukuje.

Kobieta spojrzała na niego spod kaptura, ukazując wzrokowi obcego bladą skórę i niebieskie oczy. Była raczej młoda jak na przywódczynię bezwzględnego kupieckiego kartelu.

- Jesteś tym, o którym mi wspomniano? - zapytała.

Bailoch przytknął palce do krawędzi ronda kapelusza. Ocalali członkowie Kompanii Szpona mogli być oskarżani o różne wykroczenia, ale nie sposób im było zarzucić braku manier.

- Jesteś niższy niż sądziłam - odparła ostrożnym tonem - A jesteś tak dobry jak mówią?

- A jesteś tak bogata jak mówią, pani?

Kobieta skinęła w odpowiedzi głową.

- W takim razie spełnię wszelkie twe oczekiwania.
Ktoś chce poznać ciąg dalszy tej historii?

Awatar użytkownika
8art
Reactions:
Posty: 6267
Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
Has thanked: 121 times
Been thanked: 81 times

Post autor: 8art » 11 czerwca 2014, 21:17

Ja! Ja chcę!

ODPOWIEDZ