Żelazne Królestwa - opowiadania

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 sierpnia 2013, 20:11

[center]CZĘŚĆ PIERWSZA[/center]
[center]Pięć lat wcześniej
Wiosna, 591 OR: Bainsmarket[/center]

- Rusz się, Allie, pomóż mi! - blada na co dzień twarz Tylena Reilly'ego przybrała czerwonej barwy, pasującej do jego rwącego się oddechu. Stara rynna trzeszczała niepokojąco jakby zaraz miała odpaść wraz z mocującymi ją do ściany uchwytami. Chłopak osunął się w dół, nie potrafiąc pokonać stojącej mu na drodze krawędzi dachu.

Allister Caine, wyciągnięty na brzuchu na szczycie budynku, przekręcił się ku rynnie z cichym pomrukiem na ustach. Unosząc okrytą przetartym czarnym butem stopę zawiesił ją w pełnym drwiny geście w powietrzu przed spoconą twarzą Tylena, udając chęć strącenia swego niezdarnego przyjaciela z wysokości trzech pięter na rozciągającą się poniżej ulicę.

- Rusz się! Niektórzy z nas muszą się bardziej namęczyć od innych - jęknął Tylen, bardziej rozzłoszczony niż pełen obaw. Caine skinął głową i mimo drwiącego uśmieszku wyciągnął przed siebie rękę. Pociągnięty z całej siły w górę, Tylen rozpłaszczył się z sapnięciem ulgi na szczycie umazanego sadzą dachu.

Przekręcając się na plecy chłopak zerknął z ukosa na przyjaciela i potrząsnął głową z nieskrywaną dezaprobatą.

- Ech! Wielkie dzięki, końska dupo.

Caine obciągnął grubą kurtkę i ułożył się ponownie na dachu spoglądając na panoramę rozległego miasta. Przed jego oczami rozpościerał się objęty we władanie przez zmierzch Bainsmarket. Kwartały zamieszkane przez robotników i ich rodziny tworzyły istny labirynt ceglanych dachówek i ścian. Rozpięte pomiędzy balkonami sznury na pranie pełne były schnących ubrań, przesłaniając sterczące tu i ówdzie rury piecyków. Pół mili na zachód wielkie stado wron krążyło ponad strzelistymi kominami tartacznej manufaktury wyrzucającej w zabarwione na ciemną czerwień niebo gęste kłęby czarnego dymu. Nawet z tej odległości Caine wciąż potrafił wywęszyć niesiony wiatrem kwaśny odór spalenizny. Odległe kominy o czymś mu znienacka przypomniały.

- I jak?

Rudowłosy i przeraźliwie chudy towarzysz Caine'a pokiwał głową, a potem usiadł tuż obok druha. Ściągając z ramienia postrzępioną sakwę położył ją przed sobą.

- Nie rozumiem, czemu miałbym ci cokolwiek dać, po takim wrednym potraktowaniu?

Caine uśmiechnął się i odwrócił wzrok z powrotem w stronę panoramy miasta, ale nie cofnął wyciągniętej do Tylena ręki. Reilly sięgnął do środka sakwy, wyciągając z wnętrza kawałki solonego mięsa, chleb i kilka ręcznie zwiniętych ordyckich cygar. Przewracając teatralnie oczami podał jedno z cygar przyjacielowi, drugie zatrzymując dla siebie. Starszy z pary, Caine, dwudziestoletni młodzieniec o przeraźliwie szczupłej sylwetce, odrzucił dłonią opadające mu na oczy czarne kędziory i wyciągnął z buta zapałkę. Pocierając ją o pobliski komin skrzesał płomień i przyłożył zapałkę do cygara. Tylen przechylił się w stronę przyjaciela odpalając od niego własne cygaro. Zaciągając się z wprawą dymem, obaj młodzi mężczyźni cieszyli swe oczy widokiem zasypiającego miasta.
Ostatnio zmieniony 09 października 2013, 18:44 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 29 sierpnia 2013, 20:14

"Żarcie nie najgorsze, ale co z porządną zdobyczą?" Caine wypuścił z ust dymny obłoczek i zerknął na Tylena.

"Ech ... nie tak dobrze." Tylen wyciągnął z kieszeni kurtki skąpą sakiewkę, rzucił ją na popękane dachówki. Ze środka mieszka wypadło z cichym brzękiem pięć miedziaków. Caine przewrócił oczami, a widząc to jego przyjaciel tylko wzruszył ramionami.

"Targowisko było dzisiaj prawie puste."

"Już od tygodnia." poprawił go Caine, marszcząc czoło w grymasie niezadowolenia.

Z dołu dobiegł znienacka stłumiony krzyk, szybko zastąpiony odgłosami uderzeń.

Caine i Tylen podkradli się do krawędzi dachu i spojrzeli w dół, ku pogrążonej w niemal nieprzeniknionym już mroku uliczce. Jacyś dwaj mężczyźni przyciskali trzeciego do ściany kamienicy. Większy z pary napastników, barczysty człowiek o gładko ogolonej czaszce, przytrzymywał pojękującą ofiarę w miejscu podczas, gdy drugi, szczupły zbir w nie najgorszym czarnym ubraniu, mówił coś do biedaka półgłosem. Nawet z wysokości dachu widok twarzy szczupłego zbira stanowił wyzwanie dla ludzi o słabych nerwach. Bądź to odniesiona w ulicznych utarczkach rana bądź wrodzona deformacja pozbawiła go nosa, pozostawiając pośrodku twarzy mężczyzny wąską dziurę. Trzymany za kark nieszczęśnik protestował nieskładnie, zaskarbiając sobie od razu reprymendę wymierzoną za pomocą wielkiej pięści barczystego dręczyciela prosto w żołądek biedaka. Zdzielony kułakiem człowiek zgiął się wpół. Beznosy prześladowca zaśmiał się w odstręczający sposób i złapawszy ofiarę za włosy pociągnął jej głowę w górę. Pozbawiony chęci do dalszego stawiania oporu, nieszczęśnik zaczął wyciągać coś nieporadnie z buta.

"Ech! Psy wylazły na łowy." prychnął Tylen mrużąc swe oczy. "To Horace, co? Prawa ręka Dakina?"

Caine przytaknął kiwnięciem głowy. "Takiej pięknej gęby nie da się pomylić. To chyba noc na ściąganie haraczu."

Allister spojrzał na Tylena wykrzywiając usta w nieładnym uśmieszku. "Może to okazja, żeby jeszcze uratować ten zasrany tydzień?"

Tylen zaśmiał się sardonicznie. Caine nie. Rudowłosy młodzieniec przełknął ślinę tracąc w jednej chwili całą wesołość.

"Ty nie żartowałeś."

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 sierpnia 2013, 14:10

W ciemności ciasnego przejścia para intruzów czekała na stosowną chwilę. Oparty plecami o ścianę niewielkiej wnęki Caine wsłuchiwał się bacznie odgłos kroków Horacego i jego kompana. We wnęce po przeciwnej stronie znieruchomiał Tylen. Młodzieniec spozierał w stronę Allistera z chorobliwą bladością na twarzy. Caine uspokoił swego przyjaciela zdawkowym ruchem ręki, wciąż bacznie nadstawiając uszu. Tylen odpowiedział kiwnięciem głowy i naciągnął mocniej na głowę kaptur. Kroki były coraz bliżej. Teraz albo nigdy. Dojrzawszy umówiony znak, Tylen zerwał się z miejsca i wyrżnął z dzikim pędem w barczystego ochroniarza. Obaj zaskoczeni widokiem intruza mężczyźni wrzasnęli jednocześnie. Zacisnąwszy zwinne dłonie na wiszącej przy pasie wielkiego mężczyzny sakiewce, Tylen zerwał ją i pomknął na złamanie karku w dół zaułka.

"Łajdak porwał mi kieskę!" wrzasnął wielki mężczyzna okręcając się w miejscu i podążając zdumionym spojrzeniem za Tylenem. Horace otrząsnął się znacznie szybciej.

"I co?!" ryknął uderzając towarzysza w plecy niczym poganiacz próbujący ruszyć z miejsca osła. Rosły ochroniarz rzucił się ciężko w pościg za złodziejem. Rozwścieczony Horace potrząsnął w wyrazie frustracji głową i ruszył w ślad za kompanem.

W ciemności za jego plecami pojawił się Caine. Czoło młodego mężczyzny przecinały głębokie zmarszczki, a jego skupionych oczach pojawił się nienaturalny błysk.

Magia budziła się do życia.

Na co dzień młodzieniec zwykł pieczołowicie skrywać swe talenty. Szybko nauczył się, że nigdy nie powinno się było obnosić z ukrytymi w rękawie kartami. Lecz tym razem sprawy miały się inaczej. Tylko ja i ten brzydal, pomyślał z niemym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust. Moc podporządkowywała się woli człowieka, ulegając manifestacji pod postacią połyskujących słabo runicznych znaków wijących się pasmami energii wokół postaci Allistera. Kiedy czarownik wyciągnął przed siebie rękę, moc popłynęła wzdłuż niej uderzając wprost w grzbiet ulicznego rzezimieszka.

Zbir runął z głuchym stęknięciem na kamienny bruk uliczki, trąc twarzą o zalegające na nim błoto. Drugi opryszek nie zwrócił na upadek kompana najmniejszej uwagi, wciąż kontynuując skazany na porażkę pościg za rączym w nogach Tylenem pośród bezrozumnych okrzyków gniewu.

Caine skoczył na plecy Horacego niczym zajadły drapieżca, z łatwością zrodzoną latami praktyki łapiąc za opasłą sakiewkę ofiary. Horace zamłócił w powietrzu ramionami, próbując odpędzić od siebie nieoczekiwanego napastnika.

"Czy ty wiesz, kim jestem?!"

Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się na ułamek chwili w ciemnościach zaułka. Caine mrugnął kpiarsko jednym okiem i zeskoczył z pleców zbira znikając jednym susem w ślepej wnęce stanowiącej wcześniej jego kryjówkę.

Słyszał przekleństwa podnoszącego się na nogi beznosego rzezimieszka, ale jego uwaga skoncentrowana była na krawędziach dachówek wyzierających ponad rynnę nad jego zadartą w górę głową.

"Jesteś trupem, psie! Słyszysz mnie?! Nie masz gdzie uciec!" wrzasnął zza narożnika Horace.

Caine uśmiechnął się w odpowiedzi, wciąż czując w swej krwi krążącą w żyłach moc. Świat zawirował mu w oczach, pękł znienacka niczym mydlana bańka. Zakończona ścianą wnęka zniknęła w jednej chwili. Mrugający mężczyzna znalazł się na krawędzi dachu w miejscu, któremu moment wcześniej bacznie się przyglądał.

Zrobił to w ostatniej chwili. Zerkając w dół poza rynnę ujrzał Horacego wpadającego do wnęki z ciężką krócicą w dłoni. Na odrażającym obliczu rzezimieszka rysował się półzwierzęcy grymas tryumfu, który zniknął w mgnieniu oka na widok pustego zaułka. Z ust mężczyzny wydarł się wizg nieopisanej wściekłości. Odwracając się w stronę beczki pełnej śmieci kopnął ją z rozpędu i wysypał odpady na ziemię. Dając upust swej furii wymierzył pistolet w nadgniłą główkę kapusty turlającą się ku jego butom. Wystrzelony z bliska ołowiany pocisk obrócił kapustę w cuchnącą miazgę rozpryśniętą na okolicznych cegłówkach. Huk odbił się od ciasnej przestrzeni na podobieństwo dźwięku uderzającego pioruna, zaakcentowany kolejnym ryknięciem rozjuszonego zbira.

Trzęsący się z wściekłości Horace wyskoczył z wnęki i pobiegł w głąb uliczki.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 września 2013, 13:56

"Durne! To było durne!" Dakin... on nas..." Tylen trząsł się na całym ciele, kiedy przemierzał w ślad za Allisterem zatłoczoną uliczkę wciśniętą między dwa rzędy obskurnych kamienic. Kiedy zbliżyli się do drzwi ostatniej z nich, oświetlające uliczkę gazowe lampy przygasły. Wejście do podniszczonej klatki schodowej kamienicy stało przed młodzieńcami otworem.

"Widzieli twoją gębę czy nie?"

"Nie, ale..."

"Więc przestań się łamać. Masz szybsze stopy i zwinniejsze palce niż ktokolwiek inny, kogo znam. Teraz bierz swoją działkę i spadaj" sarknął Caine poklepując Tylena po plecach.

"Nie będzie kłopotów? Podzieliłeś sprawiedliwie"? zapytał rudowłosy złodziej odzyskując po części panowanie nad nerwami.

"Tak mi się wydaje" odparł Caine podrzucając w dłoni swoją kieskę i wspinając się w górę schodów.

Spoglądając w dół z ich szczytu odprowadził wzrokiem swego przyjaciela, który w jednej chwili wtopił się pomiędzy wracających z młyna robotników. Odwróciwszy się ku drzwiom swego mieszkania, dostrzegł bladą poświatę sączącą się pod drzwiami.

Wszedł do środka z ciężkim westchnieniem, obrzucając wzrokiem zbieraninę używanych mebli wypełniającej gościnny pokój. Długi drewniany stół podparty był w miejscu jednej utraconej nogi stertą starych książek, a na ścianach wisiały umieszczone tam starannie obrazki, przesłaniające dziury po odpadającym tynku. Bez względu na znój ciężkich czasów, matka Allistera nigdy nie pozwalała, by ubóstwo odarło jej dom z godności. Caine rozejrzał się po jadalni z uciskiem w sercu. W palenisku piecyka dogasały węgle, a całe domostwo wydawało się opuszczone. Jego siostra była co prawda w pracy, na drugiej zmianie w zakładach tekstylnych, ale w domu powinni przebywać rodzice.

Caine zbliżył się do piecyka i wtedy usłyszał cichy płacz dobiegający z pomieszczenia na piętrze.

Gnając w górę po skrzypiących przeraźliwie schodach, odnalazł matkę w sypialni, skuloną na podłodze obok swego łóżka. Nie zauważywszy jego obecności, łkała w rozdzierający serce sposób przyciskając do twarzy stary szal. Jej długie kasztanowe włosy były zmierzwione i rozrzucone w nieładzie, w zupełnie niepodobny do matki sposób. Caine spoglądał na nią w półmroku mieszkania, z grudą lodu rosnącą w gardle.

"Mamo?" zapytał miękkim głosem. Matka poruszyła się gwałtownie, otarła szybko oczy próbując przywołać na usta uśmiech.

"Allister, wróciłeś"

"Na chwilę, mamo... co się stało?"

"To nic takiego, Allisterze. Zejdź do jadalni. Jesteś głodny, prawda?"
Caine westchnął, a jego twarz stężała w jednej chwili.

"Gdzie on jest?"

"Nieważne. To tylko..."

"Gdzie, mamo?" Caine nie zamierzał ustąpić.

"Chyba w Parowym Bojlerze. To nie jego wina, Allisterze. Nie tym razem" odpowiedziała siląc się na pogodny ton, ale je oczy nie potrafiły kłamać. Caine dostrzegał otaczające te oczy zmarszczki, ślady wielu lat trosk i zmartwień - i nie potrafił tego widoku znieść. Ruszywszy w stronę wyjścia sypialni zatrzymał się na chwilę w progu, wyciągnął spod płaszcza pękatą sakiewkę i rzucił ją na łóżko.

"Oczywiście to jego wina".

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 września 2013, 13:58

Caine otworzył solidne dwuskrzydłowe drzwi i stanął w progu rozgrzanego płomieniami kominka Parowego Bojlera. Wszędzie wokół ludzie trącali się kuflami, pośród głośnych śmiechów i sprośnych żartów. Znajdując się ledwie o rzut kamieniem od fabrycznego młyna, tawerna była miejscem rozrywki dla rzesz ubogich robotników pragnących odprężyć się po kolejnym nużącym dniu mordęgi w manufakturze.

Młodzieniec nie zwracał na nich żadnej uwagi. Jego spojrzenie zatrzymało się na ojcu, wciśniętym na ławkę po przeciwnej stronie gościnnej izby, siedzącego z pełnym kuflem przed nosem pomiędzy dwoma innymi mężczyznami. Zgarbiony stary maszynista poprawił niepewnym gestem kosmyk siwiejących włosów zwisający z jego łysiejącej głowy i poprawił zatknięte na nos druciane okulary, ale wbrew oczekiwaniom syna nie tknął kufla. Caine zmarszczył czoło. Ledwie sekundę później wielki mężczyzna siedzący obok Seamusa trzasnął swoim naczyniem z całej siły w blat stołu i starszy Caine niemal podskoczył na swoim miejscu. Nie wierząc własnym oczom, Allister gotów był przysiąc, że jego ojciec był śmiertelnie przerażony.

Postępując o kilka kroków do przodu młody Caine poczuł nagły ucisk w gardle i żołądku. Mężczyźni siedzący w towarzystwie jego ojca nie byli zwyczajowymi kompanami od kielicha.

Byli to ludzie, których dobrą godzinę temu obrabował.
Caine okręcił się błyskawicznie na pięcie odwracając twarz ku kontuarze w obawie przed rozpoznaniem. Co takiego mogło łączyć jego ojca z tymi ludźmi? Chłopak zmełł w ustach przekleństwo. Był im winien pieniądze, cóż innego? Czy sprawy w rodzinnym domu dotarły już tak daleko, by ojciec musiał pożyczać pieniądze od ulicznych zbirów? Po prawdzie rodzina popadała w coraz większe ubóstwo od czasu wypadku ojca w fabryce. Caine wiedział, że jego rodzic miał na głowie wiele trosk, wśród których butelka wcale nie była tą największą, ale zawsze potrafił dorobić kilka koron tu i ówdzie dzięki pracom dorywczym. Czy naprawdę musiało dojść do czegoś takiego? Allister przeczesał palcami włosy i przecisnął się za pomocą łokci do baru.

Co teraz?

Przechylił się nad blatem kontuaru przywołując dłonią barmana i zerkając jednocześnie ostrożnie ponad ramieniem. Horace nie spoglądał już w jego stronę, skupiając całą swą uwagę na przechodzącej obok służebnej dziewce. Caine odetchnął z głęboką ulgą i skierował spojrzenie na zastawiony butelkami bar. Rozpinając guziki płaszcza sprawdził opuszkami palców ukryty pod wierzchnim odzieniem dwustrzałowy samopał. Wiekowa broń obwiązana była w kilku miejscach rzemieniem i już dawno temu straciła swój żelazny celownik, ale jak dotąd dobrze się przysłużyła swemu właścicielowi ratując mu skórę w paru ulicznych burdach.

Na drewnianym stołku tuż obok siedział potężnie zbudowany mężczyzna w czarnym podróżnym płaszczu. Odstawiwszy na kontuar swój kufel człowiek zaczął się przyglądać podejrzliwie młodszemu sąsiadowi. Jego równie czarne jak płaszcz długie włosy spięte były w koński ogon, a na blacie obok kufla spoczywała czarna rogatywka...

"Oczekujesz kłopotów?" zapytał obcy, niskim złowieszczym głosem. Caine wzdrygnął się i zapiął swój płaszcz zwężając oczy w wąskie szparki.

"Nie twoja sprawa, prawda?" wycedził przez zęby.

Wielki nieznajomy obejrzał się ponad ramieniem na Horacego.

"Prawda. Jeśli zamierzałeś narobić zamieszania, powinieneś był zabrać coś lepszego od tego złomu." Mężczyzna okręcił się z powrotem w stronę baru sięgając po kufel.

Caine przyglądał mu się jeszcze przez krótką chwilę, nieco zbity z tropu dziwną konwersacją. Na kontuarze obok jego łokcia wylądował następny pienisty od piwa kufel. Kiedy młodzieniec odciągnął jego przykrywkę unosząc naczynie do ust, obejrzał się jednocześnie w tył zamierzając sprawdzić, czy ojciec poradził sobie z żądaniami Horacego.

Zakrztusił się pierwszym łykiem, rozlewając trunek po kontuarze.

Przy stoliku ojca nikogo nie było.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 września 2013, 14:00

Mężczyzna w czerni zachichotał bez oglądania się za siebie. Caine skoczył na równe nogi. Przepychając się obcesowo między pijanymi gośćmi, przemierzył tawernę zmierzając ku jej tylnej części. Pchnąwszy drzwi na zapleczu ujrzał wąski zaułek oświetlony nikłą poświatą gazowych lamp sączącą się od strony sąsiedniej ulicy.

Przyciśnięty do ceglanego muru pobliskiej kamienicy, jego ojciec osuwał się na błotnistą ziemię pod gradem zadawanych pięścią ciosów. Próbował się nieporadnie zasłaniać ramionami, wydając z siebie zduszone okrzyki bólu. Krew ciekła z jego rozbitego nosa i rozciętych ust. Przyglądający się temu Horace rechotał z rozbawieniem. Caine zawarczał bezwolnie i wyszarpnął spod płaszcza krócicę.

Huk wystrzału wstrząsnął ciemnym zaułkiem, a zaciśnięta w pięść dłoń rosłego ciemiężyciela eksplodowała rozbryzgiem czerwieni. W jej środku ziała pustką ogromna dziura, odsłaniająca na swych krawędziach rozdarte ścięgna. Zbir wytrzeszczył oczy w niemym szoku, po czym zaczął wydawać z siebie rozpaczliwe jęki, całkowicie zapominając o Seamusie.

"Wystarczy!" krzyknął Caine.

Horace odwrócił się w miejscu z twarzą wykrzywioną we wściekłym grymasie. Miał w dłoni własną broń, błyszczącego w księżycowym świetle czterolufowego pepperboxa. Caine zauważył wielki kanciasty kształt zbyt późno, by móc użyć własnego samopału. Jego myśli skupiły się w mgnieniu oka na jednym zamiarze. Kiedy oczy młodzieńca zabłysły rozpalone nienaturalną energię, po raz drugi tej nocy fala niewidzialnej mocy uderzyła na podobieństwo kowalskiego młota w ciało Horacego.

Uliczny rzezimieszek wpadł na swego jęczącego coraz głośniej pomagiera, zbił go z nóg upuszczając na ziemię pistolet. I on sam i ojciec Allistera otworzyli szeroko oczy wpatrując się bez tchu w dzierżącą samopał szczupłą postać.

"Mam jeszcze jedną kulę i wsadzę ci ją w oko, jeśli nie podniesiesz rąk do góry" zażądał Caine celując w głowę bandyty. Horace wyprostował się powolnym ruchem, zaczął unosić ręce zgodnie z rozkazem.

"W porządku, dzieciaku" oznajmił uspokajającym tonem, przyglądając się jednocześnie uważnie prześladowcy. Znienacka w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia, a na usta wypełzł nikły uśmieszek. "Proszę, proszę. Już się dzisiaj widzieliśmy, prawda? Jedno ci przyznam, masz jaja. Ale ja nie jestem głupcem. Powinieneś był uciekać, kiedy miałeś okazję."

Horace cofnął się o krok. Za plecami Allistera wyrósł raptownie jakiś człowieczy cień, zdzielił go w tył głowy metalową rurką. Świat zapłonął w oczach młodzieńca oślepiającą bielą, a samopał wypadł mu z dłoni. Rozmazana sylwetka Horacego wyrosła nad rozciągniętym na ziemi młodzieńcem, przesłaniając bladą poświatę gazowych lamp. Czyjeś brutalne ręce pochwyciły go za ubranie, stawiając na nogi i przyciskając bezceremonialnie do ściany najbliższego domu.

"Doskonale. Teraz przyjrzymy się dokładniej tym jajom. Marten, daj mi nóż!"

Odpowiedź okazała się zduszona i nieskładna. W jakiś sposób Caine ponownie znalazł się na ziemi, a do jego uszu zaczęły dobiegać jakieś niezrozumiałe dźwięki. Przyklękając i odwracając głowę młodzieniec dostrzegł rosłą postać zbliżającą się do jednego z pomagierów Horacego. Kiedy obcy wyciągnął przed siebie skąpaną w nienaturalnym blasku rękę, pepperbox Horacego wypalił dwukrotnie z ogłuszającym hukiem. Caine zamrugał próbując zapanować nad mętlikiem myśli. Ku swemu zdumieniu pojął, że kiedy pistolet rzezimieszka wypluwał z siebie uformowany w kule ołów, obcy przesunął się w bok w jakiś zupełnie niezrozumiały sposób sprawiając, że pozornie śmiertelne strzały okazały się haniebnymi pudłami. Czyniąc dwa kroki intruz dopadł najbliższego opryszka uderzając go pośród głośnego trzasku przywodzącego na myśl energię niesioną językiem błyskawicy. Mężczyzna poleciał na ścianę kamienicy z siłą wystarczającą, aby ciężar jego ciała skruszył niektóre z cegłówek. Wciąż nie wierzący własnym oczom Caine odprowadził spojrzeniem drugiego rzezimieszka, kończącego stromy łuk w powietrzu lądowaniem w pobliskim śmietniku.

Horace zamarł w bezruchu drżąc na całym ciele, wpatrując się przez krótką chwilę w tajemniczego obcego. Nie wydając z siebie żadnego słowa okręcił się na pięcie i pognał na złamanie karku w głąb zaułka znikając po chwili w sąsiedniej uliczce.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 17 września 2013, 18:19

Kiedy świat przestał wirować w oczach młodzieńca, Caine skoncentrował spojrzenie na postaci stojącego ponad nim obcego. Ujrzał okrytego płaszczem mężczyznę z baru, w naciągniętej aż po oczy rogatywce i wysokim kołnierzu kubraka zapiętym na wysokość podbródka. Częściowo rozpięty płaszcz odsłonił ukrytą pod materiałem stal zbroi. Mężczyzna schylił się i postawiwszy młodzieńca na nogi chwytem kolczej rękawicy obejrzał się w stronę jego oniemiałego ojca.

- Idź do domu. Chcę porozmawiać z twoim chłopakiem.

W głosie obcego dźwięczała nie prośba, lecz rozkaz, toteż Seamus tylko kiwnął śpiesznie głową i opuścił zaułek kulejąc na jedną nogę.

Nieznajomy przeniósł spojrzenie na Allistera, rozpinając jednocześnie jeden po drugim guziki swego płaszcza. Caine westchnął dostrzegając noszony pod spodem płytowy pancerz. Ciężki i masywny sam w sobie, uzupełniony był o wysoce skomplikowaną plątaninę zaworów, przewodów i dziwacznej armatury. Co gorsza, na samym środku napierśnika pysznił się ornamentowany złoty łabędź. Caine skrzywił mimowolnie usta rozpoznając królewski symbol: złotego Cygnusa.

Czy ten człowiek był inkwizytorem? Niewielu mieszkańców królestwa obdarzonych było darem podobnym do tego posiadanego przez Allistera, a królewska Inkwizycja dokładała wielkich starań, by ów stan rzeczy zachować. Nawet Morrow nie potrafił ocalić tego czarownika, na którego trop wpadali śledczy.

Lecz obcy wcale nie przywodził na myśl inkwizytora. Chociaż królewscy śledczy też pieczętowali się Cygnusem, w niczym zdawali się nie pasować do tego człowieka. Caine nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że spogląda na żołnierza; co więcej, wnioskując po jego zachowaniu i pewności siebie, obcy był zapewne dowódcą jakiegoś rodzaju.

I koniec końców sam władał magią.

Kim zatem był?

Czarodziejskim paromistrzem? Na samą myśl o tym Caine nie zdołał się powstrzymać przed przełknięciem śliny.

Allister słyszał wiele opowieści o tych niezwykłych postaciach, aczkolwiek wiedział, że niewielu opowiadających owe historie miało sposobność ujrzeć jakiegoś paromistrza na własne oczy. Armie podążały ich śladami bądź też padały przed nimi pokotem. Będąc mistrzami we władaniu cudami magianiki i czarodziejstwa, potrafili sprawować kontrolę nad ogromnymi parobotami potęgą swego umysłu, siłą własnych myśli. Widząc wyciągniętą w swoją stronę urękawicznioną dłoń Caine otworzył bezwiednie usta.

- Zwę się Magnus.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 17 września 2013, 19:11

Caine sączył ostrożnie piwo, z wielką podejrzliwością zerkając na pociętą zmarszczkami twarz Magnusa. Paromistrz nic nie mówił, ale nawet oddychając wydawał się roztaczać wokół siebie niebezpieczną aurę. Młodzieniec i jego wybawca siedzieli naprzeciwko siebie przy stoliku wciśniętym pod tylną ścianę Parowego Bojlera, zachowując pełne napięcia milczenie. Caine wiercił się ustawicznie, co chwila zerkając ku drzwiom w obawie przed rychłym pojawienie się żądnych odwetu ulicznych zbirów.

- Ciekawe spotkanie - odezwał się w końcu półgłosem Magnus, wymawiając słowa z akcentem, którego Allister nie potrafił przypisać do żadnego znanego sobie miejsca - Podróżuję z Caspii w sprawach państwowej wagi. Zatrzymuję się na nocleg w Bainsmarkecie i kto przeszkadza mi w wypiciu kufla piwa? Prawdziwy nielicencjonowany czarownik. Nasz dobry król Vinter nie pozostawia nam złudzeń co do stosownych poczynań w takich przypadkach.

- Chcesz mnie oddać Inkwizycji, tak? - zapytał strwożonym głosem Allister.

Magnus odprężył się zauważalnie, rozsiadł wygodniej w krześle.

- Nie. Nie zaprzeczę, że nad tym myślałem, ale zmieniłem zdanie. Posiadasz wielki dar i jesteś nader bystry, skoro dotąd udało ci się uchować na ulicy. Nie sądzę, by trzeba było oddawać cię w ręce królewskich służb. Myślę, że sam to uczynisz, kiedy mnie już wysłuchasz.

Caine skrzyżował ramiona unosząc jednocześnie brwi.

- Chłopcze, posiadłeś coś, za co można postradać życie. Na dodatek masz dobre oko i odważne serce. A kim jesteś? - Magnus skrzywił się w grymasie dezaprobaty - Jeśli miałbym zgadywać, obstawiałbym w najlepszym przypadku złodzieja, ale może być jeszcze gorzej. Przygnębiające marnotrawstwo wielkiego talentu. Ale istnieje dla ciebie inne rozwiązanie niż Inkwizycja. Zaciąg - Magnus upił z kufla haust trunku.

- Oczywiście możesz też pozostać w rynsztoku i dalej się ukrywać, ale wydaje mi się, że wyrastasz ponad coś takiego. Ojciec czy nie, tamten człowiek w zaułku znaczył dla ciebie więcej niż twój własny zadek. To już coś. Ustanowienie dla siebie jakiegoś celu to cecha godna każdego dobrego żołnierza. Dodaj do tego dar zesłany ci przez Morrowa, a staniesz się kimś godnym znacznie większego zaszczytu. Możesz mieć potencjał przywódcy, Caine! Spójrz na mnie. Urodziłem się jako plebejusz podobnie jak ty, ale wywalczyłem sobie drogę na szczyt stając się doradcą samego króla Vintera. O takim właśnie potencjale mówię.

Caine zmarszczył nos opuszczając oczy ku własnemu kuflowi. Służba wojskowa była dla skończonych głupców. Człowiek zamieniał wolność na mundur, oddawał we władanie innym całe swe życie. We władanie ludziom, dla których warty byłeś jedynie garść monet miesięcznego żołdu. Jeśli okazałeś się wiernym psem, mogłeś liczyć na jakiś order na otarcie łez. Lecz wmawiając sobie to wszystko Allister nie potrafił odeprzeć przeczucia, że jego argumenty były naciągane i płaskie. W słowach Magnusa kryło się coś dziwnego, co jawiło się pewną pokusą. Nie była to perspektywa przywództwa, władza oficerskiej szarży czy wreszcie wydumane poczucie patriotyzmu... więc skąd brała się owa dziwna pokusa?

Młodzieniec poruszył się w krześle, napotykając poważne spojrzenie Magnusa.

- Dziękuję za radę, ale potrafię się o siebie zatroszczyć.

Oblicze Magnusa stężało w jednej chwili. Okryty pancerzem mężczyzna podniósł się z krzesła i opierając ręce o blat stolika pochylił się nad nim przysuwając twarz do siedzącego po przeciwnej stronie Allistera.

- Ta oferta nie będzie trwała wiecznie, synu. Podejmij decyzję, dopóki jeszcze masz na nią jakikolwiek wpływ.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 września 2013, 19:49

Caine znalazł ojca przy piecyku, siedzącego w starym rozklekotanym fotelu. W palenisku tliły się ostatnie węgliki, ale mężczyzna wpatrywał się w nie z głęboką zadumą, pozornie nie zwracając uwagi na wślizgującego się cicho do mieszkania syna. Allister dostrzegł rozsypane przed piecykiem monety, złote korony. Pozostawiony matce mieszek tkwił w jednej z rąk ojca.

- Co ci strzeliło do łba, chłopcze? Coś ty narobił? - sarknął Seamus śliniąc się bezwiednie. Przy jego stopach leżała opróżniona butelka.

- Próbowałem cię ratować... - odpowiedział niepewnie Caine.

- Wszystko by się rozeszło po kościach, gdybyś zostawił mnie w spokoju. Morrow jeden wie jak teraz się z tego wykaraskam.

- Dakin to bezlitosny człowiek! Jak mogłeś zaciągnąć dług u kogoś takiego?! - nie wytrzymał porażony frustracją Allister.

- Zamknij gębę! Co ty możesz wiedzieć! Miałem wszystko pod kontrolą! To był niewielki dług, w dodatku miałem go oddać za tydzień!

Caine skrzywił usta w nieprzyjemnym grymasie wspominając swe pierwsze spotkanie z Horacym. Nocna napaść, zuchwała kradzież. Czy to możliwe, że Horacy próbował wymusić wcześniejszą spłatę kilku dłużników, by uratować twarz w obliczu gniewu przywódcy gangu. Pomysł, że to on sam mógł być powodem kłopotów ojca przyprawił go o skurcz żołądka.

- A wtedy twoja matka... pokazała mi to! - ojciec podniósł znienacka głos ciskając na podłogę częściowo opróżniony mieszek. Po deskach potoczyły się z brzękiem następne monety - Wydaje ci się, że potrzebujemy twojej pomocy?

W oczach starszego mężczyzny pojawił się błysk szaleństwa, a jego ciało drżało zauważalnie.

- Tato, źle o tym myślisz...

- Jeśli sądzisz, że nie wiem jak zdobyłeś te pieniądze, jesteś w błędzie! Wiem doskonale, kim jesteś! - Seamus wytoczył się z pokoju łapiąc Allistera za połę płaszcza w próbie zachowania równowagi. Caine przycisnął plecy do ściany, nie chcąc przewrócić się pod ciężarem ciała pijanego ojca.

- Nie jesteś lepszy ode mnie, smarkaczu! Pojmujesz to? Zwykły z ciebie złodziej! A to... - Seamus cofnął się od syna i wytykając palcami rozrzucone po podłodze monety - To złoto splamione krwią! Nie chcę go!

Zebrawszy z desek kilka monet mężczyzna cisnął je prosto w palenisko piecyka. Wstrząśnięty tym widokiem Allister spróbował przecisnąć się obok ojca w próbie sięgnięcia po pogrzebacz.

- Na Morrowa, tato! Potrzebujesz ich! One ich potrzebują! Nie jestem w niczym lepszy, ja tylko...

Seamus uderzył go na odlew w twarz. Młodzieniec poleciał w tył na ścianę pomieszczenia, z pełnymi łez bólu oczami. Wypuszczony z dłoni pogrzebacz upadł z metalicznym trzaskiem na podłogę.

- Tato! - jęknął Allister brocząc krwią z rozciętej wargi - Po prostu je weź. Nasze kobiety zasługują na lepsze życie...

Ojciec wymierzył mu następny cios w twarz, krzywiąc oblicze w wyrazie nieopisanej wściekłości.

- Tu już nie idzie o pieniądze, Allister! Bainsmarket nie jest wcale taki wielki. Ile masz czasu, zanim się zorientują, kto ich upokorzył? Co wtedy z twoją kochaną mamulą? - sarknął wymierzając synowi kolejny cios. Mimo bólu Caine zdołał wyrwać się z uścisku Seamusa.
- Dość już pomogłeś! Wynocha na ulicę! Do śmietnika! Słyszałeś mnie, suczy chwoście?

W czarze znalazła się ostatnia kropla goryczy Caine wyrzucił obie ręce do przodu chwytając za pięść ojca.

- Jesteś w błędzie! - krzyknął spoglądając w oczy Seamusa z równie dziką gorączką - Mylisz się!

Obaj zmagali się przez krótką chwilę zaciekle, jeden próbując wyrwać pięść z uścisku dłoni syna, drugi nie pozwalając ojcu wziąć kolejnego zamachu ręką.

- Dowiodę ci tego, ty stary pijaku! - w oczach Allistera pojawiła się nienaturalna biała poświata. Powietrze wypełniające ciemny pokój zawirowało zassane w silny lej. Seamus otworzył szeroko własne oczy, a jego skóra pokryła się w ułamku chwili ciarkami. W mgnieniu oka świat widziany przez Allistera zniknął, a kiedy pojawił się ponownie, zamiast wypełnionego żarem piecyka i rozwścieczonego ojca Caine widział tylko ciemną uliczkę przed frontonem swej kamienicy.

Zaciskając zęby odwrócił się od drzwi i odszedł w mrok nocy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 września 2013, 19:54

[center]Cztery lata wcześniej
Lato, 592 OR: Akademia Strategiczna, Point Bourne
[/center]

Pogrążony w ogromnym skupieniu Caine stał w bezruchu na strzelnicy, w towarzystwie tuzina innych kadetów. Pochmurny dzień zmusił wszystkich do ćwiczeń we opasanym grubymi kamiennymi murami wnętrzu akademii. Każdy przebywający na strzelnicy mężczyzna miał na sobie niebieskoszary uniform królewskich magostrzelców, regulaminową rogatywkę, chroniące oczy przed prochowym dymem gogle i noszoną przy pasie przydziałową broń, runiczny pistolet.

Dwadzieścia kroków w głębi strzelnicy ludzie obsługujący skomplikowaną mechaniczną galerię celów zaczęli wprawiać w ruch zębate przekładnie.

Stojący za plecami strzelców instruktor w randze sierżanta nałożył na oczy własne gogle, po czym założył ręce za plecy i chrząknął znacząco.

- Kadeci, gotowość! - oznajmił starannie zaakcentowanym tonem.

Caine poruszył na próbę palcami obu dłoni, zaczął spokojniej oddychać. Zamrugał ukrytymi za szkłem gogli oczami, licząc w myślach kroki dzielące jego strzelecki tor od galerii z ruchomymi tarczami. Za plecami słyszał odgłos butów instruktora. Galeria w końcu ożyła, lecz sierżant wciąż czekał, wciąż odwlekał wydanie komendy...

- Kadeci, ognia!

Pełnym gracji ruchem Caine dobył z olstra na biodrze misternie zdobiony pistolet. Wygrawerowane na lufie broni runiczne znaki zapaliły się słabą poświatą pod wpływem dotyku człowieka. Wstrzymując oddech kadet wycelował pistolet w kierunku galerii, ale nie pociągnął za spust, czekając cierpliwie. Na krańcu każdego strzeleckiego toru pojawił się kalejdoskop ruchliwych kolorowych tarcz. Niektóre przesuwały się w prawo bądź lewo, inne podskakiwały albo zataczały kręgi.

- Dwie minuty! - krzyknął instruktor.

Caine wycelował w pierwszą tarczę. Szepnął coś i pociągnął za spust, a wtedy lufa jego pistoletu wystrzeliła strugą migotliwego światła. Materializująca się w postaci runów magia zatrzeszczała w powietrzu, tworząc za pociskiem strumień miniaturowych fajerwerków. Allister szepnął słowo Rozbij, powtarzając je niezliczoną ilość razy dzień w dzień od ośmiu miesięcy. Samo słowo nie było wcale ważne, liczyły się myśli jakie budziło. Dzięki właściwej myśli, koncentracja talentu na broni znacząco zwiększała efektywność samego strzału.

Umieszczona na wysięgnikach mechanicznej galerii, niebieska tarcza podrygiwała, dopóki pocisk Allistera nie roztrzaskał jej w drobne kawałki. Stojący po obu stronach Caine'a kadeci wypowiadali własne słowa mocy. Przecięty strzeleckimi torami dziedziniec uczelni wypełnił się ogłuszającą kakofonią wystrzałów.

Caine nie zwracał na tę kanonadę najmniejszej uwagi. Cały jego świat zamykał się na własnym umyśle, bezwiednie przeładowujących broń dłoniach i wyszukujących następną tarczę oczach. Pięć kolejnych strzałów, pięć następnych rozbitych tarcz. Kolejne sekundy mijały w szaleńczym tempie.

- Jedna minuta!

Postrzegany kątami oczu świat zwolnił znienacka, rozmazał się i rozpłynął. Tylko widziane na galerii tarcze zachowały swą ostrość, ustawicznie poruszając się na wysięgnikach. Niektóre z nich pomalowano czerwoną farbą i obciążono cegłami; te Caine niszczył szepcząc komendę Grom, odrzucając ciężkie przeszkody w tył spotęgowanym magicznie impetem trafienia. Inne - pomalowane na żółto - wirowały szaleńczo w nieprzewidywalnych kierunkach; te trafiał komendą Sięgnij wprawiając pociski w spiralny ruch i zmuszając je do podążania za ruchliwym celem. Po każdym strzale błyskawicznie umieszczał w pistolecie następny nabój, strzelając bez chwili wytchnienia.

Ani razu nie chybił.

- Trzydzieści sekund!

W przecinającym pierś pasie amunicyjnym pozostały już tylko dwa naboje. Wynik w postaci trzynastu celnych trafień był budzącym podziw rezultatem, o zaledwie jeden punkt gorszym od bieżącego rekordu akademii. Lecz mimo całej powagi ćwiczebnego testu w umyśle Allistera pojawiła się przewrotna myśl. Wielokrotnie w przeciągu ostatnich miesięcy zabawiał się pomysłem wypróbowania nowego rodzaju komendy, mogącej zwiększyć spiralność toru pocisku. Przeładowując pistolet odsłonił w kpiarskim uśmiechu zęby, podejmując ostatecznie decyzję. Unosząc gotową do strzału broń skupił swe myśli, wymierzył i pociągnął za spust. Skacz, wyszeptał pod nosem. Kula sięgnęła celu, zniszczyła jedną z tarcz. Nieźle, ale nie o to chodziło. Próbując zapanować nad trzęsącymi się rękami wsunął do pistoletu ostatni nabój, ogarnięty desperacką żądzą oddania jeszcze jednego strzału. Wycelował szepcząc ponownie Skacz. Pocisk wystrzelił z pokrytej runicznymi znakami lufy, pokonał w mgnieniu oka odległość dzielącą broń od galerii. Ćwiczebne tarcze rozpadły się niemal jednocześnie, roztrzaskane magicznie wymuszonym rykoszetem.

Caine pozwolił sobie na znacznie szerszy uśmiech.

- Kadeci, wstrzymać ogień!

Allister wsunął broń z powrotem w olstro i przyjął regulaminową postawę, krzyżując ręce za plecami. Oddychając spokojnie pozwolił swoim myślom błąkać się swobodnie, dopóki nie usłyszał za swoimi plecami kroków instruktora.

- Kadecie Caine, proszę się cofnąć!

Allister okręcił się na pięcie i zrobił jeden krok w tył robiąc wolne miejsce na stanowisku strzeleckim. Sierżant stanął przed torem spoglądając na odległą o dwadzieścia kroków galerię.

- Tor ósmy, wyniki! - krzyknął sierżant. Przez otwór w dolnej części galerii wysunęła się długa tyczka zwieńczona blaszaną płytą, na której nakreślono za pomocą kredy białe cyfry. Stojący w pobliżu Allistera kadeci zaczęli szeptać pomiędzy sobą, a instruktor nie zdołał powstrzymać zduszonego przekleństwa.

- Kadecie Caine! Zechce pan uświadomić mi jaka jest maksymalna punktacja możliwa do osiągnięcia w dzisiejszych ćwiczeniach?

- Piętnaście punktów, panie sierżancie! - odparł regulaminowym tonem Caine.

- Doskonale. A dlaczego ten wynik nie został nigdy pobity, kadecie? - głos instruktora zaczął przypominać w brzmieniu warczenie. Allister starannie unikał wzrokowego kontaktu z przełożonym, wbijając spojrzenie w okolice jego butów.

- Ponieważ otrzymujemy dla celów ćwiczeń tylko piętnaście naboi, panie sierżancie!

- Doskonale, kadecie! - ostre spojrzenie instruktora krążyło po twarzy Allistera, uporczywie doszukując się w jej wyrazie choćby cienia poczucia winy - Jak zatem wyjaśni mi pan swój rezultat?!

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 20 września 2013, 21:10

Caine zerknął na cyfry wypisane na metalowej tabliczce. Siedemnaście. Wbrew sobie samemu nie zdołał powstrzymać cisnącego się na usta leciutkiego uśmieszku. Instruktor dostrzegł cień rozbawienia swego podopiecznego i natychmiast wpadł w nieopisany gniew, obrzucając magostrzelca potokiem siarczystych przekleństw. Przestał po dłuższej chwili, ku wielkiej uldze kadeta.

- Uważam, że to oszustwo.

Caine sposępniał w mgnieniu oka.

- Nie oszukiwałem, panie sierżancie! Wypróbowałem coś innego...

Wyjaśnienie miało w zamierzeniu uspokoić podoficera, ale wywołało zupełnie odmienny efekt. Pocięta zmarszczkami twarz doświadczonego żołnierza z miejsca przybrała barwę purpury.

- Doprawdy, kadecie Caine? Oczekuje pan, że uwierzę w jakąś cudownie objawioną nową inwokację wyciągniętą sprytnie z rękawa? Dopracowaną tak wybornie, że pozwoliła zniszczyć więcej tarcz niż wystrzelonych pocisków?

Allister otworzył usta gotowiąc się do odpowiedzi.

- Ani słowa! Wiem jak to się udało! Mała pomoc ze strony kolegów? Ile trzeba było podpłacić, żeby ktoś strzelił w niewłaściwy tor galerii? Tor siedem i dziewięć, wyniki!

Spod galerii wysunęły się następne zatknięte na tyczki tablice, na wysokości stanowisk strzeleckich po obu stronach pozycji Allistera. Instruktor spojrzał na nie porównując zaprezentowane na tablicach wyniki z nabojami tkwiącymi ciągle jeszcze w bandolierach magostrzelców. Jego usta poruszały się bezgłośnie, kiedy pośpiesznie obliczał coś w myślach.

A potem znieruchomiały w jednej chwili.

- Kadeci, odmaszerować! - rzucił gromkim głosem, wyciągając jednocześnie prawą dłoń i kładąc ją na ramieniu Caine'a - Kadecie Jenkins, proszę sprowadzić tutaj porucznika!

Jeden po drugim, zaklinacze kul z klasy Allistera minęli go opuszczając pośpiesznie strzelnicę. Sierżant milczał w niepokojący sposób, czekając cierpliwie na zjawienie się wyższego rangą instruktora. Minutę później do pomieszczenia wszedł wykładowca w stopniu porucznika, wyraźnie czymś poirytowany.

- Mam nadzieję, że to coś ważnego, sierżancie - warknął zbliżając się szybkim krokiem, a kiedy jego wzrok padł na stojącego obok instruktora Caine'a, oficer przewrócił demonstracyjnie oczami - O matko! Znowu kadet Caine? Co tym razem, kadecie? Złapany na popalaniu fajki na kwaterze? Czy może następna bójka?

W tonie porucznika pobrzmiewała wyraźna nuta rozdrażnienia. Sierżant zasalutował dowódcy ostrym ruchem, a Caine wyprężył się w tej samej chwili na baczność.

- Nie tym razem, sir - oświadczył instruktor - Wygląda na to, że kadet uzyskał właśnie legalne siedemnaście punktów w trakcie ćwiczebnego strzelania.

Nie potrafiący ukryć zaskoczenia porucznik oblizał bezwiednie usta i zamrugał, wbijając spojrzenie w podkomendnego.

- Sierżancie, pozwólcie do mnie.

Stojący na baczność Caine trwał w bezruchu, ale jego oczy poruszały się w ślad za krążącymi wzdłuż galerii i rozmawiającymi półgłosem magostrzelcami. Po kilku minutach ściszonej, ale wyraźnie nerwowej rozmowy instruktorzy powrócili do przypominającego kamienną statuę wychowanka. Porucznik przybrał nieprzenikniony wyraz twarzy, nie pozwalając Allisterowi odgadnąć swych emocji. Sierżant dla odmiany wyminął kadeta i szybkim krokiem oddalił się w kierunku pobliskiej zbrojowni.

- Kadecie Caine. W zeszłym tygodniu kwatermistrz zgłosił nam zaginięcie w nocnej porze jednego ze swoich parobotów. Na pewno pan o tym słyszał, prawda?

Caine zacisnął odruchowo zęby, desperacko próbując przewidzieć następne słowa przełożonego.

- Sir? - wykrztusił z siebie.

- Dopiero po czasie zorientowałem się, że wasza grupa została wytypowana do inspekcji kwater następnego dnia. Chociaż byliście na przepustce, wszystko okazało się posprzątane na błysk.

- Cóż... daliśmy z chłopakami wszystko z siebie, sir - skłamał Caine. Od strony arsenału dobiegł go znienacka dźwięk ciężkich kroków stawianych wielkimi metalowymi stopami, zgranych w rytmie z posykiwaniem gorącej pary. Zimny skurcz skręcił mu nagle wnętrzności, a wrażenie nieopisanej dumy doświadczone kilka minut wcześniej wyparowało bez śladu z głowy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 21 września 2013, 15:14

Dlaczego porucznik przywołał akurat teraz ten temat? Czy osiągnięty na ćwiczeniach wynik nie był ważniejszy od historii z zaginionym parobotem? Caine oczekiwał, że instruktorzy udzielą mu pochwały, być może zasypią pytaniami na temat zastosowanej inwokacji... Jakim cudem wszystko mogło się tak szybko spieprzyć? Caine starał się zachować kamienne oblicze, ale jego serce waliło jak oszalałe.

- A może mieli kogoś do pomocy? Co, kadecie? - porucznik odwrócił się w kierunku wrót arsenału. Zza ciemnego progu zbrojowni wychynęła ogromna postać, zmierzająca miarowym krokiem w stronę dziedzińca strzeleckiej galerii. Był to przestarzały parobot zbudowany przez manufakturę Machin Wschodu, skonstruowany z myślą o ogólnym zastosowaniu użytkowym. Z wyglądu przypominał ciężko opancerzonego człowieka o wysokości dziesięciu stóp, o zakrytej wizjerem twarzy, wielkich barkach, kończynach poruszanych hydraulicznymi tłokami i groteskowo przerośniętych trójpalczastych dłoniach. Z pojedynczego komina na tyle jego korpusu wydobywał się słup gryzącego dymu. Idący obok parobota sierżant instruował machinę krótkimi werbalnymi komendami, z przebiegłym uśmiechem rysującym się na pomarszczonej twarzy.

- Wiesz Caine, gdyby nie twój dzisiejszy popis strzelecki, mógłbym wcale nie poskładać do kupy tej układanki - oznajmił porucznik krzyżując na piersiach ręce.

Caine wyczuł obecność intelektu parobota, jego toporne myśli rejestrowane na krawędzi rozgorączkowanego umysłu magostrzelca. Zbliżając się jeszcze bardziej konstrukt odkrył znienacka Allistera. Gorzejące magiczną poświatą oczy osadzone w metalowym wizjerze parobota zatrzymały się na wyprężonej na baczność postaci kadeta. Caine próbował ignorować obecność machiny, ale jej zachowanie z każdą sekundą wpędzało mężczyznę w głębszą panikę.

Nie! Cofnij się! Desperacka myśl przemknęła przez umysł magostrzelca próbując narzucić półrozumnej machinie wolę człowieka. Tydzień temu zadziałało...

Tym razem bez natychmiastowego efektu.

Mechaniczny stwór zatrzymał się przed kadetem w pozycji wyrażającej zaprogramowany gest uległości, przekrzywiając w bok swą kanciastą głowę.

- Na wszystko, co święte! Dlaczego mnie nie zostawisz w spokoju?! - żachnął się Caine.

Tym razem posłuszny, parobot cofnął się o jeden starannie odmierzony krok. Zastygając ponownie w bezruchu, z przekrzywioną w pytający sposób głową i wyraźnie oczekując następnego rozkazu.

- Myślę, że ta demonstracja w zupełności nam wystarczy - skinął głową porucznik - To wszystko, sierżancie.

Instruktor podniesionym głosem nakazał machinie odejść, ale parobot nawet nie drgnął, koncentrując całą swą uwagę na Allisterze.

- Sir, nie wiem...

- Kadecie Caine! W świetle tego i wcześniejszych incydentów, których sprawcą okazał się właśnie pan, podjąłem decyzję o natychmiastowym zaprzestaniu pańskiego dalszego kształcenia w tej akademii - oznajmił twardym tonem oficer.

Caine nie zdołał powstrzymać grymasu złości. Po roku szkolenia! Owszem, miał niemało kłopotów z wdrożeniem się do obowiązującego w wojskowej szkole rygoru, ale czy nie wylał z siebie dość krwi i potu? Czy nie udowodnił posiadania oczywistego talentu? Nie potrafiąc zapomnieć ostatniej rozmowy z ojcem, poświęcał wszystkie swe wysiłki osiągnięciu jednego celu, jednego jakże wiele znaczącego sukcesu. Pragnął rzucić swe osiągnięcia prosto w twarz Seamusa, udowodnić mu raz na zawsze swoją wartość.

- Nie możecie mi tego zrobić!

Widząc wściekły grymas wykrzywiający oblicze dygoczącego z emocji kadeta porucznik wzdrygnął się mimowolnie.

- Proszę się opanować, kadecie Caine! - warknął oficer - To jest transfer, a nie wydalenie ze służby! Nie widzę sensu w dalszym marnowaniu pańskiego czasu w Point Bourne. Przenoszę pana do akademii wojskowej w Caspii. Tamtejsi wykładowcy najpewniej zrobią wszystko, co w ich mocy, by pana wywalić z uczelni, ale jeśli cudem pan tego uniknie, ma sporą szansę na zdobycie naszywek techmanty.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 21 września 2013, 15:54

[center]Trzy lata wcześniej
Zima, 593 OR; Orven[/center]


- Arkanisto Caine! Prawie dotarliśmy na miejsce, sir - oznajmił podniesionym głosem porucznik Gangier.

Caine na zwrócił na słowa swego towarzysza większej uwagi, wprawiony w płytką drzemkę monotonnym stukotem końskich kopyt uderzających dźwięcznie o miejski bruk.

- Caine, sir! - odezwał się ponownie młody oficer strzelców prochowych, spoglądając na jadącego w siodle kadeta z nieskrywanym zdumieniem.

Wyrwany z drzemki Allister wyprostował się mimowolnie, obejrzał w stronę jadącego u swego boku mężczyznę w grubym zimowym uniformie. Ulice Orvenu pełne były zajętych swoimi sprawami ludzi, gotowiących się do obchodów zimowego festiwalu. Okryty ciężką zbroją Caine zadrżał i zaciągnął się szczelniej podróżnym płaszczem.

- Tam jest stacja kolejowa, widzi pan?

Caine przytaknął ruchem głowy, wciąż daremnie próbując znaleźć choć namiastkę ciepła wewnątrz swego pancerza. Mimo roku korzystania ze zbroi wciąż nie nawykł do jej ciężaru i sztywności skórzanych elementów, które nie chciały zmięknąć pomimo wcieranych w nie regularnie balsamów. Allister nie cierpiał w szczególności metalowego napierśnika, który drażniąco dusił go w chwilach wzmożonego wysiłku budząc wrażenie pochwycenia w ciasną pułapkę. Lecz ewidentne wady nieporęcznego pancerza zrównoważone były pewnymi niepodważalnymi zaletami. Zbroja była pierwszym rodzajem stroju, który Caine otrzymał w nienagannym stanie, stworzonym wyłącznie dla niego i pod miarę. W poczuciu tej wyjątkowości skrywało się coś nader kojącego. Mężczyzna lubił też widok naramienników, a raczej zdobiących je symboli - na lewym pysznił się pozłacany Cygnus, na prawy zaś białe belki oficerskiego stopnia. Po rocznym szkoleniu w Caspii Allister przeszedł do finałowej fazy nauki.

Został awansowany do rangi kadeta-technomanty.

- Dokąd was wysyłają, poruczniku? - Caine zagaił w końcu rozmowę, przyciągając do siebie uzdę wierzchowca. Świeżo upieczony absolwent szkoły oficerskiej pokraśniał po twarzy, wstrzymując jednocześnie własnego konia w miejscu i chroniąc tym samym przed potrąceniem biegnące w poprzek ulicy dzieci.

- Przydział do garnizonu w Północnej Twierdzy, sir.

Caine skrzywił się nieco na dźwięk formalnego tonu rozmówcy. Od pewnego czasu gotów był przyznać przed samym sobą,że polubił towarzystwo młodego oficera piechoty. Jego zachodni akcent wydawał się chwilami śmieszny przez wzgląd na powolność wypowiedzi i staranne akcentowanie słów, ale dźwięcząca w nim prostolinijność i szczerość szybko zyskała sympatię Caine'a. Chociaż z formalnego punktu widzenia obaj mężczyźni byli sobie równi stopniem, Gangier od początku uznał wyższość autorytetu technomanty. Caine zdecydował, że nadszedł czas, by zmienić ten stan rzeczy.

- Mów do mnie Allister. Obaj jesteśmy żółtodziobami, prawda?

Porucznik strzelców prochowych uśmiechnął się przyjaźnie w odpowiedzi.

- W porządku... Allister. Możesz mnie nazywać Gerard, chociaż tak zwraca się do mnie wyłącznie matka. Dla każdego innego w domu jestem po prostu Gerdie.

- Więc skończyłeś akademię i jesteś gotów młócić Khadorian w Północnej Twierdzy?

- Jak mój ojciec przede mną, niechaj Morrow ma w opiece jego duszę. Lecz śmiem twierdzić, że to nic ekscytującego w porównaniu z twoim przydziałem - uśmiechnął się jeszcze szczerze Gerdie, a w jego oczach zapaliły się iskierki ekscytacji.

- Cóż, sam nie wiem... - odrzekł z udawaną skromnością Caine.

- Przydzielony do indywidualnego szkolenia pod paromistrzem Magnusem? Sir, znaczy się, Allister! Nie rób takich min! Ten człowiek to żywa legenda! I podobno sam ciebie wybrał? Czy to prawda?

- Tak się faktycznie złożyło - tym razem Caine wyszczerzył w uśmiechu własne zęby.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 września 2013, 11:38

W oddali powietrze przeszył znienacka wizg parowego gwizdu i przeraźliwy zgrzyt metalowych kół wieszczący przybycie na zatłoczoną stację pociągu. Gromada pasażerów zaczęła opuszczać wagony rozprostowując z nieskrywanym zadowoleniem kończyny. Zsiadając z koni Caine i Garnier odprowadzili swe wierzchowce do stajennej przybudówki przy stacji. Allister poklepał klacz po pysku, po czym rzucił lejce w ręce odbierającego konia stajennego. Obracając się w miejscu techmanta spojrzał na pociąg, którym miał się udać na północ. Otaczające skład tłumy skutecznie broniły przystępu do wagonów, ale obaj oficerowie bez zbędnej zwłoki zaczęli torować sobie drogę poprzez tłum. Gdzieś na peronie obwoływacz donośnym głosem przekazywał wieści o ulicznych niepokojach w Caspii. Caine zmarszczył bezwiednie czoło słysząc frazy "groźby wobec Vintera" oraz "Leto wyraża sprzeciw", jednakże zaraz puścił je koło uszu. I wówczas z otaczającego techmantę tłumu wysunęła się czyjaś ręka, która musnęła go na ułamek chwili.

Co to było?

Zwinne palce obcej dłoni poruszały się z niebywałą szybkością, sięgając ku noszonej przy pasie kiesce Allistera. Gdyby nie towarzyszący magicznemu talentowi szósty zmysł oraz wyniesione z wielu lat życia na ulicy doświadczenie, Caine zapewne nawet by tego ruchu nie spostrzegł.

Miał zaledwie mgnienie oka na odpowiedź.

Pochwycił dłoń złodzieja. Rzezimieszek był odważny, tego nie sposób było mu odmówić. Mało kto miał dość zuchwałości bądź głupoty, by porywać się na mienie oficera królewskiej armii. Lecz podejmując tę decyzję popełnił wielki błąd, najwyraźniej nie dostrzegając na czas insygniów arkanisty swej ofiary.

- Proszę o wybaczenie, panie! Ja tylko...; - wykrzywiony w grymasie lęku człowiek wybąkał kilka słów i umilkł znienacka przywołując na oblicze wyraz zdumionej dezorientacji. Caine odpowiedział mu równie zaskoczonym spojrzeniem. Twarz złodzieja była pocięta przedwczesnymi zmarszczkami i naznaczona trudami ciężkiego życia, ale zwichrzone rude włosy wciąż kryły w sobie znajomą barwę. Pochwycona przez Allistera dłoń nie miała dwóch palców, ale jedno uderzenie serca wystarczyło, by techmanta pojął, z kim zetknął go los.

- Wygląda na to, że znalazłeś w końcu jaja, Tylenie - oświadczył odsłaniając w uśmiechu zęby.

Jego dawny przyjaciel otworzył szeroko oczy.

- Allie? Czy ja nie śnię? Ty i żywy?

Caine wypuścił z uścisku rękę złodzieja, kiwnął w odpowiedzi głową.

- Ten sam, stary draniu.

Tylen wciąż nie wierzył własnym oczom, świdrując wzrokiem druha, który z ulicznego opryszka przeistoczył się w człowieka w oficerskiej zbroi.

- Myśleliśmy... baliśmy się, że Horacy dotrzymał słowa! Kiedy teraz na ciebie patrzę, nie wiem, co byłoby dla ciebie gorsze, on czy ten uniform!

Caine wybuchnął szczerym śmiechem, poklepując przyjaciela po ramieniu. Odwracając głowę w stronę Gerdiego, dokonał śpiesznej prezentacji, po czym odesłał porucznika piechoty do kolejowej kasy z misją zdobycia dwóch biletów. Kiedy Gangier odszedł, uśmiech goszczący na obliczu Allistera zniknął w jednej chwili.

- Co robisz w Orvenie?

Rudowłosy złodziej sposępniał natychmiast, potarł bezwiednie swą okaleczoną dłoń przyciągając tym ruchem spojrzenie Caine'a.

- Dałeś się złapać na gorącym uczynku?

- Można tak powiedzieć - odburknął Tylen - Kiedy w zeszłym roku wyzionął ducha Dakin, Horacy przejął po nim schedę. Uznał za stosowne danie niektórym nauczki.

Caine słuchał uważnie, spoglądając na przyjaciela ze zmarszczonym czołem.

- Najpierw wziął się za takich jak ja, dorwał się nam do tyłków. Sprawa była prosta: albo pracujemy dla niego albo nie pracujemy wcale - Tylen przybrał pełną ironicznej dumy minę unosząc w górę trzy palce dłoni - Potem zabrał się za wyrównywanie starych rachunków. Szukał cię naprawdę długi czas. Nagroda za twoją głowę była wysoka, ale w końcu sobie odpuścił. Uznał cię za zmarłego, jak my wszyscy. Przykro mi, że zrobił coś takiego twemu ojcu. Naprawdę mi przykro, Allie. Nie zasłużył sobie na taki los.

Caine poczuł znienacka potworny ucisk w piersiach.

- O czym ty mówisz, Tylen?

- Kurwa mać... myślałem, że ty wiesz...

Świat widziany oczami techmanty przybrał w jednej chwili wielu odcieni czerwieni. W jego głowie eksplodował mętlik myśli, a czas zwolnił znienacka do niewyobrażalnie powolnego tempa. Oficer pochwycił swego rozmówcę za ramię.

- Żyje? Czy on żyje, Tylen?!

- Tak.. ale Caine, on... ej, to boli! - zaprotestował rudowłosy złodziej. Caine natychmiast cofnął swą dłoń i okręcił się na pięcie dostrzegając kątem oka przeciskającego się przez tłum pasażerów Gangiera, ściskającego w dłoniach bilety. Widząc zawracającego w stronę ulicy towarzysza porucznik zaczął machać kwitkami papieru. Caine przekręcił głowę w kierunku starego druha.

- Powiedz mu, żeby jechał beze mnie. Mam coś pilnego do załatwienia.

Tylen skinął w odpowiedzi głową, odprowadzając spojrzeniem przeciskającego się pośpiesznie między ludźmi przyjaciela.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 października 2013, 21:18

Caine wtargnął do mieszkania przez stare czerwone drzwi, dysząc ciężko. Ich widok wywarł na nim wrażenie wspomnienia dawno minionych czasów, przeszłości liczącej sobie całe wieki. Mieszkanie za drzwiami wcale nie wyglądało lepiej, zaniedbane i ziejące ubóstwem. Przedpokój cuchnął wilgocią. Gdzieś z góry dobiegał zapach leczniczych balsamów.

Kiedy pokonał przedpokój, z następnego pomieszczenia dobiegł go stłumiony okrzyk zaskoczenia. Jego siostra Bethany spojrzała ze zdumieniem na niespodziewanego gościa. Zajęta starannym czyszczeniem pary butów - jednej z wielu ustawionych w rzędzie i czekających na konserwację - otworzyła bezwolnie usta. Widok brata, którego uważała zapewne za zmarłego, a który znienacka pojawił się w wojskowym uniformie, dosłownie ją sparaliżował.

- Beth! - Caine przypadł do niej klękając na podłodze i kładąc dłonie na ramionach siostry. Poruszyła się wyrwana z transu, objęła brata zachłannym gestem niemal przewracając go na posadzkę. Odwzajemnił uścisk, zatracając się w uczuciu braterskiej miłości. Beth wymamrotała coś niezrozumiale, a potem zaczęła łkać w rękaw przybysza. Allister pogładził jej włosy i cofnął ciało na tyle, by móc spojrzeć siostrze w oczy.

- Tata. Słyszałem, że... czy dobrze się czuje? - zapytał półgłosem. Bethany pociągnęła bezwiednie nosem, wciąż oszołomiona pojawieniem się brata, przekręciła głowę spoglądając ku wiodącym na piętro schodom. Pogładziwszy ją raz jeszcze po włosach Allister wstał z klęczek i ruszył w górę stopni.

Sypialnia była ciemna i cicha, zaciągnięta okiennymi kotarami broniącymi przystępu światłu późnego popołudnia. Gdyby nie odgłos chrapliwego oddechu, Caine mógłby przysiąc, że pokój był pusty. Odsuwając zawieszone nad łóżkiem zasłony mężczyzna spojrzał na leżącego nieruchomo ojca. Stary człowiek tkwił w bezruchu nieodparcie kojarzącym się z agonią, wpatrzony w sufit sypialni oczami, które wcale nie mrugały. Chociaż Allister nie potrafił w to uwierzyć, jego ojciec w przeciągu dwóch lat postarzał się o dwadzieścia. Włosy zniknęły pozostawiając po sobie jedynie kilka małych siwych kosmyków, a niegdyś krzepkie ciało przeistoczyło się w obciągnięty pomarszczoną skórą szkielet. Odstręczająca gruba szrama obiegała kark Seamusa, niczym nierówno założony kołnierz.

Starzec przestał w jednej chwili oddychać. Porażony falą lęku, Allister przypadł do jego boku ujmując chorego człowieka za rękę.

Seamus wpadł w przerażające konwulsje, które ustały równie szybko jak się pojawiły, zastąpione spazmatycznym kaszlem towarzyszącym wtłaczaniu w umierające płuca płytkich rwących się oddechów.

Caine usiadł na niewielkim krzesełku przy łóżku, skrywając twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili pochylił się do przodu przysuwając usta do ucha Seamusa.

- Tato? - wyszeptał nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów. Ledwie chwilę później jego twarz stężała znienacka w grymasie narastającej złości.

Sięgając rękami po poły płaszcza odrzucił je na bok odsłaniając noszony pod spodem napierśnik.

- Spójrz na to! Spójrz na mnie! Dalej jestem zwykłym złodziejem?! Czy zwykły złodziej nosi zbroję królewskiej armii?!

Pełne desperacji oczy oficera próbowały przeniknąć pustkę majaczącą we wzroku starca. Szare oczy Seamusa pozbawione były jakiegokolwiek śladu inteligencji, poruszając się nieznacznie w nieregularny chaotyczny sposób. Wpatrzony w twarz ojca Allister pochylił w końcu głowę ku swym dłoniom. Dwa lata tłumionej w sobie złości i żalu przytłoczyły go znienacka, wcisnęły niewidzialnym ciężarem w oparcie krzesła.

- Nie mogłeś tego dla mnie zrobić, po prostu nie mogłeś, prawda? - wyszeptał niemal bezgłośnie pozwalając sobie na pełne bezradności westchnienie.

- Jest w takim stanie od chwili, kiedy odcięli go od liny - powiedziała stojąca w progu sypialni Bethany - Niechaj Morrow mi wybaczy, ale stało by się lepiej, gdyby pozwolili mu wtedy umrzeć. Zaprawdę, tak było by dla niego lepiej. Wszystko jest lepsze od tego - dodała oblewając się mimowolnym rumieńcem wstydu. Allister przełknął ślinę uświadamiając sobie jak bardzo jego siostra przypominała mu wspomnienie matki z ich ostatniego spotkania.

- Gdzie byłeś przez te lata, Allister? Myślałyśmy, że umarłeś.

- Wybacz mi, Beth... muszę wyjść.

Dziewczyna potrząsnęła niepewnie głową, zbliżając się do brata i spoglądając w dół na rzężącego głośno Seamusa. Otarła długimi palcami mokre od łez oczy.

- Dlaczego? Czemu mu to zrobiono? - wykrztusił przez ściśnięte gardło Caine.

- Któż wie? - Bethany usiadła na krawędzi łózka ujmując wychudłą dłoń ojca we własne ręce i gładząc ją palcami.

- Mama mówiła, że spłacił dług u Dakina. To miało wystarczyć, żeby zapewnić nam spokój, ale kiedy Horacy objął władzę na ulicy, przyszedł tu jakby miał jakiś inny rachunek do wyrównania. Nigdy nie powiedział, o co mu chodziło. Powiesił tatę na targowisku, na zegarowej wieży, żeby wszyscy mogli na to patrzeć. W ciągu jednego tygodnia powiesił tam tuzin innych ludzi. Każdy to widział, ale oczywiście nigdy nie znaleziono ani jednego świadka - Bethany obejrzała się w stronę Allistera, ale brat odwrócił natychmiast twarz, zaciskając kurczowo zęby. Wstając z krzesła ruszył w stronę drzwi.

- Dokąd idziesz? Mama niedługo wraca z fabryki. Będzie chciała wiedzieć, czy wszystko u ciebie w porządku - wyrzuciła z siebie błagalnym tonem Beth.

- Nic nie jest w porządku, Beth. W najmniejszym nawet calu nie jest w porządku.

ODPOWIEDZ