Żelazne Królestwa - opis świata

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 sierpnia 2013, 17:41

Magia krwi Tharnów

Przez wiele pokoleń zamieszkujący dzikie mateczniki Tharnowie - zdegenerowani barbarzyńcy obdarzeni mocą przeistaczania się w półzwierzęce bestie - ulegali postępującemu wymarciu, stając się w opinii cywilizowanych ludzi jedynie krwiożerczymi postaciami ze starych legend. Przez pewien czas nawet nowożytni akademicy postrzegali ich za krwawą, ale niewielką notatkę w annałach immoreńskiej historii, uważając Tharnów za zwyrodniałą rasę ludzi o upodobaniu do bluźnierczych religijnych praktyk, zmierzającą nieuchronnie ku całkowitej zagładzie.

[center]Obrazek[/center]

Niewielu z tych akademików zdaje sobie sprawę, że zapaść Tharnów rozpoczęła się kilka lat po powstaniu sojuszu, który w roku 295 OR zawarli barbarzyńcy z Ciernistej Puszczy i khadorańska królowa Cherize, oddająca potajemnie cześć Thamar. Przekonani o wymiernych korzyściach płynących z udziału w inwazji na Ord, Tharnowie dołączyli do innych barbarzyńskich ludów służących za narzędzie podstępnej władczyni. Zwyczajna początkowo wojna - jedna z wielu wstrząsających pograniczem w czasach po Rebelii - szybko stała się konfliktem wierzeń. Wstrząśnięci religijną naturą zmagań, ortodoksyjni morrowiańscy klerycy uznali za konieczne ingerencję w sytuacji, kiedy thamaryci połączyli swe siły z wyznawcami Bestii o Wielu Kształtach. W rezultacie działań wojennych w obrębie Ciernistej Puszczy Cygnarczycy i opłacani przez nich żołnierze zaciężni padli ofiarą niewyobrażalnej rzezi, ale potęga militarna najeźdźców została w końcu złamana. Nastąpiło to co prawda w innym niż Ciernista Puszcza miejscu - w roku 305 OR najazd barbarzyńców zatrzymał się na strzelistych murach Midfastu, granicznej twierdzy królestwa Ordu - niemniej jednak krwawa wojna dobiegła wówczas końca. Wyniszczeni koczownicy z północy zawrócili do Khadoru, Tharnowie zaś wycofali się w leśne ostępy.

Tharnowie odczuli skutki tej krwawej wojny dopiero po kilku latach, lecz kiedy już konsekwencje stały się widoczne, wstrząsnęły szamanistyczną społecznością leśnych barbarzyńców. Po dziś dzień nie można stwierdzić z całkowitą pewnością, że Plaga Dziesięciu Przekleństw była boską karą zesłaną na Tharnów przez samego Morrowa, jednakże wersja ta należy do najpopularniejszych w kręgach akademików. Społeczności leśnych barbarzyńców zaczęły cierpieć na daleko posuniętą bezpłodność, wiek po wieku wymierając całymi plemionami i zmierzając nieuchronnie ku całkowitej zagładzie.

Owa nienaturalna bezpłodność została wyleczona zaledwie kilkadziesiąt lat temu dzięki wysiłkom Morvahny Jesiennej Klingi, niebywale potężnej druidku należącej do Kręgu Orborosa. Nie wiadomo niczego na temat rytuału niezbędnego do zdjęcia z Tharnów klątwy, ale podejrzewa się, że było to możliwe dzięki niebywale rzadkiej koniunkcji trzech księżyców Caenu i ciała niebieskiego zwanego Okiem Żmija. Dokonawszy swego Morvahna dowiodła władzy nad cyklem życia i śmierci i zarazem zapewniła sobie niewzruszone oddanie Tharnów po wszelkie czasy. Co więcej, sekretna ceremonia nie tylko przywróciła kobietom Tharnów płodność, lecz zarazem znacząco ją spotęgowała i w dzisiejszych czasach zwykły one rodzić niemal wyłącznie bliźniaki i trojaczki. Szamani Tharnów - postrzegający druidów za proroków Bestii o Wielu Kształtach - zaczęli czcić Morvahnę jako emisariuszkę Żmija zesłaną przez drapieżnego boga z misją ocalenia puszczańskich plemion.

Kiedy w ostatnich latach coraz więcej wojskowych patroli zaczęło znikać w leśnych ostępach, a z odizolowanych od reszty królestw osad zaczęły płynąć zatrważające wieści o krwiożerczych najazdach zdziczałych półludzi-półzwierząt, historycy uważający Tharnów za wymarłych uświadomili sobie znienacka ze zgrozą, że niebezpieczeństwo ze strony zdegenerowanych barbarzyńców wcale nie przeminęło.

Opowieści o Tharnach mówią wiele o ich przebiegłości, nieludzkiej potędze w boju, przede wszystkim zaś o budzących bezbrzeżny lęk rytuałach. Przeważająca większość tych opowieści jest prawdziwa, albowiem Tharnowie z upodobaniem spożywają wydarte z ciał serca swych ofiar - dla nich jednak akt ów nie jest niczym bardziej wstrząsającym od zjedzenia serca upolowanej przez siebie zwierzyny, czy to czworo czy dwunożnej. Będąc ludem prymitywnym i niezwykle przesądnym, Tharnowie zwykli od niepamiętnych czasów praktykować szamanistyczną magię krwi.

Już za czasów starożytnych zmagań z menickimi królami-kapłanami Tharnowie odkryli sekret czerpania energii z życiowej esencji innych istot i sztukę przeistaczania się w wynaturzone drapieżniki stanowiące równorzędnego przeciwnika dla każdej zwyczajnej bestii żyjącej w dziczy. Pożywiając się w ceremonialny sposób ciałami swych ofiar, zwykli czerpać z tego bluźnierczego aktu duchową moc. Pierwsi szamani odkryli, że poprzez zjedzenie bijącego wciąż serca mogli wchłaniać ukrytą w krwi siłę pokonanego. Doskonaląc sztukę magii krwi, z biegiem setek i tysięcy lat przysporzyli swemu ludowi całkowicie zasłużonej reputacji zwyrodniałych potworów zdolnych do każdego aktu bestialstwa.

Kiedy szamanistyczne praktyki stały się elementem życia codziennego Tharnów, obsesyjna wiara w magiczną moc krwi położyła podwaliny pod unikatową plemienną kulturę. Każdy biegły w praktykowaniu magii krwi wojownik zwykł spożywać części ciała pokonanych wrogów, kobiety Tharnów zaś jęły doskonalić sztukę czerpania mocy z upuszczanej krwi. W ten sposób rytualny kanibalizm oraz magia krwi scementowały trwale więź pomiędzy Tharnami i ich odstręczającym niebiańskim patronem, Żmijem.

Przestali być ludźmi w zwyczajowym tego słowa znaczeniu, wkraczając na ścieżkę przybliżającą ich do doskonałego drapieżcy, któremu oddawali cześć.

Interesującym aspektem ich wierzeń jest naturalne oczekiwanie, że polegli wojownicy zostaną spożyci przez swoich ziomków. Podczas gdy nieśmiertelna dusza takiego Tharna trafia na niebiańskie terytoria łowieckie, jego ciało winno przywrócić plemieniu utraconą poprzez śmierć siłę - poprzez ceremonialny akt kanibalizmu właśnie. Praktykując ów obyczaj Tharnowie uczynią wszystko, by unieść z pola walki ciała poległych pobratymców, w najgorszym zaś przypadku ich wydarte z piersi serca. Wyjątkiem są jedynie te przypadki, kiedy barbarzyńcy natrafią na zwłoki ziomka stanowiące źródło pożywienia dla wron bądź innych padlinożerców. Ptaki żerujące na trupach to niechybny znak, że Żmij zagarnął esencję życiową zabitego dla siebie i że należy odstąpić od odrażającego ceremoniału. Powściągliwość ta dotyczy wyłącznie naturalnych padlinożerców, toteż sprofanowanie ciała martwego barbarzyńcy przez rozumną istotę częstokroć oznacza ściągnięcie na jej głowę strasznego i nieprzejednanego gniewu całego plemienia - Tharnowie gotowi są zerwać wieloletnie sojusze po to, by wywrzeć potworną zemstę na tych, którzy wydarli z niekończącego się cyklu któregoś z ich ziomków.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 września 2013, 12:06

Praktykowanie magii krwi sięga w przypadku Tharnów czasów poprzedzających narodziny Morgulu. Poprzez tysiące lat rozproszone po całym zachodnim Immorenie plemiona barbarzyńców stworzyły własne odmiany prastarych rytuałów, ale większość z nich pozostała do siebie pod wieloma względami łudząco podobna. Kiedy plemiona padły ofiarą Plagi Dziesięciu Przekleństw, odpowiedzialni za podtrzymywanie wiekowych tradycji szamani zaczęli gwałtownie tracić swe wpływy. W okresie tym spora część szamanistycznej wiedzy uległa zatraceniu, gdyż umierający mędrcy nie mieli komu przekazać swych tajemnic. Kiedy dzięki pomocy Morvahny klątwa została zdjęta, magia krwi zajęła ponownie należne sobie miejsce w barbarzyńskiej kulturze Tharnów, a kasta szamanów odzyskała ogromne znaczenie w plemiennych społecznościach.

Lecz szamani nie są jedynymi barbarzyńcami praktykującymi mroczną i odrażającą magię. Magia krwi przeniknęła tak głęboko wszystkie aspekty życia codziennego Tharnów, że niemal wszyscy z nich odprawiają na własną rękę pomniejsze obrzędy, wszystkich zaś mężczyzn Tharnów łączy jedna wspólna i przerażająca dla każdej cywilizowanej istoty cecha: zdolność do przeistaczania się w na poły człowieczą, na poły zwierzęcą postać. Nie mniej od nich okrutne i dzikie, ale bardziej na swój sposób subtelne kobiety Tharnów udoskonaliły w międzyczasie umiejętność ofiarowania Żmijowi niewielkich ilości wytaczanej z własnych żył krwi w zamian za namacalne łaski zsyłane na nie przez Bestię o Wielu Kształtach. Rytuały te zaowocowały powstaniem wielu specyficznych kast, wśród nich tropicielek zdolnych czerpać z ceremonii zdolności wtapiania się w tło puszczy i nadludzką wytrzymałość czy prządek zaklęć potrafiących zabijać przez oddziaływanie na krew tętniącą w ciałach żywych ofiar.

Niektóre obrzędy Tharnów powiązane są ze stałymi elementami cyklu natury: zmianami pór roku lub etapami cyklu księżycowego. Inne odprawia się w przypadku podniosłych wydarzeń plemiennych, dla przykładu pochówku bądź przygotowań do wojny. Wszystkie łączy jeden wspólny element, będący charakterystycznym wyznacznikiem dla duchowych norm Tharnów - jest to zwyczaj składania Żmijowi w ofierze żywej istoty.

Fundamentalnym rytuałem Tharnów jest praktyka pożerania serc ofiar. Barbarzyńscy wojownicy stosują się do tego zwyczaju w każdej bitwie, rozrywając klatki piersiowe pokonanych przeciwników i wyciągając z nich serca. Tharni wierzą głęboko w moc czerpaną z takiego trofeum: im potężniejszy jest rzekomo zabity, tym potężniejsza energia drzemiąca w jego sercu. Prócz bitewnych pól ceremonia ta odprawiana jest również w puszczańskich sadybach, gdzie popularną jej odmianą jest praktyka konsumowania serc pochodzących od upolowanych bądź złożonych w ofierze drapieżników. Barbarzyńcy uważają, że serce argusa zapewnia po zjedzeniu wyostrzone zmysły i nadludzką szybkość, zaś serce taranika z Ciernistej Puszczy niebywałą krzepę. Plemię Terth Cearban żyjące na wyspie Gharlgast oddaje cześć Żmijowi przyjmującemu postać ogromnego rekina, a półzwierzęca transformacja tamtejszych wojowników obdarza ich rybimi skrzelami, kilkoma rzędami niezwykle ostrych zębów i zdolnością do wykrywania krwi w wodzie w promieniu wielu mil.

Plemię Liath Buir zamieszkujące Błyszczącą Knieję na północ od Ternon Crag wierzy, że Żmij nie posiada trwale przypisanej sobie postaci, lecz jest zlepkiem cech wszystkich znanych i nieznanych drapieżników. Praktykując unikalne dla swej społeczności wierzenia, barbarzyńcy z Błyszczącej Kniei nigdy nie obierają zawczasu ofiary przeznaczonej do obrządku, tylko zdają się na kaprys Bestii o Wielu Kształtach polując na pierwszą istotę, która każdego dnia skrzyżuje z nimi swe ścieżki - czy będzie to niedźwiedź, tatzylwurm czy też patrol skorne.

Co trzy lata wszystkie księżyce Caenu stają jednocześnie w pełni wyznaczając w życiu codziennym plemion niezwykle znamienną i podniosłą chwilę. Przez trzy dni i trzy noce, zwane powszechnie Najdłuższą Nocą, wszyscy Tharnowie oddają się ożywionym i brutalnym obrządkom. Większość plemion posiada własny zestaw ceremonii dedykowanych Najdłuższej Nocy, ale wszystkie bez wyjątku praktykują jeden obyczaj mający miejsce drugiego dnia o zmierzchu. W dniu tym Tharnowie poszczą, po zmierzchu zaś rozpoczynają tańce wokół ogromnych ognisk wprawiając się w pewnego rodzaju zwierzęcy amok. Osiągnąwszy odbierający resztki rozumu stan całe plemiona rozpraszają się w jednej chwili we wszystkich kierunkach w poszukiwaniu zdobyczy. Przez całą noc pogrążeni w amoku wojownicy zabijają każdą napotkaną żywą istotę, zjadając niewielkie jej kawałki, o świcie zaś powracają skrajnie wyczerpani i zbryzgani od stóp po głowy do dogasających ognisk.

c.d.n.

Araven
Reactions:
Posty: 8334
Rejestracja: 13 lipca 2011, 14:56
Has thanked: 1 time
Been thanked: 1 time

Post autor: Araven » 07 września 2013, 13:25

Świetne, oddanie magii krwi. Czekam na więcej.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 10 września 2013, 23:10

[center]Obrazek[/center]
W czasie należącego do rzadkości zjawiska równoczesnego zaćmienia wszystkich caeńskich księżyców, Tharnowie przestrzegają wyjątkowego dla siebie ceremoniału. Ponieważ wierzą oni, że w ową najmroczniejszą z wszystkich nocy sam Żmij zstępuje na ziemię przemierzając ją w poszukiwaniu ofiar, posłusznie akceptują rolę zdobyczy ukrywając się w swych sadybach i nie ważąc się wypuszczać poza ich progi. Nie rozpalają ognisk i nie czynią żadnych hałasów, trzymając przez całą noc straż i próbując przeniknąć spojrzeniami mrok w próbie spostrzeżenia skradającej się Bestii o Wielu Kształtach. Chociaż owa niezwykła noc generalnie postrzegana jest za wyjątkowo niebezpieczną, kuriozalnie w pewnych kręgach myśliwych i tropicieli uważa się, że to akuratnie najlepsza okazja do przedostania się przez terytoria Tharnów. Co więcej, pojawiający się ostatnimi czasami plotki sugerują, że niektórzy szamani Tharnów wbrew wszelkim zwyczajom opuszczają swe plemienne sadyby tej właśnie nocy, spotykając się w sekrecie i odprawiając sobie tylko znane rytuały. Nie powinno nikogo dziwić zaniepokojenie towarzyszące tym pogłoskom, albowiem nie od wczoraj wiadomo, że zwane Nocą Mrocznego Wniebowstąpienia zjawisko jednoczesnego zaciemnienia wszystkich księżyców jest głęboko czczone przez thamarytów. Zdziczali kanibale z leśnych ostępów już raz połączyli kult Żmija z praktykami oddającymi cześć Thamar i pamięć tamtych bestialskich czasów wciąż pozostaje w cywilizowanych krajach żywa.

Do powszechnie praktykowanych obrządków Tharnów należą ceremonie odprawiane w nocach, kiedy zaćmieniu ulega Laris. Owe rytuały należą do najgłośniejszych spośród wszystkich obrządków barbarzyńców, albowiem Tharnowie ulegają wówczas przekonaniu, że Żmij odwraca swe spojrzenie od Caenu i że trzeba uczynić wszystko, aby przykuć ponownie jego uwagę. Gdy szamani składają w ofierze Bestii serca ceremonialnych ofiar, reszta plemienia czyni dziki zgiełk porykując i wyjąc, tłukąc w metalowe tarcze ciężkimi przedmiotami i dmąc w rogi.

Wieloletnie religijne praktyki Tharnów zaczęły ulegać w ostatnich czasach pewnym daleko idącym zmianom, wymuszanym na nich przez nienawidzoną cywilizację Żelaznych Królestw. Chociaż zwyczaj zjadania serca zmarłych ziomków od zawsze stanowił fundament wierzeń Tharnów, współczesne pola bitew obfitujące w broń prochową i eksplozje często nie pozostawiają po sobie względnie zachowanych zwłok. Zmuszeni do żerowania na okaleczonych szczątkach swoich pobratymców, współcześni Tharnowie zaczęli się zadowalać zjadaniem jakichkolwiek uratowanych części ich ciał. W niektórych przypadkach odstępstwa od pierwotnych obrzędów poszły jeszcze dalej - plemię Terth Cearban miast serc kultywuje zjadanie mózgów zmarłych, których zwłoki po kilku dniach żałoby poddaje się spaleniu. Żyjąc od wielu pokoleń w cieniu Cryxu, wyspiarscy barbarzyńcy Terth Cearban dawno temu nauczyli się, by nie pozostawiać żadnych organicznych pozostałości grasującym na ich ziemiach nekrotechom, próbującym ukraść Tharnom tajemnice magii krwi. Przez długi czas mieszkający na kontynencie Tharnowie traktowali swych wyspiarskich pobratymców z przesadną podejrzliwością, ale wzrastająca fala cryxiańskich najazdów na zachodni Immoren zmusza coraz więcej plemion do pójścia w ślady Terth Cearban.

Pogromy słabej krwi

Tharnowie postrzegają wszelkie inne istoty - zarówno rozumne jak i zwierzęta - za naturalną zdobycz i ochoczo stają z nimi w szranki chcąc dowieść swej biegłości w łowieckim kunszcie. Zarazem jednak zdają sobie sprawę z tego, że obowiązkiem doskonałych drapieżników jest eliminowanie spośród łownej zwierzyny osobników słabych i chorych zapewniając reszcie populacji zdrowy rozrost.

Ten obowiązek drapieżcy tyczy się również ich własnych szeregów. Tharnowie rodzący się z zauważalnymi wadami cielesnymi bywają zabijani w dziecięcym wieku. W minionych dziesięcioleciach zarzucono co prawda tę uświęconą praktykę przez wzgląd na niszczycielską w skutkach bezpłodność barbarzyńskich kobiet, gdyż liczył się wówczas każdy narodzony potomek bez względu na jego stan zdrowia. Po zdjęciu z Tharnów wielowiekowej klątwy stary obyczaj eliminowania słabego potomstwa natychmiast przywrócono, składając niepełnosprawne dzieci w ofierze Żmijowi i wyrzucając ich szczątki poza obozowiska. Żaden Tharn nigdy nie waży się spożyć splugawionego kalectwem ciała, obawiając się skażenia przeklętą esencją siebie samego. Matka odpowiedzialna za sprowadzenie na świat kalekiego dziecka okrywa się ogromną hańbą, aczkolwiek zasługuje na wybaczenie, jeśli sama złoży potomstwo w ofierze - akt ów przywraca ją na łono barbarzyńskiej społeczności.

Ostatnie łowy

Tharnowie rzadko dożywają sędziwego wieku. Tracąc z biegiem czasu krzepkość mięśni i szybkość reakcji, najczęściej padają ofiarą tropionych przez siebie drapieżników bądź giną na polu bitwy. Niektórzy mają jednak dość doświadczenia, by móc nim kompensować w podeszłym wieku traconą tężyznę. Kiedy ich włosy nabierają srebrzystej barwy, zasiadają w starszyźnie Tharnów służąc im swą mądrością i wiedzą. Lecz nawet oni świadomi są tego, że nadejdzie kiedyś dzień, kiedy będą już tylko ciężarem dla reszty plemienia.

Gdy Laris jest w pełni, owi wojownicy dostępują zaszczytu odejścia ze świata żywych w sposób, który barbarzyńcy Żmija najbardziej sobie cenią: podczas łowów. Samotnie wyruszają na poszukiwanie najpotężniejszej znanej sobie bestii, ślubując powrócić z jej cielskiem bądź nie wrócić wcale. Celem polowania może być każda istota, którą reszta plemienia uzna za godne ostatnich łowców trofeum. Warto podkreślić, że w nader rzadkich przypadkach stary wojownik dokonuje swego i powraca z upolowaną bestią zapoczątkowując wielką fetę - podczas następnej pełni Larisu powtarza on ceremoniał obierając sobie za cel stanowiącą jeszcze większe wyzwanie ofiarę.

Zamieszkujący północne lasy Khadoru tuath Ban Fionnadh chlubi się Bronnem, legendarnym członkiem starszyzny, który trzynaście razy podejmował wyzwanie Ostatnich Łowów. Po pierwszych dwunastu i nie mogąc już żadnego innego wyboru, Bronn rzucił wyzwanie Halfaugowi. Chociaż po dzień dzisiejszy nie powrócił, Ban Fionnadh cierpliwie czeka na nieuniknione zwycięstwo swego największego bohatera.

[center]Obrazek[/center]

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 13 września 2013, 19:05

[center]HISTORIA CYGNARU[/center]
Poniższy tekst jest zapisem wykładu profesora Gabriela Parrisha, profesora historii na Uniwersytecie Corvisu. Wykład miał miejsce dwa miesiące przed śmiercią profesora podczas oblężenia Corvisu przez Vintera Raelthorne IV w roku 603 OR.
[center]Obrazek[/center]
Na czym zakończyliśmy ostatnie zajęcia? Ach tak, na czasach postokupacji. Historia uczy nas o upadkach wielu mocarstw, w przypadku Orgothów zaś przyczyną ich klęski był brutalny stosunek do rdzennej ludności. Ludy zachodniego Immorenu zjednoczyły się w akcie buntu przeciwko wieloletnim represjom i stoczyły szereg krwawych wojen z najeźdźcami, zmuszając ich w ostatecznym rozrachunku do powrotu do swych zamorskich krain.

To na cygnarskiej ziemi armie wojowników, czarodziejskie bractwa oraz kapłani Morrowa i Menotha walczyli ramię w ramię niczym bracia stawiając czoła wspólnemu nieprzyjacielowi i odnosząc najważniejsze zwycięstwa wojny wyzwoleńczej. Wątpię, by kiedykolwiek jeszcze nastąpiło podobne zjednoczenie i nie śmiem nawet oczekiwać, że potomkowie tamtych bohaterów gotowi byliby ponownie ze sobą współdziałać.

W roku 202 OR, w odległości zaledwie jednego kanału rzecznego od tego miejsca, wyznaczono na kartach Traktatów z Corvisu granice naszych państw. Nasi przodkowie ustanowili obszary nowych królestw na podstawie wcześniejszych prowincji Orgothów, ponieważ wieki okupacji sprawiły, że ludność je zamieszkująca stworzyła już zalążki społecznych wspólnot. Tego roku narodziły się Żelazne Królestwa, wśród nich zaś klejnot w koronie - Cygnar. Cudzoziemcy sarkają słysząc ów tytuł, ale nie sposób zaprzeczyć prawdzie, iż to właśnie Cygnarczycy byli założycielami Kręgu Zaprzysiężonych, ludzi obdarzonych dartem władania magią. I to Cygnarczycy skłonili lud Rhulu do współudziału w budowie pierwszych Kolossalów.

Królowie Cygnaru byli wojownikami i mędrcami, za najwybitniejszego z nich zaś uważa się legendarnego króla Woldreda Pracowitego. Jego osobowość uważano za nader szorstką i oschłą, ukształtowały ją bowiem lata wojen z trollakami, był jednakże sprawiedliwym władcą. Dowiódł zresztą swej wartości w trakcie Wojny Kolossalów z Khadorem. Jego dokonania na bitewnych polach zaskarbiły mu szacunek i oddanie ludu, Woldred był jednak kimś więcej niż tylko wojownikiem, dając się poznać jako zręczny negocjator, wybitny mąż stanu i praworządny przywódca naszego narodu.

Król Woldred zamierzał złamać raz na zawsze ekspansjonistyczne ciągoty naszych północnych sąsiadów. Pod koniec Wojny Kolossalów, w trakcie rozmów pokojowych w roku 257 OR wymusił na Khadorianach podpisanie deklaracji rozbrojeniowej, nakazującej Khardom demontaż ich własnych konstruktów oraz powołującej do życia Straż Kolossalów. Deklaracja ta znacząco zredukowała potencjał militarny północnego królestwa zapewniając blisko pół wieku niespokojnego pokoju.

Woldred został też pierwszym władcą Ery Odbudowy gotowym odsunąć na bok własne ambicje i pragnienia dla dobra powszechnego. Za jego rządów zainicjowano wzrost gospodarczy w każdej dziedzinie, przede wszystkim w budowie dróg i kanałów rzecznych, szkutnictwa oraz reorganizacji cygnarskiej armii.

Jedynym zbrojnym konfliktem rzucającym cień na dokonania tamtych lat był zatarg z wojowniczymi plemionami trollaków osiadłymi w Ciernistej Puszczy. Woldred okazał swą dobrą wolę spotykając się osobiście w roku 267 OR z przywódcami tych puszczańskich społeczności i negocjując pokój kończący lata krwawych wojen. Rezultatem pobocznym wojen z trollakami okazała się zmiana koncepcji militarnej w dziedzinie parowych machin wojskowych. W efekcie tej zmiany powstały paroboty zdolne do manewrowania w lesistym terenie z mobilnością wykraczającą dalece poza możliwości ich dużo większych poprzedników. Co więcej, niewielkie użytkowe paroboty usprawniły w ogromnym stopniu industrializację i handel we wszystkich liczących się miastach Cygnaru.

W ostatnich latach swych rządów Woldred dokonał dwóch wielkich rzeczy. Pierwszą z nich było definitywne wycofanie w roku 286 AR z użytku Kolossalów, drugą zaś ustanowienie w tym samym roku Konwencji Woldreda. Będąc władcą dalekowzrocznym król zamierzał oszczędzić swym poddanym walk o władzę toczonych w sąsiednich państwach, doprowadzających nader często do bratobójstw i rodzinnych zdrad. Woldred spisał podstawowe założenia Konwencji ustanawiające prawo każdego króla do samodzielnego wyznaczenia swego następcy tronu bez względu na stopień więzów krwi, redukujące w znaczącym stopniu ryzyko przekazania władzy w ręce potomka o niskich ku temu predyspozycjach. Monarchia dziedziczna miała być w wizji Woldreda jedynie rozwiązaniem ostatecznym.

Konwencja Woldreda byłaby rewolucyjnym przełomem w polityce, gdyby nie jeden istotny szkopuł. Kult Menotha zamierzał poprzeć jej wdrożenie w życie jedynie pod warunkiem uzyskania prawa do wglądu w testament każdego króla oraz jego oficjalnej publikacji. Chociaż wiara morrowiańska była już w owych czasach religią dominującą na ziemiach Cygnaru, menici wciąż posiadali znaczące wpływy w stolicy tworząc siłę, z którą Woldred musiał się liczyć.

Król Woldred Pracowity zmarł nieoczekiwanie w roku 289 OR. Przez królestwo przetoczyła się fala niepokojów podsycanych pogłosami o skrytobójstwie, jednakże Kult Menotha obalił te zarzuty deklarując opublikowanie testamentu zmarłego króla natychmiast po zakończeniu okresu zwyczajowej żałoby. Kościół Morrowa zażądał zwołania rady nadzwyczajnej obawiając się wybuchu religijnego konfliktu w sytuacji, gdyby menici uzyskali wyłączny dostęp do cygnarskiego tronu. Nigdy do tego nie doszło.

Testament Woldreda zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Kuzyn zmarłego władcy Malagant - zwany Posępnym - wkroczył do królewskiego pałacu w Caspii wiodąc ze sobą pięciuset żołnierzy i przejmując władzę w królestwie. Kult Stworzyciela odmówił uznania prawa Malaganta do tronu traktując go jako uzurpatora. Najgłośniej kwestionujący prawa Malaganta do korony meniccy kapłani zostali w rezultacie oskarżeni o zdradę stanu. W latach 290-294 OR Posępny Król nakazał aresztowanie oraz egzekucję poprzez powieszenie blisko dwustu menickich kapłanów. Kult Menotha oraz dwór królewski znalazły się w stanie otwartego konfliktu, sytuacja ta uległa nadto zaognieniu w roku 293 OR, kiedy Malagant ustanowił Kościół Morrowa religią państwową i odciął duchownych Stworzyciela od wszelkich funkcji politycznych. Pogrążony w społecznych niepokojach Cygnar znalazł się wówczas na pograniczu wojny domowej.

Niczym czująca świeżą krew wilczyca, khadorańska królowa Cherize rozpoczęła w roku 293 OR wojnę graniczną z Cygnarem, trwającą aż do zaginięcia Cherize w roku 295 OR. Król Malagant zmarł wkrótce potem wskutek choroby, dając zaczątek wielu mrocznym legendom otaczającym kres żywota party władców.

W Khadorze koronowano Ayn Vanar V, zaledwie pięcioletnią dziewczynkę. Władający w jej imieniu regent Velibor rozpoczął agresywną kampanię mającą poszerzyć terytorium królestwa. Regent Velibor był człowiekiem okrutnym, ale zarazem przebiegłym i roztropnym. Kiedy z dalekiej północy nadciągnęły połączone siły wielu barbarzyńskich plemion gotowe złupić ziemie południowego Khadoru, regent przekonał ich wodzów do podjęcia dalszej wyprawy na południe. Przekonał wojowniczych najeźdźców o wartości skarbów południowców, gotowy nadejść ich tropem z zamiarem dobicia osłabionych sąsiadów i zagarnięcia ich ziem.

Zaciekłe wojny trwały ponad dekadę, aż do pełnoletności pełnoprawnej królowej. Większość barbarzyńskich hord uległa unicestwieniu w roku 305 OR, podczas Oblężenia Midfastu. Kapitan Markus Graza, umiłowany syn Morrowa, w pojedynkę odmienił tam bieg bitwy pokonując barbarzyńskich wodzów. Khadorianie kontynuowali wojnę graniczną jeszcze przez dalsze dziesięć lat, zdobywając pewne obszary należące wcześniej do królestw Ordu i Llaelu. Dopiero w roku 313 OR królowa Vanar, zmęczona latami śmierci i zniszczenia, użyła swego autorytetu doprowadzając do zakończenia zmagań. Zdrada regenta Velibora i północnych barbarzyńców odcisnęła trwałe piętno na stosunkach Khadoru z południowymi sąsiadami, zapoczątkowując animozje trwające aż po dzień dzisiejszy. Khador pozyskał w tych czasach spore terytoria, w tym portowe miasto Radahvo zwące się obecnie Port Vladovar. Inne królestwa gorączkowo dążyły wówczas do zawarcia pokoju, toteż przyznały Khadorowi prawa do zdobyczy terytorialnych w nadziei na zaspokojenie ekspansjonistycznych ambicji sąsiada.

Świątynia Menotha, niegdyś niebywale wpływowa politycznie, walczyła w międzyczasie zaciekle o odzyskanie władzy. W przeciągu stu pięćdziesięciu lat Cygnar stał się istną beczką prochu. Menici nigdy nie zapomnieli tego, w jaki sposób Posępny Król odsunął ich od królewskiego dworu, siejąc w odwecie ferment na ulicach miast.

Świątynia Menotha, niegdyś niebywale wpływowa politycznie, walczyła w międzyczasie zaciekle o odzyskanie władzy. W przeciągu stu pięćdziesięciu lat Cygnar stał się istną beczką prochu. Menici nigdy nie zapomnieli tego, w jaki sposób Posępny Król odsunął ich od królewskiego dworu, siejąc w odwecie ferment na ulicach miast. Korona ścigała otwarcie działających opozycjonistów, toteż meniccy agitatorzy zeszli do podziemia. Podburzali lud przeciwko Kościołowi Morrowa ogłaszając jego członków heretykami i nieprzyjaciółmi Boskiego Prawa. Nieustający religijny konflikt pochłonął wiele niewinnych istnień po obu stronach.

Lecz sporadyczne zatargi okazały się niczym w porównaniu z wydarzeniami, które w roku 483 OR podzieliły na dwie części Caspię. Wschodnia część miasta byłą od zawsze uważana za matecznik menitów. Ich miejscowy duchowy przywódca, wizygota Sulon, wezwał tamtego pamiętnego roku wszystkich cygnarskich menitów do stawienia się przed jego osobą. Dziesiątki tysięcy wiernych odpowiedziało na wezwanie do wielkiej pielgrzymki. Zgromadziwszy wokół siebie ogromny tłum, Sulon obwołał się najwyższym przywódcą kultu Menotha i przejął faktyczną władzę nad wschodnią Caspią, częścią stolicy położoną na wschodnim brzegu Czarnej Rzeki. Spodziewając się ulicznych rozruchów caspiańscy strażnicy miejscy ruszyli do zatłoczonych dzielnic chcąc rozpędzić zgromadzenie, lecz menici byli na to przygotowani. Tysiące pielgrzymów uderzyło na stróżów prawa zabijając w krótkim czasie ponad trzystu strażników miejskich.

Dwieście lat wzajemnej wrogości i nienawiści przerodziło się w Cygnarską Wojnę Domową. Religijni menici niemal zrównali z ziemią nadrzeczne kwartały położone po zachodniej stronie miasta. Podsycane zarówno gorącą wiarą jak i aktami oportunistycznego rabunku walki przybrały tak krwawy charakter, że do boju zmuszeni zostali dołączyć klerycy i rycerze Kościoła.

Khador ponownie wykorzystał naszą słabość atakując cygnarskich sprzymierzeńców i rozpoczynając na pograniczu z Llaelem Wojnę Bankierów. Armia Llaelu, nigdy nie dość liczna, szukała desperacko wsparcia zaciężnych wojsk, co doprowadziło ówczesnego władcę do bankructwa. Nasi żołnierze nie mogli wówczas wesprzeć północnych przyjaciół, zbyt uwikłani w starania o uratowanie pogrążonej w ogniu stolicy.

Los Caspii byłby przesądzony, gdyby nie śmierć Sulona. Samozwańczy hierarcha poległ w boju łamiąc morale czcicieli i umożliwiając podjęcie negocjacji pokojowych. Wielka prałatka Shevann, naczelna skarbniczka Kościoła i niewiasta o nieskazitelnej reputacji podjęła się trudnej misji rozjemczej. Darzona ogromną przychylnością morrowiańskich Cygnarczyków i niechętnym szacunkiem ortodoksyjnych menitów, wystąpiła jako rzeczniczka króla Boltona Szarego V, negocjując z następcą Sulona wizygotą Ozeallem. Po długich i wyjątkowo trudnych pertraktacjach obie strony doszły do porozumienia, podpisując zawieszenie broni i powołując do życia Protektorat Menotha.

Religijni menici otrzymali od Korony ziemie na wschód od Czarnej Rzeki oraz wschodnią część Caspii, przechrzczoną natychmiast na Sul dla upamiętnienia postaci Sulona. Władcy Protektoratu mieli sprawować faktyczną władzę nad mieszkańcami tych ziem bez ingerencji Korony. Nominalnie Protektorat wciąż pozostawał częścią Cygnaru, objętą nakazem demobilizacji oraz opodatkowaną przez królewski dwór, lecz żadna ze stron nie miała mieć politycznego zwierzchnictwa nad drugą. Cygnarscy dyplomaci obawiali się, że menici odrzucą propozycję Shevann świadomi tego, że dyslokacja tego rodzaju zetknie ich ze szczepami pogańskich Idrian, ale secesjoniści zdecydowani byli ponieść na wschód płomień swej wiary. Nawrócenie Idrian zajęło im całe dziesięciolecia, wszelako dopięli swego, poprzez koncentrację swych wysiłków na tej sprawie oszczędzając Cygnarowi wielu lat domowego konfliktu. Zaiste sam Morrow musiał docenić wysiłki Shevann, albowiem dostąpiła ona wniebowstąpienia stając się niebiańską patronką kupców i negocjatorów.

Król Grigor Malfast wprowadził nasz naród w czasy rozkwitu nie mającego sobie równego od rządów Woldreda Pracowitego. Paroboty stały się w owych latach czymś powszechnym tworzone przez doskonalących budowę korteksów magów z Konfraterii Czarodziejów, a skarbiec królestwa napełniał się złotem. Malfast rządził mając u boku wiernego doradcę arcydiuka Vintera Raelthorne II, temperującego niejednokrotnie wizjonerskiego króla. Ród Raelthornów przewijał się już wcześniej przez królewski pałac w Caspii, albowiem pierwszy Vinter Raelthorne sprawował rządy dziesiątki lat wcześniej, a genealogia tej rodziny sięgała aż do starożytnych królów Caspii sprzed czasów najazdu Orgothów.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 13 września 2013, 19:34

Vinter Drugi dokładał wszelkich starań, by idealistyczne plany Malfasta znajdowały pokrycie w finansowych możliwościach królestwa. Będąc człowiekiem o chłodnym umyśle i sercu, w swym praktycznym spojrzeniu na życie stanowił doskonałą przeciwwagę dla króla, który bez wsparcia swego doradcy szybko doprowadziłby cygnarski skarbiec do upadłości.

Panujący w tym czasie na północy khadorański król Rusłan Vygor był mizantropem o mrocznych myślach, zazdrośnie spoglądającym na prosperitę Cygnaru. Można go uznawać za szaleńca, ale nie sposób odmówić mu odwagi. Zgromadziwszy ogromną armię khadorański władca uknuł przewrotny plan. Pod koniec roku 510 OR silny korpus armii Vygora przemieścił się w pobliże granicy z Llaelem, mając w swym składzie liczne oddziały sławnej khadorańskiej jazdy. Vygor wiedział, że król Malfast zareaguje na tę prowokację wysyłając do Llaelu Vintera Drugiego, wiodącego w obliczu rzekomej inwazji na sojuszniczy kraj siły złożone z parobotów i strzelców. W tym samym czasie khadorański król objął komendę nad jeszcze liczniejszą armią, której rdzeń stanowiły wyprodukowane niedawno armiboty oraz ciężka piechota. Armia ta weszła do pozornie nieprzekraczalnej Ciernistej Puszczy zamierzając przedostać się przez nią na południe i zaatakować z zaskoczenia kluczowe cygnarskie rejony.

Gdyby nie zwiadowcy z Felligu, którzy zdołali przemknąć się przez kordon kossyckich przepatrywaczy Vygora, Cygnar poczułby w pełni konsekwencje wejścia na swe terytorium ogromnej armii dosłownie wyrąbującej sobie drogę przez Ciernistą Puszczę. Niewielkie garnizony ściągnięte z Corvisu, Point Bourne i Rzecznego Styku podjęły próbę zatrzymania armii najeźdźców nad brzegami Smoczego Jęzora czekając jednocześnie na wsparcie zawracających od strony Llaelu głównych sił Cygnaru.

Bitwa o Jęzor stoczona w pierwszej połowie 511 OR cieszy się mianem jednego z najbardziej krwawych bojów historii nowożytnej. Cygnarczycy stanęli w obliczu miażdżącej przewagi nieprzyjaciela i tylko ich doskonałe wyszkolenie, autorytet pułkownika Drake Cathmore oraz wsparcie kompanii zaciężnych pozwoliło utrzymać rzekę. Przerzucony nad jej nurtem wielowiekowy kamienny most został obrócony w perzynę, setki ton kamienia obrobionego jeszcze w zamierzchłych czasach Ery Wodzów spoczęły na dnie Smoczego Jęzora. W apokaliptycznej bitwie zniszczeniu uległo więcej parobotów niż we wszystkich innych dotychczasowych konfliktach. Chociaż zatrzymaliśmy wówczas khadorański najazd, ponieśliśmy ogromne straty. Odbudowanie samych tylko kontyngentów armibotów utraconych nad Jęzorem zajęło nam całe dziesięciolecia - ogromny szmat czasu zważywszy na fakt, że zakończona śmiercią Rusłana Vygora Wojna o Ciernistą Puszczę trwała zaledwie cztery miesiące.

Król Malfast nakazał wznieść na północnym krańcu "Drogi Armibotów" - szlaku wyrąbanego poprzez puszczę przez paroboty Khadoru - wojskową warownię. Prastary las po pewnym czasie pochłonął te okolice, wraz z samą warownią. Mroczne siły wypłoszyły z pogranicza Cygnarczyków, oddając północne krańce Ciernistej Puszczy na powrót we władanie natury. Na stromych brzegach Smoczego Jeziora gruba warstwa ziemi i gęste leśne poszycie przesłoniły rdzewiejące wraki zniszczonych tam armibotów. Nawet Khadoranie, po dzień dzisiejszy, unikają tamtego rejonu, będącego dla nich symbolem sromotnej klęski.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 17 września 2013, 17:33

Kilka lat później król Malfast ciężko zachorował. Nie mając potomstwa, władca spisał na łożu śmierci akt Konwencji Woldreda i przekazał koronę zaufanemu doradcy, piastującym wówczas urząd arcydiuka Vinterowi Realthrone Drugiemu. Vinter przyjął ów zaszczytny obowiązek świadom krwi starożytnych królów płynącej w jego żyłach. Wkrótce po spisaniu aktu przekazania władzy Malfast zmarł i w roku 515 OR czterdziestoletni Vinter Realthorne Drugi został koronowany władcą Cygnaru zapoczątkowując panującą po dziś dzień dynastię.

Władza rodu Realthrone trwa nieprzerwanie od osiemdziesięciu siedmiu lat. Vinter Drugi rządził w ten sam sposób, w który doradzał swemu poprzednikowi, przedkładając praktyczność nad frywolność. Zawsze niebywale poważny w kwestiach władzy, szybko pozyskał przydomek Króla o Kamiennym Obliczu. Przeżył dwa zamachy, dając się z biegiem czasu poznać jako człowiek dalece podejrzliwy w stosunku do czarodziejów oraz kultów religijnych. To on odegrał znaczącą rolę w zakulisowych rozgrywkach, które doprowadziły do zawiązania Ligi Mercariańskiej, konfederacji kupieckich miast całego królestwa.

W roku 539 OR korona przeszła w ręce jego syna, Vintera Realthorne Trzeciego. Dziedzic dynastii wiele się nauczył od swego światłego rodzica, wszelako miast ciężkiej ręki ojca przysposobił sobie rządy żelaznej pięści. Vinter Trzeci napełniał skarbce Cygnaru dochodami płynącymi ze srogich podatków, inwestując w rozbudowę marynarki i przejmowanie kontroli nad nękanymi przez piratów morskimi szlakami handlowymi. Wielu poddanych nienawidziło go za bezwzględne rządy, chociaż w czasach swego panowania odniósł wiele sukcesów w bojach z korsarzami ze Strzaskanego Wybrzeża - stąd też przydomek władcy, którego szybko przezwano Królem o Kamiennym Sercu.

Vinter Trzeci nie znosił głupoty i służalczości. Uważając się za władcę otoczonego pochlebcami zaczął z biegiem czasu ufać wyłącznie własnym osądom, oddalając od siebie grono zwyczajowych na dworze doradców. Pomimo niechęci poddanych okazał się władcą, który poprowadził Cygnar ku świetności. Jego podatki budziły rozpacz i zgrzytanie zębów, ale bynajmniej ich nie marnotrawiono. Będąc zagorzałym pragmatykiem, król inwestował zawartość skarbca w państwo. Miast wtrącać dłużników do więzień, gdzie gniliby latami, wysyłał ich na galery bądź do kopalni, by mogli odpracować swe zobowiązania wobec korony. Prawdą jest, że wielu z tych nieszczęśników postradało wówczas życie, ale dzięki ich znojowi Cygnar prosperował coraz bardziej.

Vinter Trzeci miał dwóch synów: dziedzica tronu, który zgodnie z tradycją otrzymał imię Vinter oraz księcia Leto, naszego miłościwego władcę. Zaaferowany sprawami wagi państwowej, król oddał obu chłopców pod opiekę mamek i dam dworu, a kiedy zmarł znienacka w roku 576 OR - w opinii niektórych w sposób dalece podejrzany - z braku aktu Konwencji Woldreda władza przeszła w ręce starszego z braci, Vintera Czwartego.

Tak rozpoczęły się czasy współczesne.

Król Vinter Czwarty "Starszy" Realthorne. Wielu z was było młokosami, kiedy jego rządy dobiegły raptownie kresu. Osobiście wierzę, że mamy prawo nazywać Vintera Czwartego mianem paranoika. Uważa się obecnie, że to jego lęk wobec Kościoła Morrowa doprowadził władcę do tego właśnie stanu ducha. Jego ojciec i dziad byli surowymi królami, ale ten Vinter okazał się kimś dalece groźniejszym i mroczniejszym. Wielka szkoda, że Król o Kamiennym Sercu nie znalazł dość czasu, by sporządzić akt Konwencji Woldreda!

Vinter Czwarty wszędzie doszukiwał się wrogów, dopuszczając się na dworze czynów tak dalece nieobyczajnych i niegodnych korony jak grożenie rozmówcom dobytym orężem i zastraszanie dostępujących zaszczytu audiencji emisariuszy. Z tej właśnie paranoi zrodziła się Inkwizycja, zrodzona z królewskiej siatki szpiegowskiej stworzonej przez Vintera Trzeciego. Będąca do tej pory sekretną organizacją wywiadu siatka została przekształcona do postaci gildii królewskich zabójców. Inkwizycja otrzymała pełną swobodę działania i całkowitą bezkarność bez względu na ogrom popełnianych przez nią zbrodni. "Starszy" rządził szerząc terror i sankcjonowany mord, chociaż zwykł je określać mianem sprawiedliwości i królewskiego przywileju stanowienia prawa. Ośmielający się występować przeciwko władcy polityczni przeciwnicy kończyli wywlekani w środku nocy z łóżek i znikający na zawsze bez śladu.

W późniejszych latach rządów Vintera Czwartego na dworze pojawili się zausznicy, których zdemaskowano w swoim czasie jako czcicieli Thamar, wykorzystujący szaleństwo króla do realizacji własnych celów. Wiemy o morrowiańskich kapłanach, którzy sprzeniewierzali się etosowi swej wiary wabieni na rozdroża królewskimi darami; niektórzy z nich ulegali królowi tak dalece, że gotowi byli wstąpić w szeregi Inkwizycji. Toczące serce Vintera zło okazało się tak podstępne, że nawet arkaniści Braterskiej Wspólnoty Czarodziejów i Złotego Tygla wsparli jego tyranię.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 18 września 2013, 21:08

Książę Leto był coraz bardziej rozczarowany występkami swego brata. Powiada się, że cierpiał na chroniczną bezsenność bolejąc w duchu z powodu zbrodni władcy oraz jego narastającej wrogości wobec Kościoła. Młody książę znany był z bliskich związków z Patriarchą Ariusem oraz pobożności. Chociaż kościelni hierarchowie konsekwentnie pomniejszają swą rolę w wydarzeniach, o których za chwilę opowiem, najprawdopodobniej to obietnica poparcia ze strony Kościoła przekonała w końcu Leta do wystąpienia przeciwko Vinterowi. Zimą roku 594 OR wybuchła pałacowa rewolta i chociaż miało to miejsce dziewięć lat temu, ja sam nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wszystko wydarzyło się wczoraj.

Paranoja Vintera Czwartego okazała się dla nas w pewnym sensie błogosławieństwem. Bez względu na ogrom swej pogardy wobec młodszego brata, król nie ufał nikomu innemu na tyle dalece, by mu powierzyć dowództwo nad swoją armią. Mianując brata generałem Korony, Vinter dokonał dalekosiężnego w konsekwencjach wyboru, albowiem Leto nader szybko zgromadził w swym otoczeniu grono bogobojnych oficerów lojalnych wobec osoby księcia i nie potrafiącej już dalej znosić tyranii Vintera. Wśród starannie zakamuflowanych sojuszników księcia znalazł się arcymag Calster, piastujący obecnie stanowisko zwierzchnika Braterskiej Wspólnoty, a także władycy północnego i wschodniego Midlundu i wielu przywiązanych do żołnierskiego honoru oficerów armii.

Ta grupa spiskowców podjęła próbę zdobycia pałacu ścierając się z równie zdeterminowanymi obrońcami króla. Czarodzieje Calstera rzucili wyzwanie Inkwizycji Vintera, a ich konfrontacja obróciła w perzynę wschodnie skrzydło gmachu wstrząsając fundamentami całego kompleksu. Po dziś dzień możecie tam oglądać czarne plamy wypalone magicznym ogniem w marmurze posadzek i kamiennych ścianach. Leto oraz świta towarzyszących mu rycerzy i paladynów zdołała przebić się do królewskich apartamentów atakując władcę i jego przyboczną straż.

Vinter uśmiercił własną ręką dwa tuziny popleczników Leta, sprawiając wrażenie niepokonanego. Parł poprzez rycerskie zbroje i ludzkie ciała niczym opancerzony galeon żeglujący po morzu cygnarskiej krwi. Kiedy znalazł się przy swym młodszym bracie, książę wezwał po raz ostatni, by król powściągnął swe szaleństwo i złożył broń. Żądny śmierci Leta Vinter zasypał go lawiną ciosów ogarnięty zaślepiającym rozsądek amokiem. Chociaż książę w swoim czasie da się poznać jako mądrzejszy władca, jego starszy brat zawsze górował nad księciem w biegłości oręża.

To jego ręka zadała księciu cios, który winien był odebrać buntownikowi życie: potężne cięcie w poprzek piersi. Ciężko raniony Leto znalazł się znienacka na łasce swego bezlitosnego brata, wznosząc morrowiańską modlitwę.

Wielu z was ciśnie się teraz na usta pytanie: Co takiego się stało? Dlaczego rządzi nami Leto, skoro został wówczas pokonany przez swego brata?

Dużo szepcze się na temat manifestacji boskiej mocy, ale nigdy nie zdołano tego z całą pewnością dowieść. W jednej chwili bezbronny Leto oczekiwał na śmierć, w następnej zaś stał nad swym rozbrojonym w mgnieniu oka bratem. Jestem gotów postawić sto koron na Patriarchę Ariusa. Jeśli ktokolwiek prócz samego Morrowa mógłby uczynić taki cud, to właśnie ów niezwykły człowiek.

Vinter został wtrącony do lochów, a Leto przyjął za pewnik powodzenie zainspirowanego przez siebie puczu. Jednakże Starszy miał za sobą wielu starannie ukrytych sprzymierzeńców, którzy niezwłocznie ruszyli obalonemu władcy na ratunek. Agenci Inkwizycji porwali żonę księcia domagając się uwolnienia prawomocnego króla. Kochający bezgranicznie żonę Leto znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Poplecznicy księcia nalegali na odrzucenie żądań lojalistów, Leto wszelako przystąpił na ich warunki. Inkwizytorzy natychmiast złamali dane słowo, przetrzymując księżniczkę mimo uwolnienia Vintera. Obalony król zgubił pościg przedostając się do zakotwiczonego na dachach pałacu eksperymentalnego balonu i odleciał na wschód niesiony wiatrami pchającymi go nad Krwiste Bezkresy. Nikt nigdy więcej nie ujrzał ani Vintera ani żony księcia Leta. Niechaj Morrow ma w opiece jej nieszczęsną duszę.

Król Leto "Młodszy" Raelthorne objął władzę w następstwie wyzbytej śladów radości koronacji, w otoczeniu szlachty spekulującej za jego plecami na temat okoliczności zmiany władcy. Królewskie Zgromadzenie przeprowadziło zaocznie pełny proces Vintera Czwartego, pozbawiając go wszelkich praw do tronu i dokumentując liczne zbrodnie. Skazany na karę śmierci, uznany został za zmarłego, a groźne Krwiste Bezkresy obwołano mianem jego niechybnego kata.

Drodzy chłopcy, macie szczęście żyć w światłych i obiecujących czasach, pod rządami pobożnego i roztropnego króla. To prawda, że na naszych granicach wciąż gromadzą się wrogowie, a nasza armia musi stawiać czoła najemnikom dybiącym na dobro królestwa. Khador nie zaprzestał rozlewu krwi na północnych rubieżach nawet po Wojnie o Ciernistą Puszczę, ale nasi mężni żołnierze skutecznie dają mu odpór, wspierani topografią tamtejszego regionu i potęgą nowoczesnych technologii.

Protektorat znów podnosi głowę przywodząc na myśl wspomnienie Wojny Domowej, wszelako jestem pewien, że król Leto utrzyma Sulmenitów w karbach. Już teraz żołnierze z caspiańskiego garnizonu regularnie wypierają zagony Sulezyjczyków z powrotem za Czarną Rzekę. Wojny nigdy się nie kończą, a przelana w obronie królestwa krew jest konieczną ofiarą składaną na ołtarzu postępu, wolności i dobrobytu. Król Leto to sprawiedliwy i honorowy władca, godny waszego poparcia i lojalności. Zanoście modły do Morrowa w intencji jego zdrowia, moi chłopcy.

Na następnych zajęciach poświęcimy się tematyce wojsk najemnych wykorzystywanych przez Khador i Cygnar dla celów potyczek granicznych nie pociągających za sobą formalnego wypowiedzenia wojny.
Powyższy tekst pochodzi z podręcznika do gry bitewnej Warmachine Prime Remix. Tłumaczenie własne.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 19 września 2013, 18:56

Przewodnik po Merywynie, stolicy Llaelu. Materiały zebrane na życzenie 8ART-a.
[center]MERYWYN, STOLICA LLAELU[/center]
Władze: premier Deyar Glabryn, książę Jessup Hygrenne oraz Rada Szlachecka, wszyscy podlegający jurysdykcji komendanta Mikhaiła Ivdanowicza.

Populacja: 220,00 (ludzie, niewielka społeczność elfów, krasnoludy, gobbery, bardzo nieliczne ogruny i trollaki).

Wojskowość: Merywyn stanowi strategicznie ważny punkt na mapie khadorańskich dowódców. Dziesiątki tysięcy gwardzistów wspieranych setkami parobotów okupują całe miasto, rezydując w domostwach wysiedlonych przymusowo mieszczan. Najwyżsi rangą oficerowie zamieszkują królewski pałac.

Import: dobra luksusowe, ruda żelaza, żywność, tekstylia, drewno.

Eksport: wino, węgiel, papier, wyroby rzemieślnicze.

Słynący z piękna bastion llaelijskiej kultury, Merywyn jest miastem pełnym wysokich wieżyc, strzelistych dachów i barokowej architektury. Stanowiąc serce ekonomii Llaelu, stolica czerpie większość dochodów z taksacji dóbr handlowych przemieszczanych Czarną Rzeką, nakładając podatki na wszystkie kupieckie statki przepływające przez rzeczne rogatki. Najbardziej wpływowi arystokraci Llaelu spędzają tu niemal cały rok, uczestnicząc w politycznym życiu Rady Szlacheckiej. Kompleks pałacowy będący od niezliczonych lat domem kolejnych llaelijskich królów pełni obecnie rolę sztabu dla khadorańskiej armii okupacyjnej. Imperialni żołnierze pojawiają się w całym mieście, wypełniając je czerwienią swych uniformów i stukotem podkutych butów.

Merywyn został zaprojektowany w taki sposób, by podkreślał bogactwo majętnych mieszkańców i zarazem ukrywał niedolę plebsu. Nadrzeczne dzielnice pełne są eleganckich ogrodów, bibliotek, galerii sztuki, sal muzycznych oraz teatrów. Kwartały rzemieślnicze, zakłady przemysłowe oraz kamienice biedoty tkwią wciśnięte w sąsiedztwo wysokich miejskich wałów. Chociaż pierwsze wrażenie może mylić, stolica jest niebezpiecznym miejscem. W tym dominium fałszywie uśmiechniętych urzędników i podstępnej szlachty przetrwać mogą tylko najbystrzejsi i najbardziej bezwzględni. Niektórzy oficerowie armii okupacyjnej lubią porównywać zajęcie miasta do połknięcia kawałka zepsutego mięsa, nie czując się tu bezpiecznie pomimo dostrzegalnego wszędzie wokół uroku stolicy. Nie sposób się temu dziwić, albowiem Merywyn jest polem walki dla llaelijskiego ruchu oporu. Działające na własną rękę niewielkie komórki bojowników ustawicznie dokonują zamachów, intensywnością swych akcji wymuszając na najeźdźcach wprowadzenia stałej godziny policyjnej.

Oblężenie Merywynu uważa się za jedno z najkrwawszych i najdłuższych starć Wojny o Llael. Wycofując się pod naporem najeźdźców, mury stolicy obsadził rdzeń llaelijskiej armii wspierany kontyngentem wojsk Cygnaru. Miasto wytrzymało niemal trzymiesięczne oblężenie kapitulując 12 Cintenu 605 OR. Były to krwawe i brutalne zmagania, w wyniku których srodze ucierpiała ludność cywilna. Spekuluje się, że Merywyn zdołałby oprzeć się oblężeniu, gdyby nie przedwczesny odwrót sojuszniczego kontyngentu Cygnaru. Król Leto podjął tę decyzję w obliczu nasilających się walk na granicy własnego państwa, ale zwykli Llaelijczycy nie znaleźli zrozumienia dla motywów sojuszników, nie wiedząc nic o krytycznej sytuacji Północnej Twierdzy i Ciernistej Wieży, niemalże zmiażdżonych naporem khadorańskich wojsk. Po dziś dzień miejscowi wspominają jedynie oddziały żołnierzy w niebieskich i złotych barwach, opuszczających Merywyn w najczarniejszej godzinie Llaelu.

Mieszkańcy stolicy żywią też ogromną wrogość w stosunku do premiera Glabryna, którego głowa nie znalazła się pośród tych zatkniętych na piki i wystawionych na widok publiczny po egzekucji znaczących arystokratów królestwa. W zamian musieli ścierpieć wystąpienie premiera, w którym powitał on z radością odrodzenie Khardyckiego Imperium i zaprzysiągł wierność wobec królowej Ayn Vanar XI.

Ważne lokacje Merywynu

Katedra pod wezwaniem świętego Rowana: wznosząca się wysoko w przestworza, zdobiona setkami pieczołowicie stworzonych fresków i posągów świętych morrowiańskiej wiary, ta przepiękna budowla jest największym ośrodkiem sakralnym w Llaelu i tylko Najwyższa Katedra w Sancteum przerasta ją rozmiarami i przepychem. Wikarat merywyński nie dostrzega ironii w ochrzczeniu kapiącej bogactwem świątyni mianem świętego patronującego ubogim, chociaż nie można zaprzeczyć, że miejscowy kler dokłada wiele starań, by wspierać niezamożną część stołecznej populacji. Biura wikaratu sąsiadujące z katedrą skrywają w sobie urzędy odpowiadające za Kościół Morrowa w całym Llaelu. Przedstawiciele wikariatu są jedyną grupą wpływów ważącą się krytykować otwarcie poczynania premiera Glabryna.

Katedra nie doznała najmniejszego uszczerbku w trakcie długiego oblężenia Merywynu, chociaż w jej pobliżu toczono kilkakrotnie zaciekłe walki. Fakt ów postrzegany jest za pomniejszy cud i znacząco wpływa na popularność kultu świętego Rowana.

W stolicy znajduje się tuzin innych znanych morrowiańskich świątyń, wśród nich dwie pomniejsze katedry, Świętego Serca oraz Doskonałego Bliźnięcia. Obie stanowią obiekt licznych pielgrzymek, chociaż podczas oblężenia zostały w mniejszym lub większym stopniu uszkodzone.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 września 2013, 10:41

[center]HISTORIA KHADORU[/center]
Poniższa przemowa wygłoszona została przez komendanta Greczko Antonowicza w roku 602 OR do tysięcy świeżo upieczonych gwardzistów zgromadzonych w Korsku.
[center]Obrazek[/center]
Jestem tutaj, by przypomnieć wam, że nasza wielkość zrodziła się z brzemienia trudów spoczywających od niezliczonych pokoleń na barkach naszych przodków, aż po zamierzchłe czasy Imperium Khardyckiego. Żaden naród nie zdoła przetrwać bez oręża dzierżonego silnymi rękami, a nasi przodkowie tego właśnie dokonali. Zjednoczyli Kossytów z Kniei Scarfellskiej, Skirów z północnych gór i Umbrian ze wschodnich stepów pod władzą jednego przywódcy Khardów. U szczytu naszej potęgi wyciągaliśmy pięść ku wschodowi, by podbić słabych z natury Rynów oraz na południe, by zdusić opór północnych księstewek Tordoru. Ci niegdyś dumni ludzie oddali nam pokłon, uznając wyższość Imperium i władzę władców koni. Naród stworzony rękami naszych przodków stanął u szczytu całkowitej dominacji, kiedy przybyli po stokroć przeklęci Orgoci.

Pamiętajcie me słowa, kiedy ruszycie na wojnę i dane wam będzie słyszeć płaczliwe argumenty tych, którzy się nas lękają. Racja jest po naszej stronie. Odbudowujemy wspaniały naród obalony przez Orgotów. Krainy odebrane nam przez innych, przez pogardy godnych grabieżców żerujących na naszej chwilowej słabości, należą do nas prawem przelanej krwi, które nie utraciło swej ważności po dziś dzień. Do was należy powinność uświadomienia tego innym za pomocą topora i garłacza.

Orgoci nas pokonali, wszelako nie ma w tej przegranej powodu do wstydu. Najeźdźcy sięgnęli po diaboliczne czarostwo i nieznaną nam broń. Walczyliśmy z nimi o każdą pędź ziemi i zabraliśmy wielu Orgotów ze sobą do Urcaenu. Zmusiliśmy ich, by wysłali na tę stronę oceanu więcej statków i zmiażdżyli nas ogromną przewagą liczebną. Gdyby południowcy mieli równie żelazną wolę oporu jak my, Orgoci nie byliby teraz niczym więcej jak tylko zapomnianym fragmentem historycznych ksiąg. Najeźdźcy zakotwiczyli się wpierw w miękkim podbrzuszu południa, lecz Imperium Khardyckie spowolniło ich podboje. Topiliśmy wroga w morzu krwi rozlewanej khadoriańskimi ostrzami. Dzięki naszemu poświęceniu najeźdźcy potrzebowali dwóch stuleci więcej, by dokonać swego dzieła.

Orgoci rządzili przez wiele pokoleń, plugawiąc nasze majestatyczne starożytne miasta swymi fortecami, mrocznymi świątyniami i dziwacznymi monumentami - budowlami, które zrównali z ziemią w czasie Pogromu; czasie ucieczki z naszych wybrzeży. Spośród wszystkich ludów zachodniego Immorenu to nasi przodkowie ucierpieli najbardziej w trakcie okupacji, płacą srogą cenę za swe męstwo i poświęcenie w wojnie z najeźdźcami. Nasi pradziadowie musieli żywić Orgotów uprawiając dla nich rolę, bogacić ich trudząc się w kopalniach i zabawiać krwawymi igrzyskami. Wszystkim zaoferowano ten sam wybór: uległość albo śmierć, lecz chociaż Orgoci mogli odbierać naszym przodkom życie, nie zdołali zabić w nas nieustępliwej zawziętości. Tak właśnie przetrwaliśmy.

Każdy naród przypisuje sobie kluczową rolę w odniesieniu zwycięstwa nad Orgotami. To prawda, że do pierwszej rewolty doszło w Cygnarze, ale ich Żelazne Sprzysiężenie poniosło sromotną klęskę i zostało unicestwione krótko po wybuchu powstania. Tordorianie i Thurianie walczyli dzielnie, lecz daremnie w Bitwie Setki Czarodziejów. Orgoci ponownie odpowiedzieli z pełną siłą, wyrzynając w pień tych, którzy poważyli się odrzucić ich jarzmo. Podobnie było z Amią Gromowładnych, którą dzisiejszy Llaelijczycy wspominają z łzami w oczach. Tamten krótki epizod był jedynym godnym uznania momentem w całej ich pożałowania wartej historii. Tylko władcy koni z Khadoru odnieśli wówczas prawdziwe zwycięstwo, w roku 147 OR. Ogromne zgromadzenie mężnych wojów z północy otoczyło i zdobyło pierwsze miasto Orgotów. Nasi przodkowie obrócili je w perzynę pozostawiając jedynie wypaloną ziemię i z rozmysłem wymazali z kart historii jego nazwę. A króko potem wyrwali spod władzy najeźdźców sam Korsk.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 27 września 2013, 11:35

Orgoci podjęli wielkie wysiłki, by odzyskać dla siebie Korsk. Wysłali przeciwko naszym przodkom na poły nieśmiertelnych ludzi stworzonych z fuzji ciała i metalu oraz przerażające machiny, ale miasto im nie uległo. Korsk nie pozwolił nigdy więcej zdeptać swych murów stopami najeźdźców. To był punkt zwrotny w naszej historii. Szukając wsparcia i przywództwa z naszej strony, przedstawiciele mających się dopiero narodzić państw zawiązali w roku 160 OR Żelazny Sojusz, zaś cztery lata później wypowiedzieli najeźdźcom otwartą wojnę. Ten właśnie Sojusz podjął wysiłki, które doprowadziły do stworzenia Kolosalów.

Wizja monumentalnych mechanicznych konstruktów zaciskających ze zgrzytem ogromne pięści i spoglądających płonącymi oczami na majaczące na horyzoncie fortece Orgotów musiała przekonać do siebie naszych mężnych przodków. Tego właśnie potrzebowali, by raz na zawsze przegnać z naszych ziem okupantów. Cygnarczycy przekonali Khadorian, że z ich pomocą marzenie o wolności stanie się rzeczywistością.

Inne narody nie mówią wiele o tamtych czasach, przekonując jedynie, że Rada Dziesięciu przewodziła powstaniu jednomyślnie i zgodnie. Lecz prawda jest taka, że Caspianie odkryli już wtedy swą zdradziecką naturę, w najczarniejszej godzinie zmagań ze wspólnym dla wszystkich nieprzyjacielem. Lękający się nas południowcy szeptali zatrute rady w pałacach Rhulu, gdzie zabiegali o pomoc w budowie Kolosalów. Przebiegle wykluczyli nas z obrad i obrali Caspię za jedynie miejsce, w którym miano konstruować te machiny. Rhulici przystali na owe propozycję, albowiem od dawna obawiali się naszych sztandarów łopoczących na ich zachodnich granicach.

Kiedy wieści o tym podstępie dotarły do naszych przodków, ci podjęli odważną decyzję kopiując w sekrecie plany konstrukcyjne Kolosalów. Uczynili to, by chronić swój lud, własnym fortelem chcąc zapewnić powodzenie dalekosiężnym planom Żelaznego Sojuszu. Nasze sekretne manufaktury w Korsku rozpoczęły budowę pierwszych Kolosalów.

Południowcy zawsze nas lekceważyli. Cygnarczycy po dziś dzień uważają nas za pośledniejszych względem siebie. Zapomnieli, że to my wynaleźliśmy kocioł parowy. Nasi inżynierowie są równie przedsiębiorczy i utalentowani jak ci żyjący w południowych krainach, a nawet lepsi, ponieważ kryją w swych serca niezłomną wolę i wierność ojczyźnie. Nie potrzebujemy przyzwolenia południowców na nic, ani w tamtych czasach ani dzisiaj.

Nienawiść wobec Khadoru przyćmiła ich umysły do końca w 188 OR, kiedy bądź to południowcy bądź Rhulici - dziś już tego nie wiemy - zdradzili nas Orgotom. Wbrew wszelkim przysięgom i deklaracjom świętej jedności ujawnili nasze manufaktury nieprzyjacielowi. Walczący dotąd na każdym froncie Orgoci skoncentrowali wówczas całą swą uwagę na Korsku, sprowadzając tam ogromną armię doświadczonych latami bojów wojowników oraz nieumarłych zabójców stworzonych czarną magią.

c.d.n.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 września 2013, 10:45

Ojczyzna zawsze była naszym największym sprzymierzeńcem. Mając dość ukąszeń zamorskich insektów na swej skórze, przebudziła się niosąc ze sobą niebywale srogą zimę. Mrożące szpik w kościach wiatry i głębokie śniegi unieruchomiły armie naszych nieprzyjaciół. Uwięzieni w górskich dolinach i na nizinach, Orgoci zmuszeni zostali do odwrotu niewyobrażalnym chłodem, który kradł ciepłe oddechy prosto z ich ust. Tak to sam Khador ocalił przed zgubą swój wierny lud, zsyłając nam mistyczne przesłanie.

Orgoci nie zdołali nas unicestwić, zniszczyli jedynie nasze manufaktury kosztem niebywale ciężkich strat we własnych szeregach. Kto wie jak wiele ludzkich istnień po naszej stronie zdołalibyśmy ocalić, gdyby do tych wydarzeń nigdy nie doszło? Stanęlibyśmy do mających dopiero nadejść bojów silniejsi i bardziej władni wyegzekwować prawa własności do ziem starego Imperium Khardyckiego. Zdradziecka Caspia zdołała osiągnąć swe podstępne cele pozbawiając nas broni, dzięki której moglibyśmy stanąć naprzeciwko siebie jak równi z równymi.

Nie mieliśmy możności rzucenia im w twarz oskarżeń, albowiem doskonale ukryli swe uczynki nie pozostawiając żadnych dowodów. Wyczerpani krwawymi stratami, nasi przywódcy zostali zmuszeni do uległości. Zniszczenie Orgotów wciąż pozostawało najważniejszym naszym celem, toteż podjęliśmy współpracę z resztą Rady Dziesięciu. Jeśli ktoś musi sypiać w jednym łożu z wrogiem, by wspólnie strzec się przed jeszcze potężniejszym nieprzyjacielem, niechaj tak będzie.

Milczeliśmy, gdy w 191 OR caspiańskie Kolosale wychynęły z kryjówek i zaatakowały Orgotów. Nasi bohaterscy generałowie i ich mężni żołnierze walczyli ramię w ramię z południowcami, kiedy wypieraliśmy najeźdźców w stronę wybrzeża. Po wielu pomniejszych zwycięstwach, w roku 198 OR zgromadziliśmy siły dość znaczne, by rzucić je do ostatecznego boju. Orgoci jęli się wycofywać niczym chmura szarańczy, mordując rdzenną ludność, burząc miasta i paląc uprawy w akcie bestialstwa nazwanego później Pogromem. I nadszedł w końcu ów dzień, kiedy ostatni z nich wsiedli na czarne statki i odpłynęli na wody Merediusa zmierzając ku piekielnym krainom, z których niegdyś przybyli. Immoren znów był wolny! Nigdy nie zapomnijcie o ofierze, jaką nasi przodkowie złożyli na ołtarzu tego wyzwolenia!

Nadszedł czas odbudowy. W 202 OR Rada Dziesięciu zebrała się w Corvisie - Tonącym Mieście - podejmując się zadania ustanowienia nowego porządku politycznego. Przez wiele tygodni Rada debatowała nanosząc na papier propozycje granic, które natychmiast darto w strzępy i rozpisywano na nowo. Cygnarczycy i ich ordyjscy sługusi utrzymywali, że najlepszym rozwiązaniem kwestii terytoriów nowych państw było wyznaczenie ich granic na podstawie układu prowincji naszych niedawnych okupantów! Choć brzmiało to absurdalnie, Rada Dziesięciu na ową propozycję przystała! Czy ktokolwiek liczył się z naszym zdaniem? Południowcy mieli za nic nasze protesty, twierdząc zawzięcie, że Imperium Khardyckie w czasach swej świetności zagarnęło liczne ziemie na drodze bezprawnego podboju. Uczynili to świadomi naszych strat odniesionych w wojnie wyzwoleńczej oraz faktu, że nie mieliśmy po swej stronie Kolosalów. Starannie zawoalowane groźby nie pozbawiały naszych przodków złudzeń: gdybyśmy nie przystali na te krzywdzące warunki, nasze miasta spotkałby los taki sam jak fortece Orgotów.

Mapy państw w swym ostatecznym kształcie znacząco okroiły nasze ziemie czyniąc miejsce dla królestw Ordu i Llaelu zbudowanych na szczątkach dawnych kultur Tordoru i Rynu. Chociaż Tordoranie zaskarbili sobie nasz szacunek jako ludzie mężni i nie stroniący od wojen, roszczenia Rynów mogły budzić tylko pusty śmiech. Nigdy nie byli niczym więcej jak tylko skupiskiem grodów wzniesionych w cieniu gór, a ich przywódcy nie powinni byli trafić pomiędzy lepszych od siebie członków Rady Dziesięciu.

Południowcy twierdzili, że postanowienia Traktatów z Corvisu nie były dla nikogo krzywdzące. Z uporem wytykali nam jako argument rozmiary naszego państwa, lecz w ich demagogii nie było głębszego sensu. Czyż nie jest oczywistym, że potężny władca winien mieszkać w pałacu, a nie szopie? Mieliśmy prawo do tego, co nam odebrano, ale w tamtych czasach, po latach krwawej daniny złożonej podczas wojen z Orgotami, południowcy przeistoczyli się w szakale. Północne krańce naszego rzekomo ogromnego państwa są tak dzikie i niezdatne do zasiedlenia, że stały się zupełnie bezużyteczne dla celów nowoczesnego przemysłu. Nasze kopalnie, nieliczne i bez wyjątku usytuowane w trudno dostępnych miejscach, wymagają dwukrotnie większych nakładów od tych drążonych w Cygnarze. Jesteśmy dumni ze swego dziedzictwa, ale tylko południowe rubieże naszego państwa nadają się na uprawę roli. Imperium Khardyckie sięgało swą opancerzoną pięścią po inne krainy w potrzebie zyskania przestrzeni życiowej i po to właśnie przelewaliśmy krew i pot w czasach Tysiąca Miast. Szanowaliśmy sojuszników i chroniliśmy lenników, którzy składali nam poddańczy hołd. Obradujący w Corvisie południowcy uznali, że mogą przekreślić te pradawne przysięgi i deklaracje wedle swego własnego uznania.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 30 września 2013, 12:47

Po uprawomocnieniu Traktatów z Corvisu stało się oczywiste jak sprytnie Cygnar zmanipulował negocjacje dążąc do odseparowania swoich ziem od naszych granic. Ord i Llael stały się buforami dzielącymi ich żołnierzy od naszych ostrzy. Przywódcy obu tych królestw są jedynie marionetkami. Regularnie spotykają się w Caspii zabiegając o przychylność władców Cygnaru. Llaelijczycy... jakiż wstyd budzi sama myśl, że dzielimy wspólną krew z tymi Umbrianami, którzy porzucili ojczyznę! Szukając dla nich usprawiedliwienia musimy pamiętać, w jak trudnym położeniu znajdowali się nasi przodkowie w tamtych czasach. Południowcy mogli uwieść ich podstępną magią, wypaczyć umysły bądź po prostu ogłupić je gładkimi słówkami. Wtedy właśnie rozpoczęła się nasza nieustanna walka o odzyskanie tego, co nam się słusznie należy.

Zawarliśmy porozumienie gotowi przestrzegać jego postawień pomimo błędnych decyzji naszych negocjatorów. Przysięgliśmy na swój honor szanować treść Traktatów z ojca na syna, wiążąc mocą przysięgi również potomków ludzi, którzy je podpisali. Khador nie zamierzał plamić się hańbą wiarołomcy. Jesteśmy ludźmi honoru, wszelako po wielu dziesiątkach lat uczeni akademicy w Korsku odkryli coś niezwykle intrygującego. Rodziny uczestniczących w debatach przedstawicieli naszego kraju nie miały potomków, z nieznanych nam właściwie powodów! Nie sposób nazwać tego inaczej jak tylko znakiem zesłanym nam przez bogów. Być może tak właśnie okazał nam swą przychylność Menoth, ugłaskany naszym szacunkiem wobec spisanych praw, ponieważ przez wzgląd na owe niezwykłe odkrycie postanowienia Traktatów z Corvisu przestały nas obowiązywać. Ci, którzy je podpisali już nie żyli, nie mając na dodatek potomstwa mogącego podtrzymywać stare przysięgi. Krainy odebrane nam na mocy tych wymuszonych negocjacji miały znów stać się naszą własnością.

Mogliśmy rozpocząć naszą świętą misję.

W roku 242 OR król Lavash Tzepesci wezwał wszystkich lojalnych Khadorian przebywających poza granicami kraju do powrotu do ojczyzny. Wielu naszych przodków rozproszyło się w tych czasach po świecie zdobywając doświadczenie i wiedzę w trakcie odbudowy zachodniego Immorenu z wojennej pożogi, ale nikt z nich nie zapomniał o swym pochodzeniu. Ci obyci w świecie i dobrze wykształceni Khadorianie odpowiedzieli na królewskie wezwanie, porzucając swe dotychczasowe życie i wracając do ojczyzny. Największą wartość mieli dla nas ci, którzy posiedli moc arkanistów w Braterskiej Wspólnocie Czarodziejów oraz Loży Złotego Tygla. Zrywając wszelkie więzi z tymi dekadenckimi stowarzyszeniami, powracający na północ arkaniści powołali w 243 OR do życia Pakt Szarych Magów.

Uzbrojeni w magiczną i okultystyczną wiedzę, ludzie ci sprowadzili do naszych miast nowoczesną magianikę i czarostwo. Przynieśli też sztukę budowania korteksów, dając nam w końcu możliwość budowania własnych Kolosalów. Nie będąc już dłużej zależnymi od Caspian, rozpoczęliśmy zakrojone na wielką skalę przygotowania do nowej wojny. W roku 250 OR powołaliśmy do życia armię zdolną uderzyć równocześnie na Ord i Llael.

Tak rozpoczęła się wojna o odzyskanie utraconych ziem.

Przez siedem lat ogromne konstrukty siały zniszczenie i śmierć. Te chwalebne boje dowiodły całemu światowi, że Khador nie może być lekceważony, lecz spoglądając na tamte wydarzenia z dzisiejszej perspektywy nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zaatakowaliśmy przedwcześnie. Nasze wojska nie miały dość czasu, by jednolicie się wyekwipować. Kolosale były zbyt drogie w eksploatacji. Zatrzymanie naszych postępów wymagało połączonych wysiłków Ordu, Llaelu i Cygnaru - wysiłków przywodzących na myśl farmerów próbujących osadzić w miejscu potężnego muła - jednakże w ostatecznym rozrachunku przystaliśmy na ich propozycje podpisując traktaty demilitaryzacyjne. Cygnar obwieszczał swe zwycięstwo na każdym rogu ulicy, my jednak wiedzieliśmy już, że Kolosale okazały się przeżytkiem minionej epoki. Doszliśmy do tego wniosku na na wiele lat przed opóźnionymi intelektualnie południowcami.

Wykorzystaliśmy wymuszony okres pokoju na odbudowę swych sił. W 293 OR nasza nowa władczyni - królowa Cherize - podjęła bój z nieprzejednanym nieprzyjacielem. Kolosale były wówczas już tylko wspomnieniem, zastąpione przez znacznie zwinniejsze paroboty. Cherize okazała się silną, aczkolwiek enigmatyczną królową. Znalazła niezwykłych sojuszników gotowych wesprzeć nas w walce z południowcami, wśród nich plemiona zapomnianych dzikusów z Ciernistej Puszczy zwących się Tharnami. Szczepy tych barbarzyńców runęły na Cygnar, lecz same w sobie okazały się nie dość silne, by przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę, zapewne przez wzgląd na swą pogańską naturę i uwielbienie żywione do zwierzęcego boga.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 03 października 2013, 23:36

Królowa Cherize zniknęła w tajemniczych okolicznościach w 295 OR. Wojna trwała nadal pod rządami regenta Velibora, który jako godny mąż stanu sprawował władzę w królestwie w imieniu małoletniej dziedziczki tronu Ayn Vanar V. Taz zwane Wojny Graniczne toczone były z użyciem stali i prochu, lecz warto nadmienić, że stały się również świadkiem masowego wykorzystania pierwszych armibotów, w szczególności w bitwie o Czerwoną Twierdzę w 299 OR oraz rok później na Żelaznych Polach. W następnych latach tych bojów odepchnęliśmy od siebie Llael i Ord, przejmując we władanie słusznie się nam należące ziemie i wzmacniając swą potęgę.

Gdybyśmy wówczas poprzestali na tych zdobyczach i wstrzymali na pewien czas podboje, być może więcej byśmy na tym zyskali, wszelako nikt nie powinien kłaść winy na głowę regenta Velibora. Nie był co prawda królem, ale dowiódł swej wartości w sprawowaniu władzy. Być może to właśnie brak królewskiej krwi w żyłach przyczynił się w końcu do jego porażki? Na początku roku 305 OR zawiązał się wielki sojusz barbarzyńskich plemion zamieszkujących odległe góry i wyżyny Khadoru. Ci potomkowie pogańskich szczepów nigdy nie dołączyli do prawdziwego ludu Imperium, żyjąc na obrzeżach naszego narodu podług starych obyczajów i oddając cześć Bestii o Wielu Kształtach. Niektórzy z nich byli zdziczałymi szaleńcami, inni dumnymi, ale okrutnymi potomkami władców koni, którzy niegdyś ugięli kolana przed królem-kapłanem Khardoviciem. Ludzie ci przybyli na nasze ziemie chcąc plądrować i grabić dobytek lepszych od siebie. Regent Velibor wziął wówczas przykład ze swej poprzedniczki Cherize i jej sojuszu z Tharnami i objawił przed tymi najeźdźcami wizję niebywałych bogactw czekających na złupienie w tłustych prowincjach południowego Ordu.

Plan regenta Velibora niemal się powiódł. Chociaż większość ludzi południa jest słabymi tchórzami, mieszkańcy Midfastu w Ordzie raz po raz dowodzili swego męstwa i determinacji w obronie własnych ziem. Przetrwali bez szwanku nawet atak Kolosalów w 250 OR. Już wcześniej odzyskaliśmy wiele ziem położonych na północ od Midfastu, w tym Port Vladovar, który Tordoranie ochrzcili mianem Radahvo po nielegalnym zagarnięciem miasta w trakcie obrad nad Traktatami z Corvisu. Lecz mimo naszych zwycięstw Midfast i otaczające go posępne wzgórza wciąż dawały nam skuteczny odpór. Wiedząc o tym regent posłał na niezwyciężoną dotąd twierdzę barbarzyńskie plemiona chcąc sprawdzić, czy pozornie niezliczona horda dzikich wojowników podoła wyzwaniu, przed którym ugięli się żołnierze dobrze zorganizowanych armii. Nasze wojska ruszyły ich śladem, zamierzając wykorzystać każdą słabość południowców wynikłą z ataku barbarzyńców.

Czternaście plemion liczących jakoby pięćdziesiąt tysięcy dzikich wojowników zaczęło oblegać Midfast. Trudno się łudzić nadzieją, że jakiekolwiek miasto zdolne byłoby oprzeć się równie wielkiej hordzie, ale jakaś nadnaturalna potęga pokrzyżowała plany Velibora. Niektórzy uznali to za oczywisty znak, że podobnego czynu mógłby dokonać jedynie prawdziwy król Khadoru. Inni sądzą, że porażka była efektem gniewu boskiego wywołanego sprzymierzeniem z czcicielami Żmija. Nasi uczeni znają historię Tharnów, którzy walcząc ramię w ramię z Cherize doświadczyli na własnej skórze cierpień Dziesięciu Przekleństw Morrowa płacąc tę cenę za swe bestialskie mordy na żarliwych wyznawcach Morrowa. Wybór Velibora decydującego się sięgnąć po pomoc równie bezbożnych pogan, choć ze strategicznego punktu widzenia jak najbardziej słuszny, zapewne nie zjednał mu przychylności niebios. Nie wiem tego i nie sądźcie, że jestem człowiekiem zdolnym przejrzeć zamiary i motywy postępowania bogów.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 października 2013, 19:20

Ordyjczycy walczyli mężnie, jak zawsze zresztą, gdy osacza się ich w pułapce bez wyjścia. Lud ten nie ma w sobie dość odwagi, by stawić nam czoła na otwartym polu, ale przyparty do ściany, niezmiennie znajduje w sobie wielkie pokłady skrywanego na co dzień męstwa. Potrafimy dostrzec i uszanować te rzadkie przypadki, kiedy na południowych ziemiach pojawia się godny poważania wojownik. W roku 305 OR ordyjski żołnierz noszący imię Markus - zapewne daleki potomek khardzkich przesiedleńców - w najczarniejszej godzinie Midfastu skupił wokół siebie broniących przystępu na blanki obrońców. Podtrzymywał nadzieję wbrew wszelkim racjom, odmawiając sobie przez tydzień snu i nie szczędząc w zamian podniosłych słów towarzyszom. Markus wiedział o zmierzających na północ posiłkach, ale zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że sojusznicy nie zdążą dotrzeć do twierdzy na czas. Chcąc kupić im dość czasu, opuścił Midfast wyruszając naprzeciw hordzie barbarzyńców i rzucając ich czternastu wodzom wyzwanie do walki na śmierć i życie. Pragnąłbym żyć w tamtych czasach, by móc obejrzeć te pojedynki. Każdego dnia Markus opuszczał twierdzę rzucając rękawicę dwóm wodzom i za każdym razem wychodził ze starcia zwycięsko. W ostatnich dniach tego niezwykłego tygodnia odniósł ciężkie rany i wyzionął ducha krótko po odebraniu życia ostatniemu barbarzyńskiemu władyce.

I zyskał tym samym dość czasu, by zmierzające do Midfastu wojska zdążyły nadejść obrońcom z odsieczą. Posiłki dotarły do twierdzy w chwili, kiedy mężny Ordyjczyk dostąpił wniebowstąpienia, stając się świadkami tego nadnaturalnego zdarzenia. Czytałem pamiętniki khadoriańskiego oficera, który widział owo wniebowstąpienie na własne oczy i wierzę święcie w to, że był to prawdziwy cud. Wolą bogów było, byśmy tamtego dnia nie stali się panami ziem, o które walczyliśmy. W swych myślach wciąż wspominam przeczytane słowa tamtego oficera: "Kimże jestem ja, bym ważył się sprzeciwiać woli niebios?".

Bitwa o Midfast była niewielką porażką, kosztującą Khador w ostatecznym rozrachunku jedynie uszczerbek na dumie. We wcześniejszych latach odnieśliśmy dość innych zwycięstw, posiedliśmy wiele zdobyczy. Kiedy królowa Ayn Vanar V osiągnęła pełnoletność i objęła władzę, uznała za roztropne zakończyć wojnę. Królowa była kobietą o miłosiernym sercu, wzywając w roku 313 OR do zawieszenia broni i pozwalając naszym żołnierzom zaznać zasłużonego odpoczynku. Zdobyliśmy dla tronu Port Vladovar oraz wiele żyznych uprawnych ziem na północ Midfastu, toteż bez fałszywej skromności możemy uznać tamtą wojnę za nasze wielkie zwycięstwo. Vladovar stał się największym z naszym morskich portów i sercem khadoriańskiej floty. Jego zdobycie miało w sobie większą wartość od tuzina jałowych fortec pokroju Midfastu.

W trakcie negocjacji pokojowych wystawiono na próbę naszą cierpliwość, zmuszając Khador od zwrócenia południowcom ziem zdobytych na pograniczu z Llaelem. W tamtych czasach ustępstwa te nie miały większego znaczenia dla interesów królestwa, chociaż wielu z nas wiązały z tamtymi krainami historyczne zaszłości. Pozostawiliśmy po sobie jedynie wypalone i splądrowane ruiny, będące rezultatem naszych wojen oraz rzezi poczynionej jeszcze przez Orgotów. Chociaż niektórzy hadoriańscy notable protestowali przeciwko uległości powołując się na konieczność odzyskania Starej Korski - niegdyś wschodniej stolicy Imperium Khardyckiego - większość z nas zadowoliła się zwróceniem Llaelijczykom bezużytecznych dla nich zgliszczy.

Wiele lat później decyzje te okazały się taktycznym błędem, nie osądzajmy jednak zbyt surowo naszych świętujących tak wiele innych zwycięstw przodków. Nikt z nich nie miał powodu podejrzewać, że zamieszkujący wschodnie pogranicze Umbrianie tak łatwo dadzą się przekabacić na stronę południowców. Niegdyś dumni i godni szacunku potomkowie władców koni przeistoczyli się w pokojowe pieski Rynów! Zaakceptowali zmianę granic bez oporu, niczym ludzie zmieniający jeden płaszcz na drugi. Co więcej, po dziś dzień nie są nam życzliwi. Mury Laedry zostały wzniesione na dawnej khardyckiej ziemi! Przyszedł czas, byśmy zyskali sposobność do odpłacenia się tym Umbrianom za ich zdradliwą naturę i niewierność prawdziwym władcom tych ziem. Siedzą teraz w zbudowanych przez Rynów miastach strzelając z wysokości blanków do nas - ludzi, którzy winni być ich pobratymcami. Nie powinniśmy czegoś takiego ścierpieć choćby dzień dłużej. Nie mogę się doczekać dnia, kiedy wkroczymy do tego królestwa i zmusimy zdrajców do ugięcia kolan przed ich prawowitymi władcami.

ODPOWIEDZ