Soul Hunter - Aaron Dembski-Bowden

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 28 grudnia 2016, 22:27

[center]ŁOWCA DUSZ[/center]

Bycie synem boga niosło ze sobą przekleństwo.

Widzieć to, co widział bóg; wiedzieć to, co bóg wiedział. Ten dar, ta wiedza, zdawały się rozsadzać jaźń.

Jego komnata była celą, pozbawioną nawet namiastki komfortu, służącą za nic więcej niż tylko ochronę przed niepożądanymi bodźcami. Przebywając wewnątrz tego znienawidzonego sanktuarium, syn boga wykrzykiwał tajemnice mającej się dopiero spełnić przyszłości, głosem ochrypłym z wysiłku, metalicznie zniekształconym przez wokalizator starożytnego hełmu.

Czasami jego mięśnie zastygały porażone skurczem: bloki mięsa i ścięgien zaciskające się wokół twardych niczym stal kości. Dygotał wówczas i sapał spazmatycznie nie potrafiąc zapanować nad własnym ciałem. Te stany niedowładu potrafiły ciągnąć się godzinami, a każde uderzenie obu serc rozpalało ciało mężczyzny ogniem agonii, kiedy krew tętniła w jego sparaliżowanych członkach. W momentach, gdy przeklęty paraliż ustępował, a zapasowe serce zwalniało do zwyczajnej częstotliwości uderzeń, syn boga łagodził cierpienie uderzając głową o ściany celi. Wyrządzane samemu sobie cierpienie pozwalało mu chociaż po części oderwać uwagę od płonących w umyśle obrazów.

Czasami nawet to pomagało, chociaż zawsze na krótko. Powracające wizje szybko przezwyciężały zwyczajny ból, pogrążając jaźń mężczyzny w ogniu katuszy.

Syn boga, wciąż mający na sobie pancerz wspomagany, uderzał ukrytą w hełmie głową o ścianę atakując swą czaszką stalową przeszkodę. Mając po swojej stronie ceramitową osłonę głowy i grube kości, wyrządzał więcej szkody ścianie niż sobie samemu.

Owładnięty tym samym szaleństwem, które przywiodło do śmierci jego ojca, syn boga nie dostrzegał ścian celi. Nie rozpoznawał linijek danych przewijających się na wyświetlaczach wizjerów hełmu, którego systemy analizowały konstrukcję komnaty, obrys drzwi, mnóstwo innych zupełnie nieistotnych architektonicznych detali. Na szczycie lewego wyświetlacza płonęły ostrzegawczą poświatą komunikaty układu monitorującego organizm właściciela zbroi, informujące o chwilach, gdy para serc uderzała zbyt szybko nawet dla istoty o nadludzkiej fizjologii albo kiedy oddech ulegał zatrzymaniu w efekcie przedłużającego się paraliżu.

To była cena, którą płacił za swe podobieństwo do ojca. Tak musiał żyć śmiertelny dziedzic boga.

* * *

Niewolnik nasłuchiwał u drzwi celi, licząc w myślach upływające minuty.

Za grubymi płytami z ciemnego metalu krzyki jego mistrza nareszcie ucichły, przynajmniej na chwilę. Niewolnik był człowiekiem, przez co musiał znosić ograniczenia związane z poślednią jakością zmysłów, ale przyciskając ucho do drzwi potrafił wychwycić słuchem dźwięk oddechu mistrza. Był to budzący niepokój odgłos, rwący się i chrapliwy, zniekształcony filtrami hełmu.

Chociaż niewolnik pozwalał sobie błądzić myślami, wciąż pilnie liczył w pamięci sekundy przechodzące w kolejne długie minuty. Nie sprawiało mu to trudności, albowiem przez długi czas ćwiczył tę czynność wiedząc, że żaden chronometr nie mógł być darzony zaufaniem w otchłani Osnowy.

Niewolnik nazywał się Septimus, ponieważ był siódmym z kolei. Sześciu innych służyło wcześniej mistrzowi i żaden z nich nie zaliczał się już w poczet załogi Paktu Krwi.

Korytarze krążownika Astartes sprawiały wrażenie wymarłych, jawiąc się niemą plątaniną tuneli obramowanych czarną stalą i ciemnym żelazem. Były żyłami ogromnego okrętu, niegdyś tętniącymi życiem: przemierzali je zaprzątnięci swymi prostymi zadaniami serwitorzy, zmierzający w swoich sprawach Astartes, śmiertelni członkowie załogi wykonujący bezlik czynności niezbędnych do funkcjonowania tak wielkiej jednostki. W czasach przed wielką zdradą tysiące dusz uważały Pakt Krwi za swój dom, wśród nich blisko trzystu Astartes.

Z biegiem czasu wszystko się zmieniło. Z biegiem czasu i wskutek przyniesionych przezeń wojen.

Korytarze pozostawały nieoświetlone, chociaż nie były pozbawione zasilania. Zamierzona ciemność rozgościła się we wnętrzu krążownika - ciemność tak głęboka, że wręcz wżerająca się w metalową konstrukcję jednostki. Środowisko takie było czymś naturalnym dla Władców Nocy, bez wyjątku urodzonych na tym samym pozbawionym słonecznego światła świecie. Dla nielicznej ludzkiej załogi zasiedlającej labirynt Paktu ciemność ta na początku była uprzykrzeniem. Z biegiem czasu nadeszła aklimatyzacja. Ludzie wciąż nosili przy sobie latarki i optyczne wzmacniacze oświetlenia, ponieważ na zawsze mieli pozostać ludźmi i nie podzielali nadnaturalnej zdolności widzenia w ciemnościach będącej cechą ich mistrzów. Po pewnym czasie większość z nich przywykła do życia w smolistej czerni.

Aklimatyzacja przyniosła ze sobą poczucie akceptacji. Umysły, które nie podołały temu wyzwaniu popadły w szaleństwo i zostały unicestwione w akcie kary za swą niewybaczalną słabość. Szczęśliwcy nauczyli się żyć w praktycznie niewidocznym dla siebie świecie.

Myśli Septimusa sięgały jeszcze dalej. Wszystkie maszyny miały dusze, niewolnik wiedział to od czasów życia w służbie Złotego Tronu. Zdarzało mu się przemawiać do ciemności, którą postrzegał za istotę samą w sobie, za manifestację jaźni i samoświadomości okrętu. Przemierzając ten wieczny mrok żył jednocześnie wewnątrz duszy jednostki, wchłaniał wszystkimi porami skóry zdradziecką aurę Paktu.

Ciemność nigdy nie odpowiadała, ale niewolnik czerpał satysfakcję z wrażenia bycia otulonym jaźnią okrętu. Jako dziecko zawsze bał się mroku, dlatego świadomość, że milczące czarne korytarze nie były mu wrogie pozwalała walczyć z obłędem będącym konsekwencją życia w otchłani niekończącej się nocy.

Jednocześnie czuł się samotny. Z trudem przyznawał to nawet przed samym sobie. Dużo łatwiej było siedzieć w ciemności i przemawiać do okrętu wiedząc jednocześnie, że ten nigdy nie odpowie. Zbyt często stawał się świadomy dystansu, który dzielił go od innych niewolników i służbitów zamieszkujących okręt. Większość z nich służyła Władcom Nocy znacznie od niego dłużej. W jakiś niezrozumiały sposób ludzie ci budzili jego niechęć. Wielu krążyło po korytarzach z zamkniętymi oczami, poruszając się za pośrednictwem fotograficznej pamięci bądź dotyku - bądź innych zmysłów, których tajemnicy Septimus nie zamierzał wcale poznawać.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 stycznia 2017, 17:29

Pewnego razu, w ciągu cichych tygodni poprzedzających kolejną bitwę na kolejnym świecie, Septimus zapytał o los swoich poprzedników. Jego mistrz przebywał w komnacie medytacji, z dala od swych braci, odprawiając modły do jaźni swej broni i pancerza. Słysząc pytanie spojrzał na Septimusa czarnymi niczym pustka kosmosu oczami.

I uśmiechnął się. Mistrz bardzo rzadko pozwalał sobie na uśmiech. Niebieskawe żyły dostrzegalne pod skórą jego bladych policzków przypominały wówczas delikatne rowki pęknięć na powierzchni wypolerowanego marmuru.

- Primus został zabity bardzo dawno temu - odpowiedział miękkim głosem, wibrującym głębokimi nutami twardego zdecydowania - Zginął w walce.

- Próbowałeś go ocalić, mój panie?

- Nie. Nie wiedziałem przez pewien czas o jego losie. Nie było mnie wówczas na pokładzie Paktu.

Niewolnik chciał zapytać, czy jego mistrz próbowałby ratować życie niewolnika, gdyby miał taką sposobność, ale uznał w myślach, że znał już jedyną racjonalną odpowiedź na swoje pytanie.

- Rozumiem - odparł oblizując odruchowo spierzchnięte wargi - A pozostali?

- Tertius... zmienił się. Osnowa go zmieniła. Zniszczyłem go, kiedy nie był już sobą.

Ta informacja poruszyła Septimusa. Mistrz opowiadał mu wcześniej o tym jak ważni byli służbici zdolni opierać się nadnaturalnemu szaleństwu Osnowy; ludzie zdolni zachować czystość w obliczu korupcji sączonej przez Mroczne Potęgi.

- Postradał życie z twej ręki, mistrzu?

- Tak. Był to akt miłosierdzia.

- Rozumiem. A inni?

- Postarzeli się. Umarli. Wszyscy z wyjątkiem Secondusa i Quintusa.

- Co stało się z nimi?

- Quintus został zabity przez Wywyższonego.

Krew w żyłach Septimusa stężała. Niewolnik szczerze nienawidził Wywyższonego.

- Dlaczego? Jakiego wykroczenia się dopuścił, jakiej przewiny?

- Nie złamał żadnego prawa. Wywyższony zabił go w przypływie gniewu. Wyładował swą wściekłość na najbliższej żywej istocie. Tak się nieszczęśliwie dla Quintusa zdarzyło, że to on stał najbliżej.

- A... a Secondus?

- Opowiem ci tę historię innym razem. Dlaczego właściwie wypytujesz o me poprzednie sługi?

Septimus zebrał się na odwagę chcąc wyjawić prawdę swej udręki i swe lęki, opowiedzieć o rozmowach z wypełniającą okręt ciemność mających zwalczyć wrażenie nieznośnej samotności. Lecz świadomość losu Tertiusa nie pozwoliła mu wyrzec tego, co cisnęło się na język. Śmierć za popadnięcie w szaleństwo. Śmierć z powodu moralnej korupcji.

- Zwyczajna ciekawość - odpowiedział mistrzowi niewolnik, pozwalając sobie na pierwsze i jedyne kłamstwo w stosunku do swego pana.

Odgłos zbliżających się kroków wyrwał Septimusa z głębokiego zamyślenia. Mężczyzna odsunął się od drzwi celi i wciągnął w płuca powietrze zerkając w nieprzeniknioną ciemność skrywającą nadchodzącą istotę.

Wiedział, kto nadchodzi. Wiedział, że tamci doskonale go widzą nawet pozbawieni jakiegokolwiek źródła oświetlenia. Ujrzeliby go nawet wówczas, gdy spróbowałby ukryć się w pobliżu, toteż ucieczka spod celi nie miała najmniejszego sensu. Tamci wyczuliby zapach jego feromonów i dostrzegli termiczną aurę ciała. Stał zatem opodal drzwi próbując zapanować nad bijącym szaleńczo sercem. Był pewien, że tamci usłyszą nawet ten dźwięk. I będą się zimno uśmiechać świadomi trwogi niewolnika.

Septimus nacisnął guzik na obudowie swej świecącej rachitycznie latarki, wyłączył jej słabiutką żółtawą poświatę pogrążając korytarz w nieskazitelnej ciemności. Uczynił to pod wpływem szacunku dla zbliżającego się Astartes, a także dlatego, że nie chciał oglądać jego oblicza. Ciemność sprawiała, że relacje z półbogami bywały mniej traumatyczne.

Przygotowany na nieuniknione spotkanie, Septimus zamknął bezużyteczne oczy przełączając zdolność percepcji na słuch i węch. Odgłosy kroków świadczyły o dużej wadze nadchodzącego, ale brakowało im dźwięku opancerzenia - tak czy owak nie mogły być czynione przez zwyczajnego człowieka. Do uszu niewolnika dobiegł szelest tuniki lub podobnego jej odzienia. W powietrzu gęstniał zapach krwi: bogaty, metaliczny, przylegający kleiście do języka i podniebienia. Był to zapach trzewi okrętu, ale w pewnym stopniu zintensyfikowany, oczyszczony, poddany swoistej destylacji.

Roztaczał go jeden z półbogów.

Jeden z pobratymców mistrza przybywał na spotkanie ze swym bratem.

ODPOWIEDZ