Dark Heresy - opowiadania

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 16 maja 2015, 23:01

Poświęciłem następną godzinę na skrupulatne przesłuchanie Bequin. Tak jak sądziłem, nie wiedziała praktycznie nic o swych klientach. Zakwaterowaliśmy ją w małym magazynku obok kabiny Betancore. Była to niewielka klitka, a Nilquit musiał wpierw usunąć z niej stertę skrzynek z zapasami, dziewczyna sprawiała jednak wrażenie zadowolonej. Kiedy zapytałem ją, czy chce pójść do Słonecznego Domu po jakieś rzeczy osobiste, pokręciła przecząco głową.

[center]* * *[/center]
Analizowałem z Aemosem kolejną stertę dokumentów, gdy pojawił się Fischig. Miał na sobie służbowy brązowy mundur, a na ramionach dźwigał dwie ciężkie walizki. Cisnął je na platformę z demonstracyjnym hałasem, po czym wszedł na pokład.

- Czemu zawdzięczam tę nagłą wizytę, oficerze śledczy? - zapytałem.

Podał mi pismo zwieńczone nagłówkową pieczęcią Carpela.

- Wielki Strażnik udziela pozwolenia na odlot w celu kontynuowania dochodzenia. W związku z powyższym...

Przeczytałem pismo do końca i westchnąłem.

- Lecę z wami - dokończył Fischig.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 14:44

Gdyby ktoś chciał pełny przekład dwóch tomów Eisenhorna - Xenos i Malleus - niech się do mnie odezwie na PW, chętnie wypożyczę własne egzemplarze. Pomyślałem też, że może faktycznie coś bym znowu potłumaczył, dla własnej rozrywki i ku uciesze miłośników tego gatunku. Zgodnie z podpowiedzią Anioła Gniewu pomyślałem o Ravenorze, drugiej inkwizycyjnej trylogii autorstwa Daba Anbetta. W poczet argumentów można zaliczyć tematykę powiązaną z naszą sesją PBF, ale trylogia ta sama w sobie jest jedną z ciekawszych pozycji ze świata WH 40.000 (no i kiedyś robiłem już podejście do jej przekładu, więc zaoszczędzę sobie przynajmniej trochę roboty).

Założyłem dla Ravenora osobny wątek w dziale DH, tam będę umieszczał przekład w miarę postępów prac.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 14:56

[center]XIII LEGION[/center]
[center]Prolog[/center]
Komnata wibrowała cicho w rytm drgań ładunków elektrycznych płynących przez grube kable podwieszone pod niskim sufitem pomieszczenia. Gdzieś z oddali dobiegał stłumiony dźwięk pracującej rytmicznie ciężkiej maszynerii. Szklane lampy wbudowane w ściany kwadratowego pomieszczenia zalewały pokój niespokojnym chorobliwym światłem. Mechaniczny zamek zaszczękał głośno i zabezpieczający wejście okrągły właz zaczął obracać się z piskiem zardzewiałego metalu. Przez otwarte drzwi do środka komnaty weszła postać opatulona szczelnie długim czarnym płaszczem, wysoki kołnierz zasłaniał rysy jej twarzy. Kiedy intruz ruszył w głąb pomieszczenia, został skąpany w żółtym blasku lamp nadającym jego skórze chorobliwy kolor. Ciemne oczy spojrzały czujnie przez ramię na zamykające się powtórnie drzwi wejściowe.

Znienacka mężczyzna zatrzymał się w miejscu, jego wzrok przykuł artefakt umieszczony w samym środku pomieszczenia. Przedmiot przypominał kształtem trumnę postawioną na sztorc, z pękami okablowania wychodzącymi u jej podstawy i biegnącymi ku sufitowi, ku reszcie przewodów elektrycznych. Przeźroczysty wierzch trumny został rozbity, kawałki szkła walały się po podłodze. Po zawartości kapsuły nie było śladu.

Otrząsając się w końcu z osłupienia mężczyzna poddał sarkofag szczegółowym oględzinom, stukając niewprawnymi palcami po panelach kontrolnych umieszczonych na bocznych ścianach przedmiotu. Cofnął się po chwili o krok i podrapał ukrytą w czarnej rękawiczce dłonią po krótko przyciętej bródce, marszcząc z wściekłością czoło i krzywiąc usta.

- Przeklęta kapsuła czasowa - wymamrotał do samego siebie - Powinienem był poprosić jakiegoś techkapłana o jej konsekrację.

Okrążając sarkofag w celu zbadania jego tylnej części mężczyzna dostrzegł ciemniejszą od otoczenia plamę w górnym lewym rogu pomieszczenia. Podchodząc bliżej przekonał się, że patrzy w wylot szybu wentylacyjnego. Skorodowana kratownica strzegąca dostępu do wnętrza szybu została wyrwana i pogięta. Mężczyzna stanął na czubkach palców i zajrzał do środka otworu. Kiepskie światło komnaty pozwalało spojrzeć zaledwie na metr w głąb biegnącego łagodnie ku górze szybu, dalsza jego część nikła w mroku. Odwracając się od ściany człowiek uderzył zaciśniętą pięścią w udo w geście bezsilnej frustracji. Zdjął z prawej dłoni rękawiczkę i sięgnął do jednej z kieszeni swego płaszcza, wyjmując z niej urządzenie wielkości zaciśniętej ludzkiej pięści. Kiedy nacisnął niewielki przycisk na wierzchu przedmiotu, blada poświata lamp odbiła się od złotego pierścienia na wskazującym palcu mężczyzny, ozdobionego oczkiem ze stylizowaną literą "I" osadzoną na ludzkiej czaszce.

Mężczyzna przyłożył urządzenie do swych ust.

- Trzeci dzień Euphistlesa. Powróciłem do generatora tarczy czasowej, która najwyraźniej uległa awarii. Obiekt uciekł. Przystępuję do natychmiastowej procedury poszukiwawczej z zamiarem ponownego jego uwięzienia lub eliminacji. Modlę się do Imperatora, bym zdołał schwytać tego potwora. Ta awaria może nas drogo kosztować.
Gav Thorpe ma w mojej opinii spore braki w porównaniu z pisarzami takimi jak Dan Abnett czy Graham McNeill, czołowymi autorami Black Library, ale zawsze lubiłem "13 Legion". To oczywiście pozycja adresowana do miłośników świata WH 40.000, ale łudzę się nadzieją, że być może spodoba się szerszemu gronu portalistów...

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 14:59

[center]I - Stacja "Wyzwolenie"[/center]

Araga stał na szczycie wzgórza, wsparty na drzewcu swej włóczni i przyglądający się rozciągającej wszędzie wokół sawannie. Bezkresny dywan żółtej trawy falował poruszany lekkim wiatrem, niczym morze z rzadka tylko poznaczone kępami kolczastych drzew i skalnymi blokami. Daleko na horyzoncie widniała wąska ciemnozielona linia, granica pomiędzy sawanną i dżunglą.

Wojownik wyciągnął ze skórzanej torby niewielki czerwony owoc i zaczął żuć go niespiesznie. Rozgryzając twardą skórkę poczuł słodki sok. Magiczne właściwości owocu zaczynały działać wyzwalając duszę z śmiertelnego ciała. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami na ziemi gotów rozpocząć podróż do krainy duchów. Podniósł lekko już zamglony wzrok ku żółtawemu niebu i zamarł w bezruchu widząc coś wysoko nad sobą.

Z nieboskłonu spadała gwiazda, prosto na Aragę, niczym wystrzelona ku ziemi strzała. To był bez wątpienia znak, ale przestraszony wojownik nie wiedział, czy miał on dobre czy też złe znaczenie. Przez czas równy blisko stu uderzeniom serca tubylec patrzył zafascynowany, jak spadający obiekt rośnie i rośnie, dopóki z hukiem nie uderzył w ziemię u podstawy wzgórza, wzbijając w powietrze chmurę kurzu i kamyków. Wyglądał jak gigantyczne jajo, wykonane z grubej skóry i kościanych płytek. Na oczach Aragi jajo otworzyło się z mlaśnięciem, niczym dziwny tropikalny kwiat. Strumienie purpurowej cieczy wylały się ze środka, po czym wojownik dostrzegł wielki kształt wyślizgujący się z kokonu.

Stwór wyprostował się na całą wysokość, jego zwierzęce ciało ociekało zasychającym śluzem. Był dwukrotnie wyższy od tubylca. Stał na dwóch potężnych łapach, zaś cztery inne uniósł przed sobą. Wstrząśnięty Araga stwierdził, że jedna z par kończyn, długie i bez wątpienia ostre szpony, jest większa od niego. Ciemnoczerwone ciało bestii chroniły chitynowe płytki przypominające pancerzyki wielkich żuków, mięśnie pulsowały pod grubą skórą.

Serce wojownika zaczęło bić coraz szybciej, a jego ciałem wstrząsnęły niekontrolowane dreszcze na widok stwora unoszącego łeb w górę i poruszającego nozdrzami. Wyglądał, jakby węszył intensywnie. Smukła oślizgła czaszka odwróciła się gwałtownie w kierunku nieruchomego tubylca. Czerwone ślepia bestii wlepiły zimne spojrzenie w swą ofiarę. Araga stał sparaliżowany. Nie potrafił się poruszyć, nie potrafił krzyknąć. Patrzył tylko, jak przybysz z gwiazd pędzi w jego kierunku wielkimi susami. Uświadomił sobie, że to musi być jeden z tych drapieżników, o których wspominali nowi misjonarze, grasujący gdzieś po niebie potwór, który przybył po jego duszę.

Nie odrywający wzroku od coraz bliższego stwora wojownik usłyszał dziwny dźwięk gdzieś po prawej, za swymi plecami. Chciał tam spojrzeć, ale nie mógł. Widok nadbiegającego demona przykuł go do skały. Jeszcze tylko dwa skoki dzieliły bestię od jej zdobyczy, szpony uniosła wysoko w górę.

Bez ostrzeżenia, grad oślepiających błyskawic przeszył ciało stwora, powalając go w pół skoku na ziemię. Demon wił się wściekle miażdżąc gęstą trawę, wymachiwał swymi łapami. Smużki dymu uniosły się z jego przepalonego odwłoka. Uwolniony od hipnotycznego wzroku bestii Araga spojrzał przez ramię za siebie i dostrzegł metalowe potwory sunące z warkotem przez sawannę, plujące strumieniami światła w kierunku unieruchomionego stwora. Wojownik upadł z niedowierzaniem na kolana. Podniebne duchy przybyły, aby go uratować!

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:07

Tubylec gapił się na nas z otwartymi szeroko ustami, kiedy zaczęliśmy strzelać. Jego reakcja sprawiała wrażenie nabożnej czci wobec transporterów, ale to akurat mnie nie zdziwiło, bo dla tych dzikusów zwykły monokrystaliczny nóż jest dziełem nieznanych bogów. Zacofani barbarzyńcy, gdyby nie byli tak głupi jak są, nie musielibyśmy się tutaj fatygować, by nadstawiać za nich karku.

Złość na ciemnoskórego tubylca znikła bez śladu na widok liktora zrywającego się ponownie na łapy. Chimery plunęły w jego stronę kolejnymi wiązkami multilaserów. Kazałem wyskakującym z transporterów ludziom zająć pozycje defensywne wokół maszyn i dołączyć do ostrzału. Zataczający się liktor skoczył w stronę drużyny Franxa, sycząc niczym cholerna ovirańska kobra. Ich lasery i ciężki bolter powaliły bydlaka ponownie na trawę. Tym razem przestał się w końcu ruszać, ale wolałem się upewnić, że naprawdę nie żyje. Z tyranidami nigdy nic nie wiadomo. Nie uwierzyłbyś, jak niektóre z nich potrafią regenerować rany! Trawa wokół bestii była zbryzgana ciemną krwią, a cielsko nawet nie drgnęło, gdy stanąłem ostrożnie obok, ale dla świętego spokoju wyjąłem z kabury pistolet i strzeliłem jej sześć razy w obły owadzi łeb.

- Dobra, Synowie Marnotrawni, do wozów i wracamy - wydałem rozkaz reszcie plutonu.

Część żołnierzy zawróciła w kierunku transporterów, ale Franx, Letts i paru innych naradzało się półgłosem przez krótką chwilę. Potrząsnęli zgodnie głowami i podeszli do mnie. To Letts odezwał się pierwszy.

- Przemyśleliśmy sprawę, Kage. Mamy teraz idealną okazję. To może być jedyna szansa na to, by wydostać się z tego gówna raz na zawsze.

Popatrzyłem na nich z ukosa nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

- Nad czym myśleliście? - zapytałem.

- No - odezwał się Franx - To tylko dwadzieścia kilometrów do dżungli. Pułkownik nigdy nas tam nie znajdzie. Będziemy mieli żarcie, schronienie, wszystko, czego potrzebujemy, żeby przeżyć. Wystarczy zawrócić Chimery na południe, a znowu będziemy wolnymi ludźmi - jego czy błyszczały podnieceniem, gdy zrobił krok w moim kierunku - Pomyśl o tym! Żadnych Synów Marnotrawnych. Żadnych samobójczych misji dla pieprzonego pułkownika. Żadnych rozmyślań nad tym, do jakiego piekła trafimy następnym razem. Wolni ludzie, poruczniku, wolni ludzie!

Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Służyłem razem z Franxem przez rok, a Letts był w XIII Legionie Karnym dwa razy dłużej od nas. Podobnie jak ja, wszyscy pozostali Synowie Marnotrawni zostali przeniesieni do tej formacji decyzją sądu wojskowego, za wykroczenia przeciwko regulaminowi Imperialnej Gwardii. Resztę swojego życia mieliśmy spędzić w batalionach karnych. Przeszliśmy już razem kilka frontów, i to tych najgorszych. To my odwalaliśmy całą brudną robotę: samobójcze rajdy, tylna straż podczas odwrotów i wszystkie inne zadania, których nie powierzono by regularnym oddziałom. Przeżycie tych atrakcji wymagało czegoś więcej niż tylko mięśni i flaków, dlatego teraz nie potrafiłem uwierzyć, że mogą być aż tak głupi.

- A co to za pierdolenie? - parsknąłem z niedowierzaniem i szczęki im opadły. Twarz Franxa poczerwieniała gwałtownie, jak zawsze kiedy się de-nerwował. Błysk w oczach pozostałych wieścił kłopoty, więc musiałem coś szybko powiedzieć, żeby nie zrobili jakiegoś głupstwa.

- Słuchajcie, chłopaki - przybrałem najbardziej chłodny i protekcjonalny ton, jaki potrafiłem - Przemyślcie to sobie jeszcze raz, dobrze? Gdzieś tam nad nami na orbicie wisi tyranidzki statek inwazyjny, pełny specjalnie wyhodowanych maszyn do zabijania, które mają tylko jedno zadanie: żreć wszystko, co ucieka zbyt wolno. Jedyny powód, dla którego niebo nie jest jeszcze pełne ich kokonów zrzutowych, to ten rozwalony liktor. Nie zdążył wywęszyć stacji, więc te stwory na górze nie bardzo wiedzą, gdzie mają lądować - milczeli zgodnie, więc ciągnąłem dalej - To, co teraz robimy, to tylko akcja opóźniająca, bo prędzej czy później te skurwysyny zgłodnieją i wyślą tu na dół wszystko, co trzymają na statku.

Nadal nic nie mówili.

- Macie dwie opcje do wyboru. Wiem, dżungla może być kusząca, ale oni dopadną was nawet na drzewach, kiedy już wylądują i co wtedy zrobicie? Możecie też wrócić ze mną do stacji, gdzie jest duży mur, trzystu innych skazańców, Siostry Wojny i dwa tysiące mających nam pomóc tubylców. Wasz wybór, ale jeśli nie wracacie ze mną, będziecie musieli zapieprzać do lasu na piechotę. Pułkownik kazałby mnie obedrzeć ze skóry, jeśli pozwoliłbym wam zabrać Chimery. Jest dopiero południe, więc macie co najmniej osiem godzin do zachodu słońca, żeby się schować do jakiejś nory i czekać, aż tyranidy przybędą.

Przeciwstawne emocje grały na ich twarzach, kiedy przetrawiali moje słowa. Pomyślałem, że może przycisnąłem ich trochę za mocno, ale niektórzy ludzie nigdy się niczego nie nauczą, jeśli się ich porządnie nie przydepnie. A w batalionie karnym człowiek uczący się za pomocą przydeptywania najczęściej kończy przedwcześnie naukę jako pokarm dla robali.

Nic nie powiedzieli, po prostu odwrócili się na piętach i poszli w stronę grzejących silniki pojazdów. Rzuciłem ostatni raz okiem na martwego liktora, tak tylko żeby się upewnić. To dziwne, każda inna padlina byłaby już pokryta chmarą mięsożernych mrówek, a na niebie powinny krążyć czarne sylwetki drapieżnych ptaków. A tutaj nic, nawet robaki nie chciały tknąć tyranida. Spośród wszystkich zmór galaktyki, te sukinsyny najczęściej przyprawiały mnie o gęsią skórkę.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:12

Kiedy już skończyliśmy wymiatanie okolicy i wróciłem do osady misjonarzy, poszedłem złożyć raport pułkownikowi. Znalazłem go w największym baraku mieszkalnym, wznoszącym się pośrodku osady. Ze swojego punktu obserwacyjnego przy oknie mogłem obserwować resztę kościelnej stacji, skąpanej w żarze upalnego popołudnia. Nie była wielka, niewiele większa od dużej tubylczej wioski, rozległa może na milę we wszystkich kierunkach. Rozproszone baraki i składziki otaczały budynek, w którym stałem. Jak słyszałem, służył on również za świątynię Eklezjarchii podczas obrzędów religijnych z udziałem nawróconych na imperialną wiarę tubylców. Widziałem wyraźnie wartowników krążących po kamiennym murze chroniącym osadę i nawet z tej odległość wyczuwałem ich niepokój skrywany pod fałszywymi uśmiechami i pozornym spokojem.

- Kage! - chrząknął pułkownik Schaffer wyrywając mnie z zamyślenia. Patrzyli na mnie wszyscy trzej, on oraz dwaj inni porucznicy - Green i Kronin.

- Jak już powiedziałem - kontynuował pułkownik - nawiązaliśmy kontakt z grupą ratunkową. Nie są od nas dalej jak dwa dni lotu. Jeśli utrzymamy się tutaj czterdzieści osiem godzin, będziemy mieli wsparcie dwóch pełnych regimentów Gwardii. Mur bardzo nam ułatwi sprawę. Jest wysoki na osiemnaście stóp, więc będzie trzeba uważać na liktory i hormagaunty. One mogą przeskoczyć ogrodzenie, pozostałych wystrzelamy podczas wspinania się na mur. Słabym punktem jest brama, ale strzegą jej dwie wieże ze stanowiskami broni maszynowej. Możemy też zaparkować jedną z Chimer tuż za bramą, by ją wzmocnić od wewnątrz i uniemożliwić wyłamanie. Macie jakieś pytania?

Kronin podrapał się nerwowo po nosie. Był chudym mężczyzną o nieco roztrzęsionym charakterze. Imperator jeden wie, jak on znalazł w sobie dość odwagi, by na czele swej drużyny spalić jedną z naszych świątyń po tym, jak obrabował ją z relikwii. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że Eklezjarchia uznała przydział do batalionu karnego za wystarczającą karę, a nie zażądała wbicia na pikę jego odciętej głowy i rozwłóczenia wnętrzności.

- Co z gargulcami, sir? - zapytał Kronin.

- Żaden problem - odparł pułkownik lodowato zimnym, pewnym siebie tonem, jakby zupełnie go nie wzruszał fakt, że już za parę godzin mieliśmy walczyć o nasze życia. Jak zwykle miał na sobie kompletny mundur, czysty i wyprasowany tak dokładnie, że kantami spodni można by ogolić miesięczny zarost. Był wielkim człowiekiem. Fizycznie, rzecz jasna. Te przeklęte niebieskie oczy i niewiarygodna siła woli sprawiała, że stawał się dla nas dwukrotnie wyższy niż był w rzeczywistości. Nie sposób nazwać tego charyzmą, bo pułkownik był małomównym i niekomunikatywnym osobnikiem. On po prostu skupiał na sobie uwagę.

- Mamy dwie Hydry, a we wszystkich czterech rogach muru znajdują się karabiny maszynowe. Jeśli cokolwiek spróbuje przelecieć nad ogrodzeniem, dostanie się w ogień krzyżowy. Kage i jego pluton będą działać jako mobilna rezerwa wewnątrz stacji. Jeśli tyranidy przełamią obronę na murach lub bramie, albo jacyś nieoczekiwani goście spadną na dziedziniec z góry, oni odpowiadają za zlikwidowanie zagrożenia. Coś jeszcze?

Spojrzałem za okno, bo dostrzeżony tam nagły błysk słonecznego światła na wypolerowanym pancerzu zwrócił moją uwagę na coś, o co już wcześniej chciałem zapytać.

- Siostry Wojny. Co z nimi?

- Adepta Sororitas znajdują się pod jurysdykcją wojskową Ministorum i nie podlegają moim rozkazom. Rozmawiałem z siostrą przełożoną tej grupy i zaakceptowała mój plan obrony. To samo dotyczy tubylców. Oni będą pilnować murów wokół, a my skoncentrujemy siły przy bramie. To o nią będą się toczyć najcięższe walki. Jeśli macie zamiar szukać mnie podczas walki, będę właśnie tam.

Nic nowego, pomyślałem. Pułkownik zawsze pchał się w sam środek piekła i zawsze stamtąd wychodził cało. Tylko Imperator wiedział, dlaczego on to robił. My trafiliśmy do Legionu Karnego, bo otrzymaliśmy karę za popełnione błędy. Ale on? Co on zrobił złego? No, bo jaki normalnie myślący człowiek zgodziłby się dobrowolnie służyć jako dowódca imperialnych skazańców? Służyć w jednostce, gdzie cały czas trzeba się modlić o łaskę Imperatora, a ujście z życiem z jednej opresji natychmiast pakuje człowieka w następną, w kolejne piekło gdzieś na bezdrożach galaktyki. I tak w kółko bez końca. On musiał być szalony, naprawdę - autentyczny wariat. Ktoś mówił, że na pokładzie frachtowca pułkownik cały wolny czas poświęcał doskonaleniu metod odebrania sobie życia na wypadek, gdyby wpadł w ręce nieprzyjaciela. Na myśl nasunęły mi się tyranidy. Oprócz nich było jeszcze parę innych rzeczy budzących mój dreszcz, może dlatego, że wiązały się z Schafferem. Prawdą musiało być to, co o nim mówili - że nie jest człowiekiem, tylko diabłem w ludzkiej skórze. Patrząc w te lodowate niebieskie oczy byłem w to gotów uwierzyć bez zastrzeżeń.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:15

Dochodziło południe następnego dnia, kiedy tyranidy nas znalazły. Może jakiś liktor podszedł wystarczająco blisko, co wcale by mnie nie zdziwiło, bo te bydlaki potrafią prześlizgiwać się wszędzie niczym węże. Mogą cię wywęszyć z odległości dziesięciu mil, i to pod wiatr, a ich skóra zmienia kolor w zależności od potrzeby, niczym kameleon. A może to nie był liktor. Może tyranidy znudziły się czekaniem i zdecydowały zejść na dół, żeby nas znaleźć, gdziekolwiek byśmy byli.

Stałem na murze ostatniej nocy i patrzyłem, jak w atmosferę wchodzą ich kokony zrzutowe. Nieprawdopodobny widok, uwierz mi. To tak, jakby nagle rozpętało się dziesięć deszczy meteorytów. Doskonale widoczne na czarnym niebie ogniste punkty sypały się falami, jedna za drugą. Jest takie stare powiedzenie: Jeśli zobaczysz spadającą gwiazdę, możesz poprosić Imperatora o jedno życzenie, a on je spełni. Przy tych wszystkich spadających gwiazdach można by składać setki życzeń, ale ja połączyłem je w jedną wielką, gorącą prośbę do Imperatora. Chcesz wiedzieć, co sobie życzyłem? Żeby te cholerne gwiazdy przestały w końcu spadać. Ale nie przestały, więc pomyślałem, że morderca taki jak ja nie ma prawa prosić o cokolwiek boga, tylko służyć mu pokornie w jedyny sposób, jaki mi pozostał.

Psiakrew, pobyt tutaj, w tej misjonarskiej stacji, pośród wszystkich tych typów w szatach Eklezjarchii musiał nieźle wpłynąć na moją psychikę. Rozumiesz, ja wiem, że Imperator jest naszym panem i czuwa nad nami, ale zawsze zaliczałem się do tych, którzy potrafili sami o siebie zadbać i uważałem, że Święty jest po to, by dbać o tych nie potrafiących się o siebie zatroszczyć. A teraz jestem tutaj, żeby bronić tych ciemnoskórych dzikusów przed obcymi, bo oni mają tylko swoje noże i włócznie i dzielne serca wojowników, wystarczające w walkach międzyplemiennych, ale w przypadku tyranidów równie efektywne jak złożone dłonie mające powstrzymać wystrzelony w ciebie pocisk. Ale z drugiej strony, po spędzeniu kilku godzin na patrzeniu, jak śmierć nadchodzi do ciebie z dalekich gwiazd, dobrze jest mieć świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak i skończysz z flakami wyprutymi prze liktora albo rozdarty szponami hormagaunta, to nie jest to koniec, że ktoś tam czeka na ciebie i że to wszystko nie było tylko stratą czasu.

Wiedziałem, że najlepiej zagrzebać te ponure myśli głęboko w głowie i nie wypuszczać stamtąd, ale nie potrafiłem. Wszystko wskazywało na to, że moja kariera w karnym legionie dobiega końca. Podchodziłem realistycznie do naszych szans na przeżycie i optymizm byłby zdecydowanie nie na miejscu. Tak się składa, że byłem na Icharze IV i widziałem, co te stwory potrafią. Na Icharze były cztery tysiące Synów Marnotrawnych. Pozostało mniej niż pięć setek. Regularne wojska straciły podobno milion żołnierzy. Były tam Tytany i Kosmiczni Marines, a niektórzy mówili, że nawet Eldarowie pojawili się, by nam pomóc. Wszystkie te działa, wszyscy ci ludzie, a z trudem zdołaliśmy się obronić. Widziałem w swoim życiu tyle krwi i wyprutych wnętrzności, że nigdy już nie przyprawią mnie one o nocne koszmary, ale tyranidy ciągle jeszcze mi się śnią. Te stwory są tak odmienne od żywych istot, które znam. Nawet orki walczą dla swojego kodeksu, o terytorium i sławę. A tyranidy po prostu jedzą, tak jakby były tu po to, by skonsumować każdą żywą komórkę w całym wszechświecie. I nigdy, nigdy nie przestaną, dopóki nie skończą swej misji.

Stałem tak na murze przez całą noc pomimo zimnego wiatru. To niesamowite jak tutaj jest gorąco w dzień i jak temperatura potrafi nisko spaść po zachodzie słońca. Stałem i patrzyłem, jak moja zagłada spada z nieba. Już czułem się jak trup, a zimny pot zrosił mi czoło. Łudziłem się troszeczkę, że może Imperator wysłucha modlitw szeptanych cicho przez obserwujących podniebne widowisko żołnierzy i nas wspomoże, bo wiedziałem, że następnego dnia przyjdzie nam walczyć jak jeszcze nigdy i że śmierć już stąpa po trawiastej powierzchni tej planety.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:19

Uderzyli na stację niczym żywa fala.

Słońce zachodziło już z wolna i obcy podeszli nas tak, by jego promienie świeciły prosto w oczy obrońców. Pułkownik miał rację ignorując gargulce, w tym względzie obrona była wystarczająca. Ponad setka tych latających potworów spadła na nas z góry, ale działa po prostu je zmiotły z nieba. Obie Hydry strzelały pociskami eksplodującymi rozrywając w powietrzu całe stada bestii. To był przerażający widok, gdy z nieba posypał się deszcz okrwawionych szczątków i kawałków przypalonego mięsa. Nie mieliśmy nawet czasu, by uprzątnąć ten makabryczny bałagan, bo reszta stada już była pod murem. Trudno opowiedzieć, co się tam działo jeśli człowiek musiał stać nerwowo na środku osady w rezerwie, kilkaset kroków od ogrodzenia.

Poprzedniego dnia oczyściliśmy teren w osadzie wyburzając budynki mogące przeszkadzać nam w szybkim przemieszczaniu się z jednego miejsca przy murze do drugiego. Szczątki budowli zostały ułożone wokół świątyni, tak więc mieliśmy barykadę formującą drugą linię obrony w przypadku, gdyby te stwory przełamały stanowiska na murze. Patrząc na miotających się przy parapecie ludzi zrozumiałem, że najcięższe uderzenie poszło na bramę, tak jak przewidywał pułkownik. Stali w potrójnych szeregach na południowym murze, podczas gdy Siostry Wojny trzymały zachodnią ścianę. Sororitas było o połowę mniej od skazańców, ale wyglądały na znacznie skuteczniejsze w szerzeniu śmierci. Chociaż z drugiej strony, dajcie mi bolter i pancerz wspomagany, a pokażę wam, jak może walczyć Syn Marnotrawny.

Minął może kwadrans od chwili, gdy stado uderzyło na mury, a już tyranidy dokonały pierwszego wyłomu. Obserwowałem właśnie wschodni róg południowego muru, gdy dostrzegłem termaganty skaczące zwinnie ponad parapetem.

- Dobra, Synowie! Czas umierać! - krzyknąłem i cały pluton popędził poprzez dziedziniec stacji w kierunku rozbiegających się po murze obcych. Strzelcy w Chimerach również zauważyli wyłom, bo nad naszymi głowami rozpętała się wściekła kanonada z ciężkich bolterów i multilaserów. Trzydzieści uderzeń serca później wpadaliśmy już na szerokie schody, strzelając w biegu z karabinów. Zaporowy ogień z wieżyczek Chimer umilkł tuż przed tym, jak dostaliśmy się na szczyt ogrodzenia i znienacka znalazłem się pośród obcych.

Zobaczyłem, jak jeden z nich wymierza trzymaną w łapach żywą broń w moim kierunku i uskoczyłem w bok, gdy strzelił. Runęli na nas z dziką furią, ledwie zdążyłem włączyć swój miecz łańcuchowy, a moi ludzie sięgnąć po noże i bagnety. Te stwory gryzły i cięły szponami ze zwierzęcą wściekłością i mógłbym przysiąc, że pozbawione są jakiegokolwiek umysłu, gdyby nie koordynacja ich ataku. Kiedy mnie otoczyły, poczułem potworny strach skręcający trzewia na widok tych wyszczerzonych pysków. Jakiś termagant skoczył na mnie unosząc do ciosu wszystkie cztery łapy. Zasłoniłem się mieczem i łańcuchowe ostrze przegryzło gruby pancerz potwora, ochlapując krwią obcego moją twarz. Posoka śmierdziała okropnie i poczułem się, jakbym miał zaraz zwymiotować. Zaciskając z całej siły usta przestrzeliłem łeb następnego zwierzaka i wtedy poczułem, jak coś ciężkiego ląduje na moich plecach. Upadłem na kolana próbując desperacko zrzucić z siebie napastnika, ale nie potrafiłem. Czułem jego pazury prujące moją kamizelkę na plecach, słyszałem trzask dartego materiału. Gorący oddech obcego grzał mnie w kark, a długi jęzor ślizgał się obleśnie po szyi. Szczęka stwora zacisnęła się na moim ramieniu. Miotałem się w miejscu z rozpaczą próbując przełożyć pistolet do drugiej ręki i strzelić prosto w zaślinioną paszczę. Nie chciałem umierać zagryziony przez jakiegoś pieprzonego termaganta, nie chciałem kończyć w taki sposób.

Nim obcy zdołał wbić pazury w moje plecy, tuż obok stanął Truko, jeden z ludzi Franxa. Przebił termaganta trzymanym w ręce bagnetem i zrzucił trupa z parapetu. Nawet nie zdążyłem mu podziękować, bo gdy zrywałem się na nogi, on leżał już na podeście z połową twarzy rozprutą pociągnięciem zakrzywionego pazura. Kreatura przywarła do niego stojąc na wszystkich sześciu spiętych do skoku łapach i gapiąc się na mnie tymi czerwonymi ślepiami. Przepołowiłem ją mieczem i skopałem truchło z leżącego żołnierza. Truko żył jeszcze. Krzyczał przeraźliwie rzucając się w konwulsjach, a krew tryskała z potwornej rany. Nie skróciłem jego cierpień, bo nie miałem czasu. Nie ma łaski dla niegodziwców, dokładnie tak nam powtarzano.

Zepchnęliśmy ich za mur, jeden krwawy cal po drugim. Widziałem Franxa chwytającego jednego z tych stworów za ogon i rzucającego nim po-nad parapetem. Wychylając głowę poza mur zobaczyłem, jak te bestie zdołały się tu wedrzeć. Pod kamienną ścianą wznosiła się sterta trupów, wysoka na jakieś dziesięć stóp. Ciała piętrzyły się na ciałach, tworząc ze zwłok rampę dla żywych obcych.

- Granaty! - krzyknąłem - Rozwalić to!

Ledwie zdążyłem się uchylić przed kolczastym ogonem, który świsnął w powietrzu niebezpiecznie blisko mojej krtani. Miecz zazgrzytał jękliwie prując chitynową skorupę termaganta. Inni usłyszeli mój okrzyk i zaczęli ciskać za mur granaty, próbując rozwalić nimi koszmarny most. Marshall stanął w rozkroku na szczycie parapetu i młócił trzymanym za lufę karabinem po łbach pnących się do góry obcych. Granaty rozerwały się z hukiem rozrzucając na wszystkie strony strzępy mięsa. Wtedy termaganty cofnęły się w końcu. Skacząc niczym małpy przesadziły ogrodzenie, uciekając pośpiesznie. Nim ktokolwiek zdążył odetchnąć, groza ścięła nam krew w żyłach. One nie uciekały w panice, one robiły miejsce dla innych napastników!

Posuwając się niewiarygodnie długimi skokami stado hormagauntów pędziło prosto na nasz odcinek muru. Zaczęliśmy strzelać szaleńczo, by skosić jak najwięcej z nich przed dotarciem pod ogrodzenie, ale były zbyt liczne. Dwadzieścia, może nawet trzydzieści przedostało się pod mur. Zatrzymały się na ułamek sekundy w miejscu napinając potężnie umięśnione tylne łapy, po czym wyskoczyły prosto w górę. Trudno w to uwierzyć, ale one jednym skokiem znalazły się na parapecie, unosząc przed sobą cztery pozostałe odnóża!

Jeden z nich przebił ramię Marshalla długim szponem i krzyczący z bólu mężczyzna zacisnął okaleczoną rękę na pysku potwora. Gdy tuż obok wylądował drugi obcy, żołnierz zacisnął zdrową rękę na jego gardle i ciągle krzycząc rzucił się z muru w dół, pociągając za sobą obydwa stwory. W moim kierunku wystrzeliła szponiasta łapa gotowa wbić się prosto w podbrzusze, ale odciąłem ją jednym uderzeniem miecza. Hormagaunt zaskowyczał z bólu, a wtedy strzeliłem mu z pistoletu prosto w jedno z czerwonych ślepiów. Walka przemieniła się w koszmar nieustającego cięcia mieczem, uskoków, ślizgania się na krwi poległych, strzelania i krzyczenia, oślinionych pysków i cuchnących zgniłym mięsem oddechów, prujących kombinezony i mięśnie pazurów - nie mająca końca męczarnia zmieniająca ciało w kierowany instynktem automat, kiedy twój mózg nie potrafi już przyjąć więcej informacji i najzwyczajniej w świecie się wyłącza, a zmęczone ponad wszelką miarę ręce opadają pod ciężarem broni.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:23

Odparliśmy ten szturm i zwycięska wrzawa wybuchła na murze na widok umykających stworów. Pozwoliłem swoim ludziom dołączyć do wiwatujących towarzyszy, chociaż nie sądziłem, byśmy mieli jakiś specjalny powód do radości. Wstrząs wywołany morderczym starciem z termagantami rozstroił mnie nerwowo i desperacko szukałem jakiegoś punktu zaczepienia dla oszołomionego umysłu, by wyrzucić z pamięci wspomnienie chwili, kiedy stanąłem twarzą w twarz ze śmiercią. Dostrzegłem pułkownika, idącego w moim kierunku przez dziedziniec z posępną miną. Pomyślałem, że jeszcze nigdy nie widziałem uśmiechu na jego ustach, ani razu.

- Kage! Oczyść mur z trupów. Wysłałem już miotacze ognia, żeby zajęły się przedpolem - nim zdążyłem potwierdzić rozkaz, już był do mnie odwrócony tyłem. Maszerując pomiędzy zgromadzonymi na dziedzińcu rannymi dzielił ich szybko na dwie grupy: zdolnych do walki i umierających. Żadnych podziękowań, wyrazów uznania. Nawet zwykłego stwierdzenia "Dobra robota, Kage". Więcej rozkazów, więcej roboty. Kazałem ludziom zrzucić za parapet ogrodzenia zwłoki obcych. Operatorzy miotaczy ognia już zaczęli swoją pracę paląc sterty trupów pośród potwornego smrodu zwęglonego mięsa. Zostawiłem ich przy tej brudnej robocie i wróciłem na plac w poszukiwaniu pułkownika.

Znalazłem go przy drzwiach kościoła, pogrążonego w rozmowie z Nathanielem, przełożonym misjonarzy. Wyglądało na to, że obaj mężczyźni kłócą się o coś zaciekle.

- ...potrzebują opieki, nie mogą walczyć ponownie - oponował Nathaniel.

- Jeśli nie mogą walczyć, umrą, misjonarzu. Potrzebuję każdej pary rąk na murze - odparł pułkownik zimnym tonem. Po raz pierwszy od chwili rozpoczęcia walki mogłem mu się przyjrzeć dokładniej. Mundur miał uwalony we krwi, ludzkiej i obcych, ale ani jedna kropla nie należała do niego. Nie miał ani jednej cholernej rany! Zrobiło mi się niedobrze, więc przestałem myśleć, jak to możliwe. Nathaniel próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Schaffer uciszył go władczym gestem dłoni.

- Ci ludzie nie zasługują na twoje współczucie - powiedział, a jego oczy błyszczały jak kawałki lodu - To złodzieje, mordercy, maruderzy i heretycy. Każdy grzech wymieniony w twoich świętych księgach został popełniony przez przynajmniej jednego z nich. Co gorsza, to są zdrajcy. Służyli kiedyś jako wolni ludzie w imperialnej armii. Zawiedli pokładaną w nich wiarę i odwrócili się od Imperatora. Złamali prawo wojskowe i muszą za to zapłacić, a ja odpowiadam za ich pokutę.

- Tylko Imperator może oceniać nasze grzechy - zaprotestował Nathaniel.

- A tylko po śmierci możemy stanąć przed jego sądem - dokończył formułę pułkownik. Misjonarz popatrzył na niego w milczeniu, po czym odwrócił się i odszedł.

- Pamiętaj, Nathanielu - zawołał za nim pułkownik - Służ Imperatorowi dzisiaj, bo jutro możesz już być martwy.

Wtedy przez moment, przez ułamek sekundy, na twarzy Schaffera pojawił się cień uśmiechu, niczym ledwie zauważalny grymas satysfakcji, że wiedział coś, o czym reszta galaktyki nie miała pojęcia.

- Kage! - obrócił się w miejscu, jakby wiedział wcześniej, że stałem za jego plecami i wycelował w moim kierunku wskazujący palec - Jak zapewne wiesz, to był pierwszy atak. Nie wiadomo, kiedy nastąpi drugi, więc bądź czujny. Pozostała godzina do zachodu słońca, dlatego myślę, że obcy poczekają do zmroku. Chcę, żebyś zebrał swój pluton przy bramie. Pierwszy szturm miał tylko sprawdzić naszą linię obrony, rozstawienie ciężkiej broni. Wiedzą już, jak bardzo bronimy bramy, więc następnym razem to na nią rzucą najsilniejszych osobników. Musimy utrzymać bramę za wszelką cenę, Kage, w przeciwnym przypadku już po nas. Bądź tam, ale czekaj na mój sygnał. Pod żadnym pozorem, słyszysz, pod żadnym pozorem nie daj się odciągnąć od bramy. Czy to jest jasne?

- Całkowicie, sir - odparłem nieco niezadowolony z faktu, że trafiłem na najbardziej zagrożony odcinek obrony. Do tej pory napotkaliśmy gargulce, termaganty i hormagaunty. Następnym razem będzie ciężej. Przyjdą ich wojarze, carnifeksy i może nawet sam wielki robal osobiście, tyrant roju.

- Masz swoje rozkazy, poruczniku. Za pół godziny wszyscy mają być na stanowiskach - i już go nie było. Słyszałem tylko jak nawołuje za rogiem budynku Greena i Kronina.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 15:28

Pułkownik miał rację, tak jak podejrzewałem. To niewiarygodne, ale ten sukinsyn zawsze ma rację. Zmrok zapadł szybko. Jak się okazało, tyranidy czekały na ten moment. Pomogłem ludziom z plutonu Kronina ustawić na murze reflektory zdjęte z transporterów. Hałas pracujących generatorów prądu unosił się w powietrzu, ale nasłuchiwanie i tak nie miało większego sensu. Obcy potrafią poruszać się bezszelestnie. To jedna z ich najbardziej przerażających cech - żadnych okrzyków bojowych, żadnych śpiewów, tylko fala poruszających się bezgłośnie ciał. Podczas walki te stwory syczą niczym rozdrażnione koty, ale nie sądzę, by porozumiewały się między sobą za pomocą jakiejś normalnej mowy. To po prostu zwierzęta, wyrośnięte robale o niewiarygodnie skomplikowanej organizacji stada. Przypominają mi osy, które widziałem na Antreidesie. Tamte owady wiedziały w jakiś sposób, gdzie w danym momencie znajduje się każdy członek roju. Wystarczyło, by jedna osa cię dostrzegła, a już miałeś na głowie całą chmarę. Działały dokładnie w ten sam sposób co liktory, szukając ofiary dla reszty grupy.

Szedłem po parapecie wzdłuż muru sprawdzając stanowiska strzeleckie, gdy zapaliły się ustawione na ogrodzeniu szperacze. Obsługujący je ludzie skierowali snopy światła daleko do przodu, jakby chcieli jak najszybciej dostrzec nadciągające niebezpieczeństwo. Problem polegał na tym, że świecili tak daleko w przód, iż promień stawał się zbyt słaby, by cokolwiek ukazać w miejscu gdzie padał na ziemię. Doskoczyłem do najbliższego reflektora i przesunąłem go w dół, na odległość jakiś siedemdziesięciu jardów od muru. Dostrzegłem dziwny ruch i krzyknąłem do pozostałych, by zaświecili w to samo miejsce.

Przerażenie niemal mnie sparaliżowało. Wielkie stado termagantów biegło przez trawę w całkowitej ciszy. Za nimi nadchodzili tyranidzcy wojownicy, bestie dwa razy większe od człowieka. Ich cztery górne kończyny przekształcone były w koszmarne żywe bronie, chitynowy pancerz pokrywał muskularne owadzie ciała. Światła szperaczy odbijały się w ich wielkich ślepiach. Te oczy sprawiały wrażenie całkowicie martwych, nie wyrażały żadnych emocji. Nie było w nich nawet głodu, który nakazywał drapieżnej rasie pożerać całe planety. Jedyne oczy wyglądające zimniej i bardziej odstręczająco widziałem u pułkownika Schaffera, ale wszyscy wiedzieliśmy, że nasz dowódca nie jest człowiekiem, tylko diabłem wcielonym.

- Wybrać cele! Ognia! - wrzasnąłem. Pierwsze odezwały się wyrzutnie rakiet i karabiny maszynowe na wieżach, a potem mrok nocy rozjaśniły strumienie światła wyrzucane z luf laserów. Tyranidy zrozumiały, że ich fortel został przejrzany i dalsze skradanie się nie ma sensu. Przyśpieszyły pędząc prosto na mur, chmara chityny najeżona ostrymi jak brzytwa szponami. Rzuciłem ostatni raz okiem na zewnątrz ogrodzenia czując dreszcz strachu na widok refleksów światła odbijających się na pancerzach obcych, po czym zbiegając po trzy schody na raz w dół pobiegłem do mojego plutonu.

- Dobra, ludzie - wydyszałem - Tylko spokojnie. Wykonywać rozkazy, nie myśleć o niczym innym. Trzymać się w grupie. Jeśli ktoś pozwoli się oddzielić od reszty, już jest trupem. Jeśli strzelacie, celujcie w odsłonięte części ciała. Przeciwko ich pancerzom wiązka waszych laserów jest równie skuteczna jak przeciwko Leman Russowi. Pilnujcie cały czas akumulatorów, bo to będzie długa noc, a nie mam zamiaru walczyć z tymi skurwielami na pięści. I jeszcze jedno: nie dajcie się zabić, bo znowu się będę musiał męczyć z nowymi skazańcami. Jeśli byście mnie przypadkiem zostawili samego, możecie być pewni, że wrócę i dobiorę się wam do dupy, cholerni orczy mieszańcy!

Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłem wygłaszać tych przedbitewnych mów, ale niektórzy z nich tego naprawdę potrzebowali. Podobnie jak ja, wszyscy byli strzępkami nerwów. Nie myśl sobie, że to mięczaki, po prostu nie ma człowieka, który nie czułby strachu stając przed tyranidami. Wiesz, że one nie tylko cię zabiją. One zrobią coś gorszego, pożrą cię do ostatniej kosteczki i przekształcą, zmienią w coś innego, odrażającego. To koszmarna perspektywa, możesz mi wierzyć.

Kanonada na murach nie słabła nawet na chwilę, więc uznałem, że na razie sytuacja przebiega po naszej myśli. Pozwoliłem sobie na chwilowy luksus dekoncentracji patrząc na Siostry Wojny, walczące ramię w ramię z tubylcami. Przepiękny widok, mówię ci. Był tam ponad tysiąc tych ciemnoskórych półnagich barbarzyńców, rzucających włócznie i strzelających z łuków. Ich skóra błyszczała od potu, a bitewne okrzyki wzbijały się ponad huk wystrzałów. I Sororitas. One też śpiewały, głośnym chórem chwaląc Imperatora. Nie potrafiłem w całym tym chaosie wychwycić ich słów, ale dźwięk ich głosów uspokajał moje zszargane nerwy. Było coś niezwykłego w tym śpiewie, nieprzerwanym pomimo ciągłej walki. Po prostu śpiewały i strzelały, posyłając w mrok nocy metodyczne serie z bolterów. Ich pociski jaśniały w ciemności niczym ogniki, pchane do przodu impetem rakietowych silniczków.

Wtedy zobaczyłem, jak grupa tubylców skacze we wszystkich kierunkach krzycząc szaleńczo i wymachując rękami. Miotani konwulsjami chwytali się za twarze i piersi. To musiał być wyżeracz: symbiotyczna broń obcych strzelająca kwasem. Przy odpowiednio długim czasie ta ciecz potrafiła przeżreć na wylot każdy pancerz, a w przypadku półnagich tubylców okazała się śmiertelnie niebezpieczna. Odwracając oczy od tej koszmarnej sceny usiłowałem nie zwracać uwagi na przeraźliwe krzyki agonii rozbrzmiewające na murze. Spojrzałem w stronę bramy.

Rozgorzała tam zaciekła walka wręcz, a pułkownik zdawał się tkwić w samym jej środku, z mieczem energetycznym w jednej ręce i pistoletem boltowym w drugiej. Podczas gdy wszyscy wokół skakali i padali w szaleńczym tańcu, ten drań po prostu chodził tam i z powrotem, kładąc trupem obcych za każdym cięciem i każdym strzałem, tak jakby to była jakaś cholerna zabawa, a nie walka o życie. Zobaczyłem cień liktora wyrastający tuż za plecami Schaffera, ale on wyczuł go jakimś nadludzkim zmysłem, bo błyskawicznie odwrócił się w miejscu. Nim bestia zdążyła uderzyć, naszpikował jej paszczę połową magazynka, a potem przeciągnął mieczem po obu kolanach odcinając dolne kończyny. Ależ on był nieludzko opanowany, to wręcz niewiarygodne. Tak chłodny, że nawet Siostry Wojny zdawały się przy nim nadpobudliwe emocjonalnie, a przecież ich zimna rezerwa wobec takich szumowin jak my sprawiała teraz wrażenie mroźnej nocy na Valhalli.

I wtedy na murze przy zachodnim krańcu bramy pojawiło się coś, co podniosło mi włosy na głowie i zmroziło w żyłach krew. Odcinając się wyraźnie na tle wielkiej białej tarczy księżyca olbrzymia sylwetka tyranta znieruchomiała na moment w miejscu. Ten stwór był niemal trzy razy wyższy niż otaczający go ludzie! Dwie jego kończyny przekształcone były na kształt żywych broni strzeleckich, dwie pozostałe kończyły się kolczastym biczem i wielkim zębatym mieczem. Wielki ogon kołysał się pomiędzy masywnymi łapami potwora, a tkwiący na jego końcu kolec był rozmiarów męskiego ramienia. Owadzie szczęki bez wątpienia mogły przegryźć człowieka na dwie części za jednym kłapnięciem, a gruba warstwa chityny pokrywała całe cielsko tyranida.

ODPOWIEDZ