Dark Heresy - Ravenor

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 16:48

Prywatny gabinet Rickensa był cichym sanktuarium z ciemnego drewna i przygaszonych lamp, odgrodzonego od reszty wydziału ścianą z mlecznego szkła. Kiedy wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, dwaj siedzący w pomieszczeniu mężczyźni wstali ze swoich miejsc. Rickens obszedł wielkie drewniane biurko, usiadł w fotelu i wstukał sekwencję znaków uruchamiającą jego osobisty terminal. Ekran urządzenia zapłonął zieloną poświatą rzucając poblask na twarz deputowanego. Rickens poprosił gości, by ci zajęli z powrotem miejsca na skórzanych fotelach tkwiących przed biurkiem.

W międzyczasie zdążył ich już dokładnie zlustrować wzrokiem. Dwaj cudzoziemcy: przesadnie wystrojony młodzieniec i starszy mężczyzna pełniący prawdopodobnie funkcję ochroniarza. Mowa ciała młodszego gościa zdradzała sporą pewność siebie, starszy nie dawał się czytać, ale doświadczenie Rickensa podpowiadało mu, że facet był profesjonalnym zabijaką. Tacy jak on nie zdradzali żadnych emocji aż do tego ułamka sekundy, w którym zaczynali działać.

Deputowany załadował do pamięci terminala plik sprawy i założył na nos swe półokrągłe okulary.

- Co my tutaj mamy... kobieta, nie posiadająca dokumentu tożsamości, przepustki podróżnej, sygnatury zakładowej ani kodu identyfikacyjnego... wiek fizyczny oszacowany na dwadzieścia pięć lat standardowych, chociaż istnieje podejrzenie stosowania kuracji odmładzającej... zatrzymana dzisiejszego popołudnia na dolnym poziomie Formalu D po tym jak zabiła lub ciężko zraniła siedmiu mężczyzn. Podejrzana odmówiła składania jakichkolwiek wyjaśnień, identyfikując się równocześnie jak inkwizytor Gideon Ravenor.

Rickens zdjął okulary i przyjrzał się nieznajomym.

- To dość tradycyjny świat i może staroświecki w porównaniu z resztą Imperium, ale wydaje mi się, że imię Gideon wciąż jeszcze pozostaje zarezerwowane dla mężczyzn, prawda?

- Tak - potwierdził młodszy z cudzoziemców.

- A zatem ta kobieta kłamie?

- Tak - odpowiedział młodzieniec - Ale i nie. Chcemy prosić o zwolnienie jej z aresztu.

- Czy to wasza znajoma? - drążył dalej Rickens.

- Koleżanka - odpowiedział młodszy gość.

- Przyjaciółka - odezwał się cicho starszy.

- Zważywszy na jej czyny nie potrafię pojąć...

Młodszy z mężczyzn pochylił się do przodu przerywając wypowiedź Rickensa, położył na biurku niewielkie czarne pudełko. Deputowany otworzył je ostrożnie. Światło elektrycznych lamp odbiło się od inkwizycyjnej odznaki.

Rickens nie okazał żadnych mocji. Wyciągnąwszy z kieszeni kurtki niewielki skaner przesunął nim ponad rozetą.

- Gangsterzy podrabiają czasami coś takiego za pomocą szkła i metalu - wyjaśnił, po czym spojrzał na ekranik skanera - Ta jednakże jest autentyczna. Który z was jest Ravenorem?

- Żaden - odparł młodszy mężczyzna - Podobnie jak kobieta w waszym areszcie, wszyscy dla niego pracujemy. Ponawiam swoją prośbę.

Rickens zastukał palcami w blat biurka.

- To nie takie proste.

- Zamierza pan kwestionować jurysdykcję Inkwizycji, deputowany?

- Na Tron, oczywiście, że nie - Rickens spojrzał twardo na młodszego gościa - Ale istnieją pewne protokoły, procedury. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż Inkwizycja posiada władzę zwierzchnią nad każdą inną instytucją na Eustis Majoris i może bez żadnych uzasadnień domagać się zwolnienia licencjonowanego agenta. Ale... raczej spodziewałbym się w takiej sytuacji formalnego żądania ze strony Officio Inquisitorus Planetia. Czegoś formalnego, nie takiej wizyty jak wasza.

- Inkwizytor Ravenor nie chce, by nasza obecność tutaj przybrała charakter formalny, deputowany - wyjaśnił cichym głosem starszy mężczyzna - To byłoby... przepraszam, to mogłoby zakłócić cały przebieg naszego dochodzenia. Chcemy uwolnienia naszej koleżanki oraz wykasowania z systemu wszystkich informacji związanych z jej aresztowaniem.

- Coś takiego wykracza poza moje kompetencje.

- Nie do końca - wtrącił młodszy cudzoziemiec pochylając się znów do przodu - Widzę na pańskim monitorze, że plik dotyczący tej sprawy wciąż posiada zielony status. To zapytanie o potwierdzenie otwarcia sprawy. Może pan ten plik wykasować. Teraz. Tutaj. Jednym stuknięciem palca w klawiaturę.

- Sprzeniewierzę się obowiązkom swego urzędu.

- Przysłuży się pan Imperatorowi - nie ustępował młodszy gość.

Drugi mężczyzna nie powiedział nic i to właśnie przeważyło w dyskusji. Deputowany Magistratum Rickens nie należał do bojaźliwych ludzi, ale w beznamiętnej twarzy starszego gościa czaiło się coś złowieszczego. Rickens ujrzał znienacka oczami swej wyobraźni samego siebie, leżącego bez życia w gabinecie, podczas gdy dwaj anonimowi agenci Inkwizycji znikali w mroku nocy. I po co to wszystko? Dla uporu i lojalności wobec starych ideałów?

Rickens wierzył w imperialne prawo, ale teraz nie pozostało mu już wiele pola do manewru. Kimże był w obliczu prawdziwej, chociaż półformalnej potęgi?

- Dobrze - skinął głową i wstukał na klawiaturze swój kod dostępu kasując plik - Możecie odebrać swoją koleżankę z aresztu numer dziewięć przy południowym wejściu.

- Dziękujemy, deputowany. Pańska współpraca nie pójdzie w zapomnienie.


Minęło zaledwie dziesięć minut od wyjścia tajemniczych gości, kiedy do drzwi gabinetu zapukała zmieszana Plyton.

- Sir? - odezwała się ostrożnie - Wszystkie moje pliki w sprawie Ravenora... znikły.

- Wiem o tym.

- Czego chcieli ci ludzie?

- Zapomnij o tym, Plyton. Wymaż to ze swojego umysłu.

- Ale...

- Zrób, co ci mówię, Plyton. Nic dobrego by z tej sprawy nie wynikło.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 16:52

Jeden z ochroniarzy Sonsala zadzwonił do posiadłości wicedyrektora informując o wieczornych planach szefa. Kiedy samochód przejechał pod przeszklonym portykiem, na gości czekali już lokaje. Sonsal wysiadł z pojazdu, po czym z kurtuazją ujął za dłoń wysiadającą w ślad za nim Kys.

Posiadłość, podobnie jak domy wielu innych możnych mieszkańców Petropolis, znajdował się na najwyższym poziomie miasta. Pomimo ustawicznej klątwy kwaśnych deszczy bogacze postrzegali za coś niestosownego mieszkanie na niższych kondygnacjach metropolii. Dom Sonsala znajdował się w Formalu B, jednym z trzech głównych dystryktów miasta i jedynym przeznaczonym wyłącznie do celów mieszkaniowych. Na północy i zachodzie w niebo wystrzeliwały liczne wieżyce Formali A i C, centra administracji i władz całego podsektora.

Sonsal poprowadził Kys do atrium, skąpanego w żółtawym blasku antygrawitacyjnych kloszy. Ściany pomieszczenia wyklejone były tapetami przedstawiającymi powtarzający się symbol czaszki i koła zębatego, otoczonych złotym laurem. Jeszcze więcej elementów ikonografii Adeptus Mechanicus zdobiło klatkę schodową posiadłości. Zakłady Engine Imperial chlubiły się swymi bliskimi związkami z kultem Boga-Maszyny. Podobnie jak wiele innych firm, Engine Imperial stosowały procesy produkcyjne i schematy konstrukcyjne Mechanicus otrzymane na podstawie licencji i ogromne zyski z tej działalności warte były zarówno sporej dywidendy dla licencjodawców jak i regularnych inspekcji.

Kolejni lokaje czekali wewnątrz atrium. Gospodarz i jego towarzyszka obmyli swe dłonie i twarze w pełnych czystej wody srebrnych miskach.

Sonsal poprosił Kys, by ta zaczekała na niego w ekskluzywnej bawialni.

- Mam pewną sprawę do załatwienia, ale zaraz wrócę.

- Będę czekać - odparła, z całych sił starając się sprawić wrażenie zachwyconej.


Pozostawiona samej sobie, Kys odprężyła się i zaczęła spacerować po apartamencie. Na wyłożonej czarnymi płytkami posadzce pysznił się dywan wyszywany srebrnymi nićmi, fotele miały bogate obicia i wysokie oparcia. W przeszklonych gablotach widniały dzieła sztuki, na ścianach wisiało zaś kilka raczej brzydkich obrazów olejnych i holograficznych.

- Jesteś ze mną? - spytała cicho dziewczyna.

+ Jestem +

- Bardzo słabo cię słyszę. Co się dzieje?

+ Jestem zmęczony. To plus lokalny izolator. Bardzo gruby, bardzo gęsty. Większość rezydencji w Formalu B jest nim obita. Wykazują ogromną odporność na kwaśne deszcze. Żaden bogacz nie chciałby przecież narażać na szwank swojej pięknej posiadłości +

- Jakie to ma znaczenie?

+ Zakłóca transmisje psioniczne. Jedyne, co mogę zrobić, to komunikacja z tobą +

Kys zmarszczyła czoło.

- W porządku, nie zamęczaj się. Dam ci znać, jeśli będę potrzebowała pomocy.

Obeszła bawialnię, mentalnymi impulsami szukając schowków, skrytek, sejfu - chociaż szczerze wątpiła, by Sonsal okazał się aż tak głupi, by umieszczać skrytkę w ogólnie dostępnym pomieszczeniu. Wykryła jednak coś w zachodniej ścianie, coś o rozmiarach małych drzwi. Czuła wyraźnie obecną za ścianą pustkę. Przestudiowała myślami delikatny mechanizm otwierający przejście, przestawiła go ostrożnie. Ukryte drzwi odskoczyły do środka drugiego pomieszczenia. Za progiem znajdował się niewielki gabinet, pełen zastawionych książkami półek. Pod jedną ze ścian stało biurko i skórzany fotel.

Pokręciła wolno głową, badając otoczenie swym szóstym zmysłem. Jej uwagę przyciągnęła trzecia szuflada po lewej stronie biurka.

Jej zamek okazał się znacznie bardziej skomplikowany od zamków w pozostałych siedmiu szufladach; nie pozwalał się otworzyć zwykłym mentalnym impulsem. Dziewczyna została zmuszona do przeanalizowania jego budowy, element po elemencie, porównania wszystkich zębatek i zakładek. Włożony w ten zabieg wysiłek sprawił, że na czole Kys pojawiły się krople potu. Kiedy wreszcie przestawiła ostatnią zębatkę, usłyszała upragniony trzask otworzonego zamka.

Wyciągnęła w dół dłoń i zaczęła otwierać szufladę. Z miejsca dostrzegła trzy niewielkie paczuszki zawinięte w jasnoczerwony papier, leżące na wierzchu pryzmy kopert.

Do jej uszu dotarł dźwięk zbliżających się kroków. Zamknęła szufladę i błyskawicznie przedostała się z powrotem do bawialni, siadając na jednym z fotelu na moment przed wejściem do pokoju Sonsala.

- Moja droga, dobrze się czujesz? Wyglądasz na lekko zdyszaną?

- Wszystko w porządku - odpowiedziała. Wicedyrektor zmierzał w jej stronę. Kątem oka Kys spostrzegła, że nie zamknęła do końca sekretnych drzwi. Jeszcze krok i Sonsal też to zauważy.

- Trochę tu ciepło - uśmiechnęła się wstając z miejsca i rozpinając cztery górne guziki swego brązowego kostiumu. Sonsal natychmiast wpił się wzrokiem w jej wyeksponowany bladoskóry dekolt. Korzystając z jego rozproszenia Kys zaczepiła kinetycznym impulsem o klamkę drzwi zamykając je bezszelestnie.

- Kolacja już podana - oświadczył wicedyrektor - Pozwolisz za mną?


Posiłek okazał się wyśmienity. Niewielkie miseczki z pikantnym goshranem, następnie sałatka z warzyw pochodzących spoza planety, później doskonały sorbet. Lokaje dbali o to, aby kieliszki przez cały czas pozostawały napełnione, serwując kilka świetnych rodzajów win. Kiedy Sonsal nie spoglądał w jej stronę, Kys łykała dyskretnie detoksy. Konwersacja okazała się znacznie mniej interesująca od samego posiłku. Wicedyrektor snuł wywody na temat szlachetnych trunków, o trudnościach w imporcie pozaziemskich warzyw, o kombinacji przypraw, które tworzyły różnicę pomiędzy dobrym, a doskonałym goshranem. Mężczyzna próbował wywrzeć na swej towarzyszce wrażenie i podobnie jak wielu innych pustych intelektualnie bogaczy korzystał w tym celu jedynie z prezentacji swych finansowych zasobów.

Uśmiechała się i kiwała głową, wydając się chłonąć każde padające z ust Sonsala słowo. W międzyczasie skrycie działała. Oboje cały czas pili, ona jednakże na alkohol zdołała się uodpornić farmaceutykiem, wicedyrektor zaś padał coraz większą wina ofiarą. Manipulowała za pomocą myśli molekułami powietrza wokół gospodarza, podnosząc temperaturę jego ciała. Następnie tak sterowała swoimi własnymi feromonami, że trafiały prosto w nozdrza mężczyzny. Pod koniec kolacji Sonsal był już całkowicie upojony, i to nie tylko alkoholem.

Przywołał raz jeszcze kamerdynera nakazując mu napełnić dwie wysokie szklanki amasecem, po czym wyprosił służbę z jadalni.

Potem wzniósł kieliszek w geście toastu, drugą dłonią pocierając spocony kark.

- Moja droga Patience - powiedział - Ten wieczór okazał się prawdziwą rozkoszą. Cały dzień zresztą. Umieściłem moje nowe nabytki w skarbcu. Może poszlibyśmy tam później, aby przejrzeć moje zbiory? Mam kilka eksponatów, które mogłabyś uznać za interesujące.

- Byłoby miło - zgodziła się z uśmiechem.

- Chciałbym ci raz jeszcze podziękować.

- Proszę, Umberto. Nie ma takiej potrzeby. Ta wyśmienita kolacja okazała się nagrodą samą w sobie. Darzysz mnie zbyteczną wręcz atencją.

- Niemożliwe! - zaprotestował natychmiast - W żaden sposób nie można okazać nadmiaru atencji kobiecie o tak niezwykłej urodzie!

- Umberto, wywołujesz u mnie zawroty głowy.

- Cóż za piękna głowa. Cóż za uroda - oświadczył nieco nieskładnie wicedyrektor, po czym upił alkoholu ze swego kieliszka.

Dziewczyna nie przestawała się uśmiechać, ale obserwowała swego rozmówcę ze starannie skrywaną uwagą.

- Jak przypadł ci do gustu amasec, Patience? To czterdziestoletni Zukanac, sprowadzony z gór Onzio.

- Jest wyborny, ale obawiam się, że już zbyt wiele dzisiaj wypiłam. Jeszcze trochę i mogłabym się zapomnieć.

Złapał natychmiast haczyk.

- Moja tolerancja na alkohol jest dość niska ostatnimi czasy - ciągnęła dalej - To przytłumia zmysły, nie sądzisz? Sporo podróżuję i wiem, że są innego rodzaju specyfiki, które odświeżają i oczyszczają w doskonały sposób umysł. Szkoda, że na Eustis Majoris nie można czegoś takiego znaleźć.

Wicedyrektor rozważał przez chwilę w myślach jej słowa.

- Nie powiedziałaś mi jeszcze, czym właściwie się zajmujesz.

- Mam prywatne źródła dochodów. Podróżuję, zwiedzam. To bardzo... wyzwalające przeżycia.

Sonsal pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Jesteś zatem otwarta na nowe doświadczenia. Wspaniale się składa. Odłóż swój amasec, Patience, mam dla ciebie coś innego.

Podszedł chwiejnym krokiem do ukrytych drzwi, otworzył je i zniknął na chwilę w środku. Kiedy zjawił się ponownie przy stole, ukrywał coś w dłoni.

- Myślę, że twój pogląd na atrakcyjność Eustis Majoris ulegnie teraz zmianie. To oczyści nasze umysły. Wprawi nas w odprężenie i zrelaksuje, byśmy mogli mile spędzić resztę tego wieczoru.

Kys upewniła się, że na jej twarzy nie rysuje się nic innego oprócz pełnego zainteresowania i aprobaty uśmiechu.

Były to dwa małe twarde kształty, owinięte w czerwony papier. Sonsal ujął dziewczynę za rękę i poprowadził ją w stronę innego stolika, niższego, z dostawioną sofą. Położył obie papierowe kopertki na blacie stolika.

A potem pocałował swą towarzyszkę.

- Co to takiego? - zapytała. Z najwyższą trudnością zdołała się powstrzymać przed zadaniem mężczyźnie ciosu kantem dłoni, który zmiażdżyłby mu tchawicę.

- To flekty. Słyszałaś o nich?

- Nie - zaprzeczyła - Umberto, byłam przekonana, że masz na myśli obscurę albo lucidię.

- Obscura zbyt uzależnia, jeśli chodzi o człowieka na moim stanowisku - wyjaśnił siadając tuż przy niej - A lucidia ma nieprzyjemne skutki uboczne. Wywołuje niepożądane konwulsje, jak na mój gust.

- A te flekty... czym one są?

- To zupełnie coś innego. Są cudowne, wyzwalające. To nowość. Nie będziesz rozczarowana.

Zaczął otwierać z wolna pierwszą kopertkę, rozwijał papierowe opakowanie.

- Skąd one się biorą? - zapytała i mężczyzna wzruszył w odpowiedzi ramionami - Miałam na myśli pytanie, gdzie je zdobywasz?

Sonsal dokończył swój amasec i odłożył kieliszek na blat stolika.

- Mam pewne kontakty. Znajomego, który ma do nich dostęp. To bardzo nieoficjalna sprawa. A zatem...

Wyciągnęła swą dłoń, położyła ją na jego dłoni. Potem pochyliła się do przodu tak, by jej usta znalazły się przy uchu mężczyzny.

- Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć, Umberto - wyszeptała.

- Co... co to takiego?

- Jestem przedstawicielem imperialnej Inkwizycji, a ty znalazłeś się właśnie w naprawdę sporych opałach.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 16:55

Sonsal zaczął szlochać. Najpierw pociągał nosem, potem z jego gardła poczęły się wydawać jęki rozpaczy i bezsilnego gniewu. Zwinął się na sofie niczym skrzywdzone dziecko, kopiąc w mebel stopami.

- Stul gębę - warknęła.

Płacz mężczyzny przybrał na sile tak dalece, że w progu apartamentu stanął zaniepokojony dziwnymi odgłosami kamerdyner.

- Wyjdź stąd - poleciła Kys, po czym zatrzasnęła drzwi mentalnym impulsem.

- Błagam! Błagam! -jęczał Sonsal.

- Zamknij się. Nie będę cię oszukiwała. To nie wygląda za dobrze.

- Moje stanowisko! Zostanę okryty hańbą... zdymisjonowany! Och, mój Boże-Imperatorze, moje życie sypie się w gruzy!

Dziewczyna wstała z sofy spoglądając na wicedyrektora z góry.

- Hańba? Tak, najprawdopodobniej. Koniec wspaniałej kariery w Imperial Engine? Tak sądzę. Wyrok ciężkiego więzienia, praca przymusowa? Możesz na to liczyć. Lecz jeśli sądzisz, że to koniec twego życia, to grubo się mylisz. Nie masz pojęcia jak bardzo możesz się wycierpieć nim twoje życie dobiegnie końca. Uwierz mi.

- P-proszę...

- Umberto? Słuchasz mnie, Umberto?

- Tak?

- Przestań beczeć i weź się w garść albo zapoznam cię z arkanami dziewięciu domen fizycznego bólu. Wierzysz, że mogę cię bardzo skrzywdzić?

- Tak.

- Dobrze - kucnęła na posadzce tak, by móc patrzeć mu w oczy. Cofnął natychmiast twarz, wytarł kantem dłoni nos i opuchnięte oczy. Jego ochronne łuski wysunęły się częściowo z podskórnych schowków, sprowokowane płaczem mężczyzny.

- Znajdujesz się teraz w rękach Inkwizycji, Umberto Sonsal. Inkwizycja domaga się od ciebie pewnych informacji. Twój dalszy los jest w znaczącym stopniu uzależniony od stopnia współpracy ze mną.

Mężczyzna usiadł na sofie, nadal pociągając nosem.

- Skąd mogę wiedzieć, że mnie nie oszukujesz?

Dziewczyna sięgnęła do kieszonki na udzie i wyjęła z niej inkwizycyjną odznakę.

- Poznajesz to?

Sonsal zalał się ponownie łzami.

- Och, stul wreszcie mordę! Umberto, wyobraź sobie niedaleką przyszłość... wiele jej alternatywnych wersji. W jednej z nich wychodzę z tego pokoju i pozostawiam cię samego, byś mógł wieść dalej swe żałosne puste życie. Nigdy więcej mnie nie ujrzysz, a Inkwizycja nigdy więcej nie zapuka do twoich drzwi. By uzyskać gwarancję takiej właśnie przyszłości, musisz wyczerpująco odpowiedzieć na każde zadane przeze mnie pytanie.

- Dobrze...

- Istnieje też inna wersja rozwoju wydarzeń. Udzielisz fałszywych lub niepełnych wyjaśnień. Zabiję cię, tu i teraz, a potem wrzucę twoje tłuste cielsko do kanału.

Usta wicedyrektora zaczęły dygotać, jego oczy ponownie zapełniły się łzami. Dziewczyna wyczuła, że Sonsal walczy z wszystkich sił o to, by nie stracić nad sobą kontroli. Walczył o to równie ciężko jak ona o to, by okazywać mu przez cały wieczór nieistniejącą sympatię.

- Pomiędzy tymi ekstremami znajduje się szereg innych możliwości. Mogę cię zdemaskować, zawlec przed oblicza agentów, doprowadzić do skazania i generalnie bardzo uprzykrzyć twoją patetyczną egzystencję.

- Rozumiem.

- I jest jeszcze jedna opcja. Skrajnie ekstremalna. Dużo gorsza od zabicia cię w tym pokoju. Mogę skontaktować się ze swoimi zwierzchnikami, a oni cię wtedy przejmą. Wierz mi, że to, co spotka cię później, będzie znacznie gorsze od szybkiej śmierci.

- Tak więc... jaką wersję dla siebie wybierasz?

- Tę, w której stąd odchodzisz.

- Dobrze. Kim jest twój diler?

Sonsal zaczął się nerwowo wiercić na sofie.

- On mnie za to zabije - wyszeptał.

- Przyszłość, Umberto, ekstrema...

- Dobrze! Drase Bazarof.

- Kto to taki?

- Jeden z moich kierowników produkcji w Engine. To gość z dolnych poziomów miasta, ale ma rozległe kontakty.

- Gdzie mieszka?

- Nie wiem! Nie utrzymuję kontaktów towarzyskich z motłochem!

- Ale jego adres powinien się znajdować w twoim terminalu, prawda?

- Tak mi się wydaje.

- Za chwilę to sprawdzimy - powiedziała, po czym podeszła do stołu jadalnego i upiła swego amasecu - Komu jeszcze dostarcza ten towar? Komu poza tobą?

- Nie robi interesów w zakładzie, ja jestem wyjątkiem. Zbyt często mamy kontrole medyczne ze strony gildii. Ale wspominał coś kiedyś o swoim habitacie. Myślę, że właśnie tam prowadzi sprzedaż.

- Ma dostawcę. Skądś musi brać ten towar, przecież nie wytwarza go na własną rękę.

- Nie mam pojęcia, skąd. Będziesz go musiała o to sama zapytać.

- Tak też zrobię. Weź się w garść, Umberto, trzęsiesz się jak galareta.

- Jestem przerażony. Boję się ciebie. Jestem cały rozbity. Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli wezmę sobie jedną z tych flekt, żeby uspokoić nerwy i...

- Odwaliło ci czy co?

Opuścił zrezygnowany głowę, wbił wzrok w podłogę.

- Gdzie jest twój terminal? - zapytała dziewczyna.



Sonsal udostępnił jej swą bazę danych, przechowywaną w terminalu zajmującym jeden z kątów apartamentu. Ręce wicedyrektora trzęsły się silnie. Terminal okazał się eleganckim modelem o obłych kształtach, z wielkimi tarczami zegarów i emaliowaną klawiaturą.

Sonsal zalogował się do biblioteki personalnej zakładu, otworzył za pomocą osobistego kodu plik z danymi i zdekompresował go naprędce. Potem ustąpił miejsca dziewczynie i wrócił roztrzęsiony na sofę.

Kys przejrzała listy personalne odnajdując szybko Bazarofa, przestudiowała jego adres wkuwając go na pamięć. Dla pewności zapisała sobie te informacje również na skórze lewego przedramienia, impulsem mentalnym otwierając i zamykając pory w taki sposób, by uformowały tekst dostrzegalny wyłącznie pod mikroskopem.

Sprawdziła swój chronometr. Było już późno.

- Ravenor?

Cisza. Westchnęła krótko. Zamierzała wstać z krzesła, kiedy usłyszała za plecami odgłos węszenia.

W pierwszej chwili nie miała pojęcia, co to właściwie było. Może jakiś insekt, który przeciągnęła poświata padająca z okien? Dziewczyna rozejrzała się wokół.

Dźwięk wydawał z siebie Sonsal. Mężczyzna wstał z miejsca, pociągając nosem i sapiąc, po czym zaczął się cofać pchając swym cielskiem sofę.

Pojęła, że użył flekty, kiedy jej uwagę była skupiona na czymś innym. Cholerny palant! Sukinsyn! Powinna była cały czas trzymać go na oku! Okazał się tak przerażony, tak roztrzęsiony, że desperacko pożądał każdej drogi ucieczki, nawet na krótką chwilę.

- Sonsal? Sonsal!

Jego głowa kręciła się to na lewo, to na prawo, przewracał oczami. Kurwa, czy to było normalne? Czy tak właśnie działała flekta? Dyrektor nie przestawał się cofać, robiąc to tak gwałtownie, że sofa przewróciła się z trzaskiem.

- Sonsal!

Chyba ją usłyszał. Obrócił się na piętach i runął przed siebie zdjęty strachem, wpadając przez drzwi do mniejszego gabinetu.

- Kurwa mać! - krzyknęła dziewczyna.

Główne drzwi apartamentu otworzyły się natychmiast, do środka zajrzeli dwaj ochroniarze Sonsala.

- Sir? Wszystko w porządku? - zawołał jeden z nich.

- Wynocha stąd! - wrzasnęła Kys. Nieznacznym ruchem głowy pchnęła do przodu wielki jadalny stół, przesunęła go po posadzce rozsypując po drodze zastawę i dekoracje. Stół uderzył z rozpędu w drzwi, zatrzasnął je z hukiem. Ochroniarze zaczęli tłuc pięściami kopać w zablokowane przejście.

Kys wpadła do gabinetu. Biurko było otwarte, sterczały z niego powyciągane w pośpiechu szuflady. Drzwi wiodące do sąsiedniego holu ziały pustką.

- Sonsal!

Wbiegła do holu. Oświetlenie było tam ustawione na niską moc. Widząc pojawiającą się z boku kobietę ochroniarze zarzucili dalszy szturm na zatrzaśnięte drzwi jadalni i rzucili się w jej stronę. Jednego zwaliła z nóg silnym kopniakiem, drugiego ciosem z półobrotu dosłownie rozkrzyżowała na ścianie.

Sonsal, cały czas dygocząc i trzęsąc się konwulsyjnie, cofał się po wielkich schodach chcąc jak najbardziej zwiększyć dzielący go od przedstawicielki Ordo dystans. Z ust mężczyzny sączyła się krew, jedno oko zamykał kurczowo. Przerażeni członkowie domowej służby pojawili się w pobliskich drzwiach wyglądając do holu. Wszyscy runęli do panicznej ucieczki, kiedy Sonsal zaczął strzelać.

Był to automatyczny pistolet małego kalibru, o rozmiarach pozwalających na ukrycie go w rękawie. Dyrektor musiał wyciągnąć broń ze swego biurka. Strzelał na oślep w dół schodów, wycofując się jednocześnie tyłem w ich górę. Kule odbijały się z wizgiem od marmurowych filarów i metalowych poręczy.

Kys nie miała przy sobie broni palnej. Przykucnęła za jednym z filarów i wygięła w górę lewy nadgarstek, siłą woli wyciągając z kieszonki kombinezonu pozbawione rękojeści kinetoostrze. Dwunastocentymetrowa klinga zawisła w powietrzu.

- Rzuć broń, Umberto! - krzyknęła dziewczyna.

Skierował ogień w jej stronę, wybijając dziurę w okładzinie ponad głową schowanej kobiety. Druga kula uderzyła w wielkie lustro, jego drobne kawałki rozsypały się po posadzce.

Posługując się ukierunkowaną telekinezą Kys wyskoczyła zza filara. Kinetoostrze pomknęło w górę schodów i przybiło lewy rękaw Sonsala do poręczy schodów. W tym samym momencie dziewczyna wyszarpnęła siłą woli pistolet z ręki dyrektora i przyciągnęła broń ku sobie.

Pochwyciwszy pistolet zwinnie wymierzyła lufę w dyrektora.

- Wystarczy tego!

Wciąż cały się trząsł, wyraźnie spanikowany. Jego przygwożdżony do poręczy rękaw zdawał się absorbować całą uwagę mężczyzny. Kys uświadomiła sobie, że dyrektor nie mógł się z jego powodu już dalej cofnąć.

- Spokojnie, Umberto! Spokojnie! Idę do ciebie! Weź się w garść...

Sonsal szarpnął rękawem i rozdarł go na strzępy, robiąc jednocześnie kolejny krok w tył. Znienacka ponownie wolny, stracił równowagę i przeleciał przez barierkę, ramionami do przodu.

Dwa piętra w dół, ku marmurowej posadzce atrium.

Kys odwróciła mimowolnie głowę. Stłumiony dźwięk pękających kości wystarczył jej w zupełności.

- Kurwa - syknęła. Alarmowe dzwonki rozbrzmiewały teraz w całym domu. Ludzie krzyczeli przeraźliwie.

Dziewczyna wyciągnęła z poręczy schodów swoje kinetoostrze i opuściła dom południowym wejściem.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 16:59

[center]ROZDZIAŁ TRZECI [/center]

Wtopiła się pomiędzy cienie, w mrok metropolii. Obserwowałem ją uważnie od chwili, w której wypadła z ekranowanej grubą warstwą izolatora posiadłości. Przeglądając mozaikę jej powierzchniowych emocji zdołałem zrekonstruować przebieg wydarzeń związanych ze śmiercią Sonsala. Jej umysł był na co dzień dobrze strzeżony, ale ja potrafiłem zajrzeć za tę barierę. Kys była zatroskana, samotna i nieco przestraszona. Ta dziewczyna potrafiła ukrywać wiele rzeczy - swoje prawdziwe imię dla przykładu - i wszyscy znający ją pobieżnie ludzie uważali Patience za twardą opryskliwą sukę. Ja wiedziałem lepiej: nie dlatego, że wejrzałem w tę bardziej empatyczną część jej umysłu (na to nigdy by mi nie pozwoliła), tylko dlatego, że wyczuwałem jej istnienie. Słyszałem to charakterystyczne echo, kiedy uderzałem delikatnie mentalnym impulsem w jej umysł, niczym człowiek stukający w drewnianą boazerię i słyszący dźwięk pustki zdradzający obecność tajemnej niszy.

Alarm ściągnął pod posiadłość Sonsala przedstawicieli służb mundurowych oraz grupę innych, mniej formalnie się prezentujących osobników. Mój umysł był przy Kys, kiedy dziewczyna kryła się przez kilka minut w zaułku przy niewielkiej świątyni. Radiowozy i ciężarówki agentów Magistratum pędziły po ulicach Formalu. Władze Petropolis przykładały ogromną wagę do bezpieczeństwa swych najbogatszych i najbardziej wpływowych obywateli. Po raz drugi w przeciągu tego samego dnia ktoś z moich ludzi stawał się celem agentów Magistratum.

Na dźwięk syreny alarmowej rozbrzmiewającej w domu Sonsala natychmiast zareagowały inne położone na tej samej ulicy rezydencje, niczym zwierzęta słyszące ostrzegawczy pisk członka swego stada. Bramy i drzwi zatrzasnęły się i zaryglowały automatycznie, na okna zjechały pancerne osłony, zbrojone dachy zaprojektowane w pierwszym rzędzie do ochrony przed deszczem rozwinęły się do końca tworząc kopuły nad posiadłościami. Wyczuwałem swymi zmysłami koncentrację uaktywnionych znienacka serwitorów wartowniczych, ostry zapach ozonu unoszący się na ogrodzeniami pod wysokim napięciem, ciepło generowane przez uzbrojone miny przeciwpiechotne.

Przerażeni członkowie służby Sonsala już zdążyli opowiedzieć agentom o wyglądzie i ubiorze nieznajomego zabójcy. Trzydzieści pięć minut po opuszczeniu posiadłości wicedyrektora Kys znajdowała się zaledwie pięćset metrów od jego rezydencji, a już jej śladem podążało siedmiuset siedemdziesięciu trzech uzbrojonych funkcjonariuszy Magistratum.

Nadszedł czas, aby przeważyć szanse na naszą stronę. Skierowałem dziewczynę na północ, w kierunku wysoko wypiętrzonej części Formalu B noszącej nazwę Staebes, gdzie bogaci młodzi profesjonaliści żyli w dzielnicy tworzącej bardziej zamożną wersję położonych poniżej dystryktów motłochu. Architekt odpowiedzialny za projekt Petropolis musiał być obdarzony sporym poczuciem ironii.

Kys przemykała w cieniach, zmuszona przez cały czas do trzymania się górnego poziomu miasta: system alarmowy unieruchomił wszystkie windy prowadzące w dół miasta. Musiałem przyśpieszyć jej ucieczkę unikając jednocześnie zwracania na nas uwagi. Potrzebna mi była mała dywersja.

Opuściłem ją i podążyłem swym umysłem do centrum monitoringu na Staebes, gdzie niewielkim wysiłkiem woli umieściłem w umyśle oficera dyżurnego obraz samotnej kobiety, uciekającej przed siebie z wyrazem przestrachu na twarzy. Mężczyzna miał później przysięgać na Orła, że widział na obrazie przekazywanym z kamer zbiega wpadającego do stacji maglevu przy Parku Gill. Jego ostrzeżenie skierowało wielu agentów w tamtym właśnie kierunku.

Kierując się dalej na zachód zlokalizowałem przez czysty przypadek trzy pracowników kontraktowych Munitorium, naprawiających w ramach nadgodzin stację energetyczną pod ulicą Lontwick. Przez chwilę pracowałem w umyśle jednego z nich, blokując jego własną osobowość i przejmując kontrolę nad rękami mężczyzny. Kiedy opuszczałem jego jaźń, dwa przepięcia w transformatorze doprowadziły do nagłego zanika zasilania w ośmiu kwartałach miasta. Trio elektryków potrzebowało siedemnastu minut na przywrócenie przepływu energii, przy czym dobre dziesięć minut spędzili oni na zażartej kłótni mającej ustalić tożsamość winowajcy. Nieoczekiwany zanik zasilania, co najmniej podejrzany w zaistniałych okolicznościach, w jeszcze większym stopniu zmieszał i zdezorientował uczestników pościgu.

W międzyczasie Kys pokonywała wielki most przerzucony nad hydroelektrycznym kanionem rozdzielającym Formale B i E. Omal nie została tam zidentyfikowana. Aerodyna Magistratum, lecąca nisko nad głowami przechodniów, zarejestrowała ją na ekranie kamery. Wdarłem się do umysłu pilota w ostatniej chwili, na ułamek sekundy blokując jego percepcję. Ścigacz poleciał dalej omiatając ulice snopami światła reflektorów, siedzący za sterami mężczyzna pozostał nieświadomy obecności Kys.

Dziewczyna zmierzała teraz na południe, w dół Formalu E. Ukryte pod żelaznymi promenadami i szklanymi dachami ulice pełne były ludzi. Powierzchnia E stanowiła popularne miejsce wypoczynku dla bogatszych mieszkańców miasta, obfitowała w domy gier, restauracje i bary. Wjeżdżający do Formalu E agenci Magistratum musieli opuścić swoje pojazdy i kontynuować poszukiwania na piechotę. Wielu z nich założyło cywilne stroje, ponieważ mieszkańcy tej części miasta nie pałali sympatią do mundurowych w pełnym uzbrojeniu siejących zamieszanie i niepokój na ulicach.

Trudno mi było kontrolować jednocześnie wszystkich. Setki umysłów, setki osobowości, niektóre z nich pod wpływem alkoholu i innych używek. Umysły agentów w cywilnych ubiorach były dobrze zakamuflowane pod wyuczonymi na pamięć fałszywymi personaliami.

+ Wejdź do tej kawiarni. Kup coś do picia i usiądź na samym końcu +

Kys wykonała natychmiast moje polecenie. Musiałem zabrać ją z ulicy, bo chwilę wcześniej wykryłem dwóch detektywów Magistratum zmierzających poprzez tłum w jej kierunku.

Bar okazał się maleńki, oświetlały go tak wysłużone lampy, że ich klosze promieniowały pomarańczowym blaskiem. Kys kupiła filiżankę słodkiej czarnej kawy i usiadła we wskazanym przeze mnie miejscu. W środku było dziewięciu innych klientów, mężczyzn bez wyjątku, w średnim wieku i czarnych ubraniach. Rozmawiali między sobą przyciszonymi, zmęczonymi głosami. Każdy miał przed sobą wielki kubek kawy z mlekiem.

Wyglądali tak dziwnie i podejrzanie, iż przez ułamek chwili bałem się, że skierowałem Kys prosto pomiędzy odpoczywających po pracy szpicli Magistratum.

Myliłem się. Trzy budynki dalej za barem znajdowało się krematorium Elandra. Zwyczaje na Eustis Majoris nakazywały chować zmarłych wieczorami. Siedzący w barze mężczyźni okazali się płatnymi żałobnikami i posługaczami w zakładzie pogrzebowym, korzystającymi właśnie z krótkiej przerwy pomiędzy kolejnymi kremacjami. Popijali tani amasec i likier zbożowy, ukryte w niewielkich dyskretnych piersiówkach, palili krótkie grube cygara z domieszką obscury. Kiedy wyszli, na blatach stołów pozostały nietknięte kubki z stygnącą kawą. Barman posprzątał je bez śladu zdziwienia. Pracownicy krematorium byli stałymi klientami lokalu, zamawiane przez nich, ale nie wypijane kawy stanowiły formę zapłaty za chwilę odprężenia w ciepłym wnętrzu baru.

- Gdzie teraz? - zapytała Kys powracając na chłodną ulicę.

+ W dół ulicy do stacji maglevu, potem wsiądź do składu jadącego na Leahwood i tam wysiądź. Niedługo znowu się odezwę +

Uznałem, że jest już bezpieczna. Teraz miałem zamiar powrócić na miejsce ostatnich wydarzeń i przyjrzeć się bliżej tym, którzy Kys ścigali.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 19:09

Pościg Magistratum wytracał z wolna swój impet. Skakałem od jednego umysłu do drugiego i wszędzie natrafiałem na coraz silniejsze symptomy zniechęcenia agentów. Ich myśli skupiały się na zmęczeniu, złości, trosce o zbyt ciasne buty, zbyt luźne kamizelki osobiste, na kłopotach ze zbyt niskimi pensjami i chęci jak najszybszego zakończenia dniówki. Gdzieniegdzie przemykałem przez myśli starszego rangą agenta i wtedy dostrzegałem poczucie rozczarowania i lęk przed zbyt niskimi statystykami wykrywalności przestępstw.

Krążyłem po ulicach zbliżając się coraz bardziej do posiadłości Sonsala. Psychiczne kontury miasta wciąż pulsowały łuną niedawnej mentalnej traumy, w powietrzu dostrzegałem niewidoczny dla innych zarys bólu, przerażenia, histerii i wstrząsu. Swym szóstym zmysłem widziałem popłakujące pokojówki, cierpiących w milczeniu ochroniarzy, przerażonego o swą dalszą pracę kamerdynera, obojętność pracowników kostnicy pakujących zwłoki Sonsala do foliowego worka.

Odnalazłem umysł agenta nadzorującego śledztwo, człowieka zwącego się Frayn Totle. Był wyraźnie przestraszony, co mnie zdumiało. Stał w atrium posiadłości spoglądając na plamę krwi znaczącą marmurową posadzkę. Jego procesy myślowe były dla mnie równie czytelne co kilkuwarstwowe ciasto, rozcięte wpół i przewrócone na bok. Największą troską agenta była wizja umorzonego śledztwa w sprawie zabójstwa jednego z najbardziej wpływowych członków Formalu. Jego żona, znajdująca się w ósmym miesiącu ciąży, tworzyła następną w kolejności warstwę niepokoju. Lecz nade wszystko ten człowiek zwyczajnie się bał.

Dlaczego? Co było źródłem tego strachu?

Pozostałem w miejscu chcąc rozwiązać tę zagadkę. Do agenta podeszło trzech mężczyzn i wtedy poziom jego lęku drastycznie się zwiększył. Próbowałem spojrzeć na nich jego oczami, ale Totle rozmyślnie odwracał głowę unikając kontaktu wzrokowego ze tymi ludźmi. Przeskoczyłem zatem do umysłu pracownika kostnicy, zasuwającego opodal zamek błyskawiczny worka na zwłoki.

Trzej mężczyźni, wszyscy ubrani w szare stroje z doskonałej jakości materiału. Jeden okazał się wysoki i rozrośnięty w barach, większy nawet od Nayla - ale ten trzymał się w tyle grupy. Z przodu stał przystojny, aczkolwiek nie tak silnie umięśniony jak jego towarzysz mężczyzna, o modnie przystrzyżonej bródce i czarnych włosach. Miał wąską, twardą, niebezpieczną twarz. Trzeci gość był niskim blondynem o wrednym wyrazie twarzy i przenikliwych niebieskich oczach.

- Wiesz, kim jestem? - zapytał szczupły mężczyzna o czarnych włosach. Jego głos był miękki i stonowany, przywodził na myśl płynny miód.

- Tak, sir - potwierdził Totle - Widziałem pana w telewizji i...

- Cóż, wspaniale - przerwał mu czarnowłosy - Zakładam, iż wiesz, co jest przyczyną naszej wizyty tutaj?

- Flekty, sir.

- Tak, flekty. Śmierć tak znanego obywatela jak Sonsal jest wstrząsem samym w sobie, ale ujawnione w trakcie śledztwa okoliczności tej śmierci oraz skrywane nałogi...

- Zabroniłem prasie wstępu, sir - zastrzegł się Totle.

- I twoje szczęście! - syknął czarnowłosy, po czym urwał na chwilę przyglądając się uważniej agentowi - Coś z tobą nie tak?

- Ja... ja jestem tylko zaskoczony widząc pana tutaj, sir. Zjawił się pan osobiście.

- Podchodzę do swoich obowiązków z pełną odpowiedzialnością, agencie - odpowiedział czarnowłosy.

Kim był ten człowiek? Bardzo się chciałem tego dowiedzieć. Opuściłem umysł medyka, który westchnął w odpowiedzi niczym człowiek budzący się ze snu. Przemieściłem się bliżej tajemniczej trójki i sięgnąłem mentalnym próbnikiem.

Zdołałem posmakować wrażenia zimnego metalu i siły fizycznej, niebezpiecznej osobowości i ambicji. Byłem dostatecznie blisko wielkiego mężczyzny, by sczytać jego powierzchniowe myśli - dowiedziałem się z nich, że nosi imię Ahenobarb i jest najemnikiem o wyjątkowej bezwzględności.

Potem skierowałem swą uwagę ku szczupłemu mężczyźnie o czarnych włosach.

Niski blondyn odwrócił głowę i spojrzał wprost na mnie. Nie było mnie fizycznie w tamtym atrium, a mimo to on mnie zobaczył. Moją twarz, mój umysł, ciało i duszę, moje narodziny i generacje moich przodków. Blondyn okazał się psionikiem o niebywałej mocy. Jednym krótkim spojrzeniem wdarł się we mnie i niemalże całkowicie obnażył.

- Kinsky? Co się dzieje? - zapytał czarnowłosy mężczyzna widząc odwróconego towarzysza.

- Złodziej myśli - odpowiedział Kinsky. Wciąż na mnie spoglądał, jego niebieskie oczy płonęły w moim umyśle.

Zacząłem się wycofywać. Postawiłem trzy mentalne bariery mające przesłonić moją ucieczkę, lecz on przebił się przez nie niczym przez papier. Opuścił błyskawicznie ciało i podążył w ślad za mną.

Umykając ku sklepieniu atrium dostrzegłem jeszcze jak Ahenobarb z wprawą chwyta jego bezwładne, padające na posadzkę ciało.

Kinsky pędził za mną. W widmowym wymiarze przybrał postać kuli ognia, strzelającej iskrami o barwie jego oczu. Czułem wyraźnie ostry dotyk jego myślowych pułapek zatrzaskujących się wszędzie wokół z zamiarem odcięcia mi drogi ucieczki.

- Jak się nazywasz? - zapytał nie korzystając ze słów.

- Nazywam się Pan-Pieprz-Się - odparłem ciskając w niego mentalnym sztyletem, ostrym i szkarłatnym, zmaterializowanym tuż przede mną.

Kula niebieskiego ognia odtrąciła sztylet w bok pośród chichotu.

- To wszystko, na co cię stać, Panie-Pieprz-Się?

Moja wizualizacja miała postać niewielkiego punktu białego światła, ale w obliczu nadciągającej niebieskiej kuli ognia przeistoczyłem się do formy eldarskiego kon-mihta, złotego, uskrzydlonego i wściekłego. Miałem co prawda ogromną ochotę na symbol Orła, ale nie chciałem temu człowiekowi podrzucać żadnych wskazówek mogących pomóc w identyfikacji mej tożsamości.

Kula ognia zwolniła na ułamek chwili widząc moją nową formę, ale zaraz skoczyła do przodu otaczając się mleczną ochronną powłoką. W sercu wciąż czułem zimny dotyk jaźni przeciwnika, próbującego odrzeć mnie z osłony.

Wirując w powietrzu, przenikając przez dach domostwa Sonsala i wzbijając się w lodowatą ciemność nocy, zacząłem stawiać bardziej fundamentalne zapory. Mury cierni, kolczatki mentalne i gęste, złudne warstwy przenikających się deja-vu.

Ten Kinsky był naprawdę dobry. Przerażająco dobry. Nawet nie próbował unikać moich pułapek, on parł prosto przez nie dezintegrując wszystkie przeszkody. Psioniczne echo naszego pojedynku rozsadziło w drobne kawałki szklane sklepienie atrium i znajdujący się wewnątrz pomieszczenia ludzie zaczęli uciekać przed gradem ostrych odłamków.

Kinsky zarzucił wokół mnie własne pułapki. Zniszczyłem pierwszą, po czym zacząłem szukać szczeliny w drugiej. Kula ognia śmiała się w międzyczasie ciskając we mnie złotymi krechami czystego bólu.

Wydarłem się z potrzasku nadludzkim wysiłkiem woli. Psioniczna fala wybiła okna z ram na całej długości ulicy, pozrywała zawieszone na masywnych uchwytach przesuwne elementy przeciwdeszczowych dachów. Przyśpieszyłem i obniżyłem tor lotu mknąc wzdłuż ulicy, tuż nad głowami podnoszących się z asfaltu agentów Magistratum. Kinsky, pulsujący teraz czystą energią podprzestrzeni, nie ustawał w pościgu. Fala uderzeniowa jego umysłu poderwała w powietrze radiowozy i funkcjonariuszy Magistratum. Samochody przewracały się lub wybuchały, ludzie uderzali z przeraźliwym krzykiem w ściany budynków i opancerzone okna.

Był szybki, szybszy ode mnie. Jego mózg przypominał teraz demoniczną maszynę.

Przeleciałem nad Formalem B niczym eteryczna kometa, spadłem na ulice Formalu E. Kinsky wciąż się zbliżał, niczym mordercza gwiazda pulsująca blaskiem w przestworzach. W ślad za nami pękały okna i sypały się obluzowane dachówki. Przeleciałem pod żelaznym mostem łączącym Formale E i F, on zaś przemknął pomiędzy metalowymi wspornikami pozostawiając na nich wilgotną, szybko parującą ektoplazmę. Przy Wieży Tangley skręciłem w lewo. Kinsky przestrzelił na wylot wielki habitat mieszkalny, rodząc w umysłach śpiących tam ludzi potworne senne koszmary. Dwie osoby doznały śmiertelnego ataku serca, czułem wyraźnie ich gasnące istnienia, kiedy wspinałem się wzdłuż pochyłych kształtów mieszkalnego kompleksu.

Kinsky zatrzasnął bez większego wysiłku kolejną pułapkę. Wielkie szczęki przytrzymały w miejscu moją eldarską formę, nie mogłem się poruszyć. Me niesłyszalne dla zwykłych ludzi krzyki cierpienia rozbijały kolejne okna i wprawiały w drżenie zastawę w kuchennych półkach.

Kinsky był coraz bliżej, przeistoczył się teraz w drapieżnika o czarnym futrze i wielkim pysku.

Jeśli zwierzę zostaje pochwycone w pułapkę, często odgryza sobie w akcie desperacji kończynę. Zmuszony do tego samego, odseparowałem od swej jaźni cząstkę samego siebie, pozostawiłem kawałek własnej duszy w zatrzaśniętych szczękach pułapki, po czym uciekłem.

Nie mogłem kontynuować tej walki. Działając daleko od swego ciała, w obcym otoczeniu, nie mogłem się w żaden sposób równać ze swoim przeciwnikiem. Okaleczony i obolały, opadłem niczym kamień prosto na pracującą pełną parą manufakturę w Formalu E. Hutnicze piece sypały iskrami, a spoceni ludzie w ciężkich maskach wrzucali do kotłów kawałki rudy. Wniknąłem bez chwili wahania w umysł jednego z pracowników, kierownika drugiej linii produkcyjnej nazywającego się Usno Usnor. Uczyniłem siebie nim, ukryłem się głęboko w przegrzanym mózgu mężczyzny.

Kula niebieskiego ognia opadła pod sufit hali, zaczęła przemieszczać się z wolna wzdłuż stanowisk roboczych. Kinsky sprawdzał każdego człowieka w zakładzie, umysł po umyśle. Był coraz bliżej. Zapomniałem o sobie, wyparłem z jaźni osobowość Gideona Ravenora i stałem się Usno Usnorem. Cholernie bolały mnie plecy. Moje silnie umięśnione ramiona lśniły potem w blasku płomieni bijących od wielkiego paleniska, z którego wyrwałem kolejny nadtopiony kawałek metalu. Miałem wrażenie, że topi mi się twarz. Jeszcze pół godziny do końca zmiany. Byłem Usno Usnorem, zmęczonym i zziajanym, martwiącym się o obciętą dniówkę za trzy minuty spóźnienia do pracy; martwiącym się chorą żonę; martwiącym się o syna bywającego w towarzystwie klanowych gangsterów i noszącego swój pierwszy kwasowy tatuaż; martwiącym się o dodatkową porcję jedzenia schowaną w szafce pod numerem pięć. Inni pewnie wszystko zjedzą, jeśli przez przypadek tam zajrzą. Miałem tam dobre świeże mięso w próżniowym opakowaniu, chleb i kilka konserw...

Niebieska kula unosiła się nad piecami jeszcze przez kilka minut, po czym - wyraźnie sfrustrowana - wyleciała przez dach na zewnątrz.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 19:12

Dużo później, w wolnej przestrzeni pomiędzy habitatami Formalu M, gdzie wielka wyrwa w kompozycie lśniła deszczówką, a powietrze cuchnęło siarką i popiołem.

Formal M był wyjątkowo zapuszczonym i niszczejącym dystryktem metropolii, uginającym się pod brzemieniem trwającego od czterdzieści lat regresu gospodarczego. Wiele z tutejszych habitatów mieszkalnych, mających dobre sześćset lat, zostało jakiś czas temu zburzonych przez planujących nowe inwestycje budowlane właścicieli gruntów. Możni Formalu mieli nadzieję na wzniesienie ciągu tanich kompleksów mieszkalnych dla robotników mających pracować w nowym zakładzie petrochemicznym, ale obiecane im kontrakty nigdy nie zostały zrealizowane. Kombinat zamknięto, a częściowo rozebrane budynki - niektóre z nich zrównane z ziemią aż po najniższe poziomy - pozostawiono własnemu losowi.

Kys przeszła wzdłuż krawędzi wielkiego dołu, podnosząc wzrok ku górze i przesuwając nim po ścianach otaczających ruiny budynków. Jedynymi źródłami światła w okolicy były ogniska rozpalone przez koczujące w pustostanach rodziny nędzarzy. Dziewczyna dostrzegała płomyki palenisk migoczące za pustymi dziurami po oknach, wyszabrowanych dla metalowych ram i szkła.

- Jesteś w jednym kawałku, jak widzę - powiedział męski głos. Kys nie trudziła się odwróceniem głowy w kierunku jego źródła. Carl Thonius wychynął z ciemności po jej lewej, odkręcając kurek srebrnej piersiówki.

- W jednym kawałku - odpowiedziała.

Kara Swole pojawiła się po jej prawej, sprawiając wrażenie zmęczonej.

- Słyszałam, że narobiłaś równie wiele zamieszania jak ja - stwierdziła Kara.

Kys tylko wzruszyła ramionami.

- Skoro już wszyscy jesteśmy, proponuję nie marnować nadaremnie czasu - powiedział ukryty w półmroku za plecami Kys Nayl. Dziewczyna westchnęła z zawodem. Wyczuła wcześniej obecność Thoniusa i Kary, ale Nayl zdołał ją podejść, jak zwykle zresztą. Mężczyzna również wyglądał na zmęczonego, trzymał za nadgarstek chłopca o brudnym stroju ulicznika.

- Kto to? - zainteresowała się Kys.

- Nazywa się Zael. Idzie z nami - odparł krótko Nayl, po czym spojrzał w stronę Thoniusa - Masz to?

Thonius wyszedł na środek wolnej od gruzu przestrzeni i wyciągnął spod płaszcza sygnalizator naprowadzający. Był to chromowany cylinder nie większy niż młynek do przypraw. Mężczyzna przekręcił wieczko przedmiotu i położył go na ziemi. Na ścianach cylindra zaczęły połyskiwać rzędy zielonych diod. Kys czuła wyraźnie pulsowanie naddźwiękowych fal.

Kiedy jej towarzysze cofnęli się na krawędzie wolnej przestrzeni pomiędzy zrujnowanymi habitatami, Kys pozwoliła sobie na krótkie pytanie.

- I co teraz? Odlatujemy? Chce nas ściągnąć z powrotem na statek?

- Nie - zaprzeczył Nayl.

Dziewczyna usłyszała w górze narastający pomruk silników. Czarny kształt przebił powłokę wiszących nisko chmur. Prom opadał wolno, w pionie, prosto w czeluść ziejącą pomiędzy zniszczonymi budowlami.

Pojazd nie miał włączonych żadnych świateł, nawet pozycyjnych, jedyna poświata padała z wnętrza kokpitu, tworząc nikłą zielonkawą łunę ekranów; snopy jasnoniebieskich płomieni buchały też momentami z silników manewrowych. Kiedy prom zaczął zbliżać się do ziemi, pod jego kadłubem pojawiło się z metalicznym jękiem wysuwane podwozie. Na kilka ostatnich sekund przed lądowaniem wszyscy obserwatorzy zmuszeni zostali do odwrócenia twarzy, ponieważ opadający na wysunięte łapy pojazd wzbił w powietrze kłęby kurzu.

Silniki ucichły całkowicie. Niczym dziób wielkiego ptaka, przedni właz opadł w dół z łoskotem. Na rampie pojawił się raczej jakiś obiekt niż osoba, sunąc po niej na bezszelestnych antygrawitacyjnych generatorach.

- Na Tron - szepnęła Kys - Kiedy on ostatni raz brał udział osobiście w naszej akcji?

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 20:04

- Nie był to dla nas dobry dzień, prawda? - powiedział Gideon Ravenor. Jego głos sprawiał wrażenie zmęczonego, chociaż żaden z akolitów nie potrafił jednoznacznie oszacować stanu zdrowia swego pryncypała. System wokalizerów wbudowanych w sarkofag nie potrafił przekazywać na zewnątrz zbyt wielu emocji.

- Nie najgorszy, mówiąc szczerze - odparł Harlon Nayl.

- Owszem, nie najgorszy - przyznał Thonius.

- Dobry też nie był - burknęła Kara Swole. Jej głos był ochrypły, a widoczne pod oczami sińce wydawały się sugerować, że od miesiąca nie zmrużyła oka.

- Wystarczająco kiepski, żebyś się tutaj pofatygował - podsumowała Kys. Zamknięta hermetycznie kapsuła, matowoszara i emanująca niepokojącą aurą, obróciła się w powietrzu wokół własnej osi w stronę kobiety.

- To prawda - wokalizer ożył ponownie - Okazało się, że nie mogłem was efektywnie chronić z orbity. Uznałem za konieczne zmniejszenie dzielącego nas dystansu. Znajdźmy jakieś schronienie, zanim przejdziemy do dalszej konwersacji.

Głośniki sarkofagu trzasnęły w charakterystyczny sposób zdradzając radiowe połączenie pomiędzy Ravenorem i kokpitem promu. Z wnętrza maszyny wychynęły dwie ludzkie sylwetki, zbliżające się szybkim krokiem w stronę pozostałych akolitów. Zaraz potem ukryty w kokpicie pilot poderwał maszynę w górę, znikając bez śladu w ciemnościach nocy.

Inkwizytor sprowadził ze sobą Zepha Mathuina oraz ślepaka zwącego się Wystan Frauka. Ich obecność jawnie zdradzała powagę, z jaką Ravenor traktował obecne śledztwo. Mathuin - wysoki, ciemnoskóry, z długimi zaplecionymi w warkoczyki włosami opadającymi na kołnierz płaszcza - był żywą bronią, nieskomplikowaną i niezawodną. Przynależał do komórki od trzech lat, ale nikt nie wiedział niczego o jego przeszłości prócz jednej rzeczy: że podobnie jak Nayl był swego czasu licencjonowanym łowcą głów. Zawsze zmrużone oczy Zepha miały barwę ciemnej czerwieni. W prawej ręce trzymał odbezpieczony automat, palcami lewej oplótł pasem ciężkiej podróżnej torby zarzuconej na ramię. Podchodząc bliżej skinął głową Naylowi - powodowany zawodowym szacunkiem - zignorował natomiast resztę agentów. Mathuin nie słynął z talentów interpersonalnych, dlatego Ravenor zwykł trzymać go w rezerwie, lecz kiedy pojawiała się taka konieczność, nie wahał się Zepha wykorzystać, pokładając w umiejętnościach byłego łowcy nagród wielkie zaufanie.

Kys westchnęła bezwiednie na widok Frauki. Chociaż nie dla niego przeznaczona była rola wymagająca ustawicznego używania mięśni, Wystan Frauka obdarzony został przez naturę grubokościstą budową ciała i szerokimi barami. Miał równo przycięte czarne włosy i gładko ogoloną kanciastą twarz, na której gościł zazwyczaj cyniczny uśmieszek. Pod wieloma względami mógł uchodzić za atrakcyjnego cieleśnie mężczyznę, ale Kys czuła do niego głęboką niechęć zrodzoną z natury tego człowieka.

Nie cierpiała jego wewnętrznej pustki.

Zbliżywszy się do reszty grupy, Wystan wyciągnął z kieszeni spodni paczkę skrętów lho, wyciągnął z niej zawiniętą w cieniutki papier używkę i zapalił ją zapalniczką. Wydmuchując przez nos chmurę niebieskawego dymu skinął głową w stronę Kys, rozglądając się wokół siebie zmrużonymi oczami.

Odwróciła się do niego bokiem. Na razie Frauka nosił przy sobie włączony ogranicznik, ale już niebawem miał nadejść moment na deaktywację urządzenia, a wówczas dziewczyna miała ponownie stanąć w obliczu paraliżującej pustki Wystana. Ten niezwykły atrybut jego osobowości czynił go prawdziwie bezcennym i zarazem iście nieznośnym we współżyciu.

Kierowani przez Nayla, agenci opuścili wyrwę w konstrukcji budowli i zstąpili w podziemia niszczejącego habitatu. Budynek sprawiał wrażenie wypatroszonego z wszelkich przydatnych elementów. Przesiąkająca do wnętrza deszczówka już dawno temu przeżarła podwieszone pod sufitami płyty paneli, odsłaniając skorodowane rury i izolacyjną wyściółkę oraz odbarwioną toksynami kamienną kostkę. Wiązki światła rzucane przez latarki ludzi wyłaniały z wilgotnego mroku zardzewiałe wsporniki, pokryte pleśnią elementy ściennych boazerii, odłażące od zbutwiałych powierzchni tapety, kupy śmieci, pełne dziur dywany i pozbawione drzwi wejścia do zdewastowanych apartamentów.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 czerwca 2015, 22:03

Kiedy wszyscy znaleźli się głęboko w trzewiach opuszczonego habitatu, Ravenor wskazał im odpowiednie dla jego potrzeb pomieszczenie. Była to aula służąca za miejsce spotkań mieszkańców tej części budowli, znacznie większa od poszczególnych apartamentów i przez wzgląd na usytuowanie w głębi konstrukcji zachowana w nie najgorszym stanie. Zgnilizna i pleśń dotarły jednak również tam, rozpełzając się po wysokim suficie, biorąc we władanie resztki umeblowania, czyniąc zupełnie nieczytelnymi stare ogłoszenia wywieszane na ściennych tablicach. Dyżury w pralni, przydziały pomocy społecznej, wykazy zatrudnionych, podniosłe slogany motywacyjne i zalecenia rozprowadzane przez Ministorum odpadały od ścian zalegając na zawilgoconej podłodze.

Akolici weszli do środka auli skupiając się wokół Ravenora, omiatającego wnętrze pomieszczenia światłem swych wbudowanych w sarkofag reflektorów.

- Wystan, jeśli łaska - oznajmił wokalizer. Frauka odpowiedział skinięciem głowy, przełożył skręta do drugiej ręki, pierwszą zaś sięgnął do kieszeni swej kurtki. Na tę właśnie chwilę przygotowywała się od początku Kys.

Wystan Frauka był jednym z bardzo nielicznych ludzi zwanych pariasami. Nie oznaczało to ślepaka, człowieka pozbawionego choćby cząstki psionicznego talentu - on był całkowitym zaprzeczeniem natury psykerów. Człowiek o umyśle kompletnie nieaktywnym mentalnie. Nie można go było sondować za pomocą psioniki, nie można go było nawet wykryć za pomocą zwyczajnego skanowania umysłów. Co gorsza, całkowicie zaburzał psioniczną aktywność w swoim bezpośrednim sąsiedztwie. Kiedy ogranicznik został wyłączony, Kys poczuła w jednej chwili jak jej telekinetyczne moce odpływają w nicość, a umysł popada w stan dziwnego odrętwienia. Było to wręcz nieznośne uczucie, przywodzące na myśl oślepienie i ogłuszenie zarazem. Wielokrotnie zachodziła w głowę jak inkwizytor - będący z natury swej znacznie silniejszym psionikiem od niej samej - potrafił znieść tak bliską obecność pariasa.

Lecz pomimo ogromnego dyskomfortu obecność Frauki niosła ze sobą również wymierne korzyści. Dzięki pustce psionicznej roztaczanej przez Wystana oraz rozstawionym przez Mathuina urządzeniami antypodsłuchowymi grupa mogła się cieszyć praktycznie niczym nie zagrożoną prywatnością.

Zaczęli rozmawiać. Kys wywierała presję na pozostałych chcąc jak najszybciej zakończyć odprawę. Zamierzała jak najszybciej uwolnić się od towarzystwa Frauki, chociaż rozumiała powody, dla których Ravenor potrzebował Wystana chcąc działać na Eustis Majoris w dyskretny sposób. Pariasi pojawiali się w przeszłości w siatce agentów mentora Ravenora, legendarnego inkwizytora Eisenhorna. To on zbudował z nich grupę specjalistów określaną mianem Distaffu. I chociaż czasy te były już przeszłością, podobnie jak Eisenhorn i Distaff, Ravenor wciąż korzystał z nauki wyniesionych z patronatu swego nauczyciela.

Jeden po drugim, agenci meldowali o swoich poczynaniach. Nayl opowiedział zwięźle o przywódczyni wpływowego gangu, którą ścigał w dzielnicach biedoty i o jej przerażającym losie. Kara opisała przeprawę z grupą klansterów przeszkadzających jej w łowach na dilera Lumble. Potem Kys przekazała raport na temat Umberto Sonsala.

- Mam namiar na jego dostawcę - powiedziała - Drase Bazarof. Kierownik linii produkcyjnej w Engine Imperial. Zdobyłam jego adres.

- Co za jatka - mruknął z nutą rozbawienia w głosie Frauka. Tkwił w narożniku auli, oparając się bokiem o spleśniałą ścianę i odpalając następnego skręta od niedopałka pierwszego. Nayl i Kys posłali mu jednocześnie pełne dezaprobaty spojrzenia.

- Tak tylko sądzę - dodał wzruszając ramionami.

- Nie widzę powodu do krytykowania moich agentów - oznajmił Ravenor - Okoliczności towarzyszące ich misjom nie były do przewidzenia.

Kys wyczuła głębokie niezadowolenie ukryte w podtekście tego stwierdzenia. Zdolność przewidywania przyszłości była dziedziną psioniki, w której Ravenor od dawna starał się osiągnąć bez powodzenia mistrzostwo. To właśnie chęć pozyskania tej wiedzy pozwalała mu tak długo znosić kontakty z Eldarami.

- Sam przeżyłem dzisiejszej nocy zupełnie nieoczekiwane doświadczenie. Natrafiłem na psionika poziomu gamma albo i wyższego.

Wśród akolitów rozszedł się cichy pomruk. Własne umiejętności Ravenora oscylowały gdzieś pomiędzy wysoką deltą i niską gammą, co czyniło z niego bardzo niebezpiecznego dla przeciwników psykera, zwłaszcza w przypadku korzystania z wbudowanych w sarkofag mentalnych wzmacniaczy.

- Zamierzam się dowiedzieć, kim jest i jaki posiada status. Sprawiał wrażenie członka specjalnej jednostki Magistratum, ale rejestry Scholam Psykana nie potwierdzają obecności żadnego licencjonowanego psykera tej klasy na Eustis Majoris z wyjątkiem Astropathicusu.

- Nielicencjonowany... bądź działający pod przykrywką - zasugerował Thonius.

- Nie odrzucam hipotezy, że to agent innego inkwizytora działającego w obrębie Petropolis, Carl. Chciałbym, abyś spędził kilka następnych dni na zebraniu ewentualnych informacji. Nazywa się Kinsky. Towarzyszył mu przyboczny o imieniu Ahenobarb oraz trzeci człowiek, nieznany mi z nazwiska. Umieszczę później ich portrety pamięciowe w twoim umyśle.

Thonius zaakceptował polecenie kiwnięciem głowy.

- W obecnej chwili potrzebujemy jakiś środek transportu oraz bardziej komfortowe zakwaterowanie. Harlon, Kara, to wasze zadanie. Waszymi dochodzeniami zajmiemy się w dalszej kolejności. Obecnie naszym najlepszym tropem jest namiar zdobyty przez Kys. Ten Bazarof.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 14:25

Kiedy Nayl i Swole poszli, Ravenor skoncentrował swą uwagę na Zaelu. Chłopak był głęboko przerażony, zatrwożony osobami ludzi, pomiędzy których wpadł, wstrząśnięty brutalnością wydarzeń, w których brał udział w ciągu ostatnich kilku godzin.

- W domu Genevieve X mnie usłyszałeś - powiedział Ravenor - Usłyszałeś, chociaż nie byłeś wspomagany jak Harlon.

- Nie mam pojęcia, co to znaczy - odparł dygoczący na całym ciele Zael, próbujący za wszelką cenę nie patrzeć na wiszącą przed nim w powietrzu dziwaczną machinę.

Ravenor polecił Wystanowi włączyć na chwilę ogranicznik i odłączył własne wokalizery przemawiając w zamian wprost do umysłu chłopca. Ta forma komunikacji w oczywisty sposób Zaela odprężyła, lecz wraz z odprężeniem przyszło też skrajne wyczerpanie, pod wpływem którego chłopiec omal nie upadł. Ravenor pozwolił mu zwinąć się w kłębek na szczątkach starego fotela i zasnąć.

Thonius przeszukał pobieżnie ubranie dzieciaka.

- A to co takiego? - mruknął pod nosem wyciągając z jednej z kieszeni zawiniętą w czerwony papier paczuszkę.


Kara Swole obudziła się zwinięta w kłębek na czworokątnym materacu. Ziewnęła mimowolnie, skrzywiła się świadoma nieprzyjemnego zapachu bijącego z własnych ust, po czym zesztywniała raptownie. W wypełnionym półmrokiem pokoju siedział Wystan Frauka, ulokowany na sąsiednim materacu. Palił spoglądając jednocześnie w stronę Kary. W ciemnościach pomieszczenia dziewczyna widziała wyraźnie jedynie jego żarzący się niedopałek skrętu lho.

Usiadła zwinnie na posłaniu ściągając na brzuch podwinięty podkoszulek.

- Ty mały wredny skubańcu! - syknęła - Dość się napatrzyłeś?

Frauka otworzył oczy i właśnie wtedy Kata uświadomiła sobie, że wcześniej były one zamknięte.

- Czego? - zapytał zaciągając się podniesionym do ust niedopałkiem.

- Gapiłeś się na mnie. Kiedy spałam.

- Nie - odparł bez przekonania - Przyszedłem tu odpocząć. Nie chciałem cię budzić, sam się zamierzałem zdrzemnąć.

- Jasne. Z fajką w dłoni.

Wystan przechylił głowę zerkając na tkwiący między palcami niedopałek.

- O to chodzi. Zły nawyk, spanie z papierosem.

- Ninker - sarknęła Kara wstając z materaca. Założyła na siebie uprząż z kaburą odłożoną wcześniej na belę przemysłowego sukna i wyszła z pokoju odsuwając w bok zawieszoną w progu plastikową zasłonę. Frauka nawet się nie obejrzał w jej stronę, zamykając ponownie oczy.

Na zewnątrz pomieszczenia było jasno i głośno. Wielka fabryczna hala o kompozytowej podłodze upstrzona była snopami bladego światła wpadającego do środka przez wielkie świetliki. Zwinięte w bele materiały przeznaczone do szycia ubrań wypełniały każdy dostępny zakamarek kompleksu, tworząc pryzmy dwukrotnie wyższe od Kary. Dziewczyna słyszała terkot maszyn pracujących w przyległych halach oraz stłumiony murami jęk ulicznych syren przestrzegających przed bliskimi opadami żrącego deszczu. Wysoko w górze, przy szkle sufitowych okien, krzątało się kilka zdziczałych ptaków.

Thonius opowiedział Karze wcześniej o tych dziwadłach. Mechaniczne ptaki. Setki lat wcześniej budowniczowie Petropolis zamówili je w Gildii Mechanicus, pragnąc sztucznych odpowiedników ptaków zaprogramowanych tak, by z wdziękiem unosiły się w przestworzach pomiędzy najwyższymi kondygnacjami metropolii. Upływ czasu oraz skażenie środowiska przerzedziły ich stada równie okrutnie jak erozja trawiąca monumentalne konstrukcje miasta. Niewiele już pozostało mechanicznych ptaków: dzikich, zaniedbanych, niekochanych.

Odrzuconych podobnie jak wiele innych rzeczy w tym mieście, pomyślała Kara.

Cierpliwa Kys stała oparta o jedną ze ścian hali, ogryzając nadziany na rożen kawał mięsa. Nie wyglądała na kogoś, kto w ciągu ostatnich godzin zmrużył choć na chwilę oko.

- Co jest, Kar? - spytała.

- Frauka - odparła Kara.

- Oślizgły skurczybyk.

- Podglądał mnie, kiedy spałam.

- Oślizgły skurczybyk.

Kara minęła towarzyszkę przechodząc do głównej części hali. Fabryczny kompleks okazał się najlepszym spośród schronień, które wraz z Naylem zaproponowała poprzedniej nocy. Zakład szyjący ubrania w tętniącym życiem produkcyjnym dystrykcie Formalu D. Dostęp do parku maszynowego, podstawowe wygody oraz właściciel, który w równym stopniu lękał się autorytetu Inkwizycji i gotów był z wdzięcznością przyjąć sowite wynagrodzenie za dyskretne udostępnienie części swego obiektu.

Chłopiec o imieniu Zael spał na stercie pianki izolującej, poruszając nieznacznie nogami niczym drzemiący niespokojnie pies. Opodal, Mathuin pracował pod podniesioną klapą silnika ośmiokołowej ciężarówki kupionej niemal za bezcen od zalanego w trupa kierowcy jednej z kompanii przewozowych. Ciemnoskóry mężczyzna wychynął spod maski wycierając w spodnie umazane smarem dłonie.

- Co za gówno! - rzucił w przestrzeń hali, w charakterystyczny dla siebie sposób. Mathuin rzadko kiedy kierował uwagi do konkretnej osoby. Kara naprawdę go lubiła, nawet w obliczu szorstkiej osobowości mężczyzny. Porządnie zbudowany, kuszący oko swą karnacją. Podobała jej się w szczególności jego fryzura: włosy po prawej stronie głowy zaplecione były w pionowe warkoczyki, po lewej zaś ukośne. Kara lubiła asymetrię.

- Mogę jakoś pomóc? - spytała.

Spojrzał na nią tak jakby widział dziewczynę pierwszy raz w życiu.

- Znasz się na silnikach spalinowych?

- Raczej nie.

- Więc nie.

Kara wyszczerzyła w przekornym uśmiechu zęby, ukradła Mathuinowi jego odstawioną na bok w plastikowym kubku kawę i poszła w drugą stronę. Seksowny gość był z tego Zepha Mathuina, bez dwóch zdań.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 17:23

- Co robisz?! - wyrzuciła z siebie Kara skradając się za plecami Thoniusa. Agent siedział na przyciętej rolce materiału rozmyślając nad czymś intensywnie. Bezwiednie podskoczył w miejscu, kiedy dziewczyna zdradziła pytaniem swą obecność.

- Nic.

- To mi nie wygląda na nic.

- Robiłem notatki. Szczegóły związane z dochodzeniem - przyznał niechętnie pokazując jej swój notes.

- Co tam chowasz w środku? - nie ustępowała w swej zawziętej dociekliwości.

- To tylko długopis - odparł wyciągając spomiędzy kartek kawałek plastiku.

- W porządku - skinęła głową nie rozumiejąc spiętej pozy operatora, wręcz emanującego dziwnym poczuciem winy - Tak tylko pytałam.

- Dobra, po prostu nie pytaj - odrzekł Thonius.

Co ich wszystkich dzisiaj ugryzło?

Kara dopiła kawę Mathuina i wyrzuciła do kosza pusty kubek. Po jej lewej znajdowało się następne pomieszczenie odgrodzone od głównej hali niewysokim przepierzeniem, zza którego wystawały rury prysznicowej aparatury. Była to fabryczna łaźnia, przeznaczona dla miejscowych robotników chcących wziąć prysznic po wielogodzinnej zmianie. Kara oparła się łokciami o przepierzenie i zajrzała na drugą jego stronę uśmiechając się pod nosem.

Nayl stał nagi pod jednym z pryszniców, woda ściekała po jego naznaczonym licznymi bliznami ciele. Przez wzgląd na przymknięte oczy sprawiał wrażenie pogrążonego w transie.

- Nieźle się trzymasz, łowco - powiedziała lekko drwiącym tonem.

Odwrócił w jej stronę głowę, ale nie próbował zasłaniać swej nagości. Byli od dawien dawna towarzyszami broni w tajemnej wojnie. Różnice płci i kwestie seksualności już dawno zniknęły zastąpione wzajemną lojalnością i głębokim poczuciem więzi. Byli ze sobą we wczesnych latach służby, kiedy jeszcze podlegali pod Eisenhorna. Teraz traktowali się wzajemnie jak brat i siostra.

- Coś przegapiłam - oznajmiła Kara.

Nayl rozejrzał się wokół siebie.

- To wygląda mi na krew - dodała kobieta.

- Ach tak - przyznał - Moja. Byłem z Zephem u tego Bazarofa dzisiaj o świcie. Chcieliśmy cię zabrać ze sobą, ale byłaś wykończona i szef kazał dać ci się wyspać.

- Szef się nie myli. Jak poszło?

- Gówniana akcja - Nayl wytarł dłonią resztki zakrzepłej krwi ze swej łydki - Drań dowiedział się o losie Sonsala i zwiał. Zostawił w mieszkaniu domowej roboty bombę jako prezent dla kogoś, kto będzie za nim węszył. Okazałem się zbyt wolny.

- Mocno oberwałeś?

- Draśnięcie, nic poważnego.

Przechyliła się nad ścianką zakręcając zardzewiały zawór prysznica. W rurach coś zabulgotało, woda przestała tryskać z baterii. Nayl przeszedł przez mokrą kabinę w stronę zarzuconego na ścienny wieszak ręcznika.

- Macie dalszy trop? - spytała patrząc na wycierającego się Harlona.

- Jego kumple z roboty wspomnieli, że ma rodzinę w Schodowym Mieście. Sądzą, że właśnie tam zwiał. Jedziemy sprawdzić kilka adresów. Chcesz się zabrać?

- Oczywiście - odparła.

Nayl stanął obok dziewczyny i zaczął się ubierać.

- Gdzie szef?

Pokazał kciukiem właściwy kierunek.

Kara nie zauważyła go wcześniej, ale faktycznie tam był. Opancerzony sarkofag z wyłączonymi światłami, ukryty pomiędzy belami materiału na odległym krańcu hali. Inkwizytor wyłączył nawet swój antygrawitacyjny napęd, jego kapsuła stała na nieruchomych gąsienicach.

- Co on robi? - spytała.

+ Myślę +

- Myśli - powtórzył Nayl.

- Dzięki, dosłyszałam.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 18:06

Pojechali na północ w ośmiokołówce, kiedy tylko Mathuin zdołał ją uruchomić. Nayl prowadził, Kara siedziała obok niego w przedniej części szoferki. Mathuin zajął miejsce z tyłu, układając swoją ciężką podróżną torbę na jednym z wolnych siedzeń.

Na szerokich arteriach wewnątrz formali jazda sprawiała prawdziwą przyjemność. Komunikacyjne arterie metropolii wzniesiono na przęsłach z kompozytu, zabezpieczając je grubymi łańcuchami oraz barierkami na krawędziach. Ciężarówka sunęła pośród mnóstwa innych pojazdów, wypluwając w przesycone smogiem powietrze kłęby czarnych spalin. Kara przyglądała się przez boczne okno szoferki mijanym dystryktom wielkiego miasta. Kominy elektrowni, manufaktury, zepsute wozy ściągnięte na pobocza, stacja tranzytowa z położoną na wyższych filarach linią kolejową biegnącą wzdłuż arterii przez dobre sześć kilometrów, mury ekranów dźwiękowych pokryte nieczytelnymi sloganami, dymiące wywietrzniki rafinerii, blade słońce wznoszące się ponad industrialny horyzont.

Okazjonalnie, kiedy miejscowe stężenie smogu stawało się lżejsze, w oddali pojawiały się ogromne kształty habitatów innych formali, niczym prehistoryczne lewiatany wynurzające się z morskich głębin. Promienie słońca odbijały się od kadłubów lataczy.

Po opuszczeniu wewnętrznych autostrad miasta tempo jazdy bardzo spadło. Korki paraliżowały ruch, a kręcący się wszędzie przechodnie jeszcze pogarszali sytuację. Kara przesuwała spojrzeniem po witrynach sklepów, po budach targowisk, reklamowych neonach oraz odlanych z żelaza szyldach, po gromadach przechodniów, sprzedawcach "papieru wiary", posępnych robotnikach kontraktowych widocznych za oknami fabryk, po ulicznych artystach zabawiających tłum za drobne monety.

Dobiegały do niej dźwięki muzyki płynącej jednocześnie z wszystkich stron, niezrozumiałe z powodu hałasu słowa kazań z narożnych głośników, jękliwe zawodzenie syren pojazdów Magistratum. Wyczuwała dzięki opuszczonej szybie zapach spalonego tłuszczu, kiełbasek i kotletów bijący od przydrożnych barów. Obserwowała tłumy parasolników wychodzących ze swoich poczekalni za każdym razem, kiedy powietrze wibrowało dźwiękiem alarmowych klaksonów. Gdy otwierali swe parasole, ulice przeistaczały się w las cudacznych wielobarwnych muchomorów.

- Oczy w górę - odezwał się Nayl - Prawie jesteśmy.

Z przodu miasto zaczynało się wznosić raptownie w górę, niczym złożona prostopadle kartka. Ściana kompozytowych konstrukcji i świateł pięła się w górę niknąc w warstwach smogu.

Schodowe Miasto.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 20:20

[center]ROZDZIAŁ CZWARTY[/center]

W tym właśnie miejscu Petropolis dotarło do wzgórz i pokonało je w nierównym boju. Tutaj metropolia zaczęła wspinać się w górę ku przestworzom stając się niemal prostopadłą do powierzchni ziemi konstrukcją. Mgła zalegała w ogromnych studniach formali, przeciwdeszczowe alarmy dźwięczały niemal bez przerwy. Gigantyczne spiralne klatki schodowe z żelaza wyłożone były płytami z barwionego szkła, przez co przywodziły na myśl ogromne modele cząstek genetycznego kodu wynurzające się z chmur zanieczyszczeń w górnych segmentach miasta. Potężne lampy wisiały na rdzewiejących łańcuchach długości trzech kilometrów, niczym uwięzione w metalu gwiazdy.

Agenci pozostawili ciężarówkę w płatnym garażu pod dystryktem dziewiątym zachodnim, po czym zaczęli się wspinać piątą spiralą ku wzniesionym w górze habitatom. Wszystkie równoległe schody pełne były zaaferowanych przechodniów, schodzących w dół bądź wspinających się w górę. Gwar ich zlewających się ze sobą głosów wypełniał kolosalne klatki schodowe niczym szelest wielkich pocieranych wzajemnie arkuszy papieru. Spirale były niezwykle szerokie, pozwalające na przemieszczanie się ramię w ramię dwudziestce osób. Sprzedawcy przekąsek i uliczni handlarze rozstawiali kramy i budki na każdym skrawku wolnej przestrzeni na półpiętrach konstrukcji. Niektórzy kupcy spuszczali towary na długich linach za parapety spirali, by nadchodzący z dołu ludzie mogli zawczasu zwrócić na nie uwagę. Liczni akrobaci, niektórzy z nich wspomagani tanią cybernetyką, skakali, tańczyli i balansowali na platformach i kładkach wystających z zewnętrznych ścian klatek, zawieszonych nad pozornie niezmierzoną głębią. Kara złapała Nayla za rękaw zatrzymując go na chwilę w miejscu w zamiarze przyjrzenia się tym występom. Mathuin stanął dwa kroki w tyle, wyraźnie zniecierpliwiony postojem, z ciężką torbą przerzuconą przez ramię.

Tak właśnie wyglądało życie Kary przed wstąpieniem na służbę Tronu: taniec na usianych cierniami metalowych kładkach wielkiego cyrku. Poczuła w myślach uznanie dla technik prezentowanych przez akrobatów. Cienkie liny, lekkie trapezy, brak tyczek balansujących. Cybernetyczne implanty nieco pomagały oszukiwać prawa natury. Nadgarstki obracające się o trzysta sześćdziesiąt stopni czy automatyczne zaciski na palcach sprawiały, że niektóre z pokazów były zbyt łatwe, zbyt bezpieczne. Kara potrafiłaby powtórzyć wszystkie z nich bez skorzystania z choćby jednego wszczepu.

Przechyliła się nad poręczą spirali i spojrzała w dól na zasnutą mgłami otchłań.

Gotowa była zmienić zdanie i przyznać, że może jednak by nie dała rady, zważywszy na stopień ryzyka.

- Idziemy dalej? - zapytał Nayl.

Wspięli się na następne dwa poziomy, po czym poprowadzeni przez Mathuina weszli na platformę mieszkalną opatrzoną wielką skorodowaną tablicą z nazwą "habitat zachodni dziewięć osiemnaście".

Prowizoryczne targowisko rozsiadło się na całej powierzchni platformy od wylotu schodowej spirali po wejście do gmachu mieszkalnego, niczym podmorskie larwy przywierające do zapewniającego pokarm ukwiału. Handlarze żyli z zysku na wędrujących schodami przechodniach. Oferowali kontrabandę, kartony zwolnionych z cła skrętów lho, poddane wtórnej obróbce mięsne pasty, kiepskiej jakości filmy erotyczne, mało wartościowe elementy maszyn, podróbki małokalibrowej broni z Urdeshi, tanie ubrania, weksle dłużnicze.

- Nie, dziękuję - oznajmiła Kara odpędzając od siebie natrętnego kupca próbującego namówić ją na nową kartę identyfikacyjną oraz plastyczne modelowanie twarzy w cenie równej trzem posiłkom w którejś z restauracji Formalu B.

Weszli do budynku habitatu. Rzędy korytarzy, rzędy identycznych drzwi do apartamentów, ściany oklejone fluorescencyjnymi paskami mającymi w ciemności wskazywać drogę do wyjść ewakuacyjnych. Na podłogach piętrzyły się śmieci. W powietrzu dominował charakterystyczny odór starek uryny.

Mathuin szedł przodem, zatrzymując się tylko na chwilę przy plastikowej tablicy zawierającej wykaz lokatorów.

- Bazarof, jedenaście dziewięćdziesiąt - oznajmił.

- Sądzimy, że to jego siostra - wyjaśnił Karze Nayl.

Wyłożony w korytarzu dywan został starty do gołej posadzki. Większość ściennych paneli odpadła bądź naznaczona była pęknięciami, a niemal wszystkie naprawy ograniczały się do zaklejenia dziur tanią niebieską taśmą izolacyjną wydzielającą nieprzyjemny odór gnijących owoców. Drzwi do niektórych habitatów stały otworem odsłaniając przed oczami operatorów Ordo swe wnętrza. Zgarbione kobiety rozmawiające w progach albo po prostu tam stojące, z założonymi na piersi ramionami, wyglądające tępo na korytarz; zaniedbane dzieci biegające gromadnie od mieszkania do mieszkania; źle skalibrowane odbiorniki telewizyjne; kuchenne naczynia wypełnione cuchnącym niezdrowo jedzeniem. Wszędzie dominował zapach taniego alkoholu i moczu.

Ludzkie oczy śledziły każdy ruch trójki obcych, ale nikt się do nich nie zbliżył. Miejscowi nie chcieli kłopotów... byli zbyt zmęczeni, by narażać się na nowe powody do zmartwienia. Lecz było pewne, że ktoś już przekazał dyskretną informację klanowi, który miał pod kontrolą ten konkretny habitat.

Jedenaście dziewięćdziesiąt. Drzwi wejściowe były otwarte. Z wnętrza apartamentu zionął paskudny smród. Ściany przedpokoju zastawione były rzędami szafek, na których walało się mnóstwo złomu tak brudnego i poniszczonego, że nie sposób było rozpoznać jego oryginalnego przeznaczenia.

Nayl wszedł do środka pierwszy.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 21:14

Mieszkanie okazało się skrajnie zdewastowane. Pęki wydartych ze ściany elektrycznych kabli biegły po podłodze do pokoju, w którym ktoś wyłamał jedną ze ścianek działowych. Śmieci piętrzyły się na podłodze i zniszczonych meblach. Przy wschodniej ścianie stały dwa wielkie cylindry z żelaza i szkła, pełne brudnego brązowego płynu, który bulgotał od czasu do czasu. Smród buchał właśnie od zbiorników. Jedynym źródłem oświetlenia w mieszkaniu był blask bijący od ekranu telewizora ustawionego w jednym z kątów pomieszczenia. Na jego czarnobiałym wyświetlaczu poruszały się zniekształcone zakłóceniami klatki jakiegoś filmu. Oglądała go siedząca w fotelu kobieta.

Nayl chrząknął znacząco. Kobieta obejrzała się w fotelu, zlustrowała przybyszów wzrokiem, a potem wróciła do swej audycji. BYła zbyt stara na siostrę, pomyślała Kara. Już prędzej matka. Albo babcia.

- Szukamy twojego brata - oznajmił Nayl.

- Są tam - odparła kobieta wskazując na cylindryczne zbiorniki. Kara spojrzała uważniej w ich stronę i uświadomiła sobie, że we wnętrzu kapsuł unosiły się blade zdeformowane ludzkie ciała. Pozbawione kończyn, pozbawione jakiegokolwiek atrybutu człowieczeństwa, podtrzymywane przy życiu przez filtry odżywek i chemiczne aplikatory. Dziewczyna zatrzymała wzrok na pojedynczym ludzkim oku.

- Jasna cholera! - nie wytrzymała.

- Twojego innego brata - powiedział Nayl.

Kobieta wstała z fotela odwracając się w stronę przybyszów. Jeśli faktycznie była siostrą, życie potwornie ją wyniszczyło.

- Drase - dodał Nayl - Chronienie go nie jest dobrym pomysłem.

- Nie zamierzam go chronić - odpowiedziała zaskakując swoimi słowami - Dureń. Był tutaj, ale go wygoniłam. Zachowywał się tak, jakby ścigał go ktoś, kto zabiłby i jego i tych, którzy mu pomagają. Nie chciałam brać w tym udziału. Muszę zajmować się braćmi.

Mathuin znienacka stężał i obrócił się w miejscu. Barczysty klanster naznaczony tatuażami wytrawionymi kwasem stał w progu mieszkania przyglądając się uważnie obcym. Za jego plecami tłoczyli się inni, czterech czy pięciu. Mathuin przesunął dłoń w kierunku broni, ale Nayl zatrzymał go porozumiewawczym spojrzeniem.

- Wszystko w porządku, Nenny Bazarof? - zapytał klanster.

- Tak - odpowiedziała kobieta.

- Nie chcesz, żebyśmy ich wyprowadzili?

- Nie - powtórzyła kobieta - Drase zawsze oznaczał kłopoty. Nie dam się pociągnąć przez niego na dno. Muszę się troszczyć o braci.

- Co im się stało? - zapytał Nayl.

- Zatrucie ciężkimi metalami. Wypadek w fabryce. Dostali rekompensaty pracownicze, ale to nie wystarczyło na długo. Zajmuję się nimi od dziesięciu lat. Nie stać nie nawet na to, by wymieniać im odpowiednio często płyn ustrojowy. Drase nigdy nie dał mi nawet grosza.

Bazarof spojrzała na stojącego w progu klanstera i potrząsnęła głową. Gangsterzy wycofali się z korytarza, zniknęli bez śladu. Kobieta przeniosła wzrok na Nayla, sprawiając wrażenie człowieka zbierającego się na akt wielkiej odwagi.

- Sto koron - powiedziała.

- Słucham?

- Za stówkę powiem wam, gdzie on teraz jest.

Kara odwróciła w bok głowę. Sto koron było niczym, kwotą prawdziwie kieszonkową, ale nie dla siostry Bazarofa. Ona nie widziała równowartości tej kwoty od roku. Musiała sięgnąć po ostatnie rezerwy swej odwagi, by zażądać tak wysokiego wynagrodzenia.

Nayl wyciągnął portfel i odliczył z pliku miejscowych banknotów sto koron. Oczy kobiety nawet na sekundy nie oderwały się od jego palców i zwitków pieniędzy. Pojawił się w nich jakiś błysk - bólu lub gniewu - kiedy pojęła, że mogła zażądać znacznie więcej.

- Drase ma przyjaciela - powiedziała odbierając od Harlona banknoty - Żyje na szczycie Schodów, na Dachach, tak przynajmniej słyszałam. Zachodni dwudziesty, tak sądzę.

- Wolałbym, żebyś była tego pewna - mruknął Nayl.

- Zachodni dwudziesty - potwierdziła - Dokładnie tam. Ten przyjaciel nazywa się Odysse Bergossian. Drase zna się z nim od najmłodszych lat, razem dorastali. Obaj siebie warci.

- Czym się zajmuje ten Bergossian? - spytała Kara.

Nenny Bazarof spojrzała na nią po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy.

- Tak mało jak to możliwe. Truteń. Słyszałam, że kompletnie się uzależnił od gładziochów. Czasami kradnie, czasami dorabia na czarno. Drase wspominał kiedyś, że Odysse pracuje przy pakowaniu mięsa w chłodniach w K, a czasami w cyrku.

- Co to za cyrk?

- Ten wielki. Carnivora, w Formalu G.

- Dziękuję - odezwał się Nayl - Nie będziemy tu już wracać.

Akolita skinął na pożegnanie głową. Kara i Mathuin podążyli jego śladami opuszczając mieszkanie, pozostawiając starą rozgoryczoną kobietę z jej popsutym telewizorem i zdeformowanym rodzeństwem.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 czerwca 2015, 21:21

Bardzo jestem ciekawy jak przypadł Wam do gustu specyficzny klimat tej powieści i w ogóle świata tzw. "czterdziestki". Wiem, że jest bardzo mroczny, bo taki właśnie koncept przyświecał autorom tego uniwersum, ale czy kupujecie stworzony przez nich świat?

Co do fabuły powieści, jej akcja dzieje się po wydarzeniach przedstawionych w trylogii "Eisenhorn". W drugim jej tomie Gideon Ravenor, obiecujący śledczy Inkwizycji i wychowanek Eisenhorna, zostaje potwornie ranny w niesławnym akcie ludobójstwa na Thracian Primaris. Trwale okaleczony, zostaje umieszczony w mobilnym module podtrzymywania życia, w którym spędzi resztę swych dni. W tym też momencie opuszcza karty trylogii Eisenhorna, by potem pojawić się w swoim własnym komplecie trzech powieści, pióra tego samego autora (Dana Abnetta).

Aniol Gniewu
Reactions:
Posty: 35
Rejestracja: 27 października 2014, 12:57

Post autor: Aniol Gniewu » 09 czerwca 2015, 22:46

Swietna ksiazka - idealnie wpisuje sie w moja wizje mrocznego swiata wh40k i systemu dark heresy. Duchy Gaunta, czy inne powiesci sa fajne ale zbyt zmilitaryzowane i monotonne. Super ze znalazles czas na jej tlumaczenie. Jak ty ogarniasz tyle tematow?! Jestes servitorem czy cos?

ODPOWIEDZ