Zlocisty Salon, po zachodzie slonca, 13 maj 1996
Obecni: Karen, Kapitan Galaktyka, Michelle, Cezar, Bradley
Westwood nie był najszczęśliwszy, że nie może założyć maski, ale bywało gorzej. Przynajmniej odwalił się na dzisiejszy wieczór jak należy, a dobry ciuch nigdy nie był zły. Fakt, że do brodzenia w ścieku sie nie nadawał zbytnio, ale tu na salonach był jak najbardziej. Szyku mógl zadać nawet i Toreadorom, oczywiście pominąwszy drobny dodatek do garniaka jakim była szpetna morda. Ale od czego byly dobrodziejstwa Niewidocznosci. Tej niestety nie mógł użyć w Elizjum.
Nosferatu przyjaźnie się uśmiechnął do tych co pozostali w Złocistym Salonie, a przynajmniej tak mu sie zdawało, bo grymas jaki pojawił się na wysuszonej twarzy móglby spowodować zawał u kogoś o słabszym sercu. Nosferatu uznał, że pora się oficjalnie przywitać:
- Hmm, no to sami widzicie. Połowa zebranych zawinęła kierpce i pojechała z panem hrabią, zanim się nawet zdążylismy przywitać... - powiedział po duńsku z mocnym zachodnim akcentem: - No ale niech wychowaniu stanie sie zadość. Całuje piękne panie...
Szczur nie mógl sobie odmówic perwersyjnej przyjemności zmuszenia pięknych dam, do zbliżenia się do takiej ochydnej kreatury jak Nosferatu. Tremerka cicho rozmawiająca z Kapitanem Galaktyka, niby naturalnie schowała sie nagle za Malkavianem.
Hehehe, pewnie wlasnie hamuje torsje czarodziejka. Chowa sie, jakbym ja mial wylizac. Fuj, jakby to byl Algol, to co innego, ale ja? - zaśmiał się w myślach Bradley.
Karen do której się próbował zblizyć, zatrzymałą go na odległość wyciągniętej ręki:
- Wolałabym ci się z bliska nie przyglądać, jeśli to niekonieczne. - syknęła, a po tonie jej głosu Bradley uznał, że to ostrzeżenie.
- Szkoda - Szczur oblizał się lubieżnie się po suchych dziąsłach, zachichotał i puścił oko do Karen: - Może innym razem, jak będę pod inną postacią...
Stało się zupełnie jak przewidywał. Nic co w jakikolwiek sposób uraziłoby dumę Szczura, wręcz odwrotnie, napawało go nią. Odraza jaka była jego przekleństwem była też jego dumą, w czym nie był odmienny od większości jego współziomków. Zresztą i tak wolałby całować się z męskimi kainitami, lecz nieco obawiał się wariatów dysponujących mocami Demencji. Poza tym ani Boski Cezar, ani Kapitan nie byli w typie Bradley'a. Kapitan i tak zbliżał się już do niego, zapewne hojną ofertą od Czarodziejki, która choć do całowania nie była skora, to do budowy koterii jak najbardziej.
Świr skłonił mu się lekko i tymi oto słowami rzekł:
- Witam cię Deadpool. Jestem Kapitan Galaktyka. Słuchaj widzę, że nie bez przyczyny pojawiłeś się na tym jakże wspaniałym spotkaniu. Możemy sobie nawzajem pomóc przełamać klątwę jaka ciąży na kościele. Chcesz dołączyć do naszej drużyny sprawiedliwych?
Kurwa Deadpool? Myśli, że się umiem regenerować po projekcie Weapon X? Myślałem, że będę jakaś Mistique, ale Deadpool? Może o te jego krzywe tekściki chodzi? To rozumiem... - pomyślał Bradley, który jak każdy szanujący się amerykański geek znał całkiem nieźle komiksy.
- Witaj Kapitanie, miło Cie poznać, lizanko sobie darujemy, bo widzisz Karen nie całuje się z typami bez masek, a ja nie całuje się kolesiami w maskach, ale masz szanse u Karen, tak logicznie rzecz ujmując... Wiesz taki żarcik na przełamanie lodów w stylu Deadpoola, żeby nie było wątpliwości kim jestem. Jasne, że piszę się na awanturę z Ligą.
Zresztą co mi innego zostało. Napewno trafiłem do zabawniejszego teamu... - doda w myślach Szczur.
-Wspaniale... choć będziemy raczej odczyniać klątwę. Pośpieszajmy więc do naszych uroczych dam.
Kiedy kapitan Galaktyka obejrzał się w stronę Kanitek ujrzał Cezara rozmawiającego z nimi. Na chwile Malkawiana zamurowało jak by ta sytuacja mocno nim wstrząsała. Następnie ruszył szybkim krokiem w stronę towarzyszek i powiedział stanowczym głosem:
-Sądzę, że dobrze było by zostać w pałacu, to miejsce zapewnia nam wszelkie wygody w celu przeprowadzenia tej rozmowy. Poza faktem, że Lex Lutor zaszczycił nas swą obecnością. -Świr pokręcił głową:
- Jesteś jednym z najinteligentniejszych ludzi jacy istnieją. Masz charyzmę i jaja żeby stanąć na czele, ale i wielkie ego. Gdybyś rządził światem, ten spłonął by. Każdy z światów który poznałem i tobie się udało dostać na szczyt, ten padał. Zostawałeś zawsze powstrzymany. Dlatego wiedz że jeśli Zatanna i reszta się zgodzą byś ruszył z nami i tak będę cię obserwował.
Szczur beznamiętnie przysłuchiwał się tyradzie Kapitana, choć w głowie już zastanawiał się, czy konflikt między dwoma wariatami jest tylką grą pozorów, przejawem szaleństwa czy rzeczywistym rozłamem w klanie. Tego pewnie nie wiedzieli nawet sami Malkavianie, więc uznał, że nie wyciągnie z tego żadnych wniosków tu i teraz. Od świrów są psychiatrzy, a nie Nosferatu.
Team do jakiego trafił był z pewnością dużo bardziej barwny od smutasów hrabiego. Michelle już zdążyła przekabacić Galaktykę do zwerbowania Westwooda. Reszta chyba nie miała wyjścia. W końcu odezwał się do Tremerki:
- No to fajnie. Pozdrowienia mamy za sobą. Nieźle Michelle, zostało ci z resztek po obiedzie dwóch Świrów, utalentowana i w dodatku ładna, choć nieprzystępna mechanik i przytępny, acz mało przystojny Nosferatu. - puścił znów porozumiewawcze oko do obu kainitek: - Po mojemu wystarczająco żeby powalczyć z koterią Algola, która pewnie się zawiąże w najbliższych godzinach. Póki co sugeruję spływać z tego smutnego miejsca, bo musze tu stać i świecić siekaczami jak jakiś pieprzony Nosferatu zaprzepaszczając szanse na skradnięcie całusa Karen. Zasugerowałbym jakiś shopping, ale ze względu na obecność panów, którzy mają bardzo passe gust i zapewne nie pałają chęcią krejzolskich zakupów, to zapraszam do mojej chacjendy na pogaduchy. To bardziej casualowa miejscówa niż ta pozłacana kloaka.
Jeśli udamy się na zewnątrz, to Szczur będzie się chełpił furą
i udawał, że się kompletnie nie zna.
Post pisany z Fobetorem.