PBF - Salt Lake City Nights

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 06 czerwca 2017, 15:34

[center]23.10.1994, podnóże Capital Hill[/center]
Świr nie odzywał się jakiś czas, skupiony bez reszty na mieszaniu jakiś podejrzanie woniejących substancji w trzymanej między kolanami butelce. Od czasu do czasu mamrotał coś do siebie, trudno więc było orzec, czy docierają do niego informacje przekazane przez Amelię. A jednak kilka ziarenek musiało jeszcze pozostać w tej makówce, bo gdy Ravnoska skończyła, podniósł głowę i odezwał się:

- Spoko, jak mi dacie pół godziny to obczaję teren, ale jak dacie mi godzinkę, to powiem wam wszystko o tej hacjendzie - wyszczerzył zęby i puścił oko w stronę Julie. - To jak, mam się przygotować na krótki czy długi spacer?

Zakorkował butelkę upychając w niej jakąś szmatkę, po czym wyskoczył z cadilacka i podszedł do Chucka:

- Ej Dziki Bilu, mam dla ciebie szampana - powiedział, wręczając mu pachnącą benzyną butelkę, z której szyjki zwieszały się delikatne, koronkowe majteczki. - Tylko nie wybuchnij go, nim nie zacznie się akcja. To wersja limitowana.
Spoiler!
Tak, to twoja bielizna. Jakbyś chciała ją odzyskać wiedz, że jest przesiąknięta benzyną.
Spoiler!
Dostałeś właśnie uroczy koktajl Mołotowa, w butelce po szampanie, za lont służą damskie majteczki. Have fun. ;)
Ostatnio zmieniony 06 czerwca 2017, 18:49 przez Sigil, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 07 czerwca 2017, 17:54

[center]23.10.1994, podnóże Capital Hill[/center]

Salt Lake City, kolejne miasto w Stanach pochłonięte przez nowoczesną cywilizację, kapitalizm, przemysł i banki. Dlaczego o losie ludzi muszą decydować Ventrue? Ich wpływ na świat jest porażający, podobnie jak Toreadorów. Czemu do tego doszło? Jak mogliśmy się dać pokonać przez te wszystkie stulecia? Zdusili nas, pogrzebali każdą naszą ideę informując Rodzinę, że tylko oni mają plan. Dlaczego każda Rewolta kończyła się porażką lub niewielkim sukcesem? - te i inne pytania przelatywały przez głowę Jareda patrzącego na ulice i chodniki miasta.

Gdyby nie Wolne Stany nie miałbym w co wierzyć. Minęło pięćdziesiąt lat i mamy swój nowy dom, nową Kartaginę, ale czy jesteśmy w stanie to utrzymać? W pewien sposób przypominamy Polaków... Przestajemy walczyć z sobą tylko w chwili, gdy na horyzoncie pojawia się inny wróg. Wtedy wszyscy wiedzą co robić, a wezwania do broni nikt nie odmawia. By zwyciężyć, trzeba mieć z kim - Brujah zamyślił się nad celem przybycia do Salt Lake City.

Ventrue... Gdyby udało się go zabić... Jeremy nie będzie zadowolony. On woli gadać o balansie i nie wkurwiać bardziej Camarilli. Po przejęciu Los Angeles ekspansja zatrzymała się na San Francisco, ale teraz czuję że możemy przesunąć się na wschód. Gdyby udało się przejąć to miasto... Kurwa wszędzie wrogowie, na południu Sabat, wschód Camarilla, a między Salt Lake City i Los Angeles, Giovanni w Las Vegas. Każda ręka się teraz może przydać, ale jak patrzę na tych młodzików to mam wrażenie że oni nie widzieli prawdziwej wojny. To nie będzie mała potyczka między gangami na ulicach Los Angeles.

Gdy zatrzymali się, Jared wysłuchał kompanów, po czym odezwał się, zwracając się do Hexena:

- Dobra masz godzinę, ale jak się spóźnisz to nie będziemy na ciebie czekać - Przez chwilę zastanawiał się co dalej powiedzieć. Potrzebował chwili by poskładać myśli, by przekazać dokładnie to co miał w głowie.

- Jeżeli książę zabił któregoś z naszych to dziś rozpętamy wojnę w tym mieście. Czy to wam się podoba, czy nie, informuję że na wojnie się zabija. Jasne? Za kilka godzin może okazać się, że wynik może być tylko jeden. My lub oni. Nie będzie taryfy ulgowej. Hexen idzie na zwiad i ufam, że jest w tym równie dobry co w ruchaniu panienek.

- Nawet lepszy, szefie - odparł Świr prezentując kolejny, zdrowo pojebany uśmiech.

Black8 skinął głową, po czym spojrzał na Amelię z pewną dozą politowaniem:

- Spoko, że dajesz info o kamerach. Pokażesz mi dokładnie gdzie one są, ale wpierw muszę to powiedzieć... Nie wyglądaj jak smutna zbita kurwa, bo stracimy szacunek każdej poważniejszej osoby jaką będziemy mieli okazję spotkać. Ja z pizdami się nigdy nie trzymałem i nie zamierzam tego zmieniać. Masz prezentować siłę i charakter, albo zacznę cię traktować tylko jak maskotkę do ruchania, która kompletnie się nie liczy. Jasne? Więc wybieraj, jaką opcję wolisz. Nie chcę by inni przestali nas szanować, bo wyglądasz jakbyś potrzebowała litości. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze - przejechał dłonią po swoim irokezie, dając do zrozumienia o co mu chodzi.

Rzucił okiem na pozostałych, dodając:

- Litość jest dla słabych, rozumiemy się panowie? - pytanie zawisło w powietrzu.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Gohan
Reactions:
Posty: 81
Rejestracja: 29 listopada 2016, 15:24

Post autor: Gohan » 10 czerwca 2017, 23:01

23.10.1994, ulice Salt Lake City i podnóże Capital Hill

Gdy zwolnili do tempa, które spokojnie mogły osiągać rowery lub nawet piesi, Chuck wyraźnie zaczął się irytować. Początkowo po prostu stukał nerwowo palcami już nie do rytmu radiowych piosenek lub wiercił się rozglądając z nudów na boki, ale z każdą minutą, w której nie przyspieszali było gorzej. Kilka razy złapał się na tym, że prawie nacisnął na klakson, ale ogarnął się w ostatniej chwili, bo przecież przed nim jechała ich ekipa, więc na nich trąbić nie było sensu. Zresztą trąbienie na nikogo raczej niewiele by mu dało w tej sytuacji. Może tylko tyle, że by się nieco wyładował i nie włączyło mu się przeklinanie pod nosem wszystkich durnych kierowców, koncertów, pieszych, miasta i całego świata. Otworzył całkowicie okno i przerywał tę tyradę tylko kilka razy, gdy ktoś z tłumu przechodniów do niego machał lub coś krzyczał i Chuck odmachiwał, odkrzykiwał lub skupiał się na ignorowaniu danej osoby. Zazwyczaj były to jakieś dziewczyny, które widać rozpoznawały go lub jego samochód. Większość jednak ograniczała się do pomachania lub krzyknięcia "hej Chuck" lub "cześć Chuck", więc ciężko było stwierdzić czy znają się dobrze czy tylko z widzenia.

Gdy Julie wyskoczyła przed Cadillaca, sam musiał ostro zahamować by nie wjechać mu w tyłek i w tym momencie kolejną wiązankę wypuścił z siebie już całkiem głośno.

Nienawidzę za kimś jeździć. Po prostu nienawidzę.

Na szczęście wkrótce zaczęli wjeżdżać w ulice o mniejszym ruchu i wlatujące przez okno powietrze szybko rozwiało jego złość.


Gdy dojechali na miejsce, zatrzymał się tuż za czerwonym autem i wysiadł by wysłuchać jaki jest dalszy plan.

Hexen wepchnął mu w ręce "szampana" i przez chwilę Chuck analizował co właściwie otrzymał. Wzdrygnął się lekko czując zapach benzyny.

Łatwopalne wampirowi, serio? Mołotow z majtkami... Jego pojebanie chyba nie zna granic...

Ale najwyraźniej, mimo wszystko, analiza wyszła na plus, bo butelka nie wylądowała na głowie Malkava.

- Masz jakąś zapalniczkę? Bo ja, jak chyba większość takich jak my, nie noszę przy sobie takich rzeczy.

- Jasne, wybierz sobie, zieloną czy niebieską? - zapytał Świr grzebiąc po kieszeniach. - Dobra, niebieskiej ci i tak nie dam - dodał po chwili, wręczając Pariasowi żądany przedmiot.

- Dzięki.


Cierpliwość zdecydowanie nie była mocną stroną Chucka, więc kiedy Jared dał Hexenowi godzinę to coś w jego wnętrzu jęknęło. Słuchał jednak co Brujah ma do powiedzenia i gdy padło pytanie skierowane wyraźnie do niego, to nie zwlekał z odpowiedzią.

- Jeśli cokolwiek sprawi, że będziemy do nich strzelać lub spuszczać im łomot w jakiejkolwiek innej formie, to już ich sprawa czy to przeżyją czy nie. Ja nie planuję zatrzymywać się sprawdzając czy im się to uda.
Mimo że nie dało się mieć pewności czy kiedykolwiek wcześniej kogoś wykończył, to coś w jego oczach mówiło Black8'owi, że nie raz myślał o zabiciu kogoś i nawet jeśli do tego nie doszło, to nie dlatego, że Chuck nie był zdecydowany na zrobienie tego.


- W sumie to bez sensu żebym to niósł jak mam iść przodem, a spodziewamy się wojny, bo jeszcze "się wybuchnie" za wcześnie. - Zrobił krok w kierunku Amelii i wcisnął jej butelkę i zapalniczkę w ręce. - To powinno ci dodać nieco siły i charakteru od ręki, a jak nie umiesz porządnie rzucić, to po prostu podasz mi w odpowiednim momencie.


Nagle przypomniał sobie o dość istotnym pytaniu, które męczyło go od jakiegoś czasu.
- A tak w ogóle może mi ktoś powiedzieć jak wygląda Mały? Jego akurat nie kojarzę, a nie chciałbym by w jakimś zamieszaniu coś mu się stało, bo go nie poznam.
Ostatnio zmieniony 12 czerwca 2017, 21:25 przez Gohan, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 16 czerwca 2017, 18:21

[center]Salt Lake City, Capital Hill, 23 października 1994[/center]
[center]Under bright yellow moon
We are walking like shadow
You and I
You and I
We 're walking like shadow
[/center]
Portal do innego wymiaru znalazł nieopodal, na skraju parku, pomiędzy ławką a śmietnikiem. Przekroczył go i znalazł się tam, pozostając jednocześnie tutaj. Ktoś, kto nie znał ciemnej strony księżyca mógłby głupio pomyśleć, iż oba te miejsca, są tym samym, ale Świr wiedział, że to nieprawda. Na razie wszystko wyglądało niewinnie: pnie drzew i ławki w parku, alejki i srebrzyste ćmy, które zdawały się niemal lśnić, unosząc się w blasku ulicznych latarni. Odległy szum ulicy rozmywał się w szepcie jesiennych liści, balansując pomiędzy doznaniem a wspomnieniem. Tak, na razie wszystko wyglądało normalnie. Z początku zawsze tak było. Wiedział jednak, że to tylko gra pozorów, zabawa w chowanego z tym, co czekało poza zasłoną, gotowe rzucić się na nieostrożnych. Był więc ostrożny...

Ruszył szybko przez przystrzyżony trawnik mijając proste filary lip i dębów. Chwilami czuł, jakby poruszał się ogromnymi skokami. Rzeczywistość pomiędzy krokami rozmywała się i wracała na swoje miejsce, jak gdyby posiadał siedmiomilowe buty. Uśmiechnął się. Dobrze było wierzyć w baśnie. Kilka rzeczy stawało się przez to o wiele prostsze.

Teraz, gdy był sam czuł, jak władzę przejmuje ten drugi. Nie, żeby miał coś przeciwko temu, w końcu byli właściwie jedną osobą. Ale wiedział, że oni nie mogą się o tym dowiedzieć. W żadnym wypadku. Ten drugi... No cóż, facet wcale nie był miły i nie za bardzo rozumiał, do czego są przyjaciele... Ale wiedział więcej. I widział więcej. Choć jedynie w odcieniach czerni, bieli i czerwieni... Czuł jego obecność pod skórą, rozpełzającą się niczym uporczywy dreszcz. Czasami zastanawiał się, kto z nich dwóch patrzy na świat czyimi oczyma? Nie, nigdy nie może pozwolić by reszta się dowiedziała o tym drugim i jego tajemnicach... Wtedy zrozumieli by, że nie jest taki jak oni. Nie całkowicie. W świetle ulicznych latarni wszystkie cienie zdawały się podobne, ale księżyc ujawniał różnicę pomiędzy tym, co było prawdziwe, a pełzającym koszmarem... Zrodzonym po ciemnej stronie srebrnego globu... Koszmarem, który nie powinien istnieć, a który matka ukryła w dłoniach przed głodnym spojrzeniem... Dość!
Kazali by mu odejść. Tego był pewien. Wyrzuciliby go i nigdy nie miałby szansy by stać się naprawdę, do końca realny... Więc będzie trzymał język za zębami pozwalając tamtemu wyjść spod łóżka tylko wtedy, gdy nikogo nie będzie w pobliżu. To było dobre. Brzmiało jak plan. Przynajmniej, jakiś rodzaj planu...

Przerwał rozmyślania lustrując okolicę. Główny budynek oświetlony był feerią świateł, tonąc w rozgwarze rozsianych tu i ówdzie grup ludzkich. Większość stanowili mężczyźni, odziani w drogie garnitury i palący cygara przypominające tłuste, zadowolone czerwie. Ale bystry wzrok krwiopijcy wychwycił także kilku ortodoksyjnych żydów, odzianych w ciemne, czarne płaszcze, a także grupkę rockmanów osuszających butelki z piwem. Rozwieszone tu i ówdzie plakaty informowały o Spotkaniu Młodzieży Żydowskiej Stanu Utah, jakiejś Konferencji Biznesowej oraz afterparty po koncercie Rolling Stones. Do tego w budynku odbywał się właśnie jakiś wernisaż i Świr zastanowił się przez chwilę jakim cudem śmiertelnicy orientowali się w całym tym chaosie, trafiając tam gdzie chcieli trafić? A może nie do końca im się to udawało... Kilka osób wyglądało, jakby potrzebowało pomocy orbitując tu i tam z pustymi kieliszkami w dłoniach...

[center]Obrazek[/center]
Minął zagubionych. Tak jak oczekiwał, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Życie tętniło dookoła w swym zwyczajnym, nocnym, bezładnym i mocno już pijanym rytmie. Czuł się tak jakby zanurzał się w barwnym oceanie, wypełnionym ulotnymi smugami obcych emocji... Jego oczy rozbijały się na dziesiątki i setki fraktali obserwując wzory tworzone przez gości... Gości-cienie, gości-widma, żaden nie był do końca realny... Przeszedł przez hol ożywiony barwną mozaiką zjaw, smakując strukturę czterech kolejnych spotkań... Dym tytoniowi i whisky, modlitwy i racjonalność, piwo i kokaina, wytrawne wino i zapach kobiecych perfum... Wszystko to niosło w sobie informacje opowiadając o sekretach ukrytych pod ziemią... Pod ziemią!?

Zatrzymał się na półpiętrze, orientując się iż znowu zgubił gdzieś jakiś fragment czasu. Siedmiomilowe buty lubiły robić psikusy... Spojrzał przez okno na ogród, rysujący się na tyłach Capital Building i zamarł na chwilę. W samym środku, pomiędzy plątaniną alejek rozciągniętą na nieco zrudziałej powierzchni starannie przystrzyżonych trawników, niczym omen lub objawienie wznosiło się to. Odwrócił się i zszedł szybko na dół obracając w umyśle kształt, który ujrzał, niczym klatkę w zatrzymanym filmie.

[center]Obrazek[/center]
Drzwi przeciwpożarowe nie były zamknięte, ochrona pozostała gdzieś za nim... Wyszedł na tyły i spojrzał na wznoszącą się przed nim strukturę. Tak, teraz widział ją wyraźnie. W odległości kilkunastu metrów przed krwiopijcą wznosiła się widmowa piramida. Im dłużej jednak patrzył tym bardziej realna zdawała się jej obecność, spleciona z stalowych i szklanych taśm i nici... Setek tysięcy drobnych nici... A to był jedynie wierzchołek góry lodowej... Spojrzał na ziemię... Grunt pokryty był podobnymi sieciami, rozchodzącymi się od piramidy, niczym fale jakiegoś dziwnego, mglistego oceanu... Wśród pajęczyn poruszały się niewielkie owady, lśniące metalicznie niczym krople żywej rtęci. Ostrożnie zrobił krok do tyłu, starając się wycofać z ich zasięgu. One były jednak wszędzie. Wychodziły spod ziemi, tłocząc się wśród zeschniętych źdźbeł jesienniej trawy, czasami błąkając bezładnie pośród wiotkich sieci... W końcu jednak zawsze wygrywała piramida, ściągając je ku sobie niczym ogromny, zagadkowy magnes... Pajączki ciągnęły ku niej, na podobieństwo szalonych wyznawców jakiegoś bóstwa, spieszących na świąteczną celebrację... Począł okrążać piramidę, starając się zachować jak najbardziej minimalny kontakt z dziwnymi, lśniącymi insektami... Budowla miała plan. Jej główne nerwy rozchodziły się wokół niczym macki zatapiając się w potężnych stalowych drzwiach tkwiących w każdym z kolejnych budynków. I choć szkliste sieci zdawały się przepływać bez trudu przez powierzchnie z grubego metalu. Świr wiedział, że on sam nie dostanie się do środka tak łatwo... Teraz rozumiał, dlaczego wzory zaprowadziły go tutaj. Wyczuwał zwinięte wewnątrz sekrety, których poznanie będzie miało wysoką cenę... Mały był gdzieś niedaleko... Tak! Wizja wypłynęła z mroku krystalizując się. Pomieszczenia wypełnione mężczyznami noszącymi broń... Dziwny sztylet... Obraz zatańczył i zgasł, gdy zagubiona cząstka świadomości rozpoczęła drogę powrotną, poszukując źródła. Musiał się zebrać do kupy, to miejsce zaczynało mu się udzielać...


[center]***[/center]
[center]Obrazek[/center]
Książę mówił podniesionym głosem, którego temperatura zdolna była ściąć w lód serce żywego człowieka:

- Jak to się mogło stać, że ten pasożyt, Jarred jest w Salt Lake City a wy nie wiecie gdzie? Jak to możliwe, że wysłałem was tam, po niego i tą hołotę, którą zebrał wokół siebie, a wy wracacie z pustymi rękami?

- Nie wiem jak to się stało. Minęliśmy się zaledwie o kilka minut, Książę... - odpowiedział mężczyzna w ciemnym garniturze. Ventrue jednak nie dał mu dokończyć:

- Wysłałem was po tego degenerata i tą śmieszną zbieraninę, dostaliście nawet adres, do ciężkiej cholery! Kto to w ogóle jest? Chcę wiedzieć. Wszystko.

- Nie wiemy dokładnie, ale z tego co udało nam się ustalić... - zająknął się drugi ze stojących w pokoju mężczyzn.

- Milczeć! - Książę nie krył irytacji. - Powiedziałem, że chcę wiedzieć. Dzisiaj. Będę się musiał sam tym zająć. Ale nie w tej chwili. W tej chwili muszę spotkać się z tym przeintelektualizowanym, bezużytecznym pierdołą, obwieszonym pentagramami, pieprzonym Regentem Klanu Tremere, oby się udławił w czasie posiłku... To nie będzie warte mojego czasu... A wy ruszcie dupę, zanim uznam, że powinienem zatrudnić kogoś innego. Potrzebuję informacji... Później otrzymacie kolejny adres i jeżeli spieprzycie to po raz drugi, wasza kariera w tym mieście napotka gwałtowny i definitywny koniec. Zrozumiano? Niech to cholera, muszę się przebrać. Ten stary pierdziel pewnie już tu jest... Oby go słońce spaliło...

Głos począł się nieco oddalać i przycupnięty na gzymsie Świr rozluźnił się nieco, a później wycofał cicho w stronę okna, ciemniejącego za jego plecami. Nadszedł czas by odnaleźć pozostałych i zebrać wszystko w jakiś konkretny kształt...


[center]***[/center]
[center]Salt Lake City, podnóże Capital Hill, 23 października 1994[/center]
- No więc spoko, wbiłem się Księciniowi na chatę.. Właściwie to tam są cztery chaty - relacjonował kilkanaście minut później, pozostałym członkom koterii, oparty o maskę cadillaca.

- W trzech nic nie ma, ale w głównym budynku mają teraz jakąś imprezę. A dokładnie to kilka imprez. W cholerę ludzi się pałęta, a Mick Jagger wciąga na tyłach kokę z brzucha jakiegoś ciepłego szczyla. Powaga. Mały jest w piwnicy, za pancernymi drzwiami, jacyś goście z bronią go pilnują. Ma kołek w sercu. Księciunio spotyka się tej nocy z Regentem Tremere, pewnie w sprawie tej jebanej piramidy jaką ma w ogródku... Książę znaczy.

Przerwał na chwile i oblizał wargi. Błysk, który pojawił się w jego oczach gdy odezwał się ponownie, informował, że umysł Świra zboczył na orbitę odległą o całe lata świetlne od normalności.

- Kurwa mówię wam. Tam stoi jebitna piramida z rtęci i stali, i szkła, i pajęczyn i chuj wie czego jeszcze... - spojrzał nerwowo na swoje ciuchy sprawdzając, czy nic po nich nie pełza -Wrasta w to miejsce, zapuszcza korzenie, kapujecie? Te korzenie schodzą pod ziemię... I wszędzie łażą takie małe robale, pająki czy coś... Nie większe niż łepek szpilki...Prawie mnie to oblazło... No ale tak poza tym, to Książę pytał o ciebie Black8 i o resztę. Znaczy swoich ludzi znaczy pytał, przecie nie mnie... I w cholerę nie kocha regenta Czarodziejów - zachichotał przypominając sobie inwektywy miotane przez zirytowanego Ventrue. - Możemy tam spokojnie wejść, zostawiłem otwarte drzwi przeciwpożarowe. Będziemy się musieli dostać do piwnicy. Ale spoko, znam drogę. Tylko że tam są te pierdolone korzenie, kapujecie? To co jest za drzwiami... Piramida wyrasta z tego, czaicie? Myślę, że jest tam grób szkieletowego motyla... Tam na dnie, znaczy się, ale nie ważne. W każdym razie wszędzie pełno tego robactwa... Ono chyba nie gryzie ale jest go za dużo, za dużo... - wzdrygnął się jakby poczuł że coś po nim łazi i podrapał się nerwowo w ramię.

- A i jeszcze jedno, książę umie widzieć to co jest po drugiej stronie lustra... Nie widział mnie, uważałem, ale wiem, że umie... Myśli, że wąż umarł, więc założył na głowę wieniec z róż i mirtu. Ale róże umarły, więc wyjął diament ze swego oka, zostawił go za zasłoną by strzegł przejścia... Kapujecie? Nie powinien robić takich rzeczy, czy tylko ja to wiem? Więc uważajcie na niego, nie? Nie zdziwiłbym się, jakby był jebanym synem samej Babki-Wiedźmy. Pewnie też ma w środku pełno szkła i rtęci. I tych cholernych pająków. Ej, możecie spojrzeć, czy jakiś z tych małych sukinsynów po mnie nie łazi? - zapytał, odwracając się nerwowo wokół swojej osi i próbując bezskutecznie spojrzeć na własne plecy, a zbłąkany powiew wiatru rozwiał poły jego znoszonego płaszcza upodabniając Malkavianina na chwilę do tańczącego stracha na wróble.
Wrócę do reszty koterii po godzinie.
Chodząc po okolicy używam Niewidoczności:2, a także Nadwrażliwości:1 i Demencji:3, by rozumieć to, co widzę i uzyskać więcej informacji.
Hexen wygląda na nieco bardziej niespokojnego niż zwykle i ciągle otrzepuje się z niewidzialnych robaków. Najwyraźniej samotna eskapada, oraz to, co wydaje mu się, że zobaczył trochę nadszarpnęła mu nerwy. Oczywiście nie ma na nim żadnych miniaturowych pajączków, sieci ani niczego co świadczyłoby o tym, że jego słowa są czymś więcej niż urojeniami.
Spoiler!
Podkładam ładunki wybuchowe w głównym holu, w windzie i w budynku po prawej stronie. Zużywam na to jakąś 1/3 tego co mam.
Zabezpieczam także drzwi przeciwpożarowe by się nie zatrzasnęły, w taki sposób by to nie było widoczne. Będę chciał wprowadzić tamtędy ekipę.
Ostatnio zmieniony 18 czerwca 2017, 00:13 przez Sigil, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 17 czerwca 2017, 21:30

[center]Salt Lake City, podnóże Capital Hill, 23 października 1994[/center]

Gdy Świr zniknął Jared wytłumaczył Chuckowi i pozostałym zainteresowanym jak wygląda Mały. Nie chciał, aby ktoś z ekipy mógłby pomylić go. Za bardzo zależało mu na uratowaniu Brujaha.

[center]Obrazek[/center]
Resztę czasu spędził na podnoszeniu morale koterii.

- Jesteśmy tutaj po to by pokazać Camarilli, że mamy jej prawa w dupie! Dać mały pokaz naszej siły i zdolności! Nikt nie będzie mówił nam co mamy robić. Obijemy ryj każdemu, kto wejdzie nam w drogę! Każdy kto jest z Księciem wybrał złą stronę barykady - grzmiał, wygłaszając swe płomienne kazanie.
Jarred opisze wszystkim wygląd gościa widocznego na obrazku.
[center]***[/center]
W miarę kolejnych zdań wypowiedzianych przez Hexena, mina Jared stawała się bardziej posępna. Beztroska opowieść Świra nie była tym, co Brujah chciał usłyszeć. Gdy Malkav wreszcie umilkł, Black8 poczuł, że musi pozbierać jakoś te rewelacje do kupy, a odsianie szaleństwa od prawdy było nie lada wyzwaniem. Jebany bełkot... Dlaczego oni zawsze muszą gadać takimi zagadkami? Kurwa, o co im chodzi? Ten facet jest jak pierdolony raper, który mowę slangu rozwinął do takiego stopnia, że nigdy nie wiesz, czy aby właśnie cię nie obraża w jakiś wymyślny sposób. Świr, kurwa. Wszystkie Świry są jak fundamentalni sekciarze, widzący świat w "jedyny właściwy" sposób, jakby obłęd był jakąś religią - rozmyślał ponuro.

Podszedł bliżej do chudzielca, by przyjrzeć się jego ubraniu, czy aby na pewno nie ma tam jakiś małych robaków, niczego jednak nie zauważył. Ten Szajbus jest tak samo jebnięty, co dobry w tym co robi. Dowiedział się gdzie jest Książę i znalazł Małego w niecałą godzinę. Jebany złodziejaszek. Pewnie włamuje się do domów Ventrue i rucha jego Ghuli - pomyślał o Hexenie i chwilę później zdał sobie sprawę, że niedawno sam postąpił identycznie.

To wspomnienie sprawiło, że się nieco rozluźnił. Roześmiał się parząc na otrzepującego się wariata. Mamy ze sobą więcej wspólnego niż sądziłem... Ale do rzeczy kurwa... - postanowił przerwać rozmyślania i przemówił:

- Doskonale. Wiemy gdzie jest Mały dlatego wpierw odbijemy go. A co do ciebie Hexenie... Świetna robota, jestem pod wrażeniem. Szkoda, że masz tak bardzo uszkodzony mózg i nie bardzo możemy się dogadać. Bo ja za cholerę nie rozumiem, co ty do mnie gadasz. Co to za piramida? Ludzie ją widzą? Co to za robaki? - kolejne pytania padały z ust Brujaha.

Malkavianin zatrzymał się, rezygnując na moment z nieudanych prób obejrzenia własnych pleców:

- Ej spoko, szefie, ja też często nie rozumiem, co sam gadam - pocieszył Brujaha. - Dlatego przestałem gadać do siebie, bo ni cholery nie mogłem dojść do tego o co chodzi temu drugiemu - syknął i zasłonił usta, jakby powiedział za dużo. - Eee, nie ważne, cholera... Dobra, co do piramidy to ona umie się chować. Bo jest duża, kapujecie? I dlatego musi się umieć chować za rogiem rzeczywistości. Więc najpierw ją widziałem, a później jej nie widziałem, a później ją widziałem - wymieniał, licząc na palcach domniemane manifestacje wyimaginowanej budowli. - I na koniec znowu jej nie widziałem. Ale te jebane pajączki łaziły tam ciągle. Mam coś na plecach? - zapytał odwracając się.

Nie no teraz to przesadził. Zaraz nie wyrobię... Nawet nie chce wiedzieć jak nazywa się ta choroba - pomyślał Black8.

- Nie no, to po prostu wyjebczo! - wybuchnął. - Ciekawe, ile jeszcze masz tych popierdolonych historyjek? Dobra, kurwa, nie chcę wiedzieć. Opowiedz o miejscu gdzie jest trzymany Mały. Musimy wiedzieć jak najwięcej o tym jak to wygląda, ilu tam ludzi jest i jak się tam dostać. Tylko nie gadaj o jakiś robakach, czy pająkach, bo to nas będzie najmniej interesować.

- Spoko - odpowiedział Malkav szybko - To jest w piwnicy, głównego budynku. Lubię piwnice, można się w nich schować i wszyscy zostawiają cię w spokoju... Ale ta nie jest fajna, wszędzie pełno tych małych... - przerwał, widząc spojrzenie Jareda i pospiesznie wrócił do tematu. - Eee... No więc, są tam drzwi przeciwpancerne, z cholernie grubej blachy. Za nimi, jakieś dwa metry, jest pomieszczenie i paru typa z bronią. Wyglądają jak najemnicy. Ale nie wiem czy są żywi, czy nie... Mały tam też jest. A przynajmniej gość, co wygląda jak on. Taki mniej więcej - wskazał ręką wzrost - ciemne włosy, blizna na twarzy, kolczyki - wyliczył jednym tchem. - Załadowali mu kołek w serducho, więc zgaduję, że to jednak on.

- Fuck yeah! - Nie wytrzymał Brujah. - Idziemy odjebać tych skurwysynów! Ktoś oprócz mnie jest w stanie wyważyć drzwi do schronu? Ilu ich jest i jaką broń mają? - rzucił kolejne pytanie w stronę Hexena.

- Paru, no, eee... - Świr przerwał swoje tańce i zamyślił się intensywnie. - Naliczyłem czterech - stwierdził w końcu. - Ale może być ich więcej, nie widziałem, co jest dalej. Mają pistolety maszynowe, chyba uzi, i całkiem spore giwery. No i jeden ma taki fikuśny sztylet - wykonał dłonią jakiś nieokreślony gest, który najwyraźniej miał ilustrować dziwaczność opisywanej broni, ale jak na razie podkreślał jedynie pojebanie mówiącego.

- Dobra, na wszelki wypadek, uważajcie na ten sztylet - powiedział do zebranych Black8. - Chyba, że to twój kolejny halun, Świrze? Mały może wiedzieć więcej. Coś co może dać nam przewagę. Ruszamy go odbić, jasne? I macie nie mieć dla nich żadnej litości, tak jak oni nie okazali jej memu bratu- zwrócił się do zebranych. - Nie ma co czekać, idziemy. Hexen prowadzi, bo wie gdzie są kamery.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Ferre
Reactions:
Posty: 60
Rejestracja: 14 czerwca 2015, 19:42

Post autor: Ferre » 17 czerwca 2017, 22:47

23.10.1994, Salt Lake City, Capital Hill

Słysząc Jareda rugającego Ravnoskę Eric uśmiechnął się lekko ukontentowany. Nie było potrzeby dodawania czegokolwiek. Gangrel uznał, że nie ma sensu drążyć tego tematu, Tym bardziej, że Ravnoska nie zdecydowała się odpowiedzieć w jakikolwiek sposób, nawet wzdychaniem i przewracaniem oczu.

Osz kurwa, ale ameba się trafiła, albo warzywo jakieś. Zero reakcji? Serio? Ciekawe kiedy Hexen znowu ją wydyma, no chyba, że już mu się znudziła. Ja pierdole, jak tekturowe pudło. Zero protestu, żadnej reakcji...

Rozmyślania przerwał mu powrót Świra. Na wieść, że w mieście jednak są Tremere zazgrzytały mu zęby. Od razu stanął mu przed oczyma obraz jego stwórcy, przepełniony bólem przypomniał sobie to, co Czarodzieje zrobili jego Ojcu, jedynej osobie, której zależało na Ericu. To wspomnienie wzbudziło w nim dawno przytłumiony ogień i chęć dokonania krwawej zemsty.

No to bez krwi się nie obędzie, na to liczyłem. Co prawda wydostanie Małego jest ważniejsze, no ale potem możemy poszaleć.

Rozochocony wcześniejszą przemową Brujaha i nowinami Malkava zaczął przestępować z nogi na nogę. W końcu się odezwał ponurym głosem.

- Ruszajmy, zanim księciunio przestanie ssać Regentowi. Tremerskie ścierwo w mieście, to nie wróży niczego dobrego. Tym bardziej żadnej litości, null kurwa! Czas rozjebać tą imprezę - powiedział niecierpliwie robiąc parę kroków to w lewo, to w prawo. Myśl taktyczna i zdrowy rozsądek przesłonięty został całkowicie poprzez chęć zemsty widoczną na twarzy Gangrela.
Sanity is for the weak!

TatTvamAsi
Reactions:
Posty: 423
Rejestracja: 08 sierpnia 2015, 14:54
Been thanked: 3 times

Post autor: TatTvamAsi » 19 czerwca 2017, 18:20

[center]Salt Lake City, Capital Hill[/center]

Reakcja Hexena na inne kobiety wprawiła ją w nie dość ponury nastrój, to jeszcze przyprawiała o nagłe ukłucia zazdrości. Amelia zdała się nie zwracać uwagi na swe otoczenie, pogrążona w kłębach myśli i dociekań czemu po takiej chwili jak tamta, pociągający kainita mógł beztrosko przyglądać się innym przedstawicielkom płci pięknej a nawet bezceremonialnie próbować je uwodzić i to przy każdej nadarzającej się okazji. Odczucie żalu, a także całkowite niezrozumienie sytuacji wciągnęło ją do tegoż stopnia, że ocknęła się dopiero pod wpływem podniesionego głosu Jarreda.

Twarz młodej wampirzycy momentalnie spłonęła czerwienią, gdy zdała sobie sprawę ze swego własnego zachowania. Argumenty, których użył Black8 tylko dobitnie podkreślał ,,szampan" uczynnie ofiarowany jej przez Chucka. Spaprałam sprawę po całości... jak mogłam zapomnieć po co tu w ogóle jestem?! Przecież miałam poznać coś nowego, wyjść z tej zapomnianej dziury jaką jest Fresno. Przypomniała sobie w tej chwili obietnicę, którą złożyła Bloodyrain, a także cały ferment, który toczy sam szczyt Camarilli. Nie chciała pozwolić aby cokolwiek mogło osłabić i wystawić na szwank jedyną grupę, w której każdy, nawet jeśli da sobie przysłowiowo po mordzie, jest ze sobą szczery. Podnosząc wzrok, odezwała się do Jarreda:

- Przepraszam, sama nie wiem czemu tak się zatraciłam... Choć może nie obiję zapchlonej mordy któregoś z ludzi księcia, to zrobię co w mojej mocy aby pomóc uwolnić Małego, masz moje słowo. Litość jest dla słabych, przeto wyrzekam się wszelkiej litości, niechaj ogień pochłonie tą siedzibę księcia i wszystkich jego bezwolnych pionków. To właśnie przez machinacje im podobnych mój ojciec umarł ostateczną śmiercią, nim jeszcze zdołał przekazać swą wiedzę. Chodźmy już i nie dajmy im czekać.

Czuła jeszcze wstyd, z powodu swego zagubienia, a właściwie emocjonalnego zaślepienia, porzuciła szybko również i to odczucie, jako kolejną rzecz, która odciąga od ich głównego zadania. Skupiła się wtedy na nadchodzącej walce i tym, co właściwie może zrobić, prócz rzutu rzeczonym i jakże ,,urzekającym" koktailem mołotowa. Cała sytuacja, która miała miejsce tym wyraźniej pokazywała, że Jarred jest osobą na właściwym miejscu. Była mu skrycie wdzięczna za to, co zrobił, co powiedział, nawet jeśli gdzieś tam jeszcze te dobitne słowa skwierczały i kuły ego.
Amanda czuje szczerą wdzięczność do Jarreda, bo wie, że to co powiedział, było rzeczywiście potrzebne, tym bardziej przed walką.
Ostatnio zmieniony 20 czerwca 2017, 13:30 przez TatTvamAsi, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Sigil
Reactions:
Posty: 1972
Rejestracja: 08 stycznia 2015, 20:11
Been thanked: 1 time
Kontakt:

Post autor: Sigil » 20 czerwca 2017, 18:20

[center]Salt Lake City, Capital Hill, 23 października 1994[/center]
Świr wyszczerzył zęby słysząc deklaracje Jarreda. I choć wydawało się to fizycznie niemożliwe, wraz z kolejnymi słowami Gangrela i Ravnoski jego maniakalny uśmiech stał się jeszcze szerszy. Wydawało się, iż na chwilę zapomniał o obłażących go urojonych pająkach, skupiając się na tu i teraz: na rytmie wojennego werbla, który brzmiał w wypowiedziach pozostałych członków koterii.

Podszedł do samochodu i wyciągnął z torby obrzyn. Sprawdził, czy broń jest naładowana, po czym zachichotał i schował ją pod płaszczem.

- Chodź za mną Alicjo - rzucił, obracając się płynnie do pozostałych, jak gdyby wirował w tańcu. - Nie możemy się spóźnić...

Ruszyli przed siebie, opuszczając zaułek w którym zaparkowali samochody. Szybko przecięli ulice i zanurzyli się w półcieniach parku, porastającego Capital Hill. Świr szedł przed siebie ignorując alejki, przecinając wystrzyżone równo trawniki, pokryte kilkoma zaledwie jesiennymi liśćmi, które ogrodnicy musieli sprzątać nad wyraz często i starannie. Powietrze ochłodziło się i srebrzyste ćmy zniknęły. Od strony wzgórza dobiegały odgłosy dalekich rozmów. Przez wielopalczaste liście klonów przeświecał blask sączący się z głównego budynku, barwiąc je odcieniem rdzy. Lub krwi.

Pomyślał, że to omen. Znak tego, co przyniesie przyszłość, oczekująca ich wejścia na scenę. Och, wiedział co muszą zrobić. Pieśń wielkiej bestii przepływała przez jego żyły, gdy modlił się o wojnę, by zrosiła ziemię ogniem i krwią. Najważniejsze było jednak to, że wiedział co musi zrobić on sam, by słowo stało się ciałem. Zastanawiał się, czy spodoba im się to, co przygotował? Ta myśl sprawiła, że miał ochotę się roześmiać, opanował się jednak szybko, nie lubił psuć niespodzianek.

Skręcili w bok, omijając główny budynek z lewej strony. W ciszy, niczym kondukt milczących cieni, wynurzyli się spomiędzy krzewów, przyciętych w kształt fantazyjnych wielościanów i przeszli szybko przez parking, klucząc pomiędzy samochodami. O tej porze nie cieszył się on szczególnym powodzeniem. Pod ścianą stała jedynie grupka młodzieży osuszająca butelkę Jacka Danielsa. Gdzieś, za szybą jednego z samochodów, błędny ognik samotnego jointa uświadamiał, że nie są oni jedynymi żywymi w okolicy. Świr dotarł do krawędzi budynku, rozejrzał się uważnie i przeszedł wzdłuż ściany, prowadząc pozostałych Nieumarłych na tyły. Przystanął przy dwuskrzydłowych metalowych drzwiach przeciwpożarowych, pchnął je lekko i uśmiechnął się ponownie czując, jak zawiasy ustępują gładko. Pojedynczo wślizgnęli się do budynku i stanęli tuż obok siebie, niemal ramię przy ramieniu, tłocząc się na ciemnej klatce schodów przeciwpożarowych.

- Dobra - odezwał się Hexen półgłosem. - Żeby dojść do piwnicy, musimy przejść korytarz, a później hol. Z holu należy skręcić w pierwszy korytarz po prawej od schodów na górę, kapujecie? Zapamiętajcie to. Oczywiście jest tam ochrona i kupa śmiertelników. I właściwie, byłoby to nie do wykonania, gdyby nie fakt, że już za chwilę, właśnie teraz, wybuchnie tam panika i wszyscy będą bardzo, ale to bardzo zajęci...

Zachichotał cicho, sięgając jednocześnie do kieszeni. Jego długie palce zamknęły się na niewielkim, metalowym pudełku, wciskając znajdujący się w nim przycisk. Nim implikacje, wynikające z wypowiedzi Świra zdołały w pełni dotrzeć do umysłów pozostałych członków koterii, budynkiem wstrząsnął wybuch, okraszony dźwiękiem rozbijanego szkła. W ciszy, która zapadła po nim rozległ się pojedynczy, kobiecy krzyk, a później dwie kolejne eksplozje, następujące niemal natychmiast po sobie. Kilka sekund potem w holu Capital Building rozpętało się piekło...
Spoiler!
Przypominam tylko, że mam pod płaszczem obrzyna załadowanego amunicją Dragonsbreath. I oczywiście wiedz, że nie zawaham się go użyć. /EVILS/
Spoiler!
Grozisz mi? /EVILS/
Wybuchy były trzy, w odstępie kilku sekund po sobie. Po nich w budynku najwyraźniej wybuchła panika. Od strony holu rozlegają się krzyki przerażonych ludzi.
Ostatnio zmieniony 20 czerwca 2017, 19:11 przez Sigil, łącznie zmieniany 1 raz.
[center]No beast so fierce but knows some touch of pity. But I know none, and therefore am no beast.[/center]

Gohan
Reactions:
Posty: 81
Rejestracja: 29 listopada 2016, 15:24

Post autor: Gohan » 23 czerwca 2017, 15:03

23.10.1994, podnóże Capital Hill

Może i Jared miał talent do przemawiania, ale słuchanie go przez prawie godzinę nie wypełniało czasu wystarczająco interesująco by Chuck przestał się niecierpliwić. Co chwilę przestępował z nogi na nogę, robił kilka kroków w którąś stronę, albo rozglądał wokół, jakby Hexen miał nadejść z zupełnie innej strony niż ta, w którą wyruszył.
Po jakiś dwudziestu minutach zaczął też zdecydowanie zbyt często zerkać na zegarek, co sprawiło, że wydawało mu się, że czas płynie jeszcze wolniej, a nie zmieniające cyferki zdawały naśmiewać się z jego zniecierpliwienia.
W końcu nie wytrzymał i zaczął się przyglądać każdemu po kolei, zastanawiać do kogo warto by zagadać dla zabicia czasu.

Nawiedzona Amelia nie, Eric szczeniakożerca nie, Black8... on i tak co chwila coś gada i się w tym powoli gubię. Kapturek też lepiej nie, bo jeszcze coś palnę, a głupio jak ma doła po stracie osób z koterii.

Nagle jego wzrok zawisł na siedzącej za kierownicą Cadillaca osobie. Zrobił parę kroków by móc się lepiej przyjrzeć, ale w taki sposób, że nadal wyglądało to jak nerwowe dreptanie w oczekiwaniu na powrót Świra. Przez dobre kilka minut zerkał na brunetkę, wreszcie zadowolony, że znalazł coś do roboty.

Wygląda na żywą. Oddycha jak nic. Zresztą jakby była taka jak my to chyba by wcześniej coś o niej powiedział...

- Em, Black8 - zagadał w najbliższej przerwie w przemowach Brujaha - fajne to wszystko co mówisz i serio się jaram, ale chyba zapomniałeś przez to nakręcanie przedstawić nam swoją... kierowczynie? Dziewczynę..? Ghulkę..? - Chuck zrobił zagubioną minę. - Widzisz jakbyś przedstawił to by było łatwiej...

Jared przerwał swój monolog jakby wybity z rytmu. Spojrzał na Chucka z wyższością, po czym powiedział:

- Jeżeli nie wiesz kim ona jest to znaczy, że jesteś żółtodziobem i niewiele wiesz o Anarchistach. O tym jak bardzo się różnimy, ale jesteśmy razem - Brujah zbliżył się do Chucka z pełną gracji szybkością.

- To mój Ghul, Ashley Gillian. Zbyt bliski kontakt z tą kobietą może okazać się dla ciebie opłakany w skutkach. Ma charakterek i potrafi pokazać pazur. Jak myślisz, że możesz ją mieć to jesteś w błędzie. To ona wybiera z kim chce być. Prawda Ash?

- Oczywiście, że masz rację. Jak na razie to tylko ty masz jaja i wiesz co naprawdę dzieje się w większej perspektywie. Hexen ma wielkie aspiracje i szczerze powiedziawszy, podobało mi się w jaki sposób wyruchał Amelię - uśmiechnęła się dając do zrozumienia, że Malkavian gra pierwsze skrzypce w roli playboya.

- Panie Chuck, nie ma pan pojęcia kim jest Jared i do czego jest zdolny dążąc do swojego celu. Przez chwilę znalazłeś się w odpowiednim miejscu i czasie, wsiadłeś do expressu, który nazywa się Black8, a to jak daleko zajedziesz zależy tylko od ciebie.

Brujah podniósł rękę przeczesująć swoje gęste włosy. Postanowił przerwać swojemu Ghulowi, dodając coś od siebie:

- Niech nie zmyli cię jej młody wiek. Ona ma więcej lat niż ty, a przez większość życia przebywała z dużo potężniejszymi i starszymi od ciebie Chuck. Bez obrazy stary, ale to nie twoja liga, ale zawsze możesz próbować. Tylko nie mów później że nie ostrzegałem - Black8 uśmiechnął się szyderczo patrząc na stojącego obok kowboja.

Chuck nawet nie mrugnął, gdy Jared się zbliżył. Na jego twarzy pojawił się najpierw wyraz zainteresowania tym co mówi, ale w momencie kiedy Ashley odezwała się, po raz pierwszy w jego obecności, przerzucił całą uwagę na nią, jakby wyłączając Black8'a z pola widzenia. Na jego twarzy wykwitł ponownie ćwiczony od lat uśmiech.
Normalnie ten uśmiech wystarczyłby żeby co najmniej wzbudzić ciekawość obserwujących go kobiet, ale kowboj był już świadomy, że dziwne oddziaływanie Obliviona zaburzało aktualnie wszelkie standardowe reakcje.

Jakie to jest pojebane! Czemu on musi być taki pojebany?! To wszystko totalnie psuje. A drugi wcale nie lepszy. Co ja się do Camarilli2 zapisałem. Żółtodziób, dużo potężniejsi i starsi od ciebie, nie twoja liga, bla, bla, bla, jakbym znów słuchał tych pryków w elizjum. Dobrze, że chociaż ma parcie na wpierdol księciuniowi i jego psom.

Był zirytowany, ale wiedział, że jak teraz to pokaże to będzie pozamiatane. W końcu Hexen nie zawsze będzie w okolicy, a pierwszego wrażenie przy Ghulce jeszcze nie popsuł. Zresztą poza pewnymi zgrzytami, przemowy Brujaha naprawdę go nakręcały i ewidentnie pokazywały, że warto za nim iść. Dlatego uśmiech nie zniknął z jego twarzy i jego głos brzmiał absolutnie przyjaźnie i beztrosko:

- No nie, tylko nie "panie", proszę mówić po prostu "Chuck". Albo zresztą, może Pani mówić jak zechce. - Słowo "pani" zaakcentował lekko, nadając wypowiedzi ni to dowcipny ni to poważny wydźwięk.

Już chciał nazwać Black'a dla żartu "panem", ale dodając sobie w głowie to jak brunetka wypowiadała się o nim i to że jest jego ghulem szybko zmienił zdanie.

- Chciałem tylko zwrócić uwagę na brak wymiany uprzejmości. - Wyszukiwanie w pamięci takich zwrotów nie było łatwe, szczególnie gdy większość sytuacji, w których się ich używało chciało się na zawsze zapomnieć, ale teraz nie miał wyboru i brnął twardo dalej. - Niemniej dziękuję za oświecenie i ostrzeżenie. Niewątpliwie na pewno Pani Ashley wie najlepiej z kim ma ochotę... rozmawiać.

- Aj w ogóle sorry chyba ci przerwałem wątek. Pokażemy Camarilli, że mamy ich prawa gdzieś. Na tym skończyłeś, tak?
Miał nadzieję, że Jared się nie opanuje i wróci do swoich kazań.

Chłoptaś rzucił mi wyzwanie. Albo jest za głupi, albo ma jaja ze stali. Zobaczymy - pomyślał Black8.

- Nigdy więcej mnie nie ignoruj. To było pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. I odpierdol się od mojego Ghula - rzucił jedynie tonem, który informował: "dla własnego dobra, nie przekraczaj tej linii, chłopcze".

Chuck się więcej nie odezwał. Przetrawiał w myślach to co usłyszał.
Jedno było pewne: na zabicie czasu, spytanie o brunetkę podziałało doskonale.


[center]***[/center]

Hexen powrócił wreszcie ze swojego zwiadu i Chuck próbował odsiać z jego farmazonów jakieś logiczne fragmenty. Niestety te o piramidzie, rtęci i robaczkach zupełnie niszczyły to co udało mu się złożyć z reszty i dobrze, że Jared dopytał o kilka spraw, bo dzięki temu chociaż trochę faktów dało się uzbierać.

Widząc jak chudzielec wierci się próbując obejrzeć własne plecy, Chuck wpadł na pewien typowo dziecinny pomysł. Zatrzymał kręcącego się Malkava, kładąc mu rękę na ramieniu. Po czym drugą strzelił mu w plecy aż plasnęło głośno.

- Wyluzuj, teraz już nic po tobie nie łazi. - Wyszczerzył zęby z nieukrywanym zadowoleniem i udał, że wyciera rękę o spodnie. - Więc nie bój nic i nie ma za co dziękować.

Świr wyraźnie drgnął pod wpływem uderzenia i Chuck był pewien, że gdyby nie trzymał Malkavianina jednocześnie za ramię, posłałby go właśnie na asfalt. Mimo to maniakalny uśmiech ani na chwilę nie zszedł z twarzy Hexena.

- Dzięki Dziki Bilu - wykrztusił po chwili, gdy już odzyskał zdolność mówienia. - Dobry z ciebie kumpel, wiedziałem, że można na ciebie liczyć - spojrzał Pariasowi prosto w oczy i wyszczerzył się z niekłamaną wdzięcznością.

- Ktoś oprócz mnie jest w stanie wyważyć drzwi do schronu?
To pytanie wydało się Chuckowi na początku zabawne, ale po chwili zaczął się zastanawiać.

W sumie wyrwałem kiedyś fragment z kamiennej ściany.

Wspomnienia kilku prób ucieczki przewinęły się szybko w jego myślach, przypominając mu o paskudnym uczuciu braku możliwości wykorzystania pełnej siły.

Teraz powinienem mieć nieco więcej siły i nic nie zabroni mi jej użyć, więc pewnie można by próbować z metalem.

Z tych rozważań wyrwał go jednak głos Erica.

O żesz w mordę! Kolejny z drugim obliczem. Ale to jest wypas! Wreszcie spuścił z powagi. Tylko Amelii się pewnie nie spodoba jego nowe wyrafinowane słownictwo. Ale jako tako się ogarnęła to może jakoś to będzie.

Kowboj uśmiechnął się szeroko.

- No i to rozumiem. Chodźmy.


[center]***[/center]

Zostawił kapelusz w aucie i ruszył wraz z resztą za Świrem. Poruszał się dość zgrabnie, ale nie był jakimś mistrzem skradania się, więc po drodze milczał by nie robić dodatkowego hałasu.
Weszli do budynku i po wysłuchaniu instrukcji odnośnie drogi do piwnicy starał się powtórzyć je we własnych myślach, ale dalsza wypowiedź Obliviona zakłóciła ten proces.

Ochrona? Kupa śmiertelników? Panika?

Bezskutecznie próbował wyciągnąć jakiekolwiek wnioski z tego co słyszał, gdy nastąpił wybuch i wszystko stało się całkiem spójne.

- No to grubo - wyrwało mu się, ale nie myśląc wiele więcej ruszył korytarzem w kierunku holu, bo w końcu zgodnie z planem miał iść przodem.

Wymijając Malkava rzucił:
- Jak rozjebałeś tym Micka Jaggera, to masz później wpierdol.

W sumie nie jestem wielkim fanem Stonesów, ale szkoda by było i tak.

W jego głowie zagościła myśl, że może powinno mu być szkoda innych ludzi, którzy mogli właśnie oberwać, ale jakoś nie mógł się zebrać na współczucie.

Przyszli na przyjęcie do Harrisa to mają za swoje. Chciałbym teraz widzieć jego minę hehe.

Wyobrażanie sobie reakcji Księcia śmiertelnie go bawiło i gdyby wszystko nie działo się tak szybko pewnie zacząłby się głośno śmiać.

Ten świr właśnie wysadził jego przyjęcie. Mam tylko nadzieję, że zrobił to tak, że nie będziemy musieli zaraz się przebijać przez pożar.

Dosłownie na moment przystanął w progu holu z rękami położonymi na broni, rozglądając się, oceniając sytuację i dalszą drogę.

Pisane we współpracy z Lightstormem

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 02 lipca 2017, 13:40

[center]Salt Lake City, Capital Hill, 23 października 1994[/center]

Gdy Jared usłyszał pierwszą eksplozję natychmiast z władczego lidera, przełączył się na tryb bezwzględnego skurwysyna, niszczącego każdego kto zamierza wejść mu w drogę. Kolejne wybuchy sprawiły, że jego mięśnie spięły się w gotowości do działania. Zwrócił swą głowę w kierunku Hexena, a na jego ustach zatrzymało się zdanie: Za każdego zabitego niewinnego człowieka wyrwę ci po jednym zębie, a Anarchiści podczas Rave'u dadzą ci lekcję pokory, pieprzony psycholu!

Przełknął jednak swe groźby i podniósł rękę z zaciśniętą pięścią, a na jego twarzy malował się gniew. Nie chciał, by pozostali zobaczyli, jego wściekłość na Malkaviana. W kilka sekund zmienił plan działania. Znał doskonale potęgę którą pozwalała uwolnić Bestia zamieszkująca ciała Kainitów. Postanowił skierować tą siłę na nowe tory. Teraz mamy szansę, ale musimy uderzyć natychmiast - pomyślał.

- Nie wiem jak to zrobiłeś Hexenie... miałeś pół godziny... ale dokonałeś czegoś co budzi mój podziw. Musimy działać szybciej niż błyskawica!

Jeżeli ten Szajbus pod moim dowództwem wyrządzi za duże straty wśród ludzi to sam osobiście dopilnuję by dotarł na następny Rave. Jebany skurwiel. Zdegenerowany, opętany przez urojenia i narkotyki ćpun... I do tego piekielnie niebezpieczny. Fuck! - pomyślał chwilę po swoim przemówieniu. Był za dobry by zorientowali się, jak mocno jest przejęty sytuacją. Ponad setka lat ukrywania swoich emocji pod zasłoną gniewu jak zwykle zadziałała doskonale.

Na wszelki wypadek odpalił Prezencję, wzbudzając w pozostałych członkach koterii respekt i szacunek. Wiedział jak stać się ucieleśnieniem siły i mocy. Musiał przemówić do ich serc w taki sposób, by zapłonął w nich ogień rewolucji. Pokaż im swój gniew! - krzyknął w myślach. Nie będzie dobrze jak wygramy mając na koncie ludzkie trupy. To da Camarilla paliwo, by nazwali nas zwierzętami i porównali do bydlaków z Sabatu - kalkulował jednocześnie.

- Od teraz nikt z was nie jęczy, nie stęka i nie pierdoli jak mu ciężko. W bólu rodzi się ogień zmiany! Walczycie, póki będziecie mieć siłę stać na nogach, jasne!? Jak ktoś padnie to go wyniosę - mówiąc miał nadzieję na wzbudzenie zaufania, podobnego do tych, które posiadają amerykańscy marine's, wierzący iż po każdego z nich, wysłana zostanie pomoc w wypadku niepowodzenia misji.

Jak któryś z nich padnie... Kurwa na pewno padną... Fuck... Trudno, powiedziało się... Wyciągnę jednego w razie potrzeby - pomyślał.

W swoich rozważaniach nawet na chwilę nie pomyślał o sobie. Nie dopuszczał do świadomości informacji, że może się zdarzyć, iż to on będzie potrzebował pomocy. Emocje przykryły logiczny osąd, który chłodnego pragmatyka nakierowałby na podejrzany magiczny sztylet, który na pewno miał zabójcze zdolności. Jednak Black8 do takich nie należał. Całkowicie polegał na swoich przeczuciach i przeznaczeniu, które towarzyszyło mu od czasów Chicago - wielkiego pożaru w1871 roku, który pochłonął miasto, i w czasie którego zrzucono Maxwella z klanu Brujah z fotela księcia, a Ventrue Lodin okazał się wielkim zwycięzcą. Nie mógł wiedzieć, że w ostatnim czasie Maxwell powrócił w wielkim stylu i znów przewodzi całym Chicago.

Teraz był najlepszy moment, by zaprezentować im swoją przewagę i potęgę, by reszta zrozumiała z jakim Anarchistą mają do czynienia. Teraz im pokażę, że ze mną nie ma żartów - pomyślał po prostu. Sięgnął do kieszeni po czarną bilę i na oczach wszystkich, podnosząc rękę zmiażdżył ją w swej dłoni niczym czarne jabłko.

- Zgnieść ich! - krzyknął, a bila pękła niczym obsydianowa kula Tremerów podczas nieudanego rytuału. Jej kawałki upadły na ziemię ujawniając biel jaka kryła się pod czarną farbą. W jego zaciśniętej pięści, pozostał jedynie odłamek przedstawiający numer 8.
Odpalam Prezencję 1, więc proszę MG o rzut.

Ruszamy szturmować siedzibę księcia!
Od MG: Prezencja Jarreda - 3 sukcesy (max 6 osób, czyli moc Dyscypliny działa na całą wasza grupę).

Każdy z was jest pod wrażeniem opanowania, jakim wykazał się Jarred w obliczu niespodziewanych wydarzeń, oraz szybkości z jaką zaadoptował się do tej wybuchowej sytuacji. Wierzycie, a właściwie wiecie, że dopóki będziecie szli za nim wszystko się uda.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

TatTvamAsi
Reactions:
Posty: 423
Rejestracja: 08 sierpnia 2015, 14:54
Been thanked: 3 times

Post autor: TatTvamAsi » 06 lipca 2017, 10:47

[center]Salt Lake City, Capital Hill, 23 października 1994[/center]

Płomienne słowa Jarreda tylko dodały jej determinacji naprzód. Wcześniej kobieta nie wykazała się odpowiednią siłą, godną prawdziwego anarchisty. Teraz jednak, w obliczu krzyków pewnie całkiem niewinnych ludzi nie miało to znaczenia. Malkavianin tymczasem tym wyraźniej zdał się zupełnie odłączony od rzeczywistości naokoło. I może obchodziłoby go czyjeś ludzkie życie... jeśli by je dostrzegał. Walka, żywioł wojny zaczął zbierać swoje żniwo idealnie w siedzibie księcia. Tak jak zawsze... pociągając za sobą dodatkowe ofiary.

Tyle czasu minęło odkąd była w otwartym starciu. Zwykle jakieś krótkie misje, wypady by zwinąć jakąś perełkę, na którą chuchała i dmuchała Camarilla. Teraz jednak czuła się przeniesiona znów do tej nocy w przeklętym lunaparku, o którym wolała zapomnieć. Podążyła za resztą ich grupy w stronę holu. Jej usta układały się tymczasem w słowa cichej modlitwy-zaklęcia. Niech moje serce nie zna słabości, a umysł nie zna zamroczenia. Ich reżim, tysiącletnia zetlałą stałość rządów stała się śmiercią dla wszystkiego, co ma prawdziwą wartość. Tej nocy, niechaj ich trup legnie pod falą nowe siły. Nie powstrzymają nas choćby kryli się w swych kryształowych pałacach. Kobieta czułą wtedy gwałtowną siłę, jak ogień przepływającą przez każdego z nich, anarchistów. Zacisnęła dłoń na hematytowym amulecie otrzymanym od swej babki. Z jej gardła dobyło się ledwie jedno słowo:

- Ruszajmy!
Amelia nie pcha się na sam przód, ale dołącza się do akcji. W pogotowiu gotowa jest dobyć nóż i dalej ma tego ,,szampana". Jest też bardzo uważna.

Do MG: Póki co uważa na ten prezent i wykorzysta go tylko, gdy będzie to naprawdę potrzebne, a jeśli się da, odda to do rzutu Chuckowi.
Ostatnio zmieniony 10 lipca 2017, 10:20 przez TatTvamAsi, łącznie zmieniany 1 raz.

Ferre
Reactions:
Posty: 60
Rejestracja: 14 czerwca 2015, 19:42

Post autor: Ferre » 08 lipca 2017, 00:01

23.10.1994, Salt Lake City, Capital Hill, Siedziba Księcia

Pełny gniewu Eric wciąż myślał o Tremerach i o tym, co zrobili jego ojcu. Na myśl, że porwali i przemienili go w Gargoyl'a przy pomocy swojej magii wzniecał się ogień do cna wypalający racjonalne myślenie. Camarilla nie zadziałała w tej kwestii w ogóle tłumacząc się brakiem dowodów, ale Gangrel wiedział lepiej. Nikt nie będzie się przejmował jakimś tam członkiem klanu Gangrel. Niemniej jednak odgłosy wybuchów przypomniały mu o obecności niewinnych ludzi w siedzibie księcia. Ofiary wśród niewinnych wywołały niesmak, jednak w tej chwili nic dla nich nie mógł zrobić, na dodatek byli w siedzibie księcia i musiał się skupić na zadaniu. Słowa Jareda przypomniały mu o nadchodzącej walce. Atak na siedzibę władyki miasta to nie byle co, będzie o tym głośno. Należało się nastawić na walkę. Wysunął swoje pazury, najskuteczniejszą broń jaką dysponował, źrenice oczu zmieniły kształt i nabiegły czerwienią. Wiedział, że mniej doświadczeni nie będą w stanie znieść jego spojrzenia a dodatkowo pomagały mu w widzeniu w ciemnościach, co mogło się przydać w korytarzach.

- Jestem gotowy i tuż za tobą, Jared - rzekł do Brujaha Eric w tym momencie przypominający Bestię pełną żądzy krwi.
Używam dyscypliny Transformacja z drugiego poziomu wysuwając pazury, następnie 1 poziomu zmieniając oczy.
Eric czeka w gotowości
Sanity is for the weak!

Frater_Terry
Reactions:
Posty: 352
Rejestracja: 13 stycznia 2015, 12:19

Post autor: Frater_Terry » 13 lipca 2017, 22:31

23.10.1994, Salt Lake City, Capital Hill, Siedziba Księcia

Wybuchom zawtórowały krzyki przerażenia i ogólne poruszenie. Skala wstrząsu jaki udało im się wywołać w budynku robiła wrażenie. Nawet Hexen był pełen uznania. Wszyscy obecni momentalnie przeszli w stan gotowości, dodatkowo podbudowani słowami B8. Scena w której ich nowy lider zmiażdżył twardą bilę, jak gdyby była ulepiona z piachu, wciąż jeszcze błąkała się gdzieś pod powiekami.

Gdzieś rozległ się długi, kobiecy pisk. Wybiegli na korytarz, długi i zaokrąglony. Nikogo w nim nie było, by podziwiać przepych sztuki panujący na zabielonych ścianach czy wyściełanych czerwienią, mozaikowych podłogach. Jednak ze strony w którą poprowadził ich Hexen, słychać było zdrowe (lub nie) poruszenie.

Od samego początku Jared narzucił spore tempo, nie pozwalając by ktokolwiek pozostawał w tyle. Grupa pod jego przewodem poruszała się do przodu sprawnie, bez zbędnych opóźnień czy ociągania. Pół okrągły korytarz wyprowadził grupę na obszerną halę, po obu swych końcach zwieńczona schodami prowadzącymi na drugą kondygnację, a co za tym idzie balustradę biegnącą dookoła pomieszczenia. Oszklona ściana wychodziła na marmurowe schody na zewnątrz z jednej strony, z drugiej zaś kończyła się szerokim korytarzem. Niewielkie drzwi po drugiej stronie holu Hexen wskazał jako dalszą drogę.

W sali na którą dopiero co wyszli, panował absolutny chaos. Nikt z tu obecnych nie stał nawet przez chwilę w miejscu. Tłum zablokował już schody prowadzące na piętro. Wydawać by się również mogło, że nikt nie pozostaje cicho. Hałas nie pozwalał słyszeć się nawzajem, co nieco komplikowało sprawę. Korytarz wskazany przez Hexena wciąż był co chwilę blokowany przez kolejne przepływające obok fale ludzi i Anarchiści szybko zrozumieli, że to nie ich rozpoznawalność stanowić będzie teraz problem.

Hexen poczuł swędzące ukłucie po lewej od swojego punktu krytycznego, co stanowiło dlań wyraźną i zrozumiałą wiadomość o fali nadchodzącego szaleństwa. Black8 czujnym okiem chłonął swoje otoczenie, bacząc jednocześnie, by nikogo nie zgubić z oczu. I jak na razie efekty obu tych działań były dlań zadowalające. Amelia sprawiała wrażenie skupionej na celu oraz świadomej otoczenia. Beztroska na twarzy Chucka została również zastąpiona przez chłodne spojrzenie pełne gotowości i tylko Eric naciągnął głęboko kaptur i ukrył dłonie w kieszeniach.
Panuje powszechna panika, wszyscy goście wieczoru starają wydostać się naraz z budynku. Przebicie przez ten motłoch wymaga siły przynajmniej na poziomie 4, w przeciwnym wypadku łatwo dać się porwać. Miejsce jest naprawdę zatłoczone i zapewnia wam anonimowość, ale działa to w obie strony.
Ostatnio zmieniony 15 lipca 2017, 10:40 przez Frater_Terry, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
lightstorm
Reactions:
Posty: 882
Rejestracja: 25 października 2014, 09:40

Post autor: lightstorm » 15 lipca 2017, 22:47

23.10.1994, Salt Lake City, Capital Hill, Panika tłumu ludzi, Siedziba Księcia

Black8 biegł przed siebie mając na oku resztę grupy. Jego muskularną figurę zakrywała nowa koszulka, dająca poczucie dodatkowego bezpieczeństwa. Myślał, że ta akcja będzie szybka i bez większych problemów. Jednak gdy wbiegł do sali, pełnej ludzi próbujących uciec w panice przez małe przejście, zdał sobie sprawę, że nie będzie tak łatwo. Od razu przypomniał sobie ostatnie wypowiedzi polityków na temat ataków terrorystycznych i szybko zrozumiał, że tych ludzi może pochłonąć fala paniki i zaczną się zadeptywać. Natychmiast odwrócił się do swoich braci z Anarchii i krzyknął:

- Fuck!

Zacisnął pięść, myśląc co dalej uczynić. Nigdy nie wiedział, dlaczego spotykają go tego rodzaju myśli, głęboko ukryte pod powierzchnią świadomości. Podczas chwil wściekłości, bardzo często wracało mu wspomnienie o wielkim pożarze w Chicago. Te i inne obrazy z pierwszych chwil swojego nie-życia powracały pchając Brujaha w nieznaną, ale również "sławną" przyszłość. Jednak zawsze wielką przyszłość. Tym razem hałasujący tłum za jego plecami, skojarzył mu się z strajkiem Pullmana, gdy doprowadzeni do skraju nędzy robotnicy wzniecili bunt w Chicago i sparaliżowali kolej w USA. Zrobiło mu się żal ludzi w hallu i postanowił zmienić plan.

- Dobra, więc będzie tak. Ukryjcie się gdzieś, żeby was nikt z ekipy księcia nie dojrzał. Ja idę ogarnąć tłum, bo nie mam zamiaru liczyć na fart. Dajcie mi pięć minut - spojrzał przelotnie na Hexena, szczerzącego zęby w kolejnym odcinku malkaviańskiego "Mam najebane".

- O ciebie się nie martwię - rzucił tylko.

Po tych słowach odwrócił się, rzucając okiem na flagę USA, stojącą przy wyjściu z korytarza. Złapał ją w prawą rękę i rzucił się w masę ludzi, kierując w centrum pomieszczenia. Radził sobie doskonale. Po chwili pozostali z koterii widzieli tylko irokeza wystającego ponad tłum, niczym rekinia płetwa, oraz flagę, powiewającą we wzniesionej pięści ich lidera.

Jak uda mi się opanować tych ludzi to spokojnie mogę później mówić, że nie mam z tymi wybuchami nic wspólnego. Muszę zwalić winę na innych wrogów księcia, a sam wybielić się ratując ludzi. Lepiej by Hexen był równie dobry, jak pierdolnięty w zacieraniu za sobą śladów - rozmyślał przepychając się w wybranym kierunku.

Na środku sali stał wysoki na trzy metry kamienny posąg, żołnierza z wojny secesyjnej. Black8 z łatwością wspiął się na szczyt figury stawiając swoje stopy na ramionach militarnej postaci. Wymagało to zachowania pewnej dozy równowagi, ale i z tym Jared sobie poradził. Patrzył na nich i w każdym z nich widział strach. Stał ponad wszystkimi ludźmi trzymając flagę stanów w rękach zaczął krzyczeć z całych sił:

- Ludzie! Słuchajcie! Słuchajcie co mówię. Patrzcie się na mnie! Niech zapadnie cisza, a wy - skierował rękę wskazując wysuniętym palcem na ludzi, opanowanych przez moc Prezencji - uciszcie hałasujących! - rozkazał śmiertelnikom wykonać polecenie.

- Cisza, powiedziałem! - krzyknął ponownie, odwracając się za siebie, by skupić się na tłumie za jego plecami.

Chwilę później większość ludzi znajdujących się w centrum pomieszczenia była wpatrzona w Brujaha, który wykrzykiwał inne zdania, przyciągające uwagę kolejnych osób. Postanowił przemówić, zmieniając ton na bardziej patriotyczny.

- Nazywam się Black8 i jestem dobrym przyjacielem Micka Jaggera. Kocham Stany i nie pozwolę, aby zamachy terrorystyczne sprawiły, że MY, Amerykanie zachowujemy się jak zastraszone zwierzęta! Pokażmy im, że nie boimy się ich i jesteśmy w stanie opanować nasz strach! - przemawiając machał flagą USA, zwrócony w kierunku ludzi tłoczących się przy wejściu. Odwrócił się w stronę prawych schodów i kontynuował:

- Jesteście elitą tego państwa, więc pokażcie światu, co to siła narodu. Strach jest bronią słabych, a my jesteśmy silni. Mój dziadek był patriotą, mój ojciec był patriotą i ja też jestem patriotą. Jednak nie jestem jak kongresmeni w Waszyngtonie, którzy nie kiwną palcem by wam pomóc w takich chwilach. Żaden z nich nie miałby odwagi wspiąć się tutaj i mówić do was. Uważajcie jakich liderów sobie wybieracie. Wiem kiedy ludzie cierpią.

Zwycięstwo Brujaha było olbrzymie, albowiem miał pod pełną kontrolą prawie wszystkich. W niecałe pięć minut udało mu się przełamać panikę i strach wielu ludzkich serc. Efekt jego przemówienia i sposób w jaki z łatwością wpłynął na spanikowany tłum, wzbudziłoby podziw i uznanie wśród wielu członków Rodziny. Nie przypadkowo Książę obawiał się Jereda, gdyż Spokrewnieni jego pokroju mieli wiedzę o sukcesach Black8'ta, związanych z wzniecaniem zamieszek. Mam nadzieję, że ten Arystokratyczny dupek uważa, że umiem tylko wzniecać chaos. Teraz się przekona kim naprawdę jestem i z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Odrobiłem lekcję i teraz wiem, jak grać w waszą grę Ventrue. Twój ruch Książę - myśli samozadowolenia przelatywały przez głowę Anarchisty podczas przemówienia. Był niebezpiecznym wrogiem Camarilli, który przemawiał dalej:

- A teraz wszyscy siadać na podłodze i czekać aż służby porządkowe pozwolą wam wyjść. Ci przy drzwiach będą powoli wychodzić. Jak wejdą tutaj sługusy księcia, to ci ludzie każą się im najpierw wyprowadzić. Na pewno to nam da więcej czasu - pomyślał.

- Powiedzcie dziennikarzom, że nazywam się Black8 i kolejny raz pomagam Salt Lake City w trudnych chwilach. Zapytajcie szefa policji, on nie powie wam wszystkiego, ale możecie zadawać pytania - powiedział patrząc na posłuszny jego woli tłum ludzi.

- Jestem z was dumny - powiedział głosem pełnym emocji, a po chwili w sali pojawiły się pierwsze oklaski. Chwilę później prawie wszyscy siedzieli na posadzce, bijąc brawo swojemu obrońcy. Był dla nich prawdziwym patriotą i bohaterem.
Od MG
Black8 - Charisma + Leadership (ST=9) = 6 sukcesów, wystąpienie wzmocnione mocą Majestatu.
Połączenie mocy Prezencji, flagi U.S.A i charyzmatycznego wystąpienia Jared'a dokonało niemożliwego. Widzicie jak tłum wcześniej napierający swoją masą w kierunku wyjścia uspokoił się i zaczął słuchać jego instrukcji. W bardzo krótkim czasie sytuacja zostaje opanowana, umożliwiając wam dalsze działanie.
Nie umknie waszej uwadze fakt, że to jak się okazuje typowa już reakcja na wystąpienia Jareda. Brujah wie co robi i robi to w wielkim stylu.
[center]To rule in blood is to rule in truth. Ventrue Clan Motto[/center]

Ferre
Reactions:
Posty: 60
Rejestracja: 14 czerwca 2015, 19:42

Post autor: Ferre » 16 lipca 2017, 21:08

23.10.1994, Salt Lake City, Capital Hill, Siedziba Księcia

Nice! Black8 uratował nam tyłki. Jeszcze może się udać. Teraz tylko ostrożnie, chwila nieuwagi i może się zrobić jatka... Kurwa tylko nie przy tylu ludziach do cholery. Miała być dywersja a nie to... Mamrotał we własnych myślach. Uspokajał go fakt, że jest z nimi Brujah. Myśl o niewinnych ofiarach napełniała go obrzydzeniem, szczególnie, że to przez nich zostało to wywołane. Cholera, sami to wywołaliśmy, pozwoliliśmy na to świrowi!

Otrząsnął się lekko, zanurzył ręce jeszcze mocniej w kieszeniach. Kaptur na głowie, postawiony kołnierz płaszcza sprawiały, że tylko nos i okulary na nim były widoczne. Później będziemy o tym myśleć, teraz trzeba skupić się na zadaniu. Cholera, nie wiemy czy wśród tych tutaj nie ma jakiegoś kainity.

Eric postanowił się ukryć w miejscu, z którego mógł się rozglądać się w poszukiwaniu podejrzanych zachowań wśród tłumu. Wypatrzył wielkie donice z roślinami zaraz przy wejściu z korytarza. Przykucnął tam przyczajając się.

Mam nadzieję, że nie będzie mety. Pomyślał Gangrel wpatrując się w tłum z ukrycia. Jego wcześniejsze wzburzenie spowodowane wieściami o obecności Tremerów przygasło zastąpione koncentracją na obecnej misji.
Od MG
Eric - Dexterity + Stealth(ST=8) = 3 sukcesy
Korzystając z zaistniałego zamieszania oraz elementów otoczenia, Eric szybko zniknie pozostałym z oczu, obserwując sytuację z ukrycia. Twoja skrytka będzie na tyle dobra, że nawet po tym jak wszyscy usiądą, gdy black8 opanuje tłum, nie bedziesz zwracał na siebie uwagi.
Ostatnio zmieniony 17 lipca 2017, 09:47 przez Ferre, łącznie zmieniany 1 raz.
Sanity is for the weak!

ODPOWIEDZ