Na samym dole, tuż przy pękniętej rurze, między kiedyś święcącym w ciemności światełkiem a starym wełnianym ciapciem siedział na miękkim różowo-fioletowym mchu najstarszy fragles na świecie.
Tak sobie siedział i siedział, sam nie wiedząc po co i dlaczego właściwie, ale tak już po prostu wypadało mu- jako najstarszemu fraglesowi na świecie.
Wokół niego spała grupka innych, młodych jeszcze fraglesów wylegując się leniwie na stosie niedojedzonych konstrukcji niestrudzenie pracujących duzersów. Śnili o czasach z opowieści starego fraglesa (przepraszam, chciałem rzec najstarszego fraglesa na świecie), kiedy północna i południowa część jaskini stanowiła jedność, a fraglesów było conajmniej dwadzieścia! Trwało to długo, długo, a najstarszy fragles na świecie ze szczerym przekonaniem twierdził, że nawet dłużej, gdy nagle podczas porannego skakania do wody przyszło wielkie CHRUUP!! a zaraz po nim wielkie ŁUP!! i cały środek całkiem się zawalił i trochę fraglesów zostało TU, a trochę TAM.
Doboo właśnie się obudził, gdyż COŚ UWIERAJĄCEGO strasznie go uwierało w boczek, przetarł oczy, ziewnął sobie i od razu zauważył zwiniętego w słodki, śpiący kłębuszek leżącego obok Honkera, który wciąż ssał przez sen kawałek cukrowej konstrukcji duzersów.
Doboo przeciągnął się prostując ręce i nogi, zadowolony że nic nie strzeliło (bo też po prawdzie to i nie miało co w nim strzelić) i podszedł do tafli wody by popatrzeć na swoje odbicie. Doboo zwyczajnie był fajny, stąd lubił czasem na siebie popatrzeć.
Doboo (dobro)