PBF - Memento mori
Biegnę za kmiotkiem Alfonsem o ile błędny rycerzyk nie zechce mnie oklepać mieczem...
Prowadz? sesje: ?mier? i ?ycie kami Ryby (L5K) - zawieszona
Mistyczny Lotos (Conan na zasadach Fate)
Moje postacie:
Ahmed Assad Omar - audytor finansowy (PBF Wybawiciel)
Olaf Vilbergson - m?ody zwiadowca (PBF Cienie na ?niegu)
Mikulas Tichy - m?ody medyk z Pragi (PBF - Memento Mori)
Mistyczny Lotos (Conan na zasadach Fate)
Moje postacie:
Ahmed Assad Omar - audytor finansowy (PBF Wybawiciel)
Olaf Vilbergson - m?ody zwiadowca (PBF Cienie na ?niegu)
Mikulas Tichy - m?ody medyk z Pragi (PBF - Memento Mori)
-
- Reactions:
- Posty: 6267
- Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
- Has thanked: 121 times
- Been thanked: 81 times
Raubritter chciał tchu zaczrpnąć co by złości ujście dać recytować In Nomine Patrie począł, bo jeno modlitwa szczera ukorzyć gniew szlachecki ukorzyć mogła. Żelazo w pochwę wsunął i z wozu księgę i insze wielkiej wagi przedmioty zebrał. Przepatrzył wszystko w nadzieji, że medyk praski, wszystkich bełtów nie połamał. Czy mieć mógł za złe człekowi podlejszego stanu, że głupszym się z woli boskiej zrodził? Przecie rzekł Pan aby przebaczenie nieść, tedy Rundstedtowi słowa bożego słuchać się należało.
- Von Rundstedt, zakuty łbie! Później się porachujemy, teraz bacz na Alfonsa i pomóż mi go okiełzać! - doszedł go krzyk Tichego gdzieś z oddali.
- Masz przebaczenie moje Chaama potomku i litość mą znaj... - mruknął pod nosem Erchard, choć rozsierdzon wciąż był mocno na medyka. Myślał co by na koźle usiąść i wozem ku siołu jechać, ale nie wypadało szlachcicowi kmiecim wozem powozić, tedy pozabierał wszystko cenne i krokiem pewnym ruszył ku wsi.
- Von Rundstedt, zakuty łbie! Później się porachujemy, teraz bacz na Alfonsa i pomóż mi go okiełzać! - doszedł go krzyk Tichego gdzieś z oddali.
- Masz przebaczenie moje Chaama potomku i litość mą znaj... - mruknął pod nosem Erchard, choć rozsierdzon wciąż był mocno na medyka. Myślał co by na koźle usiąść i wozem ku siołu jechać, ale nie wypadało szlachcicowi kmiecim wozem powozić, tedy pozabierał wszystko cenne i krokiem pewnym ruszył ku wsi.
https://youtu.be/Ahfb7M7jYvA -podkładzik
Biegł przez mrok. Nie obawiał się ni złego, ni zwierza. Gałęzie raz po raz smagały jego lico, lecz czuł w sobie ów dziki gon, drapieżność wilkowi przynależną. Polował.
Zatracił na moment inne potrzeby, zapomnieć się zdawał po cóż rzucił się pędem za tropem kmiotka. On i jego zdobycz. Wyostrzył zmysły ponad znaną miarę. Słyszał i czuł wyśmienicie każdą kroplę deszczu opadającą wokół. Wreszcie most stary dostrzegł, i chatę starą, ledwie w posadach trzymającą się jeszcze, pewnośc miał, że niezamieszkaną.
Jedynym susem tuż przy niej się znalazł.
A jednak zamieszkaną... -uśmiechnął się triumfalnie do siebie zagryzając przy tym wargi, kły ostre lekko nacięły skórę upuszczając wąską stróżkę vitae.
Czuł nową potęgę. Posród mrocznych ostępów, tu na pustkowiu był panem wszystkiego, złym, czy z boga nadesłanym woli, znaczenia teraz nie miało, potęga bowiem czyniła go tu i teraz jedynym wszechmogącym.
Rozkoszował się chwilą, dłonią przesunął po spróchniałych belkach. Czuł. Tak, czuł doskonale tę obecność w środku. Słyszał bicie serca, które Hlava chciał ukryć. Wiedział, że chce je ukryć, gdy tylko posłyszał jego szept, szept ku osiłkowi skierowany. Zmrużył oczy twarz z satysfakcją ku niebu wznosząc. Gęste strugi deszczu spływały teraz po jego twarzy, lecz mimo to szczerzył zęby w uśmiechu. Coś z wnętrza dziką go napawało pasją. Krew i ciernie, podobne Chrystusowym.
Krew i Ciernie.
Szepty ucichły, ktoś jeszcze się zbliżał. Jednak bez dechu byli to przybysze..
Biegł przez mrok. Nie obawiał się ni złego, ni zwierza. Gałęzie raz po raz smagały jego lico, lecz czuł w sobie ów dziki gon, drapieżność wilkowi przynależną. Polował.
Zatracił na moment inne potrzeby, zapomnieć się zdawał po cóż rzucił się pędem za tropem kmiotka. On i jego zdobycz. Wyostrzył zmysły ponad znaną miarę. Słyszał i czuł wyśmienicie każdą kroplę deszczu opadającą wokół. Wreszcie most stary dostrzegł, i chatę starą, ledwie w posadach trzymającą się jeszcze, pewnośc miał, że niezamieszkaną.
Jedynym susem tuż przy niej się znalazł.
A jednak zamieszkaną... -uśmiechnął się triumfalnie do siebie zagryzając przy tym wargi, kły ostre lekko nacięły skórę upuszczając wąską stróżkę vitae.
Czuł nową potęgę. Posród mrocznych ostępów, tu na pustkowiu był panem wszystkiego, złym, czy z boga nadesłanym woli, znaczenia teraz nie miało, potęga bowiem czyniła go tu i teraz jedynym wszechmogącym.
Rozkoszował się chwilą, dłonią przesunął po spróchniałych belkach. Czuł. Tak, czuł doskonale tę obecność w środku. Słyszał bicie serca, które Hlava chciał ukryć. Wiedział, że chce je ukryć, gdy tylko posłyszał jego szept, szept ku osiłkowi skierowany. Zmrużył oczy twarz z satysfakcją ku niebu wznosząc. Gęste strugi deszczu spływały teraz po jego twarzy, lecz mimo to szczerzył zęby w uśmiechu. Coś z wnętrza dziką go napawało pasją. Krew i ciernie, podobne Chrystusowym.
Krew i Ciernie.
Szepty ucichły, ktoś jeszcze się zbliżał. Jednak bez dechu byli to przybysze..
Spoiler!
Spoiler!
Oczywiście to są przeżycia alfonsa. Tichy i Rundstedt podążając jego tropem zaraz dostrzegą starą, rozpadającą się chatkę, przy której stoją dwa konie (przyszliście nieco z innej strony). To nie wioska, lecz samotna chatka stojąca nad brzegiem rzeki, a nieco dalej widzicie most (zakładam użycie nadwrażliwości przez wszystkich, bo leje deszcz). W środku nie pali się żadne światło, ale było wcześniej, i ktoś ugasił je przed chwilą.
-
- Reactions:
- Posty: 3733
- Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
- Lokalizacja: Wawa
- Has thanked: 87 times
- Been thanked: 150 times
Przez chwile jeszcze czuł a swej ręce chropowatość słabej drewnianej przeszkody co to jako jedyny go od tych we środku skrytych dzieliła. Próchno zapraszało by jeno strzelić weń ręką i do środka się wedrzeć, wprost do tej krwi ciepłej i świeżej. Przełknął ślinę.
Walcząc z sobą pochylił się i cichaczem począł od chałupiny się oddalać w stronę nadbiegających kompanów. Tak to z oporem bestyje co w nim siedział powoli przełamał.
Gdy nabiegli stał bez ruchu biczami deszczu chłostany. I choć wilgoć i chłód otrzeźwienie mu przyniosły na chatę wciąż patrzył. Jednakoż kiedy obaj kompani już koło niego się znaleźli spojrzał to na jednego to na drugiego rękawicę powoli zdejmując. Wzrok miał pewny, rozumnością świdrujący.
- Prócz tego co na nas chłopstwo napuścić kazał, jest tam jeszcze Hlava i Łamignat. Jeśli człek ten na wąpierze poluje to po naszej stronie on jest. Chrystusowy to bowiem rycerz jako i my i napadać się na niego nie godzi. Pójdę tedy ja samotrzeć i porozmawiam jak przystoi. Wy Rudstedt zajdziecie od tyłu do chaty. Na wypadek gdyby to nie chrześcijanin a jaki wilk w owczej skórze się okazał. Uderzycie z nagła z boku jak się tylko walka miedzy nami wywiąże. Ale póki się z którym nie zewrę żelastwa wam użyć nie lza. - spojrzał na starościego upewniając się czy starzec pojął dobrze.
- Wy zaś medyku skradniecie się do tych dwóch luzaków co przy szopie stoją i jeśli się okaże, że to nieprzyjaciele Pana, konie im zabierzcie by zbiec nam ni emogli. Taki wasz udział w bitce byłby. My z Rundstedtem resztę załatwimy, wszak trzech ich jeno. Ruszajcie obaj!* - Rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu i zbroje począł ściągać pozostając na chłoszczącym deszczu jeno w płóciennicy i spodniach.
Odczekał dając im chwilę, a mokra koszula całkiem mu do ciała przylgnęła. Po czym ruszył w stronę chaty trzymając rękę na pasie rycerskim u którego i miecz i młot wisiały. Błoto lepiło się z mlaśnięciami do butów kiedy tak ku wrotom chaty ruszył.
Zatrzymał się kroków kilkanaście ode drzwi co do szopy prowadziły specjalnie dając się z chaty wypatrzyć. Stał tak bez drgnięcia na deszczu spod mokrych długich włosów na chatę wzrokiem tylko łypiąc.
- Wy tam w środku! Wyjdź no tu który, jak chrześcijanin z chrześcijaninem porozmawiać. Przysięgam żem się Pana Zastępów co na niebiesiech panuje nie wyparł i mimo, iż Bóg pokarał mnieza grzechy nasze to o litość w sercu dla bliźniego ja was pokornie proszę. A za dowód prawdy, to miejcie... - mówiąc to odpiął pas z bronią i rzucił je parę kroków od siebie zbyt daleko by dosięgnąć w nagłej potrzebie...
Walcząc z sobą pochylił się i cichaczem począł od chałupiny się oddalać w stronę nadbiegających kompanów. Tak to z oporem bestyje co w nim siedział powoli przełamał.
Gdy nabiegli stał bez ruchu biczami deszczu chłostany. I choć wilgoć i chłód otrzeźwienie mu przyniosły na chatę wciąż patrzył. Jednakoż kiedy obaj kompani już koło niego się znaleźli spojrzał to na jednego to na drugiego rękawicę powoli zdejmując. Wzrok miał pewny, rozumnością świdrujący.
- Prócz tego co na nas chłopstwo napuścić kazał, jest tam jeszcze Hlava i Łamignat. Jeśli człek ten na wąpierze poluje to po naszej stronie on jest. Chrystusowy to bowiem rycerz jako i my i napadać się na niego nie godzi. Pójdę tedy ja samotrzeć i porozmawiam jak przystoi. Wy Rudstedt zajdziecie od tyłu do chaty. Na wypadek gdyby to nie chrześcijanin a jaki wilk w owczej skórze się okazał. Uderzycie z nagła z boku jak się tylko walka miedzy nami wywiąże. Ale póki się z którym nie zewrę żelastwa wam użyć nie lza. - spojrzał na starościego upewniając się czy starzec pojął dobrze.
- Wy zaś medyku skradniecie się do tych dwóch luzaków co przy szopie stoją i jeśli się okaże, że to nieprzyjaciele Pana, konie im zabierzcie by zbiec nam ni emogli. Taki wasz udział w bitce byłby. My z Rundstedtem resztę załatwimy, wszak trzech ich jeno. Ruszajcie obaj!* - Rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu i zbroje począł ściągać pozostając na chłoszczącym deszczu jeno w płóciennicy i spodniach.
Odczekał dając im chwilę, a mokra koszula całkiem mu do ciała przylgnęła. Po czym ruszył w stronę chaty trzymając rękę na pasie rycerskim u którego i miecz i młot wisiały. Błoto lepiło się z mlaśnięciami do butów kiedy tak ku wrotom chaty ruszył.
Zatrzymał się kroków kilkanaście ode drzwi co do szopy prowadziły specjalnie dając się z chaty wypatrzyć. Stał tak bez drgnięcia na deszczu spod mokrych długich włosów na chatę wzrokiem tylko łypiąc.
- Wy tam w środku! Wyjdź no tu który, jak chrześcijanin z chrześcijaninem porozmawiać. Przysięgam żem się Pana Zastępów co na niebiesiech panuje nie wyparł i mimo, iż Bóg pokarał mnieza grzechy nasze to o litość w sercu dla bliźniego ja was pokornie proszę. A za dowód prawdy, to miejcie... - mówiąc to odpiął pas z bronią i rzucił je parę kroków od siebie zbyt daleko by dosięgnąć w nagłej potrzebie...
Rozmowa z kompanami ma miejsce gdzie przy jakich krzaczorach co by nas nie wypatrzyli z chaty.
* Poproszę o stosowny rzut na charyzmę by podkreślić sile charakteru z jakim ojciec prowadzący zwykł się zwracać kiedy w zagrożeniu o dusze walczyć mu przychodziło.
* Poproszę o stosowny rzut na charyzmę by podkreślić sile charakteru z jakim ojciec prowadzący zwykł się zwracać kiedy w zagrożeniu o dusze walczyć mu przychodziło.
Spoiler!
Ostatnio zmieniony 25 marca 2016, 18:03 przez Suriel, łącznie zmieniany 1 raz.
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein
-...to miejcie... - mówiąc to odpiął pas z bronią i rzucił je parę kroków od siebie zbyt daleko by dosięgnąć w nagłej potrzebie.
Grzmot bliższy tym razem zawtórował ostatnim słowom templariusza oświetlając na moment postawną sylwetkę jego. Bounafiori nie drgnął nawet na ów wyraz gniewu bożego, nie w porę mu też było nad onym głosem Stwórcy tu i teraz kontemplować. Stał tedy niewzruszenie w strugach deszczu zalewających jego ciało dając tym w środku czas do pomyślunku. Ni lęku nie czuł, ni żywotnych objawów, nie było mu ani zimno, a i wszelkie śmiertelnych wędrowców troski miał teraz w błahym poważaniu. Czekał..
[center]***[/center]
Poszedł, jako podwładny usłużnie wolę templariusza wykonując. Tichy ku koniom się skłonił, a w głowie huczały mu bardziej niźli burzowe gromy słowa Alfonsa o... Łamignacie. Martwego go przecie widział! Tedy kołysał się jak upojony winem obłędnym wzrokiem wypatrując niecodziennych uroków u wierzchowców. Dumał..
[center]***[/center]
Zaszedł od tyłu chaty jak mu Alfonso nakazał. Plan był rozsądny choć po chwili zdał sobie sprawę, że nie w smak mu nieco tak się onemu chwiejnemu na umyśle- możnaby w świetle ostatnich godzin uznać- tak się dać wysługiwać. Podkradł się cicho, jako potrafił, gdy szelest zza pleców posłyszał niedaleki. Do ściany doskoczył, rozejrzał się uważnie. Zrazu coś znowu w knieji się poruszyło. Niewielkie, jakoby dzik jaki.. z lewa raz jeszcze skoczyło, niechybnie schronienia szukając. Człek to jednak być musi..- po sposobie poruszania zmiarkował się po chwili.
-Dziadku...?- posłyszał szept pośród ciemności.
Gdzież?! Być to nie może! -wspomniał chwilę poprzednią, jak templariuszowe ciało jęły nękać spazmy. Nie może to być..- w myślach powtórzył. Wzrok wytężył, choć pojmować zaczął, że tu nie o widzialne sprawy się rozchodzi.
Diabeł li Bóg? -pukał teraz do Rundstedtowej duszy. Ni tchu ni przyspieszył, ni serce mocniej nie zabiło. Stał nieruchomo niczym posąg z marmuru. Deszczu strugi po spękanym spływające dachu nową właśnie odkrywały drogę wprost na raubitra uchodząc, gdy w las się gapił.
-Dziadku..? -poczuł dłoń ciepłą za rękę go ujmującą, głowę powoli odwrócił ku Kunegundzie..
Wzrokiem nań patrzyła wymieszanym nadzieją i przerażeniem na równi. Wtem drzwi skrzypnęły uchalając się na zewnątrz..
[center]***[/center]
Czekał.. nasłuchiwał. Kroki skryte posłyszał z wnętrza chaty. Wreszcie do wyrwy, co oknem dawniej niechybnie była ktoś podszedł.
- Panie Buonafiori! Myślałem, żeście szczezli już całkowicie! Cóż za spotkanie! Wejdźcież do środka!- szybko ku drzwiom giermek ruszył, na oścież je otwierając. Wyszedł za próg, skłonił się i gestem zaprosił do wejścia.
- Rozmówić nam się jak widzę należy. Przeto nieufność niepotrzebna.. niepotrzebna Panie nieufność między chrześcijany.*
Grzmot bliższy tym razem zawtórował ostatnim słowom templariusza oświetlając na moment postawną sylwetkę jego. Bounafiori nie drgnął nawet na ów wyraz gniewu bożego, nie w porę mu też było nad onym głosem Stwórcy tu i teraz kontemplować. Stał tedy niewzruszenie w strugach deszczu zalewających jego ciało dając tym w środku czas do pomyślunku. Ni lęku nie czuł, ni żywotnych objawów, nie było mu ani zimno, a i wszelkie śmiertelnych wędrowców troski miał teraz w błahym poważaniu. Czekał..
[center]***[/center]
Poszedł, jako podwładny usłużnie wolę templariusza wykonując. Tichy ku koniom się skłonił, a w głowie huczały mu bardziej niźli burzowe gromy słowa Alfonsa o... Łamignacie. Martwego go przecie widział! Tedy kołysał się jak upojony winem obłędnym wzrokiem wypatrując niecodziennych uroków u wierzchowców. Dumał..
[center]***[/center]
Zaszedł od tyłu chaty jak mu Alfonso nakazał. Plan był rozsądny choć po chwili zdał sobie sprawę, że nie w smak mu nieco tak się onemu chwiejnemu na umyśle- możnaby w świetle ostatnich godzin uznać- tak się dać wysługiwać. Podkradł się cicho, jako potrafił, gdy szelest zza pleców posłyszał niedaleki. Do ściany doskoczył, rozejrzał się uważnie. Zrazu coś znowu w knieji się poruszyło. Niewielkie, jakoby dzik jaki.. z lewa raz jeszcze skoczyło, niechybnie schronienia szukając. Człek to jednak być musi..- po sposobie poruszania zmiarkował się po chwili.
-Dziadku...?- posłyszał szept pośród ciemności.
Gdzież?! Być to nie może! -wspomniał chwilę poprzednią, jak templariuszowe ciało jęły nękać spazmy. Nie może to być..- w myślach powtórzył. Wzrok wytężył, choć pojmować zaczął, że tu nie o widzialne sprawy się rozchodzi.
Diabeł li Bóg? -pukał teraz do Rundstedtowej duszy. Ni tchu ni przyspieszył, ni serce mocniej nie zabiło. Stał nieruchomo niczym posąg z marmuru. Deszczu strugi po spękanym spływające dachu nową właśnie odkrywały drogę wprost na raubitra uchodząc, gdy w las się gapił.
-Dziadku..? -poczuł dłoń ciepłą za rękę go ujmującą, głowę powoli odwrócił ku Kunegundzie..
Wzrokiem nań patrzyła wymieszanym nadzieją i przerażeniem na równi. Wtem drzwi skrzypnęły uchalając się na zewnątrz..
[center]***[/center]
Czekał.. nasłuchiwał. Kroki skryte posłyszał z wnętrza chaty. Wreszcie do wyrwy, co oknem dawniej niechybnie była ktoś podszedł.
- Panie Buonafiori! Myślałem, żeście szczezli już całkowicie! Cóż za spotkanie! Wejdźcież do środka!- szybko ku drzwiom giermek ruszył, na oścież je otwierając. Wyszedł za próg, skłonił się i gestem zaprosił do wejścia.
- Rozmówić nam się jak widzę należy. Przeto nieufność niepotrzebna.. niepotrzebna Panie nieufność między chrześcijany.*
8art- ja sam nie wiem, czy Rundstedt to widzi naprawdę, czy też mu się wydaje. A Ty jak myślisz?
Drzwi się uchylają, skrzypnęły, ktoś zaklął cicho, Łamignat chyba, Kunegunda zaś stoi jak stała, a w lesie jest ktoś jeszcze.. a może jednak ich nie ma?
*- Alfonso- ton głosu Hlavy porównać mógłbyś do przyłapanego na czymś złodziejaszka. który chce czmychnąć. Buonafiori ma pewność, że w chwili obecnej Hlava ma nieprzyjazne zamiary.
Dobro- Tichy przed chwilą usłyszał, że Łamignat żyje i siedzi w tejże chacie. Tichy wykonał polecenie templariusza, ale za chwilę oprzytomnieje. Co z tym odkryciem zrobi?
Drzwi się uchylają, skrzypnęły, ktoś zaklął cicho, Łamignat chyba, Kunegunda zaś stoi jak stała, a w lesie jest ktoś jeszcze.. a może jednak ich nie ma?
*- Alfonso- ton głosu Hlavy porównać mógłbyś do przyłapanego na czymś złodziejaszka. który chce czmychnąć. Buonafiori ma pewność, że w chwili obecnej Hlava ma nieprzyjazne zamiary.
Dobro- Tichy przed chwilą usłyszał, że Łamignat żyje i siedzi w tejże chacie. Tichy wykonał polecenie templariusza, ale za chwilę oprzytomnieje. Co z tym odkryciem zrobi?
Ostatnio zmieniony 02 kwietnia 2016, 14:37 przez koszal, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Reactions:
- Posty: 6267
- Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
- Has thanked: 121 times
- Been thanked: 81 times
Azaliż złe się jakoweś stało, że wnuczę tutaj oczy me widzą, czy jeno mnie diabli w oczach mylą i takież mary zsyłąją aby duszę pognębić -pomyślał gorączkowo.
Rundstedt nie mógł pojąc czy latorośl jego w słocie moknąca jawą czy snem jeno była, bo przecie w kłodzkim zamku z piastunem i rodzeństwem winna być. Tedy dla pewności uszczypnął się, ale gdy poczuł dłoń maleńką, ludzką, ciepłą, świat cały istnieć przestał. Klęknął stary rycerz i przytulił dziecię do piersi łzy krwawe puszczając, które po raubritterowym licu spływać poczęły. I wyszeptał po germańsku:
- Ptaszyno moja najukochańsza, niech Ci Matka Boska błogosławi...
Chciał Ave Maria zmówić w podzięce za widok najwspanialszy jaki zooczyć mógł, a potem wnuczę wypytać, jakim to losu zrządzeniem się tu znalazła samojeden, ale drzwi skrzypnęły i mięśnie Rundstedowe drgnęły w przez lata wojaczki wyuczonym odruchu, gotowe jednym żelaza ruchem ducha kogoś pozbawić. Kunegundę jeno swoim ciałem zasłonił, aby ode złego uchronić, a i widoku jatki dziecku oszczędzić.
Rundstedt nie mógł pojąc czy latorośl jego w słocie moknąca jawą czy snem jeno była, bo przecie w kłodzkim zamku z piastunem i rodzeństwem winna być. Tedy dla pewności uszczypnął się, ale gdy poczuł dłoń maleńką, ludzką, ciepłą, świat cały istnieć przestał. Klęknął stary rycerz i przytulił dziecię do piersi łzy krwawe puszczając, które po raubritterowym licu spływać poczęły. I wyszeptał po germańsku:
- Ptaszyno moja najukochańsza, niech Ci Matka Boska błogosławi...
Chciał Ave Maria zmówić w podzięce za widok najwspanialszy jaki zooczyć mógł, a potem wnuczę wypytać, jakim to losu zrządzeniem się tu znalazła samojeden, ale drzwi skrzypnęły i mięśnie Rundstedowe drgnęły w przez lata wojaczki wyuczonym odruchu, gotowe jednym żelaza ruchem ducha kogoś pozbawić. Kunegundę jeno swoim ciałem zasłonił, aby ode złego uchronić, a i widoku jatki dziecku oszczędzić.
Rundstedt jest w ciężkim szoku. Niemniej jednak sytuacja z kimś kto z chaty wychodzi, przywraca mu zmysły. Wampir będzie bronił dziecka za WSZELKĄ cenę. Najpierw jednak poczekam kto w mrok wychodzi z chaty.
WOW Koszal pojechałeś nieźle. Mam nadzieję tylko, że Erchard nie będzie chodziłz kijem od szczotki tak jak Kmicic w Witebsku:o
WOW Koszal pojechałeś nieźle. Mam nadzieję tylko, że Erchard nie będzie chodziłz kijem od szczotki tak jak Kmicic w Witebsku:o
Człek masywny drzwi nazbyt wąskie wypełnił w całości, najpierw drewnianą ukazując maczugę. Przez moment widział Rundstedt jakie krzywdy wielkie mogłaby broń owa uczynić latorośli. Siła w nim wezbrała i gotowość wielka, by na wypadek wszelki utłuc Łamignata. Rozpoznał go po chwili, gdy głowę wyłonił czujnym okiem w kniej wypatrując czego. Za wzrokiem jego podążył, włos mu zdębiał zrazu, gdy pojął że łamignat w mroku ulewnym wypatrzył nieśmiało kroczącego ku chatce .. Gerda. Szaty miał ubogie, poszarpane, chłopskie. Poranione łokcie i kolana zdarte.
- Oh!- wyrwało się z piersi Kunegundy nagle, gdy rosły Łamignat cały się wyłonił. Na dziadka spojrzał, łzy w oczy wpłynęły, pokręciła głową w przestrachu i trowdze.
- Oh!- wyrwało się z piersi Kunegundy nagle, gdy rosły Łamignat cały się wyłonił. Na dziadka spojrzał, łzy w oczy wpłynęły, pokręciła głową w przestrachu i trowdze.
Gerd wyłania się z lasu kilka metrów od chaty. Łamignat go widzi, choć najwyraźniej nie usłyszał piśniecia Kunegundy, która wraz z Rundstedtem jest przecie o metr od niego.
-
- Reactions:
- Posty: 6267
- Rejestracja: 13 stycznia 2011, 17:38
- Has thanked: 121 times
- Been thanked: 81 times
Zachodziłby głowę Erchard jak się tu jego familia znaleźć mogła, ale czasu nie miał. Radość z jednej strony serce rozrywała, bo wnuki wytęsknione zooczył, choć rozsądek podpowiadał, że krzywda jakowaś musiała być, czego skutkiem przed czasem spodziewanym Rundstedt rodzinę napotkał.
Panie Jezusie coś w niebiosiech królujesz, coż się wnukom moim stało, że jak biedne dziady proszalne wyglądają? Bądź miłościw mnie grzesznemu, mnie ukarz, ale dziatwę niewinną ode złego chroń
Miał już Rundstedt bez litości pachołka Tichego cięciem jednym w szyje ubić, ale go litość jakowaś dziwna tknęła i za swym instynktem poszedł. Syknął jeno ku olbrzymowi lico ukazując, choć żelazo gotowe do użytku miał, gdyby kmieć rękę swą na niego lub co gorsza na któreś z dzieci podnieść śmiało:
- Cichajże Łamignacie, to ja von Rundstedt, razem z Mikulasem tu jestem.
Panie Jezusie coś w niebiosiech królujesz, coż się wnukom moim stało, że jak biedne dziady proszalne wyglądają? Bądź miłościw mnie grzesznemu, mnie ukarz, ale dziatwę niewinną ode złego chroń
Miał już Rundstedt bez litości pachołka Tichego cięciem jednym w szyje ubić, ale go litość jakowaś dziwna tknęła i za swym instynktem poszedł. Syknął jeno ku olbrzymowi lico ukazując, choć żelazo gotowe do użytku miał, gdyby kmieć rękę swą na niego lub co gorsza na któreś z dzieci podnieść śmiało:
- Cichajże Łamignacie, to ja von Rundstedt, razem z Mikulasem tu jestem.
- Łagnacie! Cożto za dziwy i szatańskie wizje! - szepnął zszkowany Tichy. Sam na oczy swe widział, jak jego familiar i sługa najdroższy strzał z kuszy dostaje! Po takim wystrzale nawet rycerz w zbroi by się nie podniósł, co dopiero odziany w brudne szaty wiejski głupek! Cóż to, że nadludzkiej siły, ale przeca i najsilniejsi mają swoją ograniczoność...
Mikulas jak żył tak nie widział, by ktoś po takiej ranie się ostał.
- Von Rundstedt! To musi być pułapka! Miejże się na baczeniu! - syknął medyk, idąc powoli w stronę swego sługi. A bardzo mu też nie w smak było słuchać czyiś rozkazów, jednakże sam był jak palec w tej przeklętej okolicy a bandytów w okolicy mnóstwo...
Mikulas jak żył tak nie widział, by ktoś po takiej ranie się ostał.
- Von Rundstedt! To musi być pułapka! Miejże się na baczeniu! - syknął medyk, idąc powoli w stronę swego sługi. A bardzo mu też nie w smak było słuchać czyiś rozkazów, jednakże sam był jak palec w tej przeklętej okolicy a bandytów w okolicy mnóstwo...
Ostatnio zmieniony 04 kwietnia 2016, 18:29 przez Dobro, łącznie zmieniany 1 raz.
Prowadz? sesje: ?mier? i ?ycie kami Ryby (L5K) - zawieszona
Mistyczny Lotos (Conan na zasadach Fate)
Moje postacie:
Ahmed Assad Omar - audytor finansowy (PBF Wybawiciel)
Olaf Vilbergson - m?ody zwiadowca (PBF Cienie na ?niegu)
Mikulas Tichy - m?ody medyk z Pragi (PBF - Memento Mori)
Mistyczny Lotos (Conan na zasadach Fate)
Moje postacie:
Ahmed Assad Omar - audytor finansowy (PBF Wybawiciel)
Olaf Vilbergson - m?ody zwiadowca (PBF Cienie na ?niegu)
Mikulas Tichy - m?ody medyk z Pragi (PBF - Memento Mori)
-
- Reactions:
- Posty: 3733
- Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
- Lokalizacja: Wawa
- Has thanked: 87 times
- Been thanked: 150 times
- To i dobrze, że tak prawicie. Pokój między chrześcijany a piekło dla tych którzy wprowadzają niepokój - powiedział spokojnie Buonafiorri i zrobił parę kroków sięgając po broń porzuconą.
Podniósłszy ją za pas z ziemi ruszył w stronę pachołka. Idąc w oczy mu patrzał jakby wzrokiem chciał go przewiercić i w duszę mu zajrzeć. Stojąc już mu na przeciwko o krok zaledwie pas z bronią podał za sztych w pochwie schowaną. Wzroku od źrenic nie oderwawszy powoli powiedział.
- Pismo mówi, jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie.* Zaopiekujcie się tedy bronią by nie pordzewiała bo nie potom ją u biskupa święcił by w błocie rdzewiała.
*(Rzym. 12,18)
Podniósłszy ją za pas z ziemi ruszył w stronę pachołka. Idąc w oczy mu patrzał jakby wzrokiem chciał go przewiercić i w duszę mu zajrzeć. Stojąc już mu na przeciwko o krok zaledwie pas z bronią podał za sztych w pochwie schowaną. Wzroku od źrenic nie oderwawszy powoli powiedział.
- Pismo mówi, jeśli można, o ile to od was zależy, ze wszystkimi ludźmi pokój miejcie.* Zaopiekujcie się tedy bronią by nie pordzewiała bo nie potom ją u biskupa święcił by w błocie rdzewiała.
*(Rzym. 12,18)
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein