PBF - Błogosławiona Krew

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 06 lipca 2018, 18:05

[center]KREW TWA BŁOGOSŁAWIONA[/center]

Montpellier, czerwiec 2595

Promienie słonecznego światła przebijały listowie gęstej roślinności w delcie Rhone na podobieństwo złocistych oszczepów, migotały w pomarszczonej toni płynącej leniwie wody. Niczym klejnot ułożony na zielonym kobiercu mangrowców, białe Montpellier pyszniło się śnieżną barwą swoich wysokich obronnych murów. Czerwone płaszcze patrolujących wały Sangów przypominały z oddali krople rozpryśniętej po pasie bieli krwi, tak symbolicznie ważnej dla zamieszkujących wielkie miasto Franków. Strzeliste dachy pałacu neolibijskiego konsula wznosiły się wysoko w pogodne letnie niebo, widziane z pokładów setek pracujących na odnogach delty rybackich łodzi.

Montpellier - klejnot czystej frankańskiej krwi strzeżony pieczołowicie przez afrykańskich protektorów miasta. Kolebka odradzającej się potęgi dawnego dumnego kraju. Siedziba wykształconych i układających dalekosiężne plany ludzi o wielkich ambicjach. Nadzieja na odzyskanie utraconej bezpowrotnie chwały i wpływów mogących zadecydować o losach całej Europy.

Montpellier - gniazdo mrocznych intryg i skrytobójstw, bezwzględnej walki o przychylność starej arystokracji, wyrachowania, zimnego okrucieństwa i gotowości do poświęcenia wszystkiego w imię dobra własnego rodu.

Dwie strony tej samej monety, jakże obojętne dla prostych ludzi mozolących się w pocie czoła na łodziach do połowu ryb i małży, w portowych magazynach, w fabrykach i warsztatach, przy krosnach, hydraulicznych prasach i tartacznych piłach. Dla maluczkich, pełnych szacunku wobec błękitnokrwistej szlachty, oczarowanych egzotyką neolibijskich rezydentów i głęboko wdzięcznych wielkim tego świata za ochronę przed potwornościami Wynaturzonych, ważny był każdy przeżyty w sytości i spokoju dzień.

Montpellier czuwało nad nimi niczym troskliwy rodziciel, chroniąc przed zakusami feromanserów, zapewniając rynek zbytu na plony i pozwalając snuć pełne optymizmu plany na przyszłość.

Tajemnice innych planów, układanych w sekretnych pokojach narad, za zamkniętymi oknami albo w głębokich kazamatach rodowych rezydencji, miały na zawsze pozostawać tajemnicą dla tych, którzy swą ciężką pracą utrzymywali błękitnokrwistych suzerenów.
Ostatnio zmieniony 06 lipca 2018, 22:07 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 07 lipca 2018, 01:55

Montepllier, kilka tygodni wcześniej

Jak mógł mu to zrobić. Jego własny ojciec, swojemu pierworodnemu synowi. Abdel siedział przy swoim biurku, a w właściwie zwisał z niego psychicznie przygnieciony tragedią jaka go spotkała. Rozpięta biała koszula z najlepszego zamorskiego jedwabiu unosiła się miarowo, kiedy nie wiadomo po raz który analizował ogrom nieszczęścia jaki spadł na jego barki. Przez chwilę miał ochotę rzucić się na kryte baldachimem łoże i płakać. Ale czyż nie to właśnie robił przez cały dzisiejszy poranek? Aż do południa, bowiem wówczas wypłakał już chyba wszystkie łzy.

Abdel popatrzył na swe odbicie w lustrze. W zmęczone, lekko podkrążone oczy na które wprawnym ruchem pędzelka kończył kłaść pudrowy tuszujący podkład.

- Mój boże, jak to wszystko zniszczyło mi cerę. - Kolorowa kredka zatrzymała się w pół ruchu. Zbliżył twarz do zdobionego lustra oglądając dokładnie niezauważalne dla każdego niewprawnego oka straty. Chwilę to trwało, nim doprowadził swój urok osobisty do zadowalającej go jakości. Kilka psiknięć perfum i już zarzucał długi zdobiony płaszcz. Podszyte szkarłatnym płótnem, oficjalne odzienie rodu Sanguine idealnie dopasowało się do smukłej sylwetki młodzieńca. Poprawił lekko pofalowane, długie blond włosy i postawił kołnierz. Nie chciał by ludzie z ulicy ciekawsko patrzyli w jego szlachetne oblicze, piękno nie było tego dnia dla byle plebsu.

Ze zdobionej kozetki zabrał jeszcze dwa zalakowane listy. Każdy z nich włożył w osobną kieszeń. Obrócił się w drzwiach starając zachować w pamięci obraz tego pomieszczenia takim jakie je kochał ale nie było mu to dane. Niegdyś urządzone z przepychem, obecnie niemal ograbione ze wszystkich pięknych przedmiotów jakie zgromadził. Część ostatnio sam sprzedał, by w cyklu niekończących się zabaw zapomnieć o dramacie jaki go spotkał. Część została zniszczona podczas owych upojnych orgii, przesączonych muzyką i dymem z zakazanych źródeł. Resztę rozebrali mu dłużnicy, którzy postanowili ostatnio ze zdwojoną siłą odzyskać pieniądze, jakie był im winien, czyli właściwie wszystko co oprócz nazwiska posiadał. Zbiegli się do niego nagle wszyscy jak zlatują się na raz sępy. Nic dziwnego. Każdy kto miał czułe uszy w mieście już wiedział, że jego wysoko postawiony ojciec uruchomił maszynę biurokratyczną, która właśnie wypychała go poza mury miasta. Z daleka od wystawnego życia jakie do tej pory prowadził w Montepllier. W odległą i niebezpieczną podróż, która z dużą pewnością zakończy się jego zgonem. Czuł podskórnie, że jego kości miały zbieleć gdzieś pośród zapomnianych przez bogów bezdroży przeklętego Purgare.
I to właśnie było przyczyną jego wielkiego dramatu.

Szedł ulicą, nie zwracając uwagi na schodzących mu z drogi przechodniów. Karmazynowy pałasz rodu i sztywna sylwetka to wszystko co dostał od ojca. No i garść drobnych, które ledwo starczyły mu na raptem kilka miesięcy wystawnego życia.

Stary sknera. Bodaj by sczezł na jaką przywleczoną z za murów sepsę. Odziedziczyłbym wtedy dość dóbr by nie martwić się o topnienie środków, aż do końca świata.

Pomyślał, lecz zaraz się skorygował w myślach.

Jak mogę tak myśleć o własnym ojcu. Przecież, gdyby ten pomarszczony wór zachorował, mógłby niechcący zarazić również i mnie.

Poczuł obrzydzenie. Myśl o chorobie na jego doskonale wypielęgnowanym ciele wzdrygnęła nim dogłębnie.

Święta krwi, którą nosze w sobie...

Rozpoczął w myślach modlitwę do królewskiej krwi jaką miał w sobie, nie wierzył bowiem w nic innego. Myślenie o wzniosłości tego co płynęło w jego żyłach często go uspokajała. Pomagało zebrać myśli. Skoncentrować się na nowo. Wspiął się szybko po marmurowych schodach mijając dwóch Sangów*, strzegących wejścia do siedziby rodu. Wewnątrz starej gotyckiej katedry przerobionej na siedzibę i pałac rodu zawsze czuł się nieco dziwnie.

[center]Obrazek[/center]

W półmroku świętego miejsca nie czekał długo, aż młody Baisse** przyprowadzi kogoś wyższego stopniem. Nie liczył, że uda mu się dostać do głowy rodu by bezpośrednio na jego ręce złożyć petycję. Sam jeszcze zresztą nie wiedział który list przekaże. Były sprzeczne.
W prawej kieszeni było zrzeczenie się klanu. Wolność, jak kto woli. Jednak wolność okupiona wydziedziczeniem, nędzą i kto wie może czymś jeszcze gorszym. W lewej zaś lista rzeczy niezbędnych do wyprawy. Wyprawy która jak czuł miała stać się jego wyrokiem i grobem.

Dlaczego. Dlaczego mnie właśnie wysyła, a nie tą jego ukochaną sukę. Moja siostra jest wprost stworzona po to by gnić w błocie. Nie JA. Przecież wie, że nie jestem kimś do takich niebezpiecznych zadań za murami, czemu więc nie pośle tej pizdy. Wredny stary pryk.

Kroki. Stanął przed Vertebre***. Głębokie oczy starego zmierzyły go bacznie. W półmroku zdawało się, że jego oczodoły wypełnia ciemność nie oczy, ale były tam. Czujne i ostre jak sztylety.

Garnitur białych zębów Abdela błysnął na powitanie, nie było tam nawet śladu gniewu, który nadal brzęczał w jego duszy niczym drżąca stal. Wszystko doskonale skryte pod maską etykiety.

- Ekscelencjo... - jednym wyuczonym ruchem bezbłędnie wykonał dworski gest szacunku - ...oto lista skromnych potrzeb niezbędnych do wyprawy aby godnie reprezentować nasz szlachetny ród. Mam nadzieję, iż nie okaże się nazbyt licha w oczach naszego czcigodnego Ventricule****. - powiedział uprzejmym aksamitnym głosem. - I by nie zabierać więcej niż potrzeba, twego jakże cennego czasu, pozwól, że się oddalę w tej chwili. Niech krew naszych przodków rośnie w tobie i twej rodzinie z siłą, mój panie.

Skłonił się i obrócił na pięcie. Nie chciał być świadkiem złamania pieczęci i gniewu Vertebre. Lista była bowiem długa.

Przecież, nie pozwolili by mi odejść z klanu. Zdrajców się nie zostawia samych sobie. Zdrajców się usuwa. Niezwłocznie. Nie zamierzam dawać im takowej satysfakcji.

Rozmyślał zbiegając po schodach.

A więc, zostało mi zaledwie kilka dni normalnego życia przed wygnaniem. Pora tedy zażyć prawdziwego życia raz jeszcze, pókim jeszcze żywy i póki jeszcze w trzosie coś zostało. Zatem... Oto nadchodzę nierządnice i kurtyzany, muzykanci i wy zdradzieccy przyjaciele, którzy mnie opuściliście. Za ostatni grosz i na mój koszt, kupcza miłość i zabawa wszelaka byście mnie zapamiętali...niech zawiruje raz jeszcze świat!

Podkład: Tainted Love

[center]Obrazek[/center]

https://ak4.picdn.net/shutterstock/vide ... -part.webm

* żołnierz klanu
** najniższy rangą członek klanu
*** dyplomata i doradca rodu
**** głowa klanu
Spoiler!
Obrazek
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Kargan
Reactions:
Posty: 1420
Rejestracja: 22 listopada 2012, 13:44
Has thanked: 8 times
Been thanked: 7 times

Post autor: Kargan » 07 lipca 2018, 16:32

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

Płomyki świec migotały w półmroku rozległego pomieszczenia. Angeline Léa Sanguine znała wnętrze sali audiencyjnej dostatecznie dobrze, by nie potrzebować ich słabego światła, ale świadoma piękna słonecznego dnia po drugiej stronie grubych okiennych kotar, zżymała się w duchu na jedno z wielu dziwactw swego ojca.

- Usiądź przy mnie - polecił oschłym tonem Ventricule, kiedy szeleszcząca suknią kobieta ukłoniła się dwornie przed jego tronem - I podaj mi wino.

Angeline Léa ucałowała zdobiący rękę ojca sygnet, usiadła na wskazanym miejscu i sięgnęła po ustawioną na trójnogu srebrną paterę z kryształowymi karafkami.

- Nie sądzę, abyś przywołał mnie tutaj spragniony trunku, ojcze - powiedziała podając Emmanuelowi napełnioną karafkę - Widziałam na dole posłańca Piquetów. Coś się stało?

- Otrzymałem korespondencję od cereau - odrzekł Ventricule i szlachcianka zastygła natychmiast w bezruchu, nadstawiając bacznie uszu - Wyraziła zgodę na zmieszanie krwi, aczkolwiek pod pewnymi warunkami. Abdel musi dowieść swej wartości dla całego klanu, dla Montpellier. To dlatego wysyłam go do Bergamo. Zawiąże dla nas sojusz z Białym Wilkiem, obłaskawi Purgaryjczyków i otworzy ich rynki na nasze towary. W nagrodę będziemy mogli związać go małżeństwem.

- Kim jest szczęśliwa wybranka, ojcze? - pożerana ciekawością Angeline Léa przechyliła się do przodu w krześle, próbując wyłowić w półmroku wzrokiem ostre rysy twarzy Emmanuela - Czy już dokonaliście wyboru?

- Tak - odparł patriarcha - Maria Antonina Picard. To dobra partia.

W ciemnej sali przez krótką chwilę panowała pełna zdumienia cisza, przerwana w końcu niepohamowanym perlistym śmiechem młodej kobiety, zupełnie nie pasującym swą radosną nutą do posępnej atmosfery pomieszczenia.

- Maria Picard? Ojcze, ona jest po czterdziestce! Urodziła swemu zmarłemu mężowi pięcioro dzieci! I waży tyle, co dwóch twoich kucharzy razem wziętych! Powiedz proszę, że to żart.

- Nie podoba mi się drwina w twoim głosie- odparł nieprzyjemnym tonem Ventricule - Cereau dokonała słusznego wyboru. Maria Picard jest wciąż płodna i może rodzić dalsze dzieci, potwierdziły to badania przeprowadzone na życzenie dworu przez specjalistów Szpitalników. Co więcej, ma dość doświadczenia w porodach, by nie groziły jej żadne poważne komplikacje. A jeśli o jej wygląd idzie, nie dbam o to. Wygląd zewnętrzny nie przesądza o czystości krwi.

- Ty może nie dbasz, ojcze, ale mój brat może mieć odmienne zdanie - Angeline Léa podjęła rozmowę poważnym i wyzbytym emocji tonem, nie chcąc dłużej drażnić surowego rodzica - Nie wiem jak przyjmie te wieści...

- Na razie nie przyjmie - przerwał jej Emmanuel - Nie dowie się do chwili powrotu z Bergamo i nie dowie się tego od ciebie. Jego męska duma i rozczarowanie urodą żony są kwestią drugorzędną. Wszystko, co robimy, robimy dla dobra rodziny Sanguine. Dlatego chcę, abyś dołączyła do niego w tej podróży.

Zdumienie ponownie odebrało Angeline Léi mowę, chociaż tym razem inny był tego powód.

- Chcesz, żebym pojechała do Purgare - stwierdziła bardzo ostrożnym tonem - Mam opuścić bezpieczne zacisze tego domu i mury Montpellier, by wyjechać do sąsiedniego kraju. Ja, która musi prosić po dziesięć razy o zgodę na wyjazd do Tulonu. Czyżbyś przestał mnie kochać, ojcze?

- Twój sarkazm drażni mnie równie mocno, co wcześniejsza drwina - patriarcha odłożył karafkę na tacę i pochylił się w stronę córki - Ciężar przewodzenia temu dumnemu rodowi sprawia, że nie mogę ufać nikomu, wszelako wiesz, że ciebie darzę najmniejszą podejrzliwością. Pojedziesz wraz z Abdelem, by pokierować jego krokami. Będziesz go chronić przed błędami mogącymi sprowadzić porażkę na misję w Bergamo. Dopilnujesz, aby dowiódł, że jest godzien wzmocnić ród i przekazać nasienie następnemu pokoleniu.

- Sądzę, że on przekazał już dostatecznie dużo nasienia bez zgody cereau - mruknęła Angeline Léa sięgając po własną karafkę i butelkę wina - Ale mniejsza z jego dziwkarskimi bękartami. Spełnię twe życzenie z wielką przyjemnością, ojcze. Prawdę mówiąc, wciąż nie potrafię uwierzyć w twą decyzję. Sądziłam, że przyjdzie mi dokonać żywota w tych pięknych białych i nie do zniesienia nudnych murach.

Ventricule milczał przez dłuższą chwilę. Rozbawiona małżeńskimi perspektywami brata Lea upiła nieco wybornego trunku, rozkoszując się bukietem rozlanych po języku i podniebieniu smaków.

- Kiedy powrócicie z Purgare, będziemy mogli poświęcić się ustaleniu szczegółów ślubów - patriarcha przerwał w końcu ciszę.

Tym razem to Angeline Léa milczała dłuższą chwilę, Emmanuel zaś tkwił pogrążony w głębokiej zadumie.

- Ślubów, ojcze? - w głosie szlachcianki czaiła się jakaś niedopowiedziana zgroza, wymieszana w równych proporcjach z niedowierzaniem i podejrzliwością - Skąd ta liczba mnoga?

- Cereau nie poprzestała na jednej zgodzie - wyjawił beznamiętnym tonem Emmanuel Geoffroy Sanguine - Kiedy zwiążemy już Abdela z Picardami, sama wyjdziesz za mąż. Czas najwyższy, byś poszła w ślady innych szlachetnie urodzonych dam Montpellier. Ale zapewniam cię, że to nie będzie ślub podobny do tego, który czeka Abdela. Pisany jest ci inny los. Kto wie, czy nie najważniejszy w historii naszej rodziny. Wyjdziesz za mąż za syna króla Oppulusa z Brestu.

Niedopita kryształowa karafka roztrzaskała się o marmurową posadzkę, drobinki szkła prysnęły na wszystkie strony, zazgrzytało odsuwane krzesło.

- Ojcze, raczysz sobie ze mnie drwić! - Angeline Léa podniosła mimowolnie głos, pod wpływem ogromnego wzburzenia zapominając o należnym patriarsze szacunku - To nie może być prawda! Chcesz mnie oddać jakiemuś pośledniemu watażce z północy?! Łowcy morsów, który cuchnie starym tranem i ubiera się w zwierzęce skóry?! Czystą krew Sanguine?! Podeszły wiek zaczyna odbierać ci trzeźwość osądów...

- DOSYĆ!

Wykrzywiona w gniewnym grymasie twarz Ventricule wychynęła z półmroku, jego zapadłe oczy zalśniły wściekłym blaskiem, a palce obu dłoni zastukały w drewno podłokietników. Zmrożona tym widokiem Angeline Léa zadała sobie pytanie, czy właśnie taki widok ujrzała jej matki w nocy swej śmierci. Czy te wściekle płonące oczy były ostatnią rzeczą widzianą w jej życiu?

- Bacz, bym nie musiał przywołać cię do porządku na sposób przynależny rozkapryszonemu bachorowi - lodowaty głos Emmanuela Geoffroya Sanguine ciął niczym brzytwa, paraliżując stojącą z uniesionymi w geście protestu rękami córkę - Wypełnisz moją wolę tak samo skrupulatnie jak Abdel. Wyjdziesz za mąż za dziedzica tronu Brestu, będziesz grzała jego łóżnicę i rodziła jego dzieci. A kiedy przyjdzie na to czas, zasiądziesz obok niego na tronie Bretonii. Montpellier będzie nadal szukało najczystszej krwi, błękitnej krwi nowego króla Franki. To potrwa wiele lat, najpewniej nawet twoje dzieci nie doczekają tego momentu. Lecz my, Sanguine, nie będziemy czekali na decyzje, które ktoś podejmie za dwie albo trzy dekady. Nim władcy Montpellier się obejrzą, krew z krwi Sanguine będzie już rządziła północnym wybrzeżem, od Brestu po Aquitaine. To nasze przeznaczenie, Angeline Léa, i nikt mu nie stanie na przeszkodzie, nawet moja własna córka.

Szlachcianka nadal milczała, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa.

- Jeśli ktokolwiek jest w stanie zrozumieć to, co jako Sanguine musimy poświęcić w imię nowej monarchii, to jesteś nim ty, Angeline Léa. Nigdy więcej nie kwestionuj moich decyzji. Nigdy więcej nie waż się oponować, kiedy na szali spoczywa przyszłość naszej rodziny. Liczy się wyłącznie błogosławiona krew, nic innego.

[center]Obrazek[/center]
Moi drodzy, oto prezentacja ostatniej postaci w drużynie. Angeline Léa, piękna i inteligentna córka Emmanuela Geoffroya Sanguine, przyrodnia siostra Abdela i bezdyskusyjna faworytka patriarchy... chociaż rewelacje usłyszane podczas ostatniego spotkania z ojcem zapewne każą jej nieco inaczej spojrzeć na swoją przyszłość i rodzinne relacje.
]|[ Innocence Proves Nothing ]|[

Medea Trix: WS 28, BS 44, S 32, T 29, AG 41, INT 29, PER 40, WP 32, FEL 33 (12 wounds, 2 fate points)
Erias Kantar (Black Templar Marine): WS 53, BS 37, S 40, T 42, AG 51, INT 45, PER 45, WP 46, FEL 40 (23 wounds,4 fate points)

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 lipca 2018, 22:19

Delta Rhone na północ od Montpellier

Porośnięte kożuchem wodnych lilii rozlewisko tkwiło w pozornym bezruchu, chociaż tu i ówdzie jego nieruchomą powierzchnię znaczyły zmarszczkami żerujące ryby. Łachy białego piasku lśniły niewielkimi wysepkami wzdłuż gęsto zalesionych brzegów, gdzie powykręcane sękate korzenie starych drzew wnikały w dywan kwitnących lilii. Stojące wysoko słońce odbijało się miliardem refleksów od tafli wody, prażyło swym żarem zieloną gęstwę delty Rhone.

Samica rzecznego żółwia wygramoliła się niezgrabnie na jedną z piaszczystych wysepek, sunąc po sypkim gruncie na podobieństwo ożywionego głazu, rozgarniając wielkimi łapami białe drobinki. Okres lęgowy żółwi trwał w najlepsze i zwierzęta walczyły zawzięcie o dobre miejsce do złożenia jaj. A sąsiadujące z kanałem delty rozlewisko sprawiało wrażenie doskonałego terytorium lęgowego.

Żółw zorientował się w niebezpieczeństwo dopiero wtedy, kiedy wielki dwunożny kształt wylądował tuż obok jego skorupy, skacząc z kładących się na wodę gałęzi karłowatego cyprysa. Zaalarmowane widokiem drapieżnika zwierzę okręciło się w miejscu z zadziwiającą ruchliwością, z jego zaopatrzonego w ostry dziób pyska popłynął wściekły syk.

- Siekiery! - wrzasnął Bastien łapiąc rękami za ogromną skorupę i sadowiąc się na niej niczym kawalerzysta na koniu - Odrąbcie jej łapy!

Dwaj inni Frankowie skoczyli ze nadrzecznej skarpy prosto w zieloną toń pomiędzy brzegiem rozlewiska i wysepką. Jeden z nich zapadł się po pierś w błotnistą topiel, zaczął młócić wodę ramionami złorzecząc na całe gardło. Spłoszona tymi krzykami czapla poderwała się w powietrze z korony pobliskiego drzewa, odleciała majestatycznie na południe kierując się ku morzu.

- Gaston, kurwi synu! - Bastien wyszarpnął z pochwy przy pasie nóż o wąskim ostrzu i złapawszy za krawędź skorupy nad głową rozwścieczonego żółwia zaczął dźgać stalą kark zwierzęcia. Żółw zadygotał, gorąca krew spryskała palce myśliwego. Próbując za wszelką cenę uwolnić się od napastnika i zanurzyć w bezpiecznej głębinie, gad rzucił się w stronę rozlewiska, wówczas jednak wyrósł przy nim drugi z towarzyszy Langloisa, Jean-Pierre. Jeden zadany siekierą cios wystarczył, by zwierzę straciło jedną z przednich łap i zaczęło okręcać się bezradnie w miejscu.

Skazana na klęskę walka o życie dobiegła końca, nim całkowicie przemoczony Gaston wydostał się na piach wysepki, bezlitośnie wydrwiony przez Bastiena i swego brata-bliźniaka.

- Przyznaj się, obszczymurze, że się zesrałeś na widok tej paszczy - rzucił Bastien ześlizgując się z poplamionej żółwią krwią skorupy - Niemożliwe, żebyś był po tym samym ojcu, co Jean-Pierre.

Drugi z bliźniaków rzucił w piasek zakrwawioną siekierę i roześmiał się złośliwie, wyciągając jednocześnie zza pasa zakrzywiony nóż do patroszenia zwierzyny. Rozzłoszczony Gaston otworzył usta chcąc się zrewanżować docinkiem, zamknął je bez słowa, wbił wzrok w główny nurt kanału.

Bastien potrzebował jednego uderzenia serca, by rozpoznać znaczenie grymasu na twarzy myśliwego. Momentalnie obrócił się w miejscu, dla pewności zmieniając układ palców na rękojeści noża i kryjąc ostrze wzdłuż przedramiona.

Spomiędzy drzew w górze delty wychynął płynący leniwie ciemny kształt, niczym martwy cień prześlizgujący się pomiędzy ścianami zieleni. Duża rybacka łódź, zaopatrzona w nadbudówkę i obwieszony uszkodzonym żaglem maszt, wpłynęła na płyciznę i zaryła się dziobem w grząski brzeg kanału. Woda chlupotała cicho wzdłuż kadłuba, olinowanie skrzypiało, w powietrzu niósł się ledwie słyszalny dźwięk poruszanej wiatrem okiennicy.

Zostawiwszy martwego żółwia na wysepce, trzej Frankowie przepłynęli rozlewisko i wdrapali się na cypel lądu opodal opustoszałego wraku, bacznym wzrokiem lustrując pokład intruza. Potem jeden za drugim wspięli się na łódź szukając jakiegokolwiek śladu załogi.

Wrak musiał od dłuższego czasu dryfować po rozlewisku, świadczył o tym kożuch glonów porastających jego kadłub. Podejrzliwe oczy myśliwych nie dostrzegły nigdzie żadnego człowieka, ani żywego ani martwego.

- Pszczeli obłęd - wycedził w końcu przez zęby Bastien - Głupcy, którzy nie posłuchali ostrzeżeń. Popłynęli za wysoko w górę nurtu, na łowiska feromanserów. Nikt już im nie może pomóc.

Jean-Pierre zdusił w ustach przekleństwo, dał dowód swemu zabobonnemu lękowi przed władcami umysłów kreśląc dłonią na piersi znak strzegący od złego.

- Niczego nie zabierajcie - dodał Langlois - Wszędzie może być zatrute nasienie Wynaturzonych. Schodzimy z pokładu, natychmiast. Niech ten wrak tu murszeje, póki szlag go nie trafi.
Spoiler!
Bastien Langlois (ver 5.0)

Oto finalna wersja postaci Koszala. Bezwzględny porywczy Frank z delty Rhone, obdarzony nadludzkim wręcz instynktem, bardzo sprawny fizycznie i zwinny. Potrafi przetrwać w dziczy, dobrze strzela i skrada się do ofiary. Utalentowany w walce wręcz. Radzi sobie z opatrywaniem lekkich ran, słyszał to i owo o świecie poza Montpellier i deltą. Niełatwo go podejść i zaskoczyć, czasami też potrafi uwieść kobietę łapiąc ją na swój szorstki męski urok.

W świcie Abdela Sanguine pełni rolę dowódcy zwiadowców oraz myśliwego (czy to w celu zapewnienia prowiantu czy do polowań ku rozrywce dziedzica).

[center]Obrazek[/center]

Dołożyłem dwa atuty. Pierwszy to Lifeguard (pochodzi ze ścieżki rozwoju klanyty, pierwsza ranga): +1 kostka do wszystkich testów walki w obronie dziedzica. Drugi to Danger sense (z listy ogólnych atutów): +1 kostka do testów Percepcji w sytuacji zagrożenia.

Ekwipunek

Jedno znoszone ubranie podróżne. Plecak, a w nim śpiwór, siatka przeciwko owadom. Tuba pasty maskującej. Przybornik śniadaniowy, zapalniczka, lina z kotwiczką. Prosty stalowy miecz (zadający 6+1 obrażeń), nóż zwykły (+1 kostka do testu ataku, zadaje 2+1 obrażeń, za 2 triggery dodatkowy atak), dwa noże do rzucania (3+1 obrażeń) oraz Rewolwer 44. (18 pocisków).

Pas, a w nim wszytych dwadzieścia dinarów.
Oto Bastien Langlois, nieokrzesany i bezwzględny myśliwy pracujący dla dworu Sanguine, lojalny wobec błękitnokrwistego suzerena i nieubłagany dla jego wrogów!
Ostatnio zmieniony 11 lipca 2018, 16:54 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 lipca 2018, 22:35

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

Emmanuel Geoffroy Sanguine, Ventricule Domu Sanguine od dwudziestu trzech lat, lubił przyjmować gości w zacienionej sali audiencyjnej na najwyższym piętrze okazałego rodowego gmachu. Złośliwe języki rozsiewały po Montpellier plotki, że bezwzględny przywódca rodu zapadł na przewlekłą chorobę, że jął żywić niezrozumiałą awersję do słonecznego światła i odwrócił się od tętniącego życiem świata dworskich intryg, ale członkowie rodziny nie dawali tym oszczerstwom wiary. Umysł patriarchy pozostawał ostry niczym brzytwa, zdolny do układania skomplikowanych planów i przewidywania wszystkich posunięć politycznych rywali, a drobne dziwactwa wynikające z podeszłego wieku w niczym nie umniejszały jego autorytetu.

Ci, którzy na salonach Montpellier pozwalali sobie żartować ze skalanej rzekomą chorobą krwi Sanguine, winni byli starannie baczyć na swe plecy, na cienie w bocznych alejkach i dziwne punkty zapisane drobnym druczkiem w kupieckich kontraktach. Emmanuel Geoffroy Sanguine przez wiele lat budował reputację niezwykle groźnego i pozbawionego skrupułów gracza w świecie Sanglier. Jako doświadczony oficer Sangów, patriarcha miał za sobą wiele lat spędzonych na wojnie przeciwko marionetkom feromanserów, a okrucieństwo tych zmagań tylko wyostrzyło jego wojownicze instynkty.

Leon Thibaut Sanguine bardzo rzadko bywał w sali audiencyjnej rodu, zazwyczaj jedynie podczas rodzinnych przyjęć dla najbliższych członków rodu. Od zawsze żywił wobec swego stryja trwożny lęk, mieszaninę podziwu dla legendarnego wojskowego stratega i zgrozy na samo wspomnienie jego surowości. Kiedy w '74 owładnięte szaleństwem hordy Murnakira utopiły w krwi i bagiennym błocie ekspedycję Wachsmanna i Lacroix, kiedy Szpitalnicy cofnęli się na obrzeża delty nie potrafiąc zatrzymać chmar ludzkich i owadzich symbiontów, a anabaptyści stracili serce do dalszej ofensywy na matecznik plagi Demiurga, to właśnie szaleńczo odważni generałowie Sanglierów uratowali wycofujące się z mokradeł Rhone niedobitki i ochronili uciekających do Aquitane Kronikarzy przed gniewem porzuconych na pastwę Murnakira Franków. Sam Leon był wówczas nie rozumiejącym niczego niemowlęciem, ale nauczyciele rodziny nie omieszkali mu w odpowiednim czasie wpoić poczucia wierności, podziwu i oddania wobec czcigodnego Ventricule.

- Wasza miłość - młody wynalazca skłonił się przed siedzącym na masywnym tronie patriarchą, po czym pocałował zdobiący prawicę Emmanuela rodowy sygnet - Stawiam się na wezwanie.

- Doceniam twą punktualność, drogi Leonie - starczy głos Ventricule wciąż skrywał w sobie zgrzytliwą nutę wysuwanego z pochwy ostrza - Jak się miewa twoja piękna żona? Ile pozostało do rozwiązania? Dwa miesiące?

- Dwa miesiące, wasza miłość - odpowiedział Leon wiedząc doskonale, że pytanie było retoryczne i stanowiło jedynie element powitalnej etykiety - Loretta czuje się bardzo dobrze, chociaż zaczynają jej dokuczać upały. Prawdę mówiąc, żałuję, że nie będę mógł towarzyszyć jej przy porodzie.

Ledwie wypowiedział te słowa, siostrzeniec patriarchy oblał się lodowatym potem uświadamiając sobie, że wyjawionym w taki sposób wyrzutem ośmielił się uskarżać na polecenie głowy rodu. Oczy Ventricule ukryte były w głębokim mroku zacienionej komnaty, ale Leon nie mógł się oprzeć wrażenie, że stryj dosłownie przeszywa go lodowatym wzrokiem.

- Ogromnie doceniam twe poświęcenie, Leonie - jeśli nawet Emmanuel Geoffroy Sanguine odczuwał irytację, w jego głosie pobrzmiewała jedynie wystudiowana uprzejmość - Gdyby to była misja pośledniejszej wagi, rozważyłbym kandydaturę kogoś innego. Zwróciłem się do ciebie, albowiem jako syna swej siostry darzę cię wielkim zaufaniem.

Niejeden członek rodu Sanguine gotów byłby zabić, by tylko usłyszeć podobną pochwałę z ust głowy rodziny, ale wynalazca poczuł jedynie lodowaty dreszcz strachu.

- Mój pierworodny syn obdarzony jest licznymi talentami - ciągnął dalej Ventricule, a w jego głosie pojawiła się nieco sardoniczna nuta stojąca w sprzeczności z komplementami pod adresem Abdela - Jednocześnie jego ekstrawagancje sprawiają, że podejmuje czasami nierozważne decyzje. Nieprzemyślane. Mogące w niezamierzony sposób komplikować interesy rodziny. Wyjeżdżając do Purgare będzie potrzebował zaufanego doradcy, człowieka obdarzonego trzeźwym ścisłym umysłem.

- Wasza miłość... ja dziękuję - wyjąkał zmieszany Leon - To zaszczyt.

- Ależ nie, Leonie, to ja ci dziękuję - Emmanuel Geoffroy Sanguine przechylił się w przód i migotliwe światło zawieszonych na ścianach świeczników padło w końcu na jego pomarszczoną szczupłą twarz, na drapieżnie zarysowany nos i wąskie bezkrwiste wargi - Twoja pomoc wiele dla mnie znaczy. Pragnę cię też zapewnić, że otoczę skrupulatną opieką twoją piękną żonę i jej nienarodzone dziecko. Będę ci to winien, wszak ty zatroszczysz się w tym czasie o mojego syna. Im mniej będę się musiał martwić o niego, tym więcej czasu będę mógł poświęcić dla Loretty.

- Dziękuję, wasza miłość - Leon starał się z całej siły, by jego głosu nie skaziła drżąca nuta, w czym nie pomagał targany niewidzialnymi szczypcami żołądek - To wręcz nadmiar troskliwości.

- Przysługa za przysługę, drogi siostrzeńcu - Ventricule powrócił do swej poprzedniej pozycji, skrywając oblicze w wypełniającym salę mroku - Twój czas jest cenny, nie chcę ci go zabierać. Idź do żony, spędź z nią jak najwięcej chwil. Wyruszysz w drogę za dwa dni.

- Dziękuję za łaskę i zaufanie, wasza miłość - Leon Thibaut Sanguine ucałował ponownie sygnet patriarchy, czując w duchu irracjonalne wrażenie, że dotyka zbielałymi ustami głowy jadowitego węża - Uczynię wszystko, co w mej mocy, by uchronić Abdela przed... głupstwami.

- Wiem, że uczynisz - w półmroku rozległ się zimny głos Ventricule - Jestem pewien, że uczynisz.
Leon Thibaut Sanguine, pasjonat wynalazków, pradawnych technologii i energii elektrycznej! Kuzyn potomków Ventricule i trzeci z szlacheckiego tercetu w tej przygodzie.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 lipca 2018, 22:36

Rybny targ w Port Lagagne, Tulon

Położony na wysokości drugiego piętra taras wychodził na centralną część wielkiego portu, oferując zapierającą dech w piersiach panoramę nadbrzeżnego Tulonu, w tym lśniącą w promieniach słońca twierdzę Hamzy Abubakara Trzeciego. Skąpo umeblowany, taras nie widywał zbyt często gości, a ci, którzy tutaj bywali, rzadko zawracali sobie głowy pięknymi widokami. Dobiegający z dołu gwar tętniącego życiem rybnego targu w niczym nie szkodził dyskretnemu charakterowi tego miejsca, przeciwnie - wręcz podkreślał go ostrym kontrastem zmieszanych ludzkich głosów.

Oparty o kamienną balustradę tarasu, niski mężczyzna o nijakiej twarzy i lekko siwiejących włosach obejrzał się w stronę Nathana, skinął mu leciutko głową. Barthez poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku rozpoznając tożsamość niezapowiedzianego przybysza, ale ukrył swe zaskoczenie pod maską uprzejmej obojętności.

Przeciął spokojnym krokiem pustą przestrzeń tarasu i stanął za założonymi za plecy rękami obok przybysza z Montpellier, przyglądając się holowanej w stronę wież rafineryjnych sylwecie afrykańskiego tankowca. Stada rozkrzyczanych mew kołowały w powietrzu, walcząc ze sobą zajadle o wyławiane z portowych basenów śmieci.

- Czytałem twoje raporty - powiedział po chwili milczenia niski mężczyzna - Dobry plan, słuszne decyzje. Ciekawe propozycje. Niemniej jednak sytuacja uległa zdecydowanej zmianie.

Barthez zesztywniał na dźwięk ostatnich słów gościa. Czy mężczyzna zamierzał go ostrzec przed ryzykiem zdemaskowania siatki? Przy tak daleko posuniętych środkach zapobiegawczych? Agenci Hamzy słynęli ze skuteczności, ale Nathan szczerze wątpił, by już zdążyli wpaść na jego trop. Zbyt ostrożnie budował siatkę znajomości, zbyt starannie dobierał informatorów.

- Twoją misję przejmie ktoś inny - tym razem mężczyzna nie zdołał już ukryć zdumienia, przemieszanego z głębokim niezadowoleniem.

- Nie ja podjąłem tę decyzję - przybysz z Montpellier odwrócił w bok głowę, posłał rozmówcy surowe spojrzenie - Rozkazy pochodzą od samego Ventriculi. Twoja misja w Tulonie wciąż uchodzi za priorytetową w opinii czcigodnego Emmanuela Geoffroya Sanguine, ale pojawiły się okoliczności, które wymagają zmiany twego przydziału.

Barthez oparł się o balustradę, zaczął błądzić wzrokiem po kolorowych dachach straganów rybnego targu. Przebywał w Tulonie od sześciu miesięcy i przygotowany był na to, że jego misja potrwa co najmniej półtora roku. Wciąż nie potrafiąc zwalczyć wrażenia kompletnego zaskoczenia, uniósł w niemym zapytaniu brwi.

- Abdel Sanguine wyjeżdża do Bergamo - wyjaśnił gość - Misja dyplomatyczna w Purgare, która potrwa co najmniej kilka miesięcy. Ventricule szczerze troska się o bezpieczeństwo swego pierworodnego, dlatego zażądał od nas dodatkowych zabezpieczeń. Chcę, abyś dołączył do świty dziedzica. Purgare to niebezpieczna kraina. Będziemy tam potrzebowali zaufanych ludzi. I dość bezwzględnych, by nie wahać się przed żadnym krokiem w obronie Abdela.

- To dla mnie zaszczyt - odpowiedział wymijająco Nathan próbując zapanować nad mętlikiem w głowie - W jakim charakterze mam dołączyć do dziedzica?

- Jako dowódca jego ochrony - wyjaśnił niski mężczyzna - Formalnie to on będzie sprawował komendę nad ekspedycją, ty masz mieć szeroko otwarte oczy i uszy. Poczynisz czym prędzej stosowne przygotowania. Młody Sanguine przybędzie do Tulonu łodzią, za trzy dni. Nie chcemy, by zatrzymywał się tutaj zbyt długo. Będzie mu towarzyszyć dwadzieścia osób. Wynajmij woźniców i tragarzy na Okopcony Szlak, aż po Bergamo. Ludzi z dobrą reputacją, sprawdzonych. Abdel Sanguine ma wysokie wymagania, chyba o tym wiesz?

- To tylko wizyta dyplomatyczna? - zapytał po dłuższej chwili milczenia Barthez - Czy mam się przygotować na coś więcej w Bergamo?

- Przebywając w otoczeniu Abdela trzeba być przygotowanym na wszystko - przez nijakie oblicze gościa przemknął cień sarkastycznego uśmieszku - Ale wierzę, że doskonale się spiszesz.

Na tarasie znów zapanowało milczenie.

- Nathanie, kiedy cztery lata temu przystałem na twoje usługi, byli w otoczeniu patriarchy krewniacy, którzy stanowczo się temu sprzeciwiali. Człowiek spoza Montpellier, nawet nie Frank, bez historii służby w szeregach Sangów albo choćby Rezyście. W ich oczach byłeś cudzoziemskim wyrzutkiem bez wartości dla rodziny, ale ja się na tobie poznałem. Przez te cztery lata nie zawiodłeś mnie ani razu, nie zawiodłeś Ventriculi. Zabijałeś, gdy trzeba, wykonałeś każdy rozkaz. Nie bez powodu uchodzę w rodzinie za twego mentora.

- Jeśli młody Abdel powróci z Bergamo cały i żywy, czcigodny Emmanuel doceni i wynagrodzi twe wysiłki. To ostatnia próba, Nathanie, a nagroda jest w zasięgu ręki. Masz szansę, by stać się jednym z nas, by związać się więzami krwi z Domem Sanguine. Na wsze czasy. Niewielu ludzi spoza Montpellier otrzymało tak zaszczytną propozycję.

- Łaskawość Ventriculi nie zna granic - odpowiedział Nathan Barthez przenosząc śmiertelnie poważne spojrzenie na wody portu - Czuję się zaszczycony.
Oto ostatni z grona naszych bohaterów, tajemniczy przybysz z wschodu zwący się Nathan Barthez (chociaż wielu Sanguine podejrzewa, że nie jest to jego prawdziwe imię i nazwisko). Od czterech lat służy swymi talentami rodzinie, wprowadzony do Domu Sanguine przez zaufanego doradcę patriarchy, Casimira Lavelle. Uważany za specjalistę od czarnej roboty, nie cieszy się popularnością, aczkolwiek członkowie rodu darzą go niechętnym respektem (i generalnie niewiele wiedzą o aktywnościach pojawiającego się i znikającego z siedziby rodu cudzoziemca).

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 07 lipca 2018, 22:39

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

- Jak to, wyjeżdżasz do Purgare? - słodki niczym roztopiony miód głos Loretty w jednej chwili osiągnął temperaturę charakterystyczną dla wiecznej zmarzliny. Oparty o krawędź montażowego stołu Leon skrzywił się w duchu, chociaż na jego twarzy wciąż królował przywołany naprędce uśmiech.

- Tylko na kilka tygodni - skłamał spoglądając w wielkie lawendowe oczy żony - Będę towarzyszył Abdelowi w misji dyplomatycznej w Bergamo. To wielkie wyróżnienie i...

Podtrzymując rękami ogromny brzuch, ciężarna szlachcianka zadarła w górę głowę, hardo demonstrując uniesionym podbródkiem swój sprzeciw.

-Dopiero co wróciłeś do domu - oznajmiła pełnym żalu głosem - Przez dwa tygodnie włóczyłeś się po bagnach. Wiecznie nie ma cię w domu, ciągle tylko sama siedzę!

- Przecież masz przy sobie kuzynki - Leon pojął jak nietrafiony był jego argument, kiedy w oczach żony zapłonęły iskry nieposkromionego gniewu.

- Jak możesz mi to robić?! - po zaróżowionych policzkach Loretty popłynęły szczere łzy - Ty mnie już nie kochasz! Nie chcesz ze mną być, tak? Jestem dla ciebie za gruba?!

Nie czekając na odpowiedź skonsternowanego męża szlachcianka wypadła z urządzonego na półpiętrze warsztatu, omal nie rozdeptując kręcącego się w progu perskiego kota.

- Szlag by trafił te baby! - sarknął rozsierdzony wynalazca, po czym obejrzał się żwawo ku drzwiom w obawie, że żona usłyszała jego komentarz.

Nie usłyszała.

Bijąc się w myślach z wyrzutami sumienia, Leon Thibaut Sanguine postał przez dłuższą chwilę nad stołem. Uświadomiwszy sobie, że spędzi kolejną noc na sofie w salonie, westchnął ciężko, a potem pochylił się nad częściowo rozkręconym karabinem.

Była to wyjątkowo zadbana broń myśliwska, o długiej lufie i czułym mechanizmie spustowym. Leon odziedziczył ją po świętej pamięci ojcze, oficerze Sangów poległym w '81 w niekończącej się wojnie z dronami feromanserów. Uważany za pamiątkę rodową, karabin przez długi czas wisiał na ścianie w jadalni wynalazcy, teraz jednak - w obliczu nieuniknionej wyprawy za Apeniny - odzyskał swe praktyczne zastosowanie.

Leon obejrzał raz jeszcze odkręconą od broni metalową kolbę, na której bystre oczy wciąż mogły odczytać zatarty niemal bezpowrotnie cudzoziemski napis "Arsenal Firearms". Wprawnie posługując się narzędziami przymocował w jej miejscu nową kolbę, wykonaną z dębowego drewna, pięknie wyprofilowaną pod ramię wynalazcy i opatrzoną wyżarzonym w drewnie napisem "sang béni".

Młody Sanguine gorąco pragnął wierzyć w to, że nie będzie musiał w trakcie wyprawy sięgnąć po oręż, ale będąc człowiekiem przezornym z natury, wolał zadbać zawczasu o swój ekwipunek.


Mechanika testu
Spoiler!
Po pierwsze, trzeba posiadać odpowiednie materiały (dla potrzeb tej modyfikacji zapewnione gratis przez Mistrza Gry). Karabin myśliwski ma poziom technologiczny IV, co wymaga testu INT+Engineering na PT 4 (Tech level przedmiotu + ilość zajętych slotów, w tym przypadku to pierwszy slot modyfikacji). Leon posiada INT 3 oraz Engineering 3, co daje mu prawo do rzutu sześcioma kostkami, ale to nie wszystko. Nanatar wybrał podczas tworzenia postaci koncept "Kreator", a to zapewnia mu raz dziennie czasu gry premię +2 kostek do współgrającego z konceptem testu. Wykorzystam tę zasadę i rzucę ośmioma kostkami, na których muszę uzyskać co najmniej cztery sukcesy.

Wyniki rzutu 8k6: 6, 3, 5, 5, 1, 6, 1, 2. Cztery sukcesy, w tym dwa triggery. W tym konkretnym rodzaju testu triggery redukują ilość potrzebnych do modyfikacji surowców.

Udana modyfikacja zapewnia właścicielowi broni premię +1 kostki do testu strzelania dzięki idealnie wyprofilowanej pod Leona kolbie. Tak więc mając AG 4 i Projectiles 2 Leon strzela w teście ataku sześcioma kostkami, ale używając tego konkretnego karabinu rzuca ich siedem, a nie sześć!
Postanowiłem wykorzystać umiejętności profesyjne Leona, by zaprezentować Nanatarowi zasady tworzenia bądź modyfikowania przedmiotów. Każdy scrapper jest z natury wynalazcą i konstruktorem, z oddającymi to zasadami wpisanymi w mechanikę roli złomiarza.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 08 lipca 2018, 22:07

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

Angeline Léa Sanguine pokonała kamienne korytarze swego skrzydła rezydencji z godnością przynależną córce głowy rodu. Opanowana i wyniosła, ignorowała wzrokiem mijającą ją służbę, bez wyjątku składającą się z bardzo dalekich krewnych. Szlachetnie bladoskóra, o dumnej postawie i dystyngowanym kroku, weszła do swego apartamentu, zamknęła starannie dwuskrzydłowe drzwi i pozwoliła dać upust swym emocjom.

Kopnięty z całej siły drewniany stolik, zrobiony na zamówienie z cennego drewna i polakierowany na rubinową barwę, przeleciał przez cały pokój i grzmotnął w ścianę zrzucając z niej niejako przy okazji olejny obraz przedstawiający tragicznie zmarłego wuja Phillipa.

- Małżonka króla morsów! - wycedziła przez zęby Angeline Léa, potrząsając zaciśniętymi pięściami i tocząc wokół siebie wściekłym wzrokiem. Kręcący się po otwartym balkonie perski kot, zapewne należący do brzemiennej żony kuzyna Leona Thibauta, wyczuł bezbłędnie morderczą furię kobiety, bo wydawszy z siebie przelotne miauknięcie natychmiast czmychnął po grubych pędach winorośli do położonego piętro niżej mieszkania ekscentrycznego wynalazcy.

- Rozpłodowa klacz jakiegoś wytapiacza tranu! Władczyni zapyziałego Brestu! Spaskudzona krew!

Pokonawszy kilkoma krokami pokój, szlachcianka otworzyła jedną z szuflad bogato zdobionej komody, wyciągnęła z niej drewniane pudełko i otworzyła ja zbielałymi palcami. Znajomy dotyk rękojeści pistoletu zazwyczaj łagodził jej emocje, ale tym razem nawet pieszczota profilowanych okładek Camarde nie przyniosła kobiecie ukojenia.

Przymykając oczy złożyła się kilkakrotnie do strzału, mierząc to w stronę balkonu, to przejścia do sypialni. Ćwiczenia te uświadomiły jej jak bardzo tęskniła za krótkim okresem wymuszonej na ojcu praktyki w szeregach Sangów. Tęskniła za służbą nie tylko z powodu wyzwań żołnierskiej profesji, ale i przyjemności czerpanej ze zgorszenia oficerów nie podzielających opinii Emmanuela o tym, że szlachetnie urodzone kobiety z Montpellier mogły uczyć się wojskowego rzemiosła.

- Przechrzczona anabaptystka! - syknęła celując do przekrzywionego portretu wuja Phillipa i wyobrażając sobie, że to nie zmarły Ventricule, tylko jakiś nawiedzony misjonarz kultu Złamanego Krzyża - Jak on mógł mi coś takiego zrobić!

Zewnętrzne drzwi apartamentu skrzypnęły ledwie słyszalnie. Poruszając się niczym polujący kot, Angeline Léa wymierzyła pistolet w tamtą stronę.

Pucołowata wielkooka Ariele Honorine upuściła z wrażenia posrebrzaną tacę, na której niosła zestaw szklanek i dzban malinowej herbaty. I rzecz jasna narobiła przy tym huku większego od wystrzału z nienabitej na szczęście broni szlachcianki.

Pogodna i wesoła na co dzień pokojówka, kolejna z rzeszy dalekich kuzynek Angeline Léi, potrzebowała sekundy, by zalać się łzami.

- Głupia gęś! - córka Ventricule wrzasnęła i tupnęła jednocześnie, opuszczając pistolet lufą ku podłodze.

Ariele Honorine wybuchnęła na te słowa jeszcze większym szlochem, uciekła z apartamentu zapominając w jednej chwili o rozbitych naczyniach i rozlanej herbacie.

Angeline Léa westchnęła ciężko, przycisnęła do skroni lewą ręki i wzięła głęboki oddech próbując zapanować nad targającymi nią emocjami.
Wzmiankowany Camarde to samoczynny pistolet 10mm zrobiony na zamówienie w Tulonie, drogi prezent od jakiegoś adoratora, którego imię Angeline Léa już zdążyła zapomnieć. Szlachcianka ma do niego zapas również ręcznie wyrabianej amunicji w postaci trzydziestu zapakowanych w eleganckie drewniane pudełko naboi.

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Post autor: Suriel » 08 lipca 2018, 23:03

Jedna z willi w dzielnicy władców Montpellier

Abdel Snguine stał w rozchełstanej koszuli i lekko potarganym ubraniu. Nie był w formie po ekscesach ostatniej nocy. Lista rzeczy które pochłoną, wypił i wciągnął nosem była nader imponująca. Jak tylko ogarnął się nieco po przebudzeniu, czyli koło południa, postanowił się pożegnać jak należy ze swoją najlepszą przyjaciółką. Służba została odprawiona by rozmowa mogła przebiegać swobodnie.

- ....No i właśnie się skończyło. Wszystko. Moje życie. Dobry Czas. Wszystko. Jest tragedia Rene... - powiedział z żalem Abdel stojąc ze szklaneczką czegoś mocniejszego, pośrodku bukietów kwiatów, porozrzucanych białych sukni i całego tego majdanu, który świadczył o niezmiernie intensywnych przygotowaniach do ślubu.

- Nie dramatyzuj mi tu... - rzuciła zajęta oglądaniem ślubnego stroju jaki miała na sobie w kilku szerokich lustrach rozstawionych dookoła niej. - Wiadomo było, od początku że Dobry Czas się dla ciebie kiedyś skończy.

- No tak, tak ale... mój boże, czemu tak brutalnie. Czy oni się na nas uwzięli? Ostatnio Max trafił na front. Nasz mały Max. Wytrzymał tam ile? Może ze dwa miesiące, nim ciało zgniło mu od choroby. Mówili, że sam się zapisał ale Rene oboje wiemy dobrze, że to nie prawda. Widziałem go przed wyjazdem i w oczach miał strach. Z całej dobrej kompanii została nas raptem... czwórka. No i jeszcze ten cały twój ślub... dlaczego nie możemy robić tego co chcemy, tylko to co nam każą... to wszystko takie przykre. - popatrzył na nią zasmucony i nadal nieco rozżalony. Wiedział, że decyzja o zamążpójściu nie była jej.

Jej strój był wprawdzie już niemal kompletny i próba generalna niemal miała się ku końcowi. Była już tylko przed wyborem butów. Kilka sztuk stało przed nią w rządku, a ona po chwili wahania wsunęła stópkę w jeden z błyszczących bucików. Uniosła brwi pytająco spoglądając na Abdela.

[center]Obrazek[/center]

- Mój boże, przepraszam cię Rene.- Powiedział a jego twarz się rozpogodziła. - Jesteś przed tak cudowną chwilą a ja cię zamęczam jakimiś głupotami. Oczywiście, że zdecydowanie te. Świetny wybór, wprost idealnie podkreślają ci linię nogi. Całość jest czystsza nad biel i stanowi wprost uroczy komplet, a ten twój Os oszaleje jak cię tylko ujrzy madame. - Uśmiechnął się ciepło.

- Słodziak z ciebie...

- A w ogóle to go już widziałaś? - zapytał zaglądając do swojej szklaneczki. - Podobno wszyscy frontowcy są tacy sami. Barczyści, wytrzymali i mają włochate klaty. Moja siostra jest Sangiem.

Zachichotali oboje uznając ten jakże przedni żart.

Abdel upił większy łyk. Przez chwilę myślał o Rene de Chantres. Potomkini jednego z siedemnastu rodów Sanglier. Nie mniej sławetnego bynajmniej jak jego ród Sanglier. Niestety nie mogła związać się z tym kogo kochała. Raz że on był zwykłym Sangiem a ona damą wysokiego rodu, a dwa że nie dalej jak dwa trzy miesiące temu poległ na bagnach. Zapewne dostał kulę w łeb od swoich, na ciche polecenie ojca Rene. Abdel był jednak na tyle przytomny by nie dzielić się swoimi przemyśleniami z przyjaciółką. Choć za pewne ta błyskotliwa dziewczyna sama już na to dawno wpadła.

- Rene... jutro wyjeżdżam. Bardzo mi przykro, że nie będę na twoich zaślubinach kochana. Pozwól, zatem że chociaż ucałuję twą dłoń na pożegnanie, jak nakazuje obyczaj.

Rene nie odezwała się stojąc pochylona przy lustrze, skoncentrowana na poprawianiu jakichś ledwo widocznych mankamentów w makijażu. Nie zwróciła zbytniej uwagi kiedy podszedł i musnął ustami jej delikatne palce.

- Jako, że nie wrócę przez dłuższy bliżej nie określony czas, mam nadzieję że nie będziesz miała za złe jeśli dam ci prezent ślubny już teraz. - Mówiąc to popchnął ją delikatnie w kierunku lustra, tak by nieco mocniej się pochyliła. Jego palce powędrowały po nogach delikatnie podciągnęły w górę śnieżnobiałą suknię ślubną. Uniesiona suknia odsłoniła białe jedwabne pończoszki i takąż koronkową bieliznę, która szybko została zsunięta do połowy jej zgrabnych ud.

- Również proszę byś przekazała od mnie wyrazy najgłębszego uszanowania twemu przyszłemu małżonkowi. Otrzymał bowiem od losu prawdziwą cudnie biała perłę.

Nie przestała się malować kiedy w nią wszedł.
Przedstawiam pierwszą kropkę w Allies, przyjaciółkę i młodszą dziedziczkę rodu - madame Rene de Chantres
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Nanatar
Reactions:
Posty: 641
Rejestracja: 04 sierpnia 2009, 11:38
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 155 times
Been thanked: 116 times

Post autor: Nanatar » 08 lipca 2018, 23:28

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

Leon Sanguine nie mógł znaleźć sobie miejsca w samotnej pracowni. Kilkakrotnie składał się do wypieszczonego karabinu, zastanawiał się czy przyjdzie mu go użyć. Zapowiadało się na bardzo ludną wycieczkę, ale musiał pamiętać, że nosząc czerwony płaszcz Sangów pozostaje nie tylko doradcą i zbrojmistrzem, ale też strażnikiem kuzyna Abdela. Wolałby wszakże skupić swoją uwagę na badaniach. Zachodził w głowę jak zmierzyć siłę pioruna, jak pochwycić jego moc. Ujął w rękę stalową włócznię o dwóch grotach z jednaj strony, jak u wideł i ostrzem z drugiej co miało ułatwić wbicie w grunt. Piorunnik miał jeszcze kilka dołączonych pierścieni, do których można by zamontować odciągi.

Kiedy młody wynalazca zamykając oczy wyobrażał sobie bijące z nieba promienie energii, każdemu towarzyszył dźwięk, w jakiś przedziwny sposób układający się w znajome słowo Loretta, wtórował mu wiatr wygwizdując Loretta. Stojąc pośród skał Leon Thibaut zrozumiał, że ukochana jest bardzo daleko, a jego dziecię może wydawać pierwszy krzyk. - Loretta -wyrwało się z jego ust.

Obudził się obolały na niewygodnej sofie. Zrugał się w myślach, że pozwolił odejść żonie w gniewie, mieli przecież tak niewiele czasu, nie powinni go trwonić na waśnie. Wstał wyprężony, dopił zimną miętę, co uzmysłowiło mu że mogła minąć godzina, a mogło więcej. Noc była jednak jeszcze czarna, a księżyc wisiał wysoko. Szkoda było cennego czasu, wyszedł z pracowni, przeszedł przez hol do salonu, w kominku dogasało i tylko starszy mężczyzna nachylał się nad książką przysypiając, Leon skierował swe kroki do sypialni.

Przez drzwi dobiegała cicha muzyka skrzypiec, serce mocniej zabiło w piersi młodego wynalazcy. Jakże podziwiał swą żonę za ten niebywały talent wyczucia harmonii dźwięku. Chciałby zaczekać przed drzwiami i posłuchać cudownej muzyki, ale powzięte z góry zamiary przeważyły i wszedł, a właściwie wtargnął do pokoju, niwecząc czarodziejską chwilę.

Loretta przerwała i spojrzała na intruza najpierw oburzona, ale kiedy poznała męża już tylko zła. I właśnie wtedy szlachcic powinien coś powiedzieć, ale język uwiązł mu w gardle, a członki sparaliżowało. Zamykając i otwierając usta bąknął tylko - To było piękne.

-Zawsze to mówisz, skąd mam wiedzieć, że szczerze? - Kolejne trudne pytanie spowodowało, że stopy mężczyzny wrosły w podłogę. - Chciałeś mi coś powiedzieć? - oczy szlachcianki zwęziły się, a śliczna nieco pyzata twarz okolona kasztanowymi lokami zastygła w grymasie wyczekiwania niczym oblicze starożytnej wojowniczki, matki chroniącej miot, domagającej się odpowiedzi księżniczki. Leon Thibaut Sanguine kochał tą niespełna dwudziestoletnią kobietę ponad wszystkie burze świata, drzemała w niej moc wszystkich matek i księżniczek dziejów. Zrozumiał, że musi mówić jest jej to winny.

- Loretto, najdroższa! Masz prawo mnie ganić, nikt jak Ty, nie zasługuje na opiekę, teraz gdy tak poświęcasz się dla naszego maleństwa. Proszę, tylko spójrz w przyszłość i ujrzyj naszą posiadłość. Własną, z ogrodem, z wiatrakami, jasnymi pokojami, służbą, bezpieczną przystań dla nas i dzieci. Pokój z instrumentarium, jasną pracownię malarską.
- Trwonisz czas na mrzonki mężu.
- Kiedy właśnie pracuję na nasza przyszłość, kochana - mężczyzna próbował objąć żonę, ale ruch stał się niezgrabny i czar prysł. - Myślisz że dano mi wybór? Sprzeciwienie się Ventricule oznaczałoby dla nas ruinę i niesławę, jeśli Abdel ucierpiałby w misji, gniew Emmanuela zmiótłby nas jak...-brakło mu słów -jak burza. Kiedy wrócę, nasza pozycja umocni się, co zapewni bezpieczeństwo i przyszłość Tobie, jemu -tu zdołał już dotknąć i pogłaskać brzemienny brzuch żony -i reszcie naszych dzieci. Im więcej znaczył będę przed tronem Venticure, tym mniej osób będzie mogło żądać od nas rozstania. - rozwiązał wstążkę utrzymującą w ładzie kasztanowe włosospady. Zakręcił nią jak wiatraczkiem -Wiatraki, postawimy własne wiatraki, całą farmę. - uśmiechnął się - Kocham Cię Loretto.

Leon:Obrazek

Kot:Obrazek

Loretta oczyma Leona:Obrazek
Może uda się młodemu wynalazcy spędzić tę noc ze swoją boginią. Dopiero rano wyjaśni jej żeby otaczała się służkami i uważała na starego. Wynajmie nawet specjalną służącą, to pewnie mały problem dla głowy rodu, ale zawsze coś. Żonę poinstruuje jak udawać niedyspozycję.

Kargan, zapraszam do scenki z zamówieniem ulepszenia broni. Leon Thibaut Sanguine, jest bliskim kuzynem, niewiele starszym, dobrze znanym z dzieciństwa, ale później wciąż nieobecnym. Powierzchownie jest nieco podobny do Abdela, ale dużo mniej zadbany. (Czy Angeline bardzo różni się od brata?)
Ostatnio zmieniony 08 lipca 2018, 23:46 przez Nanatar, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 lipca 2018, 00:15

Siedziba rodu Sanguine, Montpellier

Emmanuel Geoffroy Sanguine siedział w miękkim fotelu opodal trzaskającego płomieniami kominka, obserwując taniec ognia poprzez wypełniający po brzegi szklankę koniak. Wnętrze jego urządzonego ze smakiem gabinetu wypełniał mrok zmierzchu, odganiany blaskiem ognia. Za dnia szczelnie zamknięte, teraz okna apartamentu patriarchy pozostawały otwarte wpuszczając do środka świeże chłodne powietrze. Chroniące je moskitiery były tak delikatne i cienkie, że wręcz nie sposób je było zauważyć, ale tkwiły we wszystkich okiennicach.

Za dnia wartownicy na murach miasta bez trudu zauważyliby nadciągający z północy rój, ale w ciemnościach nocy lepiej było unikać zbędnego ryzyka, zwłaszcza w przypadku tak znaczącej persony.

- Szybko wróciłeś - powiedział Ventricule przenosząc spojrzenie na osobę siedzącą w sąsiednim fotelu - Spodziewałem się ciebie dopiero jutro rano.

- Anabelle to szybka łódź - odparł Casimir Lavelle - I ma doskonałą załogę. Ponadto sprawy w Tulonie zajęły mi mniej czasu niż sądziłem. Barthez to zawodowiec, nie potrzebował mojej pomocy w zorganizowaniu ekspedycji.

- Gdybym nie zapytał o to już tuzin razy, pewnie musiałbyś teraz zapewnić mnie o swej pewności co do jego wyboru - patriarcha podniósł szklankę do wąskich ust, zamoczył wargi na przelotną chwilę w doskonałym trunku.

- Przez ostatnie cztery lata nie dał nam najmniejszego powodu do niezadowolenia - Lavelle skrzywił nieznacznie usta, wyraźnie nie do końca zadowolony z wyrażanych wielokrotnie wątpliwości swego pryncypała - Zmieńmy lepiej temat, albowiem mam dla ciebie interesujące wieści. Płynąc tu wyprzedziłem w delcie inny statek, wolniejszy od Annabelle, ale dużo większy. Przecieki z Bastionu okazały się prawdą.

Ventricule przechylił się do przodu w fotelu, spojrzał na doradcę z zainteresowaniem, które na co dzień potrafił dobrze skrywać.

- Anubianie? - zapytał opuszczając trzymającą szklankę dłoń na podłokietnik fotela - Przyjęli zaproszenie registariuszki? Jak duża delegacja?

- Nie sądzisz chyba, że pozwolili nam wejść na pokład? - odparł Lavelle - Ale to ewidentnie duża grupa, świadczy o tym liczebność eskorty. Motorówka harapów zmusiła nas do utrzymania bezpiecznej odległości od statku. Jeśli weźmiesz pod uwagę całe to zamieszanie w biurze Naridy w ostatnich dniach, układanka właśnie się dopasowała.

- Piquetowie nie poinformowali reszty Domów o oficjalnej wizycie. Albo zamierzają to zrobić w ostatniej chwili, by zyskać okazję do wysłania zaproszeń dość późno, by nie wszyscy patriarchowie zdążyli wziąć udział w ceremonii... albo sami o tym nie wiedzą. Dołożysz starań, żebym był na liście gości, Casimirze.

- Jak sobie życzysz, przyjacielu - kiwnął głową zausznik - Chcesz przesunąć termin wyjazdu Abdela, by ten również wziął udział w powitaniu Anubian?

- Nie - padła zdecydowana odpowiedź - Zbyt często w towarzystwie naszych czarnoskórych sojuszników strzelają mu do głowy pomysły, od których tracę rozum. Zresztą przygotowania już poszły zbyt daleko, by teraz odwoływać podróż. Koniec końców, niech wie, że nie jest jeszcze dość ważny, aby u mego boku powitać tak znaczących gości w Bastionie.

- Jest już gotowy do drogi?

- Jego świta jest gotowa - odparł z przekąsem Emmanuel - Młody głupiec myśli, że ukryje przede mną swoje wybryki. Był dzisiaj u Rene de Chantres, ani chybi po to, aby gzić się z nią w przededniu jej ślubu z Timonem Gauthierem.

- Nie zamierzasz nic z tym zrobić? - Casimir Lavelle uniósł pytająco brwi, przechylił się w bok przyjmując wygodniejszą pozycję w fotelu.

- Nie, przynajmniej nie teraz - odpowiedział z chłodnym uśmiechem Ventricule - Niechaj zazna odrobiny przyjemności przed wyzwaniami wyprawy. Czekają go ciężkie chwile. Co więcej, jeśli przypadkiem zapłodni tę dziwkę de Chantres, czysta krew Sanguine wejdzie do rodu Gauthierów wcześniej niż ktokolwiek by się spodziewał. Dolej mi koniaku i opowiedz jak się mają sprawy w Banku Komercyjnym.
Scenka z gabinetu patriarchy, wieczór przed wyruszeniem ekspedycji z Montpellier...

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 lipca 2018, 21:57

Doki miejskie, Montpellier

Bastien Langlois wrzucił na pokład Anabelle ostatnią sakwę z puszkami fasoli, złapaną zręcznie przez Gastona. Ukończywszy załadunek myśliwy przeciągnął zmęczonym spojrzeniem po coraz ciemniejszym porcie, rozświetlanym tu i ówdzie naftowymi lampami zawieszonymi na burtach wracających do miasta rybackich łodzi. W górze, na wysokim kamiennym nabrzeżu doków, zapłonęły jedna po drugiej kute gazowe latarnie, ale na dole w przystani mrok nocy gęstniał z każdą chwilą.

Załoga motorowej łodzi pozostawiła kilka zapalonych żarówek w kokpicie, po czym zeszła na brzeg pozostawiając na mostku jedynie podeszłego wiekiem kapitana, wolącego sypiać w łodzi niż w miękkim łóżku rezydencji Sanguine.

- Masz jeszcze coś do roboty, Bastien? - Jean-Pierre stanął przy burcie i zaczął się drapać po zarośniętym podbródku. Langlois potrząsnął przecząco głową. Niczego więcej nie musiał bliźniakom mówić. Obaj natychmiast przeskoczyli przez reling Anabelle, zdecydowani spędzić ostatni wieczór przed podróżą w którymś z portowych burdeli.

- Jak mi się któryś spóźni, urwę obu łeb - ostrzegł ich myśliwy. Bliźniacy skomentowali oschłą groźbę sardonicznym rechotem, potruchtali w górę szerokich kamiennych schodów. Oparty plecami o przyjemnie chłodną ścianę nabrzeża, Bastien wyciągnął z kieszeni frędzlowanej skórzanej kurtki paczkę papierosów, wytrząsnął jeden z nich na dłoń. Benzynowa zapalniczka zgrzytnęła kilka razy, nim zrodziła rachityczny płomień.

Myśliwy zaciągnął się głęboko tytoniowym dymem, wypuścił oddech przed nos obserwując jednocześnie przez okienka kokpitu ciemną sylwetkę szykującego się do snu kapitana.

Rozkoszujący się papierosem Sanglier rozmyślał w milczeniu o niedawnej rozmowie z Casimirem Lavelle - rozmowy tak samo niespodziewanej jak zaskakującej wiążącymi ręce Bastiena rozkazami. Już sama wyprawa do odległego kraju jawiła się mężczyźnie wywróceniem życia do góry nogami, tymczasem wpływowy zausznik Ventricule poinformował go, że będzie w trakcie tej podróży na usługi trojga szlachetnie urodzonych Sanguine!

Gdyby ktoś kiedyś powiedział Bastienowi, że przyjdzie mu niańczyć oboje dzieci Emmanuela Geoffroya Sanguine, zabiłby takiego bajarza dzikim śmiechem. Teraz nie było mu do śmiechu. Nie miał doświadczenia w obcowaniu z tak wysoko urodzonymi osobami, jawiły mu się one istotami z innego świata, funkcjonującymi według pełnej abstrakcji dworskiej etykiety. Przebywanie w takim gronie jawiło się Bastienowi wyzwaniem równie wielkim jak przekradanie pomiędzy kopcami opętanych przez feromanserów termitów... albo i większym.

Zgoda Lavelle na zabranie w podróż obu braci Grimm tylko nieznacznie poprawiła Langloisowi humor, bo przeciwwagą dla nich okazała się przerażająco liczna świta dziedziców Sanguine, wysłana już inną łodzią do Tulonu.

Do uszu mężczyzny dobiegł narastający od strony południa dźwięk spalinowych silników, potężniejący z każdą kolejną minutą. Zaciągnąwszy się raz jeszcze dymem, Bastien wrzucił rozżarzony niedopałek do wody i przeskoczywszy reling Annabelle wspiął się na dach kokpitu.

Zbudowane u wejścia do portu strażnicze wieże ożyły jedna po drugiej, rozpaliły ciemność nocy jaskrawym blaskiem elektrycznych reflektorów, które ze względu na ogromne zużycie energii uruchamiano tylko w potrzebie. Snopy białego światła omiotły szeroki nurt delty, wyłapując niemal natychmiast zmierzający do Montpellier kształt.

Bastien Langlois nie znał się zbytnio na dużych statkach, życie na mokradłach nauczyło go obcowania z tratwami i niewielkimi łódkami rybaków. Niemniej jednak nawet on musiał coś poczuć na widok pięknego morskiego jachtu o turkusowo-białym kadłubie, eskortowanego przez trzy mniejsze motorowe łodzie.

Konwój wszedł do portu w Montpellier mijając rozkołysaną Anabelle, wygasił silniki, rozświetlił w zamian pokłady wszystkich czterech jednostek rażącym oczy światłem jarzeniówek. Rzucone wprawnie kotwice zaszczękały ogniwami łańcuchów, plusnęła woda.

- Afrykanie - w głosie stojącego przy relingu kapitana Bastien wychwycił niepohamowaną nutę zazdrości na widok jachtu - Ależ piękna sztuka...
Mała wstawka dla Bastiena. Co do neolibijskich jednostek w Montpellier, nie jest to żadna nowość, bo często zawijają tam małe handlowe statki, ale ten wspaniały jacht na pewno zrobi wrażenie na Sanglierach, kiedy w środę rano wstanie słońce.
Ostatnio zmieniony 10 lipca 2018, 19:43 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
Keth
Reactions:
Posty: 12615
Rejestracja: 07 kwietnia 2009, 20:37
Has thanked: 138 times
Been thanked: 84 times
Kontakt:

Post autor: Keth » 09 lipca 2018, 22:59

Dzielnica Terres Putain, Tulon

Nathan Barthez wyszedł na płaski dach domu wynajmowanego przez ród Sanguine, oparł się rękami o wykutą z żelaza barierkę spoglądając w dół na tętniącą życiem ulicę. Słońce zachodziło za widnokręgiem przydając morzu barwę czystego szkarłatu. Ciepły dzień ustępował szybko pola równie ciepłej nocy.

Pomiędzy budynkami, na brukowanych ulicach dzielnicy nocnych uciech rozbrzmiewały śmiechy, śpiewy, pokrzykiwania i gwizdy. Zmęczeni dniem ciężkiej pracy mieszkańcy Terres Putain zaczynali oddawać się radości życia, żarowi alkoholu, smakowi zawijanych w płaskie chlebki grillowanych jaszczurek, fałszywie namiętnym pocałunkom prostytutek. Dołączali do nich przybysze z innych części portowej metropolii: żądni grzesznych atrakcji studenci z tulońskiego uniwersytetu, kadeci Rezysty na przepustkach, marynarze ze stojących w porcie statków.

Rozbawiony tłum w dole pulsował zlepkiem języków i dialektów. Przechylony nad poręczą Nathan wychwytywał strzępki konwersacji w języku pan-arabskim, mieszającym się ze śpiewnymi mowami Franków i Purgaryjczyków, chwilami zaś słyszał nawet twarde borkańskie nuty, które nieuchronnie przypominały mu o Alpach.

- Wasza miłość zechce coś zjeść? - zarządca domu, niski starszy mężczyzna o nienagannych manierach i czujnych ruchliwych oczach, wszedł na mogący pełnić rolę tarasu dach dwupiętrowego domu. W rękach trzymał dużą tacę z kilkoma półmiskami.

- Chętnie, zacny Danielu - odpowiedział Barthez odwracając się w stronę gospodarza. Zarządca podszedł do ustawionego przy poręczy stolika, położył na nim naczynia ze smażonymi rybami, ostrygami, kawałkami pieczonej kaczki, świeżym chlebem i gotowanymi ziemniakami. Nathan Barthez podziękował mu lekkim skinięciem głowy, doceniając różnorodne bogactwo posiłku.

Zarządca mieszkał w domu razem z żoną i trójką dorosłych dzieci. Jeśli nawet poczuł się zaskoczony gromadą przybyłych bez zapowiedzi gości z Montpellier, nie dał tego po sobie w najmniejszym stopniu poznać. Tulońska rezydencja Sanguine mogła zapewnić wygodny nocleg dwóm tuzinom przybyszów, a doskonale zaopatrzona spiżarnia i piwniczka gwarantowały świetne doznania kulinarne. Barthez nigdy wcześniej nie odwiedził tego miejsca, chociaż przybywając do Tulonu ze szpiegowską misją wiedział o jego istnieniu. Dopiero zmiana rozkazów Ventricule pozwoliła mu wejść za próg posiadłości w Terres Putain i teraz - siedząc w przyjemnym chłodzie zmierzchu na dachu domostwa - nie mógł się powstrzymać przed uczuciem dogłębnego odprężenia.

Z dołu, z wnętrza rezydencji, dobiegały liczne głosy krzątających się w pokojach gości. Casimir Lavelle zaopatrzył swego pupila w listę członków ekspedycji, toteż Nathan był przygotowany na spotkanie w dokach Part Lagagne.

Co nie oznaczało wcale spokoju ducha Helweta. Ekspedycja do Bergamo mogła obfitować w przeróżne niebezpieczeństwa, od napaści grasantów lub dzikich zwierząt po katastroficzne w skutkach burze. Barthez nie traciłby czujności nawet w towarzystwie grupy wyszkolonych najemników, a tymczasem z pokładu motorowej łodzi w Lagagne na nabrzeże zeszli ściskający bagaże i wyraźnie przestraszeni podróżą służący rodu. Noszący na szyi ryngraf skarbnik dziedzica o pociesznych bokobrodach i pierwszych objawach choroby morskiej. Chudy jak tyczka osobisty fryzjer Abdela. Jego ulubiony kucharz. Czterech krępych i małomównych lokajów. A także dwie całkiem ładne, ale chyba najbardziej z całej grupy wystraszone dwórki Angeline Léi, trzymające się siebie i pilnujące sterty ciężkich kuferków.

Nathan wolał nie wiedzieć, co było w tych kuferkach, ale mógłby ślepo pójść w zakład, że nie była to amunicja i zapasowe lufy do automatów.

Rozkoszując się wybornym smakiem pieczonej kaczki, Helwet przestał na chwilę troskać się niepewną przyszłością. Miał dla siebie ostatni spokojny wieczór przed kilkoma miesiącami mordęgi. Posilając się bez pośpiechu, chłonął dźwięki dobiegającej z okolicznych ulic muzyki.

W wieczory takie jak ten łatwo było ulec wrażeniu, że to właśnie Tulon był centrum całego znanego świata.
Świta naszych arystokratów dotarła już do Tulonu i została zakwaterowana przez Bartheza w rezydencji rodu w dzielnicy Terres Putain. Nie miałem jeszcze okazji opisać Wam dokładnie Tulonu, ale wierzcie mi, z wszystkich dzielnic tego miasta ta najbardziej fascynuje Abdela!
Ostatnio zmieniony 17 listopada 2019, 18:42 przez Keth, łącznie zmieniany 1 raz.

koszal
Reactions:
Posty: 2787
Rejestracja: 15 marca 2012, 13:35
Been thanked: 1 time

Post autor: koszal » 10 lipca 2018, 17:27

Doki miejskie, Montpellier

Emanujący mieszaniną ekscytacji i zawiści ton kapitana przez moment skupił niespieszną uwagę Bastiena na wpływającym do portu jachcie zamorców. Dostojność i patos emanujący z tej jednostki przyćmiewał widok jednostek frankońskiej floty, jednak potężnej budowy mężczyzna otulony w znoszony skórzany płaszcz po chwili odruchowo odwrócił głowę. Spoglądanie wprost na bogactwo lepiej urodzonych nierzadko przynosiło pecha. Z drugiej strony ignorowanie ich obecności skutkowało dalece bardziej przykrymi konsekwencjami. Skinieniem głowy Langlois pożegnał wciąż wgapiającego się w zjawisko kapitana korzystając naprędce z jego okazanego mimowolnym ruchem dłoni przyzwolenia na zakończenie konwersacji. A przynajmniej tak odebrał ów gest zwiadowca. Poprawił pomarańczową chustę wiążąc gęstą, spoconą i zbuntowaną przeciw jakiemukolwiek okiełznaniu czuprynę, przetarł wilgotną szyję ozdobioną miernej jakości tatuażem kobiety i powoli ruszył przez pokład ciekaw budowy statku rozmiarów jakiego jeszcze nie dane mu było podróżować. Uśmiechnął się do siebie napotykając w słabym świetle nielicznych latarni załoganta, który podskoczył na jego widok, jak gdyby właśnie wszedł w bezpośredni kontakt z jakimś wynaturzeniem z pustkowi. Bastien aż nadto dobrze wiedział, że jego przerośnięte kości policzkowe i krzaczaste brwi, jak i cała masywna sylwetka mogłyby w mniej cywilizowanych regionach być wystarczającym powodem do wlepienia mu siekiery między oczy. Niemniej jednak niechętnie golił zarost tym bardziej przywołując w pierwszym skojarzeniu mity o wilkołakach. Marynarz wyglądał na nieco przestraszonego. Cóż, tylko ludzie nie posiadający nic do stracenia nie okazywali strachu. Ten człowiek, podobnie jak inni wybierający się na tę wyprawę pozostawiał coś w mieście. Surowy wyraz twarzy Langlois'a przybrał jeszcze pochmurniejsze oblicze. Opierając się o reling mężczyzna siegnął po kolejny papieros. Spojrzał w stronę miasta przywołując świeże wspomnienia...

[center]***[/center]

Przytułek Szpitalników pod wezwaniem Św. Konrada von Jungingena, Montpellier, wcześniej

Dziesięć minut, nie więcej- pielęgniarz zważył monety potrząsając dłonią. Otworzył wypełnioną kilkoma łóżkami salę, odwrócił się i ruszył wgłąb labiryntu bielonych korytarzy. Langlois nie tracąc czasu pochylił się w niskim progu prowadzącym do ciasnego biorąc pod uwagę ilość łóżek lokum. Lekceważąc ogólne poruszenie pozostałych pensjonariuszy dopadł do pierwszego od ściany posłania i z całych sił przytulił przywiązaną doń skórzanymi pasami, odzianą w kaftan bezpieczeństwa umęczoną postać. Przez chwilę szamotała się przy wtórze ogólnego gwaru i jęków poruszonych zajściem uczestników zamieszania walcząc w jego objęciach i usiłując wyrwać z uścisku, lecz niedożywienie, krępujące klamry na kostkach i przedramionach jak i skórzany kaganiec na twarzy nie dawały jakichkolwiek szans na wyrównane starcie.

Csiii ....Mathildo... no już... już...to tylko ja... Bastien..- wyszeptał czule Langlois. Na moment uspokoiła się, by za chwilę wbić w niego pełne wściekłości spojrzenie. Mimo słabego, przemieszanego z tańcem cieni światła rozbujanej przypadkiem lampy sufitowej czuł jej wzrok na sobie. Wyzierający spod maski. Urażony i pełen nienawiści. Wiedział, że gdyby mogła, pewnie rozszarpałaby go teraz na strzępy. Opuścił głowę i rozluźnił chwyt sięgając ręką ku manierce.

Przyniosłem Ci wody. dobrej wody. Pij...- ostrożnie odpiął część kagańca uważając, by nie stracić przy tym palców. Prawą ręką uniósł nieco jej zadziwiająco teraz wiotkie ciało nad posłaniem wciąż jednak gotów w razie konieczności przytrzymać ją za włosy. Piła łapczywie. Gdy skończyła podciągnął stołek porzucony tu najwyraźniej przez któregoś z czerwonokrzyżowców i usiadł niezgrabnie.

Przepraszam cię siostro... to był jedyny sposób. Wiem, że jest w tobie część, która to rozumie... która jeszcze mnie... nas pamięta..- westchnął ciężko, drżącą ręką wyciągnął paczkę papierosów. Zapalił zapalniczkę przez moment patrząc się nieobecnym wzrokiem w jej chybotliwy, słaby płomień. Po chwili nerwowo z powrotem ją schował, podobnie jak i papierosy.- Przegryzłaś temu człowiekowi krtań. Powinnaś zapłacić za to głową... - przerwał na dłuższą chwilę.

Tak.. wiem... Wiem! Też czuję JEJ obecność w środku. Też walczę każdego dnia ze sobą... i boję się, że podobnie jak ty przegram..- spojrzał na krępujące kończyny Mathildy kajdany- .. a może wyzwolę się, jak ty. W końcu i ja noszę się na łańcuchu.

Wstał powoli, odsunął siedzisko.- Muszę wyjechać na jakiś czas. Opłaciłem twoje ... -niewzruszony zazwyczaj głos Bastiena załamał się lekko- ...leczenie u szpitalników na najbliższe dwa miesiące. Nikt inny nie zgodził się cię przyjąć.

Wyszedł bez pożegnania. Nie chciał okazywać słabości. Mathilda zaraz by ją wyczuła i skończyłoby się niechybnie kolejnym atakiem szału. Nie tak chciał zapamiętać tę rozmowę. Nim opuścił przytułek błagał, groził, przekupywał, obiecywał i powoływał się na dobrze płatną pracę dla rodu Sanguine. Wszystko po to, by nie wyrzucili Mathildy na bruk przed jego powrotem.

Bastien:
Obrazek
MG:
Co jest fizycznym środkiem płatniczym (papier, monety, dewizy?)? Nie wiem ile łapówki musiałby dać za taką akcję Bastien, ale zakładam, że coś tam miał i to dał.
Wyprawa ma potrwać trzy miesiące, ale Bastien nie miał jak zapłacić za tyle, a środków na pobyt/łapówki starczyło mu na dwa. Reszta to wspomniane próby zastraszania, perswazji, próśb. Zostawiam tę furtkę fabularną decyzji MG, zarazem jest to źródło lojalności Bastiena, jak i powodów, dla których zależy mu na sprawnym przebiegu misji.
Ostatnio zmieniony 11 lipca 2018, 01:52 przez koszal, łącznie zmieniany 1 raz.
Malauk winien mie? opisan? w bestiariuszu cech? specjaln?- Malauckie szcz??cie.
Opis- masz szcz??cie, jeste? Malaukiem.

Awatar użytkownika
Nanatar
Reactions:
Posty: 641
Rejestracja: 04 sierpnia 2009, 11:38
Lokalizacja: Kraków
Has thanked: 155 times
Been thanked: 116 times

Post autor: Nanatar » 10 lipca 2018, 21:48

12 czerwca 2595 Montpellier późny poranek

Młody wynalazca starannie układał w rozstawionych kufrach i walizach wszystko co wydawało się mu potrzebne w nadchodzącej podróży, a właściwie nie tyle potrzebne, co mogło być użyteczne. W jednej skrzyni spoczywał rozłożony sztucer, amunicja, oleje i smary do konserwacji, części zamienne. Kolejny prezentował pozawijane w skóry narzędzia i zestawy naprawcze, w kraciastej walizie pyszniły się pęsety, pióra, arkusze czerpanego papiery, korkowane szklane buteleczki, dopiero na końcu znajdowała się najmniejsza walizka mieszcząca pedantycznie poskładane ubrania i przybory osobiste. Leon Thibaut siedział na krześle i oszczędnymi ruchami rozkręcał na trzy części stalowy piorunnik, wyraźnie zadowolony z tej ułatwiającej transport przeróbki. Dzięki odpowiedniemu nagwintowaniu, długi wołacz piorunów, można było rozłożyć teraz na trzy części i ukryć w bagażach przed wścibskimi oczyma. W okiennej wnęce siedziała wpatrzona w niego Loretta, na zmianę podnosząc do ust filiżankę z parująca jeszcze cieczą, a w przerwach między orzeźwiającymi łykami miętowej herbaty głaszcząc kota.

- Jesteś pewny mężu, że to nie za dużo? - powiedziała wskazując stosy bagaży - Czyżbyś chciał inwentarzem przebić kuzyna Abdela?

Szlachcic niepospiesznie oderwał wzrok od stalowego pręta, który nawet rozłożony na części nie znajdował miejsca w żadnym z kufrów, czy waliz. - Kochana, ja muszę zabrać to o czym kuzyn nie pomyśli, to wszystko będzie niezbędne na tej wyprawie, znasz przecież jego niefrasobliwe usposobienie, będę mógł pożyczyć od niego ubranie, czy wodę kolońską, ale wiesz, o te wszystkie inne rzeczy, to muszę się zatroszczyć ja.

- I to też jest niezbędne? - Szlachcianka wyjęła z jednego z kufrów lśniący, cylindryczny metalowy przedmiot, długi na dłoń, niewiele cieńszy od jej nadgarstka, a zakończony na końcu półkuliście.

- Ach to, wiesz to nie łatwo wytłumaczyć. Służy, to znaczy będzie służyć jak to zmontuję, do zbierania na powierzchni ładunków. - widząc wysoko uniesione brwi żony, a do tego pełgający w kącikach ust uśmiech, wynalazca próbował tłumaczyć dalej - Może jeszcze trzeba to będzie wydrążyć w środku, a później oblec w siatkę.. -urwał gdy ciężarna piękność parsknęła śmiechem. Tej opresji wyratował go stający w drzwiach lokaj.


- Panienka Angeline Lea Sanguine. - zapowiedział i otworzył drzwi przed dostojną szlachcianką. Ta weszła bez pośpiechu do salonu, obrzuciła lokaja chłodnym spojrzeniem.
- Możesz odejść, umiem mówić za siebie.
- Możesz odejść Pierre - potwierdził gospodarz - proszę spocznij droga kuzynko, czemu zawdzięczamy to szczęście?

- To miło z twej strony kuzynie, ale możesz darować sobie fałszywy zachwyt. Ktoś z tak trzeźwym umysłem jak twój z pewnością wolałby cieszyć się przed wyjazdem względami żony, niż przyjmować rodzinę, tym bardziej, że zabiorę ci więcej czasu niż chwilę. - twarz Angeline pozostała nienagannie uprzejma, zaś gospodyni wciągnąwszy ze świstem powietrze zeskoczyła z parapetu, nadzwyczaj sprawnie zwarzywszy na jej stan.

- Chciana czy nie, wizyta rodziny to małe święto, a najgorsze co możemy zrobić to zapomnieć o manierach. Rozkażę służką przygotować herbatę i ciasto. - to rzekłszy ciężarna szlachcianka skierowała się do wyjścia, Leon Thibaut wciąż dzierżąc w ręce poskładany piorunnik ruszył za żoną, ta zatrzymała go w drzwiach.

- Poradzę sobie najdroższy, będę to robiła przez najbliższe kilka miesięcy, więc zbyteczny Twój trud. Zajmij się gościem, wszak nie chcesz chyba żeby córka Ventricule czekała. - i ciszej już dodała na ucho - Mam nadzieję, że propozycja nie do odrzucenia, którą ci złoży nie będzie obejmowała łożnicy.

Leon obrócił się do Angeline, która już siedziała na sofie, kładąc na niej zgrabne nogi dla odpoczynku. U stóp mebla złożyła duży prostokątny futerał, dopiero teraz zauważony przez wynalazcę.
- Leonie Thibaut Sanguine, jakież piekielne dzieło dokonałeś dla mego ojca, że nagrodził cię takim skarbem. Nie każdy ma tyle szczęścia, gdybym była mężczyzną życzyłabym sobie takiej żony.
- Dziękuje ci Pani w imieniu swoim i Loretty.
- I kota - przerwała - daj spokój Leonie, przestań być tak układny, jesteś na to zbyt mądry i przystojny, a ta zachowawczość obdziera cię z czaru. - Cóż to za diabelny przyrząd trzymasz w ręku? - utkwiła w kuzynie obdzierające z tajemnic spojrzenie, lewą ręką muskając futro kota.

- Umbee. To...trudne...

- Tak wiem, to trudne do wytłumaczenia. Nie musisz odpowiadać, pytałam przez grzeczność.

Do salonu weszła poprzedzana brzuchem Loretta, a za niż służba z tacą herbaty i ciastek. Kot niespodziewanie fuknął na dziedziczkę rodu, wyczuwając zmianę nastroju i czmychnął na parapet. Angelina przeniosła ciężar swych pięknych oczu na brzemienny brzuch gospodyni.

- Czy wybraliście już imię? - spytała głosem podobnym mruczeniu kota.
- Jeśli chłopak to Filip, albo Ludwik, a dziewczynce Beatrycze - zapalił się do odpowiedzi młody szlachcic - to imiona...
- Zmityguj mężu - upomniała go żona - Angeline nie przyszła wysłuchiwać legend o starożytnych władcach. - spojrzeniem odesłała służbę, ujęła w delikatne dłonie koloru kości słoniowej filiżankę z herbatą i ostrożnie podała kuzynce - Co tak na prawdę sprowadza Cię droga kuzynko? - spytała.

Angeline Lea bez pośpiechu przyjęła pozycję siedzącą, przejęła filiżankę z rąk gospodyni i odstawiła na niewielki stolik obok. Następnie zginając swe wysportowane ciało, sięgnęła do futerału, szczęknęły zamki i kobieta podniosła wieko ukazując karabin myśliwski. Może i nieco podobny do tego spoczywającego w kufrach wynalazcy, ale o niebo piękniej zdobiony.

Leon wymienił z żona podejrzliwe spojrzenia.

-Czy to broń Abdela? Nie powinnaś go niańczyć, mógłby mnie sam odwiedzić. - majsterkowicz podszedł do broni, zważył, przyłożył do strzału - świetna robota, ale dla niego za ciężki.

- Nie dla niego, dla mnie. - kobieta świdrowała Leona wzrokiem, ten zaś powtórnie wpatrzył się w białolicą Lorettę, szukając wytłumaczenia, a nie znajdując go, włączył praktyczny zmysł majsterkowicza. Zmierzył wzrokiem dziedziczkę, jak chłop kupowaną na targu klacz, zmrużył oczy.

- Jak dla ciebie kuzyneczko, za długa kolba, szkoda ją ruszać, śliczna robota, ale jak zdejmiemy ciężar z kolby trzeba będzie ująć go i z przodu. Coś wymyślimy! Przejdźmy do pracowni. - mówiąc to wynalazca wyraźnie się zapalał, obracał śliczny grawerowany sztucer ze zręcznością cyrkowego żonglera.

- Wyglądem się nie martw. Ma zabijać, nie przyciągać kawalerów. - odpowiedziała zimno i szybko dziedziczka Sanguine, być może nieco za szybko, co nie umknęło uwagi małżeństwa.

Następnie młoda kobieta z nieznanym Leonowi entuzjazmem wyrzuciła z siebie potok dokładnych uwag technicznych obejmujących szczegóły modyfikacji karabinu. Mimowolnie wynalazca spoglądał na kuzynkę z rosnącym podziwem. Zdjął miary, kalkulując gdzie dołożyć wagi i jak wyregulować spuścik. Już nie spust, spuścik, by nie zrywał. Wypił w tym czasie stygnącą herbatę. Chwilę trwało, gdy po jędrnych ustach na policzku i trzaśnięciu drzwi popatrzył znów na żonę. Znał tą minę i wiedział co oznaczała. Brwi ściśnięte blisko, tworzyły wzgórek nad nosem.

- Co ta smarkula sobie wyobraża? - fuknęła gryząca nerwowo ciasteczko Loretta.
- Przepraszam Cię Lorit.
- Skoro nie będziesz mnie kochał cały dzień, to pozwól mi popatrzeć jak pracujesz.
- Wiesz, że Twa obecność mnie rozprasza, poza tym tam sypią się opiłki metalu, opary, to złe dla dziecka.
- Dla dziecka? A co jest dobre dla mnie?!
- Ciesz się, że to karabin, a nie łoże i dzień, nie noc. - I w tym momencie Leon wiedział, że przesadził, to musiało ją zaboleć. Uznał, że naprawi broń, a później stosunki z żoną, w takiej kolejności, od rzeczy małych do ważnych.

Wezwał sługę i zlecił poszukiwania pięciu dobrych układów optycznych, a tym czasem sprawdzi co ma w pracowni.


Pracownia

Leon skrupulatnie szlifował, zdejmował drewno i metal delikatnymi pociągnięciami freza, jakby pieścił kochankę, jego skupiona twarz przywodziła na myśl demiurgów z dawnych legend, tworzących życie z gliny i popiołu. Kobieta patrząca przez dziurkę od klucza, czuła dumę, złość i podziw. Wiedziała, że muzyka pomaga mu się skupić, a wtedy skończy wcześniej. Zasiadła w okiennej wnęce i zagrał nauczoną ostatnio balladę.


Kiedy wynalazca usłyszał muzykę wstąpił w niego nowy duch, harmonia muzyki, zręcznych, przemyślanych ruchów, miar i wag. Kilka razy bezceremonialnie strącał długowłosego kocura, próbującego wchodzić mu w paradę. Kiedy w powietrzu rozszedł się zapach lubrykantu i lakierów do konserwacji, potężny zegar z odważnikami wybił godzinę kolacji.
Keth, Leon specjalnie stara się dla pięknej i usytuowanej kuzynki. Jeśli może powtórzyć test z modyfikatorami, to trzeba to uwzględnić. No z tymi wymaganiami to osądź pan jak będzie, ale opis był dokładny, do się może pannie należy. A okoliczności sprzyjają sukcesowi.

Kargan, wybacz tą nieskonsultowaną akcję, jeśli zapragniesz to zmienię zachowanie i wypowiedzi Angeline Lei.

Edit: dzięki Kargan
Ostatnio zmieniony 10 lipca 2018, 23:25 przez Nanatar, łącznie zmieniany 1 raz.

ODPOWIEDZ