Warszawa, Mordor, 27 lipca 2055 Vanem przez Wawę po południu.
[center]
[/center]
Czesio uruchomił silnik i wystartował betonową spiralą na zewnątrz budynku. Wnętrze auta trudno było nazwać sterylnym. Pasowało do leciwego kierowcy z początku tego wieku. Było w nim trochę kurzu ale najbardziej przeszkadzał wgryziony we wszystko zapach papierosów. Zaduchu dodawała dyndająca sztuczna choinka zaczepiona u lusterka.
- A jaką by panienka wolała muzykie? Bo mam ja tu Czerwone Gitary i Krawczyka. - zapytał grzebiąc przy odtwarzaczu z uśmiechem. Sztuczny piesek zamontowany w samochodzie gibał główką, kiedy podskakiwali na kolejnych progach zwalniających.
Muzyka
https://www.youtube.com/watch?v=Ak1-qLbHHCM
Sprawnie minęli wszystkie magnetyczne bramki Mordoru. Wpierw te firmowe, później okalające całą strefę korporacyjną, której doglądali dobrze doposażeni policjanci oraz jeszcze lepiej uzbrojeni prywatni ochroniarze.
[center]
[/center]
Było po południu ale na ulicach w bezpośredniej odległości od korporacyjnych centrów, mimo deszczu kręcili się przechodnie sterylnie piękni ludzie. Nosili przezroczyste parasole z tymi wszystkimi bajerami, chroniącymi idealnie dopasowany strój przed smogiem zlepionym z deszczem. Prowadzący życie niemal doskonałe. Idealne białe mieszkania, w chronionej strefie korporacyjnej z doskonałym porządkiem i wzorowymi dziećmi. Zdrowe posiłki z najlepszego prepaku i pełna garderoba markowych ubrań. Dwa razy do roku na długie wakacje. Avka w garażu. Całość na wysoki połysk. Kto by tak nie chciał?
I wszystko to jedynie za cenę nerwicy, stresu i bezsenności, jeszcze zwiększających i tak kosmicznie już wysoki poziom agresji. Ale hej, to przecież nie są problemy. Bo od czego są prochy i psychiatrzy, nie? Tylko trzeba to ogarnąć w czas. W zeszłym tygodniu jakiś manager podobno sfajczył w mikrofali swojego dzieciaka, bo ten płakał i przeszkadzał mu pracować nad zajebiście ważnym projektem.
Czesiu mknął drogą szybkiego ruchu przez most siekierkowski.
[center]
[/center]
Warkot starego vana, rozlegał się cichym pomrukiem w jego środku. Pruł ponad sto czterdzieści w zabudowanym, w deszczu który coraz bardziej słabł. Sprzęg z autem robił dobrą robotę. Czesław prześcigał właśnie burzę, która jeszcze nie nadeszła nad wschodni brzeg stolicy. Van pruł przez most siekierkowski. Za sobą mieli faerie neonowych reklam i wielkie kominy siekierkowskiej elektrociepłowni, modernizowanej nieustannie od 1961r. Niemal cała stolica była przez nią dogrzewana. Smog nie pozwolił rozwinąć się panelom i fotowoltaice. To właśnie ten cuchnący moloch był głównym źródłem stołecznego smogu. On i miliony aut odpalane dzień w dzień o poranku i na fajrant. Pod nimi płynęła palstikowa rzeka zwana Wisłą. Na powierzchni było w niej pełno odpadów, styropianów i wszystkiego co wyrzucały korporacyjne fabryki w całym dolnym biegu rzeki. Nikt jej czyścił. Od lat nikt już nawet nie próbował.
Przemknęli na drugi brzeg i jakby przekroczyli dwa światy.
[center]
[/center]
Van mknął Wałem Międzyszyńskim w kierunku Pragi, a właściwie tym co z niego zrobiono. Po prawej stronie rysowała się zrobiona z żelbetowych płyt sypialnia dla niższego managmentu, urzędniczyn i ludzi podobnego pokroju. Po prawej zaś wiła się brudna Wisła. Pomiędzy pasem asfaltu jakim się przemieszczali znajdował się teren zalewowy Wisły. Na którym niegdyś były miejskie plaże. Obecnie zaś stało tam nielegalne zabudowisko prymitywnych bud zrobionych z blachy, pleksy i byle czego, co tylko dało się znaleźć jakby żywcem wyrwany sprzed epoki budowy z perlitu. Bezspoinowego, materiału który pozwalał budować energooszczędny dom w ciągu jednego lub dwóch dni. Teren ten był miejscem biedy, której na ten podstawowy wynalazek polskich konstruktorów nie było stać. Całość z wieczora dodatkowo wypełniała się jeszcze przenośnymi poliestrowymi kwadratami, zamykanymi na suwak, w których dało radę jako tako przekimać się do ranka. Od czasu do czasu rzeka budziła się, wylewała i zabierała większość z tego, łącznie z mieszkańcami.
Dojeżdżali do Pragi do ul. Brechta. Po prawej stronie stał stadion PGE Narodowy ze szczerbą w konstrukcji nad którą stały nic nie robiąc dźwigi. Po zamachu islamistów dwa lata temu, konstrukcja nadal była rozgrzebana.
- Taki delikatny, kurwa, spór ideowy. - powiedział Czesio wyłapując spojrzenie pasażera obok. - Kosztujący życie tysięcy ludzi. I co na to rząd? Że wyciągnie konsekwencje, coś tam porobili żeby tylko w telewizji się pojawiało że niby coś z tym robio, i cisza na ten temat. Ehh... za prezydenta Macierewicza to by była zupełnie inna piłka zagrana. I pochody z krzyżami by były. Wtedy to było kolorowo.. głupawo ale kolorowo. Ale wy to na pewno tamtych czasów w ogóle nie pamiętacie... młodzi jesteście.
Gęstniejące uliczki, stanowiły istny betonowy labirynt gdzie budynki uginały się pod ilością zamontowanych na nich reklam, szyldów i anten. Budynek był już naprawdę blisko kiedy wyjechali na główną. Oglądając styl miejscowych Lena stwierdziła, że w tej okolicy to powoli ona i Ketarski zaczynają się wyróżniać stylem i klasą. Nie dobrze. Praga niestety nigdy nie słynęła jako szczególnie spokojna okolica.
[center]
[/center]
Co innego czuli Wojski i O.D.. Ten pierwszy był niemal u siebie. Może kilkanaście ulic nie w tą, ale generalne Praga i jej okolice to był jego dom. Berhar... Wiedział who is who na wschodnim wybrzeżu. A przynajmniej orientowała się kim są główni gracze i jak do nich dotrzeć. Dwa trzy telefony i mógł się umówić z tutejszym księciem podziemia, lub z kimkolwiek stąd. Choć ostatnio się nieco tutaj zmieniło. Tym praskim rewirem jeszcze do niedawna niepodzielnie rządził niesławny Bibliotekarz*.
- Chdzie stanąć? - wyharczał Czesław, wyrzucając przez okno kawałek niedopałka. Do środka wtargnęło jeszcze suche, letnie powietrze. Było ze trzydzieści stopni na zewnątrz.
Niemal na miejscu. Dojeżdżacie do ul. Brechta gdzie są blokowiska mieszkaniowe. Co dalej?
* Ukłony Czegoju. :/uklon