Praga 27 lipca 2055, Głęboka Praga około 17:40
Stary spoważniał w jednej chwili. Kilka wciśniętych mu w dłoń drobnych zrobiło swoje, zapewne samą powagą orła wyciśniętego na bilonie. A może nie, może wizją szczęścia w płynie jaka pojawiła się skołatanym umyśle włóczęgi, przywracając go do rzeczywistości. Otarł wierzchem dłoni z monetami oczy jakby chciał przepędzić coś co widział tylko jego wzrok. Potem potoczył wzrokiem po zebranych jakby zobaczył ich po raz pierwszy. Zważył w dłoni monety raz jeszcze upewniając się, że faktycznie je dostał.
- Dzię... dzięki... królu mój ty złoty. Bo już mnie tak paliło, że... Tam... chcesz iść, Tam fumfel? - stary uśmiechnął się
"Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szedł wystarczająco długo. Opowiedział Kot-Dziwak." Ale... Żeby, żeby tam wejść musisz znać hasło, wiedzieć za czym idziesz, no wiesz... Ale może, może najpierw wychyliłbyś ze mną jaki kieliszeczek brendy*, hę?
Przeciągły gwizd z barykady przerwał chwilę rozmysłu Wojskiego. Od drugiej strony barykady, w kierunku w jakim mieli zamiar się udać, zeszło kilku młodych boosterów zamykając drogę. Kolejne gwizdy wraz z narastającą muzyką odcinały im powoli pozostałe wyjścia z sąsiednich ulic. Krąg się zaciskał.
- Wypierdalać! - wrzasnął stary na kilku boosterów na barykadzie. - Oni do ambasady idą. Wara wam od nich. Pod bibliotekarzowom egidom som. Jasne?!
Młodzi boosterzy zmarkotnieli na ten wrzask i jakby nagle stracili całe zainteresowanie. Jeden tylko gestem dwóch palców dłoni pokazał obcym na ich dzielni, że i tak oczy ulicy będą obserwować . Potem odgwizdał coś przeciągle. Nagle cała hip-hopowa nagonka ucichła, a chwilę później zniknęli także gangsterzy z barykady sprawnie przeskakując na jej drugą stronę.
Włóczęga, kierowany podstawowym instynktem ssącym, ruszył zaś z wolna w swoją drogę. Nie przestawał przy tym pokrzykiwać na całe zdarte gardło.
- Bibliotekarz! Bicz Boży na Ormian i ciapatych! Nasz jebany Wybawiciel i Obrońca! Tron Nasz Ukochany i zajebista Perła w Koronie! Pawilon Złoty i Monopolowy Całodobowo Czynny w jednym, świętym bibliotekarskim ciele... - Ochrypnięte wrzaski stopniowo cichły jak stary coraz żwawiej oddalał się w kierunku monopolowego, wyrzucając ze starczej piersi coraz bardziej wymyślne nazwy dla niekwestionowanego księcia Pragi. Przez chwilę stali zaskoczeni nieco obrotem spraw słuchając jak stary oddala się krzycząc w niebiosa i wznosząc buńczucznie starą pięć. Grożąc brudnemu niebu.
Zahuczało, ale to nie była zbliżająca się burza. Nie była to też kara boska, za żale i wygrażanie niebu pięścią.
Najpierw zaszurały w powietrzu trzy drony. Spuszczone z niebios przez niewidzialną rękę. Szybko skanowały okolicę zielonymi światłami swych cyberoczu. Były uzbrojone ale nie wyglądały na agresywne w swych ruchach. Poprzestały na orbitowaniu i szybkim skanowaniu otoczenia i znajdujących się na ulicy ludzi, zabezpieczając miejsce po środku jezdni.
Gwizd lądującej avki rozdarł się rykiem po praskiej dzielnicy. Faerii kolorów ze świateł limuzyny i warkotowi silnika towarzyszył silny podmuch powietrza. Jeden za drugim rozdmuchujących walające się po ulicy kolorowe śmieci. Ulica nie była przyzwyczajona do przyjmowania tak zacnego gościa. Szyby w budynkach szybko zaczęły dudnić od łoskotu decybeli wydobywających się z gardzieli silnika maszyny, za którą można bu tu było kupić nawet kilka mieszkań. WIiatr od ciepłego powietrza uderzał na boki kiedy avka lądowała. Podmuch uderzył także w postacie na ulicy owiewając ich z mocą.
Fixer oślepiony przez rząd świateł pojazdu, osłonił częściowo oczy ręką by mieć pogląd na sytuację. Avka wylądował ale silnik nie przestawał pracować. Drzwi avki uniosły się do góry z głośnym syknięciem a z eleganckiego pojazdu wyszedł Ketarski, szybko odstawiając kieliszek niedopitego szampana na blacie minibarku znajdującym się we wnętrzu limuzyn z charakterystycznym wiatraczkiem na masce. Wyszedł. Postawił kołnierz markowej kurtki
high line, wzorowanej na punkowym ulicznym ubraniu ale przewyższający je stylem, klasą i ceną o dobre kilka poprzeczek.
- No i wylądował. Trzeba przyznać, ma rozmach skurwysyn. A nie jak my, we trójkę, zwykłym polonezem, z jakimś jebanym gadem w bagażniku tłuc się musieliśmy... - rzucił O.D. cmokając z niesmakiem na tak widoczną i rażącą dysproporcję.
Nim Ketraski zdążył się przywitać avka odleciała w nieboskłon. Szofer zamierzał zebrać się stąd najszybciej jak potrafił. Ten lot i tak był niebezpiecznym kursem, kierowca musiał uzyskać na niego specjalną promesę z wprost ze swojego head office'a. W nocy w ten rejon, rejsów avkami się nie wykonywało. Nigdy i pod żadnym pozorem. Zbyt dużo zestrzeleń. Nawet pancerna karoseria i niewielkie działki obrotowe nie gwarantowało bezpieczeństwa.
Nie zwlekając ruszyli pod neon. Ulica była ocieniona ale LowLite umożliwiał swobodne widzenie w pociemnionej rzeczywistości ciasnych blokowisk. Dzięki niemu sprawnie mijali kolejne niewielkie rumowiska unikając niespodzianek na ziemi. Im byli bliżej barykady, tym bardziej Wojskiemu kojarzył się z szańcem niż przypadkową górą śmieci. Idąc dosyć wąską, zaśmieconą alejką, mijali kolejne szyldy usług zawieszone po lewej i prawej stronie. Kilka nieciekawych reklam wisiało przygaszonych brudem i zmęczeniem jak wszystko w tej części Pragi. Odrapane napisy świadczyły, że owe biznesy już dawno splajtowały albo zwyczajnie nie były dzisiaj otwarte. Szli do jednego z szyldów w końcu przykuł ich uwagę. Obtłuczone neonowe logo przedstawiające króliczka playboya, w oczywisty sposób sugerujący jaki biznes znajduje się za pomazanym grafiti ciężkimi stalowymi drzwiami.
Stojący z przodu Barghar obrócił się w stronę pozostałych jakby chciał się upewnić, że dobrze robi. Przeczesał włosy jednym ruchem ręki, z przyzwyczajenia poprawiając wygląd przed wstępem do tego typu lokali i załomotał w ciężkie wzmocnione metalowymi ćwiekami drzwi. Po dłuższej chwili odpowiedziała mu przesuwana zasuwa stalowego wizjera, za którymi pojawiła się para subtelnie podkreślonych kredką damskich oczu.
- Za czym tu przyszliście?
- Za tym... no, jebanym królikiem... - wyburczał Fixer
Zasuwa się zamknęła. Drzwi szczęknęły. W otwartym przejściu stała młoda dziewczyna w prostej sukience do kolan, w kwiaty. Na gołe nogi z niebieskimi znakami, założone miała śnieżnobiałe bambosze z króliczkami.
- Cześć, jestem Alicja. Zapraszam. - Powiedziała uprzejmym ale nieco zmęczonym przez życie głosem.
- Świetnie się składa, że jesteście bo właśnie zaparzyłam cały czaj. Tyle was jest ojej , to dłużej potrwa... Będziemy zatem mieli trochę czasu żeby pogadać, o różnych rzeczach ale najpierw musicie kochani przejść przez lustro.
Alicja pochwyciła zakłopotane spojrzenie Bergahra, który stojąc pierwszy w wejściu żadnego lustra w przedsionku nie widział. Tylko akwarium gdzieś w głębi pokoju.
- Nie tu głuptasku... - powiedziała przechwytując spojrzenie fixera - Oczy, mówi się że to one są zwierciadłami ... Uśmiechnęła się uprzejmie a potem jej źrenice marki sony zwęziły się, nagrywając, przesyłając megabity danych, strumieniem zer i jedynek, gdzieś tam, na drugą stronę lustra.
* Slang, denaturat
Jesteście w komplecie. Drzwi za wami zawarte. Wewnątrz dwa fotele uszaki, szezlong i zastawa z porcelany. Ażurowa lampka w kolorowe kwiaty. Z drugiej strony akwarium z rybkami albo tylko hologram, trudno powiedzieć. Obok gramofon i biały damski kapelusz z rondem zawieszony na wieszaku wraz z śnieżnobiałą parasolką. Trochę książek, a w kącie Maryja Królowa Polski owinięta oczojebnym pomarańczowym światłem neonu. Pachnie herbatą.