Sesja KC online - Następny do raju

Awatar użytkownika
Oggy
Reactions:
Posty: 766
Rejestracja: 13 lipca 2009, 15:05
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/Oggy
Has thanked: 24 times
Been thanked: 10 times

Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Oggy » 07 maja 2019, 10:35

Gramy w środy od 21-22 do 1-2 w nocy. Są cztery osoby (Daniel, deliad, mongi, Oggy), chętnie przygarniemy jeszcze jedną (lub więcej?)
Gramy przez discord i roll20. Po jutrzejszej sesji wrzucę update lub zrobi to ktoś inny, kto zgłosi się na ochotnika.
astrolog/alchemik 10/10 POZ

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Suriel » 07 maja 2019, 16:26

To jakas kampania czy co?
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Oggy
Reactions:
Posty: 766
Rejestracja: 13 lipca 2009, 15:05
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/Oggy
Has thanked: 24 times
Been thanked: 10 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Oggy » 07 maja 2019, 21:23

Sam nie wiem, na razie pojedyncza przygoda ale gotowa do rozwoju. W czwartek będzie tu update, zobaczysz co, jak i o czym.
astrolog/alchemik 10/10 POZ

Awatar użytkownika
Suriel
Reactions:
Posty: 3733
Rejestracja: 19 września 2010, 22:20
Lokalizacja: Wawa
Has thanked: 87 times
Been thanked: 150 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Suriel » 07 maja 2019, 22:15

Muszę ogrnąć technicznie łącze. Powiem krótko, mam je dupawe w domu, ale za nic nie zamienił bym się na mieszkanie w bloku, wolę cierpieć z powodu internetu. Pocieszam się, że kiedyś na wsi ludzie nie mieli elektryczności i wystarczyło poczekać jedynie ponad pół wieku by się pojawiła elektryczność i na wsi.
No dobra, wcale nie brzmi to pocieszająco, przyznaję.
Jednak jeśli bym opanował ten drobny i mało istotny szczegół jakim jest brak dobrego łącza, to mógłbym dołączyć do ekipy. Czy planujecie nagrywać sesję i wrzucać ją na YouTuba, jak Bazyli i jego ekipa?
Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko? Albert Einstein

Awatar użytkownika
Oggy
Reactions:
Posty: 766
Rejestracja: 13 lipca 2009, 15:05
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/Oggy
Has thanked: 24 times
Been thanked: 10 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Oggy » 07 maja 2019, 23:40

Nagrywania raczej nie będzie, jestem zwyczajnie zbyt leniwy żeby to zmontować. Szczególnie że potencjalnych odbiorców nie byłoby wielu.
Można jednak posłuchać sesji na bieżąco. To też niezły sposób na przetestowanie łącza Suriel.
astrolog/alchemik 10/10 POZ

Awatar użytkownika
BAZYL
Site Admin
Reactions:
Posty: 473
Rejestracja: 24 listopada 2008, 23:16
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/bazyl
Has thanked: 58 times
Been thanked: 58 times
Kontakt:

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: BAZYL » 08 maja 2019, 10:00

Montowania nie ma dużo - tylko w przypadku jakichś dłuższych awarii jest trochę wycinanki, poza tym kawałek z przodu i kawałek z tyłu. Na początku bawiłem się bardziej, teraz już mniej ;)

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 10 maja 2019, 13:10

TRUPY SĄ WSZĘDZIE

Czy widzieliście kiedyś granicę światła? Ja widziałem. Głęboko w trzewiach ziemi. W miejscu tchnącym poprzednim tysiącleciem. Gdzie niespokojne duchy odgrywają wciąż ten sam dramat.
Nadal mi się to śni po nocach. Ciemność głębsza nisz sztolnie Katak-tum. Mrok rozświetlony nędznym magicznym światłem. Światłem kończącym się jak ucięte nożem, taflą niczym lustro. Za taflą groza i śmierć. We śnie pochylam się nad tą taflą, a moje rude loki muskają ją. Gdy to się dzieje cała ich barwa zostaje wessana, stają się białe jak skóra wyssanej przez wampira ofiary. Białe jak trup. To ostrzeżenie. Memento morii. Pamiętaj o śmierci, bo ona jest tuż, tuż. Za cienką taflą granicy światła. W tafli zamiast mojego odbicia, odbicie jego. Zmarłego przed wielu, wielu laty reptiliońskiego gwardzisty. U schyłku ery reptilionów. Jego duch pozostał, a w nim odbicie jego niedowierzania, lęku, poczucia zdrady, bólu i wszechogarniającej wściekłości…
Budzę się zlany potem, a moje włosy nadal są białe. Białe jak śmierć. Byłem w trzewiach ziemi i przeżyłem …
Obrazek

Nazywam się Rekio Stor i jestem półelfem. Kiedyś zmieniałem imiona jak katański kapłan rękwiczki, jednak Rekio wtopiło się we mnie wraz z wydarzeniami z przeszłości, i jakoś tak zostało.


Ostatnimi czasy wylądowałem w Olgrionie. To miasto elfów na Orkusie Wielkim. Czasami jak znudzi mnie ludzka głupota, bezpodstawna agresja i egoizm to lubię dla odmiany pomieszkać z elfami. Tak było tym razem. Jednak elfy też mnie wkurzają. Patetyczne nadęte dupki. Idealiści straconej sprawy. Ckliwe lalusie. Wygląda na to, że mieszkam tu już za długo. Choć na nudę w Olgrionie narzekać nie mogę. Wiele się tu dzieje. Choć nie znam się zbytnio na polityce to z tego co zrozumiałem Olgrion zmontował legion, który miał walczyć pod buławą katanitów. Elfie chłopaki w tysiącach, sama młoda krew. Wiecie jak to jest z elfami, stare są może i mądre ale z potomstwa nici, młode są dość zapalczywe i jako chucherka często im się umiera. Tyle, że tylko te młode mogą się rozmnażać.


Tymczasem legion poszedł w bój i przepadł. Nie wiadomo do końca co się stało. Lecz cały legion poszedł w rozsypkę. Przyszłość Olgrionu padła wraz z ich młodzieżą. W całym mieście zapanowała żałoba. Chęć odwetu i bezsilna złość. Nie wiem jak to elfy ugrały, ale jakoś wymusiły na katanitach redukcję armii martwiaczej. Jakby to mogło w jakiś sposób wynagrodzić im stratę. Elfy są dziwne. Jak już wspomniałem nie przepadam za umarlakami, jednak ich wybicie i spalenie uważam za marnotrawstwo. Nie lepiej byłoby dać im łopaty lub kilofy i zaprząc do pracy. Kanał dla barek cały czas się zapiaszcz i spłyca, a jego pogłębienie to strata niewolników w setkach. Dać takim szkieletom łopaty niech włażą pod wodę i pogłębiają!

Ale cóż elfy uznały, że skrócenie ich o głowę i zrobienie dużego ogniska to lepszy pomysł. Niektórym z nich ogniska tak się spodobały, że zaniosły żagwie do świątyń Morglitha. Tych widzieliśmy później jak dyndali na szubienicach. Ale do rzeczy.


Wykonałem w Olgrioni kilka robótek i zapoznałem się z kilkoma osobami. Jednym z nich był elf Styx. Styx jest jednym z tych młodych zapalczywych elfów o których wspominałem. Gdy go zobaczyłem pierwszy raz to miałem przez chwilę wątpliwości co to ma pomiędzy nogami. Z elfami czasami tak bywa . Zresztą zobaczcie sami.
Obrazek

Styx jest chyba gwardzistą choć nosi się jak lekkozbrojny. Nieco gadatliwy jak na elfa, i brakuje mu trochę tego co mają starsze elfy. Ma jednak jeden atut. Skubaniec jest niezmordowany. Potrafi nie spać kilka nocy, a słuch taki, że śpiąc w kuchni, słyszy pierdnięcie w sypialni, w domu obok, sąsiedniej dzielnicy.

Drugi to Smirnoff. On jest reptilionem. Przypomina trochę Ceena. Tyle, że każdy reptilion przypomina mi Ceena. Na serio. Nie z sentymentów. Wszystkie repkaki są takie same. A propos Ceena, on też źle zniósł naszą podziemną podróż. Koniec końcem zamknął się w klasztorze i studiuje nasze tatuaże.

Smiroff natomiast jest zbrojnym, ale także kapłanem. Jak łatwo się domyślić jest kapłanem Reptiliona Wielkiego, trudniej się natomiast domyślić, że Styx jest tej samej wiary. Styx jest bardzo specyficzny.

Chłopaki nagrali nam robótkę. Pracodawcą jest kapłan Katana o imieniu... Nie pamiętam. Prowadzi on niewielką świątynię na obrzeżach Olgrionu. Nie jest to ani największa, ani najzamożniejsza świątynia Katana w Olgrionie. Taka dla maluczkich. I właśnie ich miało dotyczyć nasze zlecenie. Wysoko w górach niedaleko Olgrionu, w niegościnnym zakątku, garstka straceńców, którzy w ten czy inny sposób popadli w niełaskę, pracują jako drwale. Obóz drwali to zaledwie kilkunastu orków walczących dzień w dzień z naturą i żywiołami. Warunki w jakich pracowali były na tyle niebezpieczne, że śmiertelność przy pracy wynosiła średnio jedną osobę na miesiąc.
Obrazek

Rotacja była tak duża, że zaczęli nazywać się numerami , aby nie musieć uczyć się co chwilę nowych imion. Jakby ich życie nie było dość ciężkie, zaczęły nękać ich większe problemy. Zabito dwóch z nich. Znaleziono tylko ich szczątki. Głowę jednego i buty z nogami drugiego. Naszym zadaniem byłaby pomoc orkom w rozwiązaniu tych nagłych zgonów. Zauważyliście ten paradoks? Elf, reptilion i półelf ma ratować orki? Życie czasami zaskakuje. Po krótkich targach wzięliśmy tą robotę. W Olgrionie zbytni śmierdzi palonym trupem, więc trzeba zmienić otoczenie.

Z obozu przybył przewodnik. Ork jak góra, łapy miał takie, że mógłby nas podusić jak kociaki, a zachowywał się jak zakłopotany ciołek. Zwał się Berok. Zaprowadził nas w góry, nie oszczędzając nóg ani swoich ani naszych. Upomniał nas też, że większość drwali podejrzewa elfy. Jednak to wydaje mi się za proste. Podczas postoju Styx wyrwał się do domku myśliwskiego elfów. Wrócił z ekstra żarciem i z nikim się nie podzielił. Nie tak zdobywa się zaufanie u orków. Jeszcze będą z nim problemy.

Drugiego dnie dotarliśmy do obozu. Ledwo tam doszliśmy - ścieżka wąska i stroma, przepaście, ruchome kamienie, dzikie zwierzęta. Po drodze spotkaliśmy elfickie wota, takie szmaty rozwieszone między drzewami mające odpędzić złe sił. Co ciekawe zwrócone w stronę obozu, a nie odwrotnie. Miały wiele lat więc nie miały odpędzać orków. Więc co?

Obóz mały, kilka chałup, stajnia, tartak do ciosania kłód. W dole mijaliśmy akwedukt. To taka szeroka rynna, do której skierowano rzekę. Tą rynną spławia się kłody z góry, a na dole odbiera i wysyła rzeką dalej. Przy akwedukcie nikogo nie było mimo, że nie był jeszcze zmroku. Zaniepokojeni dotarliśmy do obozu. Mieliśmy rację, drwale skończyli szybciej, bo bali się chodzić po nocy.
Strach uzasadniony. Ktoś nocą bezgłośnie dostał się do obozu. Wtargnął do stajni i bestialsko pozabijał konie! Cóż za brawura. Skreśliłem z listy podejrzanych elfy. One by nie zabijały bezbronnych zwierząt. Pogadaliśmy z drwalami starając się zdobyć jakiś zalążek porozumienia, bo o zaufaniu nie mogło być mowy. Oni nas jedynie tolerowali. Zakapiory jakich mało, utwardzenie codzienną walką o życie. Starają się być spokojnie i pomocni. Wypytujemy, tropimy, przeszukujemy. Bezowocnie.

Postępów żadnych. W nocy kolejny incydent. Coś wygrzebało truchła koni. Zawsze można podejrzewać niedźwiedzie, ale to nie to. W głowie zaczyna wiercić się instynkt przetrwania. Doradza opuścić obóz. Czemu? Już wkrótce wskazówka. Odcisk skórzanego mokasyna – to nie to. Liczę trupy – zaczyna się – brakuje jednego konia. Ślady kopyt – o cho – pasują rozmiarem do tych martwych.
Obrazek
Wspominałem, że nie przepadam za martwiakami? Czyżby coś ożywiło konia? Paranoja czy lęki?
Cały kolejny dzień prowadzimy zwiad i badamy miejsca znalezienia zwłok i miejsca wyrębów. Drapanie nie ustaje. Nic nie znajdujemy. Wieczorem kolejna zła wiadomość. Jednego z drwali zgniotła kłoda. Umarł łapiąc wnętrzności z rozprutego brzucha...
Nie jest dobrze. Trupa pogrzebali nieopodal miejsca zgonu. Wolałbym, żeby nie pozostawiali trupów poza obozem.
Podejrzenie nie dają mi spokoju. Gadam ze Styxem, żeby nie spał w nocy i wartował. Większość gówna działo się w nocy. Trzeba mieć czujkę, a on jest niezmordowany. Strzał w dziesiątkę. Budzi nas w nocy. Ktoś rąbie w lesie. Musimy sprawdzić co się dzieje. Dobrze, że księżyc świeci tej nocy. Idziemy, a nawet rośliny chwytają nas za ubranie, jakby chciał nas zatrzymać. Smirnoff gasi żagiew i toniemy w ciemności.
Granica światła niczym tafla… Rekio weź się w garść! Tamo minęło.

Stukot siekiery umilkł. Teraz toniemy w ciemnościach i kującej w uszy ciszy. Łup, łup, łup. To nie siekiera to moje serce.
Styx się pochyla i coś podnosi. To łupek drewna, ktoś rąbał pale akweduktu. Smirnoff panikuje. Rusza po pomoc do obozu. Zostaliśmy sami ze Styxem. Nagle instynkt przetrwania wali jak młotem.
- Patrz! - Krzyczy wewnątrz czaszki. - A nie mówiłem!
Widzę. Na czarnym tle jeszcze czarniejsza sylwetka. Koń. Na koniu jeździec. Jeździec pochyla głowę? Nie! Na nigdy nienasyconego złotem Bella ! On nie pochyla głowy. On nie ma głowy!
Obrazek
Jeździec podrywa konia, szarżuje… Nie, nie na nas. Na Smirnoffa. Gwizdami na palcach tak głośno, że gwizd podrywa spłoszone ptaki. Za późno, reptilion zdążył się jedyne obrócić, po czym odbił się od konia i przeturlał martwy w krzaki. Nikt nie mógł przeżyć takiego uderzenia. Pewnie żebra pękły niczym wykałaczki i trzasnął kręgosłup. Jak powiedziałem nikt nie mógł tego przeżyć… Smirnoff przeżył… Gramoli się na nogi.

Styx rzucił się do ataku. Szkoda, że nie jest starszym elfem, z przymiotami o jakich wspominałem. Dźgnął nieumarłego mieczem. Dźgnął. Nieumarłego.
A mówiłem mu, że na nieumarłych to obuchy, a w ostateczności rąbanie.
Ehh. Miecz został w ciele wyrwany pędem konia.

Wysłałem w jeźdźca magiczną iskrę, niech wie, że nie jesteśmy całkiem bezbronni. Zauważył. To już coś. Styx dźga go puginałem… Dżga...
Odwrót na bezpieczną pozycję. Wdrapuję się na akwedukt i wołam Smirnoffa. Kolejny pocisk w jeźdźca. Trupek tak jakby salutuje, pokazując gdzie ma moje czary…
Słyszę nadbiegające postacie od strony obozu. Czyżby odsiecz? Już niedługo się okaże.

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 16 maja 2019, 11:27

Wczoraj odbyła się kolejna sesja :Następnego do raju" i już piszę jak było.

Odgłosy zbliżających się osób to na szczęście była odsiecz z obozu. Zanim do nas dotarła, nieumarły "jeździec bez głowy" uciekł. Widać miał więcej zdrowego rozsądku niż nie jeden z żywych. Z nami na czele jak się później okazało.
Czym prędzej wróciliśmy do obozu lizać rany. Nie dane nam był długo odpoczywać bo trop stygł z godziny na godzinę. Ruszyliśmy rano, zabierając ze sobą tropiciela Selenge. Mijając akwedukt zauważyliśmy, że orki zdążyły już naprawić podporę. Zaciekłość i upór orków powinna stać się legendarną . W okolicy krążą nieumarli, a ci mimo wszystko dbają o wyrobienie norm wyrębu... Czy nie dla tego są panami świata - Orchii.

Wiecie co? Bajania zasłyszane od matek, bywają czasami zgubne. Wrastają w nas i wyłażą w najgorszej z możliwych chwil. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Szliśmy dość wyraźnym tropem konia cały czas w górę akweduktu. Mimo pięknej pogody musieliśmy iść spokojnym tempem, ze względu na stan Smirnoffa, naszego kapłana. Jak on to zrobił, że przeżył dalej jest dla mnie tajemnicą. Ja przy takim ciosie przekręciłbym się ze trzy razy. I naszła mnie kolejna konkluzja. Może właśnie z tego powodu reptiliony rządziły Ochrią przez tysiące lata. Ich na prawdę trudno zabić. Panowie świata - żywotne jak sam diabeł reptiliony, a teraz uparte i konsekwentne do granic absurdu orki.

Do rzeczy jednak. W końcu dotarliśmy do rzeki, a tu kolejna nieprzyjemna dla orków niespodzianka. Zbocze osunęło się w prost do koryta rzeki. To raczej zjawisko naturalne, ale ilość tych zdarzeń w ostatnich dniach, stawia pewien znak zapytania. Głazy, fragmenty skał, ziemia, drzewa - wszystko to wpadło wprost do koryta rzeki tworząc ogromną tamę. Żeby usunąć taką tamę trzeba nie tylko łopat i kilofów w łapskach brygady krasnoludów, ale i wozów zaprzężonych w woły. W tych okolicach całkowicie niemożliwych do zdobycia. Tymczasem rzeka tworzy przyjemny dla oka stawik, ale prze tamę przepływa zaledwie wąska struga wody. Wyjaśniły się kłopoty ze spławnością drzew w ostatnich dniach. Na oko osypisko powstało ze dwa dni temu.

Jak się łatwo domyślić osuwisko pobudziło w nas wyobraźnie. Pewnie odsłoniły się pradawne grobowce, skarbce reptilionów lub co najmniej ukryta świątynia Morghlitha. Dokładne przeszukanie okolicy rozwiało nasze podejrzenia. Nie były jednak całkowicie bezowocne. U wejście do jednej z kotlin Rekio znalazł fragment płaszcza. Kotlina to jednak nie najlepsza nazwa. Bardziej pasowałoby uskok skalny lub szczelina. Wąsko, ciasno i ciemno. Jak na złość pogorszyła się pogoda, niebo zasnuły chmury i zaczęło siąpić.

Rozpaliwszy pochodnie ruszyliśmy tropem kawalerzysty. Po dłuższej chwili dotarliśmy do małego rozszerzenia. I tu się zaczęło...

Wspominałem wam o złym przekazie bajek? Rekio naiwnie sądził, że zło atakuje tylko w nocy. Bojąc się światła dziennego plugastwo skrywa się przed promieniami słońca. O naiwności... Przecież licho nigdy nie śpi.

Pierw zaatakował ożywiony koń. Tłukła kopytami stając na tylnych nogach. Teraz wydaje mi się, że miał tylko odwrócić naszą uwagę. Wyobrażacie sobie. Ożywieniec, szkielet, umarlak - ten kawalerzysta bez głowy - zastawił na nas pułapkę. Pierw wciągnął nas w kotlinę, pewnie bez wyjścia, zostawiając jako trop strzęp płaszcza. Później kazał zaatakować nas ożywionemu koniowi.

No nie powiem, mimo kiepskiej broni daliśmy sobie ze zwierzakiem radę. Żebyście widzieli co wyczyniał Styx. On go porostu zatłukł gołymi rękami. Bił się jak natchniony. Skakał, kopał, wydawał dziwne dźwięki.

Tymczasem "kawalerzysta" zakradł się odcinając nam drogę odwrotu. Zamknął nas jak ryby w saku. Nim się spostrzegliśmy odciął głowę naszemu zwiadowcy. Rzuciliśmy się na niego, jednak sami dobrze wiecie jaki rezultat daje ciachanie szkielet krótkim mieczem. Zadałem mu z tuzin ciosów, a on nic. Zarobił kilka kopniaków od Styxa i nic. Smirnoff go odpędzał, ale nie dało to większych efektów. Byłą chwila, że się trochę cofnął, ale to za mało, byśmy zwyciężyli.

W końcu nadeszła nieunikniona chwila. Nie dałem rady w nieskończoność unikać jego ciosów. Przeszył mnie mieczem prawie na wylot.

Dalej nie wiele pamiętam. Traciłem i odzyskiwałem przytomność. Otrzeźwiałem nieco w obozie drwali. Dowiedziałem się, że Styx w końcu utrupił trupa.

Planują tam pójść następnego ranka i przeszukać jaskinie na końcu kotliny. Ja raczej nie dam rady. Więc ktoś inny będzie musiał zdać relacje. O ile wrócą.

Smirnoff
Reactions:
Posty: 4
Rejestracja: 30 maja 2019, 10:17
Has thanked: 1 time
Been thanked: 11 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: Smirnoff » 31 maja 2019, 00:23

sesji z dnia 22.05.19 kontynuując….
Kilka słów z perspektywy młodego reptyliona o imieniu Smirnoff.

Po ostatnim starciu z bezgłowym jeźdźcem całej kompani udało się ujść z życiem. Odniesione obrażenia wymagały czasu… niestety z każdą upływającą godziną miałem poczucie, że szanse na rozwiązanie zagadki maleją. Ani ja ani Rekio nie nadawaliśmy się na to aby opuszczać łóżko a co dopiero wchodzić do wyłomu w którym mogą czaić się plugawe istoty niepotrzebujące snu... nie mam tu na myśli Styxa ten to jak na elfa jest twardy i wydaje się nieprzeciętny na pewno nie taki jak oni wszyscy… ale to dobrze, kiedy go poznałem miło mnie zaskoczył oznajmiając, że wieży w jednego prawdziwego boga „REPTILIONA WIELKIEGO”. Rekio natomiast to półelf mam wrażenie że niejedno już widział myślę, że na jednym jak i drugim można polegać. Minęło kilka dni przy pomocy ziół z lokalnego lasu nad wyraz szybko stanęliśmy na nogi i poczuliśmy się znacznie lepiej. Szybkie uzupełnienie ekwipunku i w drogę, znaliśmy już nasz cel.

Wchodząc do wyłomu momentalnie zrobiło się ciemno… odpalając pierwszą pochodnie zastanawiałem się czy 3 sztuki które zabrałem ze sobą wystarczą… idziemy w dół…

Pierwsze nietypowe miejsce do którego trafiliśmy to pomieszczenie do którego dostaliśmy się przez otwór w sklepieniu… ogromna sala ciężko ją dokładnie opisać widziałem tylko tyle na ile pozwalała mi pochodnia, która powoli się wypalała. Podążałem za elfami oni znacznie lepiej radzili sobie w tych ciemnościach, szedłem mając nadzieje, że bogowie wciąż nadepną czuwają…

Kiedy przechodziliśmy przez kolejne drzwi trafialiśmy na nowe komnaty, cały kompleks wydawał się naprawdę ogromny i dość złożony. Rozglądałem się szukając jakiś cech charakterystycznych może to jakaś krypta a może świątynia, czort jeden wie co to za miejsce. Styx wciąż czegoś szukał przeszukując pomieszczenie po pomieszczeniu.

Nagle gaśnie pochodnia odpalam drugą „została jeszcze tylko jedna na powrót… oby udało się stąd wydostać” wyszeptałem.

Wciąż idziemy do przodu oddalając się od miejsca przez które tu weszliśmy… w pewnej chwili słyszę… dźwięk przypominający śpiew, dobiegający z sąsiedniej komnaty. Ruszamy ostrożnie i po cichu aby to sprawdzić po przekroczeniu progu komnaty śpiew ustał… pomieszczenie całkiem podobne do pozostałych z tą różnicą, że nie jest puste… z prawej i lewej strony pomieszczenia biegną kolejne korytarze które są pilnowane przez kilka szkieletów a tuż za nimi upiorne konie… w tym monecie nie tylko ja ale Rekio i Styx pewno zwątpili czy schodzenie tu było dobrym pomysłem. Ku naszemu zaskoczeniu nie reagują na nas „może czegoś pilnują” rzucił któryś elf… nie zastanawiając się długo wycofujemy się.

Wracając do poprzedniej sali zauważyłem w niej jakiś blask światła w oddali oraz zarys jakiejś postaci, Styx już widział tą postać z daleka natomiast ja dopiero po zbliżeniu się gdy światło pochodni rozświetliło tę postać zauważyłem, że to jakaś istota przypominająca wyglądem garbatego elfa odziana w ciemną szatę w ręku trzymała kostur z zawieszoną lampą, zdecydowanie niebyła to żywa istota. Na jej widok zaniemówiłem…

( i tu urwał się mój wątek problem z łączem, Oggy przestał mnie słyszeć proszę o dokończenie)…

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 31 maja 2019, 08:21

C.D.
Nie tylko Smirnoff zaniemówi, ale pozostali towarzysze też. Nieumarły elf jednak nie wykazywał agresji. Walcząc z drgawkami obrzydzenie i niechęci zaczęliśmy z nim rozmawiać. On był tu strażnikiem/opiekunem. Pilnował całego kompleksu i skrytej na niższych poziomach armii... Pod Rekiem ugięły się kolana.
Zanim doszliśmy do siebie po takich wiadomościach strażnik odszedł gdzieś na górę. Po chwili go wytropiliśmy. Poczęstował nas plastrem z truchła wielkiego węża, który zapuścił się do podziemi, bo przypomniał sobie, że żywi jedzą...
Trochę z nim pogadaliśmy. Opiekun uskarżał się, że nie miewa zbyt wielu gości. Co do armii to wyznał, że czeka ona na rozkaz wymarszu generała. Nie pozwolił nam zajrzeć do stojących wszędzie skrzyń i pakunków. Widziałem jednak, że Styxowi zapaliły się na ich widok ogniki w oczach. Konie końcem poinformowaliśmy nieumarłego, że jeden szkielet mu uciekł, a my wrócimy z murarzami i zatkamy wyjścia, żeby się to więcej nie powtórzyło.
Wszystko poszło zbyt łatwo. Instynkt Rekio podpowiadał mu, że coś jest nie tak. I miał rację, przy wyjściu na kosturze stała czaszka. Magiczna czaszka wzbudzająca przerażenie. Rekio ruszył do ucieczki i w ten sposób drużyna się rozdzieliła.

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 31 maja 2019, 19:29

Run, Rekio, Run!


Epsayen Denevan półelfia czarodziejka w swojej książce „Traktat o życiu” napisała, że życie to pasmo dążeń, rozgałęziających się i łączączych w zależności od ich realizowania lub rezygnacji. Natomiast Wvevven Sassot reptilioński kapła, wiadomo jakiego boga, na swym kazaniu powiedział, że żywot to święty podarek od bogów, który trzeba szanować i kultować. Natomiast Gurgon barbarzyńca z Ogragaru zapytany czym jest żywot odpowiedział, że to dupa.

Rekio ma jednak inną teorię na ten temat, zbliżoną do jego kolegi po fachu Rincwinda. Życie polega głównie na uciekaniu. Szybkim, lekkim i mało widocznym. Reki zaczynał się już specjalizować w tym zajęciu. W swoim życiu uciekał już przed strażnikami, katanitami, przed potworami, przed półbogami Katana, przed reptilonami i nieumarłymi. Przed złymi wyborami, kazaniami i obelgami. Głównie jednak uciekał przed swoim przeznaczeniem. Jakiekolwiek by ono nie było. Od pewnego czasu Rekio czuł się jak pionek na szachownicy. Wokół niego było same mocne figury, a one to tu to tam uciekał szamocąc się jak ryba w saku.
Reptiliońska podziemna twierdza, a zarazem miejsce stacjonowania armii nieumarłych. Dzień i rok bliżej nie określony
Rekio mknął przez potężne podziemne sale starając się zapanować nad oddechem. Kroki rozchodziły się dudniącym echem. A może to serce mu tak biło? Dosłownie przed chwilą natknął się na czaszkę blokującą przejście. To nie była zwykła czaszka. Ta patrzyła na niego swoimi pustymi oczodołami i wgryzała się głęboko w jaźń. Mąciła wolę i trzewia świadomości. Rekio pędził, a ciemność pochłaniała go jak sama śmierć.

Ocknął się z odrętwienia umysłu. Wyrwał ze zwariowanych tańczących w korowodzie myśli. Gdzie ja jestem? Co się stało? Gdzie Styx i Smirnoff. Rozejrzał się. A infrawizja z trudem rejestrowała otoczenie. Pogrążona w pierwotnej ciemności sala i jego spazmatyczny oddech spotęgowany wielokrotnym echem.

- Ktoś zastawił pułapkę - zasyczał w umyśle instynkt samozachowawczy.

Półelf westchnął przerywanie i powoli ruszył przed siebie. Na szczęście bogowie nie poskąpili mu zmysłu orientacji. Pod tym względem dorównywał krasnoludom. Tylko u niego działało to nieco inaczej. Nie to, że w jego głowie rodził się trójwymiarowy obraz kanałów, pomieszczeń i korytarzy jak to mają krasnoludy. Tak mimochodem wspomnę, że Rekio zawsze tego dzieciom Gotam-gora zazdrości. Te skurczybyki potrafiły przejść się po kilku pomieszczeniach i nagle oznajmić, że to pomieszczenie jest o pół kroku za krótkie i coś za ścianą musi być. Rozumiecie? Pół kroku! Bez map, bez planów budynku. Ot tak. Tu trzeba przebić ścianę bo tam coś jest. Wracając jednak do rzeczy. Rekio po prostu wyczuwał niebo, wolną nieokiełznaną przestrzeń nieba i gwiazd. Nienawidził podziemi i instynkt prowadził go do wyjścia.

Co z tego... Gdy już ustalił gdzie jest i już wiedział, że do wyjścia z kompleksu wystarczy spacer pięciuset metrów w poziomie i jakichś pięćdziesięciu w pionie za pomocą lewitacji, plan wziął w łeb. Czekała na niego kolejna czaszka. Na końcu galeryjki. Półelf ponownie rzucił się do panicznej ucieczki, ale drugi koniec galerii zablokował, nie do końca umarły martwiak elf. Z kolejną czaszką. Wzięty w dwa kleszcze dopadł do balustrady. Już miał skoczyć z piętnastu metrów na pewną śmierć, gdy dobrotliwy instynkt odebrał mu świadomość.

Mrok, cisza i czyjaś obecność. Rekio leżał porzucony jak szmaciana lalka, na podłodze labiryntu boksów leża umarlaka. Nasłuchiwał. Całkowita, kująca w uszy cisza. Uchylił jedno oko starając się oddychać cały czas takim samym tempem jak podczas snu.
Obrazek
Na kościstobiałe oblicze Morghlitha! Umarlak przykucnięty, od niewiadomo jak długiego czasu, wspierał się rękami po bokach głowy Rekia i wpatryał mu twarz, trzymając swój martwiczy czerep kilkanaście centymetrów od twarzy Rekia! Potraficie sobie to wyobrazić? Twarz trupa tuż przy swojej i mijające minuta za minutą. Czysty obłęd. Rekio nigdy nie należał do najbardziej opanowanych. Nie wytrzymał. Zaczerpnął potencjał magiczny z ciał czując jakby coś tępą łyżką wyrywało mu wątrobę, wykrzyczał krótkie hasło czaru
– Flammis! I wyrżnął mu ręką którą spowiły płonienie prost w twarz!
Udało się! Zyskał kilka chwil zaskoczenia aby poderwać się i ruszyć pędem w dal. Pędził jakby Sharami dmuchała mu w plecy. Galeria, kręte schody pokonywane po kilka stopnie naraz, poślizg na gruzie, odpicie od ściany, walka o równowagę.
Obrazek

Kolejne schody. Płuca palące żywym ogniem i instynkt każący biec jeszcze prędzej. I obawa, że zaraz dostanie w plecy, albo wpadnie na kolejną czaszkę.
Obrazek
Wtem czaszka, ale rozbita. Drewniane drzwi i dziura w podłodze! Jest tuż tuż. Rzedy kolumne mijamych z furkotem powietrza. Skok i przeciskanie bokiem prze szczelinę. Uderzenie zimnego świeżego powietrza. Strumienie wody pchające go w dół. I wtedy gdy był już tak blisko. Sylwetka w mroku. Tak blisko. Adrenalin dławi, serce wali w żebra prawie je łamiąc. Ostatnie westchnienie i …
Obrazek
Na nieodżałowaną cnotę Arianny i kuplecik Kas-handila! To Styx! Elfisko we własnej elfej osobie! Rekio osuwa się po ścianie w nurt błota i z trudem przełyka łkanie.

Uciekają razem. O ile lepiej we dwoje. Smirnoff ruszył po wsparcie, a Styx ruszył mu na pomoc. Poczciwy Styx. Rekio nigdy by nie wrócił. Zimna rękojeść miecza w garści, który półelf dostał o Styxa, łagodzi nerwy jak dłoń Grama na czole.
Wracają do obozu. Już będzie dobrze. Oby jak najdalej stąd. Spokój wraca w serce półelfa. Nie na długo! Widmowe skrzydła jakiejś latającej zjawy rozwiewają spokój jak kłęby gęstej jak mleko mgły, która złowieszczo podnosi się z błotnistego gruntu.
Widmowy wierzchowiec miał i jeźdźca. Rekio wie co to oznacza, ale oszczędza Styxowi prawdy.

Docierają w końcu do osady drwali. Nie panujący nad nerwami półelf pozostawia wyjaśnienia Styxowi. No może wrzucał od czasu do czasu wykrzykniki.

Postanowienie jest proste. Zabierać wszystko co się da i uciekać. Orki ruszają po dobytek.

Rekio usiadł na skrzyni i starał się odzyskać panowanie nad sobą. Zatrzymać strumień zalewających go myśli. Wyrwać się z ich topieli i myśleć racjonalinie. Orczy drwale pakują dobyte gdy nagle rozlega się coś jakby tąpnięcie. Jakby otwierała się ziemia...
O nie, nie tym razem. Półelf nie ma zamiaru wrócić pod ziemię. Rekio szybko wspiął się na dach. Wielka jak oczy Seta poczwara przysiadła na kalenicy, a bladowłosy jeździec zakpił sobie po raz kolejny z półelfa.
Obrazek
Reki stoczył się szybko z dachu aby zobaczyć, że z mgły wyłaniają się szeregi ciężkozbrojnych nieumarłych. Półelf nie miał jednak zamiaru panikować. Nie tym razem.


- Na akwedukt! Za mną! - wykrzyczał i ruszył pędem.

Ciężkozbrojne, koleboczące się niezdarnie z boku na bok umarlaki, przypominały nieco kapłanki Boginie Życia wracające z nocy świętoarniańskiej. One nie wlezą na akwedukt.
Obrazek
Spora część orków i Styx ruszyła za Rekiem i wspieła się na akwedukt. Plan wydawał się działać. Nieruchawe umarlaki zostały z tyłu, ale te co przyszły z przodu zajęły się orkami, które poszył dołem.

Rekio biegł brzegiem koryta, Styx tuż obok. Półelf snuł już dalsze plany. Wystarczyło dobiec do końca akweduktu, zeskoczyć zeń, przesiąść się na tratwę i dalej rzeką do najbliższej sadyby.

Nie było mu to jednak dane. Kilka umarlaków jednak wlazło na akwedukt blokując przejście. Było ich trzech. Dwóch na brzegach i jeden po szyje w nurcie. Nie było wyboru Styx i Rekio zaatakowali z impetem starając się zepchnąć nieumarłych. Nie było łatwo. Ale od czego jest Styx. Strącił jednego z martwiaków ale ni stąd ni z owąd z wody wystrzeliło ostrze dziurawiąc elfa prawie na wylot.
Biedny Styx nie mógł przeżyć takiego uderzenia... Styx przeżył. Jest nieślubnym bratem Smirnoff czy co?

Tłoczące się za Rekiem orki wpadły mu na plecy, jeden z nich wleciał do wody i wierzgając popłynął z martwiaiem blokującym środek rynny. Nie było na co czekać półelf rzucił się w nurt podążając ich śladem.

Tamci płynęli za wolno. Półelf chciał ich minąć górą, ale widmowy kształt ponowie zatamował przejście. Styx chiał go ustrzelić, ale strzał odbiła się jak od granitowej skały. Rekio ponowie rzucił się w topiel. Nie popłynął daleko, bo martwiak zatamował mu przejście, widać uporał się już z orkiem i wstał. Półelf nie zamierzał stawać do walki i chciał przemknąć bokiem. Nie udało się, został zablokowany, ale odbił się od nogi martwiaki popłynął dalej. Niestety za wolno tamten niemal przygwoździł go mieczem do dna. Półelf płynął, ale czuł jak powoli, wraz z uciekając krwią, opuszczają go siły. W końcu poczuł chwytające go ręce. Wił się jak piskorz, ale rąk przybywało. Na każdą z której się uwolnił przybywały dwie kolejne. Gdy już prawie się utopił łapska wyrwały go z wody i rzuciły niczym złowioną rybę na ziemię pod akweduktem. Po chwili dołączył Styx i kilku ocalałych z masakry orków. Styx był tak poharatany, że jedynie spazmatycznie łapała hausty powietrza.

Martwiaki sprawnie ich otoczyły. I gdy wydawało się, że to już koniec, z przestworzy i mgły wyłonił się widmowy wierzchowiec i zeskoczył z niego jeździec. Elfka. Jak się później dowiedzieliśmy nazywała się Hekate. Więc jednak orki miały rację. Wszystkiemu winne były elfy.

Filigranowa twarz i włosy o barwie kaczeńców. W błękitnych niczym poranek oczach tylkolód i nieskrywana zwierzęca brutalność. Z sadystyczną przyjemnością otaksowała ocalałych. Dorwała się do Rekia, ale mimo że ten chciał jej wszystko wyśpiewać niczym słowik z ogrodów Piana, ona bawił się z nim niczym kot z myszą. Powaliła na ziemie i szykował sztylet. I jeszcze Styx. Ten to nie wie kiedy się odezwać. Od razu palnął, że wiemy o ukrytej armii nieumarłych. Żegnaj życie. Martwiaki zacisnęły krąg i już miały przerwać nitki życia plecione skrzętnie prze Panią Losu, gdy nagle we mgle pojawił się ktoś jeszcze. Stary jak onuce Asteriusza elf o wyblakłych niebieskich oczach. Bliżej mu było do martwiaków niż do żyjących. Za to elfka zaczęła się przy nim tarzać i płaszczyć jak kotka pragnąca by ją pogłaskać.

Rekio nie słuchał ich słów, bo nie mogły one dla nich znaczyć nic więcej niż śmierć, zajął się tamowaniem krwotoku Styxa. Nie chciał umierać sam...
I gdy już spodziewał się końca nastąpił nagły zwrot akcji. Zażądano aby półelf wyjawił swoje imię. A te zadziałało jak „Mellon!”. Nagle otwarły się wrota ratunku. Niestety tak jak te otwierane powyższym hasłem, taki i te prowadziły prosto do majestatycznych i głębokich jak dekolt Arianny lochów. Z powrotem do twierdzy reptilionów.

Ten elf był wielkim generałem z Olgrionu, któremu mieszkańcy redukowali armie martwiaków. Pewnie dlatego najlepsze egzemplarza ukrył w podziemiach opuszczonej twierdzy.
Obrazek
Ten elf słyszał też o Rekiu i poszukiwał go. Tymczasem Rekio sam wepchnął mu się w łapska. Ot, złośliwość losu ze śmiechem Maraxa w tle. To Marax podarował mu tatuaż, którego tak pożądali najwięksi na Orchii. Generał w swojej megalomaniakalnej wizji uroił sobie, że Rekio przejmie dla niego Drakolicza, który to przebywa w Sarrasum. Miejsce to jest obłożone tak ekstremalną klątwą, że każdy kto się do niego zbliży umiera definitywną śmiercią. Każdy. Prócz Rekia z jego tatuażem. Reki i Ceena Ardagala.
Kiedyś najęto ich by zniszczyli przepotężnego smoczego licza. Lecz to nie doszło do skutku. Teraz megaloman wymyślić, że go dla niego przejmą. Co gorsza elfi nekromanta opowiedział o pewnej przepowiedni. Przepowiadała ona nadejście martwiaczego smoka, który będzie odporny na magię i nie da się przejąć i podporządkować. Smok ten ma zgładzić Kantana By-Ragana. Wiedza na ten temat była jak czar implozji w czaszce ze spóźnionym zapłonem. To nie wiedza dla maluczkich tego świata. Ta wiedza to wyrok.
Na domiar złego pierwszą misją Rekia miało być odnalezienie Ceena Ardagala. Starego dobrego Ceena. Rekio miał go wyciągnąć spod opiekuńczych skrzydeł kapłanów Reptiliona Wielkiego i wciągnąć w bagno knowań nekromantów.

Czyż los nie jest wredny? Jak przed nim uciec?

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 31 maja 2019, 21:28

O Styxsie słów kilka
Nazywam się el Styx i opowiem Wam jak się stałem taką osobą a nie inną...
Urodziłem się w przepięknym elfickim mieście Olgrion i wychował mnie samotnie Tata,
Matki nie znam i nie pamiętam nic związanego z nią z dzieciństwa.
Tata el Karion,gdy był pytany o rodzicielkę natychmiast zmieniał temat,
lub po prostu się nie odzywał...
...Moja młodość i dorastanie wyglądało jak u każdego przeciętnego elfa,
czyli szkoła i terminowanie jako czeladnik tzn woźnica, treser, jubiler, stajenny i
garbarz i trwało to kilkadziesiąt lat,do czasu,gdy zbliżałem się do czasu pełnoletności.
Pewnego słonecznego dnia odwiedził nas krasnolud.Przyjechał na wielkim
dziwnym zwierzaku przypominającym czarnego barana i z tego powodu przywitaliśmy go
w ogrodzie.
Krasnolud był wielki jak na swą rasę,bary szerokie prawie jak u półolbrzymów
i te ręce wielkie jak konary robiły wielkie wrażenie.
Całości splendoru owej postaci dopełniała ciężka zbroja roboty krasnoludów i
2 topory tego samego wykonania, i oczywiście cała zbrojownia na baranie.
Krasnolud zsiadając z tego osobliwego wierzchowca wypowiedział te słowa
"Czy to On twardy skurwielu?'
Tata kiwnął głową....
...Krasnolud ruszył w moją stronę jak bawół opas,a ja zgłupiałem,dosłownie nie
wiedziałem co się dzieje,byłem jak sparaliżowany.
Zaatakował lewym sierpowym,chciałem odskoczyć,niestety byłem zbyt wolny.
Po tym miażdżącym ciosie myślałem,że mi głowę urwie,czułem się jak bym dostał
maczugą w twarz,ale stałem dalej mimo oszołomienia.
Gdy moje zmysły powróciły zobaczyłem krasnoluda i Tatę ściskających się jak starzy
druhowie.
Uśmiechnięty krasnolud odezwał się do Taty"Zaiste to Twoja krew,a jak Twoja to też Moja"
Ów krasnolud jak się okazało jest bratem krwi mojego Taty,a określenie
"Twardy skurwielu"to krasnoludzki wyraz szacunku,jak się później dowiedziałem.
Wuj Tan Dragga okazał się bardzo wesołą i otwartą osobą,naprawdę dał się lubić,
ale siarczyście używał wulgaryzmów...
...I wygląda na to,że bardzo duży wpływ Wuja na mnie objawił się tym,że sam złapałem
się na przekleństwach...
...Ale do rzeczy,gdy Wuj rozpoczął szkolenie,już nie był takim słodkim i wylewnym
krasnoludem.
Jak sierżant z legionu Katańskiego przeczołgał mnie po błocie,poddał ćwiczeniom
wydolnościowym i siłowym.
Wracałem po tych zajęciach do domu tylko by się odświeżyć,zjeść i spać,totalnie
zero życia jakie wiodłem wcześniej,nie mówiąc o towarzyskim.
Mimo takiego wycisku jaki dostałem,spodobało mi się to,szczególnie przygotowanie
pod naukę walką orężem.
Trwało to tak kilka lat,aż Wuj stwierdził"Synek,Wuj nauczył Cię ile mógł...Młody
umysł jest chłonny jak gąbka,ale by nauczyć Cię więcej młody,musisz ten chłonny wiedzy
mózg wykorzystać w praktyce"
Uściskał mnie serdecznie dodając"Teraz masz bardziej przejebane"
Na pytanie moim spojrzeniem,Wuj wskazał palcem gdzieś za Mnie.
Odwracam się,a tam mój Tata...
...Jeśli by miał hełm to bym go nie poznał...
...Ubrany był w przepiękną zbroję,której nie powstydził by się najlepszy elfi
płatnerz,była lekka i dopasowana,a zarazem sprawiała wrażenie twierdzy nie do zdobycia.
Ale najbardziej zrobiło na Mnie wrażenie w tej zbroi,że dziwnie załamywała światło...
...Poczułem,że kołata mi serce,właśnie dowiedziałem się,że tak naprawdę nigdy nie znałem
Taty...
I faktycznie jak powiedział mi Wuj,tak było...Miałem przejebane.
Tata szkolił Mnie bardziej na gibkość,szybkość,wspinaczkę...To były wielogodzinne treningi
po,których kazał mi jeszcze ustawiać się w dziwnych pozycjach i tłuc pięścią lub stopą
drewnianego manekina.
Z czasem doszło używanie broni (hmmmmmmm) troszkę to inaczej wyglądało,bo inaczej
szkolił Mnie Wuj...
I wtedy dotarło do Mnie kim jest mój Tata...
tłumiłem w sobie żal i różne inne emocje,ale nie wiedziałem jak postąpić w tej sytuacji.
Pewnego dnia Tata zaprowadził mnie do swojego pokoju,był też Wuj.
Podszedł do kominka i jakimś ruchem sprawił,że otwarło się przejście do ukrytej komnaty.
Tata gestem dłoni wskazał bym tam wszedł,a Ja nie oponowałem.
Wchodząc do ukrytego pokoju natychmiast rzuciła mi się w oczy zbroja ,którą miał
ubraną Tata z tym,że nie było tych dziwnych załamań światła.
W następnej kolejności zauważyłem wieszaki na broń i półki na ,których rzędami spoczywały
jakieś karafki z dziwnymi oznaczeniami
Po chwili Mojego odrętwienia Tata odezwał się"Tak jestem tym kimś co Wiesz i jako Ojciec
przekażę Ci 3 prawdy Mojego kodeksu"...
1)Nie biorę zleceń na dzieci i kobiety-chyba,że uznaję to jako mniejsze zło.
2)Zabijam zwyrodnialców nawet jeśli nie dostanę wynagrodzenia.Zawsze można liczyć
ew na łupy.
3)Obserwuję istoty.To pomaga ocenić i odróżnić przyjaciela od wroga.
...Po tych słowach i chwili ciszy Tata zapytał"Zastanów się synu czy to słuszna droga?"
Nie jestem w stanie wywnioskować czemu od razu i bez wahania odpowiedziałem"TAK"
Tata zmarszczył brew i odpowiedział"W takim razie,gdy nadejdzie odpowiedni czas
wszystko co znajduję się w tym pomieszczeniu jest Twoje,wtedy też dokończę szkolenie
i dowiesz się wszystko o Twojej matce.A teraz weź swoje oszczędności zakup ekwipunek,
poznaj przyjaciół,ale też strzeż się wrogów....
...I wybacz,że nie byłem dla Ciebie dobrym Ojcem"
Po słowach Taty rzuciłem"Nie zawiodę Cię Tato"i wybiegłem.
Gdy troszeczkę ochłonąłem zakupiłem potrzebny sprzęt i zacząłem szukać towarzyszy.
Dość szybko mi się to udało,chyba ta otwartość i humor ,którymi to zaszczepił mnie Wuj pomogła.
Poznałem dość wiekowego półelfa Rekio wygląda na magusa, trochę cyniczny,nie wiem ,czy
przez wiek,czy profesje,ale wydaje się ok tym bardziej,że w towarzystwie z Nim jest
Kapłan Reptiliona Wielkiego, Wielebny Smirnoff.

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 31 maja 2019, 21:32

Ostatnie wydarzenia z punktu widzenia Styxa



...Uciekając przed nieumarłym strażnikiem,nagle pojawiła się wstrętna latająca czaszka
z gorejącymi ognikami w oczodołach,nie zastanawiając się długo przylałem jej z półobrotu,
czaszka straciła trochę uzębienia i spadła na ziemię,ale buchnęły jakieś opary,jakaś trucizna.
Otrzepałem się,ale pech sprawił,że Smirnoff stracił przytomność,
a Rekio tak bardzo się przeraził,że strategicznie gdzieś wsiąkł.

Nie byłem w komfortowej sytuacji bo musiałem wybierać,czy nieprzytomny Kapłan,czy ukrywający
się nie wiadomo gdzie półelf.
Postanowiłem zabrać wielebnego na zewnątrz i tam go doprowadzić do stanu używalności i
posłać go po ew pomoc.A Sam wróciłem po Rekio....

...Tak może to szalone?Ale Ojciec i Wuj dobrze mnie przygotowali mentalnie,szczególnie Wuj.
Za każdym razem na ćwiczeniach krzyczał"Choćbyś miał nawet sraczkę nie zapominaj o towarzyszach"
Gdy zszedłem poziom niżej normalnie nie uwierzyłem...Rekio w całej okazałości...
...Zadyszany nawet bardzo,ale to był On ...

...Po wymianie kilku zdań tak by troszkę odpoczął ruszyliśmy z powrotem do wyjścia .
Wracając do drwali coś nad nami przeleciało,smok to nie był,raczej bardziej coś mrocznego tak
jakby wirowała mgła i czerń wokół tej istoty.
Przyspieszyliśmy.
W wiosce orczych drwali nie było odpoczynku,zaraz jak przybiegliśmy napłynęła mgła i pojawiły się
trupioki,ale Rekio szybko ogarnął organizację(koleś ma łeb jak na maga).

Od razu zarządził by pakowali co niezbędne i długa.
Ruszyliśmy wzdłuż akweduktu ja Rekio i 30 orków,no dobra może mniej bo jeszcze w wiosce troszku
martwe dziady ich dopadły.
Biegnę z Rekiem ,za nami drwale,wtem trupy stoją nam na drodze...
Nagle pojawiła się ta latająca maszkara z jakimś błąd jeźdźcem,strzeliłem,ale strzała się odbiła
a tym samym postać z osobliwym wierzchowcem uciekła.

...Rozpędziłem się dobiegłem do tej trójki umarlaków ,jeden cios odbiłem sztychem ,przywaliłem
ciałem z tarczą w jednego ,by zrobił nam przejście,nagle jak coś mnie"PIERDOLNĘŁO"nigdy nie
otrzymałem tak silnego ciosu,aż mnie zgięło.
Jakimś cudem przedarliśmy się, Rekio wskoczył do wody i spływał w dół jak flisak...

...W oczach zaczęło mi ciemnieć,rana okazała się bardzo poważna.
Pamiętam tylko,że skoczyłem za Rekio do wody mimo ciężkiego pancerza...

...Gdy zmysły powróciły byłem na jakimś zgromadzeniu, hahahah, ledwo docierało co się dzieje,
myślałem,że to sen jakaś elfka grozi i pyta Rekio o coś a ten mnie opatruję,byłem jak na haju i
się kurwa wygadałem co wiemy.

W pewnym momencie pojawił się główny Boss Gandar nie pamiętam imienia chyba ze względu na swój stan.

Gandar coś mówił o tatuażach ,katanie i drkoliczu,a ja odpływałem w dal...

...Ostatnie co pamiętam to błąd sukę,która chciała mnie zabić za pomocą martwiaków...Jebana dziwka,
tak jak by nie mogła zrobić to sama...(Mimo wszystko podobał mi się jej pazur i nie tylko całkiem
z niej dupa),ale nienawiedzę Morghlihtowców czyli mroczne elfy...

...Pozabijam ich jak będzie okazja....

avnar
Reactions:
Posty: 1137
Rejestracja: 29 kwietnia 2009, 20:39
Has thanked: 2 times
Been thanked: 6 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: avnar » 11 czerwca 2019, 22:09

Nazywam się Ceen Ardegal z Ardegalów z Gasty. Ten który przeżył podróż do wnętrza ziemi i zabił katańskiego półboga. Ten który jest niewidzialny dla bogów, ten sam który ostatnie swe lata spędził pod opieką rycerzy Reptexu, wykonując zwyczajne nikomu nie potrzebne prace pod czujnym okiem strażników.
Minęło już 5 lat odkąd z Rekio wyszliśmy z trzewi ziemi i rozdzieliliśmy się podczas misji w Sarrasum. Kupowałem właśnie zapasy do świątyni w miasteczku kiedy go zobaczyłem. Krew od razu szybciej zaczęła we mnie krążyć a plan ucieczki z łap rycerzy kapłanów uformował się błyskawicznie. Udając że coś jeszcze muszę załatwić wróciłem do kontrahenta, tam spytałem o wychodek i rozglądając się czy ktoś za mną nie idzie czmychnąłem drugim wyjściem. Niestety cały czas czułem że ktoś mnie obserwuje ale nie zważając na to rzuciłem się biegiem do miejsca gdzie widziałem swojego przyjaciela. Niestety wpadłem w pułapkę. Rekio nie był sam tylko towarzyszył mu Styx i on sprawnie mnie obezwładnił grożąc nożem. Nie bałem się i Styx mógłby się zdziwić na co mnie stać, jednak nie był to czas na takie zabawy. Musieliśmy zwiewać i po chwili rozmowy czmychaliśmy z miasteczka. Dopiero w dziczy kiedy poczuliśmy się bezpieczni pozwoliliśmy sobie na chwilę rozmowy. Niestety mina mi zrzedła kiedy się dowiedziałem że Rekio nie wrócił tylko po mnie ale i że potrzebuje Samopiszącej się Książki, która niestety ale została w mojej celi w monastyrze Reptexów co zmusiło mnie żeby tam wrócić. Cały czas czekałem że zostanę pochwycony i przesłuchany, jednak nic takiego się nie stało. Może rzeczywiście moja krótka nieobecność przeszła niezauważona. Opracowałem plan wyjścia ze świątyni i wmieszania się w procesję która odbędzie się następnego dnia. Niestety po jakimś czasie zorientowałem się że moim śladem idą Reptexi, prowadzeni przez rycerza który miał mnie na oku od lat. Rzuciłem się do ucieczki starając się wmieszać w tłum, jednak bezskutecznie, szybko się zbliżyli i doszło do przepychanki.
Pojawił się Rekio, próbując mi pomóc, rzucił czar, ale w zamieszaniu Niewidzialność ze mnie zeszła zanim się wymknąłem. Wtedy do akcji wkroczył Styx a moje krzyki o mordercach spowodowały panikę. Tłum się rozprysł na wszystkie strony, piorun Rekia uderzył w oprychów i niewinnych, powstał totalny chaos. Wreszcie kolejna próba się udała i zaczęliśmy się z Rekiem oddalać od oprawców. Niestety Styx zamarudził i został z tyłu. Ochraniał nasz odwrót ale przegapił szansę żeby od nich odskoczyć i wdał się w walkę a przeciwników przybywało, chyba z tego nie wyjdzie z życiem, przebiegło mi przez głowę kiedy ostatni raz rzuciłem okiem za siebie uciekając.

Awatar użytkownika
deliad
Reactions:
Posty: 3638
Rejestracja: 28 marca 2010, 10:24
Lokalizacja: Kostrzyn nad Odrą
Nickpage: https://krysztalyczasu.pl/profile/deliad
Has thanked: 5 times
Been thanked: 52 times

Re: Sesja KC online - Następny do raju

Post autor: deliad » 11 czerwca 2019, 22:49

Podczas swoich rozlicznych podróży Rekio trafił kiedyś na Archipelag Wschodni. Dziwne to lądy, uwierzcie mi na słowo, gobliny są tam wielkość człowieka, a ludzie wielkości goblinów. Większość lądów pokrywają piaski, a mieszkańcy walczą nie o pieniądze, a o wodę. Tam właśnie, żyją takie dziwne ptaki. Wielkie jak dorodne świnie. Ptaszyska te siedzą na wyschniętych drzewach obsrywając całą okolicę. Siedzę i patrzą. Gdy tylko wypatrzą jakieś osłabione zwierzę, nie dają mu już spokoju. Są przy nim do ostatniego tchnienia, niczym kapłani Katana, liczący na darowiznę ziem w testamencie. Gdy zwierze padnie dobierają się do niego robiąc sobie ucztę.
Rekio czuł się właśnie jak taka zwierzyna. Gdy tylko go capnęli zleciały się sępy aby żerować na jego nieszczęściu.

Nie minęło kilka dnie od jego ujęcia, a już zaproszono go do Olgrionu. Zapraszającym był nikt inny jak Taho. Zapytacie kto to taki? Taho to cień. Pojawia się znikąd i wkrótce znika. Jest jak demon, albo przedstawiciel krasnoludzkiego banku z propozycją pożyczki, gdy tylko popadniesz w tarapaty, pojawia się z cyrografem i ratuje ci dupę, za drobną przysługę...
Tym razem było podobnie. Taho jest wysłannikiem wszędobylskiej gildii złodziei, której macki sięgają do każdego skarbczyka i sakiewki, każdej kieszeni i lokaty. Taho ma każdą informację za którą ktoś chce zapłacić. Ponoć u Taho uczył się jegomość z poniższego zdjęcia, jednak jako mało uzdolniony w tym fachu został zepchnięty do jakiejś odległej pipidówki, gdzie nawet smoki nie latają, żeby nie kompromitował gildii złodziei i nie przekazywał swoich wad na potomstwo, uprzednio ucięli mu przyrodzenie.
Obrazek
Cóż począć, wszak nie każdy nadaje się do szpiegowania.

Nasz kochany Taho ma jednak problemy z przejściem do rzeczy i zanim skieruje swoje myśli na odpowiedni tor lubi snuć monologi. Jego konikiem i pasją jest kuchnia. Z zawziętością i uporem stara się wyciągnąć sto razy tyle niż jedzenie naprawdę jest warte. Jednak nie ma mu co tego wypominać. Mogę się założyć o sto katańskich ryjów, że umrze z otrucia, zaplanowanego albo przypadkowego, na przykład po kuchni krasnoludzkiej. Nie moja jednak rzecz go ostrzegać. Sam zawsze mówi, że jest jedynie sługą, a na to żeby zając jego miejsce już czekają następni.

Gadka gadką, jednak Taho pilnuje się dość dobrze. Kiedyś prowadzał ze sobą osiłka, o ciekawych zdolnościach. Ów jegomość dostrzegał wszystkich skrytych pod czarami dającymi niewidzialność. Jednak ten talent był też przekleństwem, bo pozwalał zaglądać w jakieś obłąkańcze plany egzystencji, doprowadzając w końcu do szaleństwa i samobójstwa. Ciężki los. Ów osiłek już jest martwy, ale co ciekawe spłodził syna, którego "przygarnął" Taho. Dzieciak rysuje mu rysunki, na których widać wszystkich obecnych...
Na szczęści na jego rysunku było widać tylko mnie, Styxa i jeszcze dwie obsługujące nas kobitki.

Do rzeczy jednak, Taho coś ode mnie chce, żebym zrobił dla niego jakąś robótkę, jakieś chędożone świętokradztwo. W zamian za to da namiary na Ceena. Cóż było począć. Zgodziłem się. Przekazałem mu także prośbę o pomoc w uwolnieniu. Wszystko ma swoją cenę. Ciekawe czy będę wypłacalny.

Nie minęło wiele czasu i już ze Styxem pruliśmy fale okrętem zmierzając do Reptexu, że też sam na to nie wpadłem, że Ceen tam się ukrywa. Klasztor zamykający wrota na pięćdziesiąt lat. Może nam też udzielą schronienia...

ODPOWIEDZ