Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, rynek wiejski, ranek
Tablica ogłoszeń była zrobiona z kiepsko ciosanych i nieheblowanych desek. Starczały z niej złomki starych zardzewiałych hufnali, gwoździ i kolców akacji. Ponadto była zamieszczona za wysoko. Ungo był jak na krasnoluda wysoki, a i tak musiał zadzierać wysoko głowę by oglądać ogłoszenia. Spośród listów gończych, plakatów zachęcających do rekrutacji i krótkich notek w typie "czeladnik kowala na gwałt. Pytać w karczmie". Wisiała też klepsydra informująca o śmierci niejakiego el Gurgo Euzepana. Jednak na marginesie ktoś węgielkiem dopisał, tym samym pismem "Na cmentarzu zjawa ludzi nęka, za jej przepędzenie gotowizna naszykowana. Interesanci niechaj się kierują do grabarza".
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, cmentarz, przedpołudnie
Cmentarz leżał dość daleko od Sand-mor-kir. Wynikało to z faktu, że osada zajmowała całą wyspę odciętą od lądu, deltą rzeki Błotnej. I jak było się można domyślić po nazwie rzeki, brzegi jej stanowiły rozmiękła rzeka i trzęsawiska, które przecinały co prawda dwie groble łączące się mostami z bramami miejskimi, ale grunt nie nadawał się do pochówków. Cmentarz sprawiał wrażenie zadbanego. Otoczono go niewysokim murem, chroniącym nieboszczyków od wszelkiej maści ścierwojadów. Przy żelaznej brami stała chałupa. W niej, zamieszkiwał grabarz.
- Trzy dziesiątki dni, czyli po orczemu to będzie trzy tygodnie temu, jak zaczęła o północku z groby wyłazić - powiedział stary zgrzybiały i przygarbiony od pracy przy łopacie reptilion -
Nad ziemią lata, wyje przeraźliwie i krąży jak kwoka co jajko ma znieść. Musi być, że to nieboszczka córka kupca el Elandriela z Tevo .
- Jak umarła? - zapytał Ungo wpatrując się w cmentarz pomiędzy kratami bramy.
Reptilion zamlaskał kilka razy, podreptał w miejscu, jakby słowa które ma wypowiedzieć nie bardzo chciały wyjść mu z ust.
- A no. Ten tego. Tragedia to wielka, bo dziewuszkę znałem. Z resztą wszyscy ją znali. Była jak taki żwawy szczeniaczek, co to bieg i do wszystkich się łasi. Energiczne dziewczątko. Dla każdego miała czas i dobre słowo. Wszystek ją interesowało. Nawet tu do mnie przyjeżdżała na to odludzie. He, he. Pamiętam jak wybierała robaki z ziemi jakem mogiłę kopał, mówiąc, że te największe dżdżownice jej trzeba, bo krakena chce złowić. He, he. Na wędkę! - oczy reptilliona z matowych stały się błyszczące, a później zaszkliły się.
-
Dziadzio Sissus, tak mnie nazywał - łza potoczyła się po policzku reptiliona -
Nikt nie wie dlaczego targnęła się na swoje życie. Nikomu się w głowie to nie mieści. Nasza biedna sikoreczka...
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, dom kupca Elandriela z Tevo, południe
Wysoki, ubrany na najnowszą modłę człowiek, zasiadał za szerokim biurkiem. Miał surową twarz i zimne oczy. Pierwsze oznaki starości widać było w pasmach siwizny i otaczających oczy zmarszczkach.
-
Sprawa ma być załatwiona szybko, skutecznie i bez zbędnego rozgłosu -powiedział płynnie w języku krasnoludów -
ta sprawa fatalnie wpływa na moje interesy. Pierw ta tragedia, a teraz jeszcze to!
Kupiec wstał i podszedł do szerokiego okna.
-
Niech Ci się nie wydaje, że rozumiesz co czuję. Ona była moją jedyną córką! Jedyną nadzieją na przyszłość! - uderzenie w parapet zatrzęsło szybą w oknie. Po chwili kupiec się uspokoił.
- Płacę po wykonanej robocie. Pięćdziesiąt sztuk złota i ani miedziaka więcej.
Kupiec wrócił do biurka i otworzył jedną z zaścielających blat ksiąg. Rozmowę uważał za zakończoną więc Ungo ruszył do drzwi. Nim zdążył wyjść, drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wtargnęła kobieta. Drobna jasnowłosa elfka była blada jak trup, a oczy miała czerwone od płaczu.
-
Selioon - wyszeptał zaskoczony kupiec miękkim i nie do poznania głosem -
ep as delle neue...
Kobieta podniosła dłoń uciszając męża.
-
Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu! - powiedziała drżącym głosem.
Na ramieniu krasnoluda spoczęła dłoń.
- Chodź ze mną zaprowadzę cie do wyjścia - powiedział odźwierny.
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, karczma, południe
Gulasz z opasa smakował jak zrobiony z goblina, a placek z agawy by czerstwy, krasnolud jednak tym się nie przejmował.
Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu - powiedziała elfka. Jak to rozumieć... Język elfów zawsze stanowił dla niego spory problem. Staroelficki to co innego, był bardziej klarowny. Zasady były bardzo rygorystyczne ale i przejrzyste. Obecna mowa elfów pełna upiększeń, porównań i analogii, była bardzo zagmatwana.
E dalani- hmmm. Nie można... Czy.. nie pozwalam... nie godzę się. Zresztą to bez różnicy. Natomiast - Ine sewidre une - żegnać bez imienin... żegnać w dniu imienia. Dalanai unamiu - dziecko obcej krwi...
- Krasnoludzie, to ty jesteś trupiarzem? - zagadnął siadając za stół elf w licznym kolczykami w uszach i szczerząc małe białe zęby.
- A jeżeli tak to co? - odparł krasnolud nie przestając jeść.
-
Jeżeli tak, to może mam coś, co może zainteresować trupiarza, o ile ten może odciążyć się o sakiewkę złota - odparł nadal uśmiechnięty elf.
- Do rzeczy - mruknął krasnolud.
Elf rozejrzał się po karczmie i nie zauważając nic niepokojącego wyciągnął z sakwy niewielką księgę.
Krasnolud przetarł dłonie i odsunął jedzenie.
- Pisane w jakimś dziwnym języku, gnomim albo waszym, ty będziesz wiedział najlepiej. W każdym razie na stronicach wyrysowane są różne potworzyska, a to twoja dziedzina - trajkotał elf.
-
Jest cała mokra i strony się posklejały, a atrament się rozpływa - zauważył Ungo -
jak podeschnie w takim stanie to będzie do wyrzucenia.
- Nic nie poradzę. Rano znalazłem ją przy wschodnim murze. Ktoś wyrzucił ją do fosy - tłumaczył elf.
- To wrzuć ją tam z powrotem, to już tylko papka - uciął trupiarz zatrzaskując z chlupotem księgę i przesuwając ją w stronę elfa.
-
Na pewno coś da się z niej wyczytać. O poparz tu gdzie była zakładka, wszystkie litery widoczne. Daj dziesięć katańskich ryjów i będzie twoja - zaproponował elf.
-
Dam Ci złoto i spadaj - mruknął Ungo wysupłując monetę z sakiewki i rzucając ją elfowi.
Ten złapał ją sprawdził zębami i chuchnął w pięść. Pokłonił się i już ruszał do wyjścia gdy krasnolud osadził go na miejscu.
-
Jeszcze jedno elfie. Co znaczy Et dalani. Ine sewidre une. Dalanai unamiu! ?
- Tak w najprostszym tłumaczeniu -
nie godzi się grzebać dziecka bez nadania mu imienia.
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, dom maga Ruperta, wieczór
-
Wyrzuć to krasnoludzie - rzekł Rupert, podstarzały mag w luźnych szatach i spiczastym kapeluszu, będącym znakiem rozpoznawczym jego profesji -
a najlepiej spal. To księga czarnoksięska traktująca o różnych plugawych rytuałach, zakazana na większości wysp Archipelagu Centralnego.
- Plugawych rytuałach? - zagadnął Ungo.
-
Tak, bardzo plugawych, na przykład ten tu opisuje jak zyskać nieśmiertelność dzięki ofierze dla demona Azefela. - mruknął mag patrząc na stronę zaznaczoną zakładką -
ofiarę krwi z krwi Twojej, czy jakoś tak.
-
Nie wież w te banialuki, to wymysł chorego umysły. Demona nie da się do niczego zmusić. Ci co tak myśleli leża w bezimiennych grobach albo tańcując postukując zeschłymi szkieletami. Co ja jednak Ci będę tłumaczyć przecież to w pewnym sensie Twój zawój.
Sand-mor-kir, 38 Bgmaa-ran, cmentarz, noc
Do domu grabarza podtoczył się wóz. Na koźle siedział nie kto inny jak kupiec Elandriel.
-
Chcę przy tym być - rzekł tylko gdy Ungo zakładał posrebrzaną kolczugę.
Trupiarz spojrzał tylko na wóz i na kupca po czym skinął głową.
Zjawa pojawiła się o północy. Zielonkawa przezroczysta mara wypłynęła z grobowca jak obłoczek mgły. Uformowała się w coś na kształt kobiety. W nocnej ciszy rozległ się przeciągły jęk rozpaczy i narastający w gardle płacz. Smutek i strach promieniował aż na samo dno duszy trupiarza. Ungo szybko odciął silnie oddziaływającą empatyczną część swojego umysłu. Tym czasem mara popłakując przemieszczała się po całym cmentarzu. Jakby czegoś szukała... Wydawało się, że cały czas trzyma się za brzuch...
- Na co czekasz trupiarzu - zasyczał kupiec -
załatw ją!
Trupiarz splunął pod nogi.
-
Są dwa sposoby na pozbycie się takiej mary. Pierwszy sposób to spalić szczątki z których powstała - zaczął, obserwując kupca spod krzaczastych brwi.
- Nie! - zakrzyknął tamten ze wściekłością -
za nic w świecie nie będziemy palić zwłok mojej córki. Jesteś od zabijania nieumarłych, więc bierz ten topór i zarżnij tą marę
-
Jest też drugi sposób. Tyle, że niebezpieczniejszy. Musielibyśmy wykraść zwłoki i zawieźć do świątyni... - powiedział Ungo -
ja odciągnę marę, a ty wykradniesz zwłoki.
Kupiec przetarł spoconą twarz, zastanowił się chwilę i podjął decyzję.
- Dobra. Mam ze sobą klucz do krypty i latarnię. Podjadę wozem i załaduję trumnę na pakę. Dopiero jednak gdy zobaczę, żeś uporał się ze zmorą.
Nie wielu wie, że można zamknąć nieumarłego w kręgu, którego ten nie będzie mógł opuścić. Nieumarli bowiem bardziej związani są ze swoim życiem przedśmiertnym niż komukolwiek się to wydaje. Kluczem do sprawnego ułożenia pułapki, jest użycie przedmiotów, które odegrały w jego życiu duże znaczenie. Ungo zaryzykował i użył do tego popiołu ze spalonej plugawej księgi. Gdy tylko zamknął krąg, zjawa zawyła i załkała ze zdwojoną siłą, miotając się w jego wnętrzu. Jednak nie mogła wyjść. Ungo wiedział już wszystko, co od pewnego czasu podejrzewał.
Podniósł kciuk ku górze i pokazał go el Elandriela z Tevo. Gdy ten skinął głową i ruszył ku krypcie, kciuk krasnoluda powędrował w dół.
- Idź pożegnaj się z tatusiem - rzekł do zjawy i nogą rozerwał linię kręgu.
Zjawa jak na rozkaz pomknęła do krypty. Ungo ruszył za nią. Gdy mara wpłynęła do krypty, dopadł drzwi i przekręcił tkwiący w zamku klucz.
Wewnątrz rozległy się wrzask, który trwał i trwał. Wznosił się i opadał, aż w końcu zgasł.
-
Co żeś uczynił przeklętniku - usłyszał drżący starczy głos -
wszystko widziałem. Jednak to co o was mówią to prawda. Stawaj do walki wiarołomco. Reptilion ścisnął mocniej w dłoniach stary zaśniedziały toporomiecz.
Krasnolud uniósł spokojnie dłonie oddalają je od broni.
- Spokojnie starcze, robię tylko to do czego jestem stworzony. Niszczę nieumarłych i odsyłam ich dusze do królestwa Morglitha, tam gdzie ich miejsce. Patrz.
Ungo rozwarł drzwi krypty i odskoczył. W jej środku widać było marę trzymającą w objęciach kupca. Mara gasła, rozpływała się i nikła. Gdy to się w końcu stało stało kupiec nie upadł, lecz ruszył przed siebie chwiejnym krokiem. Jego kark był nienaturalnie wygięty, a twarz przypominała pośmiertną maskę. Trup zrobił krok, potem drugi. Grabarz z przerażenia upuścił toporomiecz. Tymczasem zombi podeszło i powoli załapało go za szyję.
Dwa szybsze niż mrugnięcie oka cięcia. Pierwsze obcinające ściskające szyję reptiliona ręce i drugie odcinające głowę świeżego martiwaka.
-
Patrz reptilionie rany nie krwawią. Wiesz dlaczego? Bo to było zombie. Stworzono mnie abym zabijał takich jak on - krzyknął Ungo -
zapamiętaj to, gdyby cię pytali jak było. Zabiłem martwiaka.
-
Ale dlaczego - zasapał reptilion z odrazą odrzucając odcięte dłonie zombie nadal uczepione jego szyi.
-
Dlaczego? A co poczułeś gdy chwyciło się zombie? - odpowiedział pytaniem na pytanie trupiarz.
-
Jakoby jakieś zimno wnikało we mnie i wysysało ciepło ... szepnął przełykając z trudem ślinę grabarz.
- Ano dlatego, że kradł ci energię życiową starcze. Gdyby wyciągnął z ciebie wszystko, tak jak zrobiła to z nim jego widmowa córka, to też byś był zombie. Tak to właśnie działa - wyjaśnił krasnolud.
Reptilion sięgnął znów po toporomiecz.
- Dlaczego do tego dopuściłeś trupiarzu!
- Odejdź starcz, nie chcę zrobić Ci krzywdy - rzekł groźnie krasnolud, ale nie sięgnął po broń.
- Nie puszczę cię zbrodzieniu!
-
Reptiliony i ich poczucie sprawiedliwości! To przez to pokonały was orki. Przecież nie masz ze mną szans starcze - Ungo wściekle miotał się koło grobowca -
dobra, powiem Ci dlaczego! Ale będziesz tego żałował i być może nigdy nie zaśniesz spokojnie bojąc się koszmarów. Jak ja... - zakończył ciszej.
- To było tak. Nie wiem wszystkiego na pewno ale łatwo się domyślić - Ungo przysiadł na wozie -
el Elandriel z Tevo starzał się tak jak to jest normalne z ludźmi. Za żonę miał elfkę, która jest prawie wiecznie młoda. To musiało mu namieszać w głowie. Odnalazł sposób na życie wieczne. Sposób plugawy sięgający po moc demonów. Musiał wykonać rytuał w którym składa się ofiarę z "krwi swojej krwi". To takie sformowanie oznaczające potomka. Jednak nie w tym wypadku. W tym rytuale chodziło o potomka z potomka. O dziecko spłodzone z własnym dzieckiem... - zapadła długa cisza.
Reptilion klapnął w trawę jak worek z agawą.
-
Z własną córką - załkał grabarz -
biedna sikoreczka ....
-
Myślę, że Elandriel nie wiedział, że jego córka jest w ciąży. Dziś wyjawiła mu to jego żona, bojąc się o duszę nienazwanego dziecka. Elfy wierzą, że do zaświatów idą zawołani po imieniu. Czy jakoś tak. Teraz ten zwyrodnialec wrócił po dziecko w dziecku. Rozumiesz? Zjawa powstała, by bronić dziecka... On chciał dokończyć rytuał pierwej wyciągając z brzucha córki jej dziecko. Domyślasz się reszty, bo mi to przez usta nie przejdzie - zakończył Ungo.
Grabarz przytaknął głową i chwycił się za twarz.
- Teraz już odeszła. Jej dziecku już nikt nie zagraża. Odzyskała spokój. Żegnaj grabarzu.
Gdy opuszczał cmentarz widział jak toporomiecz dźga ciało zombi. Raz za razem....
- Mogłem dać mu w łeb. Obudziłby się z bólem głowy i poczuciem niesprawiedliwości. A tak, będzie się tym gryzł do końca życia. Mięknę czy co ? - mruknął trupiarz znikając w ciemnościach nocy.
Przedstawia moją postać. Ungo gotowy do gry.