Wyobraźcie sobie taką sytuację. Legendarny spowity mgłą mistycyzmu, stary jak sam świat, klasztor na wyspie Reptex. Klasztor gdzie najwierniejsi z najwierniejszych, wybrańcy wśród wybranych, zostają zamknięci na pięćdziesiąt lat, aby szkolić się do wypełnienia świętej misji. Rozmodlony tłum w religijnym uniesieniu skandujący pochwalne psalmy. To ten dzień. Wielki dzień, gdy podwoje klasztoru zostaną zamknięte. Wybrańcy wraz z dumnymi rodzinami wspinają się stromą ścieżką do majestatycznej budowli. W tym momencie wkraczamy my. Ceen Ardagal widząc, że ze świątyni wybiegają reptiliony i ruszają jego tropem, wyciąga coś ze skrzyni i rusza w dół przedzierając się przez tłum. Nie idzie mu najlepiej torujący sobie siłą wojownicy doganiają go. Nagle z powietrza materializuje się Rekio. Wysoki jak tyczka półelf pośród tłumu niskich reptilionów. Dochodzi do starcia z ochroniarzami gdy Ceen przewrócił przypadkiem nobliwą staruszkę Z głazu w tłum zeskakuje Styx i patroszy jednego z reptiliońskich wojowników. Tłum zwietrzył krew. Zaczyna się panika. Wszyscy się przepychają, przewracają i tratują. Wtem z palców Rekia z łoskotem walącej się góry wystrzeliwuje piorun.
Nie opowiem co było dalej, ze względu na cenzurę. Wydarzenia były tak drastyczne i tak nie na miejscu, że policzki Reki pokrywa czerwień za każdym razem gdy przypominają mu się te wydarzenia. Dodam tylko, że padło wielu reptilionów i to z ręki Ceena. Ze względu na drastyczność zajścia dzień ten nazwano Dniem Sromoty.
W tym miejscu należałoby podziękowań Maraxsowi za tatuaże, odwracające boski wzrok od Ceena i Rekia, bo Reptilion wielki starłyby ich na proch.
Ucieczka jednak się udała. Niewidzialny Ceen, Rekio i nieprzytomny Styx zalegli w śnieżnym wykrocie czekając, aż pogoń zmyli ich trop. Chcieli uciec nie zwracając na siebie uwagi, ale plan legł w gruzach. Należało ustalić co dalej. Iść do portu dwa dni drogi, czy może do wioski i uciec na statku rybackim? Teraz gdy wszyscy ich poszukują? Z nieprzytomnym towarzyszem. Patowa sytuacja...
Intelektem zabłysnął jak zwykle tan Ceen Ardagal, niech jego szare komórki pobłogosławią wszyscy dobrzy bogowie.
- Najciemniej pod latarnią - powiedział - wróćmy to twierdzy i przeczekajmy.
Plan tak prosty i bezczelny od razu przypadł do gustu wyznawcy Bella. Prawie całą noc holowali Styxa obchodząc twierdzę od strony gdzie znajdowała się zawalona wieża, którą uciekali z Reptexu przed sześciu laty.
Szczękają zębami i strącając z ramion zasypujący go śnieg Rekio obserwował rozjaśniające się na wschodzie niebo. Rozcierał skostniałe dłonie, które drżały gdy spoglądał na niemal pionową ścianę skalą.
Wstał wykonując gest imitujący rzezanie mieszka, czyli znak wyznawców Bella, jednak przestał w pół ruchu przypominając sobie, że bogowie go nie dostrzegają.
- Idę Ceen. Muszę sprawdzić czy atak armii orków nie zniszczył wejścia na górze. Musimy to wiedzieć, zanim wejdziemy tam wszyscy. Gdyby mi się nie udało... Gdybym spadł. Ehhhh. Nie przejmuj się zwłokami i Styxem, uciekaj.
Skała była zimna, a jej zagłębienia wypełniał zmarznięty śnieg. Rekio ruszył w górę, wyłączając myślenie. Teraz był tylko on i skała. Liczył się tylko następny ruch, tylko oparcia dla dłoni i stóp. I w górę, ciąż w górę. Podmuchy wichru szarpały mu włosy i zamieniały krople potu w granulki lodu. Stracił czucie w palcach, stracił poczucie czasu. Nie patrz w dół, powtarzał w myślach. Ręce omdlewają, a półki skalne są zbyt wąskie aby dać im odpoczynek. Ściana wciąż prowadzi w górę. I w górę. Bez końca. Półelf ma wrażenie, że czołga się po poziomej skale, a jakaś złowroga siła stara się go od niej oderwać jak pijawkę ze skóry. Zwalczyć panikę. Musi zwalczyć panikę. Gdy wreszcie dociera na górę pada pod ścianę i łka jak dziecko przyciągając kolana do siebie. Teraz może, nikt go nie widzi. Zagryza zęby i walczy o odzyskanie rytmu oddechu i walczy z paniką. Nigdy więcej. NIGDY. Czterdzieści metrów po oszronionej pionowej skale! Czyste szaleństwo! Nigdy więcej. Niech sobie radzą sami!
Mija czas. Emocje opadają. Zawalona wieża wygląda tak samo jak przed laty. Nic się nie zmieniło. Podchodzi do ściany i muska ją opuszkami palców. Ani rysy, nic. On jednak wie, że to drzwi. Sięga po skrytą w skórzanym oldsto małą, wygniecioną od częstego przeglądania księgę. Znajduje stronę i skanduje zaklęcie. Ściana lekko odskakuje, uchyla drzwi do twierdzy. Potencjał magiczny jest już niemal na wykończeniu. Wchodzi do środka. Ciemność i kurz, ale też osłona od wiatru i zimna. Sprawdza schody, nic się nie zmieniło. Na dole drugie drzwi. Też zamknięte. Czas mija.
Niechciane myśli powoli torują sobie drogę do mózgu. Trzeba wracać do Ardagala. Gdy Rekio staje nad przepaścią, aż mu nogi miękną. Walczy ze sobą może kwadrans. Klnie jak kapłan Piana, któremu skończyło się wino. Poddaje się i zaczyna schodzić. Żałuje już po kilku metrach. Schodzi się ze dwa razy trudniej nich wchodzi na górę. Czyste szaleństwo. Po dziesięciu metrach rozważa czy nie skoczyć. Wszystko, byle te tortury się skończyły. Opuszki palców krwawią, a mięśnie palą żywym ogniem. Wichry szarpią to w jedną to w drugą stronę mrożąc ciało do kości. Sam nie wie jak znalazł się na dole. Gdzieś po drodze przestał kontaktować. Jednak twardy grunt pod nogam powoli nasyca nadzieją.
Przy Ceenie zgrywa twardziela, ale jego nerwy są pozrywane jak błona dziwicza dziewczynki po podboju miasta przez orki.
Łyk wody i nieco jedzenia wypełnia brzuch i daje siły.
Rekio sam w to nie wierzy, ale zgodził się wejść tam na górę wraz z Ardagalem. Styxa zawijają w ciepłe ubrania i zakopują w mały igloo.
Znów do góry. Przywiązuje Ceena liną i objaśnia każdy krok. Wspinają się do góry. Jest tyle sposobów na popełnienie samobójstwa. Na przykład można sobie podciąć żyły i chlać wino puki życie z ciebie nie wycieknie. Można założyć pętle na szyję i skoczyć. Jeden trzask i po krzyku. Można zjeść trutkę i chędożyć się w burdelu, aż ci nie stanie serce. Jednak Rekio wybrał wspinaczkę z niewprawionym towarzyszem, czterdzieści metrów w górę.
Taka wspinaczka to jak gra w kości ze śmiercią. Turlasz kości, a one się z ciebie śmieją. Taki właśnie dźwięk usłyszy Rekio przed śmiercią. Dźwięk turlających się kości. Tym razem jednak to były kamienie osuwające się spod stóp Ceena. Rekio prawie się ucieszył. Teraz już tylko łopot wiatru w uszach i bum. Koniec.
Dość tego! Koniec. Tak nie może być! Rekio po raz kolejny sięga po księgę i kartkuje jej stronice kciukiem jednej dłoni. Kolejny wyczyn godny akrobaty. Rzuca czar. Ardagal mija go uniesiony lewitacją. Skacze jak astronauta przy zmniejszonej grawitacji od załomu do załomu. W górę i w górę. Już po chwili czuję napiętą linę. Uff, udało się. Ceen jest już na szczycie. Teraz tylko Rekio musi wejść. Ja pierdo...le! Rusza w górę. Gdy dociera na szczyt, zdążył już obrazić dwudziestu bogów panteonu Orchijskiego, wszystkie rasy, płci, nacje, plemiona, potwory, bestie i nieumarłych oraz czarnoksiężnika, który zmusił go do odnalezienia Ardagala oraz jego przodków do pięćdziesięciu pokoleń wstecz w linii męskiej i żeńskiej.
Znowu jest na górze!
- Musimy znaleźć linę - mówi Ceen.
- Zostawiłem tu jedną przed sześciu laty, może jeszcze tam jest - odpowiada Rekio.
Otwierają drzwi do trzewia zmieni. Amulet jest pusty jak wydmuszka. Ruszają na dół lecz czują jakby cofali się w czasie. Wracają wspomnienia. Już tędy schodzili ścigani przez agentów katańskiej armii. Tam na dole zieje dziura. To tam Rekio przywiązał linę i zrzucił ją na dół. Wtedy z niej nie skorzystał, bo został strącony w przepaść.
Do wszystkich rogatych demonów, ktoś ukradł linę!!!
Zniechęceni wchodzą na górę i wchodzą do drzwi twierdzy. Teraz czas na popis Argadala. Ustalili, że wejdzie do twierdzy i wykradnie jedzenie na tydzień i linę. Dużo liny. Znika na jakiś kwadrans, gdy Rekio pilnuje drzwi, które otwierają się od środka. Rekio wie, że musiał zostać ale i tak żałuje swojej decyzji. Nie może sobie wybaczyć, że wysłał Ceena bez wsparcia. Ten jednak uwinął się jak zawodowy złodziej. Ten reptilion jest pełen niespodzianek jak kociołek goblina.
Wracają na górę. Odpoczywają podjadając skradzioną żywność. Wracają im humory. Do momentu gdy trzeba wracać po Styxa. Gdy ta konieczność dociera do Rekia, niemal popada w obłęd. Jednak plan Ceena jest dobry. Przeczekać w twierdzy przez tydzień, aż sprawa ucichnie.
Reki przewiązał się liną i zaczął opuszczać się asekurowany przez Cenna. Mógłbym opisywać wam co czuł schodząc na dół, a później w górę wraz ze Styxem, ale wam tego oszczędzę, bo byście osiwieli jak Rekio.
Koniec końcem wszyscy byli na górze. Zamknęli się w twierdzy na tydzień jedząc skradzioną żywność i pijąc rozpuszczony śnieg. Rekio leczył umysł i ciało. Koił nerwy. Nie chciał myśleć o tym co będzie za tydzień. Wraz z towarzyszami zatopił się w analizowaniu księgi i planowaniu przyszłego zadania. Sprawa nie była łatwa. Na początku należało rozgryźć zagadki symbolu mającego zniszczyć drakolicza.
Pomysł reptillionów stary żart przywraca
jak to armię smoków czekała ciężka praca
Straszna bitwa przed nimi, stają w zwratych szeregach
ustawione równiutko, jak przed starciem trzeba.
Pierwsze złote, ogrome, jak silne i piękne!
Potem besteie czerwone, jak wosk przy nich mięknę
Trzecie srebrne a potem zaraz niebieskie,
jedne walczą dla ideii, drugie tylko za kieskę
Czy poszło im dobrze? Czy triumfowały?
Prawda była taka że srogo w dupe dostały.
Złote rykiem zrywają armię do boju
lecz czerwone ida w lewo szukając spokoju
Srebre w cięzkim boju łamią kły i pazury
gdy niebieskie prawym skrzydłem umykają za mury.
Tak to wieczorem ogryzano kości z ogonów
a smocze nidobitki wracały do domów