Wojski poczekał aż Lenu odejdzie dalej. W sumie nie było nawet w tunelach Grzybni dystansu który pozwoliłby wygłuszyć strzał tak żeby laska nie zorientowała się. Zresztą nawet gdyby tak było, to Lenu miała całkowitą świadomość tego, że brat Ketarskiego zgasi zaraz życie (o ile jeszcze można było to tak nazwać) netrunnera.
Solo czekał jednak aż dziewczyna oddali się choć trochę. Wiedział jak targały nią ogromne emocje, Przysięga Hipokratesa dla niektórych znaczenie, nawet w tak zjebanej rzeczywistości, gdzie ludzkie życie można było wycenić z dokładnością do złotówki, gdzie zabijanie było prawnie usankcjonowane, gdzie przedwczesna i najczęściej dramatyczna śmierć była powszechniejsza od życia.
Bartkowski w końcu splunął na ziemie i popatrzył w stronę gatlingów Grzybni:
- Pozwolenie na użycie broni palnej. - co jak co, ale Wojski nie miał zamiaru zostać wykasowany przez systemy obronne zbiorowej inteligencji.
- -------- Pozwolenie przyznane-------
--------- Tylko bez głupot menelu!---------
------ Uważaj na niego, ja mu nie ufam.--------
Stary solo spokojnie wyciągnął zdobyczny pistolet, tak aby nie było wątpliwości, do kogo będzie strzelał. Miniguny i tak poruszyły się nieznacznie kierując większą część śmiercionośnych luf w jego stronę.
- Anielski orszak niech twą dusze przyjmie... - wyszeptał, odbezpieczył postolet i skierował go w stronę ciała. Strzeliłby pewnie od razu, ale warzywo otworzyło nagle oczy i złapało łapczywie oddech, jakby pomimo tego, że nie różniło się niczym od hodowanych w labach organów, wciąż czuło zbliżającą się nieuchronnie śmierć.
- Kurwa twoja mać - zakłął cicho, nie mogąć odwrócić wzroku od szklących się oczu nieświadomej chyba niczego ofiary.
To tylko wegetatywny, przypadkowy odruch, olej to i rób swoje - wytłumaczył sobie. Reszta była szybsza niż jego myśli. Dopalacz refleksu odpalił się automatycznie i palec wskazujący ruszył się wydając, natychmiastowy wyrok śmierci. Reszta była już tylko kwestią milisekund. Zwolniona iglica uderzyła w spłonkę bezłuskowej amunicji, powodując wybuch materiału pirotechnicznego, który wyrzucił z ponaddźwiękową prędkością kilkanaście gramów specjalnego stopu metalu. Nim gazy wylotowe cofnęły zamek umożliwiając wprowadzenie do komory kolejnego naboju było już po sprawie. Życie zgasło momentalnie i bezpowrotnie.
Wojski odwrócił się i ruszył za swoimi, chowając broń za pasek. Nie lubił tego robić. Zabijał, ale czymś innym było robienie tego w gorączkowej atmosferze walki, a co innego na zimno. Zabijał ale jeszcze nie zamordował. Aż do teraz i nie czuł się z tym dobrze. Chciał się napić, chciał się nawet nie napić, tylko się najebać w trupa...