Postaram się umieszczać tutaj nowy kawałek przekładu co weekend, w miarę swoich możliwości oczywiście. Mam nadzieję, że książka przypadnie Wam do gustu!
[center]PIERWSZY RAPORT[/center]
4 Glaceus 605 OR, Leryn, Lael
Zwykły przechodzień mógłby nie zauważyć, że znajduje się na terytorium państwa toczącego wojnę. Słońce zniknęło za widnokręgiem godzinę temu, a mimo to miejskie ulice - chociaż już nie tętniące życiem - wciąż nie mogły uchodzić za opustoszałe. Przemierzali je mężczyźni i kobiety podążający przez miasto w sobie znanych sprawach, odziani w grube płaszcze i podbite futrem suknie mające chronić właścicieli przed szorstkim dotykiem mrozu. Przeważająca większość przechodniów była ludźmi, aczkolwiek okazjonalnie można było wśród nich wypatrzyć sylwetkę zbyt niską podług wzorców etnicznych Rynów, a zarazem zbyt szeroką w barach, by mogła uchodzić za zabłąkane na ulicy późną porą dziecko - będącą nieskorym do spoczynku krasnoludem. Buty przechodniów deptały po grubej warstwie świeżego śniegu, a ich biżuteria lśniła w blasku odlanych z żelaza ulicznych lamp. Niektóre z lamp lśniły poświatą gazowych płomieni, inne alchemiczną luminescencją, która oferowała znacznie stabilniejsze źródło oświetlenia, ale zarazem budziła wśród przechodniów pewny irracjonalny niepokój.
Wszyscy przechodnie pozdrawiali się uniesionym dłońmi, skinięciami głów, ukłonami bądź uprzejmymi formułkami, dobieranymi w odniesieniu do statusu społecznego przechodzącej obok osoby - a przynajmniej szacowanego statusu określanego na podstawie jakości odzienia i wartości noszonych ozdób. Gwar rozmów unosił się na zimnym wietrze, chóralny, ale zarazem wręcz harmonijny. Przysłuchujący się tym głosom przechodzień mógłby usłyszeć dyskusje na temat ostatniego skandalu obyczajowego lorda regenta Glabryna bądź opinii o politycznych przepychankach w Zgromadzeniu Szlachty, komentarze tyczące się wyników ostatnich wyścigów konnych albo wrażeń wyniesionych z najnowszej opery Oswinne Muira zatytułowanej Ożenek Orgota.
W zamian przechodzień taki nie usłyszałby ani słowa o przemieszczającym się szybko zachodnim froncie, o cieniu Khadoru padającym coraz dalej na Llael. Ktoś mógłby nawet nie zauważyć przesadnej wesołości rozmów mającej maskować skrywany niepokój, fałszywości śmiechów czy okazjonalnego metalicznego szczęku dobiegającego zza zewnętrznych wałów miasta, wydawanego przez patrolujące przedmieścia wojboty.
Nikt nie rozmawiał o wojnie, nikt nie zdradzał otwarcie noszonych w sercach lęków. Wszyscy toczyli grę beztroskich pozorów.
Pewna para przemierzała ulice szybkim krokiem, spleciona łokciami, sprawiająca wrażenie pościgu za obłoczkami pary ulatniającymi się z ludzkich ust. On był dostojny, okryty zapiętym na ostatni guzik płaszczem o wysokim kołnierzu założonym na elegancką zieloną kamizelkę. Zaczesane do tyłu przyprószone siwizną włosy mężczyzny nie tylko podkreślały jego zauważalną łysinę, ale wręcz prowokowały do próby jej skomentowania.
Ona nosiła odzienie w barwach szkarłatu i złota, jawiąc się płomieniem świecy rozpalonym poświatą ulicznych lamp. Przed chłodem zimowej nocy chroniła ją jedynie stuła z lisiego futra. Włosy o barwie lwiej grzywy opadały lawiną perfekcyjnych loków na twarz, która była zaledwie odrobinę zbyt zaokrąglona, by mogła uchodzić za klasyczny patrycjuszowski wzór.
Kobieta była też o połowę młodsza od swego towarzysza. Fakt ów, a także wyraz spojrzeń, które słała pod adresem mężczyzny oczami o barwie ciemnego piwa, mógł wystarczyć za wyjaśnienie pośpiechu, z jakim para zmierzała do celu swej przechadzki.
Oboje minęli kilka eleganckich budowli, wszystkich bez wyjątku pyszniących się fasadami wspartymi na kamiennych filarach oraz wysoko sklepionymi oknami; będących celowym naśladownictwem wzorców dawnej architektury, echem znakomitej przeszłości. Skręcając w jedno z wejść para znalazła się w przedpokoju zaścielonym licznymi dywanami i oświetlonym pięknymi kandelabrami. Z palących się w górze świec unosił się delikatny zapach o ziołowym posmaku, pochodzący najpewniej od użytego do ich wyrobu składnika, wypełniający w przyjemny sposób powietrze.
Mężczyzna zauważył wzbudzony tym zapachem zachwyt towarzyszki, pokraśniał z zadowolenia na twarzy i wypiął dumnie pierś.
- To tylko trociczki - powiedział jowialnie - Inne udogodnienia wiążące się z tymi kwaterami są jeszcze znaczniejsze. Mój apartament zajmuje połowę piątego piętra.
- Nie mogę się doczekać tego doświadczenia - wyznała zdyszanym głosem dziewczyna. Samemu starając się zapanować nad przyśpieszonym oddechem, mężczyzna zastanawiał się w duchu, czy usłyszane wyznanie pozwalało mu się łudzić nadzieją na takie zwieńczenie wieczoru, jakiego skrycie oczekiwał. Kładąc wolną dłoń na szczupłym przedramieniu oplatającym jego łokieć, powiódł oczarowaną kobietę w górę znajdujących się po przeciwnej stronie przedpokoju schodów.
- Zacny panie Tolamos... - dziewczyna zaczęła mówić na wysokości trzeciego piętra, ale mężczyzna z miejsca jej przerwał.
- Proszę, proszę. Na imię mam Lyrran, moja droga Garland.
- Lyrranie - poprawiła się dziewczyna podkreślając przejście na głębszą poufałość zapierającym dech w piersiach uśmiechem - Nie wiem, czy dobrze wszystko zrozumiałam... To miejsce jest urocze, ale po co ci właściwie apartament? Przecież tak majętny i poważany obywatel mógłby sobie pozwolić na dom, wręcz na własną posiadłość, prawda?
- Jak najbardziej - przyznał Lyrran. Para dotarła w międzyczasie do czwartego piętra i mężczyzna musiał dokładać coraz większego wysiłku do tego, by pozornie bez trudu poruszać się i wieść jednocześnie konwersację bez upokarzającej zadyszki.
Nie jesteś już taki sprawny jak kiedyś, stary głupcze. Myśl ta przemknęła przez jego głowę i zniknęła zastąpiona inną, zrodzoną ze spojrzenia na roześmianą twarz Garland. A za chwilę będziesz potrzebował wszystkich sił, na jakie stać twe lędźwie.
- Jak najbardziej - powtórzył pozwalając sobie jedynie na zaczerpnięcie płytkiego oddechu - Lecz nader często pracuję do późna w swoim laboratorium, a nie jestem miłośnikiem dormitoriów oferowanych przez Lożę. Zadecydowałem, że apartament położony o kilka minut spaceru od Fortecy Grzmotów jest warty ceny wynajmu pokoi w budynku, który nie jest moją własnością.
Gdybym tylko wtedy wiedział, że jedyny dostępny apartament znajduje się na przeklętym piątym piętrze!
Dotarłszy do szczytu schodów Lyrran powiódł swą towarzyszkę ku masywnym drzwiom z drogiego drewna, ozdobionym snycerką w postaci zachodzących na siebie liści.
- Jedną chwilkę, moja droga.
Lyrran pociągnął za niewielki łańcuszek uwieszony na futrynie drzwi, wyzwalając za jego pomocą cichutki dźwięk dzwonka gdzieś po drugiej stronie progu. Odźwierny - wysoki szczupły czarnowłosy mężczyzna, który w mniejszym lub większym stopniu przypominał każdego innego odźwiernego na świecie - zdążył jedynie uchylić drzwi, kiedy jego pan zaczął szeptać pośpieszne instrukcje. Lokaj zerknął na kobietę, potem przeniósł spojrzenie ponownie na swego pryncypała. Potem nie okazując żadnych emocji i nie pozwalając sobie na żaden komentarz opuścił apartament i oddalił się nieśpiesznie w stronę schodów.
- Posiada własny pokoik na niższym piętrze - wyjaśnił Lyrran - Reszta służby o tej porze ma już wolne. Będziemy mogli wieść dalszą rozmowę bez niepotrzebnych zakłóceń.
- Och. Zacny Tolamosie, czy nie sądzisz, że cała ta sytuacja jest jednak nieco krępująca?
- Ja.. cóż...
- Czy ten odźwierny jest dyskretnym człowiekiem?
- Oczywiście! - Lyrran miał nadzieję, że jego głos nie odzwierciedlił ogromu ulgi jakiej mężczyzna momentalnie doznał.
- Zatem nie mamy się chyba czego lękać - zachichotała Garland przestępując przez próg apartamentu - Wina?
- Moja droga, proszę! Jestem gospodarzem, powinnaś pozwolić mi...
- Cóż za bzdura. Proszę, usiądź i odpocznij, wrócę za chwileczkę - głos dziewczyny oddalił się w głąb apartamentu - Oj, albo za dwie chwileczki. Ojej, jakie to miejsce jest rozległe.
Lyrran zadał sobie w duchu pytanie czy ten magiczny i ekscytujący wieczór nie był aby wstępem do próby zuchwałego rabunku poczynionego na osobie właściciela, po krótkiej chwili wzruszył jednak ramionami, zamknął drzwi i usiadł w starym skórzanym fotelu. Nie potrafiłby jej powstrzymać, gdyby spróbowała go okraść - zbyt zmęczony, by ją gonić. Nosił co prawda dwustrzałowy kieszonkowy pistolecik w kieszeni swej kamizelki, ale potrafiłby się zmusić do strzelenia do kobiety.
Mimo wszystko pozwolił sobie na skryte westchnięcie ulgi, kiedy dziewczyna pojawiła się ponownie w pokoju gościnnym niosąc w każdej dłoni napełniony winem pucharek.
- Nie miałaś kłopotu ze znalezieniem barku? - zapytał żartobliwym tonem.
- Och, nie. Twoje mieszkanie jest urządzone w tak uporządkowany sposób, że nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż wiem od pierwszej chwili, gdzie czego szukać.
Lyrran uśmiechnął się w odpowiedzi przyjmując do wiadomości komplement.
- Za Llael - wzniósł toast, po raz pierwszy tego czarującego wieczoru zbliżając się przynajmniej pośrednio do tematyki wojennej.
- Za Llael.
Starszy jegomość z trudem powstrzymał się przed okazaniem grymasu niesmaku, kiedy wino rozlało się po jego języku. Być może z miejsca poczuła się u mnie jak w domu, ale dobór odpowiedniego trunku okazał się dla niej zbyt trudny. To jest prawie tak okropne...
- Tak sobie myślę - oznajmiła Garland ocierając swe kuszące usta jedwabną chusteczką - Myślę, że ktoś taki jak ty musi mieć wszystko dokładnie zorganizowane, pracując z wszystkimi tymi miksturami, odczynnikami i czym tam jeszcze. Nie sądzę, że chciałbyś przez przypadek sięgnąć po niewłaściwą fiolkę!
- Nie - roześmiał się Lyrran - Naprawdę bym nie chciał.
- Choćby taki mały przykład - ciągnęła dalej Garland - Potrafisz sobie wyobrazić, co mogło się stać, gdybym wybrała niewłaściwy specyfik do rozpuszczenia w twoim winie? Albo wpuściłabym do kielicha zbyt wiele jego kropli? Mógłbyś wówczas konać na mych rękach miast popadać w sen. Czyż to nie byłaby prawdziwa tragedia?
- Ja... co? - mężczyzna nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego język stanął mu znienacka drętwym kołkiem w ustach, niczym okryty własnym zimowym płaszczem. Alchemik zamrugał i zdumiał się jeszcze bardziej, albowiem nagle nie tylko ujrzał dwie dziewczyny zamiast jednej, ale na dodatek rozmyte tak jakby znajdowały się pod przeźroczystą taflą wody.
- Sądzę, że nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu, prawda? - Garland podciągnęła nieco swą suknię i usiadła na kolanach mężczyzny. Lyrran wiedział podświadomie, że powinien się czuć tym faktem podekscytowany, ale nie potrafił sobie przypomnieć, co właściwie było źródłem tej ekscytacji.
- Do rzeczy - oznajmiła wręcz rozbawionym tonem Garland, przykładając swój palec do rozchylonych ust alchemika i spoglądając w jego zamglone oczy - Zanim utniesz sobie drzemkę i zapomnisz o naszym spotkaniu, porozmawiajmy o Fortecy Grzmotów i Loży Złotego Tygla. Oraz, o ile miałeś sposobność go poznać, o jegomościu zwącym się Idran di Meryse...