Oblizując co chwila spierzchnięte usta, Gunter podniósł z wysmarowanej krwią kamiennej posadzki porzucony przez strażnika miecz, odebrany zabitemu sztylet wsunął ostrożnie za swój skórzany pas. Przez krótką chwilę młodzieniec bił się w myślach z pomysłem założenia na siebie kolczugi zbrojnego, wnet jednak go zarzucił. Krążący w murach dworku wilkołak nie zamierzał oszczędzić żadnego z członków świty Hrothgara, działać wedle przepowiedni srebrzystowłosej dziewczyny. Stirlandczyk postanowił w zamian opuścić czym prędzej puszczańską posiadłość, na grzbiecie pierwszego lepszego konia.
Wychynąwszy na korytarz rozejrzał się w obu kierunkach, po czym podszedł do lekko uchylonych drzwi, zza których sączyło się blade światło zimowego dnia. Nie dotykając klamki młodzieniec przysunął twarz do szczeliny wyglądając ostrożnie na zaśnieżony dziedziniec. Jego spojrzenie natrafiło na bramę posiadłości, odchyloną na jednym zawiasie i nie stanowiącą żadnej przeszkody dla kogokolwiek, kto mógłby chcieć wtargnąć do posiadłości. Gunter pomyślał, że mogła to być robota ludzi hrabiego, zbrojnych wysłanych za ogrodzenie z zadaniem odpędzenia watahty w las.
Lecz ledwie myśl ta skrystalizowała się w umyśle zdenerwowanego człowieka, prysła zniweczona dziwnym dźwiękiem, który dotarł do uszu Hummela z części dziedzińca przesłoniętej drzwiami. Był to odgłos darcia, szarpania i powarkiwania, na dodatek najpewniej nie pochodzącego z jednej tylko gardzieli.