Będę wdzięczny za wszelkie uwagi!
Rozkrzyczane piórogrzywy zbiły się w piskliwą chmurę białych lotek i żółtych oczu unoszącą się nad masztami wracających do przystani łodzi. Pracujący na drewnianych pokładach rybacy oczyszczali złowione ryby za pomocą żelaznych noży, skrobiąc srebrzyste łuski i wyciągając z rozciętych brzuchów zwierząt połyskliwe bladożółte wnętrzności. Gwar ludzkich głosów niósł się ponad wodą, pełen żartów bądź złośliwych docinków. Wznoszące się ponad szczyty Karsagiru słońce grzało dotykiem swych promieni ogorzałą skórę rybaków, lśniło świetlnymi refleksami w zielonkawej morskiej toni. Niedalekie dachy Morgallu odcinały się jasną barwą ceglanych dachówek od gąszczu nadmorskiego lasu, ale i one przyćmione były blaskiem słońca odbitego w pokrytej miedzią kopule miejscowego kościoła.
Na przystani czekała gromada miejscowych, w przeważającej mierze dzieci przyuczonych od najmłodszych lat do pracy przy patroszeniu ryb, czyszczeniu narzędzi i łodzi oraz reperowaniu sieci. Towarzyszące im wszędobylskie skałołazy posykiwały groźnie na te piórogrzywy, które postanowiły odłączyć się od stada kołującego nad łodziami i które obsiadły gromadnie wysokie pale portowych pomostów.
Kiedy pierwsze łodzie przybiły do drewnianego nabrzeża, w powietrzu pojawiły się rzucane z ich pokładów grube liny. Czekający na to pomocnicy przywiązali łodzie do belek pomostów, wymieniając z rybakami zwyczajowe pozdrowienia. Wciągane na pomosty wiklinowe kosze pełne srebrzystych kształtów wprawiły piórogrzywy w stan ogromnej ekscytacji, ale obecność tak dużej grupy ludzi i udomowionych skałołazów ciągle jeszcze trzymała zuchwałe stworzenia w ryzach.
Wśród pomagających przy rozładunku Morgallczyków pojawił się wysoki mężczyzna w czarnym stroju, postukujący laską z okutego żelazem drewna w deski pomostu. Jego druga dłoń ściskała szklane paciorki nawleczone na mocny rzemyk, pocierając je ustawicznie w odruchu, którego nie potrafił się wyzbyć żaden wyuczony w Arnsbergu mnisznik. Ludzie rozstępowali się przed człowiekiem pośpiesznie, z szacunkiem opuszczając wzrok i przykładając prawe dłonie do wytatuowanych na czołach krzyży.
- Pozwólcie, że pobłogosławię zesłane nam dary w imię Stworzyciela, jego Syna oraz Ducha Świętego - oznajmił gromkim głosem człowiek w czarnym stroju - Dzięki niechaj im będą za tak obfity połów oraz łaskę, dzięki której wszyscy wróciliście szczęśliwie do domu.
- Chwała Trójcy i ich Apostołom - odpowiedział zgodnie tłumek zgromadzonych na pomostach ludzi. Nie odrywając palców od tatuaży, wszyscy pochylili na chwilę głowy. Mnisznik pobłogosławił znakiem podwójnego krzyża wystawione na deski przystani kosze z rybami wieńcząc tym samym ceremonię. Pełna nabożnego skupienia przystań ożyła ponownie, zadźwięczała głosami pracujących ludzi.
- Jak połów, Darlanie? - zapytał mnisznik wspierając się oburącz na lasce i spoglądając ku osobie barczystego mężczyzny w wełnianym stroju, milkliwego z natury, ale cieszącego się wielkim poważaniem wśród współziomków - Co na morzu?
- Cierniopławy jeszcze się nie pojawiły, ciągle pływają w północnych wodach, świątobliwy ojcze - odpowiedział Darlan, naczelnik Morgallu od sześciu lat, wcześniej zaś otoczony sławą hersir służący w świcie grafa Rembisa z Arnsbergu - Póki ich nie ma, możemy łowić do woli, potem trzeba będzie wyciągnąć łodzie na piasek na całe lato. Natrafiliśmy na kilka ławic śpiewających ryb, mało sieci nie zerwaliśmy przy wyciąganiu.
- Przekleństwo Gwieździstych na cierniopławy - ojciec Wulgard westchnął ciężko, po czym pogłaskał jasnowłosą głowę stojącego obok czternastoletniego chłopca, próbującego podnieść pełny po brzegi wiklinowy kosz z rybami - Pracowitość to wielka cnota, Karadinie, wszelako nie tylko pracą człowiek żyje. Twój ojciec powinien przysłać cię w końcu na nauki do kościoła, choćby raz w tygodniu.
- Jest jeszcze dzieckiem - odparł naczelnik, nieco zbyt szybko i nieco zbyt głośno. Pracujący w pobliżu rybacy nie mogli tego nie dosłyszeć, niektórzy z nich zerknęli niespokojnie w stronę Darlana, ale natychmiast odwrócili głowy w swoją stronę - Czyż nie powiada Święta Księga, że ciężka praca kształtuje na całe życie?
- Twój syn zasłużył na swój krzyż - mnisznik spojrzał znacząco na gładką skórę na czole chłopca, nieskażoną dotykiem igły - Jest dość duży, by przejść inicjację i dość obiecujący, by podążyć ścieżką sługi Kościoła.
- Rozważę twe słowa, świątobliwy - naczelnik osady odzyskał zwyczajową stoicką minę, ale Karadin spostrzegł cień, który zagościł w spojrzeniu ojca. Nie rozumiał oczywistej niechęci Dartana do mnisznika ani uporu, z jakim naczelnik odmawiał wysłania syna na kościelne nauki. Wielu mieszkańców Morgallu tego nie rozumiało. Niektórzy szeptali po kątach, że dziwną postawą Dartan zaczynał bluźnić przeciwko Kościołowi, gotowemu zaszczycić go przyjęciem syna w szeregi sług Stworzyciela. Karadin, lubujący się we włóczędze po wąskich uliczkach osady i nadstawianiu uszu wszędzie tam, gdzie tylko było to możliwe, wielokrotnie słyszał podobne opinie.
Pytany o powody swego uporu Dartan zawsze unikał odpowiedzi, wprawnie zmieniając temat.
- Nie każdy cierniopław migocze na płyciźnie - powiedział pewnego wieczoru, kiedy wypita butelka piwa stępiła jego zwyczajową czujność, a ponawiane uporczywie pytania syna przyparły mężczyznę do ściany - Ten nie migocze. Znam go z przeszłych czasów, z Arnsbergu. Lepiej ci będzie trzymać się od niego z daleka.
- Karadinie, pozbieraj kosze z wnętrznościami i wyrzuć je za falochronem - ostry głos ojca wyrwał chłopca z zamyślenia, przypominając mu natychmiast o wciąż czekającej pracy. Kłaniając się obserwującemu go w zadumie mnisznikowi, syn rybaka zarzucił na ramiona plecione z wikliny kosze i zeskoczył z pomostu na piasek plaży. Jego bose stopy zagłębiły się w sypkich drobinkach, rozgrzanych dotykiem słonecznych promieni. Wyciekająca z koszy rybia krew kapała na piasek barwiąc go czerwonymi plamkami obwąchiwanymi przez towarzyszące chłopcu skałołazy.