Mam w swoich zbiorach powieść M. Farrera pt "Crossfire". Doskonałe wprowadzenie do codziennego życia na imperialnych światach, z dala od linii frontu, w zamian uwikłanych w zupełnie inne, ale równie groźne zmagania. Wkleję poniżej kilka fragmentów.
[center]
CROSSFIRE Matthew Farrer[/center]
Szósty dzień Septisty
Dwanaście dni do Mszy Świętego Balronasa. Festiwal Siedmiu Znaków. Dzień Zamkniętych Urzędów (święto Administratum).
W przeciągu siedmiu dni pozostających do Mszy Świętego Balronasa wszyscy obywatele posiadający obowiązki względem urzędów, zobowiązania finansowe, prywatne długi oraz wszelkie inne, imperialne lub lokalne, sprawy do uregulowania, powinni niezwłocznie je uregulować. Przystąpienie do obrzędów Czuwania z nierozliczonymi zobowiązaniami jest powodem do wstydu i zarazem jednym z grzechów lekkich.
Tradycja nakazuje, by w dniu tym pracodawcy opowiedzieli swym pracownikom o korzeniach i charakterze nadchodzącego święta - dobrze jest widziana zarówno uprzejmość pryncypała w tym dniu jak i wyrazy wdzięczności ze strony osób, które zatrudnia. Akceptowalna jest też wymiana drobnych upominków. Zwyczajowo obywatele wymieniają się między sobą czystymi arkuszami papieru lub wykasowanymi notesami elektronicznymi stanowiącymi symbole uregulowanych długów.
W dniu tym wszystkie urzędy Administratum zostają zamknięte dla osób z zewnątrz, a ich pracownicy odprawiają zwyczajowe ceremonie we własnym gronie. Zalecane jest uiszczenie wszelkich opłat wynikających z tytułu podatków lub innych zobowiązań urzędowych, a także składanie wszelakich wniosków najdalej do świtu szóstego dnia Septisty.
Ceremonie religijne powinno odprawiać się w atmosferze pobożnego oczekiwania. Każdy dzień roboczy należy zakończyć wspólną modlitwą w wydzielonym miejscu zakładu pracy. Wieczór poświęca się zazwyczaj na przejrzenie domowych zbiorów dewocjonaliów niezbędnych do obchodów Czuwania oraz porządki.
[center]ROZDZIAŁ I[/center]
Członkowie Adeptus Mechanicus nie bywali zbyt wrażliwi na typowo ludzkie emocje - cudowny chłód Maszyny stanowił dla nich niedościgniony wzór i obiekt uwielbienia, nawet dla tych techadeptów, którzy nie zajmowali się bezpośrednio cybernetyką i przekształcaniem ludzkich organizmów w półmaszyny. Genetor-Magos Cynez Sanja należał do departamentu Biologis i posiadał znaczne doświadczenie w dziedzinie badań nad ludzką psychologią, ale tego wieczoru nawet zdolność do identyfikowania odpowiedzialnych za wrażenia zmysłowe sfer mózgu i kontrolowania ich za pomocą wszczepionych w czaszkę neurotransmiterów nie pomagały techkapłanowi osiągnąć stanu duchowego spokoju, pododnie jak odmawiane kilkakrotnie modlitwy ku chwale logiki. Nawet w swoim sanktuarium, świątyni Adeptus Mechanicus wzniesionej w obrębie Dzielnicy Adeptów, uważanej za najbezpieczniejsze miejsce na całym Hydraphurze, Cynez Sanja czuł się bezbronny i oblężony. Był też rozczarowany, sfrustrowany i - ku swemu zdumieniu -rozgniewany.
Dobiegający z zewnątrz tumult sączył się przez grube mury świątyni. Sanja stał w holu budowli, tuż za jej wielkimi wrotami z adamandytu, nasłuchując z opuszczoną ku posadzce głową i zamkniętymi oczami. Już pół godziny temu wyłączył swe zewnętrze receptory optyczne nie chcąc spoglądać ani chwili dłużej na obrazy przesyłane z zewnątrz sanktuarium. Z transu wyrwał go czterosekundowy przekaz akustyczny w języku binarnym nadesłany przez wokoder wszczepiony w gardło brata-postulanta Chaima. Sanja z niechęcią zdekompresował i odczytał przekaz.
Wieści nie były przyjemne. Ulice prowadzące do wież Administratum oraz dormitorium zostały zablokowane, podobnie jak przerzucony nad ogrodami most wiodący do skryptorium. Grupa dzielnych braci z siedziby prokuratora-generała próbująca przebić się przez tłum w dół Ulicy Piór przepadła bez śladu. Wszystko wskazywało na to, że Dzielnica Adeptów wymknęła się adeptom spod kontroli.
Przez ściany i podłogę świątyni przebiegł odległy dźwięk, połączony z namacalną wręcz wibracją. Zirytowany Sanja skalibrował starannie sensory akustycznych implantów, ale nawet ten zabieg nie zdołał wyostrzyć rejestrowanych przez techkapłana dźwięków. W jednostajnym szumie mężczyzna wyróżniał jedynie niezrozumiałe ochrypłe okrzyki. Po raz kolejny z rzędu Sanja zapytał sam siebie, dlaczego nikt nie pomyślał wcześniej o włączeniu chroniących świątynię tarcz pól siłowych.
Techkapłan otworzył oczy i rozejrzał się wokół próbując zająć swój umysł kontemplacją pomieszczenia, w którym się znajdował. Hol miał kształt sześcianu, odwzorowywał z dokładnością do setnych części milimetra proporcje holu najwyższej świątyni departamentu Genetorów na Marsie. Wykonana z czarnej stali posadzka wyłożona została warstewkami złota i rubinów tworzącymi skomplikowane układy i geometryczne formy. Freski na ścianach komnaty zbudowane zostały w oparciu o pozłacane podnośniki hydrauliczne, poruszające się bezszelestnie w rytm binarnych wersetów głoszących chwałę Boga-Maszyny. Odsuwając na ramiona kaptur i unosząc głowę w górę techkapłan przesunął wzrokiem po warstwach zachodzących na siebie kół zębatych, najprostszych i zarazem najświętszych emblematów Adeptus Mechanicus, obracających się powolnie. Sanja wyszeptał słowa krótkiej modlitwy i poczuł lekkie mrowienie tkanki wokół oka, gdy jego wszczepione pod skórę receptory otwierały połączenie z kamerą ukrytą w głowie stalowego gargulca zdobiącego przeciwległą ścianę. Sanja ujrzał w obiektywie urządzenia samego siebie.
Szkarłatne szaty techkapłana wydawały się lśnić nawet w półmroku holu. Za jego plecami, przed podwójnymi drzwiami wiodącymi do serca świątyni, stała straż przyboczna Sanji, tkwiąca w ceremonialnym szyku i czekająca cierpliwie na polecenia. Chaim znajdował się dwa kroki za prawym ramieniem swego przełożonego, za postulantem natomiast stali czterej skitarii -żołnierze świątynni Adeptus Mechanicus w pozłacanych karapaksach ukrywających pęki kabli i przewodów, z energetycznymi toporami złożonymi w zgięte przedramiona. Po bokach każdego Skitarii tkwiły dwaj serwitorzy bojowi, wyhodowane w zbiornikach kriogenicznych organiczne automaty wyposażone w złączone z ciałem systemy uzbrojenia. Dwie latające serwoczaszki Sanji - ozdobione złotymi łuskami luminanty wyposażone w zestawy receptorów i giętkich macek będących jednocześnie transmiterami impulsów elektrycznych - unosiły się bezgłośnie nad ramionami techkapłana.
Hol nie był duży, ale jego sufit ginął w cieniach. Straż honorowa, chociaż stosunkowo niewielka, i tak wypełniała pomieszczenie na całej jego szerokości.
Genetor-Magos wykonał nieznaczny ukłon w stronę swego odbicia, czując przypływ dobrego samopoczucia. Nie da się zastraszyć ani wytrącić z równowagi w swym własnym domu. Cokolwiek działo się na zewnątrz świątyni, nie mogło wpłynąć w żaden sposób na styl życia i metody postępowania członków Adeptus Mechanicus.
- Nadszedł czas, magosie - tym razem brat-postulant Chaim użył własnych strun głosowych, a nie wokodera -Prosiłeś o zwrócenie uwagi na ten fakt.
Sanja nic nie odrzekł, gdyż nie było takiej potrzeby. Odłączył się do wizjera w gargulcu, przestawił tryby pracy optycznych implantów i zrobił kilka kroków do przodu otwierając jednocześnie za pomocą umieszczonego w kości skroniowej transmitera zewnętrzne wrota świątyni.
Lawina ogłuszającego hałasu wdarła się do holu i Sanja skrzywił się nie zdążywszy w porę zmniejszyć skali rejestrowanych przez akustyczne wszczepy dźwięków. To, co przy zamkniętych drzwiach przywodziło na myśl przytłumiony grzmot, teraz przeszło w ciąg fizycznie wręcz odczuwanych wibracji, przywodzących na myśl rytmiczne uderzenia fal powietrza. Wraz z wibracjami do wnętrza świątyni popłynęły krzyki, wrzaski, piski, połączone często z trzaskiem rozbijanego szkła i pękającego plastiku. Powietrze na zewnątrz pełne było dymu i oparów, dzika tłuszcza tłoczyła się w promieniu pięćdziesięciu metrów od wejścia do świątyni, na dalszym dystansie znikając z pola widzenia techkapłana w gęstej chemicznej mgle.
Sanja nawet nie próbował szacować, ile osób mógł pomieścić plac, ale widywał na nim tysiące techadeptów, kiedy czciciele Omnissiaha uczestniczyli w procesjach na wyłożonej grawerowanymi kostkami przestrzeni. Parady te były wzniosłym widokiem, krzepiącym serca i dusze - tysiące członków Adeptus Mechanicus idące ramię w ramię, szereg za szeregiem, w złocistych promieniach słońca Hydraphuru. Lecz to, co Sanja widział teraz...
Techkapłan nie mógł się oprzeć wrażeniu, że spogląda na pełną drwinę parodię tych procesji. Śledził wzrokiem kolumny samochodów i lektyk biorących udział w paradzie, przystrojonych kolorową folią, papierem i tworzywami sztucznymi mającymi przeistoczyć je w groteskowe modele Land Raiderów, Leviathanów, mobilnych relikwiarzy Eklezjarchii. Na kabinach i pakach pojazdów tłoczyli się tancerze i przebierańcy bełkoczący coś niezrozumiale. Sanja nie miał najmniejszej ochoty na kalibrowanie swych implantów optycznych, ujrzał dostatecznie dużo jak na swój gust w przeciągu pierwszych kilku kroków niezbędnych do udania się na szczyt schodów świątyni.
Po obu stronach schodów wznosiły się pokryte sproszkowanymi diamentami filary zwieńczone metalowymi podestami. Na lewym podeście kołysał się chwiejnie pulchny młody człowiek z zaplecionymi w koński ogon jasnymi włosami, ubrany w ubiór parodiujący uniform imperialnego komisarza. Czapka z daszkiem opadała mu na jego ucho. Wyciągając z kieszeni swego stroju jakieś cukierki czy stymulanty ciskał je z rozbawieniem w pogwizdujący z aprobatą tłum. Inny, równie pulchny, młodzieniec - noszący na sobie kiepsko dopasowane szaty kleryka Ministorum, próbował wspiąć się na filar, ale był zbyt pijany, by temu wyzwaniu podołać. Na prawym podeście tłoczył się niewielki tłumek, w którym przeważała zieleń ubiorów marynarki kosmicznej i Scholastia Psykana. Jakaś kobieta nosząca w swym przekonaniu strój imperialnego legata wyciągnęła z kieszeni butelkę, odkorkowała ją wprawnie i zaczęła polewać zawartością krzyczący z zachwytu tłum w dole podestu podczas gdy rosły mężczyzna w szatach skryby Administratum objął ją w pasie i zaczął namiętnie całować.
Morze ludzkich ciał wymykało się wszelkiej logicznej klasyfikacji: wszę-dzie dostrzec można było groteskowe przebrania nawiązujące do uniformów Adepta Sororitas, Arbites, Gwardii i Administratum. Pomimo usilnych starań mających na celu zachowanie spokoju Sanja zmarszczył gniewnie czoło na widok parodii swego własnego szkarłatnego stroju, z naszywkami i insygniami umieszczonymi w zupełnie niewłaściwych miejscach. Nosząca ów strój postać litościwie utonęła w tłumie znikając z pola widzenia techkapłana.
Po gościu nie było ani śladu. Czy faktycznie wybił czas jego przybycia? Chaim najwyraźniej dokonał złych obliczeń chronometrycznych, a Sanja wskutek tej pomyłki zmuszony został do patrzenia na widok, który dogłębnie go odstręczał.
Kilka osób znajdujących się w dole schodów zauważyło, że drzwi świątyni otwarły się bezgłośnie. Żadna z nich nie była jeszcze dość pijana, by odważyć się na zbliżenie do wejścia sanktuarium, ale w stronę techkapłana i jego świty natychmiast posypały się zachęcające do zabawy okrzyki i gwizdy aprobaty. Sanja już podjął decyzję o powrocie w bezpieczne zacisze świątyni, kiedy spostrzegł w tłumie zbliżającego się gościa. Klin złożony z tuzina noszących czarne pancerze osobiste arbitratorów, zbyt dobrze ubranych i wyposażonych jak na przebierańców, przebijał się poprzez ścisk parady. Tuż przed schodami, zaledwie kilka kroków od pierwszego stopnia, formacja zatrzymała się raptownie. Sanja potrzebował sekundy na zwiększenie czułości receptorów akustycznych i zorientowanie się w istocie nagłego postoju.
- Rozstąpić się! - powiedział kobiecym głosem idący w szczycie klina arbitrator, o głowę niższy od swych towarzyszy, ubrany w karapaks połyskujący odznaczeniami, których autentyczności techkapłan nie zamierzał podważać.
- Och! Tak jest, madam! Zrobić przejście dla tej pani! -dziewczęcy chichot. Inna kobieta, dużo młodsza i bardzo pijana. Sanja założył, że była to ta dziewczyna, która stała plecami do niego tuż przed schodami, ubrana w togę prefekta Administratum co najmniej o jeden numer dla niej za dużą.
- Nie żartuję i nie mam nastroju do zabawy! Natychmiast się rozstąpić!
Sanja zesztywniał mimowolnie słysząc niski pomruk włączonej pałki wstrząsowej.
- Och, czy to jest prawdziwe? Skąd to masz? To należy do Arbites, to jest energocoś, sama nie wiem, jak się to nazywa. A ja jestem jedna z tych Adminis... Administratum ktoś tam... ładne w każdym razie mam ciuchy - kolejny chichot. Ktoś inny zaczął się wydzierać w pijackim zwidzie - Aresztuj ją! Aresztuj ją!
Dziewczyna uniosła w górę otwartą butelkę.
- Wypijmy za tą oto panią funkcjonariusz oraz mojego nowego przyjaciela, który stoi tutaj, w swoim pokracznym stroju... nie, daj mi skończyć... muszę przyznać, że naprawdę świetnie grasz swoją rolę i...
- Nie gram żadnej roli, kobieto. To są insygnia arbitor senioris Hydraphuru. Ustąp mi miejsca albo...
- Wiesz co, senioris coś tam, zaczynasz mnie nudzić... musisz się napić i...
Trzask. Sanja skrzywił się słysząc dźwięk elektrycznych wyładowań.
Ignorując wrzaski i jęki przebierańców tłoczących się wokół wejścia na schody arbitratorka ruszyła w górę stopni, w stronę czekającego na nią Sanji. Reszta funkcjonariuszy kroczyła w ślad za swą przełożoną. W ręce kobiety pomrukiwała wciąż włączona pałka wstrząsowa. Na ostatnim stopniu gość wyłączył broń jednym ruchem kciuka i odprężył się wyraźnie. Sanja uniósł swą dłoń i nakreślił nią w powietrzu znak Wielkiej Maszyny, kobieta zaś strzeliła obcasami przykładając jednocześnie czubek pałki do czoła, a potem cofnęła o pół kroku prawą nogę i ukłoniła się nieznacznie w skróconej formie powitania popularnej wśród wysokich rangą oficerów Arbites.
- W imieniu czcigodnego i wiecznego Boga-Maszyny witam cię w Jego świątyni i Jego dominium, pani. Niech cuda Maszyny strzegą cię i czuwają nad tobą - Sanja zmuszony był podnieść swój głos, by słowa powitania nie utonęły we wrzawie tłumu - Witam cię również we własnym imieniu. Jestem Cymez Sanja, techkapłan i genetor Adeptus Mechanicus. Niechaj na ciebie spłynie łaska Omnissiaha.
- Przyjmuję i odwzajemniam te życzenia. Chwała niech będzie kultowi Omnissiaha - odpowiedziała kobieta - Jestem Shira Calpurnia Lucina, arbitor senioris Adeptus Arbites, służebnica Lex Imperia i Boga-Imperatora. Imperator strzeże.
- Dziękuję za twe słowa, pani. Chyba zgodzimy się oboje, że nie jest to zbyt odpowiednie miejsce na dalszą konwersację. Zechcesz mi zatem towarzyszyć, pani?
Sanję owładnęła chęć jak najszybszego odgrodzenia się drzwiami świątyni od rozszalałej tłuszczy. Arbitratorka musiała myśleć o tym samym. Techkapłan cofnął się grzecznie o kilka kroków nie chcąc otwarcie przysłuchiwać się ściszonym poleceniom wydawanym przez kobietę, rzucanym do wbudowanego w hełmu komunikatora. Towarzyszący jej arbitratorzy utworzyli pod schodami półkrąg obserwując zza przyciemnionych wizjerów bawiący się tłum. Sanja i jego świta zawrócili w stronę wejścia do świątyni, arbitratorka udała się w ślad za nimi.
Przekraczając próg sanktuarium Sanja zaryzykował krótkie spojrzenie ponad swym ramieniem: tuzin uczestników parady stał nad rozciągniętym na placu ciałem młodej dziewczyny gapiąc się niemo w sylwetki arbitratorów strzegących wejścia na schody lub załamując z lamentem ręce.
Techkapłan wkroczył do holu wsłuchując się ze starannie ukrywaną ulgą w dźwięk zatrzaskiwanych wrót.