Po kilku kolejnych chwilach jazdy w ulewie, wśród zapadającego wieczornego zmroku, przed podróżującymi powoli zaczął wyrastać posterunek graniczny. Granice prowincji Lwa i Feniksa były ostatnio bardzo niespokojne: pomniejsze rodziny toczyły ze sobą bezsensowne walki, chcąc udowodnić innym rodzinom swoją wartość. Pomimo braku otwartej wojny na granicach wrzało, a Szmaragdowy Cesarz nawet nie zwrócił tam swego oblicza.
Prostokątna wieża otoczona była wysokim murem. Gunso* w pełnym bojowym rynsztunku nakazał zatrzymać się parze podróżnych.
- Konbanwa**, podróżnicy - zwrócił się do nadjeżdżających. Mężczyzna rzucił okiem na dziewczynę i od razu rozpoznał, że nie przeszła jeszcze gempukku***. - Zejdźcie z koni i przygotujcie glejty - bardziej zażądał, niż poprosił. Widać i tutaj udzieliła się niezdrowa atmosfera wojny z Lwami.
Deszcz bębnił o okna, gdy Seibei wraz z siostrą zostali wpuszczeni do środka strażnicy. Konie postanowiono oddać do stajni na czas pobytu - tutaj zresztą i tak nie będą potrzebne. Dowódca posterunku poinformował przybyłych, żeby zaczekali w sali oczekujących, gdy on sprawdzi papiery i je pokwituje.
Sala była duża; w środku zaś stało kilka niewielkich stolików. Przy jednym z nich siedział jeden posępny mężczyzna. Wyglądał na ronina, ale pozory mogły mylić. Jeden z żołnierzy granicznych przyniósł niezbędne przedmioty do odprawienia rytuału parzenia herbaty, którym zajmował się właśnie ów mężczyzna, a także drobne zakąski - gest życzliwości ze strony przyszłego namiestnika tej prowincji. Przemoczone kimono mężczyzny wisiało na wieszaku obok, schnąc niedaleko wspólnego paleniska. On sam zaś musiał się przebrać w zapasowe, suche ubrania. Seibei dosiadł się wraz z siostrą obok ronina, zachęceni jego gestem. Oprócz nich w sali nie było nikogo, nie licząc przechodzących co jakiś czas żołnierzy.
* gunso - sierżant
** Konbanwa - dobry wieczór
*** gempukku - rytuał wchodzenia dzieci w dorosłość.