Ahmed rzucił swoje pytanie i przez chwilę zapadła niezręczna cisza.
Przerwał ją cichy rumor wydobywanej z rumowiska gazrurki jaką deJong porwał i nie zwracając uwagi na pozostałych poniósł w kierunku otwartego przez Pascala przejścia.
Obok stal Erwin ale nic nie mówił. Był wpatrzony gdzieś w ścianę. Zdawał się być zupełnie nieobecny. Cienka wąska strużka śliny ściekała mu z brody. Uśmiechał się dziwnie do siebie.
Przez chwilę Ahmed poczuł jakby faktycznie był pomiędzy szaleńcami. Zimny pot spłynął mu po plecach, kiedy w cichości swego umysłu sobie to uświadomił.
Ahmed zdał sobie sprawę, że tak naprawdę właśnie został pozostawiony samemu sobie. Z przeklętymi karzełkami. Kiedy spojrzał na karły ich lśniące czerwienią oczy zdawały się mówić, że wiedziały co sobie właśnie pomyślał. W ciemności błysnęły dwa rzędy białych złośliwych uśmiechów. Porozumiewawcze spojrzenia karłów między sobą nie wróżyły nic dobrego.
Ten w liberii zrobił powoli krok do przodu i przemówił. Tymczasem drugi z karłów z szyderczym uśmiechem z wolna zaczął obchodzić Ahmeda, zachodząc od jego lewej strony. Dwie pary czerwonych oczu bacznie śledziły każdy ruch Egipcjanina.
- Twoi towarzysze... - powtórzył z kpiną w głosie. - Twoi towarzysze, twoja kabała magu to już tylko cień tego czym byliście nim tu przybyliście prawie trzy dni temu. TRZY DNI! Czy wiesz magu, że już mieliśmy tą rozmowę? A czy wiesz ile razy? - zachichotał spoglądając na towarzysza. - On nic nie pamięta. - zachichotał ponownie. - Źle trafiliście tym razem. Po tylu latach spotkaliście w końcu mocniejszego od siebie. Niż wy wszyscy razem wzięci. Złamać wasze umysły dla niego to jak złamać zapałkę. Więc chodzicie jak w zaklętym kole. Trzy dni. - ciągnął z wyraźną złośliwością i kpiną. - Jak mucha, której wyrwało się jedno skrzydło tylko po to by sprawdzić dokąd chciała poleźć. Ale tym razem doszliście za daleko. A to nie ładnie. Takie rzeczy się karze i to surowo - cmoknął. - Tym razem wycisną wasze mózgi jak świeżą cytrynę. Za chwilę go spotkasz i nie będziesz pamiętał. Nic nie zostanie po kolejnej ekstrakcji. Nic, tak jak byś nigdy nie był magiem. Chcesz bym ci powiedział więcej co się tu tak naprawdę dzieje? - zapytał złośliwie. - Jasne mogę to uczynić. Jeszcze raz. Ba, nawet wielkodusznie pozwolimy wam odejść bez dalszego uszczerbku. - uśmiechnął się z błyskiem w oku. - Ale po tym jak ci ponownie wszystko opowiem będziemy zupełnie kwita. Pasuje ci to... magu? - wycedził z pogardą ostatnie słowo.
- Musisz się spieszyć z decyzją, bo to za chwilę nie będzie miało żadnego znaczenia. Na scenie pojawił się jeszcze jeden duży gracz. I to przez was! - rzucił z gniewem. - Więc ten wasz zaklęty cykl się właśnie kończy. To ostatnie koło. Czas już jest bliski. Niebawem, jeszcze tej nocy, gwiazdy ustawią się we właściwiej koniunkcji a wtedy... Wtedy będziesz miał szczęście jeśli skończysz jak twój towarzysz, który z kawałkiem złomu w ręce wszedł po swoją śmierć.
[center]***[/center]
Duchowy wzrok już do kilku chwil mieszał się z realnymi zmysłami i deJong czuł wyraźnie, że moc widzenia niematerialnych szybko go opuszczał. Nie dało się długo funkcjonować pomiędzy światami. To mogło doprowadzić do szaleństwa. Przetarł ręką oczy mając nadzieję, że to pomoże i ruszył korytarzem.
DeJong minął kobietę bez rąk i przekroczył próg nie zwracając uwagi na narastającą nerwowość jej ruchów i coraz to bardziej paranoiczne pojękiwania kaleki. Mając oparcie w lichej co prawda ale przydającej nieco odwagi gazrurce ostrożnie wkroczył do pomieszczenia za Pascalem.
Wewnątrz było ciemnawo. Paliła się jedynie jedna luźno zwisająca żarówka o lichej mocy. Jakby cała energii była skierowana w inne bardziej potrzebne miejsce. Pod nią leżały kawałki świeżo rozpryśniętego szkła i kawałki żyrandola.
https://www.youtube.com/watch?v=Ya_75tUI7-o
Kiedy wzrok nieco się przyzwyczaił do nikłego pomarańczowego realnego światła, Baart zaczął rozpoznawać kształty. W środku pomieszczenia była dziwna aparatura migocąca światełkami. Do niej z jednej strony biegł z pęk różnobarwnych kabli, wśród których był również ten żółty. Aparatura cicho buczała migając światłami jakby pracowała na granicy swoich możliwości. Z drugiej strony aparatury wybiegał kolejny pęk różnobarwnych kabli. Część z nich leciała wprost do dziwnego koncentrycznego metalowego urządzenia pomiędzy prętami którego dziwnie falowała rzeczywistość. A może to tylko rozchybotany jeszcze zmysł wzroku po przejściu ze świata duchowego płatał figle. Pozostałe dwa kable prowadziły do stołu na którym leżał David. A konkretnie do jego głowy na której znajdowała się metalowa obrecz, przykręcona do tyłu głowy za pomocą zardzewiałej śruby. Musiała być wkręcona bardzo mocno w ciało Davida i wyglądało jakby przebijała czaszkę.
Kolejne dwa kable tego samego koloru co u Davida biegły do dziwnego metalowego sarkofagu. W którym coś rzucało się co chwilę. Dziwnie rytmicznie.
Dopiero po chwili deJong zauważył sylwetkę siedzącą w zupełnym bezruchu na krześle. Był to doktor Gayet. Oczy miał zamknięte. Postać jego była wyprostowana w nieco sztywny sposób. Ręce leżały na kolanach. Doktor zaciskał je co chwilę nerwowo. Po skroniach ściekały mu stróżki potu, jakby intensywnie się właśnie forsował.
Wydawało się, że nawet nie zauważył wejścia ani deJonga ani szwędającego się koło stołu z płytami CD Pascala. Francuz przeglądał z dziwnym obłąkańczym uśmiechem płyty i zapiski które się znajdowały obok.
[center]***[/center]
Tymczasem górą piwnicznego korytarza szedł gęsty czarny dym z piecyka, który jak wyglądało nie miał podłączenia do jakiegokolwiek komina. Czarne kłęby wypełniały przy suficie coraz bardziej piwnicę. Dusząc, dławiąc, gęstniejąc powoli i nieuchronnie. Czasu nie było zbyt wiele.