Niewielki lokal na parterze starej kamienicy uchodził za wyjątkowo tani, ale jednocześnie mało godny zaufania w kwestii pochodzenia serwowanych tam posiłków. Zarośnięci i krzykliwi właściciele pochodzący z Bloku Indonezyjskiego kłócili się bez przerwy, czasami wręcz ciskając w siebie brudnymi sztućcami. Ciasne wnętrze jadłodajni tętniło życiem, pełne ubogich uliczników zdecydowanych wydać swe pochodzące z żebractwa bądź kradzieży oszczędności na serwowane w plastikowych pudełkach odżywcze papki o egzotycznych nazwach i bardzo podobnym do siebie smaku.
Gonzo i Białas lubili tam zaglądać, bo chociaż lokal był hałaśliwy i obskurny, miał w sobie pewien trudny do określenia azjatycki klimat, jakiego brakowało wypieszczonym restauracjom ze Śródmieścia. Niewielkie było też prawdopodobieństwo natrafienia w "Makanan Yang" na informatorów policji, ci woleli kręcić się wokół jadłodajni pana Lao, w szczególności "Mahjonga".
Do "Mahjonga" Eduardo i Clarens również chętnie zaglądali, ale czas nie zdążył jeszcze zatrzeć przykrego wrażenia, jakie na dostojnym panu Lao wywarła wizyta ludzi z pionu prewencji Orbital Air, w opinii patriarchy rodu sprowokowana wyłącznie niefrasobliwymi poczynaniami kilku ulicznych najemników z Northside.
- Na pewno przyjdą? - zapytał z pełnymi ustami Clarens, dosłownie pożerając zamówioną dla siebie ryżową papkę - Jesteś pewien?
- Kurwicy dostanę jak jeszcze raz spytasz - odburknął grzebiący widelcem we własnej tacce Gonzo - Potwierdzili, że przyjdą. Nie będę dzwonił, bo jeszcze pomyślą, że nam zależy.