Odmęt głębin lekko bujał się na falach morza północnego pod czujnym okiem popołudniowego, letniego słońca. Mężczyzna o szpetnym wyglądzie, z licznymi bliznami na szyi i głowie wylegiwał się na hamaku na pokładzie kupieckiego statku. Jego duża postura, śniada twarz oraz ciemne włosy stanowiły dziwną, rzadką mieszankę. Śniadolicy zamorańczycy byli zwykle niskiej i szczupłej budowy; ten zaś odznaczał się ponadprzeciętnym wzrostem.
I smrodem. Smrodem człowieka, który od wielu dni nie brał kąpieli, zaś jego ubranie to paleta zapachowa wielu win o różnych rocznikach. I różnych pochodzeniach.
Zamorańczyk jednak klnął na czym świat stoi, mimo totalnego luzu, świetnej, letniej pogody i zbliżania się do upragnionego lądu.
- Zorian, do kurwy nędzy. No weź powiedz, że masz choć kropelkę wina. Bo uschnę jak szparka naszej kapitan.
Zagadnięty, łysy mężczyzna imieniem Zorian, również bujał się na hamaku, tuż obok wielkiego zamorańczyka. Na jego twarzy malował się błogi spokój i ukojenie, a wokoło niego roztaczała się ta sama, smrodliwa aura, dopieszczana co rusz nie mniej cuchnącymi pierdami.
- No sam nie mam, przecież wiesz. Wino i rum skończyło się tydzień temu, co ja biedny poradzę - odpowiedział, po czym przepłukał gardziel lekko rozcieńczonym winem w skórzanym bukłaku. Jak dotąd udało mu się zachować w tajemnicy tą ostatnią butelkę, podpijaną skrycie przez ostatnie godziny. A ponieważ wszyscy na statku cuchnęli winem i rumem - nawet tak zaawansowany węch i wykrywacz alkoholu, jakim był nos zamorańczyka, nie był w stanie wyczuć subtelnej woni shemickiego wina, rocznik... wiosenny, tego roku. Mimo, że trunek był podły w smaku, to Zorian się tym nie przejmował i cieszył się dalej powolnym życiem i tym, że kolejna jego fucha jako najemnego łamignata dobiegła końca, i już za niedługo zainkasuje potężną sumkę.
- Ech, gdyby ten klejnot Aspartana czy jak mu tam było... nam wtedy nie rozwalił się na drobne kawałki... kto wie, może dzisiaj mielibyśmy swoje małe królestwo, co? - zapytał ten pierwszy.
- Pewnie ta... o ile byś wszystkiego nie przepił i nie przeruchał połowy burdeli w południowych królestwach, czym się... - zaczął Zorian
- ...czasem... - wtrącił pierwszy.
- ...zawsze kończyło świętowanie naszego bogactwa - Zorian dokończył. Od jego łysej, poprzecinanej bliznami czaszki odbijało się letnie słońce.
Sielankę przerwał krzyk majtka, który akurat pełnił zaszczytną służbę na bocianim gnieździe.
- Staaaaateeek na hooooryzoncieeee!
Wśród licznej załogi zapanował uporządkowany chaos. Spod pokładu najpierw ukazał się czubek czapki pani kapitan. Potem znowu kawałek jej czapki. Na końcu zaś zwieńczenie jej czapki i podekscytowana, całkiem brzydka twarz starszej kobiety.
- Wciągać piracką banderę! - rozkrzyczała się, miotając twarzą na prawo i lewo. - A wy, moczymordy i obszczymajty, dźwigać wasze leniwe dupska i na pozycję! - ryknęła wcale nie ciszej w wylegujących się dwa metry od niej najemników.
- Co ona tam gada, Vanko? - zapytał spokojnym tonem Zorian wego towarzysza.
- Nie wiem! Pewnie jej dziupla znowu szuka ptaszka, a zamiast tego osiedliły się pająki - odpowiedział spokojnie ten drugi, po czym z całym rozpędem i siłą, używajac całego swojego wieloletniego doświadczenia, leżeli dalej.
Pani kapitan już miała otwierać usta, by nagromadzona w niej para mogła ujść nie powodując eksplozji, gdy z góry rozległ się nowy okrzyk.
- To...
- ...piraci! - krzyknął uradowany Conan, patrząc przez lunetę, jak shemicki statek wciąga pirackie flagi na maszty. - Chłopcyyy! - ryknął zza koła sterniczego. - Będziemy mieli rozrywkę! Barbusie! Kurs: południowy wschód. Rozerwiemy się po kilkunastu dniach nudy!
Statek zaskrzypiał i posłusznie skierował się w stronę zmierzającego ku nim pirackiego statku. Galvat i Nehaher wyjżeli za burtę w stronę statku, który nagle robił gwałtowny zwrot i na powrót wciągał flagi królestwa Shem. Podszedł do nich Garro, lewą ręką trzymający Caralle za tyłek, prawą zaś butelkę rumu.
- A ci co robią? - zapytał, unosząc rękę z butelką w stronę zawracajacego statku.
- Pewnie spierdalają - odparł spokojnie Galvat, wzruszając jedynie ramionami.
- Cała wstecz! Cała wstecz! Uciekamyyyy!!! - krzyczała pani kapitan Yael. Przerażenie przemalowało jej twarz na biało. Wyglądała teraz jak jeden z wędrownych artystów, których twarze są zamaskowane białymi, porcelanowymi maskami.
- To Conan! Conan Korsarz! Wszyscy do wioseeeł! - wtórował jej Mirth, bosman z dużą, czarną brodą i jeszcze większym tulwarem u boku.
Tymczasem Zorian i Vanko dyskretnie i zupełnie w swoim stylu przekradli się pod pokład i wykorzystując zamieszanie, dobrali się do zamkniętej skrzyni z przewożonym argossańskim winie.
- Zawsze mówiłem, że najpiewniejsze jest w brzuchu - Zorian stuknął się butelką z Vankiem i obaj oparci o deski skrzyni siedzieli pod pokładem, popijając jedne z lepszych win, jakie pili przez ostatnie lata, wysłuchując przy tym dźwięków bębnów nadających rytm dla wioślarzy. A wiosłował każdy... oprócz kapitana, tych dwóch najemników i...
- Wiedziałam, że tutaj wasz zastanę, stare moczymordy - stwierdziła umięśniona kobieta, o zdecydowanie północnej budowie ciała. - Dawać mi jedną butelkę, migiem! - rozdysponowała i usiadłszy naprzeciwko uśmiechniętych kompanów wyciągła ze swojej sekretnej kieszeni pomięte karty, pamiętające narodziny świata. - To co? Jeszcze jedna partyjka?