[center]Calli, Południe, 13 Pani Trzcin (Ilaxo), 1599 Eonu Ilaxoul[/center]
Wielobarwny tłum falował w dole, wznosząc radosne okrzyki. Siedzący na gzymsie młodzieniec zdawał się jednak nie zwracać na to większej uwagi. Jego myśli krążyły jeszcze wśród mrocznych, skalnych labiryntów, rozciągających się głęboko, pod lochami Calli. I nawet odblaski słońca, odbijającego się od naszyjników kobiet i szerokich obręcz na ramionach gwardii pałacowej nie potrafiły rozproszyć wewnętrznego mroku, który go ogarnął...
Podziemia Najstarszych...
Zejście udało mu się zlokalizować w miarę szybko. Znajdowało się w starym, zapomnianym skryptorium, położonym niedaleko Wieży Szeptów. Teraz budynek pełnił funkcję składnicy, stopniowo zarastając kurzem i kolejnymi warstwami papirusu. Dostanie się do wnętrza nie przedstawiało większej trudności, dla kogoś jego pokroju. Wykorzystał swą zdolność zmiany wyglądu, wcielając się w jednego z Alinur. Zamek nie stanowił żadnego wyzwania. Pod budynkiem znajdowały się podziemia Calli - mroczny labirynt wąskich tuneli, połączonych miejscami z naturalnymi grotami, miejscami zaś z systemem kanałów. On jednak szukał zejścia jeszcze głebiej. Na poziomy, które pamiętały czasy przed pojawieniem się ludzi... Przez trzy dni powracał w tunele cierpliwie opukując ściany i sprawdzając każdy załom muru, każdy wystający kamień. W końcu dziwne sny i łut szczęścia doprowadziły go na dno kilkunastometrowego szybu. Sekwencja elementów, jaką intuicyjnie przycisnął na dziwacznej płaskorzeźbie okazała się tą właściwą. I choć strażniczy glif nad tajnym przejściem był uszkodzony, nie wzbudziło to w nim większych obaw. W końcu czas potrafił skruszyć nie tylko kości, ale i kamień...
[center]
[/center]
Nie spodziewał się więc konkurencji, aż do chwili, gdy po pokonaniu stromych schodów ujrzał inny wykuty w ścianie znak - naruszony w identyczny sposób. A gdy odnalazł pułapkę, której rozbrojenie zajęłoby mu kolejną godzinę, a której mechanizm został wcześniej umiejętnie zablokowany, przez wsunięty do środka kawał drutu - wiedział już, że ktoś go ubiegł. W niewielkiej, pozbawionej światła komnacie, głęboko pod lochami Calli nie było poszukiwanej szkatuły. Urny pod ścianami zostały rozbite i opróżnione. Ktoś zatarł także ślady stóp na zakurzonej podłodze. W kącie, wśród skorup, spoczywała jedynie strzaskana fiolka - jedyny ślad po tajemniczych konkurentach...
Gdyby był jednym z tych ciepłokrwistych pogan, zapewne przeklinałby tą chwilę, wzywając swych bogów na świadków. Jednak płynąca w jego żyłach, prastara, wężowa krew dawała jego duchowi siłę, której oni nie znali. Uklęknął więc obok fiolki i delikatnie, bacząc na to, by jego skóra nie zetknęła się z zasychającym na szkle specyfikiem, zebrał ją do większego pojemnika, który teraz wyczuwał w sakwie u pasa.
Nie, narodziny nowego dziedzica tronu i związane z tym święto, nie interesowało go bardziej, niż płatki migdałowców, unoszone wiatrem... Przyszedł tutaj jednak, aby choć na chwilę oderwać się od wspomnień ciemnych tuneli i dziwnych snów, które nawiedzały go odkąd zajął się poszukiwaniem szkatuły. Jego patron, Ahtactl Maxcaill An'harat, chciał widzieć go jeszcze dziś na jakimś przyjęciu... I Ah-saa-brax wiedział, że zażąda tego, po co posłał go do podziemi. A później padną pytania. Dużo pytań, na które młody złodziej nie będzie umiał odpowiedzieć. Potrząsnął głową i skrzywił się na myśl o tej niezbyt przyjemnej perspektywie. Nie zostało mu wiele czasu, a siedzenie tutaj nie poprawiało jego sytuacji. Zwinnie zeskoczył więc z gzymsu, uprzedzając falę tłumu, która miała wlać się za chwilę w niewielką uliczkę.
Potrzebował Alchemika. Kogoś, kto mógłby powiedzieć mu coś więcej o fiolce i tym, co zawierała... Być może nie było to wiele, ale nie miał żadnego innego śladu. Mógłby oczywiście pójść do Starego Ilxo, który potrafiłby z pewnością odpowiedzieć na wszelkie pytania. Podejrzewał jednak, że gdyby to zrobił całe Pchle Miasto natychmiast dowiedziałoby się o jego poszukiwaniach. A co za tym idzie, perspektywa napotkania sztyletu w ciemnym zaułku, stawałaby się całkiem realna. Nigdy zresztą nie miał tylu przyjaciół w slumsach, ilu by sobie życzył. Nie, musiał znaleźć kogoś innego - czystego i pozbawionego podejrzanych znajomości.
Kogoś uczciwego - uśmiechnął się lekko, przypatrując się tej myśli.
Kogoś, kto rozpozna ten płyn lub fiolkę, bez konieczności zapłaty... Sakiewka złodzieja od jakiegoś zdawała się bowiem niepokojąco lekka.
Myśląc o tym skręcił ku Targowisku Taxcalli, mijając po drodze nielicznych przechodniów. Większość wciąż skupiała się na placu przed pałacem, celebrując swoje małe święto... Jednak nawet ci, których mijał, spoglądali na niego z radością, do której aktualnie było mu bardzo daleko. Zbliżając się do mostu zwolnił kroku i zatrzymał się przed jednym ze straganów: niewielkim kramem z rybami i małżami rzecznymi.
- Witaj bracie - odezwał się cicho, dotykając lekko ust krawędzią dłoni. Było to tradycyjne pozdrowienie wyznawców Wielkiego Węża i sprzedawca odpowiedział mu po chwili tym samym gestem.
- Witaj i ty, bracie - odrzekł ściszonym głosem. - Czego potrzebujesz?
- Uczciwego Alchemika, takiego, który nie ma pcheł. Umiesz mi pomóc?
Kramarz skinął głową i przez chwilę zastanawiał się, gładząc brodę, a jego bystre oczy omiatały okolicę. Ah-saa-brax wiedział, że tak naprawdę nie mają koloru obsydianu, lecz są żółte, podobnie jak jego własne. Skóra mężczyzny, z którym rozmawiał zdawała się biała - a jednak złodziej pamiętał, iż w rzeczywistości pokrywają ją szkarłatne i zielone wzory. Iluzja jednak skutecznie maskowała wszelkie odmienności, które z pewnością ściągnęłyby na nich kłopoty, gdyby ujrzał je jakiś poganin.
W końcu mężczyzna znany pośród Wtajemniczonych jako Zod-sah-oh, a noszący na co dzień imię Eubul, odezwał się.
- Jest taki jeden. Khem Lateef Mibampes, jeśli się nie mylę... AjArdczyk, oczywiście. Pracuje dla tego, który ochrania i ciebie - przerwał i błysnął zębami w uśmiechu, dodając szybko - Najlepsze w okolicy są u mnie. Z dzisiejszego połowu.
Nagła zmiana tematu nie zaskoczyła Ah-saa-braxa, kątem oka dostrzegł bowiem dwie niewiasty Siwja, zbliżające się do straganu.
- Na przystani są tańsze - powiedział, jak gdyby kontynuując jakaś rozmowę. - I lepiej pachną.
Przez chwilę wdali się w nic nie znaczącą dysputę o rybach, czekając aż dwie kobiety obejrzą leżące na ladzie węgorze i oddalą się, trajkocząc o narodzinach królewskiego syna i przygotowaniach do jakiejś uczty w domu ich pana.
- Gdzie go mogę znaleźć? - zapytał, gdy już zostali sami.
- Mieszka w Dzielnicy Kupców - odparł mu Zod-sah-oh - Modra Aleja, 18. Ładny budynek. Ozdobiony szyldem pracowni. Nie przegapisz.
Ah-saa-brax podziękował skinieniem głowy i udał się we wskazanym kierunku. Wznoszące się ponad miastem słońce przypominało, iż nie zostało mu wiele czasu. Wieczorna uczta zbliżała się wielkimi krokami, a on musiał zdobyć pewne odpowiedzi, zanim będzie mógł stanąć przed swym patronem.
Idę odszukać Alchemika. W końcu muszę wpaść na jakiś ślad przed tym, nim pójdę na to przyjęcie.
Keth - jeśli Ci nie pasuje adres, czy nazwa uliczki, to napisz mi na PW a zmienię to.