[center]Prolog[/center]
Kocie Miasto, lato 2595
Słońce już zdążyło podnieść się nad linię lesistego widnokręgu. Zadzierając w górę głowę, Bayern Werk dostrzegał jaśniejące krawędzie dachów wieżowców, oświetlone pierwszymi promieniami, jawiące mu się obietnicą odległego na wyciągnięcie ręki wybawienia. Mechanik zacisnął palce jednej dłoni na wystającym ze skruszonego betonu zbrojeniowym pręcie, zmienił ułożenie nóg na wąskim gzymsie trzeciej kondygnacji budynku próbując przeniknąć zdesperowanym wzrokiem nieprzeniknioną czerń zalegającą w labiryncie zrujnowanego miasta.
- Ta zdzira miała rację! - gdzieś z ciemności dobiegł go dźwięczący lękiem głos Gerarda - Nie wyjdziemy stąd żywi!
Bayern Werk poczuł jak oblewa go zimny pot. Gzyms był przerażająco wąski, na dodatek dość zmurszały, by w każdej chwili móc rozpaść się na drobne kawałki. Gdzieś z góry posypały się znienacka drobiny zrzuconego przypadkiem gruzu, kilka z nich odbiło się od głowy mechanika.
- Verdammte Scheisse! - zaklął Borkanin zamykając pośpiesznie oczy - Dragan, to ty?
- Cicho bądź! - z góry dobiegł podniesiony szept Nikodemusa i zadzierający ponownie w górę głowę Bayern spostrzegł na tle jaśniejącego nieba zarys sylwetki przyciśniętego do zrujnowanej ściany sędziego - Usłyszą nas!
Mechanik otworzył usta chcąc coś odpowiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdy z ciemności poniżej buchnął znienacka mrożący krew w żyłach ludzki wrzask. Był to upiorny skowyt nieopisanego cierpienia, który urwał się kilka sekund później zastąpiony odrażającym trzaskiem gruchotanych kości.
- Kto to był?! - wrzasnął na całe gardło Gerard - Telibor?! Bruni?!
- Zamknij się, bo tu wlezą! - w głosie Nikodemusa dźwięczała groza, która nikogo nie mogła dziwić - Słyszą cię!
- I tak nas zabiją! - gdzieś poniżej, w nieprzeniknionym mroku miejskiego kanionu rozległ się spanikowany głos Telibora - Wszyscy zginiemy! Miała rację, a wyście nie chcieli uwierzyć! Śmierć o czarnym świcie!