Kocie Miasto, ruiny nad schronem
Objuczeni plecakami, pradawną bronią i samymi pancerzami, ewidentnie stworzonymi dla piekielnych istot nie rozmiłowanych w bieganiu - ociekający potem Koronapańczycy zagłębili się w pełne stert gruzu i porośnięte kępami drzewek ulice umarłego miasta. Uciekali na południowy wschód, a tak im się przynajmniej wydawało, przedkładając tempo ponad dokładne wytyczanie drogi w zamiarze jak najszybszego oddalenia się od strasznej tłuszczy prymitywnego plemienia, które objęło w swe władanie Kocie Miasto.
Targające mężczyznami emocje, zrodzone z brutalnych wspomnień wydarzeń ostatnich kilkunastu godzin, pompowały do ich krwioobiegu adrenalinę, a do myśli przerażające wyobrażenia losu Koronapanu, gdyby dziki lud w jelenich skórzniach postanowił ruszyć poprzez lasy na wschód.
Chociaż zamykający szyk Yuran co chwila oglądał się za siebie, nigdzie nie widział śladu ewentualnego pościgu, toteż po kilkunastu minutach męczącego truchtu nakazał reszcie grupy zwolnienie tempa.
- Chyba ducha wyzionę jak nam dalej pójdzie tak zapieprzać - wydyszał Telibor opierając się o ścianę pobliskiego budynku - Dobrą obraliśmy drogę?
- Tak mi się wydaje, że poznaję tę ulicę - mruknął nieco niepewnie Dragan - Patrzcie nad dachami, tam jest ta wieża obserwacyjna, cośmy na nią z bratem wleźli. Znaczy się, idziemy w dobrą stronę.
- Jak myślicie, co to było za plemię? - spytał zadumany nad czymś wcześniej Bruni - Ci dzicy w skórach? Nigdy wcześniej nie widziałem takich szaleńców. Dawali się zabijać tuzinami, a nawet im przez oko nie przeszło, żeby odpuścić miastowym.
- Nie stawajmy, idźmy dalej, w tamtą ulicę - zakomenderował Yuran, któremu samo wspomnienie dzikiego szczepu z miejsca dodało werwy - Im szybciej stąd znikniemy, tym lepiej. I nasze szczęście, że dranie się zajęli samojezdnikiem. Ale te gaśnice, to dopiero coś! Jak dupnęły, Draganowi mało oczy nie wypadły!
- A tyś się chyba posrał z wrażenia, ciągle ten smród czuję - odgryzł się z nutą sarkazmu Dragan - Telibor, czujesz?
Polanin obejrzał się w stronę ziomka, mrugnął do niego porozumiewawczo. Telibor potrząsnął głową w wyrazie dezaprobaty dla niskiego polotu żartów, ściągnął w marszu z głowy ciężki czarny hełm, przeczesał palcami posklejane od potu kosmyki włosów.
- Nie mam pojęcia, który z was się posrał, tak samo capicie... Patrzcie, widać las, musimy być na opłotkach. Duchom przodków niechaj będą dzięki!
- Nie duchom przodków, tylko błogosławionej Pneumie Regisa - wtrącił złym głosem Gerard Hayte - Nawróć się, Teliborze. Niczego cię wizyta w tym przeklętym miejscu nie nauczyła?
Telibor nic nie odpowiedział, wydał z siebie dźwięk głuchego stuknięcia i jakiś krótki syk. Gerard i Dragan obejrzeli się w jego stronę w tej samej chwili, nie rozumiejąc reakcji osadnika.
Telibor zatrzymał się w miejscu, patrząc na swych druhów szeroko otwartym prawym okiem. Lewego nie można było dostrzec, przeszkadzała w tym wystająca z oczodołu Koronapańczyka strzała, która uderzywszy w potylicę przebiła na wylot czaszkę mężczyzny.
...